Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Opowieści łotrzykowskie - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Opowieści łotrzykowskie - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 313 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

MA­KA­MA PIERW­SZA O PO­ETACH

Opo­wia­dał mi Isa Ibn Hi­szam:

Ko­le­je losu, któ­re rzu­ca­ły mnie już w róż­ne miej­sca, skie­ro­wa­ły moje kro­ki do da­le­kie­go Dżur­dża­nu. Żeby spro­stać prze­ciw­no­ściom losu, mu­sia­łem od­dać w aren­dę moje nie­ru­cho­mo­ści, a uzy­ska­ne pie­nią­dze prze­zna­czy­łem na han­del. Dzię­ki temu mo­głem prze­by­wać w wi­niar­ni wśród przy­ja­znych to­wa­rzy­szy. W domu by­wa­łem tyl­ko od świ­tu do wie­czo­ra, zaś od wie­czo­ra do świ­tu sie­dzia­łem w wi­niar­ni. Pod­czas jed­ne­go z ta­kich przy­ja­ciel­skich spo­tkań roz­ma­wia­li­śmy o po­ezji i o jej au­to­rach. Na­prze­ciw­ko usiadł mło­dzie­niec, któ­ry przy­słu­chi­wał się na­szej roz­mo­wie. Wy­glą­da­ło na to, że nas ro­zu­mie, ale sko­ro mil­czał, są­dzi­li­śmy, że nie wie, o co cho­dzi. W koń­cu roz­mo­wa ze­szła na jego oso­bę. Za­czę­li­śmy mó­wić o nim. Po chwi­li mło­dzie­niec ode­zwał się:

– Je­stem na wa­sze usłu­gi jak wspa­nia­ła pal­ma dak­ty­lo­wa, jak drąg, o któ­ry ocie­ra­ją się wiel­błą­dy. Je­że­li ze­chcę, będę mó­wił, a po­wiem nie­ma­ło. Kie­dy już mó­wię, to nie tyl­ko pro­wa­dzę na wła­ści­wą dro­gę, ale i do­pro­wa­dzam do celu uka­zu­jąc praw­dę tak oczy­wi­stą, że na­wet głu­chy bę­dzie mógł ją usły­szeć, po­nie­waż moje sło­wa usu­wa­ją wszel­ką nie­pew­ność.

– O szla­chet­ny! – po­wie­dzia­łem. – Zbliż się, za­cie­ka­wi­łeś nas. Po­każ, co umiesz, a być może za­słu­żysz na po­chwa­łę. Zbli­żył się i po­wie­dział:

– Sta­wiaj­cie py­ta­nia, a ja będę od­po­wia­dał. Słu­chaj­cie mnie, a z pew­no­ścią za­dzi­wię was.

Rze­kli­śmy więc:

– Co po­wiesz o Imru al-Kaj­sie?

– Był to pierw­szy z po­etów, któ­ry za­trzy­my­wał się nad śla­da­mi obo­zo­wisk. Wy­ru­szał ran­kiem, «kie­dy pta­ki były jesz­cze w gniaz­dach. Opi­sy­wał ko­nie i nig­dy nie zaj­mo­wał się po­ezją dla pie­nię­dzy. Jego wier­sze są do­sko­na­łe i nie­wy­mu­szo­ne. Był lep­szy od tych, któ­rzy za­ra­bia­li na ży­cie gięt­ko­ścią ję­zy­ka, pod­czas gdy ich ręce sta­ra­ły się za wszel­ką cenę za­spo­ko­ić żą­dzę po­sia­da­nia.

– A co mo­żesz po­wie­dzieć o po­ecie imie­niem An-Na­bi­gha?-spy­ta­li­śmy po raz dru­gi.

Od­parł na to:

– Kie­dy się gnie­wa, jego sło­wa brzmią tak, jak­by ro­bił wy­mów­ki; chwa­li tyl­ko wte­dy, gdy sam tego chce; pro­si o wy­ba­cze­nie, kie­dy się ko­goś boi; a mie­rząc, za­wsze tra­fia w cel.

– Co po­wiesz o Zu­haj­rze?

– Jest za­la­ny wodą po­ezji. Dla nie­go cała po­ezja to­nie w po­to­kach wody. Kie­dy przy­wo­łu­je sło­wa, od­po­wia­da mu ocza­ro­wa­nie.

– A co po­wiesz o Ta­ra­fie?

– Ta­ra­fa jest wodą i zie­mią po­ezji, skar­bem ry­mów oraz ich sie­dzi­bą. Kie­dy zmarł, ta­jem­ni­ce ukry­te przez nie­go nie po­ja­wi­ły się wię­cej, a skarb­ni­ce za­mknię­te jego ręką nig­dy już nie będą otwar­te.

– A co po­wiesz o Dża­ri­rze i Al-Fa­raz­da­ku? Któ­ry z nich jest lep­szym po­etą?

– Ję­zyk Dża­ri­ra jest bar­dziej wy­szu­ka­ny, po­nad­to on na­pi­sał o wie­le wię­cej wier­szy. Na­to­miast Al-Fa­raz­dak tward­szy jest od ska­ły; ale za to czę­ściej się chwa­li. Kpi­na Dża­ri­ra jest ostra, ale o ileż jest on szla­chet­niej­szy od in­nych współ­cze­snych mu po­etów. Po­ezja Al-Fa­raz­da­ka jest bar­dziej zróż­ni­co­wa­na je­śli cho­dzi o te­ma­ty­kę, zaś on sam po­cho­dzi ze znacz­ne­go rodu. Dża­rir pi­sząc o mi­ło­ści wy­wo­łu­je smu­tek, ga­niąc oszpe­ca, a chwa­ląc do­da­je bla­sku. Z ko­lei Al-Fa­raz­dak jest do­sko­na­ły w po­chwa­łach. Kie­dy wy­ra­ża po­gar­dę, po­tra­fi po­ni­żyć, a jego opi­sy są nie­zwy­kle wier­ne.

– A co po­wiesz nam o współ­cze­snych i daw­nych po­etach?

– Utwo­ry daw­nych po­etów mają w so­bie wię­cej szla­chet­no­ści i wię­cej wy­po­wia­da­ją my­śli. Współ­cze­śni po­eci pi­szą de­li­kat­ne utwo­ry, lecz za to ich wier­sze są pięk­niej­sze.

– A może przed­sta­wił­byś nam swo­je wier­sze i przy oka­zji opo­wie­dział coś o so­bie?

– Oto ma­cie obie te rze­czy na­raz – od­parł i wy­re­cy­to­wał:

Spójrz­cie, okry­wam cia­ło łach­ma­na­mi, kie­dy na moją gło­wę spa­da­ją nie­szczę­ścia. Jak­że ja nie­na­wi­dzę tych po­nu­rych nocy, któ­re naj­więk­szą bie­dę spro­wa­dzi­ły na mnie. Te­raz ma­rzę o chwi­li, kie­dy wzej­dzie Sy­riusz, cho­ciaż wie­ki cier­pia­łem przez moją na­dzie­ję. By­łem czło­wie­kiem wol­nym, wy­so­kie­go sta­nu, a moja twarz wśród in­nych błysz­cza­ła uro­dą. Zie­lo­ne ko­pu­ły na­mio­tów wznio­słem dla po­tom­nych ni­czym pa­łac Da­riu­sza albo łuk Cho­sroa. Lecz los na brzuch upadł, od­sła­nia­jąc ple­cy, a moja co­dzien­ność sta­ła się wspo­mnie­niem. Nic już nie po­zo­sta­ło z wiel­kie­go bo­gac­twa, a bie­da aż do dzi­siaj po­dą­ża w ślad za mną. Gdy­bym w Sa­mar­ra nie zo­sta­wił mo­jej sta­rej żony i ma­leń­kich dzie­ci pod gó­ra­mi Bu­sry, nie­win­nych stwo­rzeń, któ­rych los nie szczę­dzi, to zgi­nął­bym – pa­no­wie – pod cię­ża­rem cier­pień.

Isa Ibn Hi­szam opo­wia­dał da­lej:

Da­łem mu, co mo­głem, a on od­da­lił się od nas. I wte­dy coś so­bie za­czą­łem przy­po­mi­nać – czy to był on, czy nie on? Cho­ciaż go nie po­zna­łem, to jed­nak wy­dał mi się zna­jo­my. W koń­cu jego zęby na­pro­wa­dzi­ły mnie na wła­ści­wy ślad.

Rze­kłem:

– Na Boga! Toż to Al-Iskan­da­ri! Opu­ścił nas jako małe ga­ze­ląt­ko, a te­raz spo­ty­kam go jako do­ro­słe­go męż­czy­znę!

Do­go­ni­łem mło­dzień­ca i chwy­ta­jąc go za pas rze­kłem: – Czy przy­pad­kiem nie na­zy­wasz się Abu al-Fath? Czy nie wy­cho­wy­wa­łeś się u nas jako mały dzie­ciak? Cayż nie spę­dzi­łeś u nas kil­ku lat swe­go ży­cia? Ja­kąż to sta­rą żonę zo­sta­wi­łeś w Sa­mar­ra? Wte­dy on ro­ze­śmiał się i po­wie­dział:

Bia­da ła­two­wier­nym! cza­sy są te­raz fał­szy­we.

Nie­chaj nie zwo­dzi cie­bie oszu­stwo nie­win­ne.

Nie trzy­maj się kur­czo­wo je­dy­ne­go sta­nu.

Niech my­śli będą jak noce – prze­wrot­ne i zwin­ne.MA­KA­MA DRU­GA O ŚWIE­ŻYCH DAK­TY­LACH

Opo­wia­dał mi Isa Ibn Hi­szam:

Zda­rzy­ło się, że by­łem w Bag­da­dzie w okre­sie doj­rze­wa­nia dak­ty­li. Któ­re­goś dnia ru­szy­łem na mia­sto z za­mia­rem ku­pie­nia kil­ku ga­tun­ków tych wspa­nia­łych owo­ców. Wkrót­ce na­tra­fi­łem na czło­wie­ka, któ­ry roz­kła­dał przed sobą świe­żo ze­bra­ne owo­ce, a wśród nich dak­ty­le. Z każ­de­go ro­dza­ju i ga­tun­ku wy­bra­łem to, co naj­wspa­nial­sze i naj­lep­sze. Kie­dy na tych cię­ża­rach za­wią­zy­wa­łem już poły mo­je­go płasz­cza, za­uwa­ży­łem czło­wie­ka, któ­ry wsty­dli­wie ob­wią­zy­wał gło­wę za­sło­ną. Gdy to uczy­nił, wy­cią­gnął ręce i przy­ci­snął do pier­si swo­je dzie­ci. Te naj­mniej­sze trzy­mał pod pa­cha­mi. Mó­wił gło­sem, któ­ry z tru­dem' wy­do­by­wał się z pier­si, świad­cząc o jego wy­cień­cze­niu:

Oby moje ręce mia­ły choć tro­chę za­smaż­ki lub tłusz­czu zmie­sza­ne­go z bie­lu­teń­ką mąką albo ta­lerz pe­łen żół­te­go ro­so­łu, któ­ry na­pa­dy gło­du mógł­by uspo­ko­ić.

Ze­ślij nam ła­skę, po­staw nas na nogi,

0 ty, któ­ry po obie­dzie przy­no­sisz do­sta­tek.

Po­myśl­ność ofia­ruj temu mło­dzień­co­wi szla­chet­ne­mu, któ­ry wśród do­stoj­nej chwa­ły skie­ru­je na­sze sto­py ku dniom po­wo­dze­nia i moje ży­cie ura­tu­je od ręki za­mę­tu.

Isa Ibn Hi­szam mó­wił da­lej:

Się­gną­łem wte­dy do kie­sy i da­łem mu pie­niądz. On rzekł:

O ty, któ­ry za­trosz­czy­łeś się o mnie ca­łym swo­im ser­cem, pro­wadź do Boga dro­gą pięk­nej ta­jem­ni­cy.

Oby Bóg ze­chciał wspa­nia­le wy­na­gro­dzić cie­bie.

Ja nie zdo­łam sło­wa­mi wy­ra­zić wdzięcz­no­ści za two­ją hoj­ność. Bóg jest moim pa­nem. Ode­zwa­łem się wte­dy do nie­go w ten spo­sób:

– W mo­jej sa­kiew­ce jesz­cze coś zo­sta­ło. Po­każ mi swo­je ob­li­cze, a wy­cią­gnę resz­tę.

Zdjął za­sło­nę i oto, na Boga, zo­ba­czy­łem twarz Abu al-Fa­tha al-Iskan­da­rie­go. Rze­kłem więc:

– Bia­da ci, cóż z cie­bie za dia­beł? Od­parł:

Ży­cie spę­dzać na­le­ży w ukry­ciu,

Trze­ba się cho­wać przed ocza­mi lu­dzi.

Dni róż­nią się mię­dzy sobą, ja chcę im do­rów­nać, żeby się w ży­ciu na śmierć nie za­nu­dzić.

Jed­ne­go dnia gro­ma­dzi się we mnie zło ca­łe­go świa­ta, a kie­dy in­dziej wiel­ka siła przez świat mnie pro­wa­dzi.MA­KA­MA TRZE­CIA BAL­CHIJ­SKA

Opo­wia­dał mi Isa Ibn Hi­szam:

Do Bal­chu przy­wiódł mnie han­del tka­ni­na­mi. By­łem wte­dy jesz­cze nie­win­nie mło­dy, bez­tro­ski i za­sob­ny w bo­gac­two. In­te­re­so­wa­ło mnie tyl­ko chwy­ta­nie pe­reł my­śli i po­lo­wa­nia na roz­pro­szo­ne sło­wa czyst­sze od mo­jej wła­snej mowy. One nie pro­si­ły mo­ich uszu o po­słu­cha­nie, ale były wszę­dzie tam, gdzie i ja by­łem. Przy­szedł czas od­jaz­du. Kie­dy roz­sta­nie na­chy­li­ło nad nami swój łuk, od­wie­dził mnie mło­dzie­niec w sza­tach cie­szą­cych wzrok, z dłu­gą bro­dą, któ­ra kłu­ła żyły na jego szyi, o spoj­rze­niu pięk­nym jak wody Eu­fra­tu i Ty­gry­su. Po­wi­tał mnie grzecz­nie, przez co wzbu­dził we mnie naj­szczer­szą przy­chyl­ność. Po­tem rzekł:

– Czyż­byś pra­gnął odejść?

– Tak, na Boga!

– Obyś zna­lazł do­bre­go przy­wód­cę i oby nie zdo­łał zbłą­dzić twój prze­wod­nik. Kie­dy za­mie­rzasz wy­ru­szyć?

– Ju­tro rano – od­par­łem.

Wte­dy rzekł:

Po­ra­nek Boga nie jest po­ran­kiem odej­ścia, a ptak po­łą­cze­nia nie może być pta­kiem roz­sta­nia.

– Do­kąd się uda­jesz?

– Do oj­czy­zny – rze­kłem.

– Kie­dy znów do nas przyj­dziesz po po­wro­cie do swo­jej oj­czy­zny?

– W przy­szło­ści – rze­kłem.

– Ja skła­dam prze­ście­ra­dło, a ty zwi­jasz nit­kę. Gdzież po­dzia­ła się two­ja szczo­drość?

– Tam, gdzie ze­chcesz – od­par­łem.

– Je­śli Bóg przy­wie­dzie cię z po­wro­tem w zdro­wiu wte­dy przy­pro­wadź mi, pro­szę, wro­ga odzia­ne­go w sza­ty przy­ja­cie­la, uszy­te z praw­dzi­we­go zło­ta. Nie­chaj bę­dzie kimś, kto na­wo­łu­je do nie­wia­ry, tań­czy na pa­znok­ciu okrą­głym jak źre­ni­ca oka, ła­go­dzi cię­żar dłu­gów i po­sia­da jed­no­cze­śnie dwa ob­li­cza. Rzekł tedy Isa Ibn.Hi­szam: Po­ją­łem, że ma na my­śli di­na­ra. Po­wie­dzia­łem więc:

– Masz tu ta­kie­go go­tów­ką i obie­cu­ję ci jesz­cze jed­ne­go. Wte­dy on wy­re­cy­to­wał:

Oka­za­łeś się wspa­nial­szy od tego, co rze­kłeś. Wciąż jesz­cze je­steś szczo­dry jak za daw­nych cza­sów. Obyś był sil­ny, obyś wciąż był szczo­dry, zdro­wy w pniu swo­im i wznio­sły w ga­łę­ziach. Ja nie po­tra­fię unieść tego daru ani nie' umiem znieść two­jej by­stro­ści. Nie przy­pusz­cza­łem, że je­steś tak mą­dry. Zbyt dłu­go się łu­dzi­łem, że znam cie­bie do­brze. O, pod­po­ro losu i naj­więk­szych za­sług, oby los nie ob­da­rzył cie­bie żad­ny­mi stra­ta­mi. Isa Ibn Hi­szam opo­wia­dał da­lej: Da­łem mu di­na­ra i rze­kłem;

– Gdzie roz­wi­ja­ła się two­ja szla­chet­ność?

– Wy­ro­słem w ro­dzie Ku­rajsz. U nich przy­go­to­wa­no mnie do szla­chec­kie­go sta­nu.

Ktoś z obec­nych spy­tał:

– Czy przy­pad­kiem nie na­zy­wasz się Abu al-Fath al-Iskan­da­ri? Wi­dy­wa­łem cię na irac­kich ba­za­rach. Za­ra­bia­łeś na ży­cie jak że­brak, wy­pi­su­jąc kwi­ty.

Wte­dy on wy­re­cy­to­wał:

Bóg po­sia­da wier­nych nie­wol­ni­ków, któ­rych ży­cie moż­na na­zwać mie­sza­ni­ną. Wie­czo­rem mó­wią, że są Ara­ba­mi, a ran­kiem jako He­braj­czy­cy do por­tu za­wi­ną.MA­KA­MA CZWAR­TA SI­DŻI­STAŃ­SKA

Opo­wia­dał mi Isa Ibn Hi­szam:

Do Si­dżi­sta­nu cią­gnę­ła mnie wiel­ka tę­sk­no­ta, więc do­sia­dłem jej wierz­chow­ca i wy­ru­szy­łem w dro­gę. Pro­si­łem Boga o po­moc w spra­wach, któ­re na mnie cze­ka­ły. Bóg skie­ro­wał moje kro­ki wła­śnie do Si­dżi­sta­nu. Przy­sta­ną­łem o za­cho­dzie słoń­ca i w tym sa­mym miej­scu uło­ży­łem się do snu. Gdy tyl­ko uj­rza­łem ostrze po­ran­ka i nad­cho­dzą­ce ar­mie pro­mie­ni sło­necz­nych, wy­bra­łem się na suk, żeby zna­leźć dla sie­bie miesz­ka­nie. Kie­dy ob­sze­dłem już do­ko­ła całe mia­sto i na­szyj­nik suku, gdy zna­la­złem się w sa­mym jego środ­ku, usły­sza­łem na­gle gwał­tow­ny i nie­spo­dzie­wa­ny krzyk. Ru­szy­łem więc w tym kie­run­ku i wkrót­ce by­łem na miej­scu. Uj­rza­łem czło­wie­ka na ko­niu. Krzy­czał, z tru­dem ła­piąc od­dech. Stał tuż przede mną,. od­wró­co­ny ty­łem. Gło­śno mó­wił:

– Kto mnie po­znał, ten już mnie zna. Kto zaś mnie jesz­cze nie po­znał, tego za­po­znam ze sobą. Je­stem pierw­szym doj­rze­wa­ją­cym owo­cem Je­me­nu i opo­wie­ścią wszech­cza­sów. Je­stem za­gad­ką dla męż­czyzn i zga­dy­wan­ką dla ko­biet. Zna­ją mnie mia­sta i twier­dze, góry i ska­ły, do­li­ny i rze­ki, mo­rza i ich źró­dła, lu­dzie ja­dą­cy na ko­niach i ci, któ­rzy do­sia­da­ją tyl­ko świń­skich grzbie­tów. Któż to taki za­wład­nął ich mu­ra­mi, kto po­znał ich ta­jem­ni­ce, prze­szedł po ich ścież­kach i do­tarł do ka­mien­nych zbo­czy? O mnie wie­dzą kró­lo­wie oraz ich skarb­ni­ce, ko­pal­nie peł­ne skar­bów, oj­czy­zna wie­dzy, ukry­te wnę­trza spraw i spra­wy za­mknię­te na za­wsze, a na­wet tru­dy wo­jen. Któż im ode­brał to, co kry­ły w so­bie, nie pła­cąc na­leż­no­ści? Kto po­siadł klu­cze do nich i po­znał ich war­tość? Na Boga! Ja sam uczy­ni­łem to wszyst­ko. Wy­nio­słych kró­lów na­kła­nia­łem do za­war­cia po­ko­ju i od­kry­wa­łem za­sło­ny naj­strasz­niej­szych nie­szczęść. Na Boga! To ja wi­dzia­łem, jak ko­chan­ko­wie gi­nę­li z mi­ło­ści. Sam cier­pia­łem na cho­ro­bę oczu za­śle­pio­nych uro­dą naj­pięk­niej­szych ko­biet, zgi­na­łem de­li­kat­ne ga­łąz­ki, zbie­ra­łem płat­ki róży z naj­gład­szych po­licz­ków. Przez cały czas uni­ka­łem jed­nak ni­zin tego świa­ta, bo czło­wiek o szla­chet­nej na­tu­rze musi uni­kać rze­czy god­nych po­tę­pie­nia. Od wy­stęp­nych słów od­wra­ca­łem się jak ktoś, kto po­sia­da de­li­kat­ne uszy. Lecz te­raz, kie­dy już za­ja­śniał po­ra­nek si­wi­zny, kie­dy wspa­nia­ła sta­rość przy­bli­ża się do mnie, po­sta­no­wi­łem wstą­pić na ścież­kę po­pra­wy i przy­go­to­wać się do dnia zmar­twych­wsta­nia. Nie znam lep­szej dro­gi do mą­dro­ści niż ta, któ­rą sze­dłem. Może ktoś, wi­dząc jak do­sia­dam ko­nia, jak opo­wia­dam te sza­lo­ne rze­czy, po­wie: «To jest twór­ca cudu!» O nie! Ja je­stem twór­cą wte­lu cu­dów, któ­re sam oglą­da­łem. By­łem świad­kiem wiel­kich wy­da­rzeń, któ­re prze­żyć mu­sia­łem w cier­pie­niu. Z tru­dem zdo­by­wa­łem klu­cze, któ­re tak ła­two gu­bi­łem, ku­pu­jąc je za wiel­kie sumy, a od­da­jąc za gro­sze. Na Boga! Sze­dłem ku nim w po­cho­dach, po­dą­ża­łem w ko­ro­wo­dach, pil­no­wa­łem gwiazd, za­jeż­dża­jąc wierz­chow­ce jed­ne­go po dru­gim. Mu­sia­łem brać udział w woj­nach, lecz nig­dy nie do­pu­ści­łem do tego, by pły­ną­ce z nich ko­rzy­ści omi­nę­ły mu­zuł­ma­nów. Mu­sia­łem zdej­mo­wać po­wróz z mo­jej szyi i za­kła­dać go na szy­ję wro­ga. Mu­sia­łem moje le­kar­stwo wy­sta­wiać na wa­szych ba­za­rach. Niech kupi je ode mnie ten, kto nie oba­wia się nie­wo­li i nie stro­ni od słów o jed­no­ści Boga. Nie­chaj chro­ni ją ten, kogo wy­cho­wa­ły całe po­ko­le­nia, kogo po­jo­no wodą z naj­czyst­sze­go źró­dła.

Rzekł Isa Ibn Hi­szam:

Sta­ną­łem z nim twa­rzą w twarz, żeby go zo­ba­czyć. I oto, na Boga, uj­rza­łem na­sze­go szaj­cha Abu al-Fath al-Iskan­da­rie­go. Cze­ka­łem, aż roz­pro­szą się ze­bra­ni przy nim lu­dzie. Po­tem pod­sze­dłem i rze­kłem:

– Za ile sprze­dasz mi swój lek?

– Mie­szek pie­nię­dzy udo­stęp­ni ci wszyst­ko, co ze­chcesz. Po­da­łem mu sa­kiew­kę i od­sze­dłem.MA­KA­MA PIĄ­TA KU­FIJ­SKA

Opo­wia­dał mi Isa Ibn Hi­szam:

Kie­dy by­łem mło­dy, po­cią­ga­ły mnie olśnie­wa­ją­ce sza­leń­stwa, po­dą­ża­łem za każ­dą zwod­ni­czą no­win­ką, aż w koń­cu wy­pi­łem kie­lich ży­cia do dna, bio­rąc odeń wszyst­ko, co było mi prze­zna­czo­ne. Kie­dy wśród nocy mo­ich wło­sów po­ja­wił się dzień si­wi­zny, zro­zu­mia­łem, że nad­cho­dzi chwi­la po­wro­tu. Do­sia­dłem wierz­chow­ca, aby speł­nić obo­wią­zek piel­grzym­ki. W dro­dze to­wa­rzy­szył mi przy­ja­ciel, któ­re­mu nic nie moż­na było za­rzu­cić. Kie­dy już po­zna­li­śmy się le­piej, każ­dy z nas za­czął snuć opo­wieść, o so­bie. Po­to­czy­ła się roz­mo­wa o jego ku­fij­skim po­cho­dze­niu. Po­tem mó­wi­li­śmy o su­fi­zmie. Na­sza dro­ga pro­wa­dzi­ła przez Kufę. Tak więc do­je­cha­li­śmy do domu mego przy­ja­cie­la w chwi­li, gdy twarz dnia po­ciem­nia­ła, a ho­ry­zont okrył się zie­le­nią.

Kie­dy noc za­mknę­ła już po­wie­ki, a jej wąs po­ka­zał się na nie­bie, ktoś za­pu­kał do drzwi. Za­py­ta­łem:

– Któż stu­ka tak upar­cie?

– Po­słan­nic­two nocy i jej pocz­ta, klę­ska gło­du i jej wy­gna­niec, czło­wiek wol­ny, któ­re­go przy­ku­ła ko­niecz­ność i gorz­ki czas. Gość, któ­re­go kro­ki są lek­kie, bo szu­ka bo­chen­ka chle­ba. Są­siad z dziu­ra­wą kie­sze­nią, któ­ry szu­ka ra­tun­ku przed gło­dem. Obcy, któ­re­go cze­ka dal­sza, dłu­ga dro­ga. Był szczu­ty psa­mi i ob­rzu­ca­ny żwi­rem. Za­mia­ta­no po nim po­dwó­rze, aby nig­dy na nie nie po­wró­cił. Jego wiel­błąd jest wy­cień­czo­ny. Jego ży­cie jest jed­nym cier­pie­niem, a od dzie­ci od­gra­dza go sze­ro­ka pu­sty­nia.

Rzekł Isa Ibn Hi­szam: Jak lew chwy­ci­łem za kie­sę i rzu­ci­łem mu ją, mó­wiąc:

– Proś a do­sta­niesz wię­cej!

– Woń alo­esu na­po­tka­ła szczo­drość go­ręt­szą od ognia, więc te­raz od­po­wia­da naj­pięk­niej­szą wdzięcz­no­ścią na po­słan­nic­two do­bro­ci. Kto po­siadł naj­wyż­szą wspa­nia­łość, nie­chaj po­ma­ga in­nym, a jego sło­wa nie będą za­po­mnia­ne przez Boga i lu­dzi. Niech za­tem Bóg speł­ni wszyst­kie two­je na­dzie­je. Obyś za­wsze był szczo­dry jak two­ja ręka.

Rzekł Isa Ibn Hi­szam: Otwo­rzy­li­śmy drzwi, mó­wiąc:

– Wejdź!

I oto, na Boga, zja­wił się nasz szajch Abu al-Fath al-Iskan­da­ri. Rze­kłem do nie­go:

– Abu al-Fath! Ja­każ to strasz­na bie­da spra­wi­ła, że cho­dzisz w ta­kich łach­ma­nach?

A on uśmiech­nął się i wy­re­cy­to­wał:

Po­dą­żam do celu, któ­ry, jak do­strze­gam, nie wzbu­dza w to­bie wes­tchnie­nia za­chwy­tu. A prze­cież moje bo­gac­two jest więk­sze niż płaszcz naj­droż­szy szy­ty z ak­sa­mi­tu. O, gdy­bym ze­chciał, mógł­bym wy­bu­do­wać da­chy zło­co­ne od dołu do sa­me­go szczy­tu.MA­KA­MA SZÓ­STA O LWIE

Opo­wia­dał mi Isa Ibn Hi­szam:

Znam o Al-Iskan­da­rim ta­kie ma­ka­my i opo­wie­ści, któ­rym na­wet nie­wraż­li­wi lu­dzie przy­słu­chi­wa­li się w sku­pie­niu, a wró­ble drża­ły przy tym z prze­ję­cia. Re­cy­to­wa­no mi jego wier­sze, któ­re de­li­kat­no­ścią prze­ni­ka­ły du­szę; a sub­tel­no­ścią za­ćmie­wa­ły prze­po­wied­nie wróż­bi­tów. Pro­szę Boga, aby za­cho­wał go w zdro­wiu i po­zwo­lił mi kie­dyś jesz­cze sta­nąć na jego dro­dze. Dzi­wi mnie, że choć osią­gnął nie­zrów­na­ną do­sko­na­łość, to jed­nak nie za­prze­sta­je dal­szych po­szu­ki­wań. A prze­cież los nie szczę­dził mu cio­sów, sta­wiał przed nim nie­zli­czo­ne prze­szko­dy i tak da­lej, i da­lej. Zda­rza­ło się, że mia­łem ja­kąś spra­wę do za­ła­twie­nia w Him­sie. Po­spie­szy­łem tam z wiel­kim za­pa­łem w to­wa­rzy­stwie lu­dzi wspa­nia­łych jak noc­ne gwiaz­dy, któ­rzy nie opusz­cza­li nig­dy koń­skich grzbie­tów. Za­czę­li­śmy prze­mie­rzać prze­strzeń dro­gi po­ko­nu­jąc wszyst­kie jej tru­dy. Ja­dąc przez gar­by wzgórz na na­szych ko­niach, któ­re sta­ły się chu­de jak kije i gięt­kie jak łuki, na­tra­fi­li­śmy wresz­cie na rze­kę. Prze­pły­wa­ła ona u stóp góry po­ro­śnię­tej ta­ma­rysz­ka­mi i kwie­ciem po­dob­nym do dziew­cząt, któ­re roz­pu­ści­ły war­ko­cze i roz­sy­pa­ły swo­je dłu­gie wło­sy. Po­łu­dnio­wy żar wzbu­dził w nas pra­gnie­nie od­po­czyn­ku. Roz­po­czę­li­śmy przy­go­to­wa­nia do po­łu­dnio­wej drzem­ki. Ko­nie zo­sta­ły spę­ta­ne po­wro­za­mi. Już po chwi­li wszy­scy spa­li. Obu­dzi­ło nas rże­nie koni. Spoj­rza­łem w kie­run­ku mo­je­go wierz­chow­ca, któ­ry strzygł usza­mi, bły­skał śle­pia­mi i gryzł wę­dzi­dło bi­jąc ko­py­ta­mi w zie­mię. Ko­nie z nie­po­ko­ju od­da­wa­ły mocz. Po chwi­li ze­rwa­ły po­wro­zy i ru­szy­ły w góry. Chwy­ci­li­śmy za broń. Z lasu wy­szedł lew okry­ty fu­trem śmier­ci. Na­dy­mał się, wy­nio­śle szcze­rząc wiel­kie kły. Jego wzrok był pe­łen za­ro­zu­mia­ło­ści, noz­drza roz­sze­rzo­ne po­gar­dą, pierś wez­bra­na od­wa­gą, a ser­ce po­zba­wio­ne stra­chu.

Rze­kli­śmy: To po­waż­na spra­wa. To nie­zwy­kłe zda­rze­nie. A wte­dy spo­mię­dzy to­wa­rzy­szy wy­biegł ku nie­mu mło­dzie­niec -

Arab o sma­głej skó­rze, któ­ry nad stud­nią sto­jąc, na­peł­nia ce­ber wodą aż po stu­dzien­ny sznur. Był czło­wie­kiem o ser­cu, któ­rym kie­ru­je los. W ręku trzy­mał miecz błysz­czą­cy jak dro­go­cen­ny ka­mień. Siła lwa cią­gnę­ła go ku so­bie. Ale zie­mia zdra­dzi­ła jego sto­py. Po­tknął się i upadł na ręce i twarz. Lew omi­nął miej­sce, na któ­rym zgi­nął mło­dzie­niec, i ru­szył ku po­zo­sta­łym. Znów śmierć wzy­wa­ła do sie­bie na­stęp­ne­go z nas. Ten ru­szył na jej we­zwa­nie z rę­ka­mi spę­ta­ny­mi stra­chem. Padł na zie­mię. Lew szy­ko­wał się do roz­szar­pa­nia jego pier­si. Wte­dy ja ci­sną­łem tur­ba­nem. Tra­fi­łem w samą pasz­czę. W ostat­niej chwi­li zdo­ła­łem ura­to­wać ży­cie na­sze­go to­wa­rzy­sza. Ten pod­niósł się na­tych­miast i jed­nym ru­chem roz­pruł – brzuch lwa. Po chwi­li umarł ze stra­chu i padł tuż obok za­bi­te­go zwie­rza.

Ru­szy­li­śmy za koń­mi, chcąc ze­brać przy­najm­niej te, któ­re nie zbłą­dzi­ły. Trze­ba było po­tem za­wró­cić, żeby po­cho­wać na­sze­go to­wa­rzy­sza.

Kie­dy na jego cia­ło sy­pa­li­śmy zie­mię, ogar­nął nas wiel­ki i bez­brzeż­ny smu­tek.. Ru­szy­li­śmy da­lej pu­styn­nym szla­kiem. Opu­sto­sza­ły na­sze juki z wodą. Skoń­czy­ła się żyw­ność. Nie moż­na było ani iść da­lej, ani za­wró­cić. Ogar­niał nas lęk przed naj­gor­szy­mi za­bój­ca­mi, ja­ki­mi są pra­gnie­nie i głód. Wte­dy po­ja­wił się przed nami jeź­dziec. Ru­szy­li­śmy w ślad za nim. Kie­dy od­le­głość zmniej­szy­ła się znacz­nie, on zsiadł ze swo­je­go wspa­nia­łe­go wierz­chow­ca i uca­ło­wał zie­mię trzy­ma­jąc ją w dło­niach. Po­tem pod­szedł wprost do mnie. Uca­ło­wał mo­je­go ko­nia, wy­ra­ża­jąc w ten spo­sób ogrom­ny sza­cu­nek. Zo­ba­czy­łem twarz ja­śnie­ją­cą jak bły­ska­wi­ca, któ­ra spa­da z desz­czo­wej chmu­ry. Jego po­sta­wa była tak wspa­nia­ła, że kto pod­niósł nań wzrok pe­łen po­dzi­wu, już po chwi­li mu­siał przy­mknąć oczy. Po­licz­ki miał po­kry­te za­ro­stem. Jego ra­mio­na były sil­ne, a cia­ło po­tęż­ne. Wy­glą­da­ło na to, że jest Tur­kiem w kró­lew­skich sza­tach. Rze­kli­śmy:

– Co ci się przy­da­rzy­ło, czło­wie­ku?

– Je­stem pod­da­nym pew­ne­go kró­la, któ­ry po­sta­no­wił mnie zgła­dzić. Ru­szy­łem więc przed sie­bie, gdzie oczy po­nio­są. Wszyst­ko wska­zy­wa­ło na to, że mówi praw­dę. Po chwi­li do­dał:

– Te­raz je­stem two­im nie­wol­ni­kiem i wszyst­ko, co po­sia­dam, na­le­ży do cie­bie.

– Spra­wiasz tym ra­dość i so­bie, i mnie – rze­kłem. – Two­je nogi za­pro­wa­dzi­ły cię na wiel­kie prze­strze­nie wol­no­ści i wspa­nia­łe­go ży­cia.

Ze­bra­ni to­wa­rzy­sze za­czę­li mi gra­tu­lo­wać. On zaś pa­trzył, prze­bi­ja­jąc nas wzro­kiem. Po­tem za­czął mó­wić, cza­ru­jąc swo­imi sło­wa­mi:

– Za­głę­bia­cie się w bez­wod­ną i śle­pą pu­sty­nię. U stóp góry znaj­du­je się czy­ste oko źró­dła. Za­czerp­nij­cie więc wody na dro­gę.

Ścią­gnę­li­śmy wo­dze wierz­chow­ców, kie­ru­jąc się w stro­nę, któ­rą nam wska­zał. Do­tar­li­śmy na miej­sce, gdy po­łu­dnio­wy żar do­pa­lał już na­sze cia­ła. W po­bli­żu sza­rań­cza przy­sia­dła na' ga­łę­ziach.

– Od­pocz­nij­cie tro­chę w chłod­nym miej­scu przy tej słod­kiej wo­dzie.

– Do­brze mó­wisz – od­po­wie­dzie­li­śmy zgod­nie.

On zsiadł z ko­nia, roz­wią­zał pas i zdjął swo­je okry­cie. Nic nie osła­nia­ło jego cia­ła prócz cien­kiej bie­li­zny. Wi­dząc go tak do­kład­nie nie wąt­pi­li­śmy, że uro­dą do­rów­nu­je raj­skim chłop­com, że za­pew­ne od­szedł z raj­skich ogro­dów ucie­ka­jąc przed

Ri­dwa­nem. On tym­cza­sem zdjął na­sze sio­dła, dał ko­niom tra­wy i wodą skro­pił zie­mię. Wszy­scy wpa­try­wa­li się weń z za­chwy­tem. Ja zaś rze­kłem:

– Wspa­nia­le słu­żysz, chłop­cze. Je­steś do­sko­na­ły we wszyst­kim. Bia­da temu, kto cie­bie stra­ci, a chwa­ła temu, kto cie­bie po­zy­ska! Jak­że dzię­ko­wać Bogu, któ­ry ze­słał na mnie taką ła­skę?

– Zo­ba­czysz jesz­cze wię­cej. Nie raz za­dzi­wię was lek­ko­ścią, z jaką usłu­gu­ję, po­nie­waż je­stem do­sko­na­ły we wszyst­kim. Czy chcie­li­by­ście się prze­ko­nać, jaki je­stem w przy­jaź­ni? Po­ka­żę wam dzi­wy mego kunsz­tu, że­by­ście mo­gli po­lu­bić mnie jesz­cze bar­dziej.

– Ależ tak! – po­wie­dzie­li­śmy.

Wte­dy on wziął je­den z na­szych łu­ków, na­piął cię­ci­wę i wy­strze­lił w nie­bo. Za­raz po­tem wy­pu­ścił dru­gą strza­łę, któ­ra tę pierw­szą prze­cię­ła w po­wie­trzu.

– Po­ka­żę wam jesz­cze coś – po­wie­dzie!… Wziął mój koł­czan i wsiadł na ko­nia. Po­tem strze­lił w pierś jed­ne­go z nas. Dru­gie­mu wbił strza­łę w ple­cy.

– Bia­da ci! Co czy­nisz? – za­wo­ła­łem.

– Za­milcz, głup­cze! – krzyk­nął. – Na Boga! Nie­chaj każ­dy z was zwią­że ręce dru­gie­mu, bo in­a­czej za­bi­ję was wszyst­kich. Nie wie­dzie­li­śmy, co uczy­nić. Ko­nie były zwią­za­ne, sio­dła zdję­te, a broń le­ża­ła da­le­ko. On zaś sie­dział na ko­niu i miał w ręku łuk, z któ­re­go strze­lał nam w ple­cy, prze­bi­jał brzu­chy i pier­si. Prze­ko­na­li­śmy się, że to nie żar­ty. Trze­ba było chwy­cić za rze­mie­nie i przy­stą­pić do wią­za­nia rąk. Wresz­cie zo­sta­łem tyl­ko ja. Nie było ni­ko­go, kto mógł­by mnie zwią­zać.

– Po­każ nam swo­ją gołą skó­rę – rzekł do mnie – i zdej­mij ubra­nie. Zdją­łem sza­ty. On zsiadł z ko­nia i za­czął nas po­licz­ko­wać, jed­ne­go po dru­gim, z każ­de­go zry­wa­jąc ubra­nie. Do­szedł, do mnie. Mia­łem na so­bie tego dnia nowe buty z ja­sno­żół­tej skó­ry.

– Ścią­gaj je, ty, któ­ry nie masz mat­ki! – po­wie­dział.

– To są buty, któ­re wło­ży­łem na mo­kro. Te­raz nie moż­na ich zdjąć – rze­kłem.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: