Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Okna - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
15 października 2014
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Okna - ebook

Krzesło, które staje się obiektem religijnego uwielbienia, anioły z krótkimi, owłosionymi nogami, zawody w łyżwiarstwie bez łyżew na zamarzniętym stawie, ordynator zdominowany seksualnie przez siostrę oddziałową i pacjent, który słyszy głos Boga wydobywający się z jego zęba – to codzienność oddziału psychiatrycznego w prowincjonalnym szpitalu. Codzienność bolesna, rozpaczliwa i zawirowana, żadna postać nie jest do końca określona, bo żadna nie jest do końca tylko sobą; lekarz bywa przekonany o tym, że jest muchą, pacjentka zamienia się w figurkę z kapliczki, lekarka miewa anielskie skrzydła, pacjent uzdrawia, zmarli ożywają, żywi jakby nigdy się nie urodzili, niebo mieści się w zagraconym składziku na zapleczu. A wszędzie są okna, przez które widać roztrzaskane, czasem kuszące, częściej groźne, chaotycznie porozrzucane fragmenty rzeczywistości i złudzeń.

 

W miarę rozwoju wydarzeń czytelnik coraz częściej zadaje sobie pytanie, co jest jawą, a co sennym marzeniem, koszmarem lub wytworem chorej wyobraźni bohaterów. Identyczne pytania zadają sobie postaci z książki, uparcie poszukujące tożsamości, miłości i odrobiny bezpieczeństwa w rozbitym na ostre fragmenty, boleśnie kaleczącym świecie.

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7758-838-3
Rozmiar pliku: 14 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Przyglądałem się dziwnej parze siedzącej na ławce: ona – w białej ni to koszuli, ni to fartuchu z mnóstwem falban przypominających skrzydła, on – z wielkim brzuchem i krótkimi owłosionymi nogami. Rozmawiali, patrząc w niebo, na którym chmury utworzyły coś na kształt wielkiego budynku. Był piękny, ciepły dzień.

– Jak myślisz, jak świat wygląda z tamtej strony? – zapytała.

– Tak samo jak z naszej, tyle że odwrotnie.

– Ale my nie mamy krat w oknach! – zaprotestowała.

Spojrzał na nią z pobłażliwym uśmiechem, wyciągnął z koszyka ogromną bagietkę, oderwał kawałek i włożył go do ust. Przez chwilę gryzł i przeżuwał, aż w końcu głośno przełknął. Kiedy już zjadł wszystko, co ze sobą mieli – poza jabłkiem, które wypadło mu z ręki i potoczyło się po ziemi – głośno beknął i pogłaskał się po brzuchu.

– Co widzisz? – zapytał.

– Człowieka. Siedzi na łóżku i patrzy na nas.

– Co jeszcze?

– Odrapane ściany, szafkę, drzwi za jego plecami.

– A kraty? Krat nie widzisz?

Zapadła cisza, umilkł nawet wiatr, który do tej pory szumiał w koronach drzew. Wszystko jakby zastygło, stanęło w miejscu, zupełnie poza czasem. Kobieta patrzyła przed siebie ze łzami w oczach. Oprócz ogromnych, ciężkich krat w oknach nie widziała już niczego.Znowu ten sam widok w lustrze: twarz młoda, a jednak zmęczona i dziwnie nieznajoma, jakbym ją widział pierwszy raz, jakby tych kilka godzin niespokojnego snu sprawiło, że zupełnie się od niej odzwyczaiłem. Wyciągnąłem rękę i delikatnie poklepałem policzek. Miałem wrażenie, że odbicie w lustrze kpi ze mnie i zaczyna powtarzać ruch z wyraźnym opóźnieniem, jakby ten blady mężczyzna żył swoim życiem, niezależnym i – kto wie – może szczęśliwszym od mojego? Gapiłem się z obrzydzeniem, a jednocześnie tak bardzo pragnąłem znaleźć się po drugiej stronie, uciec stąd, od siebie, zapomnieć o tym, kim jestem i co czuję. Od prawie pół roku każdy poranek wyglądał tak samo, ale nie to było najbardziej przerażające, lecz myśli, które pojawiały się po pierwszym zanurzeniu twarzy w zimnej wodzie. A gdybym spróbował raz jeszcze? Nikt nie zauważy, wszyscy są zajęci szarpaniem się z pielęgniarka­mi, szukaniem rzeczy skradzionych nocą z szafek. Wystarczy mocno uderzyć i z kawałkiem szkła zamknąć się w łazience. Schowam go pod piżamą i błyskawicznie przemknę tuż przy ścianie pogrążonego w półmroku korytarza. Wystarczy tylko powiedzieć „dzień dobry” siostrze oddziałowej, która z braku innych zajęć snuje się niczym jeden z pacjentów. Cóż znaczy ten mały wysiłek, na tyle mnie jeszcze stać, tyle potrafię, przecież ukończyłem studia wyższe z najlepszym wynikiem na roku. Przejdę, skinę głową i jakby nigdy nic po drodze zabiorę papier toaletowy. Nikt nie podejrzewa, nikt się nie domyśla, przecież codziennie rano na zebraniu mówię, że czuję się znacznie lepiej, że jestem już w stanie przeczytać cały artykuł w gazecie… Co prawda, chwilę później nie pamiętam ani słowa, ale o to na szczęście nie pytają. Pójdę z tym małym kawałkiem szkła. Najgorzej będzie, jeśli ktoś się zorientuje, wpadnie do łazienki i wezwie lekarza. Najpierw mnie pozszywają, a potem przypną pasami do łóżka w sali obserwacyjnej. Będę tak leżał bez ruchu przez kilka dni, gapiąc się w sufit, zwyk­ły biały sufit z lampą pośrodku, a potem wszystko od początku: końskie dawki leków, po których wciąż się zataczam, posiłki, w trakcie których nie jestem w stanie utrzymać łyżki, wyprawy do toalety w towarzystwie pielęgniarki, pilnującej, żebym się nie powiesił. Ciekawe, na czym miałbym się powiesić? Na nitce pajęczyny?

Mam na imię Maciek i pierwszy raz podobny stan przeżyłem, wchodząc z dzieciństwa w wiek dojrzały. Pojawiły się wtedy podobne myśli, tylko trochę mniej intensywne i natarczywe. Pochłaniały mnie niczym pasożyt, coraz większy i coraz bardziej żarłoczny. Zawsze marzyłem o socjologii, o badaniu sposobu funkcjonowania i zmian zachodzących w społeczeństwie, o obserwowaniu jednostek uwikłanych w relacje międzyludzkie, chciałem zostać doktorem i pracować na uniwersytecie. Ze względu na te marzenia zdecydowałem się na wiele wyrzeczeń, dostałem się na upragnione studia, lecz moja radość nie trwała długo. Istnieją socjolodzy, którzy boją się ludzi – to było moje największe odkrycie w trakcie studiów.Obudziłem się gwałtownie, nie wiem dlaczego. Leżałem nieruchomo jak kłoda, z rękami jak martwe gałęzie. Nie otwierałem oczu. Śmierdziało potem i moczem. Przez głowę przemknęła mi niepokojąca myśl, czy to aby nie ja zmoczyłem w nocy łóżko. Z trudem wsunąłem rękę pod kołdrę i sprawdziłem najpierw prześcieradło, potem krocze, przy którym nieco dłużej się zatrzymałem. Mocno złapałem członek, jakbym chciał obudzić umarłego, po czym zacząłem ściskać, coraz mocniej i szybciej, ale szybko zaprzestałem daremnych wysiłków. Leżałem spokojnie, usiłując pozbyć się napięcia nerwowego, które od tak dawna towarzyszyło mi w postaci bólu. Wydawało mi się, że czuję, jak sztywność ramion i szyi ogranicza przepływ krwi tętniczej i żylnej do mózgu. Mimo kilku godzin snu nie czułem się wypoczęty. Znowu miałem koszmary czy też nietypowe marzenia senne – takiego określenia użyto na ulotce informacyjnej leku, w podpunkcie o działaniach niepożądanych, czyli występujących często, czyli średnio u jednego pacjenta na stu.

Odkrztusiłem krew, która zgromadziła mi się w gardle – od pewnego czasu miałem też skłonność do krwawień z nosa i dziąseł – po czym przełknąłem z niesmakiem, zbyt zmęczony, żeby wstać i splunąć do umywalki. Nie chciałem jeszcze rozpoczynać dnia, pragnąłem jak najdłużej leżeć w ciszy i się nią delektować. Powieki, nadal ciężkie, stanowiły moją ostatnią linię obrony.

Nagle serce skoczyło mi do gardła: usłyszałem coś, co przypominało modlitwę, męski głos, którego źródła nie potrafiłem umiejscowić. Sparaliżowany strachem, nie byłem w stanie otworzyć oczu, choć akurat teraz bardzo chciałem to zrobić. Kiedy zasypiałem wczoraj, byłem w pokoju sam; z pewnością obudziłbym się, gdyby kogoś przywieziono, zawsze się budziłem. Przy takiej okazji pojawiały się pie­lęgniarki, sanitariusze, lekarz, wszystko aż furkotało, tak sprawnie i szybko działali, ale ja wiedziałem, że myślą tylko o tym, żeby jak najprędzej wrócić do przerwanych zajęć, czyli do spania w dyżurce w pojedynkę lub parami, zależnie od tego, jak akurat ułożył się grafik. Pomyślałem, że to echo koszmarów sennych, że jeszcze potrzebuję kilku minut, aby w pełni się obudzić; niestety, chociaż szczypałem się w udo aż do bólu, głos nie milkł, wręcz przeciwnie: przybierał na sile, stawał się coraz bardziej donośny i wyraźny.

Nigdy nie przypuszczałem, że za życia będzie mi dane rozmawiać ze Stwórcą, ale jak traktować serio kogoś, czyj głos wydobywa się z zęba? Bo chyba tylko z mojego zęba mógł ten głos pochodzić, skoro oprócz mnie w pokoju nie było nikogo. Odpuszczam ci grzechy. W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego… Przecież przyjmowałem leki, nie chowałem pod język, nie wyrzucałem, nie wymiotowałem po kryjomu, jakim więc sposobem słyszę głosy? Inni pacjenci często o czymś takim wspominali, mówili, że głosy każą im robić różne rzeczy, najczęściej złe i niegodziwe – biegać nago po szpitalu albo wydłubywać gałki oczne współpacjentów za pomocą łyżeczki do herbaty – lecz mnie to nie dotyczyło. Owszem, też byłem chory, ale nie tak bardzo jak oni. Zawsze jakoś z tego wychodziłem i wracałem do normalnego życia, do wykładów, seminariów i artykułów. Przerażony, pomyślałem, że jeśli to potrwa dłużej, jeśli głos nie umilknie, w końcu będę miał dosyć niekończących się rozgrzeszeń, złapię kombinerki i wyrwę sobie z żuchwy i szczęki po dwa kły służące do chwytania i rozgryzania pokarmu, po cztery siekacze do odgryzania kęsów oraz dziesięć zębów trzonowych miażdżących i rozcierających pożywienie.

Zdołowany koszmarną wizją jedzenia kleiku do końca życia, postanowiłem jednak otworzyć oczy, powoli i niepostrzeżenie, żeby nie rozgniewać głosu, który na chwilę zamilkł. W sali panował półmrok, wszystko było szare i lekko rozmazane, jak w starych czarno-białych filmach, nawet fioletowy grzyb nad lustrem wyglądał nieciekawie i byle jak. Diabelskie sztuczki, pomyślałem, po czym zrobiłem znak krzyża na czole. Przy okazji niechcący zadrapa­łem sobie nos. Ogarniało mnie coraz silniejsze prze­konanie, że jestem Wybranym. Wyobraziłem sobie, jak spisując wspomnienia, szczegółowo przedstawiam dzisiejsze wydarzenie, jak nanoszę poprawki, wymyślam tytuł, który rzuci wszystkich na kolana, wchodzę do sali wykładowej i na oczach blisko stu osób rozpadam się na kawałki albo zmieniam stan skupienia ze stałego na gazowy, albo topię się w kałuży własnego moczu.

Ten ostatni obraz sprawił, że nieco oprzytomniałem. Jednak wciąż jestem chory, wciąż potrzebuję wsparcia i pomocy. Leżałem, bo co innego miałem robić?

– Nie wolno wstawać, kiedy człowiek źle się czuje – mruknąłem pod nosem.

Za oknem krople deszczu z łoskotem rozbijały się o parapet. A może wcale nie pada, może to kolejny wytwór mojej chorej wyobraźni? Mózg, najcudowniejsze narzędzie, jakim dysponowałem – przynajmniej do tej pory tak sądziłem – się zepsuł. Przypomniałem sobie podróż do Chin, zaledwie pół roku temu tam byłem, mieszkałem, chodziłem, spałem, nie kochałem się – z tym zawsze miałem problem – mijałem przechodniów, zwiedzałem, notowałem, spisywałem, robiłem zdjęcia, tylko czy to wszystko rzeczywiście się działo? Było już tak dobrze, przecież nie stłukłem lustra wiszącego nad umywalką, tylko o tym myślałem, a to przecież spory postęp w leczeniu, wszystko na nic, przez jakiś cholerny boski plan, którego nie akceptuję. Ucieknę, nikomu do niczego się nie przyznam, wyjdę na spacer pod opieką tej grubej pielęgniarki i najzwyczajniej w świecie się oddalę. Nikomu nie zagrażam, więc nie wyślą za mną policji, następnego dnia ordynator sporządzi wypis i sprawa zostanie zamknięta. Teczka z historią leczenia trafi do archiwum, w którym mole zrobią z niej odpowiedni użytek.

* * *

koniec darmowego fragmentu
zapraszam do zakupu pełnej wersji
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: