Okna - ebook
Okna - ebook
Krzesło, które staje się obiektem religijnego uwielbienia, anioły z krótkimi, owłosionymi nogami, zawody w łyżwiarstwie bez łyżew na zamarzniętym stawie, ordynator zdominowany seksualnie przez siostrę oddziałową i pacjent, który słyszy głos Boga wydobywający się z jego zęba – to codzienność oddziału psychiatrycznego w prowincjonalnym szpitalu. Codzienność bolesna, rozpaczliwa i zawirowana, żadna postać nie jest do końca określona, bo żadna nie jest do końca tylko sobą; lekarz bywa przekonany o tym, że jest muchą, pacjentka zamienia się w figurkę z kapliczki, lekarka miewa anielskie skrzydła, pacjent uzdrawia, zmarli ożywają, żywi jakby nigdy się nie urodzili, niebo mieści się w zagraconym składziku na zapleczu. A wszędzie są okna, przez które widać roztrzaskane, czasem kuszące, częściej groźne, chaotycznie porozrzucane fragmenty rzeczywistości i złudzeń.
W miarę rozwoju wydarzeń czytelnik coraz częściej zadaje sobie pytanie, co jest jawą, a co sennym marzeniem, koszmarem lub wytworem chorej wyobraźni bohaterów. Identyczne pytania zadają sobie postaci z książki, uparcie poszukujące tożsamości, miłości i odrobiny bezpieczeństwa w rozbitym na ostre fragmenty, boleśnie kaleczącym świecie.
Kategoria: | Proza |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7758-838-3 |
Rozmiar pliku: | 14 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Jak myślisz, jak świat wygląda z tamtej strony? – zapytała.
– Tak samo jak z naszej, tyle że odwrotnie.
– Ale my nie mamy krat w oknach! – zaprotestowała.
Spojrzał na nią z pobłażliwym uśmiechem, wyciągnął z koszyka ogromną bagietkę, oderwał kawałek i włożył go do ust. Przez chwilę gryzł i przeżuwał, aż w końcu głośno przełknął. Kiedy już zjadł wszystko, co ze sobą mieli – poza jabłkiem, które wypadło mu z ręki i potoczyło się po ziemi – głośno beknął i pogłaskał się po brzuchu.
– Co widzisz? – zapytał.
– Człowieka. Siedzi na łóżku i patrzy na nas.
– Co jeszcze?
– Odrapane ściany, szafkę, drzwi za jego plecami.
– A kraty? Krat nie widzisz?
Zapadła cisza, umilkł nawet wiatr, który do tej pory szumiał w koronach drzew. Wszystko jakby zastygło, stanęło w miejscu, zupełnie poza czasem. Kobieta patrzyła przed siebie ze łzami w oczach. Oprócz ogromnych, ciężkich krat w oknach nie widziała już niczego.Znowu ten sam widok w lustrze: twarz młoda, a jednak zmęczona i dziwnie nieznajoma, jakbym ją widział pierwszy raz, jakby tych kilka godzin niespokojnego snu sprawiło, że zupełnie się od niej odzwyczaiłem. Wyciągnąłem rękę i delikatnie poklepałem policzek. Miałem wrażenie, że odbicie w lustrze kpi ze mnie i zaczyna powtarzać ruch z wyraźnym opóźnieniem, jakby ten blady mężczyzna żył swoim życiem, niezależnym i – kto wie – może szczęśliwszym od mojego? Gapiłem się z obrzydzeniem, a jednocześnie tak bardzo pragnąłem znaleźć się po drugiej stronie, uciec stąd, od siebie, zapomnieć o tym, kim jestem i co czuję. Od prawie pół roku każdy poranek wyglądał tak samo, ale nie to było najbardziej przerażające, lecz myśli, które pojawiały się po pierwszym zanurzeniu twarzy w zimnej wodzie. A gdybym spróbował raz jeszcze? Nikt nie zauważy, wszyscy są zajęci szarpaniem się z pielęgniarkami, szukaniem rzeczy skradzionych nocą z szafek. Wystarczy mocno uderzyć i z kawałkiem szkła zamknąć się w łazience. Schowam go pod piżamą i błyskawicznie przemknę tuż przy ścianie pogrążonego w półmroku korytarza. Wystarczy tylko powiedzieć „dzień dobry” siostrze oddziałowej, która z braku innych zajęć snuje się niczym jeden z pacjentów. Cóż znaczy ten mały wysiłek, na tyle mnie jeszcze stać, tyle potrafię, przecież ukończyłem studia wyższe z najlepszym wynikiem na roku. Przejdę, skinę głową i jakby nigdy nic po drodze zabiorę papier toaletowy. Nikt nie podejrzewa, nikt się nie domyśla, przecież codziennie rano na zebraniu mówię, że czuję się znacznie lepiej, że jestem już w stanie przeczytać cały artykuł w gazecie… Co prawda, chwilę później nie pamiętam ani słowa, ale o to na szczęście nie pytają. Pójdę z tym małym kawałkiem szkła. Najgorzej będzie, jeśli ktoś się zorientuje, wpadnie do łazienki i wezwie lekarza. Najpierw mnie pozszywają, a potem przypną pasami do łóżka w sali obserwacyjnej. Będę tak leżał bez ruchu przez kilka dni, gapiąc się w sufit, zwykły biały sufit z lampą pośrodku, a potem wszystko od początku: końskie dawki leków, po których wciąż się zataczam, posiłki, w trakcie których nie jestem w stanie utrzymać łyżki, wyprawy do toalety w towarzystwie pielęgniarki, pilnującej, żebym się nie powiesił. Ciekawe, na czym miałbym się powiesić? Na nitce pajęczyny?
Mam na imię Maciek i pierwszy raz podobny stan przeżyłem, wchodząc z dzieciństwa w wiek dojrzały. Pojawiły się wtedy podobne myśli, tylko trochę mniej intensywne i natarczywe. Pochłaniały mnie niczym pasożyt, coraz większy i coraz bardziej żarłoczny. Zawsze marzyłem o socjologii, o badaniu sposobu funkcjonowania i zmian zachodzących w społeczeństwie, o obserwowaniu jednostek uwikłanych w relacje międzyludzkie, chciałem zostać doktorem i pracować na uniwersytecie. Ze względu na te marzenia zdecydowałem się na wiele wyrzeczeń, dostałem się na upragnione studia, lecz moja radość nie trwała długo. Istnieją socjolodzy, którzy boją się ludzi – to było moje największe odkrycie w trakcie studiów.Obudziłem się gwałtownie, nie wiem dlaczego. Leżałem nieruchomo jak kłoda, z rękami jak martwe gałęzie. Nie otwierałem oczu. Śmierdziało potem i moczem. Przez głowę przemknęła mi niepokojąca myśl, czy to aby nie ja zmoczyłem w nocy łóżko. Z trudem wsunąłem rękę pod kołdrę i sprawdziłem najpierw prześcieradło, potem krocze, przy którym nieco dłużej się zatrzymałem. Mocno złapałem członek, jakbym chciał obudzić umarłego, po czym zacząłem ściskać, coraz mocniej i szybciej, ale szybko zaprzestałem daremnych wysiłków. Leżałem spokojnie, usiłując pozbyć się napięcia nerwowego, które od tak dawna towarzyszyło mi w postaci bólu. Wydawało mi się, że czuję, jak sztywność ramion i szyi ogranicza przepływ krwi tętniczej i żylnej do mózgu. Mimo kilku godzin snu nie czułem się wypoczęty. Znowu miałem koszmary czy też nietypowe marzenia senne – takiego określenia użyto na ulotce informacyjnej leku, w podpunkcie o działaniach niepożądanych, czyli występujących często, czyli średnio u jednego pacjenta na stu.
Odkrztusiłem krew, która zgromadziła mi się w gardle – od pewnego czasu miałem też skłonność do krwawień z nosa i dziąseł – po czym przełknąłem z niesmakiem, zbyt zmęczony, żeby wstać i splunąć do umywalki. Nie chciałem jeszcze rozpoczynać dnia, pragnąłem jak najdłużej leżeć w ciszy i się nią delektować. Powieki, nadal ciężkie, stanowiły moją ostatnią linię obrony.
Nagle serce skoczyło mi do gardła: usłyszałem coś, co przypominało modlitwę, męski głos, którego źródła nie potrafiłem umiejscowić. Sparaliżowany strachem, nie byłem w stanie otworzyć oczu, choć akurat teraz bardzo chciałem to zrobić. Kiedy zasypiałem wczoraj, byłem w pokoju sam; z pewnością obudziłbym się, gdyby kogoś przywieziono, zawsze się budziłem. Przy takiej okazji pojawiały się pielęgniarki, sanitariusze, lekarz, wszystko aż furkotało, tak sprawnie i szybko działali, ale ja wiedziałem, że myślą tylko o tym, żeby jak najprędzej wrócić do przerwanych zajęć, czyli do spania w dyżurce w pojedynkę lub parami, zależnie od tego, jak akurat ułożył się grafik. Pomyślałem, że to echo koszmarów sennych, że jeszcze potrzebuję kilku minut, aby w pełni się obudzić; niestety, chociaż szczypałem się w udo aż do bólu, głos nie milkł, wręcz przeciwnie: przybierał na sile, stawał się coraz bardziej donośny i wyraźny.
Nigdy nie przypuszczałem, że za życia będzie mi dane rozmawiać ze Stwórcą, ale jak traktować serio kogoś, czyj głos wydobywa się z zęba? Bo chyba tylko z mojego zęba mógł ten głos pochodzić, skoro oprócz mnie w pokoju nie było nikogo. Odpuszczam ci grzechy. W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego… Przecież przyjmowałem leki, nie chowałem pod język, nie wyrzucałem, nie wymiotowałem po kryjomu, jakim więc sposobem słyszę głosy? Inni pacjenci często o czymś takim wspominali, mówili, że głosy każą im robić różne rzeczy, najczęściej złe i niegodziwe – biegać nago po szpitalu albo wydłubywać gałki oczne współpacjentów za pomocą łyżeczki do herbaty – lecz mnie to nie dotyczyło. Owszem, też byłem chory, ale nie tak bardzo jak oni. Zawsze jakoś z tego wychodziłem i wracałem do normalnego życia, do wykładów, seminariów i artykułów. Przerażony, pomyślałem, że jeśli to potrwa dłużej, jeśli głos nie umilknie, w końcu będę miał dosyć niekończących się rozgrzeszeń, złapię kombinerki i wyrwę sobie z żuchwy i szczęki po dwa kły służące do chwytania i rozgryzania pokarmu, po cztery siekacze do odgryzania kęsów oraz dziesięć zębów trzonowych miażdżących i rozcierających pożywienie.
Zdołowany koszmarną wizją jedzenia kleiku do końca życia, postanowiłem jednak otworzyć oczy, powoli i niepostrzeżenie, żeby nie rozgniewać głosu, który na chwilę zamilkł. W sali panował półmrok, wszystko było szare i lekko rozmazane, jak w starych czarno-białych filmach, nawet fioletowy grzyb nad lustrem wyglądał nieciekawie i byle jak. Diabelskie sztuczki, pomyślałem, po czym zrobiłem znak krzyża na czole. Przy okazji niechcący zadrapałem sobie nos. Ogarniało mnie coraz silniejsze przekonanie, że jestem Wybranym. Wyobraziłem sobie, jak spisując wspomnienia, szczegółowo przedstawiam dzisiejsze wydarzenie, jak nanoszę poprawki, wymyślam tytuł, który rzuci wszystkich na kolana, wchodzę do sali wykładowej i na oczach blisko stu osób rozpadam się na kawałki albo zmieniam stan skupienia ze stałego na gazowy, albo topię się w kałuży własnego moczu.
Ten ostatni obraz sprawił, że nieco oprzytomniałem. Jednak wciąż jestem chory, wciąż potrzebuję wsparcia i pomocy. Leżałem, bo co innego miałem robić?
– Nie wolno wstawać, kiedy człowiek źle się czuje – mruknąłem pod nosem.
Za oknem krople deszczu z łoskotem rozbijały się o parapet. A może wcale nie pada, może to kolejny wytwór mojej chorej wyobraźni? Mózg, najcudowniejsze narzędzie, jakim dysponowałem – przynajmniej do tej pory tak sądziłem – się zepsuł. Przypomniałem sobie podróż do Chin, zaledwie pół roku temu tam byłem, mieszkałem, chodziłem, spałem, nie kochałem się – z tym zawsze miałem problem – mijałem przechodniów, zwiedzałem, notowałem, spisywałem, robiłem zdjęcia, tylko czy to wszystko rzeczywiście się działo? Było już tak dobrze, przecież nie stłukłem lustra wiszącego nad umywalką, tylko o tym myślałem, a to przecież spory postęp w leczeniu, wszystko na nic, przez jakiś cholerny boski plan, którego nie akceptuję. Ucieknę, nikomu do niczego się nie przyznam, wyjdę na spacer pod opieką tej grubej pielęgniarki i najzwyczajniej w świecie się oddalę. Nikomu nie zagrażam, więc nie wyślą za mną policji, następnego dnia ordynator sporządzi wypis i sprawa zostanie zamknięta. Teczka z historią leczenia trafi do archiwum, w którym mole zrobią z niej odpowiedni użytek.
* * *
koniec darmowego fragmentu
zapraszam do zakupu pełnej wersji