Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Pan Podstolic albo czem jesteśmy, czem być możemy Część 3, Miasto: romans administracyjny - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Pan Podstolic albo czem jesteśmy, czem być możemy Część 3, Miasto: romans administracyjny - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 281 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZ­DZIAŁ PIERW­SZY. PRZY­JAZD.

Wozy za­tem i woz­ki, bry­ki i ko­la­ski,

Tu ku­fry tam tło­mo­ki i paki i fa­ski.

Na wo­zach, woz­kach, kon­no, pie­szo pę­dzi zgra­ja;

Ten już okradł, ten krad­nie, tam­ten się przy­cza­ja.

Ig. Kra­sic­ki. Li­sty.

Do­li­na, któ­ra się przed oczy­ma na­szych po­dróż­nych od­kry­ła, za­to­czo­na była pię­trzo­ne­mi po­chy­ło­ścia­mi jaru i prze­rżnię­ta sza­fi­ro­we­mi nur­ty, za­gię­te­go po­waż­nie w kil­ka ko­lan Nie­mna. Za nim, na wklę­słej spa­dzi­sto­ści jed­ne­go wzgó­rza, za­le­gło w am­fi­te­atr czar­ne li­tew­skie mia­stecz­ko. Z po­środ­ka naj­gęst­sze­go na­tło­ku strzech okop­co­nych wzno­sił się czer­wo­ny dach ko­ścio­ła bia­łe­go; nad nim wy­so­ka dzwon­ni­ca, opa­trzo­na w ze­gar, któ­re­go wy­zła­ca­ne strzał­ki i okna ko­ściel­ne błysz­cza­ły pro­mie­nia­mi za­cho­dzą­ce­go słoń­ca. Po bo­kach mia­stecz­ka, po­je­dyń­czo roz­sy­pa­ne cha­łu­py miej­skie, z ob­szer­ne­mi ogro­da­mi wa­rzyw­ne­mi, i gdzie­nieg­dzie ru­iny pie­ców, i ster­czą­ce resz­ty ko­mi­nów, a nie­kie­dy czę­ści ścian mu­ro­wa­nych, świad­czy­ły o daw­nej roz­le­gło­ści i więk­szych do­stat­kach, ści­śnio­nej te­raz pod ko­ścioł mie­ści­ny.

Płasz­czy­zna do­li­ny, łą­ka­mi usła­na, koń­czy­ła się z obu­stron dzi­kie­mi omsza­ry dę­bów i olch, za­kry­wa­ją­cych ko­ry­to Nie­mna. Nad łą­ka­mi pierw­sze wzgó­rza uma­jo­ne były lesz­czy­ną, wyż­sze pa­gór­ki i po­chy­ło­ści ga­ika­mi brzo­zo­we­mi, dzie­lą­ce­mi drob­ne niwy, a na kra­wę­dziach jaru wa­ha­ły się do­ko­ła nie­przej­rza­ne lasy so­sno­we.

Z obu­stron Nie­mna, kil­ką go­ściń­ca­mi, cią­gnę­ły ku mia­stu rzę­dy wo­zów i po­jaz­dów, a mię­dzy temi pa­śmy, z la­sów i gór, wy­wi­ja­ły się ścież­ki, któ­re­mi, na woz­kach i pie­szo, wio­ząc i nio­sąc ko­sze lub wiąz­ki, zbie­ga­li oko­licz­ni miesz­kań­cy.

Gwar ludu, rże­nie koni, brzęk ła­dow­nych wo­zów, tur­kot lek­kich po­jaz­dów, krzy­ki wy­mi­ja­ją­ych się, wo­ła­nia po­wóź­ni­ków: cała ta nie­sfor­na wrza­wa, tło­czą­ca się kil­ku­na­stą pro­mie­nia­mi do mia­sta, w któ­rem się za­nu­rza­ła, przez kil­ka chwil przy­jem­nie za­ję­ła uwa­gę na­szych po­dróż­nych.

– Pięk­ny ob­raz, rzekł Pan Pod­sto­lic. Ten ruch, to ży­cie, wskrze­szo­ne na po­sęp­nej wczo­raj i mar­twej do­li­nie, może nam dać po­czuć, jaka jest róż­ni­ca kra­ju han­dlo­we­go od wy­łącz­nie – rol­ni­cze­go. Na je­den mo­ment za­wi­tał tu prze­mysł i już wszyst­ko oży­wił; za kil­ka dni ci­sza zno­wu na tę oko­li­cę za­cią­gnie swo­ję, po­nu­rą bar­wę, a ży­cie odrę­twie­je na le­ni­wym płu­gu. Jesz­cze i tak moż­na by­ło­by win­szo­wać tej oko­li­cy, że, szczę­śliw­sza od in­nych, choć raz w rok się prze­bu­dza; gby­by ci w któ­rych ręku zło­żo­ne są wszyst­kie skar­by tej zie­mi, zdo­ła­li kie­dy­kol­wiek po­jąć za­miar jar­mar­ków i za­chę­cić się do prze­my­słu: ale roz­trzą­sa­jąc po­bud­ki, któ­re ich tu spro­wa­dza­ją, trud­no jesz­cze cie­szyć się ta na­dzie­ja. –

– Ja­kiż może być ten za­miar? za­pył­ta Wła­dy­sław. Przedać co nam zby­wa, ku­pić cze­go po­trze­bu­je­my? –

– Nie tyl­ko to, od­po­wie­dział Pan Pod­sto­lic. Oprócz han­dlo­wych ce­lów: zbli­że­nia mię­dzy sobą kup­ców i uła­twie­nia im od­by­tu, jar­mar­ki na­sze pro­win­cy­onal­ne maja na celu: roz­ta­cza­jąc przed nami wy­ro­by rę­ko­dzielń, i obe­zna­wa­jąc miesz­kań­ców z no­we­mi wy­go­da­mi, obu­dzać w nich chęć do zdo­by­cia się, przez pra­cę i prze­mysł, na pro­du­ko­wa­nie ta­kich przed­mio­tów, któ­re­by mo­gli dać w za­mia­nę za przy­wie­zio­ne to­wa­ry, a na­wet i ta­kich, ja­kie tu po­strze­ga­ją. Ale do tego trze­ba by­ło­by przy­jeż­dżać na jar­mark dla jar­mar­ku, nie zaś dla in­nych wi­do­ków, któ­re zgro­ma­dze­nie się na jar­mark na­strę­cza. –

– Al­boż to wszyst­ko, co śpie­szy do mia­stecz­ka, nie dla jar­mar­ku tam dąży? za­py­tał Wła­dy­sław.

– Sam osądź, rzekł Pan Pod­sto­lic. Spoj­rzyj na te ka­re­ty, lan­da­ry, ko­cze, na te wy­glą­da­ją­ce z nich ka­pe­lu­sze i w dro­dze już wy­ele­gan­to­wa­ne; te lor­net­ki, oku­la­ry, per­spek­tyw­ki, zwra­ca­ją­ce się na to­wa­rzy­szów po­dró­ży, lecz naj­bar­dziej na stro­je i ozdo­by to­wa­rzy­szek; i po­wiedz cze­go ci jadą? –

– Wi­dzieć, po­ka­zać się i za­ba­wić. Od­po­wie­dział Wła­dy­sław.

– A ci? py­tał Pan Pod­sto­lic, wska­ku­jąc na fi­gu­ry za­my­ślo­ne, w czap­kach na szlaf­my­ce wci­śnię­tych, to­czą­ce się na Lry­kach, usta­wa­ją­ce­mi szka­pa­mi. – Co my­ślisz, rzekł, o tych za­du­ma­nych fi­zi­jo­gno­mi­jach;. czy ich gło­wy te­raz kre­ślą pla­ny wiel­kich ob­ro­tów han­dlo­wych? Cze­go oni jada? –

– Po­zna­ję mo­ich po­wiet­ni­ków, od­po­wie­dział Wła­dy­sław. Są to naj­za­go­rzal­si sej­mi­ko­wi­cze. Oni to pew­no tu śpie­szy je­dy­nie dla ukła­dów fors i in­tryg na przy­szłych wy­bo­rach. –

– A ci? – mó­wił Pan Pod­sto­lic, wska­zu­jąc na lek­kie ka­ła­masz­ki, uno­szą­ce szyb­ko pu­der­ma­ny i sza­re ka­po­ty szlach­ty zie­mian, któ­rzy we­so­ło wy­śpie­wu­jąc po­pę­dza­li swe pod­jezd­ki.

– Ci, od­po­wie­dział Wła­dy­sław, jadą wi­dzieć lu­dzi, to jest upić się dla roz­ma­ito­ści nic w domu ale na jar­mar­ku; może przedać jaką gą­skę lub kacz­kę, i za to po­czę­sto­wać przy­ja­ciół. –

– A ci? – mó­wił Pan Pod­sto­lic, wska­zu­jąc na ka­ła­masz­ki cięż­ko cią­gnio­ne przez mi­zer­ne ko­ni­ska i na­ła­do­wa­ne czap­ka­mi li­sie­mi.

– Ci, od­po­wie­dział Wła­dy­sław, wio­zą, wiel­ki to­war na jar­mark: kred­kę i głów­kę. –

– Tak jest, rzekł Pan Pod­sto­lic. Ale te wozy po­wró­cą na­ła­do­wa­ne to­wa­ra­mi, za te same pro­duk­ta, któ­re te­raz wło­ścia­nie na tych skrzy­pią­cych dra­bi­nach cią­gną. Te owce, cie­lę­ta, miód, zbo­że, sia­no, prze­szedł­szy przez ręce Ży­dów, zo­sta­ną spo­ży­te na jar­mar­ku; wło­ścia­nie, opła­ciw­szy ak­cy­zę, bram­ne, bru­ko­we, tar­go­we i wód­kę po karcz­mach, z ni­czem po­wró­cą do domu; a Ży­dzi, któ­rzy z ni­czem tu jadą, ko­rzy­sta­jąc z ciem­no­ty wło­ścian, a czę­sto­kroć i z na­głych po­trzeb wła­ści­cie­li wło­ści, na­peł­nią, swe kie­sze­nie i wozy. A ci cze­go jadą? – do­dał wska­zu­jąc na dłu­gie rzę­dy po­wó­zek jed­no­kon­nych, krót­kich, wy­so­ko ro­ho­ża­mi na­kry­tych, cięż­ko cią­gnio­nych, i na bry­ki dłu­gie, czwo­ro­kon­ne, płót­nem po­wle­czo­ne, głę­bo­ko tor w dro­gę gnio­tą­ce.

– Tak jest, od­po­wie­dział Wła­dy­sław, oni jed­ni jadą na jar­mark. –

– Oni jed­ni, rzekł Pan Pod­sto­lic, i oni jed­ni zeń sko­rzy­sta­ją, po­ro­bią mię­dzy sobą za­mia­ny i roz­ja­dą się na po­wrót; a ta oko­li­ca, nie ma­jąc nic dać im w za­mia­nę za te to­wa­ry, tyle tyl­ko ich po­zysz­cze, za ile ci przy­by­sze spo­ży­ją tu­tej­szych po­kar­mów; albo, je­śli grosz jaki za­błą­kał się od rocz­nych wy­dat­ków. prze­to­czy się i ten w ich ręce, bez żad­nej dla oko­li­cy ko­rzy­ści; gdyż wzię­te zań to­wa­ry będą, spo­ży­te bez re­pro­duk­cii. –

Wi­ta­nia się wza­jem­ne Ży­dów, pro­wa­dzą­cych bry­ki frak­to­we, za­sta­na­wia­ją­cych się przy każ­dej ka­ła­masz­ce, na­peł­nio­nej czap­ka­mi li­sie­mi, ob­wiesz­cza­ją­ce, że przy­by­wa­li z Lip­ska, z Kró­lew­ca, ze Lwo­wa, z War­sza­wy; prze­klę­stwa i wrza­ski fur­ma­nów, któ­rzy mu­sie­li ich wy­mi­jać: tur­kot i skrzy­pie­nie kół, krzy­ki róż­nych zwie­rząt wie­zio­nych i nie­sio­nych, cały sło­wem ha­łas tego tu­mul­tu był za­głu­sza­ny wo­ła­nia­mi Ży­dów pie­szych, miesz­kań­ców jar­mar­ko­we­go mia­stecz­ka, któ­rzy bie­gać po kil­ku, lub kil­ku­na­stu, przy każ­dym wo­zie wło­ściań­skim, tar­go­wa­li w zgieł­ku jego ła­du­nek.

– Ale ty wię­cej na ryn­ku nie weź­miesz! Ja ci dam na wód­kę osob­no! masz trzy zło­te za ten wóz sia­na! –

Tak krzy­cza­ło kil­ku Ży­dów na wło­ścia­ni­na, ja­dą­ce­go obok Pana Pod­sto­li­ca.

– Mnie przedaj! wo­łał gło­śniej inny: ja ci dam trzy zło­te i pół kwar­ty wód­ki. –

– Nie chcę, nie chcę, mru­czał wło­ścia­nin. Oba­czym na jar­mar­ku. Już mnie przed­tem da­wa­no za toż sia­no ośm zło­tych i kwar­tę wód­ki; a tam­ci wasi bra­cia, któ­rzy tyl­ko­co ode­szli, da­wa­li jesz­cze pięć zło­tych. –

– Kto to­bie da za taki wóz pięć zło­tych! za­wo­ła­li cho­rem Ży­dzi. Czy to wio­sna? Jaki ty głu­pi! jaki ty głu­pi! –

– Słu­chaj ko­cha­necz­ku, mó­wił to­nem uro­czy­stym Żyd po­waż­niej­szy, bio­rąc wło­ścia­ni­na za koł­nierz. – Ja ci dam dwa zło­te go­to­we­mi pie­niędz­mi i kwar­tę wód­ki; a na jar­mar­ku nie weź­miesz i pół­to­ra zło­te­go. Nie od­da­jesz? –

– Pa­nie Lej­bo! rzekł smut­nym gło­sem włó­ścia­nin. Wiem z do­świad­cze­nia, że kie­dy WPan co po­wiesz, to już nikt wię­cej nie da; lecz sam WPan uwa­żaj: sia­no mu­roż­ne, wóz naj­mniej pu­dów dwa­dzie­ścia;

o wior­stę przed­tem da­wa­no mnie zań ośm zło­tych, po­tem pięć, a ci oto jesz­cze ce­nią trzy zło­te i pół kwar­ty wód­ki. –

Lecz ci ostat­ni, na znak Lej­by, już od­bie­gli do in­nych wo­zów tar­go­wać, a sia­no okrą­ży­li dru­dzy, krzy­cząc: – Pół­to­ra zło­te­go za sia­no! czy od­da­jesz go­spo­da­rzu? –

Oglą­dał się na wszyst­kie stro­ny wło­ścia­nin, upa­tru­jąc tych, któ­rzy mu da­wa­li trzy zło­te. – Pa­nie Lej­bo! rzekł, wes­tchnąw­szy, daj WPan za­da­tek. –

– Ale tyl­ko pół­to­ra zło­te­go za sia­no, mó­wił Lej­ba.

– A WPan­że sam da­wa­łeś dwa zło­te i kwar­to wód­ki! za­wo­łał wło­ścia­nin, ża­ło­śnie za­ła­mu­jąc ręce.

– Jak dru­dzy dają, od­po­wie­dział Lej­ba, tak i ja dam. Dość pół­to­ra zło­te­go. Te­raz nie wio­sna. –

– Dość! dość! dość! – krzyk­nę­li na oko­ło Ży­dzi.

– Nu! mó­wił Lej­ba, jaki ty głu­pi!

Kie­dy ja to­bie daję tyle ile inni, ty jesz­cze pła­czesz! Słu­chaj ko­cha­necz­ku, wieź to sia­no na ry­nek i mów tam, ze je przeda­łeś mnie za dzie­sięć zło­tych, a zato weź­miesz ode­mnie pół kwar­ty wód­ki bo­ry­sza. Czy bie­rzesz za­da­tek? –

– Żeby wam Pan Bóg nie pa­mię­tał na­szej krzyw­dy! mó­wił wło­ścia­nin, ocie­ra­jąc łzy. Jleż mnie da­jesz za­dat­ku? –

– Bra­cie go­spo­da­rzu! za­wo­łał Pan Pod­sto­lic. Nie kończ z nimi. Ja ci dam ośm zło­tych za ten wóz sia­na. Wieź za mną. –

– O wy­ba­wi­cie­lu mój! krzyk­nął wło­ścia­nin. – Precz ło­try! albo was tą dę­bi­ną…..

– Już ja ku­pi­łem to sia­no! to moje! wo­łał Lej­ba. Gwałt! gwałt! roz­boj! ra­bu­nek! –

– Aj gwałt! roz­boj! aj gwałt! – Ze­wsząd wo­ła­li Ży­dzi, za­bie­ga­jąc wło­ścia­ni­no­wi dro­gę i za­trzy­mu­jąc mu ko­nia.

– Nie lo­kaj się! wo­łał Pan Pod­sto­lic. Si­nia­ło jedź obok mnie. Wy jesz­cze nie ku­pi­li­ście tego sia­na. Nie po­win­ni­ście krzyw­dzić wło­ścian, pod­stęp­nie zbi­ja­jąc im ceno. Wy­kra­cza­cie też prze­ciw pra­wu, któ­re wam za­bra­nia przej­mo­wać za mia­stem wło­ścian, wio­zą­cych na targ pro­duk­ta. Mar­ci­nie! uprząt­nij mu dro­gę, –

– Co nam te pra­wa! Nam trze­ba jeść! – wo­ła­li Ży­dzi, roz­bie­ga­jąc się na wi­dok Mar­ci­na, któ­ry z mar­so­wą miną ma­sze­ro­wał kro­kiem po­dwój­nym na­przód.

– Roz­boj­ni­ki! roz­boj­ni­ki! krzy­cze­li na oko­ło Ży­dzi. – Czy to pa­no­wie tak ro­bią? Cze­mu inni pa­no­wie milcz­kiem prze­je­cha­li, każ­dy my­śląc o swo­im in­te­re­sie? –

– J ty im wie­rzysz? wo­ła­li na wło­ścia­ni­na. On weź­mie two­je sia­no i nic nie za­pła­ci. – Dru­dzy zaś krzy­cze­li: – Bę­dzie on kon­tent z tego sia­na: po­ku­sił się na­po­zor, a ono zgni­łe…..

Wsze­la­ko po­wo­li ci­chła bu­rza: je­den po dru­gim Ży­dzi uda­wa­li się do in­nych wo­zów po­ma­gać roz­po­czę­tym z rów­nym­że zgieł­kiem tar­góm.

Uwol­nio­ny wło­ścia­nin, z na­dzie­ja ale i z bo­jaź­nią, żeby się nie spraw­dzi­ły ostat­nie prze­po­wia­da­nia Ży­dów, po­glą­dał na Pana

Pod­sto­li­ca, któ­ry, dla ubeś­pie­cze­nia go, dał mu trzy zło­te za­dat­ku i ka­zał je­chać otok sie­bie. Zbli­ży­li się do prze­pra­wy. Prom przy­bił do brze­gu, kil­ka po­jaz­dów śpie­szy­ło za­brać miej­sce, nie­do­pusz­cza­jąc po­kor­nych dra­bin wło­ściań­skich; pan Pod­sto­lic nim sam wje­chał, ka­zał pier­wej swe­go wło­ścia­ni­na umie­ścić. Nie śmie­li prze­woź­ni­cy opie­rać się Panu.

Kil­ku­na­stu pie­szych wci­snę­ło się z tło­mocz­ka­mi mię­dzy po­jaz­dy a je­den chło­piec odar­ty, lecz żwa­wy, uśpiał wcią­gnąć za sobą kro­wo. Na­tar­czy­wość jego, zręcz­ność i we­so­łość ubeś­pie­czy­ły mu miej­sce i ścią­gnę­ły nań uwa­gę obec­nych. Od­bi­to od brze­gu. Tym cza­sem je­den z pie­szych, mło­dy, lecz jak Cy­gan ogo­rza­ły, z faj­ką w zę­bach i z ma­łym tło­mocz­kiem na kiju, wpa­tru­jąc się w chłop­ca z kro­wą, za­wo­łał: – An­toś! to ty? –

– Bar­tek! – wza­jem­nie za­wo­łał chło­piec i sko­czył mu do szyi.

– A nasi ro­dzi­ce? – py­tał Bar­tek, uści­ska­jąc czu­le chłop­ca.

– Żyją i we­se­li, od­po­wie­dział An­toś;

ale bied­ni; do­brze żeś już po­wró­cił; przy­najm­niej im po­mo­żesz. I ja uczę się ślo­sar­stwa. Ależ jak ty dłu­go wę­dro­wa­łeś! –
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: