Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Okruchy tamtych dni. Powstanie Warszawskie na Powiślu 1 sierpnia – 6 września 1944 Pamiętnik - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
4 września 2015
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Okruchy tamtych dni. Powstanie Warszawskie na Powiślu 1 sierpnia – 6 września 1944 Pamiętnik - ebook

Wydawało się, że temat Powstania Warszawskiego został już wyczerpany. A jednak książka Stanisława Jarzyny odkrywa jeszcze inne, dotąd nieznane mi fakty, związane z przebiegiem walk na warszawskim Powiślu. Posiada ona niewątpliwe cechy raportu, sporządzonego przez świadka wydarzeń obdarzonego fotograficzną pamięcią, opisującego chaos pierwszych dni sierpnia 1944 r., przebieg działań w rejonie ulicy Czerwonego Krzyża, gdzie autor był dowódcą posterunku obserwacyjno-alarmowego, aż do dramatycznej ewakuacji dzielnicy.

Świetna polszczyzna, barwne i szczegółowe opisy, ale także skrupulatna relacja rodzących się emocji, takich jak: żal, złość, bezsilność, tęsknota – wszystko to czyni książkę niezwykle ciekawą. Dowcipne historie wplecione w treść relacji niejednokrotnie wywołują uśmiech podczas lektury. Jednakże to, co wydaje się być najistotniejsze i najodważniejsze – to osobiste rozliczenie autora ze swoim dowództwem, które dokonuje się na kartach książki w 38 lat od opisywanych wydarzeń. Nie ma w nim próby generalizacji, a jedynie pragnienie ustalenia faktów „zanim będą one przekazane historii”.

Tymoteusz Pruchnik

Kierownik Działu Archiwum MPW

oraz dr Maria Ciesielska

Kategoria: Historia
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-61967-81-1
Rozmiar pliku: 6,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Źródło: ze zbiorów autora.

Spotkanie rodziny Jarzynów w Zaborówku w 1937 r. W górnym rzędzie od lewej: Teofil Jarzyna (brat Stanisława), Feliks Gadziński (brat Czesławy), Stanisław Jarzyna (w mundurze), Aleksander Kamiński (przyjaciel Stanisława i Czesławy), Czesława Gadzińska, Edward Jarzyna (brat Stanisława); w drugim rzędzie w środku Janina Jarzyna (siostra Stanisława), siedzący w środku Antoni Jarzyna (brat Stanisława) oraz pozostała rodzina.

Źródło: ze zbiorów autora.

Pamiątkowa fotografia z 1937 r.POCZĄTEK DROGI NA BARYKADY WARSZAWY

Różne przyczyny i drogi wiodły Warszawiaków – i nie tylko Warszawiaków – na barykady swej Stolicy.

Moja brała swój początek z desperacji i iluzyjnych przywidzeń, a była tak długa, jak długą była ciemna noc okupacji.

Rok 1939 miał być dla mnie ostatnim rokiem trudów, udręk, wyrzeczeń i zmagań z przeciwnościami życia. W nim to, bowiem, spełniłem trzeci warunek, uprawniający mnie do wejścia w cywilizowany świat, a więc eksternistyczne ukończenie średniego wykształcenia. . A więc przede mną stały już tylko ciche marzenia: nabycie futer, własnego domku i pogłębianie wiedzy w kierunku humanistycznym. Ale, niestety. Brutalne życie pokazało, że pozostały one na zawsze tylko w sferze marzeń. Stąd właśnie zrodziło się we mnie to nietajne i głębokie uczucie desperacji. I niewątpliwie przyniosłoby ono w moim życiu nieodwracalne skazy w mej osobowości, gdyby nie fakt mych równoległych iluzyjnych przywidzeń, o których już tu na wstępie wspomniałem.

Ale zanim je uzewnętrznię, proszę cię, Czytelniku, byś mi uwierzył i nie skwitował moich wynurzeń lekkim uśmiechem pobłażania. Bo to, co powiem, jest tak autentyczne, jak autentycznym jest to, że żyję.

W nocy na pierwszego września 1939 roku przyśnił mi się pogrzeb mej dziesięcioletniej siostrzenicy, która pozostawiając w głębokim smutku całą naszą rodzinę, zmarła de facto w 1938 r.

W sennym widziadle obrządek żałobny – przy nieprzebranym tłumie wiernych – celebrował biskup Tymieniecki, ale jednak nie w żałobnych, lecz weselnych szatach liturgicznych. W połowie ostatniej drogi do wiecznego spoczynku, w której zmarłą wieziono w odkrytej trumnie, główny celebrant zatrzymał się, odwrócił do trumny i zaintonował pieśń zmartwychwstania: „Wesoły nam dzień dziś nastał...”. Na te słowa zmarła usiadła w trumnie. Wesoła i radosna, jak zwykle za życia. A liczny tłum padł na kolana. Dalszych wydarzeń nie znam, ponieważ obudziła mnie żona, chcąc przerwać mi – jak powiedziała – męczące, senne majaki.

I chociaż sen ten mnie bardzo zmęczył, to jednak, według swoistej interpretacji, odpowiedział mi on już wówczas na dręczące wszystkich Polaków pytanie: czy będzie wojna i czy ją wygramy.

Do rana już nie spaliśmy. Opowiedziałem coraz bardziej zatrwożonej żonie swój sen i na koniec powiedziałem przekonująco: Pamiętaj Czesiu, że Hitler napadnie na nas. A napadając na nas, podpali cały świat. Ale alianci i my, Polacy, wyjdziemy z niej zwycięsko. Ja głęboko w to wierzę. I rzeczywiście. Tej głębokiej wiary w zwycięstwo nie straciłem do końca.

Takie były początki mej konspiracyjnej drogi. Desperacja nakazywała mi walczyć. Natomiast wiara w zwycięstwo nie pozwalała się z niej cofać. Później doszły i inne bodźce, a jeden z najważniejszych to nienawiść do gremium narodu niemieckiego, szczególnie hitlerowców, za bestialstwo i ludobójstwo, jakich dopuszczali się na nas i innych podbitych narodach.RODZINNE KONSPIRACJE

Długotrwałość polskiego oporu przeciwko miażdżącej przewadze wroga w 1939 r. oraz heroiczność walk, którymi zapisano wiele kart naszej historii narodowej były wynikiem wielkiej spoistości społeczeństwa, bez względu na przekonania i światopoglądy wszystkich bez reszty odłamów społeczeństwa, w chwili śmiertelnego zagrożenia.

Po naszej wrześniowej klęsce militarnej wiele upływało nam cennych dni na rozpamiętywanie tej klęski, jej analizie, zdrowej i potrzebnej krytyce, ale też i szkodliwym krytykanctwie. Oczywiście, że te szeroko rysujące się rozbieżności były wynikiem głębokiego rozwarstwienia społecznego, a już to ostatnie podsycane było nie tylko z krótkowzroczności i głupoty, ale też i z dalekowzrocznych, zamierzonych zamysłów, nierzadko wykraczających poza granice naszego kraju i wcale niewypływających z polskiej racji stanu.

Wszystko to razem wzięte wywoływało antagonizmy klasowe i rozbijało spoistość narodu, a zatem i jego zbiorową operatywność przygotowawczo-wyzwoleńczą.

Ten zaszczepiony w naród jad wzajemnej nieufności – z jednej strony – ale i głęboki patriotyzm – z drugiej strony – spowodowały, że bardzo wielu Polaków opuszczało potajemnie kraj, idąc w dalekie, jakże niebezpieczne i długie szlaki, by tam dowieść waleczności i umiłowania ojczyzny.

Dlatego to właśnie, mimo powołania dowódcy polskiej organizacji podziemnej już w dniu kapitulacji, tj. 27 września 1939 r.^(), działalność ta przez dłuższy jeszcze okres czasu nie mogła być w kraju powszechna. Ale nie oznacza to kompletnego zastoju w tym zakresie. W górnych warstwach społeczeństwa działały ośrodki przygotowawczo-organizacyjne formacji konspiracyjnych, a w dolnych – jak już wspomniałem – samozwańcze ogniska buntu i biernej walki z wrogiem. Przejawiały się one głównie w sabotowaniu poczynań okupacyjnych oraz w gromadzeniu broni i amunicji. A okazji ku temu było bardzo wiele, ponieważ nasze pokonane oddziały wojskowe przeważnie rozbrajały się same, niszcząc, porzucając lub też zakopując ręczną broń palną.

Szczególnie nasyconym obszarem w tym zakresie – po tragicznej klęsce, acz bohaterskiej walce Armii Poznań nad Bzurą – była Puszcza Kampinoska. Ta właśnie puszcza, w której był rodzinny mój dom, w której spędziłem wszystkie lata swej wczesnej młodości i którą zawsze odwiedzałem w każdej chwili mego smutku czy radości.

Tu też sprowadziły mnie z Warszawy trudne dni pokapitulacyjne, aby łącznie z całą liczną rodziną rozpamiętywać, co już przeżyliśmy i co nas jeszcze w życiu czeka.

I z tych właśnie rozważań wyrosła rodzinna decyzja zbierania i gromadzenia broni i amunicji. Warunki ku temu były nad wyraz sprzyjające. Mieszkaliśmy w lesie i w odosobnieniu, a zabudowa cegielni, w której ojciec był kierownikiem, stwarzała wymarzone warunki do gromadzenia, konserwowania i przechowywania cennych niekiedy zdobyczy. Z wykoncypowania i pomyślnej, owocnej realizacji tego pomysłu byliśmy bardzo dumni.

Później się okazało, że w swej koncepcji nie byliśmy ani odosobnieni, ani też pierwsi. Wiele tubylczych rodów i w daleko gorszych jeszcze warunkach czyniło to samo i z takąż samą rodzinną, ostrożną konspiracją – bez wsypy.

I to był ten pierwszy etap mego konspiracyjnego wtajemniczenia.

------------------------------------------------------------------------

^() „Wieczorem już po zawieszeniu broni przyleciał do Warszawy ostrzelany przez Niemców samolot prowadzony przez mjr GALANTA, który przywiózł dla gen. RÓMMLA rozkaz od ŚMIGŁEGO z dnia 26 września 1939 r. Była to nominacja na dowódcę Polskiej Organizacji Podziemnej Pierwszy kandydatem był płk PORWIT, który jednakże odmówił przyjęcia tej funkcji. Wtedy RÓMMEL zwrócił się do gen. Michała Karaszewicza Tokarzewskiego, który wyraził zgodę” .NURT PATRIOTYCZNY SCHODZI DO PODZIEMIA

Antagonistyczne spojrzenia na naszą klęskę wrześniową, o czym już wspominałem, na szczęście nie trwały wśród nas długo. W dużym stopniu wpłynęła na to hitlerowska polityka okupacji, znacznie odbiegająca od metod stosowanych przez okupantów podczas rozbioru. O ile tamci bazowali na podsycaniu antagonizmów klasowych polskiego narodu, które, utrudniając konsolidację wewnętrzną, ułatwiały im okupacyjne panowanie – o tyle Hitler, uznając Polaków za „rasę podludzi”, kazał niszczyć wszystkich bez wyjątków – bez względu na klasę, osobowość czy wiek. I to właśnie spowodowało, że do konspiracji poza hierarchią rodzinną przechodzili wszyscy: obszarnik i chłop, fabrykant i robotnik, profesor i uczeń, wierzący i niewierzący.

Jednak w znacznie mniejszym stopniu ulegały konsolidacji różne orientacje polityczne. I to była jedna z głównych przyczyn rozwarstwienia konspiracji. Drugą zaś była żywiołowość ich powstawania. One to właśnie spowodowały, że w konspiracji znalazło się tyle różnych i rozdrobnionych ośrodków konspiracyjnych: Głos Polski; Legion Wyzwolenia; Polskie Wojsko Ochotnicze; Wielkopolska Organizacja Wojskowa; Polska Organizacja Zbrojna; Wielkopolska Organizacja Zbrojna; Polska Organizacja Wojskowa; Organizacja Jedności Narodowej; Obrona Narodu; Dla Ciebie Polsko; Czarny Legion; Ojczyzna; Gryf Kaszubski; Organizacja Wojskowa Młodzieży Kaszubskiej; Gryf Pomorski; Polska Armia Powstania; Ku Wolności; Polska Organizacja Powstańcza; Polska Organizacja Zbrojna; Organizacja Polski Niepodległej; Obrońcy Polski; Korpus Ochrony Pogranicza; Gwardia Ludowa; Komitet Obywatelsko-Patriotyczny; Polska Armia Ludowa; Organizacja Orła Białego; Związek Orła Białego; Organizacja Wojskowa; Organizacja Wojskowa „Wilki”; Tajna Organizacja Polska; Polska Niepodległa; Związek Polski Niepodległej; Związek Odbudowy Rzeczypospolitej; Polski Związek Wolności; Tajna Organizacja Wojskowa; Polska Ludowa Akcja Niepodległościowa; Unia; Miecz i Pług; Muszkieterzy; Pobudka; Batalion Zemsty ; Stowarzyszenie Przyjaciół ZSRR; Rewolucyjne Rady Robotniczo-Chłopskie ; Ogólnołódzki Komitet Sabotażowy; Przyjaciele Związku Radzieckiego; Związek Patriotów Śląskich; Grupa Antyfaszystowska; Czerwona Pomoc. Oto tylko niektóre z nich, które powstały i działały na terenach wcielonych do III Rzeszy i Generalnej Guberni. Jakie i ile organizacji działało na terenach wcielonych do Związku Sowieckiego, nie wiemy. Ale nie ulega żadnej wątpliwości, że powstały i działały. Najlepszym tego dowodem jest, iż w końcu 1943 r. i początku 1944 r. zorganizowano z nich 8 dywizji piechoty AK: 1., 19. i 20. w okręgu Wilno i Nowogródek; 30. w Brześciu n/Bugiem; 27. na Wołyniu; 5. we Lwowie oraz 18. i 19. w Białymstoku.

Jednak głównym trzonem zbrojnego podziemia Polski były jednostki Służby Zwycięstwa Polski, przekształcone później w Związek Walki Zbrojnej, a następnie w Armię Krajową. Już 1 września 1940 r., a więc w rok po napadzie Niemiec hitlerowskich na Polskę siły te liczyły 2190 plutonów .

Otóż 18 maja 1942 r., w sposób niezwykle oryginalny, znalazłem się i ja w podobnym plutonie, a mianowicie:

Cudem unikając wywózki na roboty do Niemiec, zmuszony byłem podjąć pracę na PKP – Dworzec Gdański. Jako beriebsarbeiter, pracowałem w „wagonówce” najpierw przy myciu wagonów, smarowaniu złącz, naprawianiu wagonów, aż wreszcie awansowałem na pomocnika rewidenta ruchu towarowego. Ta ostatnia praca stwarzała szanse do osiągania ubocznych zysków, takich jak na przykład: handel z begleiterami w tranzytach wojskowych, nocny handel węglem itp. Wszak 45-złotowa gaża na 2 tygodnie, równająca się wartości 1 kg słoniny po cenie bazarowej, nie pozwoliła przecież na utrzymanie 3-osobowej rodziny i przetrwanie okresu okupacji.

Pracując tu, szybko zawarłem obopólnie korzystną znajomość z Władysławem Guzem – pomocnikiem rewidenta w ruchu osobowym. On, wybierając „pety” z popielniczek wagonów osobowych, dostarczał palenia, a ja dostarczałem informacji o wyżej wymienionych możliwościach zarobkowych. Znajomość ta – często zakrapiana alkoholem, po korzystnych transakcjach, przerodziła się w przyjaźń i poufne zwierzenia.

Pewnego razu, ucztując w bramkarcie składu osobowego, stojącego na bocznicy – weszliśmy na tematy aktualności politycznych. A gdy wykazywaliśmy zbieżność swych poglądów, Władek wyjął z rękawa kolejowego płaszcza pakiecik papieru i, podając mi, powiedział:

– Masz. Przeczytaj sobie.

Ostrożnie rozwinąłem zwitek i stwierdziłem, że jest to Biuletyn Informacyjny ZWZ. Rzuciłem pobieżnie okiem po treści i powiedziałem spokojnie, jednak z przesadnym może znawstwem.

– Znam treść tego numeru^(). W szóstej pozycji po prawej stronie krzyża – ciągnąłem dalej – figuruje nazwisko Jędrzeja Cierniaka – kierownika szkoły nr 114 na Targówku przy ul. Stojanowskiej. Jeżeli chcesz, to sprawdź sobie – powiedziałem, podając mu ten Biuletyn. Ale powinien się ukazać już następny.

– Jutro ci go dostarczę – odpowiedział Władek w tym samym tonie.

W tym momencie spokojny skład pociągu drgnął. Oznaczało to, że podszedł parowóz przetokowy, by wyciągnąć ten skład i podstawić go na peron odjazdowy do Nowego Dworu. Zwinęliśmy więc resztki skromnej zastawy i wyszliśmy z bramkartu.

Dla dokończenia prowadzonego tematu rozmów szliśmy po torach. Kierunek, jakby od niechcenia, dyktował Władek. Szliśmy więc w kierunku mostu kolejowego na Wiśle, oddalając się na wschód od dworca osobowego. Mijaliśmy jednopiętrowy budynek, w którym na pierwszym piętrze mieściła się lokalna centralka telefoniczna i warsztat konserwatora – starego Wiśniewskiego. Stał on w oknie i obserwował nas. Władek jakby od niechcenia spojrzał w tamtym kierunku i powiedział:

– Dzień dobry, panie Wiśniewski. Kiedy pan kończy pracę?

– Za kilka minut. Przecież już dawno po trzeciej.

I na tym ich rozmowa się urwała, a Władek, nawiązując ponownie do informacji Biuletynu o akcjach sabotażowych polskiego podziemia, powiedział:

– Cholera! Czytając to, aż wstyd bierze, że w czasie, gdy inni walczą i nadstawiają swoje głowy, człowiek tu wegetuje i gnuśnieje.

– Władziu. I na nas przyjdzie czas – zawyrokowałem. Trzeba tylko upatrzeć odpowiednią okazję.

– To jest znana i powszechna metoda asekuracji i samouspokojenia.

– Nie można przecież działać na oślep. Bez rozwagi, organizacji i odpowiedniego przygotowania.

W tej chwili posłyszeliśmy dudnienie szyn i pracowite sapanie parowozu, dobiegającego nas od tyłu. Równocześnie odwróciliśmy się i dostrzegliśmy długi wąż składu pociągu złożonego z cystern i węglarek, który bez zatrzymania się na dworcu pruł prosto na nas. Władek, ożywiając się, powiedział:

– Oto i okazja! Masz! Stań za tamtą budką. Zapal i rzuć do ostatniego breku w składzie.

Na dyskusję nie było czasu. Skoczyłem na wskazane miejsce prawie tuż przed nadjeżdżającą lokomotywą. Dostrzegłem, że trzymam w ręku termiczną zapałkę, oprawioną w drewniany ciężarek. W drugim ręku trzymałem łopatkową draskę... Zacisnąłem dłonie, by ukryć te akcesoria przed wzrokiem niemieckiego maszynisty... Gdzie jest Władek?... Przez migające przerwy między cysternami dostrzegam go pod wyjazdowym semaforem. Stał ze skupioną twarzą, wzrokiem tylko wskazując mi, gdzie mam skierować swoją uwagę.

Mijają cysterny z benzyną jedna po drugiej. W jednym z breków stoi rozkraczony żołnierz Wermachtu. I znów cysterny... i znów żołnierz...; towarowy, kryty wagon – lokum wojskowych begleiterów – i znów cysterny, i znów żołnierz. Nerwy działają, które gromi wewnętrzny głos rozwagi: masz tylko jedno do spełnienia, albo wszystko do stracenia – wybieraj!...; jesteś przecież doświadczonym podoficerem... Przychodzi wreszcie opanowanie.

Skończyły się już cysterny, a nadciągają odkryte węglarki pełne beczek z benzyną. Z ukrycia wypatruję ich końca, ale jeszcze dostrzec nie mogę. Tylko znów, w którymś breku z kolei przesuwa się przed moimi oczami żołnierz. Pociąg, minąwszy semafor i rozjazdy wchodzi na główny szlak i przyspiesza biegu. Lokomotywa jest już chyba na moście. Na pewno skład ma więcej niż 120 osi. Wreszcie zza zakrętu wyłania się upragniony koniec składu pociągu. Już widzę ostatni brek na trzeciej węglarce od końca. A jeśli jest tam begleiter?... Na tą myśl odruchowo spojrzałem, jaką mam najbezpieczniejszą drogę odwrotu. Ból kręgosłupa i kurczowe spięcie lędźwi. I nagle wszystko przestaje istnieć. Istnieje tylko nadciągający brek. Wychodzę spokojnie zza domku, staję tuż przy samym torze, spokojnie zapalam zapałkę i rzucam trafnie do breku. I na tym koniec. Ostatni wagon, jakby akceptując spełnione zadanie, pożegnał mnie swych charakterystycznym: tak, tak, tak..., tak, tak, tak..., tak, tak, tak... i odsłonił przede mną całą panoramę dworca osobowego.

Stojąc nieruchomo, spokojnie omiotłem wzrokiem odkryty horyzont: tory, halę dworcową, wartownie banszuców i rewidentów, wiadukt żoliborski i centralkę telefoniczną. Nie dostrzegłem nic nienaturalnego, z wyjątkiem skamieniałej, pooranej bruzdami twarzy pana Wiśniewskiego, która nieruchomo tkwiła w oknie.

Drogą okrężną poprzez ulice: Dymińską, gen. Zajączka i Felińskiego dotarłem na teren dworca towarowego i do swego pomieszczenia rewidentów. Mój szef – rewident Kamiński był już ubrany i przygotowywał „kitkę”^(). Na mój widok powiedział:

– No co pan jeszcze, panie Stanisławie, tak marudzi? Czas do domu. A gdzie kitka?

– Nie biorę dziś kitki. Jadę na miasto.

Skłamałem, bo zabieganie o zaniesienie do domu trochę węgla wydało mi się w tej chwili zadaniem tak bardzo prozaicznym.

Tego wieczoru Warszawiacy mieli trochę uczty duchowej z niecodziennego zjawiska. Na moście kolejowym przy Cytadeli stało w ogniu i dymie 5 węglarek, z których od czasu do czasu wyrywały się ogniste gejzery na kilkunastometrową wysokość. Jadąc tramwajem do domu i obserwując to zjawisko, żałowałem tylko jednego... – że było to tylko 5 węglarek^().

Następnego dnia niemiecka komisja lokalna złożona z inspektora dworca kolejowego Warszawa Gdańska – Schlehtera; kierownika parowozowni – Bruschkiego; kierownika wagonówki – Koschynskego; komendanta banszuców i innych – chcąc uniknąć zbędnych dla siebie kłopotów – orzekła, że przyczyną pożarów były: przeciek jednej beczki z benzyną i „zapalenie” się panewki osi wagonu.

Ciekawostka: tenże Koschynsky – członek NSDAP, będąc liczącą się personą w powyższym towarzystwie, niebezpieczny Niemiec dla Polaków i srogi zwierzchnik dla pracowników, współpracował z komórką konspiracyjną AK na Starym Mieście, a po wojnie był znaczącą osobistością w Komitecie Miejskim PPR w rodzinnym mieście Pile^(). Ale kim był naprawdę Koschynsky i gdzie znajdował się ciężar jego osobowości, tego nie wiem i zrozumieć nie mogę.

W czasie mej następnej dziennej służby – odprawiając skład pustych węglarek do Łaz – zjawił się przy mnie Jan Sęk , który wetknął mi w rękę zwitek papieru, mówiąc:

– To od Władka. Nie mógł przyjść, bo jest chory. Niech pan przeczyta i mi zwróci.

Był to istotnie obiecany mi Biuletyn Informacyjny. Wszedłem więc do wagonu i czytałem w skupieniu. A gdy odszukałem Janka i oddawałem mu tę gazetkę, ten zapytał:

– Czy należy pan do konspiracji?...

– Nie. Ale praca ta nie jest mi wcale obca.

– Więc jak to? – zapytał zdziwiony.

– A pan należy?

– Oczywiście – odpowiedział przekonująco Janek.

Opowiedziałem mu więc swoją i moich braci działalność. Po czym dodałem:

– Miałem propozycję w tej materii od swego brata Edwarda, który jest dowódcą jednostki konspiracyjnej w Zaborówku. Ale z uwagi na to, że mieszkam i pracuję w Warszawie, uznałem tę jego propozycję za trudną do przyjęcia.

– A w Warszawie chciałby pan należeć?

– Jest przecież prawem zwyczajowym, że rzymsko-katolikowi od chrztu, a Polakowi od konspiracji bez uzasadnionych przyczyn wymawiać się nie wypada – odpowiedziałem z uśmiechem.

– To nie jest jednak odpowiedź wiążąca – zauważył poważnie Janek. ZWZ nie tylko, że jest organizacją konspiracyjną, ale i wojskową...

– A więc zgadzam się.

– Tak to rozumiem. O dniu zaprzysiężenia powiadomię pana.

A dniem tym był poniedziałek 18 maja 1942 roku. Gdy zgłosiłem się o umówionej godzinie i pod wskazanym adresem okazało się, że był to lokal zamieszkały przez dwa młode małżeństwa: Władysława Guza i Jana Sęka. W kilka chwil potem wypowiedziałem słowa przysięgi, którą odebrał ode mnie PAŁKA, przyjąłem pseudonim PIONEK i w ten sposób stałem się żołnierzem ZWZ.

Drogę powrotną do domu wypełniały mi rozważania o wielu niewiadomych mej nowej rzeczywistości, które jednak wyjaśniały taktykę Władka Guza i manewr Janka Sęka.

------------------------------------------------------------------------

^() Chodzi tu o Biuletyn Informacyjny nr 13 z dnia 2 kwietnia 1942. Na stronie tytułowej widnieje krzyż, a po jego lewej i prawej stronie umieszczonych jest 86 nazwisk Polaków wywiezionych z Pawiaka i w nieznanych okolicznościach i miejscu zamordowanych przez Niemców.

^() Nie znałem kolejarza, któryby schodząc ze służby, nie niósł jakiegoś pakieciku z węglem zwanym „kitką”.

^() W późniejszym okresie powtórzyło się na Dworcu Gdańskim podobne wydarzenie, lecz o większych skutkach. Ale ja w tym dziele udziału już nie brałem.

^() Informacje te pochodzą z opowiadania mego współpracownika Eugeniusza Wiśniewskiego – kierowcy, a potem inspektora ds. transportu w biurze kontroli wewnętrznej Polskiego Radia, który był członkiem wspomnianej tu komórki konspiracyjnej.MOJA DROGA DO WYTKNIĘTEGO CELU

Prawdę mówiąc, to droga ta okazała się zupełnie inna od tej, którą sobie wykoncypowałem. Przede wszystkim była ona znacznie dłuższa, a przy tym prosta, monotonna i bezbarwna. I o ile wówczas wszystkie swe rozczarowania kładłem na karb nieudolności dowództwa, o tyle dziś, z perspektywy czasu i wyższej świadomości, odpowiedzialność tę rozkładam na: polską rację stanu, złożoność zagadnienia i ogólny brak konspiracyjnych doświadczeń taktycznych, np.:

– to przysłowiowe wówczas „stanie z bronią u nogi” – zbudowane na nieświadomości i niecierpliwości społecznej, a podsycane przez inne racje stanu – dziś widzę zupełnie inaczej niż wówczas;

– II wojna światowa to nie tylko zbrojny rozrachunek krzywd i nieprawości I wojny światowej oraz wynikających z niej konfliktów, ale jest to początek ogólnej społecznej przebudowy świata. Czy lepszej i sprawiedliwszej?... Dzisiejsze doświadczenia wykazują, że niezupełnie.

– i wreszcie sprawa trzecia, może najbardziej dotykająca moje osobiste ambicje, a mianowicie: dowódcy do stopnia jednostek taktycznych niedostatecznie badali kwalifikacje wojskowe elementu napływowego do konspiracji, tracąc na tym niejednokrotnie bardzo wiele. Na przykład sekcję, do której ja zostałem wcielony, stanowili: jej d-ca ORZEŁ – były kapral żandarmerii oraz Michalski – były sierż. Orkiestry 80 p. Strzelców Kaniowskich; SOKÓŁ II Jan Łapiński – b. kpr. Orkiestry 21 p. Dzieci Warszawy; LIS Kazimierz Studziński ; MŚCICIEL no i ja PIONEK Stanisław Jarzyna – plt. rez. 30 p. Strzelców Kaniowskich. Moje wojskowe kwalifikacje przedstawiały się wówczas następująco: 6-miesięczna Szkoła Podoficerska przy 30 p. S. K.; 6-miesięczny Kurs Dywizyjny dla podoficerów zawodowych; 3-miesięczny Kurs Komendantów Wojskowych Pogotowia Przeciwpożarowego. Zajmowane przeze mnie stanowiska i pełnione funkcje to: dowódca drużyny; instruktor wyszkolenia piechoty w Kadrze Zapasowej Wojskowego Szpitala Okręgowego; komendant pogotowia PPOŻ przy K.Z.WSO oraz oddziałowy w WSzO.

Do czego zmierzam?... A no do tego, że – po pierwsze – jednym z zadań konspiracji, zgodnie z Instrukcją nr 1 Głównego Komendanta ZWZ gen. K. Sosnkowskiego z dnia 4 grudnia 1939 r., było szkolenie kadr wojskowych; – po drugie, że sekcja moja wymagała takiego szkolenia; i – po trzecie – że ja takie kwalifikacje szkoleniowe posiadałem. Jednak moje dowództwo, nie sprawdziwszy moich kwalifikacji, nie powierzyło mi tych obowiązków. A ja, będąc z natury i nabytej dyscypliny wojskowej człowiekiem „niepchającym się na afisz”, o tym swego dowództwa nie powiadomiłem.

Końcowe efekty tych faktów były dwa:

– pierwszy, że przez cały okres okupacji działalność naszej sekcji ograniczała się do sporadycznych spotkań i komentowania prasy konspiracyjnej oraz informowania swego środowiska o wydarzeniach krajowych i zagranicznych. A jeżeli o mnie chodzi, to miałem obowiązek składać swym dowódcom pisemne meldunki o niemieckich tranzytach wojskowych, które przechodziły przez Dworzec Gdański w czasie mej służby.

– i drugi, że kwalifikacje wykorzystywałem tam, gdzie mnie o to proszono, a więc w Komórce Konspiracyjnej ZWZ, a potem AK w Zaborowie i Błędowie. Ale to jest już całkiem inna sprawa, niemieszcząca się w ramy niniejszego opracowania.„BURZA” ZBLIŻA SIĘ DO WRÓT WARSZAWY

Pod koniec 1943 r. Armia Czerwona przekroczyła linię Dniepru, wbijając głęboki klin w niemieckie ugrupowania na ziemiach północnej Ukrainy. Należało się liczyć z szybkim przeniesieniem działań wojennych na rdzenne ziemie polskie. W tym czasie siły alianckie były już wprawdzie w Italii, ale nie zanosiło się jeszcze na właściwą inwazję Europy od zachodu. Dlatego stało się rzeczą oczywistą, że Polskę zajmą wojska sowieckie, a nie alianckie i że stanie się to w trakcie uporczywych walk rosyjsko-niemieckich, gdyż Rzesza miała jeszcze dość sił, aby opóźniać postępy Rosjan.

W takim stanie rzeczy sytuacja Kraju stała się niezwykle trudna, gdyż nie było normalnych stosunków dyplomatycznych między rządem polskim i sowieckim oraz zaznaczało się wyraźnie wrogie stanowisko Sowietów względem prawowitych władz Rzeczypospolitej.

Gwałtowny jednakże rozwój wypadków na froncie wschodnim nakazywał polskim sferom kierowniczym w Kraju i na obczyźnie zajęcie wyraźnego stanowiska oraz wydanie rozkazów, które by obowiązywały ruch podziemny z chwilą zalania Kraju przez cofające się wojska niemieckie i nadchodzącą Armię Czerwoną.

Wybierając odpowiednią drogę dalszego postępowania, oparto się na następujących zasadach:

– że nie wolno dopuścić do utraty naszych praw, wypływających z pierwszeństwa Polski w walce przeciwko Niemcom, przez stworzenie pozorów, żeśmy tej walki zaniechali;

– że w ten sposób, kontynuując dalszą walkę przeciw Niemcom, przyśpieszamy wprawdzie wkroczenie wojsk sowieckich na nasze ziemie, ale to mniejsze zło aniżeli ewentualne wyklinowanie nas z obozu aliantów;

– że w ówczesnym układzie stosunków politycznych i rażącej dysproporcji własnych sił wojskowych wobec Niemców, jak również wobec groźnej niewiadomej sowieckiej, niezależnie od dawniej postanowionego powstania powszechnego, należy także przygotować się do innej formy walki w postaci „wzmożonej akcji dywersyjnej” na wszystkich ziemiach Rzeczypospolitej.

W wyniku całokształtu politycznych i wojskowych warunków na przełomie 1943/44 r. na rozkaz R. P. Komenda Główna A.K., utrzymując w mocy plany powstania powszechnego, zarządziła działania o innym charakterze. Stało się to na mocy instrukcji Rządu R. P. i Naczelnego Wodza dla Kraju z 27 października 1943 r. oraz rozkazu dowódcy AK z dnia 20 listopada 1943 r., w którym „wzmożona akcja dywersyjna” otrzymała kryptonim „Burza”. Najbardziej istotne postanowienia tego rozkazu mówiły:

CEL: ZADANIA „BURZY” – podkreślenie woli bicia Niemców i to nawet w wypadku niekorzystnego dla nas stosunku sił, czyli wśród okoliczności nie zezwalających na podjęcie powszechnego powstania, oraz samoobrony przed wyniszczeniem nas przez wycofujących się Niemców .

WYKONANIE „BURZY” – działania będą polegały na zaciętym nękaniu cofających się straży tylnych niemieckich na silnej dywersji na całej głębokości terenu, w szczególności na komunikację.

URUCHOMIENIE „BURZY” – rozkaz do „Burzy” zostanie wydany Komendantom Okręgów w momencie odwrotu Niemców poprzez ziemie polskie przy pomocy specjalnego hasła radiowego.

W wypadku nieotrzymania rozkazu do uruchomienia „Burzy” od momentu, w którym nastąpił odwrót Niemców, dowódcy terytorialni wszystkich szczebli rozpoczynają walkę z własnej inicjatywy. Zadania oddziałów, biorących udział w „Burzy”, kończą się z chwilą wkroczenia Rosjan^(). .

Ponieważ front radziecki najwcześniej osiągnął ziemie polskie na Wołyniu, dlatego najpierw rozpoczęła „Burzę” 27. Wołyńska dywizja piechoty w sile około 6 tys. ludzi.

I tu zaczęła historia pisać nowe bohaterstwo narodu polskiego, ale i zarazem klęskę tej politycznej strategii.

Rzucona masa ludzka między młot a kowadło, bez żadnej pomocy i bez żadnych praw ludzkich, była bezlitośnie miażdżona zarówno przez rozwścieczonych klęskami Niemców, jak i pewny już zwycięstwa i własnych koncepcji Związek Sowiecki.

Druzgocąca przewaga ludzka i techniczna dwóch potężnych armii, w których kleszcze rzucono silne tylko duchem polskie oddziały, dokonywały dzieła ich zniszczenia. Resztę dopełniły głód, chłód i epidemie.

Tak ginęły i topniały resztki już najwartościowszych polskich Kresowiaków. Tak ginęła 27. Wołyńska, 18. i 29. Białostockie, 30. Brzeska oraz 3., 9. i 13. Lubelskie dywizje piechoty AK, z których do centrum Polski przedarły się już tylko żałosne ich resztki.

Z najmniejszymi jednak stratami dotarła do bram Warszawy polityczna strategia „Burzy”. Regenerowała się ona o nowe zastępy narodu polskiego, który – nie bacząc na grożące niebezpieczeństwo – żądny był krwi, zemsty i odwetu na śmiertelnym swoim wrogu.

W planowaniu „Burzy” nie przewidywano walk w Warszawie ani też w większych miastach. Chodziło, bowiem, o uchronienie ich od zniszczeń, a ludności cywilnej od strat. Dowództwo AK planowało, że z chwilą zbliżenia się frontu niemiecko-sowieckiego oddziały AK opuszczą większe miasta, prowadząc dalszą walkę tylko poza nimi.

Gdy jednak stało się jasne, że Niemcy nie zrezygnują z obrony Warszawy, a nasycenie terenu w jej pobliżu wojskami niemieckimi uniemożliwiało własną koncentrację poza stolicą, Komenda Główna AK powzięła nowy plan, który uwzględniał walkę w samym mieście. Tylko tą drogą polskie oddziały mogły opanować stolicę.

Poza oceną położenia na froncie niemiecko-rosyjskim, do tej nowej koncepcji zmuszały względy natury politycznej. Nie można było dopuścić do tego, aby Warszawa – stolica Kraju – przeszła z rąk niemieckich do sowieckich jak przedmiot, bez udziału czynników polskich, zwłaszcza że dotychczasowy przebieg „Burzy” na wschodzie Kraju wyraźnie już wskazywał, jakie były właściwe zamiary sowieckie.

Do powyższej decyzji zmuszały także powody natury psychologicznej, w tym czasie niezależnie już od Komendy Głównej, które wybuch zrywu zbrojnego czyniły nieuniknionym. Nad tymi nastrojami nie można było przejść do porządku. Ideą walki z okupantem żył cały naród. I teraz cała ludność Warszawy pragnęła walki zbrojnej. Parcie w tym kierunku było tak silne, że groziło niebezpieczeństwo wybuchu spontanicznego, który musiałby się skończyć nad wyraz krwawo i bez pożytku dla sprawy polskiej.

Powyższe powody skłoniły Delegata Rządu na Kraj, Komisję Główną Rady Jedności Narodowej i dowódcę AK do powzięcia decyzji podjęcia walki dla opanowania Warszawy.

Sama decyzja, powzięta wspólnie przez Komisję Główną Rady Jedności Narodowej, Delegata Rządu na Kraj oraz dowódcę AK, zapadła już w połowie lipca 1944 r.^().

Od tej chwili skrótowa chronologia wydarzeń związanych z powstaniem przedstawia się następująco:

15 lipca – sobota

– Gen. Rola-Żymierski informuje Stalina o wydarzeniach w Kraju i o zakresie przygotowań Armii Ludowej w krajowym froncie walki z Niemcami;

– W Warszawie ruch ewakuacyjny. Likwiduje się różne przedsiębiorstwa niemieckie, grabiąc maszyny i urządzenia, w popłochu ewakuuje się całe rodziny Volksdeutschów wraz z dobytkiem. Na murach napisy: „POLSKA ZWYCIĘŻY”, „POMŚCIMY PAWIAK”, „WAWER”, „PALMIRY”, „OŚWIĘCIM”, „HITLER KAPUT”, „NIE DAMY ZIEM WSCHODNICH”, „KATYŃ” oraz wszędzie znaki Polski walczącej. Na miejscach egzekucji krzyże „Ś.P.” albo „CHWAŁA”.

21 lipca – piątek

W Moskwie został utworzony Polski Komitet Wyzwolenia Narodowego, jako „legalna władza wykonawcza, powołana do kierowania walką wyzwoleńczą narodu polskiego...”, a 22 lipca o godz. 20.15 radio Moskwa podało pierwszą wiadomość o powstaniu PKWN, zaś PWKN ogłosiło w Chełmie Manifest do narodu polskiego.

23 lipca – niedziela

Przez Warszawę przeciągają dziwnie mieszane informacje: tabor wojskowy od olbrzymów opancerzonych na gąsienicach do maleńkich dwukołowych taczanek zaprzężonych w kosmate koniki; wozy drabiniaste, wózki białoruskie z „duchami”, szlacheckie bryczki i dworskie konie, na wozach kobiety i dzieci w żołnierskich, niemieckich szynelach, przy działach idą krowy i kozy, konie i muły.

Na skrzyżowaniach ulic zwarty, milczący tłum. Twarze nieprzeniknione. Twarde spojrzenia.

25 lipca – wtorek

– Ewakuują się urzędy niemieckie wraz z całym umeblowaniem i wyposażeniem. Nieczynne są urzędy pocztowe i telefony. Nie kursują już żandarmskie budy. Na ulicach jawny rabunek. Ograbione są w pośpiechu i do reszty urzędy, sklepy i magazyny. Ich skutki widać na zaśmieconych wszelkimi towarami ulicach.

– Radio moskiewskie zagrzewa do powstania przeciwko wspólnemu wrogowi, podkreślając najlepsze intencje Związku Sowieckiego wobec krajów wyzwalanych.

– Biuletyn Informacyjny wzywa Warszawiaków do karności i spokoju.

– Bór Komorowski – komendant główny AK po odprawie ścisłego sztabu przesłał do Londynu meldunek o gotowości bojowej do rozpoczęcia walk łącznie z postulatami w zakresie wsparcia powstania akcją z zewnątrz.

– W nocy Warszawa przeżyła dwa sowieckie naloty, które – niezasygnalizowane – wywołały panikę i straty wśród ludności.

26 lipca – środa

– W godzinach porannych odbyła się walna odprawa Komendy Głównej AK z udziałem wicepremiera J. Jankowskiego, na której omówiono aktualną sytuację oraz poczyniono ostatnie przygotowania do powstania. Ustalono, że hasłem do powstania będą następujące objawy: gdy wojska sowieckie zdezorganizują obronę na przyczółku Warszawy oraz gdy zarysuje się ruch okrężny Armii Czerwonej oskrzydlający Warszawę od południa.

– W Moskwie podpisano umowę polsko-sowiecką o stosunkach między administracją polską, organizowaną przez PKWN, a wojskami sowieckimi na terytorium Polski w czasie działań wojennych. Natomiast agencja TASS ogłosiła, iż rząd ZSRR „uważa działania wojenne Armii Czerwonej na terytorium Polski za działania na terytorium państwa suwerennego, zaprzyjaźnionego i sojuszniczego”.

– Rząd Polski w Londynie przesłał do delegata rządu na kraj w Polsce depeszę o następującej treści: „Na posiedzeniu rządu R. P. zgodnie zapadła uchwała upoważniająca Was do ogłoszenia powstania w momencie przez Was wybranym. Jeżeli możliwe, uwiadomcie nas przedtem. Odpis przez wojsko do Komendanta Armii Krajowej”.

– W Warszawie – decyzją Rządu w Londynie – rozszerzone zostały kompetencje Delegatury. Utworzono Krajową Radę Ministrów z J. Jankowskim, jako wicepremierem.

– Ale do Warszawy powrócił też niemiecki gubernator Fischer, urzędnicy, policja, służba bezpieczeństwa. Na skrzyżowaniach wielu ulic zbudowano gniazda karabinów maszynowych, a u wylotów ważniejszych arterii ustawiono czołgi. Wozy bojowe poczęły patrolować ulice, place, dworce i inne miejsca publiczne. Wskazywało to, że Niemcy ogłoszą Warszawę jako twierdzę. Ustały przeciągające się kolumny na zachód, a rozpoczął przemarsz niemieckich jednostek wojskowych – w tym dywizji SS „Herman Göring” – na wschód.

Na przedmieściach Warszawy rozlokowano oddziały ukraińskie i karne niemieckie, a wokół Warszawy rozmieszczono oddziały węgierskie.

Nad Warszawą pojawiły się samoloty ZSRR, a z dala słychać było łoskot artylerii zza Wisły.

W Skierniewicach wyładowywała się pancerna dywizja „Wiking”.

27 lipca – czwartek

– W Londynie ambasador Raczyński poinformował Edena o przygotowaniach do powstania w Warszawie, przedstawiając jednocześnie postulaty gen. Bora-Komorowskiego, zawarte w czterech następujących punktach:

1. wysłanie na pomoc Warszawie Brygady Spadochronowej;

2. zbombardowanie przez RAF niemieckich lotnisk w pobliżu Warszawy;

3. wysłanie do dyspozycji AK czterech polskich dywizjonów myśliwskich, stacjonujących we Włoszech, z chwilą opanowania lotnisk warszawskich przez AK;

4. ogłoszenie przez radio, po polsku i po niemiecku, komunikatu o prawach kombatanckich Armii Krajowej.

– W Warszawie o godz. 17.00 gubernator Fischer wezwał 100 tys. ludzi do robót fortyfikacyjnych.

– O godz. 19.00 płk MONTER, z polecenia Komendy Głównej, wydał rozkaz o ogłoszeniu stanu alarmu na terenie całej Warszawy.

28 lipca – piątek

– Ranek w Warszawie był pogodny, ale tajemniczy. Ulice prawie że wyludnione. Tylko tu i ówdzie słychać było odgłos kroków niemieckich patroli i ciche, spieszne kroki przeważnie młodzieży dążącej w różnych kierunkach na wyznaczone z góry miejsca zbiórek. Tak jak wszyscy, zamiast do pracy, podążyłem i ja na swe miejsce zbiórki przy ul. Krajewskiego 2. Tu w nastroju powagi chwili i wzajemnym informowaniu się nowymi wiadomościami – oczekiwaliśmy na rozkaz do powstania.

– Z Italii pisał gen. Kazimierz Sosnkowski – naczelny wódz polskich sił zbrojnych do prezydenta RP w Londynie:

„...Co do kraju, to w sytuacji stworzonej przez rozwój zdarzeń, przez sowieckie gwałty i fakty dokonane, wszelka myśl o powstaniu zbrojnym jest nieuzasadnionym odruchem pozbawionym sensu politycznego, mogącym spowodować tragiczne, niepotrzebne ofiary”^().

A do gen. Bora-Komorowskiego – głównego komendanta AK w Kraju – drogą przez Londyn – pisał:

„W obliczu sowieckiej polityki gwałtów i faktów dokonanych, powstanie zbrojne byłoby aktem pozbawionym politycznego sensu, mogącym za sobą pociągnąć niepotrzebne ofiary. Jeśli celem powstania miało być opanowanie części terytorium Rzeczypospolitej, to należy zdawać sobie sprawę, że w tym wypadku zajdzie konieczność obrony suwerenności Polski na opanowanych obszarach w stosunku do każdego, kto suwerenność tę gwałcić będzie. Walka z Niemcami musi być kontynuowana w formie Burzy. Natomiast w obecnych warunkach jestem bezwzględnie przeciwny powszechnemu powstaniu, którego sens historyczny musiałby z konieczności wyrazić się w zmianie jednej okupacji na drugą. Wasza ocena sytuacji niemieckiej musi być bardzo trzeźwa i realna. Omyłka pod tym względem kosztowałaby bardzo wiele. Trzeba jednocześnie skupić wszystkie siły polityczne, moralne i fizyczne dla obrony przeciwko aneksyjnym planom Moskwy”^().

– Rząd brytyjski udziela odpowiedzi na postulaty Bora-Komorowskiego o treści następującej:

„Same tylko względy operacyjne muszą nas powstrzymać od zaspokojenia trzech żądań, jakie Panowie wysunęli w związku z niesieniem pomocy powstaniu warszawskiemu... Obawiam się więc, że Rząd Jego Królewskiej Mości nie jest w stanie nic zrobić w tej sprawie”^().

– Po naradzie Głównej Komendy AK z Krajową Radą Ministrów rozkaz alarmu został odwołany.

Do mojego punktu wyczekiwania odwołanie to dotarło przed wieczorem. Przy rozchodzeniu się do własnych domów zostaliśmy zobowiązani do zgłoszenia tu każdej zmiany naszych adresów.

29 lipca – sobota

Dzień ten nie obfitował w nowe, specjalnie ważne dla narodu polskiego wydarzenia. Ale wypełniały go i dojrzewały w nim wcześniej powstałe epizody dramatu polskiego. Dlatego też społeczeństwo Warszawy miało czas na refleksje o tym, co go w niedalekiej, ale nieokreślonej chwili nieuchronnie czeka. Chwilowa i męcząca próżnia w działaniu i mnie skłoniła do takiej zadumy. Ale moja pesymistyczna wizja niedalekiej przyszłości niewiele tylko była jaśniejsza od realiów, które przygotowywał nam los. Wyimaginowałem ją sobie w czarnych barwach i po prostu jej się bałem. Ale nie o siebie, bo na to byłem przygotowany, lecz o losy mojej rodziny. Uważałem, że jeżeli uda mi się oszczędzić jej cierpień, to mnie będzie już łatwiej znosić to, co mi jest przeznaczone.

W męskiej rozmowie z teściem postanowiliśmy przetransportować naszą rodzinę do mojej matki w Puszczy Kampinoskiej, nad którą on miał sprawować opiekę.

Duży, dwukołowy wózek do sprzedaży owoców wypełniony był po brzegi naszym dobytkiem ruchomym, który zdołaliśmy tylko dopchać z ul. Radzymińskiej 105 do Placu Zamkowego. I tu już doszliśmy do wniosku, że dalszego takiego wysiłku, na czekające nas jeszcze 32 km ciężkiej drogi, nie jesteśmy w stanie wykonać. Postanowiliśmy więc zajechać na Krzywe Koło do kuzynów, aby tu wypocząć i podjąć inne próby do przebycia tej przestrzeni. Ale żaden z furmanów czy też dorożkarzy – mimo zachęcających warunków – nie chciał podjąć się tej misji.

Społeczeństwo Warszawy opanowała jakaś błoga bezczynność i niechęć do podejmowania jakiejkolwiek pracy: margines Warszawy rabował i ucztował, brać wyrobnicza i rzemieślnicza dworowała i także ucztowała, największy odłam urzędniczy – fantazjował, a nie mniejszy kupiecki – siał panikę; góra przepełniona była OZON-em, a szczyty tchnęły ideą fix mocarstwowości. . Ale wszyscy razem stanowili, i to już nie po raz pierwszy w tej wojnie, silny, wewnętrzny monolit, kreśląc obraz twardego i niepokonanego miasta.

Znaleźliśmy się więc wśród drugich, których tu wymieniłem, a którzy wychłostali nas dość bolesnymi zarzutami:

– Uciekać z Warszawy?... tak jak ci, nasi byli... silni, zwarci, gotowi?... No, któż to słyszał?! A któż to będzie powstańcom pieluchy i bandaże prał... jeść gotował, zagrzewał do walki i uprzyjemniał wolne chwile? – a zwracając się do teścia, jego brat powiedział: – To po to ty, Władek, z Niemiec uciekłeś, aby teraz iść paść chłopom krowy? A kto będzie zaopatrywał Warszawiaków w zieleninę i owoce, jak ciebie nie będzie? No powiedz, kto?

I ta właśnie argumentacja okazała się trafna i skuteczna, ale równocześnie paraliżująca moje zamierzenia. I tylko moja żona nie sprzeniewierzyła się moim planom. Lecz była to rzecz zupełnie zrozumiała, ponieważ 6-miesięczną córeczkę mieliśmy przy sobie, a 3-letnią, nieuleczalnie chorą, właśnie tam, u mojej matki w Zaborówku, w Puszczy Kampinoskiej.

W wyniku więc rzeczowej, rodzinnej dyskusji postanowiono, że żona zostanie tam odtransportowana po zorganizowaniu odpowiedniego środka transportu. Ale póki co, zamieszkamy tu wszyscy u kuzynów, ponieważ w doborowej kompanii zawsze łatwiej jest znosić wszystkie przeciwności losu. I tak też się stało.

Ale ponieważ mój teść był urodzonym kupcem i zapobiegliwym gospodarzem, dlatego zamarzył zaopatrzyć nasze rodziny w niezbędne warzywa i owoce. Jednak nie była to sprawa taka łatwa. Aprowizacja miejska załamała się, a producenci i prywatni handlarze, przeczuwając chyba powagę chwili, nie chcieli podejmować się tych przedsięwzięć na własną rękę.

W tych właśnie warunkach mój teść, mimo wielkiej bojaźni, postanowił sam wyruszyć na zielone zaplecze Warszawy... Nie mogłem przecież do tego dopuścić i pojechałem z nim.

Miejscowość Groty, bo właśnie tu się udaliśmy, rozległe osiedle warzywników całe nafaszerowane było wojskiem i zamaskowanymi czołgami jakiejś dużej niemieckiej jednostki pancernej. Stąd też rozmowy z warzywnikami były utrudnione. Nie mniej jednak dopięliśmy swego i z tej przeszło dziesięciokilometrowej wyprawy, to niosąc, to wioząc, dostarczyliśmy na ul. Krzywe Koło dwa worki ogórków, kalafiorów, cebuli i kapusty oraz dwa kosze pomidorów. Jednak zanim dotarliśmy pod numer 10, zostaliśmy osaczeni przez mieszkańców innych domów z propozycjami intratnej sprzedaży.

Odżyła więc w teściu żyłka handlowca i po paskarskich cenach zbył cały towar z takim trudem tu dostarczony. Nie było więc innej rady jak tylko jechać po towar po raz drugi, także uwieńczony powodzeniem przy niesamowitym wyczerpaniu. Na takich zabiegach przeszedł nam cały dzień. Ale nie tylko nam, bo i wielu innym Warszawiakom. Tą trasą swoistej golgoty ciągnął objuczony, nieprzerwany sznur ludzi do Warszawy. Był to pocieszający symptom, że Warszawiacy nigdy nie upadają na duchu, w każdej sytuacji sobie radzą i nie pozwolą się zagłodzić.

30 lipca – niedziela

Cała Warszawa w uroczystym nastroju i w odświętnych strojach świętowała. Od godzin rannych aż do południa kościoły były przepełnione wiernymi. Kazania były płomienne, modły i pieśni błagalno-wzniosłe. Bardzo licznie – od dzieci do starców – przyjmowano komunię. Uroczyście i zbiorowo też biesiadowano i spacerowano. Z rzadka tylko przemykali się pojedynczy przechodnie. Dawno już nie widziałem tak świątecznego nastroju w Warszawie.

31 lipca – poniedziałek

Na porannej odprawie w Kwaterze Głównej AK – podniecenie. Część sztabu – z gen. Okulickim na czele – była za natychmiastowym rozpoczęciem powstania, część zaś – z płk. Irankiem Osmeckim – uważała, że nie nadeszła jeszcze upragniona chwila. W przeprowadzonym o godz. 13.00 głosowaniu trzech było za rozpoczęciem, a czterech za wyczekiwaniem.

Jednak po południu sytuacja diametralnie się zmieniła. Przed drugą odprawą wyznaczoną na godz. 18.00 generałowie Okulicki i Pełczyński relacjonowali Borowi-Komorowskiemu o rozpoczęciu się decydującej bitwy o Warszawę oraz o panice wśród Niemców.

– przybyły gen. Chruściel potwierdził, że sowieckie czołgi rozpoczęły bój o Warszawę.

– wezwano wicepremiera Jankowskiego i przekazano mu powyższe informacje... I stało się to, co czekało Warszawę najgorszego.

– Jankowski do Bora-Komorowskiego: „Niech Pan zaczyna”.

– Bór-Komorowski do MONTERA: „Jutro, punktualnie o godz. 17.00, rozpocznie Pan operację »Burza« w Warszawie”.

– Rozkaz bojowy MONTERA z dnia 31 lipca 1944 r. godz. 19.00: „Nakazuję »W« dnia 1 sierpnia godz. 17.00”^().

A którzy czekali błyskawic i gromów

są zawiedzeni.

A którzy czekali znaków i archanielskich trąb,

nie widzą, że staje się już...

Czesław Miłosz

Ciąg dalszy w wersji pełnej

------------------------------------------------------------------------

^() Drogi Cichociemnych, Veritas, Londyn 1954, s. 149-150.

^() Tamże, s. 171 i 173.

^() Tamże, s. 171.

^() Tamże, s. 172.

^() W. T. Kowalski, Wielka koalicja, t. II, 1976, s. 302.

^() Tamże, s. 304.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: