Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Ostatnia miłość Edith Piaf - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
22 października 2014
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Ostatnia miłość Edith Piaf - ebook

Kiedy Edith Piaf poznaje Theo Lamboukasa przyciaga ich siła kontrastów. On wywodzi sie ze szczęśliwej, kochającej rodziny greckiego pochodzenia. Ona jest sierotą z ubogich przedmieść Paryża.

Theo jest wysoki, przystojny, w pełni sił, zaś drobniutką, osłabioną Edith toczy od lat ciężka choroba wątroby.

Wreszcie wiek: on ma dopiero dwadzieścia sześć lat i życie staje przed nim otworem. Ona jest o dwadziescia lat starsza i doskonale wie, że pozoli zbliża się do kresu.

Łączy ich natomiast potrzeba bliskości i mimo pozornej pogody, mroczne spojrzenie na życie. Edith sporo przeżyła i straciła wielu bliskich. Theo właśnie wrócił z wojny w Algierii i nie opuszczają go ponure obrazy z pola walki.

Kiedy młody mężczyzna pojawia sie pewnej nocy w paryskim mieszkaniu pieśniarki, jeszcze nie wie, że spędzi przy bulwarze Lannes resztę swoich dni. Wkrótce wyprowadzi sie z rodzinnego domu na prowincji i wbrew woli rodziny, rzuci posadę fryzjera w prestiżowym salonie Elizabeth Arden. Zacznie uczyć się śpiewu i przyjmie sceniczny pseudonim wymyślony przez Edith: Theo Sarapo.

Rodzicom Theo będzie trudno pogodzić się z myślą o związku ich syna z dużo starszą kobietą, nawet jeśli jest nią Edith Piaf. Niebawem, ujęci jednak wdziękiem pieśniarki, uświęcą ich zwązek w cerkwii.

Młodsza siostra Theo zamieszka wkrótce z młodą parą. Osiemnastoletnia Christie zacznie dzielić z państwem Sarapo ich artystyczną codzienność: próby, koncerty, wywiady, zagraniczne tournée. Ale nie tylko. Christie stanie się pośredniczką obydwojga, choć w zupełnie różnych okresach. Najpierw połączy ją nić przyjaźni z żoną swojego brata. Edith pomoże jej umiejętnie wkraczać w dorosłość, zaś Christie będzie pocieszać Edith w chwilach słabości.

Wsparcie siostry okaże się nieocenione dla Theo, gdy Edith Piaf zacznie odpływać na drugi brzeg. Szpital, śpiączka, dieta, rekonwalescencja i kolejne nawroty choroby. Aż do pewnej październikowej nocy, gdy życie całkowicie straci swój sens.

Kategoria: Powieść
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-63656-89-8
Rozmiar pliku: 2,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

3

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.

Ojciec nie krył zawodu. Od zawsze wyobrażał sobie, że Théo przejmie po nim interes. Było to źródło napięcia między nimi, gdyż Théo nigdy nie czuł fryzjerskiego powołania. Jego talenty, charakter i wyobraźnia skłaniały go bardziej ku działalności artystycznej związanej ze sceną i rozrywką. Jeśli zgodził się na studiowanie handlu, to tylko z synowskiego obowiązku, z troski o spójność rodziny, żeby spełnić marzenia rodziców. Ale nie wyobrażał sobie, że poświęci się aż tak, by zostać w La Frette. Dał nam do zrozumienia, że praca w salonie Elizabeth Arden pozwala mu na kompromis, który jest w stanie zaakceptować: będzie mógł zarabiać na życie, i to całkiem nieźle, a jednocześnie uczęszczać do klubów na lewym brzegu Sekwany i spotykać się ze znajomymi artystami.

Rodzice często mówili mi, że jeśli się ze sobą kłócili, to tylko z powodu dzieci. W wypadku Théo napięcie między nimi sięgnęło zenitu. W ich mniemaniu sytuacja osiągnęła punkt krytyczny. Nie było oczywiście wrogości między nimi a ich synem. Wzajemna miłość pozostała niewzruszona. Ale Théo postanowił nie ustępować. Teraz był już w pełni dorosły i miał za sobą ciężkie doświadczenia. Przygnębiony pobytem w Algierii, potrzebował się wyszaleć. Gdy o tym piszę, nie mogę przestać myśleć o piosence Tłum (La Foule) Edith Piaf, która wyraża to wszystko, co wówczas odczuwał Théo:

Jeszcze widzę to miasteczko jak szalone:
na ulicach tłum, a z nieba płynie żar,
tu gra muzyka, słyszę głosy rozbawione,
śmiech i krzyki roztańczonych wkoło par.

Moi rodzice proponowali mu wygodną prowincjonalną egzystencję, a on aspirował do czegoś innego.

Upłynęły jednak dwa lata, zanim się wyprowadził. Codziennie wyjeżdżał do pracy w salonie Elizabeth Arden i wieczorem wracał do La Frette, ale gdy wciągnęło go życie towarzyskie, nocował u kogoś znajomego. Czasem u jakiejś znajomej, bo podobał się kobietom, choć z żadną się nie związał. Myślę, że potrzebował miłości, ale rany wojenne nie chciały się zagoić, nie pozwalały mu oswobodzić się z rozdwojonego stanu ducha, rozdarcia między niepokojem i potrzebą zabawy. Chciał też wyjechać. Słyszałam, jak mówił do ojca:

– Szukają fryzjera w salonie Elizabeth Arden w Nowym Jorku. Poprosili mnie o życiorys.

Tata nie wiedział, co na to odpowiedzieć, mama również.

Miałam osiemnaście lat i zdarzało mi się również wychodzić z koleżankami na prywatki, jak to się wówczas mówiło, albo do klubów. Piłyśmy coca-colę, tańczyłyśmy twista, ostatni przebój importowany z Ameryki, i spoglądałyśmy na chłopaków. Czasem wracałam późno. Mama o tym wiedziała i miała nie mówić nic ojcu, który by się rozgniewał. Te nocne, nielegalne powroty miały w sobie coś awanturniczego. Dzieliłam pokój z młodszą siostrą, która oczywiście nie mogła zasnąć, dopóki nie wróciłam. Skradałam się na palcach pod okno i rzucałam w nie kamykami. Siostra schodziła na dół, żeby mi otworzyć. Pytałam wtedy szeptem:

– Tata śpi?

– Tak.

Szybko wchodziłam po schodach i wskakiwałam w ubraniu do łóżka, nie zdejmując nawet butów. Przykrywałam głowę kołdrą i udawałam, że śpię, jeszcze oszołomiona atmosferą klubu, muzyką, twistem i dymem z papierosów. Po jakimś czasie słyszałam, jak drzwi otwierają się cicho i ojciec mówi do mamy:

– Wróciła. Śpi.

Był to dowód na to, że mamie nie udawało się ukryć przed nim prawdy. Rodzice mieli następującą umowę: mama udawała, że tylko ona wie o różnych rzeczach, a tata zachowywał przed dziećmi obraz głowy rodziny, szefa, srogiego strażnika. Tyle że my przestaliśmy być dziećmi.

Zastanawiam się, czy ojciec uważał, że zbyt często wychodzę. Czy może chciał mnie ustrzec przed przygodami, która przydarzają się dziewczynom. Pewnego dnia oznajmił mi, że udam się z mamą w podróż.

– Wyjedziecie na dwa lub trzy tygodnie do Egiptu.

Mieszkał tam mój wuj, ciotka i ich dzieci, czyli moje kuzynostwo.

Ucieszyłam się tą perspektywą. To miała być moja pierwsza wielka podróż! Wtedy nie wiedziałam, że czeka mnie w życiu jeszcze wiele podróży.

Wyruszyłyśmy nocnym pociągiem z Paryża do Wenecji. Byłam oczarowana pierwszym pobytem w Wenecji, czułam się tam jak we śnie. Potem wsiadłyśmy na pokład „Achilleosa”, statku pasażerskiego należącego do armatora Aristotelisa Onassisa. Po postoju w Pireusie popłynęłyśmy prosto do Aleksandrii.

Miasto przeraziło mnie hałasem. Gdy tylko statek zacumował, mnóstwo mężczyzn pośpieszyło na pokład, wieszając się na linach, zanim jeszcze przerzucono trap na nabrzeże, gdzie oczekiwał potężny tłum. Starając się przekrzyczeć zgiełk, mama powiedziała:

– Spójrz, to twój wuj, mój brat!

Mężczyzna w jasnym garniturze zrobił znak ręką.

– Masz już siwe włosy – stwierdziła zaskoczona mama. Nie widziała go od dziesięciu lat.

Pierwszy raz zobaczyłam wówczas członków mojej rodziny mieszkających w Egipcie. Odkąd nastały rządy Nasera, kraj ten nie był przychylny Europejczykom. Wielu z nich już wyjechało, inni zbierali się do wyjazdu, wśród nich mój wuj, ciotka i ich dzieci, którzy niedługo później przenieśli się do Aten. Ale prości ludzie byli bardzo uprzejmi i gościnni. Pamiętam, że zwłaszcza kobiety na ulicach podawały mi rękę, żeby okazać życzliwość.

Moi kuzyni zabrali nas do pałacu Faruka, pokazali piramidy i muzeum w Kairze. Do tej pory pamiętam mumie bez bandaży: ich rude włosy, ręce i paznokcie. Czym innym są lekcje o starożytnym Egipcie w szkole, czym innym ujrzenie na własne oczy tych istot, które sprawiają wrażenie, jakby wędrowały przez epoki. Co starają się nam powiedzieć? Było to przerażające i fascynujące zarazem. Kilkakrotnie po zwiedzaniu mama otrzymała kartkę w białej czystej kopercie.

Pewnego wieczoru uczestniczyłyśmy w przyjęciu dla Euro­pejczyków zorganizowanym na statku płynącym po Nilu. Następnego dnia w naszych drzwiach stanął młody Grek i zwrócił się do mamy:

– Chciałbym pomówić z panią o bardzo poważnej sprawie.

Przyszedł, żeby... prosić o moją rękę! Grecy z Egiptu podtrzymują ten stary zwyczaj. Mam przyjęła to z uśmiechem. Popatrzyła na mnie z czułością. Ale ja byłam przerażona myślą, że miałabym poślubić człowieka, którego widziałam przez dwie godziny. Wolałam więc milczeć, nawet jeśli powinnam odgrywać główną rolę.

Podróż zakończyła się pobytem w Atenach. Byłam olśniona zadziwiającym światłem, które spowijało Akropol, oraz tym, że po raz pierwszy znalazłam się na ziemi swoich przodków. Oczarowała mnie przede wszystkim melodia języka. Nie mówiąc o potrawach, takich samych, jakie przygotowywały Yaya i mama.

Po naszym powrocie do La Frette sytuacja się nie zmieniła. I tak było przez cały rok: dni poddawały się tej samej rutynie i te same pytania zaprzątały nasze umysły.

Wtedy Théo otrzymał list z Nowego Jorku z propozycją pracy u Elizabeth Arden. Byliśmy w salonie, kiedy rozwinął list, żeby go pokazać ojcu.

– Naprawdę masz ochotę zamieszkać w Stanach Zjednoczonych? – westchnął tata, przekazując list mamie.

Była jeszcze opalona po naszej długiej podróży, ale dosłownie trzęsła się na myśl o tym, że ogromny ocean będzie oddzielał ją od syna.

– Miałem ochotę – odpowiedział Théo.

Dreszcz nadziei przebiegł po salonie. Wtrąciłam się:

– Miałeś ochotę, a teraz już nie chcesz? Czy tak?

– Właśnie tak.

– A dlaczego? – spytał ojciec, starając się ukryć uczucie ulgi.

– Dlatego.

Cały dom zaakceptował to niejasne wytłumaczenie. Ale co sprawiło, że Théo zmienił zdanie? Skarżył się przecież, że nudzi się we Francji, nie przestawał mówić o wyjeździe. Niecierpliwie czekał na odpowiedź od Elizabeth Arden! Teraz ją otrzymał. Oferowano mu pracę w najbardziej prestiżowym salonie na świecie, a on zdecydował się zostać w Paryżu...

Zupełnie tego nie rozumieliśmy, ale ani ojciec, ani mama, ani ja nie mieliśmy odwagi drążyć tego tematu z obawy, że Théo znów zmieni zdanie.

Dwa lub trzy dni później byłam sama na zapleczu salonu, gdy wszedł i powiedział:

– Christie, widzisz ten telefon? Zadzwoni za kilka minut, o osiemnastej. A wiesz, kto będzie po drugiej stronie?

Nic nie odpowiedziałam, bo patrzył na mnie natarczywie.

– Edith Piaf.4

Théo poznał Edith Piaf dzięki jednemu ze swoich przyjaciół z lewobrzeżnego Paryża Claude’a Figusa, piosenkarza, który niedługo później umarł w tajemniczych okolicznościach. Tamten wieczór mój brat spędzał w towarzystwie innych młodych ludzi, wielbicieli muzyki. Tańczyli, prowadzili długie rozmowy, odurzali się, pijąc kieliszek za kieliszkiem. Nagle Théo zorientował się, że przegapił ostatni pociąg do La Frette. Figus powiedział wtedy:

– Za późno, żeby kłaść się spać, stary. To jedyna okazja, żeby poznać Edith. Co ty na to?

Théo uwielbiał Claude’a Figusa. Wiedział, że jest on jedną z bliskich osób piosenkarki i że pełni funkcję jej sekretarza. Ten szczupły mężczyzna o kręconych włosach już w wieku dorastania fascynował się Piaf. Chodził na jej koncerty, chował się za kulisami, mając nadzieję, że pozna swoją idolkę. W końcu udało mu się wkroczyć w jej życie; stał się jej cieniem.

– Poznać Edith Piaf! – wykrzyknął Théo. – Wiesz dobrze, że marzę o tym. Ale o tej porze? Ona na pewno śpi!

– Edith nigdy nie zasypia przed piątą nad ranem. Zawsze potrzebuje ludzi wokół siebie. Zadzwonię do niej i powiem, że przyjdę z kumplem. Dobra?

Claude poszedł do budki telefonicznej.

– Nie ma problemu, Théo. Idziemy.

Mój brat nie mógł uwierzyć własnym uszom.

– Co jej powiedziałeś?

– Że spóźniłeś się na ostatni pociąg. Nie bądź taki wstydliwy.

Théo nie był wstydliwy. Był przystojnym, pociągającym młodym człowiekiem ubierającym się klasycznie. Miał urodę arystokraty, z czego mama była bardzo dumna. Podobno odziedziczył ją po dziadku ze strony ojca. Do tego dysponował wyjątkowym atutem: francuską elegancją. Poza tym był już przyzwyczajony do tego, że spotyka rozmaitych ludzi w klubach w Saint-Germain-des-Prés; osoby znane ze świata sztuki, literatury i rozrywki mieszały się co wieczór z tłumem nieznajomych. Ale tamtego wieczoru znalazł się w nieoczekiwanej sytuacji. Domyślał się, że Claude Figus wcześniej czy później przedstawi go Edith, lecz iść do niej do domu ot tak, w środku nocy...

Obydwaj przyjaciele wskoczyli do taksówki, która skierowała się do XVI dzielnicy.

– Zobaczysz, będzie dużo pysznego jedzenia. Tam je się po prostu w kuchni, bez ceregieli.

Było to 20 stycznia 1962 roku. Mój brat Théo i jego przyjaciel Claude Figus wysiedli z taksówki przed numerem 67 bis na bulwarze Lannes, bardzo blisko Lasku Bulońskiego. Pole wyścigowe w Auteuil było lekko oświetlone. Théo podniósł wzrok w stronę kamienicy.

– Mieszka na parterze – sprecyzował Claude. – Chodź.

Dwaj przyjaciele przeszli przez żelazną bramę i zbliżyli się do korytarza wyłożonego jasnym marmurem. Podłoga była przykryta czerwonym dywanem. Claude nacisnął dzwonek. Drzwi otworzyła nonszalancko młoda kobieta z kosmykiem opadającym na oczy. Była to Christiane, córka kucharki Suzanne.

– Proszę wejść. Pani odpoczywa, ale zaraz przyjdzie.

Claude i Théo udali się do salonu, którego środek zajmował czarny fortepian. W głębi stały dwa stalowo-niebieskie fotele, kanapa i stolik zasłany nutami. W jednym z foteli siedział Jacques Plante. Poprawiał piosenki, które wyszły spod jego pióra. Karierę rozpoczął podczas okupacji i od tej pory był wziętym autorem tekstów. Publiczność nie kojarzyła jego nazwiska, ale znała jego piosenki napisane dla Andrégo Claveau, Yves’a Montanda, Georges’a Guétary’ego i Line Renaud. Z Piaf pracował od niedawna. Tylko jej brakowało mu w jego znakomitej kolekcji.

Claude Figus dokonał prezentacji. Théo usiadł na brzegu kanapy. O drugiej w nocy otworzyły się drzwi i stanęła w nich Edith, jakże drobna i krucha w tym ogromnym pomieszczeniu, w bladoniebieskiej podomce. Spojrzała na Théo i spytała:

– To pan spóźnił się na pociąg?

Wydawało się, że od razu znalazła się pod wrażeniem urody mojego brata. Uznała go za sympatycznego. Zatrzymała na nim spojrzenie swoich niebieskich oczu. Zadała mu delikatnie kilka pytań. Odpowiedział, że pracuje u Elizabeth Arden. Ale Edith, zauważywszy jego zażenowanie, zwróciła się do Plante’a swoim słynnym drwiącym tonem:

– I co, Jacques, skończona ta piosenka?

W trakcie dyskusji, która nastąpiła później, Edith wciąż szukała wzrokiem mojego brata. On zaś milczał, ale uważnie słuchał tego, o czym rozmawiali pozostali. Intuicja podpowiadała mu, że następuje zwrot w jego życiu. W pewnym momencie Edith rzuciła w jego stronę:

– Jaki jest pana znak zodiaku?

Théo był spod znaku Wodnika. Piaf zniknęła i po kilku minutach pojawiła się z niewielką książką Andrégo Barbeau, wówczas znanego astrologa. Następnie zwróciła się do mojego brata, cytując Barbeau:

– Wodnik jest nieśmiały w kontaktach z nieznajomymi, ale otwiera się, gdy nabierze zaufania.

Dwa dni później Claude zadzwonił do Théo:

– Spodobałeś się jej. Chciałaby cię znów zobaczyć. Nawet dziś wieczorem.

Piaf szepnęła też Figusowi kilka słów na temat Théo:

– Twój kolega stracił mowę. Czy jest tak samo inteligentny jak przystojny?

Gdy wieczorem mój brat poszedł na kolację na bulwar Lannes, w kuchni przy stole siedzieli Jacques Plante, Bernard Dimey i Francis Lai. Dimey, poeta zakochany w Montmartrze, pisał piosenki dla wielu artystów tamtych czasów, choćby takich jak Juliette Gréco, Charles Aznavour, Patachou. A jeśli chodzi o Francisa Lai, pamiętamy wiele filmów z muzyką, którą do nich napisał. On również znał Piaf dopiero od kilku dni i zachowywał pewną rezerwę.

Rozmowę prowadziła Piaf, która poprzedniego dnia jadła kolację z Brigitte Bardot. Ubrana znowu w bladoniebieską podomkę, dzieliła się wrażeniami o BB:

– Wspaniała dziewczyna. Bardzo zabawna. Śliczna jak obrazek. A przede wszystkim prawdziwa.

Być prawdziwym – był to największy komplement, jaki mógł paść z ust Edith, która już zwracała się do Francisa:

– Czy chce mi pan pokazać jakieś utwory?

– W zasadzie nic wielkiego, Edith – powiedział Francis, bo był nieśmiały.

– Spójrzmy na to mimo wszystko.

Francis wstał, żeby wziąć akordeon. Zagrał kilka kawałków. Piaf przerwała mu nagle:

– Zagraj ten jeszcze raz.

Kiedy przechodziła na ty, znaczyło to, że kogoś akceptuje. Francis zagrał ponownie. Piaf nuciła. Tworzyła się jakaś alchemia. Théo nie mógł uwierzyć własnym oczom: właśnie był świadkiem narodzin kawałka, który być może wkrótce będą śpiewać największe światowe gwiazdy music-hallu.

Edith była w tym czasie bardzo zmęczona. Trzy lata wcześ­niej miała wypadek samochodowy podczas podróży z Geor­ges’em Moustakim, piosenkarzem, który napisał dla niej jedną z najsłynniejszych piosenek – Milorda. Po wypadku leżała w szpitalu w Meudon, później w amerykańskim szpitalu w Neuilly. Mimo kilku pobytów na wsi nie udało jej się odzys­kać formy. Jej wątroba była w bardzo złym stanie. Mimo to Piaf śpiewała dalej, chwytając się pracy jak deski ratunkowej. Nie zrezygnowała z miłości. Poza tym była zachęcona słowami znajomego astrologa Andrégo Barbeau, który wywróżył jej, że niebawem kogoś spotka. Przepowiednia brzmiała tak: „Miłość zagości w pani życiu. Uszczęśliwi panią młodszy mężczyzna”. Piaf była przesądna. Pod koniec 1961 roku znowu poszła do Barbeau, który potwierdził wróżbę. I oto zjawił się u niej wysoki brunet o ciemnym spojrzeniu, dwudziestosześcioletni marzyciel. Tego wieczoru, gdy spotkali się po raz drugi, Piaf była bardzo przejęta i jej emocje udzieliły się wszystkim przy stole. Szofer, który podawał do kolacji, polał sosem obrus, przewrócił kieliszek i próbując go schwycić, zrzucił na podłogę wszystkie sztućce. Edith zareagowała śmiechem.

Edith i Théo w paryskim klubie Saint-Hilaire, 1962.
© Roger Viollet / Getty Images

Taka właśnie była, zwłaszcza w tamtym okresie. Jej nastrój często się zmieniał. Z nerwów była bliska omdlenia, by za chwilę wybuchnąć śmiechem. Balansowała na granicy życia i śmierci. Bez przerwy musiała na siebie uważać. Wszystko wokół niej znajdowało się pod ciągłą kontrolą: ilość jedzenia, dawki lekarstw, temperatura w mieszkaniu. Nie wiedziała, czy wolno jej jeszcze śpiewać, czy nie zabije jej związany z tym wysiłek. Lekarze zabraniali jej nawet kropli alkoholu.

W następnych dniach Théo regularnie bywał na bulwarze Lannes zapraszany przez Edith. Często powtarzały się incydenty z obrusem. Edith, udając, że mdleje, kurczowo ścis­kała obrus i zaczynała go ściągać. Wszystko się przewracało. Théo i inni goście chwytali obrus i ciągnęli go w przeciwną stronę, żeby udało się coś uratować. Piaf, widząc to, wstawała z godnością, opuszczała jadalnię i przechodziła do salonu. Po jakimś czasie goście dołączali do niej i wówczas mówiła, zanosząc się od śmiechu:

– Ale mnie załatwiliście, łobuzy!

W mieszkaniu zawsze było mnóstwo ludzi i czasem nie wystarczało krzeseł dla wszystkich. Théo, który stał się prawie domownikiem, siadał na podłodze i obserwował Edith próbującą śpiewać. Edith zdjętą strachem. Edith narzekającą na upał. Uskarżającą się na chłód. Domagającą się, żeby otworzyć okna, chociaż od zimna mogła dostać zapalenia płuc. Zażywającą lekarstwa. Zrozpaczoną i obrażoną na przyjaciół.

– Koniec. Już nie wyjdę na scenę! Przestaję śpiewać!

Théo udzielał się panujący wokół niej niepokój. Pewnego wieczoru, gdy przyszedł na bulwar Lannes, w mieszkaniu narastała ciężka atmosfera. Edith nie było w salonie. Nie było jej też w kuchni. Spytał:

– Wypoczywa w sypialni?

Louis Barrier, impresario piosenkarki, zbliżył się do niego, szepcząc:

– Z nią jest naprawdę niedobrze. Najlepiej byłoby, gdyby poleżała w szpitalu, ale nie chce o tym słyszeć. Może tobie uda się ją przekonać. Mówi, że ma do ciebie zaufanie.

Théo, zdziwiony tym, że może mieć jakikolwiek wpływ na Piaf, lekko zapukał do jej drzwi. Leżała w łóżku pod kocami, trzęsąc się z zimna, a okno było szeroko otwarte. Gdy go rozpoznała, ożywiła się.

– Chcą mnie wysłać do szpitala. Z powodu zapalenia oskrzeli. Chyba zwariowali!

„Może to zwykłe zapalenie oskrzeli – pomyślał Théo – niemniej może okazać się fatalne w skutkach, zważywszy na słaby stan, w jakim się znajduje od miesięcy!”. Edith patrzyła na niego spod kołdry, oddychając z trudem. Théo miał wrażenie, że ta drobna, wyczerpana kobieta, trzęsąca się i skurczona ze strachu, czeka tylko na jakąś zachętę z jego strony. Pochylił się nad nią.

– Niech pani będzie rozsądna. To potrwa tylko kilka dni. Później będzie się pani czuła dużo lepiej.

Tego samego dnia przewieziono ją do kliniki Ambroise-Paré w Neuilly. Figus wtargnął spanikowany do mieszkania w momencie, gdy karetka była już w drodze. Louis Barrier przestrzegał:

– Absolutna dyskrecja. Nikt nie może o tym wiedzieć.

Louis, Claude i Théo również pojechali do kliniki, gdzie lekarze stwierdzili u Edith zapalenie oskrzeli i płuc. Diagnoza nie była jednak jednoznaczna, niczego nie można było wiedzieć na pewno przed upływem dwóch dni.

Tamtego wieczoru Théo przyjechał do La Frette przybity. Od razu zarzuciliśmy go pytaniami:

– Co się stało?

– Edith jest chora.

– Coś poważnego?

– Tak.

Nie chciał powiedzieć nic więcej, tylko zamknął się w swoim pokoju.

Zrozumiałam, że Edith zajmuje ważne miejsce w życiu mojego brata.5

Następnego dnia Théo pobiegł do Ambroise-Paré, gdzie pacjentkę umieszczono pod namiotem tlenowym. Gdy tylko popchnął drzwi, Edith przywołała go do siebie gestem. Dała mu do zrozumienia, by włożył głowę pod namiot, bo była zbyt słaba, żeby mówić głośno. Théo usłuchał polecenia i wówczas szepnęła do niego:

– Widzisz, zrobili mi kemping...

Wziął Edith za rękę, żeby ją ogrzać i dodać jej otuchy.

– Miałam rację, że chciałam leżeć przy otwartym oknie. Wiedziałam, że potrzebuję powietrza. Oto dowód.

– Przyniosłem coś.

Niespodzianka rozjaśniła małą, białą, delikatną twarz.

Théo wyjął z kieszeni małego ewzona, żołnierzyka gwardii greckiej w kolorowym stroju.

– To dla pani.

Edith była bardzo wzruszona. Najpierw lekko się uśmiechnęła, a później szczerze roześmiała.

Dwa dni później pacjentka nabrała sił i kolorów. Namiot tlenowy przestał być potrzebny. Lekarz musiał upomnieć pielęgniarkę za to, że Edith dała jej improwizowane lekcje gry scenicznej, wykorzystując sztukę Piękny nieznajomy, którą napisał dla pieśniarki Jean Cocteau. Lekarze zalecali jej jak najwięcej spokoju. Na próżno. Gdy tylko czuła się lepiej, promieniowała ciepłem. Wciąż przyjmowała wizyty. Otoczona swoim dworem, rzucała się w wir nowych planów. Mojemu bratu, zdziwionemu tą witalnością, powiedziała tajemniczo:

– Musimy porozmawiać, gdy tylko wrócę do domu.

Jednakże następnego dnia zastał ją naburmuszoną na brzegu łóżka.

– Nie chcą mnie wypuścić.

Tak jak poprzednio delikatnie poradził jej, żeby była rozsądna, bo wszystko jest na dobrej drodze.

Niedługo przyszli Francis Lai, Claude Figus i Louis Barrier, którego wszyscy nazywali Loulou. W jednej chwili sala szpitalna zapełniła się ludźmi. Piaf zawołała nagle:

– Francis, masz w samochodzie swój instrument?

Gdy Francis udał się po akordeon, dodała:

– Zaraz zobaczą, że już wyzdrowiałam i w jakiej jestem w formie!

Po chwili klinika Ambroise-Paré rozbrzmiewała akordami Porwij mnie (Emporte-moi), piosenki autorstwa Francisa. Potem były inne utwory i recital trwał do wieczora wbrew wysiłkom lekarzy i pielęgniarek, którzy dopominali się o spokój. Edith śpiewała w łóżku, obok niej siedział po turecku Claude Figus, a po drugiej stronie mój brat, w czarnym golfie i skórzanej marynarce.

Mimo przestróg Loulou wieść o tym, że Piaf leży w Neuilly, rozeszła się po Paryżu. Do recepcji przybywało wielu dziennikarzy, a ponieważ znajdowało się tu kilka klinik, nieliczni uzyskiwali właściwy adres. Pukali do drzwi, ale było tak głośno, że można było usłyszeć pukanie jedynie między jedną piosenką a drugą. Tym reporterom, którym udało się wejść do sali, Piaf obwieściła:

– To jest Théo. Będzie moim drugim sekretarzem i zajmie się korespondencją. Claude w dalszym ciągu będzie umawiał spotkania. Sami widzicie, że dobrze się organizuję. Jeszcze nie koniec ze mną!

Kiedy odwróciła się w stronę Théo, nadzieja i miłość wypełniły jej oczy. Wybuchnęła śmiechem.

A następnego dnia zadzwoniła do Théo z prośbą, żeby po nią przyjechał:

– Dzisiaj mnie wypisują.

Tyle że główne wyjście z kliniki było oblężone przez reporterów. Loulou nie chciał, żeby Piaf była fotografowana, bo miała jeszcze obrzmiałą twarz po kilku dniach leczenia.

– Trzeba znaleźć dyskretniejsze wyjście.

Théo i Edith skorzystali z wyjścia służbowego. Niestety dwóch fotografów schowało się na tyłach budynku i w prasie pojawiły się zdjęcia, na których Piaf nie wygląda korzystnie.

Na bulwarze Lannes Suzanne i jej córka Christiane zaczęły przygotowywać pokój Edith i ścielić jej łóżko. Piaf wróciła w ramionach Théo maleńka, osłabiona, ale rozpromieniona u boku tego młodego mężczyzny mianowanego na sekretarza. Za nimi pojawiła się grupa przyjaciół. W jednej chwili w mieszkaniu zaroiło się od ludzi. Kiedy Piaf zrozumiała, że oczekują od niej, by udała się do sypialni, zawołała:

– Nie po to wyszłam ze szpitala, żeby znów kłaść się do łóżka! Mamy dużo pracy. Ale najpierw herbata.

Piła dwadzieścia do dwudziestu pięciu filiżanek herbaty dziennie.

Gdy Suzanne zajęła się parzeniem, Piaf odciągnęła mojego brata na stronę i szepnęła mu:

– Ostatnio miałam dużo czasu na myślenie. Chciałabym coś dla ciebie zrobić. Chyba nie powiesz mi, że masz zamiar spędzić życie na kręceniu loków?

Théo był zbity z tropu. Najpierw ta historia z obwołaniem go sekretarzem przed dziennikarzami, a teraz Edith chce zrobić z niego kogoś ważnego.

Ciągnęła:

– Claude powiedział mi, że kiedyś śpiewałeś. To prawda czy nie?

Théo wolał udzielić skromnej odpowiedzi.

– Trochę śpiewałem. Sinatrę, Luisa Mariano. Kiedyś wygrałem konkurs w Trouville. Nic wielkiego.

– No to zobaczymy, co potrafisz. Pokażesz mi, co tam w tobie siedzi. Co ty na to?

Théo zajął się „kręceniem loków” nie z powołania, ale żeby zrobić przyjemność rodzicom. Zwłaszcza ojcu, który zawsze chciał, by syn przejął rodzinny interes. W rzeczywistości mojego brata od zawsze ciągnęło do działań artystycznych. Uwielbiał literaturę, kino, music-hall. Jeśli wytrwał w Algierii, to w dużej mierze dzięki książkom i adapterowi, a szczególnie jednej płycie, którą znał na pamięć – Hymnowi do miłości (Hymne à l’amour):

Niechby nas przysypał gwiezdny pył,
Niechby świat w otchłani wód się skrył,
Co mi tam, gdy wiem, że kocham
I że ty kochasz mnie.

A później okoliczności spowodowały, że jego przyjaciel Figus otworzył przed nim drzwi do fascynującego świata. Czy nie był to najlepszy moment, by skorzystać z szansy, jaka prawdopodobnie nigdy więcej się nie pojawi?

– Już się zastanowiłem Edith. Dziękuję...

– Przemyśl to jednak. Daję ci czas do jutra.

Aby nie sprawić jej przykrości, Théo odpowiedział, że rozważy jeszcze tę propozycję na spokojnie. Ale gdy wyszedł wieczorem z mieszkania na bulwarze Lannes, znał już swoją decyzję. Wiedział, że czeka go trudne zadanie: musi obwieścić ją rodzinie, poinformować o swoim wyborze ojca i mamę.

W domu w La Frette jedliśmy kolację. Cieszyliśmy się, że jesteśmy razem, lecz Théo wydawał się zamyślony i czuliśmy, że na coś się zanosi. Przy deserze rzekł po prostu:

– Zrywam z fryzjerstwem. Spróbuję swoich sił w śpiewaniu.

W tonie jego wypowiedzi nie było śladu agresji, jedynie zdecydowanie. Zapadła krępująca cisza, po czym ojciec zarea­gował w sposób, który mogliśmy przewidzieć:

– Masz dobrą sytuację i chcesz wszystko rzucić, żeby zostać piosenkarzem!

– Nie odpowiada mi takie życie – wyjaśnił Théo.

– Czy wiesz, ile wysiłku kosztowało mnie stworzenie salonu, kwitnącego interesu, który miały przejąć moje dzieci?!

– Każdy musi iść swoją drogą, tato. Różnimy się od siebie. Nasze życia się różnią. Nasze reakcje również. Ty przyjechałeś z Turcji w wieku szesnastu lat, ja wyrosłem we Francji. Mamy też różne charaktery.

– To nie kwestia charakteru, ale zdrowego rozsądku! – rzekł ojciec. Starał się powstrzymać od wybuchu złości. – Nie chodzi o mnie, ale o ciebie. Nie chcę, żeby mój syn zszedł na złą drogę. Artysta estradowy. Myślisz, że to odpowiednie środowisko?

– Nie jestem już dzieckiem, tato. Byłem na wojnie w Algierii. Po tym, co tam zobaczyłem, uważam, że sam mogę zadecydować, jaki sens nadam swojemu życiu.

Mama nic nie mówiła. Ja też nie. Trudno nam było słuchać tej kłótni. Życie rodzinne jest tak spokojne, gdy panuje zgoda między rodzicami i dziećmi, braćmi i siostrami. Mama i ja odgadłyśmy jednak, że nad naszą jadalnią krąży cień Piaf, jakby wisiał nad nami niczym znak przeznaczenia. Każdy przyznałby, że Théo był stanowczy. Nie przedstawił sprawy tak, jakby pytał rodziców o zdanie, lecz poinformował ich o decyzji, którą już podjął i z której nie chciał zrezygnować.

W końcu mama przerwała ciszę:

– Kiedy wyjeżdżasz?

Théo z zakłopotaniem wzruszył ramionami.

– Wkrótce.

Następnego dnia Edith, tak jak mówiła, czekała na niego.

– I co, zastanowiłeś się?

– Tak, zgadzam się.

– A twoi rodzice?

– Nie są przychylni. Boją się świata artystów.

– Przedstawisz mnie im. Przekonają się, że nie chcę cię schrupać żywcem.

Później dodała bezceremonialnie:

– Dobrze, no to kiedy chcesz przyjechać?

– Jak najszybciej. Potrzebuję tylko czasu, by pomóc ojcu w zorganizowaniu pracy.

Dwa tygodnie później Théo opuścił salon fryzjerski. Piaf przywitała go w kuchni.

– Wypij herbatę i do roboty.

– Są jakieś listy? – Nie zapomniał o tym, że miała zamiar uczynić go drugim sekretarzem.

– Nie, listy zostaw Claude’owi. Lepiej mi coś zaśpiewaj.

Théo nie zdążył niczego przygotować. Nie miał żadnego gotowego kawałka. Poza tym był onieśmielony wizją śpiewania przed Edith Piaf. Widząc jego zażenowanie, powiedziała z uśmiechem:

– Jest tu Francis. Idź mu powiedzieć, żeby nauczył cię jakiejś piosenki. Wrócę za chwilę i cię posłucham.

Już wcześniej wybrała dla Théo piosenkę Francisa Lai do słów Bernarda Dimey’ego. Francis, Figus i Théo pracowali nad nią przez dwie godziny, a później ją nagrali. Edith zjawiła się w salonie.

– No i co?

– Wstydzę się ją zaśpiewać, ale mogę ją pani dać do przesłuchania.

– Dlaczego nie możesz mi jej zaśpiewać? Boisz się mnie?

– Nie, nie o to chodzi, ale...

Piaf nie lubiła się poddawać.

– A jeśli kiedyś będziesz musiał zaśpiewać przed publicznością? Też zapytasz ludzi, czy chcą posłuchać nagrania?

Théo spojrzał zmieszany na Francisa i Claude’a. Dobrze wiedział, że nagranie jest kiepskie. I w końcu zaśpiewał piosenkę przed Edith, która uważnie go wysłuchała, po czym wydała werdykt:

– Ma ładny głos. Wylansuję go.6

Wmarcu 1962 roku Edith zaczęła czuć się lepiej. Lekarze przerwali leczenie kortyzonem i twarz piosenkarki odzyskała pewną świeżość. Jej nastrój również wydawał się poprawiać. Théo i inni mogli ją wreszcie zobaczyć w czymś ładniejszym niż bladoniebieska podomka. Znów nabrała ochoty na stroje. Kupowała spodnie i czarne swetry. Zamawiała do domu fryzjera.

Można powiedzieć, że jej horyzont nagle się rozjaśnił. Zebrawszy przyjaciół, oznajmiła im, że decyduje się na tournée. Wyglądało na to, że Loulou Barrier się zgadza. Trzeba było przygotować recital. Zrobienie tego w trzy miesiące było dużym wyzwaniem, zwłaszcza dla kogoś, kto właśnie wyszedł z zapalenia oskrzeli i płuc. Zresztą Edith sama to przyznała.

– Mamy mało czasu, chłopaki, trzeba będzie nieźle harować.

W głowie miała jednak ułożony cały spektakl.

– Théo, ty będziesz robił za amerykańską gwiazdę z trzema piosenkami.

Przerażony Théo nie miał nawet czasu wyrazić swojego zdziwienia, bo Edith kontynuowała, zwracając się do wszystkich:

– Pierwszą część zakończy Claude sześcioma lub siedmioma piosenkami.

Figus, wzruszony do łez, rzucił się w ramiona Edith.

– Ja chyba śnię...

W tym czasie śpiewał co wieczór na Montmartrze u Patachou, w świątyni piosenki francuskiej, gdzie stawiało swoje pierwsze kroki wielu artystów, jak choćby Georges Brassens, Hugues Aufray, Guy Béart. Edith nie mogła mu zrobić lepszego prezentu niż zaproszenie go do figurowania na tym samym plakacie co ona sama.

Zapanowało ogólne zdziwienie. Théo nie wiedział, jak się zachować. Figus próbował zapanować nad emocjami. A Edith śmiała się ożywiona widokiem ich zaskoczonych min. Dodała:

– Będzie mi potrzebny repertuar. Francis, do dzieła!

Pozostawało tylko całość zorganizować. Piaf pomyślała już wcześniej, jak rozmieścić wszystkich w mieszkaniu. Claude Figus odziedziczył pokój zajmowany niegdyś przez Charles’a Aznavoura. Théo, jeśli nie wracałby do La Frette, miał spać na kanapie w bibliotece. Jeśli chodzi o próby, Edith miała ćwiczyć z pianistą w jednym pokoju. Figus miał zajmować pokój razem z Noëlem Commaretem, pianistą, który akompaniował artystom u Patachou. Później będzie pisał piosenki dla mnie, gdy ja również zostanę piosenkarką, ale do tego jeszcze nie doszliśmy. Jacques Plante miał się zamknąć w kuchni i pisać teksty. Théo pozostała do dyspozycji biblioteka, żeby mógł odbywać próby z Francisem.

W kilka dni mieszkanie przemieniło się w prawdziwy ul, w którym słychać było jednocześnie trzy głosy, dwa pianina i akordeon! Nie mówiąc o komentarzach Loulou Barriera, dyskusjach, wizytach znajomych, wołaniu kucharki Suzanne, gdy obiady były gotowe. Sąsiedzi walili w rury na znak protestu przeciwko temu, co dla nich było nieznoś­ną kakofonią. Niektórzy wylewali przez okna wiadra wody, gdy muzycy zbliżali się do kamienicy. Ale wycofywanie się przed nieprzyjacielem nie było w stylu Piaf. Zobaczywszy, że skargi nie przynoszą efektu, sąsiedzi w końcu skapitulowali.

Théo zrozumiał teraz, ile pracy trzeba włożyć w przygotowanie piosenek, i przeraziło go to. Zdawał sobie jednak sprawę z szansy, jaką dostał, żeby wyszkolić się w nowym zawodzie. Jak mi później wyznał, zapamiętywał wszystko, czego tylko mógł się nauczyć podczas prób, a zwłaszcza wtedy, gdy towarzyszył Piaf. Ona często przerywała własne próby i przychodziła mu pomóc, doradzić, dodać otuchy. Pewnego dnia usiadła obok niego na kanapie.

– Spróbuj zaśpiewać Pomyśl o mnie.

Wszyscy byli wówczas w salonie; Claude właśnie skończył próbę z Francisem. Piaf nie szczędziła uwag. A teraz zażyczyła sobie, żeby Théo zaśpiewał piosenkę z repertuaru Figusa. Mój brat, zażenowany, nie chciał sprawiać przykrości przyjacielowi:

– Ale... to piosenka Claude’a.

Pomyśl o mnie (Pense à moi) było wręcz sztandarowym numerem Claude’a. Bardzo długa i wymagająca melodia, prawie monumentalna, była owocem talentu Bernarda Dimey’ego i Francisa Lai. Figus śpiewał ten kawałek co wieczór u Patachou i stał się on prawdziwym przebojem.

– Wiem, że to piosenka Claude’a – podjęła niecierpliwym tonem Piaf. – Ale ona nie jest dla niego, a do ciebie znakomicie pasuje. Zresztą już o tym rozmawialiśmy. Prawda, Claude?

Claude nie ośmielił się zaprzeczyć. Ale był przeciwny temu pomysłowi, co malowało się na jego twarzy. Uznawszy, że sprawa jest załatwiona, Piaf znów odwróciła się do Théo, nalegając:

– Proszę cię, żebyś spróbował.

Wbrew sobie Théo zaśpiewał. Raz, potem drugi, piąty, dziesiąty.

– Prawie dobrze – mówiła Piaf.

Był wyczerpany.

– Już nie mogę.

– No dalej!

Pokazywała mu nawet, jak powinien się poruszać na scenie.

– Szersze gesty. Zajmij przestrzeń.

Potrafiła dostrzec talent u innych. I widziała Théo takim, jakim stanie się pewnego dnia, a jakim on sam nie mógł się jeszcze widzieć: wspaniałego piosenkarza rozwierającego swoje szerokie ramiona odziane w czerń, jakby chciał przytulić publiczność, przytulić samo życie w porywie czaru i wrażliwości, które wkrótce miały zadecydować o jego sukcesie.

Pomyśl o mnie w swych modlitwach,
Jakbym umrzeć miał już jutro...

Kiedy Piaf wreszcie wyraziła swoją opinię, wszyscy odetchnęli z ulgą:

– Nawet nieźle ci idzie. Cieszę się. A teraz herbata. To nas odpręży.

Théo ćwiczy piosenkę Pomyśl o mnie, którą podsunęła mu Edith. „Tak jest dobrze. Otwórz szerzej ramiona, zajmij przestrzeń, oddaj się publiczności!”.

Potem do końca popołudnia Piaf zajmowała się Clau­de’em Figusem. Może chciała go pocieszyć, pomóc mu przełknąć gorzką pigułkę, jakby to sama powiedziała. Stwierdziła nawet:

– W przyszłości to ją będę pisać piosenki dla ciebie, Claude. Dobrze cię znam, wiem, czego ci trzeba.

Figus zaczął się lekko uśmiechać.

To właśnie tamtego wieczoru, gdy Théo żegnał się przed wyjściem, Piaf zasugerowała mu, żeby nazajutrz zamieszkał u niej. Skoro i tak przychodzi codziennie, lepiej będzie, jeśli przywiezie swoje rzeczy. Kierowca Nello mógł po nie jechać do La Frette i pomóc mu przy przeprowadzce.

– Co ty na to?

– Zgoda.

Wszystkie zmiany, jakie nastąpiły w mieszkaniu przy bulwarze Lannes, miały udział w swego rodzaju odrodzeniu piosenkarki. Stała się radosna, dynamiczna. Od wyjścia ze szpitala zwracała uwagę na ubiór i fryzurę. Pewnego dnia Claude zażartował:

– Wygląda na to, że chcesz się komuś spodobać. Chyba się nie mylę?

Piaf nic nie odpowiedziała. Claude zwrócił się do Théo:

– Odprowadzę cię na dworzec.

Było mu po drodze. Szedł do Patachou, żeby zaśpiewać swoje piosenki. Théo zapytał go, dlaczego żartuje z Edith.

– Ja z niej żartuję? – zdziwił się Claude.

– Ależ tak, insynuujesz, że stara się komuś spodobać. To ją krępuje.

– Nie widzisz, jak bardzo stara się ładnie wyglądać?

– Myślisz, że komu chce się spodobać?

– A twoim zdaniem?

– Nie wiem.

Taksówka zatrzymała się na Dworcu Saint-Lazare. Figus spojrzał na mojego brata, unosząc głowę w znaczącym geście. Théo zaczął się śmiać.

– No powiedz. Przestań robić sekrety.

– Tobie chce się spodobać, Théo.

Ta rewelacja zupełnie ogłupiła mojego brata. Edith starała się mu spodobać? Wydało mu się to kompletnie nieprawdopodobne. Był daleki od myśli o wejściu w związek miłosny z Piaf. Sądził, że po prostu należy do grona bliskich jej osób. Dla niego ich relacja była oparta na pracy. Zdecydowała się go wylansować, gdy zobaczyła, że ma zdolności artystyczne. A jeśli, jak mówił Figus, starała się go kokietować, to tylko dlatego, że była w lepszej formie. Dlatego, że miała ochotę powrócić na scenę, znów spotkać się ze swoją publicznością.

– Chyba nie mówisz poważnie, Claude?

– Nigdy nie byłem bardziej poważny.

– Wiem, że mnie lubi. Inaczej nie zaproponowałaby, żebym u niej zamieszkał. Myślę, że ją bawię. Ale żeby wyobrażać sobie... chyba zmyślasz...

Figus przerwał mu:

– Niczego nie zmyślam.

– Zwierzyła ci się?

– Być może...

Figus delektował się tą rozmową o sekretach. W końcu wykrztusił:

– Prosiła mnie, żebym ci o tym nie mówił, ale ponieważ wydajesz się ślepy, muszę ci trochę rozjaśnić w głowie. Podobasz się jej. I nie tylko jako piosenkarz. A teraz uciekam. Nie mogę się spóźnić do Patachou.

Théo patrzył, jak taksówka się oddala. Chwilę później wszedł na dworzec i mechanicznie skierował się na perony.

Zbyt wiele w zbyt krótkim czasie zmieniło się w jego życiu. Zintegrował się z otoczeniem jednej z największych piosenkarek świata. Sam właśnie stawał się piosenkarzem. Następnego dnia miał wyprowadzić się z La Frette i zamieszkać w Paryżu. A tu spada na niego niespodziewana wiadomość: Edith się w nim podkochuje! Zrozumiałby, gdyby miała słabość do artysty spełnionego, skomplikowanego, obdarzonego wyjątkową siłą wyrazu, ale zakochać się w Théophanisie Lamboukasie...?

To prawda, że Théo był przystojny, elegancki i dość pewny siebie. Zawsze miał pracę i pieniądze i zdecydował się spróbować sił w karierze artystycznej, niemniej czuł się amatorem w tym fachu. Trudno mu było zrozumieć, że Piaf mogła zakochać się w debiutancie.

Wszystkie te myśli kołatały mu się w głowie, gdy wrócił do domu. Była pora kolacji i siadaliśmy do stołu. Czuliśmy, że Théo leży coś na sercu. Po pewnym czasie powiedział:

– Edith chce, żebym u niej zamieszkał. Wyprowadzam się jutro rano. Przyjedzie po mnie kierowca.

Wiadomość ta została przywitana głęboką ciszą. Pierwszy konflikt wybuchł zaledwie kilka tygodni wcześniej, gdy mój brat oznajmił, że chce być piosenkarzem. A tu znów coś nowego!

Kiedy ojciec czuł przypływ złości, zaczynał szybko oddychać, tak było i teraz. Słyszałam, jak sapie, i patrzyłam tempo w swój talerz.

– Masz zamiar zamieszkać u Edith Piaf?

– Tak.

– Nie, nie! Tak nie można! – wybuchnął ojciec.

Tata i mama obawiali się, że Théo zmarnuje sobie życie. Z trudem zaakceptowali jego decyzję o porzuceniu fryzjerstwa, a tym samym stabilizacji, jaką dawał mu „dobry zawód”. Teraz uważali, że robi krok w stronę „złego życia”, pełnego niebezpieczeństw. Już kiedyś zrezygnował ze swoich marzeń, zapisując się do szkoły fryzjerskiej, podczas gdy jego charakter i inteligencja skłaniały go ku studiom literackim. Ojciec, przerażony myślą, że jego syn źle skończy, był zły na świat artystyczny. Rodzinne kłótnie w naszym domu nigdy nie urastały do pogróżek ani obelg, ale między moim bratem i ojcem zaczął wyrastać mur. W rezultacie wszystkim nam było z tym źle. W końcu tacie opadły skrzydła.

– A zresztą rób, jak chcesz!

Tego wieczoru zrozumiałam, że mamy z Théo tę samą cechę. Kochaliśmy naszych rodziców, ale woleliśmy się im przeciwstawić niż skapitulować przed nimi, przed własnym przeznaczeniem. Zwłaszcza że byliśmy pewni jednego: żaden konflikt nie mógł pozbawić nas miłości, która nas wszystkich łączyła i chroniła.

Jak na razie musieliśmy zaakceptować fakt, że Théo chce podążyć własną drogą. Było to trudne, bo jedynie Piaf wiedziała, dokąd ona prowadzi. Pewnego dnia Théo zdobędzie sławę, a wówczas rodzice będą dumni z sukcesu syna. Ale tamtego wieczoru w jadalni w La Frette sława była jeszcze daleko, atmosfera zrobiła się ciężka, a przyszłość stawała się niepewna.

W dodatku Théo nie zdradził nam wszystkiego. Powiedział tylko o przeprowadzce, zachowując dla siebie sekret, który wyjawił mu Figus i z którym musiał zmierzyć się sam.7

Nazajutrz, tak jak to było ustalone, Théo zajechał z szoferem na bulwar Lannes. Miał ze sobą walizkę. Edith od razu pokazała mu szafę na jego rzeczy. Kiedy zaczął wieszać koszule, zaproponowała:

– Zostaw, ja to zrobię.

Zaczęła składać jego swetry. Wyjmowała z walizki spodnie i wieszała je równo szafie.

– Dobrze składam koszule – powiedziała.

Cały czas chwaliła jego ubrania: wybór i ich jakość.

Robiła to od przybycia Théo, uwodząc go w ten sposób. Uważała, że aby się podobać mężczyźnie, którego się kocha, trzeba o niego dbać. Kiedyś udzieliła mi takiej rady: „Nalej mu kawy, wsyp cukier, zamieszaj. Złóż jego ubrania. Musi zrozumieć, że jest dla ciebie ważny”. Właśnie tak postępowała z Théo.

Wkładając do szafy kolejne jego ubrania, spoglądała na niego przenikliwie swoimi niebieskimi oczami i mówiła mu same przyjemne rzeczy:

– Podoba mi się ten czarny sweter.

Nie wiedziała, że Claude Figus już mu coś zdradził. Zastanawiała się, dlaczego Théo ma dziwną minę. W pewnym momencie spytała:

– Coś nie tak? Wyglądasz, jakbyś połknął parasol!

Obydwoje wybuchnęli śmiechem, co rozładowało atmosferę. Później Edith przystąpiła do ofensywy, mówiąc znacząco:

– Mamy taki sam gust. Jesteśmy stworzeni do tego, żeby dobrze się rozumieć. Nie uważasz?

W tej scenie było coś intymnego i Théo, poruszony, zdał sobie sprawę, że Piaf fascynuje go nie tylko jako piosenkarka, ale również po prostu jako kobieta. Miała aurę, osobowość, której próżno szukał podczas wieczornych podbojów w Saint-Germain-des-Prés.

Ponieważ sytuacja skłaniała ku zwierzeniom, wyznał jej swoją imprezową przeszłość. Opowiedział o wieczorach, które spędzał między jednym klubem a drugim, o krótkotrwałych znajomościach, przygodach na jedną noc. Zależało mu na tym, by wyjaśnić Edith, że jego lekkomyślne zachowanie w ciągu ostatnich miesięcy miało źródło w wojnie algierskiej, która pozbawiła go młodości. Że po powrocie do Paryża odczuł ogromną ochotę nadgonienia straconego czasu, miał zdwojony apetyt jak ktoś, kto długo cierpiał głód.

– Poza tym widzisz, jak umierają twoi koledzy. Tam ma się wrażenie, że życie jest niczym, że wisi na włosku. Stąd te przygody na jedną noc. Po prostu chciałem z tego skorzystać po wszystkich wyrzeczeniach.

Po chwili ciszy Edith oświadczyła:

– Zatem zjawiam się w dobrym momencie.

Żartowała tylko połowicznie. Théo pomyślał wówczas, że Figus nie kłamał poprzedniego wieczoru w taksówce.

Edith mówiła dalej:

– To tak, jakbym sprowadziła cię na dobrą drogę.

I dodała:

– Wiesz, ja też miałam burzliwy okres. I też miałam szczęście spotkać kogoś w dobrym momencie.

Robiła aluzję do Raymonda Asso, człowieka, który nauczył ją, jak śpiewać, poprawić dykcję, poruszać się na scenie. To on wylansował Piaf przed wojną. Był wówczas znanym tekściarzem, autorem znanych piosenek, takich jak Mój legionista (Mon légionnaire) czy Mały polny mak (Le Petit Coquelicot) śpiewanych przez Mouloudjiego.

– Postawił mnie na nogi.

W jej wilgotnych oczach widać było powracające wspomnienia.

– Najpierw był też Louis Leplée, dyrektor Gerny na ulicy Pierre’a Charrona. Na pewno o nim słyszałeś. Dosłownie wyciągnął mnie z rynsztoka, gdy byłam jeszcze dzieckiem. Wymyślił mój sceniczny pseudonim. Wróbelek Piaf to był jego pomysł. Dużo ze mną pracował, a później zginął od kuli z rewolweru w swoim mieszkaniu. Straszne. Podejrzewano, że miałam z tym coś wspólnego. Po śmierci Lepléego straciłam wszystko. Sięgnęłam dna. I wtedy właśnie przyszło mi do głowy, żeby zadzwonić do Raymonda. Zjawił się od razu. Naprawdę o mnie walczył. Chodził do dyrektorów music-halli z prośbą, by dali mi angaż. Byłam młoda i zagubiona. Gdyby mi wtedy nie pomógł, Bóg wie, czym by się to skończyło.

Upłynęła chwila ciszy, zanim Edith znów mogła mówić:

– Czasem jest się w dołku i ma się wrażenie, że nie ma dokąd pójść. A potem zjawia się ktoś i wszystko się zmienia. Czasem nikt się nie zjawia. To mi przypomina mój recital w Olympii w ubiegłym roku. Przyjęcie publiczności było wspaniałe. Ale gdy wróciłam do domu, poczułam się zupełnie sama. I powiedziałam sobie: po co to wszystko? Najpierw wspaniałe uczucie: światła, oklaski, okrzyki radości, miłość, którą widzisz w oczach ludzi, w tłumie publiczności. I nagle zjawiam się w wielkim mieszkaniu i nie mam z kim podzielić się tym, co przeżywam. W takiej chwili masz ochotę strzelić sobie w łeb. Oczywiście mogłam zorganizować w domu jakieś przyjęcie. Z łatwością mog­łam mieć wokół siebie trzydzieści, czterdzieści osób. Ale nie chciałam mieć czterdziestu osób. Chciałam tylko jednej osoby. Jedynej. Mężczyzny, z którym mogłabym pięknie zakończyć ten wspaniały wieczór. Wiesz, nie znoszę samotności. Istnieje ogromny rozdźwięk między tymi setkami ludzi, którzy biją ci brawo, a wielką pustką, w jaką wpadasz zaraz później.

Théo słuchał tych zwierzeń w milczeniu. Jego wewnętrzny głos miał ochotę krzyknąć: Jestem tu i teraz! I dopóki jestem, nigdy już nie będzie pani sama!

Ale nic nie powiedział.

Tamtej wiosny zapadła decyzja, że Théo będzie szlifować swoje kawałki u Patachou. Edith zajęła miejsce wśród publiczności. Oczywiście patrzyła na Théo jak na swojego ucznia, ale czuło się, że ma ogromną ochotę wesprzeć go, widzieć, jak przezwycięża samego siebie, jak się realizuje i odnajduje. Gdy się na nią spoglądało, miało się wrażenie, że spektakl odbywa się nie tylko na scenie, ale także na widowni.

Było to przedstawienie przepojone namiętnością.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: