PAX. Tom 1. Pal przekleństwa - ebook
PAX. Tom 1. Pal przekleństwa - ebook
Czas jest jak bijące serce. Pomiędzy uderzeniami tarcza chroniąca świat przed złymi mocami jest osłabiona. I wtedy zło dostrzega swoją szansę.
Czas płynie, a ciemność się pogłębia. Dziwne, niebezpieczne rzeczy zaczynają się dziać w miasteczku Mariefred. Idylliczna szwedzka wioska skrywa pewien sekret – tajemną, magiczną bibliotekę, ukrytą głęboko pod ziemią. Przyciąga ona zarówno dobre, jak i złe siły, które chcą zrobić użytek z wiedzy i mocy ukrytych za zamkniętymi drzwiami. Biblioteki strzeże rodzeństwo, Estrid i Magnar Mimer. Przez wszystkie lata, podczas których stali na straży, żadne złe moce nie zagroziły pokojowi. Aż do teraz.
PAX jest ekscytującą serią urban fantasy, osadzoną w świecie magicznych stworzeń zaczerpniętych z mitologii nordyckiej. Jest to również poruszająca historia o uczeniu się zaufania i o trudach poszukiwania własnego miejsca.
Kategoria: | Dla młodzieży |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8008-091-1 |
Rozmiar pliku: | 4,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Umrzeć śmiercią
– UMIERAĆ! WSZYSCY! – krzyczy potworek przenikliwym głosem.
Miota się w klatce, która stoi na kamiennym stole w bibliotece. Biega na tylnych nogach jak człowiek, wystawia przez kraty swoje długie ramiona i żółtymi pazurami drapie powietrze. Jego skóra jest nieowłosiona i obślizgła jak u żaby. Spłaszczona czaszka, małe, czarne, błyszczące oczy.
Estrid uderza w klatkę, aż cała brzęczy.
– Sam umieraj, potworze – mruczy. – Magnarze, co to za stworzenie?
Ostatnie słowa wypowiada do stojącego za nią brata.
– To imp – odpowiada posępnie Magnar. – Widziałem jednego dawno temu, gdy byłem dzieckiem. Schwytała go wtedy mama. A tego tutaj przyłapałem w piwnicy, gdy próbował otworzyć sekretne drzwi.
Estrid pochyla się nad klatką, by lepiej przyjrzeć się impowi. W bibliotece jest dosyć ciemno, gdyż nie ma w niej okien. Lampy naftowe rzucają słaby blask na kamienne ściany i stojące w rzędach stare książki.
Magnar spogląda na siostrę. Jej twarz jest poorana zmarszczkami jak pień starego drzewa. Ma ciemnoszare włosy spięte na głowie w kok przebity dwoma patykami i prosto obciętą grzywkę.
– Skąd on się tu wziął? – pyta Estrid.
– Umrzeć! – syczy imp. – Umrzeć śmiercią!
– No właśnie, co się dzieje? – zastanawia się Magnar. – Imp próbujący włamać się do biblioteki, a do tego jeszcze to!
Wskazuje na sufit, z którego odpadł kawałek tynku z zaprawą.
– Biblioteka się sypie – mówi.
– Czas zaczął pulsować i nadchodzi ciemność – odpowiada Estrid. – Czy nie tak miała w zwyczaju mawiać nasza matka? „Nie jest trudno strzec biblioteki aż do momentu, gdy czas zacznie pulsować i nadejdzie ciemność”.
– Widzisz coś w kartach orakla? – pyta Magnar, wskazując skinięciem głowy na drugi koniec stołu, na którym leżą ułożone w krąg karty przedstawiające różne postaci i symbole.
Estrid podchodzi we wskazanym kierunku i siada na jednym z krzeseł z rzeźbionego ciemnego drewna.
– Tak, widzę… Lecz czy nie mógłbyś uciszyć tej gadziny?
Imp chwyta za szczeble klatki i tak mocno nimi potrząsa, że cała klatka dzwoni. Śmieje się przy tym przeraźliwie i wali ogonem o podłogę.
– Cicho! – krzyczy Magnar, uderzając w klatkę.
Estrid bierze głęboki oddech.
– Czy biblioteka jest w niebezpieczeństwie? – pyta niespokojnie Magnar. – Czy my jesteśmy w niebezpieczeństwie?
Estrid potwierdza powolnym skinieniem głowy.
– Trzy razy ułożyłam krąg. I trzy razy Morska Fala przykryła Diabła. I trzy razy Kostucha, to znaczy Śmierć, przykryła Dziecko. Zbliża się do nas zło, umrą niewinni, nie mogę tego tłumaczyć w inny sposób.
– Zginąć! Wszyscy zginąć! – krzyczy imp. – Ciemność was pochłonąć! Poszatkować! Cha, chaaaa!
– Jeśli liczą się koty, to imp już zabił jednego niewinnego – stwierdza ponuro Magnar. – To on przedwczoraj wypatroszył kota Wiknersów i powiesił go na drzewie przy kościele.
Estrid podnosi wzrok znad kart.
– Ach tak? Ludzie mówią, że to dzieciaki.
– Mylą się – zaprzecza Magnar. – Imp sam mi o tym powiedział. Chwalił się swoim postępkiem, gdy go złapałem.
– Hi, hiiii, kot! – wrzeszczy imp z klatki, wgryzając się w jej szczebel ostrymi jak brzytwa zębami, aż słychać nieprzyjemny zgrzyt. – Umieć krzyczeć! Ten kot! Dobra zabawa!
– Piekielne impy – kontynuuje Magnar. – Trzeba na nie uważać. Lubią zabijać małe zwierzęta, psy i koty.
– Dzieci – mówi imp, oblizując usta wężowym językiem. – Lubić jeść małe dzieci!
Magnar spogląda na impa z obrzydzeniem. Cóż za odpychające stworzenie. Nie ma uszu ani nosa, tylko dziurę w głowie. Na samą myśl, że coś takiego mogłoby wejść do dziecięcego wózka…
– Całe szczęście był tylko jeden – mówi. – Dlatego udało mi się go złapać. Nie wiem, czy poradziłbym sobie z dwoma.
Imp syczy i wyciąga chude ramię, by udrapnąć Magnara. Gdy mu się to nie udaje, zaczyna krążyć po klatce, szybko, chodzi wkoło wiele razy, aż w końcu klatka przewraca się z hukiem. Imp chwyta wówczas swój bezwłosy ogon, jakby to był nieprzyjaciel, i zaczyna go gryźć.
Magnar potrząsa głową i podchodzi do Estrid. Jej twarz bieleje w półmroku. Z pewnością ma teraz silny ból głowy. Czytanie kart pochłania jej siły, Magnar wie o tym. Zdarza się nawet, że jest potem chora przez kilka dni. Estrid prostuje się, by nie dać nic po sobie poznać, lecz Magnar dobrze ją zna.
– Matka mówiła, że gdy czas pulsuje, nadchodzi tu ciemność – mówi Estrid. – Siły, które chcą dostać się do wiedzy i mocy ukrytej w bibliotece. Skłamałabym, mówiąc, że się nie boję. Nigdy nie przypuszczałam, że czas zacznie pulsować za naszego życia, gdy my jesteśmy strażnikami biblioteki.
– Gdy byłaś dziewczynką, marzyłaś o tym – stwierdza Magnar ze słabym uśmiechem.
– Bo nie miałam więcej rozumu od karalucha.
– Karaluch! – woła imp. – Mniam!
– Czy widzisz w kartach tylko nieszczęście? – pyta cicho Magnar.
– Nie, nie tylko. Spójrz tutaj. Tęcza oznacza Nadzieję. I jeszcze tu. Karta z Dwoma Krukami!
– Tak?
– Kruki są pomocnikami boga Odyna. Są sprytne i szybko się uczą. Myślę, że otrzymamy pomoc. Spójrz też tutaj! Wojownik trzymający w obu rękach miecze.
– Co to oznacza?
– Ci, którzy przyjdą nam z pomocą, będą wojownikami. Przybędą dwaj zręczni i sprytni wojownicy, którzy pomogą nam chronić bibliotekę.
– Całe szczęście – mówi Magnar. – A my? Co mamy robić? Tylko czekać?
– Tak – odpowiada Estrid. – Ale najpierw…
Wstaje z miejsca i podchodzi do klatki. Imp zaczyna syczeć złowrogo i kąsać ją w palce, gdy otwiera drzwiczki.
– Nie nałożysz rękawiczek? – pyta niespokojnie Magnar.
Ale Estrid już trzyma impa za kark. Patrzy w jego czarne oczy, imp pluje jej w twarz, wydaje się jednak, że w ogóle jej to nie obchodzi.
– Czas pulsuje i nadchodzi ciemność – mówi Estrid. – Zaczyna się. A tego rodzaju chwasty…
Potrząsa impem.
– …sama wyrwę z korzeniami.
Skręca impowi kark. Brzmi to, jakby ktoś złamał niewielką gałązkę. Wrzuca martwe ciało impa do klatki i wyciera ręce o zielone ogrodniczki.ROZDZIAŁ 2
Dwóch braci
– DLACZEGO NIE MOŻEMY mieszkać z mamą? Czuje się teraz dobrze.
Viggo podnosi z ulicy kilka kamieni i rzuca nimi w latarnię. Nie trafia i jeden z nich uderza w okno pobliskiego domu.
Alrik wytrąca Viggowi resztę kamieni z ręki. Niespokojnie patrzy w okno, w które trafił kamień, ale nikt go nie otwiera, by na nich nakrzyczeć. Pewnie nikogo nie ma w domu.
– Skończ z tym – fuka na młodszego brata. – Musimy się teraz dobrze zachowywać. Kiedy to do ciebie dotrze? I nie, nie możemy mieszkać z mamą. Teraz mieszkamy z Laylą i Andersem. Ruszaj się, bo spóźnimy się do szkoły.
Viggo spogląda na strumień. Mama wydawała się taka wesoła, gdy wczoraj rozmawiał z nią przez telefon. Sama powiedziała, że teraz czuje się już lepiej. I że za nimi tęskni. Wszyscy dorośli zawsze im mówią, że ich mama jest chora. Że to choroba zmusza ją do tego, by się upijać. I czasami znikać, i zostawiać ich w domu samych.
„Już wyzdrowiałaś?”, spytał ją wczoraj Viggo. „Już niedługo”, odpowiedziała. Ale gdy zapytał, czy nie mogliby wrócić do domu, zamilkła. Potem mama chciała porozmawiać z Alrikiem. Ale on nie chciał. „Powiedz jej, że mnie nie ma”, polecił bratu. A mama starała się, by jej głos brzmiał wesoło, gdy mówiła: „Pozdrów go ode mnie i powiedz, że przyjadę do Mariefred na jego urodziny. Mam dla niego niespodziankę. Powiedz mu to”. A potem przesłała przez telefon przesadnie dużo całusów. Ona i Viggo śmiali się trochę za długo, jakby po to, by nie pokazać, że w środku tak naprawdę oboje przepełnia smutek. Viggo zawołał, że nie ma się wygłupiać, i udawał, że dusi się od tych wszystkich pocałunków. Rzucił się nawet na podłogę z telefonem i zaczął turlać, choć mama i tak przecież nie mogła go zobaczyć. Dobrze, że nie widział go też wtedy żaden kolega.
No właśnie, koledzy. Znów będą musieli znaleźć sobie nowych. Jest środek semestru zimowego, a oni idą pierwszy raz do nowej szkoły. Tym razem będą chodzić do klasy czwartej A i szóstej C.
Z naprzeciwka nadchodzi chodnikiem jakaś kobieta z kudłatym, jasnobrązowym pieskiem na smyczy. I wówczas Alrikowi już nie spieszy się do szkoły. Przystaje i pyta, czy może pogłaskać psa. Zawsze tak robi. Alrik ma bzika na punkcie psów. Viggo wzdycha.
– Oczywiście, że możesz go pogłaskać – odpowiada kobieta. – Tusse się ucieszy.
Alrik kuca, a piesek Tusse wskakuje mu na ręce i zaczyna lizać go po twarzy jak szalony.
– Czy to wy wprowadziliście się do Layli i Andersa w Zagrodzie Krawca?
Domy w Mariefred mają tego rodzaju nazwy. Wszędzie wiszą stare szyldy z nazwami takimi jak Zagroda Szewca, Zagroda Murarza albo Zagroda Stolarza.
– Tak – odpowiada Alrik, podczas gdy pies próbuje polizać mu ucho. – Mam na imię Alrik, a to jest mój brat Viggo.
Kobieta mierzy ich wzrokiem z góry na dół.
– Choć macie różny kolor włosów, widać, że jesteście braćmi – stwierdza. – Macie taki sam kształt oczu. I takie same naszyjniki! Jakie ładne!
– Dziękuję! – odpowiada Alrik, w dalszym ciągu tarmosząc psa.
– No więc, witajcie na ulicy Munkhagsgatan – mówi kobieta. – To chyba najurokliwsza uliczka w Mariefred? A może i na całym świecie? Ale, ale, musimy iść dalej. Tusse, pożegnaj chłopców!
Kobieta odchodzi w swoją stronę.
– Najurokliiiiiwsza ulica na caaaałym świecie! – wykrzykuje Viggo, drapiąc Alrika pod brodą. – Wiesz o tym, że zanim malutki psiaczek Tusiaczek obślinił ci całą twarz, wylizał tym samym języczkiem zarówno swojego siusiaka, jak i swój najurokliwszy na całym świecie malutki odbycik?
– Odczep się – odburkuje Alrik, odpychając brata. – Ej! Skąd to masz?
Wpatruje się w telefon komórkowy, który Viggo trzyma w dłoni. Viggo wzrusza ramionami.
– Ukradłeś go? Jej? Chyba zwariowałeś!
Alrik wyrywa telefon z ręki Vigga i biegnie za kobietą.
– Halo! – woła. – Proszę poczekać! Zgubiła pani komórkę!
Kobieta ze zdziwieniem bierze od niego telefon. Pies macha wesoło ogonem i zaczyna skakać na Alrika.
– Ojej – mówi. – Musiał wypaść mi z torby. Dziwne! Dziękuję ci bardzo, chłopcze.
– Ty naprawdę masz nie po kolei w głowie – mówi Alrik, gdy znów ruszają w stronę szkoły. – Przeklęty złodziejaszku, wszystko schrzanisz! Czy nie pojmujesz, że u Layli i Andersa mamy dobrze? Nie pamiętasz już, jak było w poprzednim miejscu?
Alrik myśli o Layli. Ciągle się śmieje, ale nie ma w tym nic sztucznego. Włosy nosi splecione w długaśny czarny warkocz i pracuje jako dentystka. Anders ma ogoloną głowę i brodę z kilkoma siwymi włosami. Prowadzi własną firmę i potrafi naprawić prawie wszystko, co się zepsuje. Zawsze chodzi ubrany w niebieski kombinezon, na którym widnieje napis „Złota Rączka”. Trudno uwierzyć, że Layla i Anders mają dorosłe dzieci, które wyprowadziły się już z domu. Alrik uważa, że wyglądają młodziej od mamy.
Alrik chwyta ramieniem Vigga i przyciąga go do siebie. Wolną ręką puka go pieszczotliwie w czoło.
– Wiesz, co to jest młodszy brat – mówi. – Coś małego, co śmierdzi i jest strasznie denerwujące. Mniej więcej jak wrzód na dupie. Tylko że młodszego brata nigdy się nie pozbędziesz.
Viggo krzywo się uśmiecha i odpycha lekko Alrika. Idą noga w nogę. Jak na październik jest naprawdę wyjątkowo ciepło. Viggo szoruje ręką po włosach, tak że sterczą do góry jak szczotka. Alrik potrząsa głową, by odgarnąć spadającą na twarz grzywkę.
– Możesz mi obiecać, że chociaż spróbujesz – odzywa się Alrik. – Żadnych kłótni i żadnych numerów.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki