Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Pani Podkomorzyna - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Pani Podkomorzyna - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 282 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PANI POD­KO­MO­RZY­NA.

po­wieść

PAU­LI­NĘ z L. WIL­KOŃ­SKA.

Po­znań,

Na­kła­dem I Czcion­ka­mi Lu­dwi­ka Merz­ba­cha.

1857.

CIE­NIOM

ś… p. TE­KLI z PIE­NIĄŻ­KÓW BO­GUC­KIEJ

mar­szał­ko­wej Ko­zie­nic­kiej.

I świę­te to było tam ży­cie, mój Boże

Win­cen­ty Pol.

Jak­że więc god­ną jest po­gar­dy cia­sna du­sza tych ckli­wych, niby znu­dzo­nych ludz­ko­ścią mod­ni­sidw, wy­rze­ka­ją­cych i po­ni­ża­ją­cych ko­bie­ty. Gdy tym­cza­sem te ich skar­gi na nich sa­mych spa­da­ją a ich znie­wie­ścia­łość, jako świa­dec­two wła­snych grze­chów, na­tem więk­szą wy­da­je ich po­gar­dę!

Jak­że­by taki wy­mo­czek dzi­siej­szej epo­ki przed wzro­kiem Spar­tan­ki lub daw­nej Po­lki roz­pły­nął się i wy­sechł! Urtro­niu, dnia 22. Lu­te­go 1845

J. B. Dzie­ko­uski. (z mo­je­go Al­bum.)

PO­TO­CZY­CE.

Śnieg zwol­na przez noc całą sy­pał, a gdy brzask ró­ża­ny dzień po­god­ny zwia­sto­wał, to poła i łąki niby bry­lan­ta­mi za­sia­ne, i suto oszro­nia­łe drze­wa, we­so­ło za­lśni­ły w ja­snych pro­mie­niach lu­to­we­go słoń­ca. Po dro­gach i dro­ży­nach cią­gnę­ły chłop­skie sa­nie i sa­necz­ki ku mia­stecz­ku i wio­skom pa­ra­fial­nym; bie­gli i pie­szo po­boż­ni kmiot­ko­wie z nie­wia­sta­mi swo­je­mi, bo to była nie­dzie­la – a nie­dzie­la głu­cha. Naj­wię­cej jed­nak­że po­dą­ża­ło do Po­to­czyć, wio­ski pań­stwa pod­ko­mor­stwa Bo-życ­kich: pa­ra­fi­ja ta wie­le owie­czek li­czy­ła a pa­sterz bar­dzo przy­kład­nie na­bo­żeń­stwo od­pra­wiał i po­sia­dał mi­łość ludu i sza­cu­nek po­wszech­ny.

Ko­ścioł po­to­czyc­ki ob­szer­ny, drew­nia­ny, sza­ry, mu­rem opa­sa­ny, przy­pru­szo­ny śnie­giem, ster­czał wśród drzew ubry­lan­to­wa­nych, a gło­śne dzwo­ny har­mo­nij­ni wzy­wa­niem do śwą­ty­ni pan­skiej za­wo­dzi­ły da­le­ko w czy­nem prze­stwo­rzu.

Ni­żej ko­ścio­ła cią­gnę­ła się wio­ska po­rząd­nie za­bu­do­wa­na: dom­ki były po­bie­lo­ne a przy każ­dym ogró­dek ży­wo­pło­tem oko­lo­ny; pło­we dymy z mu­ro­wa­nych ko­mi­nów wy­so­ko wzno­si­ły się ku błę­ki­tom. Wio­skę prze­rzy­na­ła rze­czuł­ka, któ­rej to wyż­sze to niż­sze brze­gi, ska­li­ste, omszo­ne i gdzie­nieg­dzie uwień­czo­ne drze­wa­mi, dużo ma­low­ni­cze­go do­da­wa­ły wdzię­ku. Da­lej, sze­ro­ko i da­le­ko roz­bie­gły się łąki i pola, wśród któ­rych pare wio­sek błą­dzą­ce­mu oku niby punkt opar­cia po­da­ły. Na naj­wyż­szem miej­scu po­nad rzecz­ką sza­rza­ły na tle po­god­nym nie­ba siwe szcząt­ki sza­rych mu­rów, oka­za­łe­go nie­gdyś miesz­ka­nia daw­niej­szych dzie­dzi­ców; ztąd cią­gnął się dzi­ki la­sek ku dwo­ro­wi; a dwór ten na­der ob­szer­ny, z wi­do­kiem na ko­ściół, wio­skę i oko­li­cę da­le­ką, nie­co fan­ta­stycz­ne­go był kształ­tu, skut­kiem licz­nych przy­bu­dó­wek w róż­nych cza­sach sto­sow­nie do po­trze­by po­czy­nio­nych; ota­czał go ogród w now­szym za­ło­żo­ny sma­ku z owym wy­żej wspo­mnia­nym łą­czą­cy się la­skiem; przede­dwo­rem ob­szer­ny był traw­nik na n,m kom­pas i przy tym­że sta­ry, omszo­ny, uszko­dzo­ny już nie­co ka­mien­ny po­sąg Sat urna.

Da­lej sta­ły dwie ofi­cy­ny – ist­ne bliź­nia­ki – z czer­wo­ne­mi da­cha­mi o sze­ro­kim oka­pie, da­lej sad owo­co­wy i gum­na mu­ro­wa­ne. Po jed­nej stro­ny tych­że, na wy­so­kiej gru­szy umiesz­czo­ne gniaz­do bo­cia­nie, rok­rocz­nie przy­by­szów ze stron da­le­kich go­ścin­nie w swo­jem tu­li­ło ob­ję­ciu; a po dru­giej wy­so­ki go­łęb­nik z zie­lo­nym da­chem i mi­ster­nie wy­ro­bio­ną ga­le­ryj­ką, licz­nym Bez­en­de­chom iN­ie­wa­zen­de­chom wy­god­nej udzie­lał schro­ni; bli­sko ofi­cyn skład­na pom­pa nie małą była ozdo­bą – la­tem wień­czy­ły ją blusz­cze i barw­ne po­wo­je.

Oko­ło dwo­ru znać było świę­to, bo nie­mal cała służ­ba sta­ran­nie w cie­płe przy­bra­na odzie­nia prze­bie­ga­ła ode dwo­ru do ofi­cyn i zno­wu na­po­wrót, wy­raź­nie ocze­ku­jąc ostat­nie­go wo­ła­nia dzwo­nów na ka­za­nie i mszę ś Na dzie­dziń­cu poza ofi­cy­na­mi sta­ło dwo­je sa­nek, do któ­rych wła­śnie za­kła­da­no ko­nie dla pań i pa­nów, bo prze­strzeń ode dwo­ru do ko­ścio­ła była dość od­le­głą a nad­to dzi­siaj i za­śnie­żo­ną.

W ba­wial­nym po­ko­ju sta­ło już wszyst­ko wy­dmu­cha­ne, wy­chu­cha­ne, czy­ściut­kie, że i pył­ku nig­dzie­by nie doj­rzał. Duża to była kom­na­ta o trzech oknach fron­to­wych a dwóch od ogro­du, wy­bi­ta kar­ma­zy­no­wym ada­masz­kiem już nie­co spło­wia­łym; dwie ka­na­py i sze­reg krze­seł o wy­so­kich tyl­cach, sta­ro­świec­kie a dziś zno­wu mod­ne, po­kry­te ja­kąś od lat wie­lu prze­cho­wa­ną bar­wi­stą tka­ni­ną na tle błę­kit­nem; dwa pięk­ne ko­bier­ce z kra­jo­wych fa­bryk, pare sto­li­ków z pły­ta­mi z bia­łe­go mar­mu­ru; dziw­ne­go kształ­tu biór­ko, suto zło­co­ne i wy­kła­da­ne prze­róż­ne­mi rzeź­ba­mi; czte­ry zwier­cia­dła w sze­ro­kich zło­co­nych ra­mach z ob­raz­ka­mi na blasz­kach ma­lo­wa­ne­mi; bia­łe fi­ran­ki siat­ko­we i nowy war­szaw­ski, po­li­san­dro­wy for­te­pian, a przy drzwiach srebr­na kro­piel­ni­ca mi­ster­nej sta­ro­żyt­nej ro­bo­ty, – otóż sa­lon, w któ­rym się wdzięcz­nie wiek ubie­gły z dzi­siej­szą modą ze­spo­lił. A wspo­mnieć jesz­cze na­le­ży piec wiel­ki, bia­ły, i ko­mi­nek sze­ro­ki, ozdob­ny zwier­cia­dłem i fi­gur­ka­mi róż­ne­mi, na któ­rym bez­prze­stan­nie – jak nie­gdyś w świą­ty­ni Zni­cza – ja­sny go­rzał ogień.

Pani pod­ko­mo­rzy­na, ubra­na w to­łu­bek wa­to­wa­ny z zie­lo­nej ma­te­ryi i cze­pe­czek z bia­łą wstąż­ką – z pod któ­re­go siwe wy­bie­ga­ły locz­ki w zwy­kłym so­bie mi­luch­nym uśmie­chem, któ­ry od lat wio­sen­nych do póź­nej zdo­bił ją sta­ro­ści, z ład­nem wej­rze­niem mo­drych a jesz­cze pięk­nych oczów, – wy­szła se swo­jej sy­pial­ni si­ne­go po­ko­iu ze swo­jej sy­pial­ni do po­ko­ju… gdzie juz pani Sze­mer­ska i pan­na Ju­sty­na Sło­mac­ka – obie­dwie krew­niacz­ki i sta­łe re­zy­dent­ki w Po­to­czy­cach – na jej przy­by­cie cze­ka­ły.

Pani Sze­mer­ska wdo­wa od lat wie­lu, bez­dziet­na, lat pięć­dzie­się­ciu z okła­dem, ale tłu­sta, ru­mia­na i czer­stwa, za­wsze bez fra­sun­ku i przy do­brym ape­ty­cie, do­sko­na­łym była ty­pem re­zy­dent­ki nie trosz­czą­cej się o nic, a dba­ją­cej o wła­sną tyl­ko wy­gód­kę. Z bez­czyn­no­ści a ztąd i nu­dów, przy ma­łem na­der – a ra­czej bez wszel­kie­go wy­kształ­ce­nia umy­sło­we­go, bo za­le­d­wie że ja­ko­ta­ko pi­sać umia­ła, – sza­now­na pani szcze­gól­niej lu­bi­ła plo­tecz­ki, two­rze­nie gwa­rów i gor­li­wie w cu­dze mie­sza­ią się spra­wy. Za to kar­ci­ła ją wpraw­dzie dośc czę­sto cnot daw­nych prze-ka­zi­cieł­ka, praw­dzi­wie pol­ska ma­tro­na, za­cna pod­ko­mo­rzy na – ależ to było jak gdy­by groch na ścia­nę rzu­cał! – Prze­ci­wień­stwem zas uoso­bio­nym pani Sze­mer­skiej była pan­na Ju­sty­na, oso­ba li­czą­ca już czwar­ty krzy­żyk, wy­so­ka, szczu­pła, bla­da, na­der mi­łych ry­sów, skład­na i we wszyst­kiem pew­ną na­ce­cho­wa­na wyż­szo­ścią. Wy­kształ­co­ne­go umy­słu, oczy­ta­na, z wyż­szem pod każ­dym wzglę­dem po­czu­ciem, – umia­ła pan­na Ju­sty­na wszę­dzie po­żą­da­ną być to­wa­rzysz­ką. Pam

Sze­mer­ska nie lu­bi­ła jej jed­nak­że z po­wo­du tych­że wła­śnie przy­mio­tów, bo te znać ją samą zby­tecz­nie upo­ka­rza­ły. Pan­na Ju­sty­na mia­ła jesz­cze mat­kę, któ­ra cza­sa­mi ba­wi­ła w Po­to­czy­cach, lecz zwy­kle przy dru­giej cór­ce za­męż­nej miesz­ka­ła. – W mło­dym na­der wie­ku zo­sta­ła Ju­sty­na na­rze­czo­ną po­wszech­nie chwa­lo­ne­go mło­dzia­na – we­dług wy­bo­ru ro­dzi­ców i ser­ca wła­sne­go; lecz na­rze­czo­ny – nie­ste­ty – krót­ko przed ozna­czo­nym dniem ślu­bu umarł, zo­sta­wia­jąc nie­za­tar­tą po so­bie ża­ło­bę. Kil­ku po nim sta­ra­ło się o jej rękę, przed ro­kiem jesz­cze je­den z naj­god­niej­szych oby­wa­te­li oświad­czył się o nią, – ale od­mó­wi­ła wszyst­kim, zo­sta­jąc wier­ną swo­jej pierw­szej mi­ło­ści.

Na wi­dok wcho­dzą­cej pod­ko­mo­rzy­ny po­spie­szy­ły pani Sze­iner­ska i Ju­sty­na ku niej z ży­cze­niem dnia do­bre­go, ca­łu­jąc ją w ra­mię.

– Dzień do­bry Sze­mer­siu, dzień do­bry Ju­styn­ko – wy­mó­wi­ła pod­ko­mo­rzy­na z mi­łym swo­im uśmie­chem. – A co tam sły­chać? Czy nam już za­przę­ga­ją do ko­ścio­ła?

Otoż wła­śnie za­przę­ga­ją do ko­ścio­ła – po­spie­szy­ła Pani Sze­mer­ska, prze­na­jąc mowę Ju­sty­nie – ale wu­ja­szek do­bro­dziej ka­zał ko­cha­ną cio­ciu­nię pro­sić, żeby się dzi­siaj do ko­ścio­ła nie wy­bra­ła, bo bar­dzo jest mroź­no.

– Czy tak?

– Praw­da, ko­cha­na cio­ciu – stwier­dzi­ła Ju­sty­na, – wiatr od wscho­du ostry za­wie­wa a cio­cia się jesz­cze nie­zu­peł­nie kasz­lu po­zby­ła. Pro­si­my o to wszy­scy, byś cio­cia ko­cha­na nie na­ra­ża­ła się – i z czu­ciem po­ca­ło­wa­ła ją w rękę.

Pod­ko­mo­rzy­na po­gła­ska­ła jej ciem­no­pło­we wło­sy, po­krę­ci­ła tro­che gło­wą, co zwy­kła czy­nić gdy ja­kiej prze­ciw­no­ści do­zna­ła, – a po­tom za­py­ta­ła z do­bro­cią.

– A cóż tam two­ja mat­ka, czy zdro­wa?

– Zdro­wa zu­peł­nie, ko­cha­na cio­ciu, i za­raz na­dej­dzie.

Pani Sło­mac­ka wła­śnie wte­dy zno­wu w Poto-czy­cach go­ści­ła.

– A jak­żeż tam pan Ja­kób? bo wczo­raj ja­koś był oso­wia­ły.

– Zdrów cio­ciu­niu do­bro­dziej­ko – za­ga­da­ła zno­wu pani Sze­mer­ska – tyl­ko co się zwi­jał w ewo­jej no­wój li­siur­ce od ofi­cy­ny i ani chy­bi że zdą­żał do wu­jasz­ka do­bro­dzie­ja na pio­łu­nów­kę…

– Za­pew­ne oba­dwaj nie­ba­wem na­dej­dą „ bo wu­ja­szek już się do­wia­dy­wał czy cio­cia ubra­na do­rzu­ci­ła Ju­sty­na.

– A Ko­zal­ka?

– O, już tu po dwa razy wbie­ga­ła, lecz nie­wi­dząc cio­ci zno­wu so­bie ode­szła.

_ Żeby się to tyl­ko nie za­zię­bi­ło! mło­de to i nie­uważ­ne: nie umie jesz­cze sza­no­wać zdro­wia.

– Ej sie­dzi tam w cie­płym po­ko­ju i czy­ta ja­kąś cie­ka­wą książ­kę, że jej się i trud­no ode­rwać – wtrą­ci­ła pani Sze­me­re­ka, prę­żąc oty­łą fi­gu­rę i z lek­ka, pra­wie nie­doj­rza­nie po­trzą­sa­jąc gło­wą.

– A cóż to za książ­ka? za­py­ta­ła pod­ko­mo­rzy­na, bo do­strze­gła to po­ru­sze­nie.

– Wspo­mnie­nia Ewy Fe­liń­skiej – od­po­wie­dzia­ła Ju­sty­na – rzecz bar­dzo zaj­mu­ją­ca i god­na czy­ta­nia.

– To do­brze sko­ro tak, nie­chże so­bie czy­ta. A może mi z tego na­wet i coś gło­śno prze­czy­ta­cie.

Pani Sze­mer­ska ko­ły­sząc się nie­co – bo po­dług niej ozna­cza­ło to ja­kąś niby lep­szą ma­nie­rę – po­mknę­ła do okna, coś tam jesz­cze pod no­sem mar­mo­cąc, gdy do po­ko­ju we­szło dwóch męż­czyzn. Pierw­szym był pod­ko­mo­rzy: pięk­na, po­waż­na po­stać w fu­trza­nej C2a­ma­rze; bia­łe wszy­ły mu czo­ło sze­ro­kie otwr­te a ciem­ne oczy, nos orli, wąs siwy z na­wyk­nie­nia z pew­ną za­lot­no­ścią wy­krę­co­ny, szcze­gól­niej wy­ra­zi­stą twarz jego czy­ni­ły. Dru­gim był pan Ja­kób Na­rem­ka, daw­ny woj­sko­wy, tak­że krew­niak pod­ko­mor­stwa; wy­so­ki, chu­dy, szpa­ko­wa­ty, wy­pro­sto­wa­ny, za­wsze niby zmro­czo­ny i kwa­śny, ale przy­tem naj­pocz­ciw­sza du­sza pod słoń­cem. Z pa­nią Sze­mer­ską jed­nak­że pan Ja­kób w cią­głój żył bój­ce, bo znieść nie po­tra­fił jej swa­row usta­wicz­nych i plo­tek, a szcze­gól­niej draż­ni­ły go owe małe in­tryż­ki i pod­stę­py, któ­re wy­wi­ja­sa­mi lub wy­wi­ja­niem ko­min­ków na­zy­wał.

Pod­ko­mo­rzy żo­nie rącz­ki uca­ło­wał, za­py­tu­jąc przy­tem:

– Jak­żeż tam dzi­siaj ko­cha­nej Ma­dziu­ni? Czy spa­ło się do­brze?

– Do­brze, o do­brze, mój Ja­siu je­dy­ny – od­po­wie­dzia­ła pod­ko­mo­rzy­na, głasz­cząc męża po ru­mia­nem licu. – Ale cóż to? mąż mój nie chce bym dzi­siaj była w ko­ście­le?

– Już to, bo ser­decz­nie o to pro­szę Ma­dziu-nię: wiatr wie­je prze­raź­li­wie zim­ny, moż­na­by się ła­two za­zię­bić i nas wszyst­kich kło­po­tu na­ba­wić.

_A co tam dzi­siaj pan Ja­kób, bo wczo­raj to taki był nad er sza­ły, jak gdy­by mu się na jak*, od oeogo Boie ucho­waj! – za­no­si­ło cho­ro­bę? eapytn­lii sy­dzi­wa nio­wia­sta do­bro­tli­wie, zwra­ca­jąc się ku Nu­ro­moe.

Zdrów om dzi­siaj kie­dy­by ryba… mo­ścia ciot­ko do­bro­dziej­ko od­po­wie­dział za­py­ta­ny nie­co przez gar­dło, ca­łu­jąc ją raz po­wtór­ny w rękę – na ri ibi em wczo­raj tro­chę tro­piąc za ko­sma­tym, ale gdym się do łóż­ka go­rą­ce­go z im­bie­rem na­pił piw­ka to i ziąb mi­nął.

– Sta­ry wo­jak to i wstyd­no­by było, gdy­by mu lada mro­zek miał za­szko­dzić – do­rzu­cił pod­ko­mo­rzy.

W tem zwol­na drzwi uchy­lo­no, uka­za­ła się ład­na głów­ka nie­wie­ścia i wsu­nę­ła się do po­ko­ju lek­ko a niby po­waż­nie mło­da dziew­czy­na; zo­ba­czyw­szy pod­ko­mo­rzy­nę, któ­rej przed pa­nem Ja­kó­bem zra­zu doj­rzeć nie­mo­gła, przy­bie­gła do niej, i chwy­ta­jąc jej ręce przy­ci­snę­ła je do ust a po­tem tu­li­ła się w ob­ję­cie uśmiech­nię­to) ra­do­śnie ma – tro­ny,

Juk się,; masz, Ro­zal­ko, mój ty kwia­tecz­ku je­dy­ny? wy­mó­wi­ła pod­ko­mo­rzy­mi, przy­ci­sku – jąr, do pier­si.

Mmi… h.o jak naj­le­piej bu­niu naj­droż­sza! A bu­nia dziś w ko­ście­le nio bę­dzie! – i dziew­cze niby bła­gal­nie drob­ne rącz­ki zło­ży­ło – bu­nia w domu zo­sta­nie, bo jest zim­no, mroź­no, śnież­no, a my za bu­sin­kę po­mo­dli­my się wszy­scy.

– Po­módl się, po­módl za mnie, dzie­wecz­ko! – od­rze­kła pod­ko­mo­rzy­na i pa­trza­ła *ię z szcze­gól­nym uczu­ciem na po­wab­ną po­stać dziew­czę­cia,

O, bo ład­ną i cho­żą była Ro­zal­ka: zgrab­na i gięt­ka ki­bić skład­niej­szą wy­da­ła się jesz­cze w ka­ftan­ku i fał­dzi­stej spód­ni­cy z pół­su­kien­ka czar­ne­go, a w ciem­nych splo­tach wło­sów z wła­ści­wą jej uło­żo­nych wy­twor­no­scią, błysz­cza­ły dwie duże, pięk­ne ko­ra­lo­we szpil­ki – do twa­rzy w nich było dziew­czę­ciu, ile że i bro­sza po­dob­na bie­lut­ki na szyi spi­na­ła koł­nie­rzyk. Twa­rzycz­ka Ro­zal­ji ry­sun­ko­wo ład­na i świe­ża szcze­gól­nym wdzię­kiem wy­ra­zu nę­ci­ła: to ją umi­lał uśmiech mło­dy, swo­bod­ny – to ja­kaś peł­na uro­ku rzew­ność chwi­lo­wa – to niby po­wa­ga, rzekł­byś że duma – i zno­wu pu­sto­ta dzie­cin­na, peł­na szcze­ro­ści i we­se­la; a wiel­kie oczy z pod czar­nój brew­ki i rzę­sy, mo­dre i pięk­ne, zda­wa­ły się całą du­szą wo­łać: „Ja was ko­cham, o lu­dzie, to i wy mnie ko­chaj­cie!” – Z ust ru­mia­nych dziew­czę­cia tyl­ko do­bro­ci i życz­li­wo­ści wy­cho­dzi­ły sło­wa – to teź wy­raz taki wień­czył je za­wp­ze..

Na­de­szła i pani Sło­mac­ka, ni­ska, szczu­pła, bla­da ko­bie­ci­na – ser­decz­nie przez pod­ko­mo­rzy­nę wi­ta­na.i za­py­ty­wa­na: czy zdro­wa i jak jej się spa­ło?

W chwil kil­ka po­tem har­mo­nij­nie a uro­czy­ście ozwa­ły się dzwo­ny ko­ściel­ne, wo­ła­jąc do świą­ty­ni pań­skiej – i śpiesz­nie nad­cią­gnę­ły przede-dwór dwie pary sa­nek: u jed­nych czar­na gło­wa mu­rzy­na bia­łe wy­szcze­rza­łe zęby, u dru­gich le­wek o zło­tej grzy­wie czer­wo­ny wy­ści­biał ję­zyk – a.w su­tej uprzę­ży dziel­ne gnia­do­sze, ogni­ste i rą­cze na miej­scu wy­trwać nie chcia­ły.

Szyb­ko dy­wa­na­mi okry­to sie­dze­nia, pa­nie po­za­rzu­ca­ły fu­tra i cie­płe kap­tur­ki i po­wsia­da­ły do wy­ło­żo­nych wil­ka­mi sa­nek, któ­re z brzę­kiem licz­nych gru­cha­wek szyb­ko z miej­sca ru­szy­ły.

Pod­ko­mo­rzy­na znak krzy­ża ś… za nie­mi zro­bi­ła i chwi­lę jesz­cze po­zo­sta­ła przy oknie, pa­trząc jak chy­żo się mknę­ły po śnież­nej prze­strze­ni – a po­tem do sy­pial­ne­go we­szła po­ko­ju.

W tym sy­pial­nym po­ko­ju sta­ło na­sam­przód łóż­ko pod pa­wi­lo­nem z zie­lo­ne­go ada­masz­ku, któ­ry z dzio­ba swo­je­go wiel­ki zło­co­ny wy­pusz­czał orzeł; mięk­ki ko­bie­rzec, tu­rec­ka, daw­na, spło­wia­ła już tka­ni­na, za­ście­lał pod­ło­gę; dwie sta­ro świec­kie ko­mo­dy, biór­ko po­dob­ne do tego w ba­wial­nym po­ko­ju; duże zwier­cia­dło me­ta­lo­we, go­to­wal­nia bia­łym mu­śli­nem okry­ta; pięk­ny ob­raz Mat­ki – dzie­wi­cy, ś. Mag­da­le­na i ś. Jan Ne­po­mu­cen, nad­to Zba­wi­ciel na krzy­żu he­ba­no­wym ze sre­bra, zdo­bi­ły ścia­nę na­prze­ciw łóż­ka; klęcz­nik ak­sa­mi­tem kar­ma­zy­no­wym wy­bi­ty, wy­god­na ka­nap­ka i kil­ka krze­seł po­rę­czo­wych, po­wle­czo­nych zie­lo­nym ada­masz­kiem, wca­le do­brze przy wzo­rzy­stym obi­ciu ścia­ny wy­glą­da­ły. Przy drzwiach za­cią­gnię­tych dy­wa­nem wi­sia­ła kro­piel­ni­ca srebr­na a obok na ścia­nie ma­ho­nio­wa puł­ka, na któ­rej le­ża­ły książ­ki do na­bo­żeń­stwa, pi­smo świę­te, kan­tycz­ki i Se­re­niusz – po­dług któ­re­go na­uki pod­ko­mo­rzy­na cho­rych swo­ich le­czy­ła, za­się­ga­jąc wsze­la­ko przy­tem wszyst­kiem i rady i po­mo­cy u dok­to­ra z po­bli­skie­go mia­stecz­ka. Na lewo zaś od okna, nie­mal w sa­mym ką­ci­ku wi­siał je­den jesz­cze ob­raz, lecz przy­sło­nię­ty czar­ną kre­pą, tak, że w ten pół­cie­niu i jed­ne­go rysu doj­rzeć było nie­po­dob­na.

Pod­ko­mo­rzy­na pod­ję­ła jed­ne z ksią­żek mo­dli­tew­nych, przy­klę­kła na klęcz­ku i dłu­go, dłu­go się mo­dli­ła; po­czem za­pew­ne wy­cień­czo­na klę­cze­niem w krze­śle po­rę­czo­wym usia­dła i zno­wu dług*

"po­mo­dli­ła się chwi­lę; po­tem po­wsta­ła, przy­stą­pi a do za­kry­te­go ob­ra­zu, od­su­nę­ła czar­ną za­sło­nę i z nie­okre­śle­nie rzew­nym wy­ra­zem pa­trza­ła się w ob­raz któ­ry przed­sta­wiał mło­dą, pięk­ną dziew­czy­nę, z uśmie­chem w oczach błę­kit­nych i sło­dy­czą na ustach dziw­nie ład­ne­go skła­du; ubior na niej z ja­kiejś cięż­kiej nie­bie­skiej ma­te­ryi był kro­ju ta­kie­go, jaki przed laty czter­dzie­stu moda no­sić prze­pi­sy­wa­ła; wło­sy pło­we mło­dej pięk­no­sci przy­sła­nia­ła bia­ła, przej­rzy­sta, lek­ko za­rzu­co­na za­sło­na.

Pod­ko­mo­rzy­na wpa­try­wa­ła się w ob­raz, i zwol­na łez parę po jej sę­dziw em spły­nę­ło licu; wes­tchnę­ła – zro­bi­ła w po­wie­trzu znak krzy­ża ś… – zło­ży­ła dło­nie – ci­chą po­szep­nę­ła mo­dli­twę – zno­wu krzyż ś… zro­bi­ła – po­tom czar­ną za­cią­gnę­ła przy­sło­nę, i zwol­na do ba­wial­ne­go wy­szła po­ko­ju; otwo­rzy­ła drzwi do pierw­sze­go od sie­ni – było tam za­sta­wio­ne śnia­da­nie; obej­rza­ła sta­ran­nie czy­li wszyst­ko jest w po­rząd­ku, i wła­śnie do ba­wial­ni zno­wu wra­ca­ła, gdy śpiesz­nie nad­biegł pan Ja­kób.

– Już to po na­bo­żeń­stwie, że Ku­buś po­wró­cił… – za­py­ta­ła pam… do­mUj pa­trzać na za te­ra­ją­ce­go zzięb­nię­te ręce.

– At już, ciot­ko do­bro­dziej­ko. Zim­ni­sko nie­la­da, bo­daj­że je gęś ko­pła – i pan Ja­kób mu­snął wąs zwil­got­nia­ły*

– To wy­pij­że gdańsz­czan­ki, pa­nie Ja­kó­bie, a za­grze­jesz się tro­chę. Roz­gość się, pro­szę I cze­mu­żeś to pie­szo po­wró­cił, czy miej­sca w san­kach za­bra­kło?

– Ej gdzie tam! ale my­śla­łem że bie­gnąc za­grze­ję się ry­chlój… Ot, i pa­nie przy­je­cha­ły! za­wo­łał, gdy san­ki za­brzę­cza­ły na dzie­dziń­cu.

– Wu­ja­si­nek do­bro­dziej zo­stał się na śnia­da­niu u księ­dza pro­bosz­cza – wy­mó­wi­ła pani Sze­mer­ska, wta­cza­jąc się pierw­sza do po­ko­ju, a za nią we­szły pani Sło­mac­ka, Ju­sty­na i Ro­zal­ka.

– U pro­bosz­cza? To i któż­że tam jest wszyst­ko? – za­py­ta­ła pod­ko­mo­rzy­na.

– Ma­jo­ro­stwo – od­rzekł pan Ja­kób.

– A pro­sił­że ich mąż mój na ob­jad?

– Pro­sił, jak­źeż­by in­a­czej! „

– I któż tam był wię­cej? – py­ta­ła da­lej sę­dzi­wa pani.,

– Ot, pan Pa­wę­za, pan Zie­lec­ki­ci…..

– Pani Pa­wę­zi­ny nie było?

– Nie­bo­ga nie­zu­peł­nie do­ma­ga.

– Ale prze­cież pan Pa­wę­za bę­dzie na ob­je­dzie?

– Ja­kież­by nie miał! – wtrą­ci­ła pani bze-mer­ska, po­trzą­sa­jąc gło­wą po swo­je­mu – w o-to­czy­cach ob­jad­ki smacz­ne.

– Co też to się pani Sze­mer­skiej zno­wu wy­mó­wi­ło! – za­wo­ła­ła pod­ko­mo­rzy­na na­gle spo-chmu­rzo­na, a pan Ja­kób z nie­chę­cią ra­mio­na­mi ru­szył – jak gdy­by pan Pa­wę­za nie miał i w domu po­rząd­ne­go ob­ja­du.

– Tak so­bie, jak zwy­czaj­nie na za­gro­dzie: ka­sza ja­gla­na ze skwier­ka­mi – po­mruk­nę­ła pani Sze­mer­ska, po­gar­dli­wie krzy­wiąc usta.

– Szlach­cic na za­gro­dzie, rów­ny wo­je­wo­dzie – po­chwy­ci­ła pod­ko­mo­rzy­na – a jesz­cze pan Pa­wę­za swo­bod­ną i schlud­ną ina za­gro­dę, i do­bry z nie­go go­spo­darz i żonę ma po­czci­wą i rząd­ną.

– Ale do pań­skie­go sto­łu za­sia­dać lubi i żad­nej go jesz­cze nie bra­kło nie­dzie­li, jak­by za­pi­sał.

– Bo czci i ko­cha tu­tej­szych dzie­dzi­ców – ozwa­ła się ła­god­nie pani Sło­mac­ka – a prze­cież i po­wi­no­wa­ty, to i chęt­nie ich oglą­da, nie aże­by dla pań­skie­go ką­ska miał przy­bie­gać.

– Pan Pa­wę­za i do Lu­to­mi tak­że lubi pod­jeż­dżać – wy­rze­kła nie­po­ko­na­na ko­bie­ta z prze­ko­rą.

– Bo i hra­bia sza­nu­je za­gro­do­we­go szlach­ci­ca, in­a­czej pan Igna­cy pew­no-by się nie na­strę­czał: zna on do­brze, że mil­szy kęs chle­ba po­wsze­dnie­go we wła­snym domu, ani­że­li se­na­tor­ska sty­pa, gdy do niej jaką gorz­ką, nie­straw­ną przy­czy­nią do­praw­kę.

– Oj praw­da, świę­ta praw­da! – za­wo­ła­ła pod­ko­mo­rzy­na. – Ale co tóż tam sły­chać z Lu­to­mi? Czy to hra­bia nie tak pręd­ko jesz­cze do nas po­wró­ci? – za­py­ta­ła pana Ja­kó­ba, pra­gnąc tok inny roz­mo­wie nadać.

– Spo­dzie­wa­ją go się do­pie­ro na wio­snę; bawi te­raz w Wied­niu. Mó­wi­ła mi to ot wła­śnie pani Gor­czyc­ka.

– To i ona była w ko­ście­le?

– Była z pan­ną Win­cen­tą, ale spie­szy­ły do domu, bo się spo­dzie­wa­ją pani sę­dzi­ny.

– Pani sę­dzi­na za­pew­ne dni kil­ka za­ba­wi to i do Po­to­czyć zaj­rzy.

– Ale nic tóż pan Ja­kób o pani Goł­dzie-wi­czo­wój nie mówi – ozwa­ła się pani Sze­mer-ska, kry­gu­jąc się ze zło­śli­wym wy­ra­zem –

a była wy­strych­nię­ta w nowy ka­pe­lusz z pa-pu­zio­we­mi pió­ra­mi, daj go li­cho! boć to… zae-dwie rok po śmier­ci męża. Asy­sto­wał jej tez pan Ro­gaj­ski i po­pro­wa­dził ją na­wet na pole-we­czkę piw­ną do pro­bosz­cza. O tem pan Ja­kób nic nie po­wie­dział.

– Bo nie chcę na­próż­no mleć ję­zy­kiem – od­mruk­nął„w gnie­wie za­gad­nię­ty, a pani Sze­mer­ska cią­gnę­ła da­lej:

– Ale! ba i pra­wie! nie toć-to! jeno że pan Ja­kób Na­rem­ka tak­że wcho­dzi wkan­dy­da­cyą z pa­nem Ro­gaj­skim o wdów­kę i…

– Ej, z prze­pro­sze­niem! – od­parł już cał­kiem z gnie­wem pan Ja­kób, za­ru­mie­nio­ny i mrocz­ny – znać pani Sze­mer­ska na to gę­bie daje jeść, by ga­da­ła.

– Czy to pan Ja­kób na praw­dę nie uglą­dał za wdów­ką?

– Rada gęba kie­dy śpi – od­mruk­nął pan Ja­kób, od­wró­cił się i po­su­nął ku pie­co­wi, przy któ­rym wy­god­ny stał fo­tel, na któ­rym zwy­kle sia­dy­wał a nie­kie­dy i drze­mał.

– Ale i pani ma­jo­ro­wa zja­wi­ła się dziś w no­wym ka­pe­lu­szu – mó­wi­ła da­lej pa­fli ska – wca­le jesz­cze nie­po­trzeb­nie, bo prze­szło-

– Co tóż to asindz­ce do tego, czy po­trzeb­nie czy nie­po­trzeb­nie! – wy­rze­kła pani domu z wy­raź­ną nie­chę­cią – po co za­wsze w cu­dze mie­szać się spra­wy.

– Bo cio­ciu­niu do­bro­dziej­ko…

– Daj już asindz­ka temu po­kój. Chodź­cie asań­stwo ot le­piej i spo­żyj­cie jaką prze­ką­skę bez cze­ka­nia na tam­tych go­ści, któ­rych ksiądz pro­boszcz za­gar­nął do sie­bie.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: