Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Pamiętniki i memoriały polityczne ( 1776-1809 ) - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Pamiętniki i memoriały polityczne ( 1776-1809 ) - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 1,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ I

Lata 1776—1787. Wspomnienia wczesnego dzieciństwa. Różanka. Wołczyn. Park w Wołczynie. Przygoda z danielem. Goltz, L\'Huillier, Niemcewicz, Kniaźnin. Moja niebezpieczna choroba. Pałac Błękitny. Pożar. Warszawa. Powązki. Śmierć księcia Michała, kanclerza litewskiego. Śmierć mojej siostry Teresy. Ostatnie chwile księcia wojewody. Mój ojciec jako marszałek Trybunału Litewskiego. Proces Oganowskiego. Sejm. Sołtyk, biskup krakowski. Marszałek książę Lubomirski. Podróż do naszych posiadłości na Podolu. Powrót do Puław. Dupont de Nemours. Franciszek Sapieha. Szymanowski. Rembieliński. Moja pierwsza podróż za granicę. Gotha. Weimar. Wieland. Goethe. Zima 1786—1787. Siedlce. Panny na dworze Ogińskiej. Maria Niezabitowska.

Wspomnienia dziecinnego wieku postrzegają się jak krajobraz jaki w niewyraźnych kształtach, za mgłą i jak w krajobrazie widzi się w nim niektóre punkta, a inne giną.

Pierwsze moje jaśniejsze wspomnienia należą do Różanki nad Bugiem, gdzie na wysokim pobrzeżu był stary dwór murowany, zamieszkały niegdyś przez Pociejów, pod którym rozciągały się różne kombinacje lochów gdzie panowie mieli swoje: piwnice wybornych, starych win.

Było to w roku 1776. Mój ojciec, szef w pułku gwardii litewskiej , prowadził ten pułk do Różanki podczas lata, aby się tam zająć ćwiczeniami wojskowymi powierzonego mu regimentu, których sztukę chciał do Polski wprowadzić i w tym celu sprowadził z Prus wytrawnych wojennych i tamże posełał młodych oficerów dla kształcenia ich w sztuce wojennej. Pamiętam, że na obszernym, zielonym dziedziń- cu były rozbite namioty, a oficerowie gwardyjscy zbierali się w nich na obiady. Nie zapomniałem także księdza bernardyna, wysokiego Dyrdę (tak go bowiem przezywano), tego, co był pułkowym kapelanem; umiał pociągnąć i oficerowie lubili z nim żartować.

Pan hetman Branicki, od wielu lat żyjący w dawnej poufałości z moim ojcem, przyjechał do Różanki. Panowie hetmani odzyskali byli wówczas zupełną swą władzę i pan Branicki zatem, prócz domowej gościnności, był także i z urzędowymi honorami witany; pułk stanął w paradzie i zdawał mi się wielkim wojskiem, choć tylko z dwóch batalionów złożony.

Miałem wtedy przy sobie dodanego Francuza, pana Boissy rodem z Pontoise pod Paryżem, kamerdynera mojego ojca, dobrego bardzo i rozsądnego człowieka, który od młodych lat demokratycznym obejściem obronił mnie od wpływu zwyczajów jakiejś pańskości, powszechnej wówczas w Polsce i zachęcił mnie do używania wcześnie zbawiennej samoistnej czynności. Jedynym z wypadków prostego życia był spacer na górze, na której był dwór i która dość przepaścista schodziła aż do miasteczka na dół. Pan Boissy zachęcił mnie zbiegnąć z tej góry, ale nim doszedłem do końca, wywróciłem się na twarz i stoczyłem na dół. Powstałem tedy bardzo zawstydzony moją niezgrabnością, tym bardziej że żydziuki stojące na dole zaczęły się śmiać ze mnie, co mnie mocno rozgniewało i nie zaraz uspokoiłem się z tego szwanku.

W owych latach rodzice moi zazwyczaj lato przebywali w Wołczynie, do którego należą moje drugie wspomnienia , na kilka mil od Różanki, gdzie był pałac obszerny, zamieszkiwany przez kanclerza Michała księcia Czartoryskiego, stryja mojego ojca. Tam moja matka była wychowaną pod okiem księżnej kanclerzyny i tam się niegdyś odbył jej ślub z jej wujem ciotecznym księciem Czartoryskim, synem wojewody , któremu to związkowi — lubo bardzo sprzyjali obydwaj starzy książęta ojcowie, była jednak niezmiernie przeciwną siostra mego ojca, księżna Lubomirska. Niechęć jej powiększała jeszcze następująca okoliczność: matka. moja na krótki czas przed ślubem, zwiedzając jedną chatę wieśniaczą, znalazła w niej w kolebce dziecię w najwyższym stopniu ospy. Matka moja przeraziła się tym mocno, bo już parę jej sióstr na ospę umarło. Jakoż i sama tak zapadła, że o jej życiu zwątpiono. Przyszedłszy do zdrowia, ponieważ ojcowie ten związek naglili, ubrano ją więc do ślubu. Przyszła do ślubu z twarzą okrytą dziobami i czerwonymi plamami i z peruką na głowie, bo wszystkie włosy była straciła. Księżna Lubomirska była w rozpaczy i mdlała przy tym, że tak brzydką żonę dają jej bratu; a choć miała wielką władzę nad swoim ojcem, ten wpływ nie przeszkodził jednak związkowi familijnemu, który był uważany za bardzo korzystny i po zawarciu którego matka moja, wyzdrowiawszy zupełnie, wkrótce do znakomitej doszła piękności.

Korpus tego domu był drewniany, a oficyny murowane. Były tam portrety Karola XII, Augusta II i Poniatowskiego — ojca króla, rozwieszone na ścianach, ogród obszerny, przerżnięty długim i szerokim kanałem, a na końcu kanału statua Neptuna z całym jego orszakiem. Było w tym jakieś przypomnienie ówczesnego gustu francuskiego, który ogrody wersalskie rozniosły po innych krajach.

W Wołczynie bywały huczne zjazdy, rozmaite gry i wystawy. Pamiętam, że raz przyszło na myśl wydać jakieś gonitwy po tej wodzie, w których mężczyźni w stosownym ubraniu, na kształt trytonów rzucali się do kanału. Między owymi trytonami celował jenerał hrabia Bruhl.

Matka moja zajęła się wykształceniem mnie w języku francuskim i kazała mi się uczyć niektórych wierszy. Raz, przeczytawszy ze mną tyradę z Racina, kiedy Mitrydat dzieciom swoim odkrywa swoje zamysły przeciw Rzymianom — kazała mi się tego ustępu nauczyć na pamięć. O! te wiersze nie mogły mi wyjść z pamięci, a to z następującego powodu: zwykłe jeździliśmy na wesołe, przyjemne i gwarne podwieczorki do Rymczai, wsi pobliskiej, gdzie był zdrój malowniczy w miejscu przez matkę moją ozdobionym. Otóż ja, nie nauczywszy się na pamięć, jak należało, wierszy, za karę nie pojechałem do Rymczai, co było wielkim dla mnie powodem smutku.

W ogrodach dość obszernych Wołczyna były daniele. Raz wyszedłszy z Boissym na spacer, napadnięty zostałem przez kozła daniela, który mnie powalił i rogami chciał ubość, lecz przybiegł Boissy i odpędził go kijem.

Już wtedy, od tych lat zapamiętałem doktora Goltza, który zawsze przy moim ojcu zostawały i L'Huillièra młodego genewczyka, matematyka, który przez 10 lat nie przestał się mną zatrudniać. Niemcewicz także wówczas, będąc już domownikiem naszym, przedstawia się myśli mojej. Widzę jeszcze, jak tańcując raz z moją siostrą starszą, upadł poślizgnąwszy się w mazurze. A siostry moje, starsze ode mnie, zdawały mi się dorosłymi pannami. Już się; popisywały na fortepianie i powinny były przyjmować gości.

Najbliższym naszym sąsiadem był pan wojski Kłocki z Syczyków, gdzie często jeździli na podwieczorki i gdzie była sadzawka napełniona rybami, które na głos dzwonka schodziły się do rzucanego im chleba. Okoliczność ta w jednej z poezji Kniaźnina jest wspominana. Pan wojski Kłocki i jego żona — konterfekci prawdziwi dawnych Polaków: on z nastrzępionym wąsem, a ona z swymi piegami na twarzy. Syn ich potem przez długie lata był domownikiem u rodziców moich.

Pierwsze warszawskie wspomnienia także w mdłych barwach przychodzą mi do myśli. Śmierć księcia kanclerza , która Pałac Błękitny w ciemnej ukryła żałobie, i co mnie wówczas najwięcej uderzyło, że się wszyscy czarno ubrali.

Pamiętam także wielki wstyd, który uczułem, i smutek; aby się z jakiejś winy oczyścić, zrzuciłem ją na jednego ze służących, który był laufrem , bo wtedy moda tego rodzaju sług jeszcze była powszechną po pałacach. Nazywał się Antoni, był bardzo grubej tuszy, więc wątpię, żeby był w stanie służbę swoją odprawiać. Przyprowadzono go do mnie okrytego jakimś tołubem i wymawiał mi, że sprawiłem, iż go ze służby wyganiają. Przyznałem się więc do winy i dopiero później domyśliłem się, że to był rodzaj komedii, ale która zbawienne na mnie zrobiła wrażenie.

Teraz w tych leciach zapadłem śmiertelnie . Wszyscy doktorzy, których kilku było w dworze mego dziada, szczególniej jeden, nazwiskiem Bart, odstąpili mnie. Moja matka rzucała im się do nóg, żeby pozostali, ale zwątpiwszy o moim wyzdrowieniu, nie chcieli brać na siebie odpowiedzialności ostatnich środków lekarskich. Pan marszałek Rzewuski, przyjaciel moich rodziców, przywiózł doktora Beklera nadwornego lekarza króla Stanisława Augusta i ten mnie ocalił.

Odtąd nowe, zdaje się, życie wstąpiło we mnie. Dano mi za przewodnika pułkownika Ciesielskiego. Dbano bardzo o moje zdrowie, trawiłem więc życie moje między Powązkami i Warszawą, a Boissy pozostał jeszcze przez jakiś czas przy moim młodszym bracie .

Bywały już wtedy tak nazwane fety, surpryzy w Pałacu Błękitnym, w których ja byłem uczestnikiem, a szcze- gólniej moje dwie siostry, już poniekąd panienki dorastające. Przy naszym dworze było kilku Francuzów, którzy niemało ułatwiali takie zabawy. Był D'Auvigny, bardzo zdolny metr tańca z wielkiej opery paryskiej, baletmajster w Stuttgarcie; książę wirtemberski tam rujnował się na wystawy teatralne. Był niejaki Patoire do muzyki, a pan Norblin do rysunków. On to malował dekoracje do naszych teatrów. Po jednej z tych wystaw, jak się już wszyscy rozchodzili, wybuchł pożar w skrzydle, gdzie moje siostry miały mieszkanie. Ci Francuzi w ubraniu swym scenicznym zaczęli ratować i gdy jeden z nich mający czerwone jedwabne pończochy, zajęty czynniej i ochoczo, jakichś pachołek wylał cały ceber na niego, myśląc, że to był płomień.

Moje siostry z guwernantką swoją panią Petit i z towarzyszkami, pannami Narbutt musiały czym prędzej wynieść się na drugą stronę dziedzińca. Patrzyliśmy z obawą na płomienie, które się coraz pomnażały, ogarniając całe skrzydło. Jedna z panien Narbuttówien, panna Aleksandra, starsza, desperowała bardzo patrząc na tę scenę i chciała, żeby wszyscy — moi rodzice z całym dworem udali się do Sukurcz, wsi jej rodziców w powiecie lidzkim. Ofiarowała schronienie u siebie nam, sądząc, żeśmy już przez ten pożar wszystko stracili. Siostry moje przeniosły się do korpusu pałacowego.

Wtedy także przyszła na świat moja młodsza siostra Zofia, wtedy mi dano konia i jazdę konną, którą bardzo polubiłem, uznano za bardzo potrzebną dla zdrowia. Najczęściej te przejażdżki były do Powązek.

Kiedy zapytuję się sam siebie, jaki był najszczęśliwszy czas mego życia, to zdaje mi się, że czas przebywany w Powązkach był najszczęśliwszą porą dni moich. Było to rodzajem jakiegoś oazis, bo był otoczony morzem z piasku, a sam piękny i zielony. Każde z dzieci miało swoją chałupkę i ogród, a we środku na wzgórzu był dom większy mojej matki, nad łąką, gajem otoczoną z jednej strony, nad obszerną sadzawką, która swe wody rozlewała rzeczką dookoła wszystkich plantacji. Moja matka ustroiła te miejsca ruinami. Była tam wyspa i młyn, i grota na wyspie, i stajnie na kształt dawnego amfiteatru, i podwórze obszerne, na którym mnogość kur i gołębi. Dawaliśmy im przysmaczki. Tam rzadko bywali obcy, ale to nie przeszkadzało, abyśmy sami dla siebie — to jest — moja matka dla dzieci, a my dla niej — nie przedstawiali jakich scen zawsze branych z poezji wiejskiej. Tam rzadko nachodziły obce wizyty, a życie było prawdziwie okresem nieustającej eklogi.

Każda chałupa miała swoje godło. Moja siostra Maria miała ziębę z napisem Wesołość, mnie dano gałązkę dębową z napisem Stałość, na domie (s) mojej matki była kura z kurczętami, nad domem siostry Teresy kosz z różami białymi i napis Dobroć, nad domem zarządcy pana Wolskiego — pszczoły z napisem Pracowitość. Wszystko układu i pomysłu mej matki.

Wstawaliśmy rano; śniadanie było u naszej matki, czasem u Wolskiej, która wyborną kawę dawała. Później się rozchodzono pracować w swoich ogrodach, a gdy obiadowa nadchodziła godzina, Marcin, jeden posługacz, przybywał z Warszawy z osiełkiem, na którym dwa kosze zawierały nasz obiad. Osiełek ten był zawsze z wielką radością oczekiwany i niezmiernie oczekiwany. Coraz gdzie indziej do obiadu nakrywano, a chiński dzwon dawał znak obiadu.

Bywały także spacery na osiełkach, a co niedzielę na mszę do Wawrzyszewa także jedni na osiełkach, drudzy piechotą. Bywały jednak czasem i większe festyny, na które i król uczęszczał. W jednym wystawiono na przestrzeni śród olszyny, gdzie miejsce było ułożone umyślnie do widowisk, Pokój chocimski. Z jednej strony Lubomirski, który po śmierci Chodkiewicza objął komendę wojsk, z drugiej basza podpisywali pokój. Jeden i drugi prezentował się z całym orszakiem polskim i tureckim. Te większe uroczystości były najmniej przyjemne. Panny Narbuttówny miały także swoje domki w Powązkach.

W Warszawie jednak w Błękitnym Pałacu zajmowano mnie początkiem nauk i pan Ciesielski sprzeciwiał się czasem zbyt częstym wycieczkom do Powązek. Trudno jednak było nie ulec powabom tego miejsca i woli mojej matki, i sam pan Ciesielski tak dalece zagustował w Powązkach, że sprawił tam sobie namiot, który rozbity w bliskości mojej chaty.

Ten czas szczęśliwy trwał przez lat kilka, ale był przerwany przez wielkie nieszczęście: siostra moja najstarsza , którąśmy już jako. wyrosłą uważali i którąśmy bardzo kochali, jako zajmującą się młodszym rodzeństwem, strasznym wypadkiem nam była zgasła, bo stojąc przy kominie wieczorem, suknia jej zapaliła się. z przestrachu zaczęła uciekać. Panna Konstancja Narbuttówna chciała ją zatrzymać i gasić suknię palącą się, lecz dogonić i zatrzymać jej nie mogła. W bliskim pokoju guwernantka pani Petit grała w pikietę z panem Norblinem, na czym się zawsze jej codziennie wieczory kończyły. Pan Norblin na krzyki dzieci wypadł i dogonił, płaszczem, który znalazł na dorędziu, obwinął i zgasił płomnienie, ale siostra moja srogo opalona. Zdawało się z początku, że jej rany będą mogły być zagojone. Przez kilkanaście dni cieszono się tą nadzieją, ale na próżno, bo delikatna jej osoba uległa takiemu wstrząśnieniu, że po kilkunastu dniach życie zakończyła.

Moja matka w tymże czasie była słaba i dała życie córce, której dano imię Gabriela, ale która tylko kilka dni żyła. Tajono przed moją matką śmierć córki. Moja matka chciała się koniecznie do córki dostać, ale doktor John, który był lekarzem mojej matki, nie dozwolił jej wstać z łóżka. Pisała zawsze do córki, prosiła, aby ją koniecznie puścić, nareszcie doktor John musiał jej prawdę powiedzieć. Na tę wiadomość była rażona paraliżem z jednej strony i musiała na kulach przez długi czas chodzić i dopiero przez elektryczność odzyskała władzę w nodze.

Mnie także po chorobie śmiertelnej, dającej niespokojność, tajono długo śmierć siostry i zawsze kamerdyner przy nas będący chodził niby pytać się o zdrowie i oznajmiał, że w tym samym jest stanie, jak była, siostra, do której nadzwyczaj byłem przywiązany. Pierwsze to były w życiu łzy, pierwszy smutek głęboki, który mnie dotąd przejmuje na myśl tej siostry, która była tak dobra, tak miła, tak pięknej duszy, że stała się przedmiotem uczuć rodziców i młodszego rodzeństwa.

Mój ojciec w czasie tego nieszczęścia był w Wilnie marszałkiem trybunalskim. Wracając podczas ferii do Warszawy, przewożąc się z Pragi, nie wiedział nic o tym, co zaszło. Przewoźnik, zapytany o nowiny z Warszawy, powiedział o śmierci mojej siostry, ojciec temu nie wierzył. Dopiero mu książę wojewoda powiedział, a wtedy sam widziałem, jak upadł na ścianę w salonie i widziałem łzy jego oczów.

Chata mojej nieboszczki siostry została w całości posunięta do lasu i tam jako pomnik zachowana. Czwartek — dzień jej śmierci — długo pozostał dniem smutku, pobożnego rozmyślania i jakiegoś dobroczynnego uczynku mojej matki.

Do osadników w Powązkach należała także księżna Anna Sanguszkowa, córka księżnej Sapieżyny, kanclerzyny litewskiej, później pani Sewerynowa Po- tocka. Moja matka w Warszawie często bywała w jej domu,, gdzie różne zabawy odbywały się. Między innymi odegrano operę Zemira i Azor, w której dwie siostry moje i panna Narbutt pokazały się w scenie, kiedy starają się w czarownym pałacu bawić stroskaną Zemirę. Po śmierci mojej siostry, gdy dawano tąż samą operę na teatrze warszawskim, matka moja chciała ją widzieć, ale gdy ta sama nastąpiła scena, nie mogła wytrzymać i napadnięta rozpaczliwym uczuciem (czemu ja właśnie byłem obecny), chociaż ją księżna Sanguszkowa pocieszała, opuścić musiała teatr.

Po pewnym przeciągu jakiegoś czasu, jak to zwykle na świecie, rzeczy weszły w zwyczajny tryb i Powązki znowu gromadziły nas i pocieszały. Znowuż nastały fety i przyjmowano do osady nowych członków. Z największą uroczystością przyjęto panią hrabinę Tyszkiewiczową, córkę księżnej Poniatowskiej, synowicę królewską. Księżna Poniatowska w wielkiej była przyjaźni z moją matką, o czym się później powie. W młodości, wskutek jakiejś choroby straciła ona oko i zastąpiła je szklanym, mimo to była bardzo piękna i lubiła męskie zabawy. Chcąc się wywdzięczyć mej matce, pani Tyszkiewiczowa umyśliła dać w Powązkach komedię L'amoureux de 15 ans i ona sama, ubrana po męsku; była tam zakochana, a moja druga siostra była celem tych zalotów. Teatr był wystawiony w owczarni. Jadąc do niej pani Tyszkiewiczowa, już ubrana po męsku, asystowała konno; potem była komedia i kolacja.

Pamiętam także, że u księżnej Sapieżyny, kanclerzyny bywały dawane inne komedie. I tak, kiedy dawano operę La colonie różne osoby udział w niej brały, jako to księżna Radziwiłłowa z domu Przeździecka, sławna, która także w Powązkach bywała i miała piękny głos, grała pierwszą rolę; moja matka, także pan Wojna, później poseł nasz w Rzymie i jenerał artylerii Brühl inne role grali. Druga jeszcze dziwniejsza tam była sztuka, to jest Andromaka . Księżna Sanguszkowa, młoda i dopiero świeżo za mężem, bardzo przyjemna osoba, ale trochę lekka, która w Paryżu brała lekcje od sławnej aktorki tragicznej, grała rolę Andromaki. Druga księżna Sanguszkowa, później księżna de Nassau — rolę Hermiony, książę Kazimierz Sapieha, później marszałek konfederacki 3 maja — Oresta, a pan Glaire, Szwajcar — Pyrrhusa. Konfidentem jego był książę

Poniński Kalikst. Ta tragedia żadnego na mnie wrażenia nie zostawiła, tylko mi się zdawała bardzo dziwną i nie uważam, że pan Sapieha był jak Greczyn, a z rzymska pan Glaire.

W Warszawie posyłano mnie często do księcia wojewody , podług zwyczaju ówczesnego, podczas jego toalety. Kiedy jeździłem do niego, trzeba było mnie upomadować, upudrować i uczesać fryzurą ówczesną, co bardzo moją matkę gryzło, że musiała mnie tak oszpeconego posyłać. Raz na Boże Ciało pojechałem do mego dziada , gdzie był ołtarz na dziedzińcu i ksiądz biskup Naruszewicz, którego książę wojewoda z dawna wspierał i protegował, szedł pod baldakimem. Książę wojewoda wyszedł na ganek i był przytomny tej ceremonii.

Te lata zaledwie nieco uspokojone po długiej żałobie, zostały znowu zatrute nową żałobą: dziad mój, książę wojewoda, umarł ; wszystkie zatem zabawy ustały. Śmierć mego dziada wielkim żalem przejęła wszystkich, ale najwięcej córkę jego, księżnę marszałkową Lubomirską, która obecna w Warszawie do samej śmierci nie odstąpiła go. Oba ci bracia — książę Michał i książę August, wojewoda ruski, przez pół wieku wielką rolę w kraju grali. Śmierć księcia Michała, kanclerza, o której wspomniałem, jako o pierwszym moim wspomnieniu — mówiono o niej, że była godnym końcem takiego człowieka; nie wiem jednak, czy tam nie było jakiejś wystawy. mówił do swoich następców i do samego ostatniego końca starał się usilnie okazać to wszystkim, że nie czuje żadnej bojaźni ani niespokojności.

Śmierć zaś księcia wojewody była bez żadnej chęci popisu, bez wystawy, prosta i naturalna. Co dzień książę wojewoda wychodził na obiad i po obiedzie zasiadał do tryssaty, gry podobnej do wiska, we czterech i zazwyczaj nuncjusz papieski przyjeżdżał na tę grę. Książę do ostatniego momentu ten zwyczaj zachował. Choć osłabiony już bardzo, wychodził ubrany do stolika swego i w dzień śmierci swojej także wyszedł. Powitał biskupa Archetti, później kardynała, przeprosił go, że się nieco spóźnił. Potem, że już nie widział, zapytał się, czemu jeszcze świec nie zapalono. Tymczasem księżna Lubomirska w swoich pokojach w tym samym pałacu była w największej rozpaczy i nie mogła zejść na dół do sali, gdzie moja matka i cała familia byli zebrani i wszyscy domowi aż do ostatniego kuchty w największym milczącym smutku byli skupieni, i nawet z ulicy ludzie tam się zeszli. Księcia wnuki w wózku posuwali, obrócił się on tedy do doktora i spytał po niemiecku Niemca Barta, który mnie był odstąpił: Wie lange wird's dauern? Doktor go wziął za puls i powiedział: Nie myślę, więcej jak pół godziny. Wtedy, jeszcze raz tłumacząc się, że dłużej nie może gościć nuncjusza, kazał się odwieźć do swojej sypialni, gdzie zaraz nuncjusz pośpieszył i zaczął czytać psalmy przy konających, wziąwszy księcia za rękę. I gdy czytał słowa psalmisty mówiącego: „Boże, Tobie ducha oddaję", książę ścisnął jego rękę i w samej rzeczy oddał ducha Bogu. Wtedy wstrzymywany płacz i łkanie dały się słyszeć w otaczającym tłumie. Potem pochowano go u Świętego Krzyża.

Nastąpiły transakcje względem tej ogromnej fortuny, która rozpadła się na dwie części — siostry i brata. Książę Lubomirski, mąż córki księcia wojewody wyznaczył do układów familijnych kogoś, a mój ojciec — pana Józefa Szymanowskiego. Wszystko to jak najzgodniej było ułożone. Ten rozdział zrobił się (s). Mój ojciec pośpieszył, ale nie zdążył ."

Mój ojciec był wtedy jeszcze w Wilnie w drugiej połowie rocznego swego marszałkostwa w Trybunale Litewskim. Wziął się był z wielką usilnością do sprawowania swoich obowiązków, w których zarzucano nieraz niektórym, że prywata, pobłażanie, z drugiej strony zemsta partykularna przewodziły. Wicemarszałkami byli — w Grodzieńskiem pan Szwejkowski, znakomity obywatel, a w Wilnie, pan Narbutt, wówczas podkomorzy, poprzednio Narbutt, ojciec panien wychowywanych u rodziców moich. Mówiono, że w ciągu tej kadencji była jakaś sprawa, która się toczyła między szlachcicem jakimś a skarbem mojego dziada. Szlachcic wygrał, a więc książę został skazany.

Wówczas także słychać było o głośnym zabójstwie popełnionym przed kilkoma laty i o niemożności wykrycia zabójcy. Przez jakiś traf w roku 1781 zdarzały się tego poszlaki pierwsze i te poszlaki doprowadziły do podejrzewania, że ta zbrodnia była popełnioną przez pana Oganowskiego , który był księdzem i był mocno protegowany przez księcia Massalskiego, biskupa wileńskiego, dobrze wreszcie znanego z nie bardzo czystych obyczajów i zasad. W tym razie marszałek ówczesny, mój ojciec, użył całej władzy, żeby obwinionego przed sąd stawić. Ksiądz Oganowski spiesznie bardzo poszedłszy przed stopnie prowadzące do ostatniego wyświęcenia słysząc już, że jest w jakimś niebezpieczeństwie, schronił się do klasztoru pod powagę (?) i opiekę biskupa Massalskiego.

Oddział wojskowy prowadzony przez majora Orłowskiego, adiutanta mego ojca wziętego z gwardii litewskiej, której był, jak wiadomo, szefem, dostał polecenie w nocy otoczyć klasztor, a choć księża się temu sprzeciwiali i nie chcieli puścić wewnątrz klasztoru, jednak byli zmuszeni otworzyć, i nie zaraz znaleziono księdza Oganowskiego, ale nareszcie odkryto go w jakiejś celi wewnętrznej i mimo wszelkich protestacji jego i księży został pod strażą zaprowadzony do więzienia dla obwinionych. Stawiony przed sąd, po procesie bardzo długim i bardzo szczgółowym o morderstwo przekonany, został na gardło skazany i ścięty. Prócz tego był oskarżony o kilka. innych przestępstw. Za kadencji mego ojca bardzo wiele spraw zadawnionych rozstrzygniono i rzeczy przyszły w trybunale do większego porządku.

Następował sejm 1782 r., na którym miała być wytoczona sprawa tycząca się Sołtyka, księcia biskupa krakowskiego, którego pod pozorem nadwerężonego umysłu usunięto za sprawą księdza biskupa płockiego , brata króla. Oburzyło to całą partię, która zawsze chciała się oddzielić od partii moskiewskiej, na której się król opierał. Mój ojciec i książę marszałek Lubomirski byli na czele partii atakującej konszachty z partią moskiewską. Mój ojciec po odbytym marszałkostwie spodziewał się, że będzie miał większość litewskich posłów .

Na tym sejmie byłem pierwszy raz na zebraniach sejmowych i przysłuchiwałem się mowom, z których po tylu latach i dla trudno byłoby mi dziś zdać sprawę. Byłem wówczas dzieckiem, ale mnie to już bardzo zajmowało. Wtedy to pan Ankwicz, dopiero mianowany kasztelanem , najmocniej utrzymywał, że książę Sołtyk Był zdrów; zaklinał się najsilniejszymi słowami. Mimo zachodów mego ojca i księcia marszałka, który umiał niezmiernie utrzymywać porządek i mówiono o nim, że prawie żaden (?) nie potrafił już z taką godnością sprawować tego urzędu, lecz mimo jego i mego ojca usiłowań partia królewska i moskiewska na swoim postawiła i ksiądz Sołtyk nie wrócił już do swego urzędu.

Wtedy mój ojciec wybrał się w podróż do nowych swych dóbr na Wołyniu, Podolu i Ukrainie wówczas odziedziczonych i my z bratem i z panem Ciesielskim ze wszy- stkimi naszymi metrami należeliśmy do tej podróży. Przed wyjazdem pojechaliśmy z panem Ciesielskim odwiedzić i oddać moje uszanowanie księciu Lubomirskiemu. Już go potem nie widziałem; niedługo używał fortuny, którą mu dziedzictwo przyniosło dla żony jego. Umarł w Łańcucie tego samego nawet roku (s), żałowany niezmiernie i szanowany od wszystkich. Po jego śmierci odkryły się wielkie długi. Mieszkał (do ostatnich dni) w pałacu, później Tarnowskich, a który był początkowo Czartoryskich, gdzie nasza prababka, Elżbieta Czartoryska, niezmiernie słuchana i szanowana w familii (?) i od księcia wojewody i kanclerza , mieszkała i w nim umarła. I książę Lubomirski umarł w tym samym pałacu, przyjmując (?) go w posagu z żoną. Księżna marszałkowa z mężem, lubo oboje niezmiernie rozumni, jednak (?), jak się to często trafia w wysokich domach nie zawsze są dobrane co do skutku (?). zostawił wielkie długi, które wdowa jego (s), księżna Lubomirska, wzięła na siebie i jak najskruptaiatniej spłaciła.

Moja v matka, której książę marszałek był prawdziwym przyjacielem, uczuciami go mocno żałowała. Był to człowiek pełen polskiego (?) dowcipu i konceptów. Przy nie wiem jakim zdarzeniu mówił jej, że jeśli umrze, to ją odwiedzi, i z tego powodu po jego śmierci długo była w obawie, żeby on nie dotrzymał słowa i co wieczór ta obawa bardzo ją męczyła i wieczorem, kiedy się wszyscy uśpili i kiedy (?) jaki (?) szmer dał się słyszeć, zaraz ją drżeniem przejmował.

Nastąpił wyjazd do dóbr podolskich; z wielkim dworem się odbył. Szło kilkanaście bryk; oprócz tego mój ojciec miał wtedy dwór bardzo liczny, złożony szczególniej z synów obywatelskich, z młodzieży, a nawet z dworzan zjechałych z Litwy. Najpierw wszyscy zebrali (?) się do Puław, aby stamtąd razem udać się na tę wyprawę. Jechaliśmy po sześć i pięć najdalej mil na dzień. Po śniadaniu wyjeżdżano na popas, gdzie był obiad i gdzie kuchnia i piwnica szły naprzód. Wiele było koni podwodowych i nieraz się jakąś przestrzeń odbywało konno.

Stanowniczy jechał zawsze (?) naprzód, żeby kwatery zapisywać. Był to jeden z urzędników pierwszych (?) dworu; byli nimi na przemiany pan Soroka i pan Siecheń, obaj Litwini zawiedli (s), choć jeszcze młodzi. Było kilkunastu pokojowych, czyli paziów młodych po polsku (?) ubranych. Koniuszym był pan Paczkowski (?), a marszałkiem, także ważną figurą we dworze, pan Borzęcki , który przed wyjazdem dworu z Warszawy jako wstępną ostrożność uznał za potrzebę młodym pokojowym na kobiercu kilka plag udzielić. Mój ojciec wychodząc postrzegł na twarzach młodych ludzi jakieś znaki wielkiego smutku (?) i łzy; zapytał ich, co się stało. „Ach, pan marszałek w taki sposób nas ukarał" — odpowiedzieli. Zapytał się ojciec pana Borzęckiego, co oni zrobili. Odpowiedział mu marszałek: „Dobrze to tak przysposobić się (?) wcześnie na drogę".

W czasie drogi, w której był i pan Ciesielski, jadąc wszędzie wstępowaliśmy do różnych obywateli i niejeden łączył się z nami i jechał dalej, co pomnażało liczbę półkoszków i koni wierzchowych i różnych furmanek; były też i wielbłądy, które mój ojciec chciał zaprowadzić w kraju.

Cała ta karawana zatrzymała się w Klewaniu, pierwszych dobrach mego ojca na Wołyniu. Potem pojechaliśmy do dóbr księcia Sapiehy, gdzie byliśmy ugoszczeni z wielką gościnnością. Książę cierpiał mocno na podagrę, co przypisywano, że nadto się poddawał zwyczajowi prawie powszechnemu ugaszczania z kielichem w ręku. Książę Sapieha w wieczór o kiju chodził po ogrodzie, który był rzęsisto iluminowany. Potem zjechaliśmy do dóbr podolskich, najpierw do Mikołajowa. Kiedy brakowało pokojów, to rozbijano namioty.

Między przyjaciółmi różnymi w tej drodze byli panowie Brzostowscy Michał i Ksawery. Niemcewicz był także jako adiutant mego ojca, i Kniaźnin — między domownikami. Nie bez tego, żeby jakieś towarzyskie i miłosne awantury przy tej okazji nie zawiązywały , które' dały powód Kniaźninowi do zrobienia pieśni, gdzie pierwsza strofa tak brzmiała:

Śliczna panno (?) już to podobno

Kończą się nasze mile wieczory.

Dziś jestem z Tobą, jutro osobno,

Dzielić nas będą rzeki i bory.

Jak mnie nie będzie, ty pomnij przecie,

Zem cię ukochał pierwszy na świecie .

Niemcewicz był bardzo zalotny.

Jeden z domów, w którym dłużej bawiliśmy, to dom pana Onufrego Morskiego. Znaczny obywatel na Podolu, miał bardzo ładną żonę. Wielki przyjaciel mego ojca, bardzo przywiązany do niego, zazdrosny względem żony i nie dowierzający przyjaźni Niemcewicza. Wieś jego nazywała się

Rajkowce. Tu wystawili komedię pod tytułem Gracz, napisaną (?) z francuskiego przez mego ojca, w którym pani domu miała też rolę. Brat młodszy Morskiego był potem posłem króla saskiego i księcia warszawskiego do Madrytu, a starszy brat , kanonik, tak zapamiętale był miłośnikiem tańców, zwłaszcza mazura, że na balu maskowym w Siedlcach wycinał mazura i wreszcie nie był surowych obyczajów. Ja do tego nie należałem do tej komedii. Była tam ekstra gorącej miłości tego gracza, w której gospodarz domu prezentował (?) żonie swojej, a uważałem, że ona jej z wielką oziębłością słuchała nie chcąc (?) repetycji. Orłowski major był także (?) za jednego aktorów i wystawiał sługę gracza, komicznie bardzo dobrze. Reprezentacja udała się z zadowoleniem widzów.

Nareszcie przyjechaliśmy do Międzyboża. Jednym z domowników mego ojca był pułkownik Molski — facecjonat i pasibrzuch , zajadacz wszystkich przysmaczków. Raz się założył, że półmisek pierogów sam połknie nieuszkodzony (?) i wygrał i ponczem to zakończył. W Międzybożu zastaliśmy już liczny (?) poczet kozaków granowskich i przyszła myśl wystawienia fortecy i atakowania jej. W fortecy zamknął się pan Ciesielski z moim bratem. Armią atakującą dowodził pułkownik Molski, a ja adiutantem przy nim, gdy przyszedł dzień ataku, wiele było pukaniny i fechtowania na koniu i zdarzył się przypadek . Pan Siecheń na dziarskim koniu w całym biegu spotkał się z kozakiem z Michała Brzostowskiego i tak się mocno uderzyli, że Siecheń padł z konia bez zmysłów. Gdy go ocucono, nie wiedział, gdzie i co mu się stało; stracił pamięć i w kilka dni dopiero przyszedł do przytomności. Kozak tylko sińcami to przypłacił. Wreszcie przyszło prawie do prawdziwej bójki między kozakami a miejscowymi, których oddział w fortecy był zamknięty, gdzie miało być śniadanie, które oblężeni sami zjedli. Na końcu zajęto się , aby więcej guzów i większych przypadków nie narobiło się. Ja wówczas już konno, bardzo się zapaliłem do tej wyprawy.

W czasie tego pobytu stałem się świadkiem innego jeszcze pamiętnego zdarzenia. Sędzia Dąbski był ojcem pani Witosławskiej, żony oboźnego Witosławskiego, w którego domu zdarzyła się dość dramatyczna scena. Jego druga córka bez pozwolenia ojca wyszła za szlachcica, którego ojciec nie chciał przyjąć familii. Podczas bytności mego ojca chciano tę niezgodę familii ukończyć (?) i zebrano się, aby ojca przebłagać. Byłem przytomny tej scenie, gdy córka i mąż padli na kolana, a ojciec nie przebłagany odpychał i z domu wyganiał. Wszystkich prośby tą razą nie pomogły i musiano tę rzecz zostawić do dalszego czasu.

Jeden z lepiej znanych nam obywateli, pan Borejko; podkomorzy latyczowski, okazały, po polsku noszący się, z czarnym wąsem, z podgoloną czupryną. Miał także piękną żonę, do której się znowu Niemcewicz wdzięczył, o co Borejko sarmacką miną wręcz się — na pół żartem, na pół do prawdy — sprzeciwiał. Z Międzyboża pojechaliśmy do Kamieńca, gdzie pan jenerał Witt stary, ojciec tego co miał za żonę ową sławną i piękną Greczynkę, później żonę pana Szczęsnego Potockiego . Wówczas była w całej świeżości i niedługo potem podróżowała — i w Paryżu, i wszędzie podziwiana dla nadzwyczajnych wdzięków. Wówczas jenerał Witt wodził po Europie swoją żonę, aby się nią pysznić. Ona wtedy ugaszczała w Kamieńcu nas, otoczona wszystkimi obywatelami, którzy się czy w młodości, czy z urodzenia, czy z ukształcenia odznaczali w okolicy; wszystko to garnęło się i było na jej rozkazy. Do piękności łączyła jakąś oryginalność pochodzącą z udanej niewinności czy nieznajomości języka.

Stary Witt mnie i pana Ciesielskiego wodził po wszystkich wałach fortecy dowodząc, że jest niezdobyta dlatego, że skały, które ją otaczają groty, które można osadzić i bronić. Komunikacja tylko z jednej strony, ciasnej , która powinna była być wielkimi szańcami obwarowana.

Z Kamieńca pojechaliśmy bardzo licznie do Chocimia, który był jeszcze należał do Turków i gdzie dowodził basza, który przyjmował mego ojca jako jenerała ziem podolskich z wielką wystawą i grzecznością.

Ksiądz Piramowicz towarzyszył nam także w całej tej podróży i Drohojowski z Galicji obywatel. Po podanych cybuchach i kawie syn paszy, chłopiec (?) już dość wysoki, do nas się przysunął, że za pozwoleniem ojca poprowadzi mnie i mego brata do haremu. Poszliśmy z nim i jakaś podniosła się zasłona i za nami upadła, i wstąpiliśmy do haremu. W korytarzu spostrzegłem przez otwarte drzwi do różnych pokoi różne kobiety, które się bardzo zadziwiły czy zastraszyły widząc nas. I poszliśmy tam, gdzie sama matka tego młodego, a żona paszy siedziała otoczona kobie- tami. Było to w rodzaju kiosku w dziedzińcu dość wielkim, który był wyniesiony (s) w rogu czworograniastego dość dużego dziedzińca, niby ogrodu. Nie podobały nam się te niewiasty ani ich strój bardzo mało ułożony. Na nas bardzo przejęte przypatrywały się nam z wielką ciekawością. Zadawały jakieś pytania, ale rozmowa nie była ani żywa, ani długa. Wróciwszy do Kamieńca napisałem list do mojej siostry , w którym zdałem jej sprawę z tej wizyty. Tam by się znalazło więcej szczegółów, których dziś nie pamiętam.

Wróciliśmy do Międzyboża i to było ostatnim kresem naszej podróży, gdyż do Granowa z wielkim moim żalem nie dojechaliśmy. Wtedy mój ojciec oddalił od zarządu tych dóbr pana Iwsnowskiego, którego dzieci stały się wkrótce zamożnymi obywatelami, a. zarządcą dóbr podolskich wyznaczył pana Bernatowicza z kadetów, którego był wysłał za granicę, aby się gospodarstwa w innych krajach wyuczył. My zaś wrócili przez Galicję i zajechali do Puław po przebywaniu w Oleszycach, Sieniawie i Jarosławiu. Zajechali do Puław, gdzie odtąd zamieszkaliśmy stale.

W Puławach otworzył się nowy tryb życia naszego. Nauki ważniejsze i porządniej rozpoczęły się, bo dotąd były nader przypadkowe i nie bardzo ściśle brane, teraz zaś stały się naszym prawdziwym zajęciem. Mieliśmy pana L'Huillièra, o którym już wspominałem, do matematyki i do historii powszechnej. Pan Ciesielski dawał nam historię polską, Kniaźnin — literaturę i łacinę, języki starożytne wykładał najprzód Schow Duńczyk, a potem Groddeck, późniejszy profesor w Wilnie w Uniwersytecie.

W początkach dawno, że ja tego nie pamiętam, ojciec mój sprowadził na guwernera pana Dupont de Nemours, członek Zgromadzenia Narodowego, wyróżniał (?) się we Francji i zawsze był uważany z powodu zdolności i charakteru, i jako ekonomista. Miał zaś (?) on sekretarza pana du Noyer. Bardzo natrętny ten sekretarz i jemu to zdarzyło się, że do pani Petit się dobijał i stukał, więc nie mogąc się go pozbyć powiedziała: „Monsieur, je n'y suis pas".

Niedługo ów guwerner bawił u nas i wyjechał. Gdy później za Restauracji widziałem go w Paryżu, oświadczał się zawsze jako dawny guwerner, którego nawet nie pamiętam."

Był i fechmistrz w Puławach. Wstawaliśmy rano i zaraz w czasie pogody szliśmy do ogrodu i była lekcja fechtunku, potem inne następowały nauki. Stół był liczny marszałkowski , ale nie ciągle, bo tylko kiedy rodziców nie było, tośmy zawsze na pokojach wszyscy jadali, wszyscy dworscy siadali do stołu.

Przy naukach były zabawy, jak polowanie, przejażdżki do państwa Filipowiczów w Końskiej Woli, który (s) był komisarzem dóbr puławskich. jazdy konne, polowania najczęściej z chartami po pagórkach (nazywało się to: jechać na pagórki), gdzie było dosyć zajęcy na jałowcu za kępą. Bardzo byłem gorącym myśliwym, szczególniej z chartami. Jeździliśmy także do pani Piaskowskiej, której mąż , mający za przysłowie zawsze „paralusz", był odnowił zamek firlejowski w Janowcu i kosztownie pokoje malowidłami ozdobił. Pamiętam go: był wysoki, szeplenił i znany był z rozrzutności swojej, bo kilka razy się zrujnował i znowu zbogacał. Później jego żonę pamiętam także, przemieszkiwała w zamku janowieckim. Była osobą bardzo przyjemną, łagodną i zapewne nie bardzo szczęśliwą. Piaskowski między innymi wydatkami wiele bardzo miał sukien haftowanych, jakie wtedy noszono i wymyślił był suknie na dwie strony haftowane, z każdej innego koloru, aby je mógł odmieniać na dwa razy.

Jeździliśmy tedy, była tam koło Janowca knieja, gdzie było gniazdo lisów zawsze, i my tam jeżdżąc wielką mieliśmy przyjemność stać na stanowisku (?) i poszczuć lisę sforą gończych wypędzonego z kniei.

Pobyt mego ojca na Litwie wprowadził do Puław wielu z tego kraju rezydentów, jako to Tyszkiewicza, Wysogireda, Skucewicza, który potem nawet interesami mego ojca się zajął,. Hrebnicki, Siecheń, który nam w drodze na Podolu towarzyszył, Soroka, który już starzec w czasie naszej rewolucji 1830 roku odznaczył się swoim stawieniem się przeciwko Moskalom i stałością na ich bezwzględną srogość, która nawet go nareszcie do grobu przywiodła. Młodzi także ludzie przyjeżdżali z Litwy, aby się kształcić na dworze i zażywali Puławy w godzinach wolnych od nauk. Między tymi Kinbar i Szpinek kilka lat przebywali z nami (ostatni walecznie zginął pod Pragą ) , ale istotnie dzielący nasze nauki byli Franciszek Sapieha — syn księcia kanclerza litewskiego — którego siostra , wówczas księżna San- guszkowa, żona wojewody wołyńskiego, była mojej matce powierzyła, i młody Szymanowski, którzy z nami mieszkali i się wychowywali.

Książę Franciszek miał przy sobie pana Cieplińskiego, także wychodzącego z korpusu kadetów, rodzaj kontreprewy Ciesielskiego, ale bledszej wydatności, bardzo poczciwy i religijny człowiek. Nadto przydano nam i panu Ciesielskiemu do pomocy pana Rembielińskiego, młodego oficera od kadetów, wesołego, dowcipnego, w matematyce już dość biegłego, który wielce mógłby był nam pomagać, gdybyśmy umieli z jego nauk i dobrej woli korzystać. I to się po części stało, ale może więcej przyczyniło się do zażywania zabaw, aniżeli do udzielania nam gruntownych wiadomości.

Co ranek pierwszą naszą lekcją był fechtunek, który się w porze letniej odbywał w ogrodzie. Pan Rembieliński, który już u kadetów był się wprawił do floretów, ale nie uniknął nieszczęścia, że go w jednym spotkaniu w oko ugodzono, znowu ze mną fechtując przez maskę, którą każden z nas był obwarowany, moim floretem w gębę był trafiony. Zastraszony, pierwszą jego myślą było zapewnić się najprzód, czy drugie jego oko nie jest uszkodzone. Nigdy nie mogłem dosyć go przepraszać i dziękować Bogu, że moja niezgrabność nie miała gorszych następstw.

Mieliśmy także czasa:ni niby jakieś zgromadzenia sejmowe, w których się miały toczyć niektóre kwestie publiczne. Pamiętam, że w jednym chodziło o przekonanie się, czy wolne rządy — jakieśmy je sobie wówczas wyobrażali, czy też środkową władzą prowadzone, powinny być przekładane. Ja zawsze byłem stronnikiem największej nawet wolności i z wielkim moim zdziwieniem Rembieliński wystąpił z mową na pochwałę wyższej, opiekuńczej władzy, tak wymownie wyrażonej, że ja bez głosu i bez możności odpowiedzenia mu z wielkim moim nieukontentowaniem zostałem. Nie przekonany, ale zupełnie zwyciężony.

Nie mogę tu (?) nie wspomnieć, że młody książę Franciszek Sapieha po śmierci swej matki . był pod zagrożeniem nieuznania go przez ojca . Księżna Sanguszkowa, siostra , rzuciła się do nóg za który ona później nie odniosła dowodów należytej wdzięczności.

Szymanowski, który jako synowiec pana Józefa Szymanowskiego, dawnego przyjaciela moich rodziców, był nam w Puławach oddany, natury miękkiej i raczej trochę poziomej, do wielu śmieszności nam był powodem. Po kilku latach wróciwszy na świat, potrafił uzyskać rękę panny Potockiej, która dawszy mu syna, wkrótce potem rozwiedła się i poszła za pana Tadeusza Mostowskie go .

Pierwsza moja podróż za granicę odbyła się w roku 1786. Pan Ciesielski, któremu mój ojciec był powierzył nas obu wychowanie, potrzebował wód karlsbadzkich, dokąd pani hetmanowa Ogniska, siostra cioteczna mego ojca , a ciotka mojej matki w tymże czasie z licznym dworem, jak dawniej było zwyczajem, udawała się. Przy tej sposobności zwiedziliśmy różne miasta niemieckie i tak się zdarzyło, iż w nich spotykałem wielu sławnych ludzi, nie mogę powiedzieć, że poznałem, bo nie miałem na to dosyć wyrobionego umysłu, lecz jednak pamięć o tych spotkaniach z ludźmi znakomitymi nie zatarła się dotąd.

Mój ojciec był sprowadził do Puław nauczyciela do łaciny i greczyzny (s), poleconego mu przez sławnego profesora Heyne w Getyndze. Był to młody Duńczyk, zapalony jak wszyscy wychodzący z tej szkoły pięknościami literatury starożytnej. Ja także, zachęcony do tego przez Kniaźnina, któremu nauczanie literatury polskiej i łacińskiej było poruczone, dzieliłem ten entuzjazm trochę po dziecinnemu, ale niemniej z wielką serdecznością. Nadto, zaniedbywając nudne, ale konieczne nauczanie gramatyki, rzuciłem się do rozumienia poetów, co mi dawało jakiś pozór większej nauki niż istotnie było i z którym się popisywałem już w tej podróży przed uczonymi niemieckimi.

W Pradze poznałem Meisnera, profesora greckiej literatury i autora różnych dzieł niemieckich, służącego wtenczas, reputacja która podobno niedługo przeżyła go; ale przypominam sobie z przyjemnością rozmowy z nim, w których mogłem cytować, z jakimści z jego strony podziwianiem, na pamięć niektóre wiersze z poetów greckich. Przejeżdżaliśmy przez Gotha, gdzie list mego ojca ułatwił nam przychylne poznanie się z baronem Frankenbourg, ministrem księcia Gothy, człowiekiem bardzo wykształconym, rozumnym i uprzejmym, który nam zjednał poznanie innych ludzi ciekawych i interesujących. Z jego listem przejeżdżaliśmy przez Weimar, który już wtedy słynął jako Ateny niemieckie, gdzie widziałem Wielanda i Herdera, z którym mój ojciec był w korespondencji. Figura Wielanda uderzyła mnie, bo nic poetycznego w niej nie uderzyło mnie. Był to niewielki, nieco otyły, już podstarzały Niemiec, z marszczkami porysowanej twarzy i z rodzajem szlafmycy na głowie, którą rzadko zdejmował (s). Przyjechaliśmy nareszcie do Karlsbadu, gdzieśmy już panią hetmanową zastali. Tam minister Frankenbourg ułatwił znajomość ze sławnym Goethe. Byłem nawet przypuszczony z panem Ciesielskim do zebrania, w którym Goethe odczytał niektórym przyjaciołom niedawno napisany, a jeszcze nie wydany dramat Ifigenii w Taurydzie . Z wielkim uniesieniem słuchałem tego odczytu. Goethe był wówczas w całym blasku swej młodości, wysoki, z twarzą równie piękną jak imponującą. Wzrok miał przenikający, lecz zarazem jakby wzgardliwy, patrzący z góry na poziom ludzi, co 1akże w jego pięknych ust uśmiechu przebijało. Moja młodociana admiracja, jako hołd, do którego był przyzwyczajony, niewiele przez niego była postrzeżona. Później Goethe został ministrem wielkiego księcia weimarskiego i nie pokazał się równodusznym na rządowe łaski i ordery. Wszelako w swojej twarzy i postaci zachował zawsze tę wyższość, która była powodem, że go porównywano do posągu Jowisza olimpijskiego dłuta Fidiasza.

Pobyt pani hetmanowej w Karlsbadzie uprzyjemniał dla nas (s) tam spędzone dnie. Miała z sobą niektóre z panien siedleckich, marszałka dworu swego, a szczególniej swego doktora pana Kitla (?) młodego i bardzo wydatnej postawy, który z tej przyczyny tył od licznych dam do zajęcia się ich zdrowiem zapraszany. Był wówczas w Karlsbadzie kasyno , gdzie całe towarzystwo się zbierało, świetnie utrzymany, i gdzie bywały tańce prawie co wieczór. W tym towarzystwie najbardziej wydatną była jedna dama, której imienia nie przypominam sobie, ale o której mówiono, że umiała sobie zjednać zaloty cesarza Leopolda, który dopiero był na tron wstąpił, znanego ze swej słabości dla płci pięknej. Ta pani uderzyła mnie z piękności swych rysów, ale szczególniej z żywości niepospolitych ruchów

Wróciliśmy do domu i zima z 1786 na 1787 r. przeszła. między Puławami i Siedlcami.

W Puławach nakazane były nauki, które się choć nie bardzo porządnie, ale jednak z gorliwością prowadziły. Matematyka dawana przez pana L'Huillièr, który także nam. dawał historię powszechną, greczyzna przez pana Schow, łacina polszczyzna przez Kniaźnina, historię polską był na siebie wziął pan Ciesielski i wykładał ją trzymając się księdza Wagi nareszcie fechtunki dawane przez: Francuza zajmowały całe dnie. Na wakacje i na karnawał pojechaliśmy do Siedlec, gdzie tej zimy był zjazd liczny i świetny.

Dwór pani hetmanowej Ogińskiej i jej sposób życia warte są szczególnego opisania. Ta pani była bardzo nabożna, to nie przeszkadzało, że jej jedynym zajęciem przez cały dzień było bawić i rozweselać swych gości. Na jej dworze był zbiór najładniejszych panien, córek obywatelskich. Przy zakończeniu swego ubrania, goście bywali przyjmowani do jej pokoju i tam można było widzieć wszystkie panienki rzędem, z których każda przychodziła przynosząc jakąś część jej stroju — kwiatek czy wstążkę, welon lub czepek — mającą być tego dnia użytą. Schodzono wówczas na pokoje i odtąd nieustannie się bawiono. Pani hetmanowa lubiła grać w karty; różni znani gracze przesiadywali w Siedlcach , co mogło być niekoniecznie pochwalnym, ale co zażywiało część dnia. Wymienię między inszymi niejakiego Dzbańskiego, facecjanta , przy tym i pana Włodka, którego rodzina przeniosła się do Petersburga, syn korzystnie się tam ożenił i został jenerałem, a córka poszła za pana de Rayneval, znanego w dyplomacji francuskiej. Wieczorami były tańce i tak zwane jeux innocents. W lecie spacery do obszernego ogrodu zwanym Aleksandria, który pani hetmanowa starała się w guście angielskim ozdabiać; w jesieni — polowania, na które sama jeździła i na stanowisku do napędzonego zwierza strzelała. Trudno było więc nudzić się w Siedlcach i naturalnym skutkiem takiego życia i takiego dworu było, że się rodziły rozmaite romanse i ja także temu nie uszedłem. Jużem był napadł na książki, które mi głowę aż nadto przewracały i czytałem je po całych nocach, kiedy należało prędzej poświęcać swój czas nauce. Jedna z panien, Maria Niezabitowska, stała się przedmiotem moich westchnień, które z wielką nieśmiałością wyjawiałem. Wejść do pokoju panien już było odwagą nad moje siły i nieraz długo u drzwi stałem, zatrzymany bojaźnią przestąpić przez próg. Nareszcie poznaliśmy się bliżej i zwyczajne moje miejsce było na kufrze w pokoju panien. Trudno było, przyjechawszy do Siedlec, ustrzec się tej modzie i w tej atmosferze trzeba było każdemu rad nierad umizgać się, jeżeli nie kochać. Miałem kilku rywalów, między innymi pana Dzbańskiego, którego już wspomniałem, Niemcewicza, a później pana Brzostowskiego.

Panna Niezabitowska była jedna z najładniejszych panien i była udarowaną od natury przymiotami, które ją potem
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: