Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Piaski. Pamiętniki lekarza społecznego - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Piaski. Pamiętniki lekarza społecznego - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 213 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Przed­sta­wiam się:

Mam lat 29, po­cho­dzę z Po­znań­skie­go, z pro­win­cji. Oj­ciec nie szczę­dził na nas, dwóch bra­ci, do­pó­ki mógł pie­nię­dzy. Żywo in­te­re­so­wał się na­szym wy­cho­wa­niem. A by­li­śmy dłu­go su­ro­wo wy­cho­wy­wa­ni. Kij był od cza­su do cza­su w ro­bo­cie. Pod­czas jed­nej eg­ze­ku­cji syn zbyt sil­nie za­czął się bun­to­wać. Od­tąd oj­ciec za­pew­ne przy­szedł do prze­ko­na­nia, że z tą me­to­dą pe­da­go­gicz­ną trze­ba bę­dzie skoń­czyć, bo już tyl­ko z peł­ną uf­no­ścią bier­nie śle­dził pro­ces mego wy­cho­wy­wa­nia się.

Ro­dzi­ce żyli w se­pe­ra­cji. Przez cały okres mło­dzień­czo­ści by­łem po­zba­wio­ny cie­pła opie­ki ko­bie­cej – bez­po­śred­niej opie­ki mat­ki. Wpły­nę­ło to na ura­bia­nie się mego cha­rak­te­ru. Nie zno­si­łem ży­cia to­wa­rzy­skie­go. Dłu­go by­łem sa­mot­ni­kiem. Ta ce­cha cha­rak­te­ru prze­pla­ta i dzi­siaj moje pra­ce spo­łecz­ne.

Bra­ta lu­bi­łem za­wsze. Oczy­wi­ście, że czu­bi­li­śmy się czę­sto. Jest o dwa lata star­szy ode mnie. Przed­sta­wia­my dwa nie­co róż­ne typy. On–pil­ny, zdol­ny lecz pe­dant, w ży­ciu co­dzien­nym dro­bia­zgo­wy, ner­wo­wy. Ja ucho­dzi­łem za zdol­ne­go, zrów­no­wa­żo­ne­go, nie za­wsze pil­ne­go. W gim­na­zjum ży­łem ra­czej tra­dy­cją bra­ta pry­mu­sa. By­łem zdol­nym ma­te­ma­ty­kiem. Wy­ro­bi­łem wo­kół sie­bie at­mos­fe­rę, w któ­rej wie­lu pro­fe­so­rów gim­na­zjal­nych nie roz­wią­za­ło za­gad­ki: uczy się, czy się nie uczy?

Po­zo­sta­wia­jąc na ubo­czu obo­wiąz­ko­wy ma­te­riał szkol­ny, zaj­mo­wa­łem się za­gad­nie­nia­mi fi­lo­zo­ficz­ny­mi i re­li­gij­ny­mi.

Bra­ta draż­ni­ła dłu­gi czas moja „lek­ko­myśl­ność”, nie­dba­łość o po­rzą­dek w po­ko­ju, wśród ksią­żek, brak sys­te­ma­tycz­no­ści w ucze­niu się – póź­niej się z tym ja­koś po­go­dził, z cza­sem na­uczył się do­ce­niać moją skłon­ność do ca­ło­kształ­to­we­go uj­mo­wa­nia na­su­wa­ją­cych się za­gad­nień, prak­tycz­ne­go urzą­dza­nia się w ży­ciu co­dzien­nym.

Oj­ciec mój jest den­ty­stą – te­raz każą mu się na­zy­wać upraw­nio­nym tech­ni­kiem den­ty­stycz­nym. Chciał – ra­dził – na­ma­wiał, by­śmy po­szli na me­dy­cy­nę. Brat co­praw­da chciał być na­uczy­cie­lem ła­ci­ny i gre­ki, mnie przy­świe­ca­ły wy­ży­ny ma­te­ma­ty­ki i ma­lar­stwo, ale – osta­tecz­nie – brat za­czął stu­dio­wać me­dy­cy­nę… ja też.

Przez dwa pierw­sze lata uczy­łem się pil­nie i z wy­jąt­ko­wo upo­rczy­wą sys­te­ma­tycz­no­ścią. Na­uka, do­słow­nie wy­ścig pra­cy, zbli­ży­ła mnie do kil­ku ko­le­gów, sta­ra­ją­cych się wy­bić na czo­ło ze­spo­łu na­sze­go rocz­ni­ka. Wśród nich był Stef W. Cie­ka­wy czło­wiek. Zaj­mo­wał się tak­że za­gad­nie­nia­mi me­dy­cy­ny spo­łecz­nej.

Bun­to­wa­li­śmy się prze­ciw­ko wy­kła­dom i ten­den­cjom pro­fe­so­ra Wr., z urzę­du i z za­mi­ło­wa­nia mo­ral­ne­go wy­cho­waw­cy mło­de­go po­ko­le­nia le­kar­skie­go.

Wr. za­po­zna­wał nas z pro­pe­deu­ty­ką, póź­niej z hi­sto­rią i fi­lo­zo­fią me­dy­cy­ny. Był czło­wie­kiem wie­rzą­cym, w swych wie­rze­niach ra­czej po­stę­po­wy. Re­pre­zen­to­wał typ przed­wo­jen­nej po­stę­po­wej in­te­li­gen­cji ka­to­lic­kiej, prze­siąk­nię­tej li­be­ra­li­zmem. Cho­ciaż jako do­bry mów­ca po­ry­wał pod­czas pierw­szych wy­kła­dów, nie po­tra­fił utrzy­mać swe­go wpły­wu, gdyż mło­dzież in­a­czej, naj­czę­ściej pod­świa­do­mie, pod­cho­dzi­ła do za­gad­nień przez nie­go po­ru­sza­nych. Sta­rał się prze­po­ić nas ide­ała­mi świa­tłych po­sta­ci le­kar­skich prze­szło­ści, ty­ta­nów mą­dro­ści i do­bro­ci. My­śmy tym­cza­sem czu­li fałsz ży­cio­wy, któ­ry na­ra­sta upo­rczy­wie, bez­względ­nie, mię­dzy ide­ała­mi star­sze­go po­ko­le­nia le­ka­rzy, a wy­mo­ga­mi bie­żą­ce­go ży­cia.

Od­le­gły był od nas dziś tak bez­względ­nie rzad­ki typ le­ka­rza, któ­ry za­ra­biał kro­cio­we sumy na bo­ga­tej kli­jen­te­li, resz­tę cza­su z za­par­ciem po­świę­ca­jąc fi­lan­tro­pii, le­cze­niu bied­nych. Ary­sto­kra­ci me­dy­cy­ny mi­nio­nej epo­ki.

Nie po­ry­wał nas też ską­di­nąd lek rz bie­dak, ide­ali­sta, któ­ry zdro­wie i ży­cie tra­dał, nio­sąc dar­mo po­moc cier­pią­ce­mu pro­le­ta­ria­to­wi osie­dli fa­brycz­nych.

Go­to­wi na­wet by­li­śmy chy­lić czo­ła przed prze­szło­ścią, ale wie­dzie­li­śmy, że przy­szłość taką nie bę­dzie, nie może, nie po­win­na taką być.

Wie­dzie­li­śmy, że po­moc udzie­lo­na cho­re­mu nie może być jał­muż­ną – ak­cją cha­ry­ta­tyw­ną, ani ofia­rą skła­da­ną z swych zdol­no­ści i sił przez le­ka­rza spo­łecz­ni­ka – jed­nost­kę wzo­ro­wą.

Po­moc udzie­la­na cho­re­mu win­na być – czu­li­śmy – obo­wiąz­kiem spo­łe­czeń­stwa zor­ga­ni­zo­wa­ne­go, a nie­sio­na przez fa­cho­wo przy­go­to­wa­ne­go do swych za­dań le­ka­rza spo­łecz­ne­go, któ­rym wi­nien być każ­dy le­karz ogól­nie prak­ty­ku­ją­cy.

Praw­dzi­wy spo­łecz­nik jest czymś rzad­kim i nie da się poza pew­ny­mi wą­ski­mi gra­ni­ca­mi wy­ho­do­wać. Rola jego jest do­nio­sła w każ­dej for­mie ustro­ju spo­łecz­ne – go. Dziś nam na­to­miast trze­ba ce­lo­we­go wy­cho­wa­nia spo­łecz­ne­go, po­zna­nia me­tod i wa­run­ków pra­cy zor­ga­ni­zo­wa­nej, wal­ki spo­łe­czeń­stwa o po­ziom zdro­wia ogó­łu.

Oczy­wi­ście, mó­wi­li­śmy, okres two­rze­nia się no­wych form opie­ki spo­łecz­nej wy­ma­ga kadr przo­dow­ni­ków, któ­rzy pra­cą swą, czę­sto bez­in­te­re­sow­ną, to­ru­ją dro­gę dla na­stęp­ców. W dzie­dzi­nie jed­nak me­dy­cy­ny spo­łecz­nej win­ni­śmy już że­romsz­czy­znę po­kryć brą­zem, bo na to za­słu­ży­ła, a jej dal­sze pro­pa­go­wa­nie by­ło­by przy­krym i oczy­wi­stym do­wo­dem, że nie speł­ni­ła swej roli.

Prze­ma­wiał przez nas mło­dzień­czy tem­pe­ra­ment, mło­dzień­cza wia­ra, uczci­wa pro­sto­li­nij­ność.

Umy­sło­wość moją kształ­to­wa­li: So­rel, Ein­ste­in, Berg­son, z pol­skich pi­sa­rzy Brzo­zow­ski.

Stef ule­gał lek­tu­rze Nie­tz­sche­go. Der Wil­le zur Macht.Sam jed­nak nie miał da­nych, a może na­wet i am­bi­cji, by re­ali­zo­wać nie­tz­sche­ań­skie ha­sła. Miał tyl­ko dla nich peł­ne zro­zu­mie­nie. Poza tym był ra­cjo­na­li­stą. Ma­wiał czę­sto, że gdy­by kie­dy­kol­wiek zo­stał czło­wie­kiem wie­rzą­cym, był­by to ob­jaw cho­ro­bo­we­go sta­rze­nia się – ma­la­cji mó­zgu. Mnie się zda­wa­ło, że ra­czej jego dzi­siej­sze po­glą­dy ży­cio­we i spo­łecz­ne były w du­żym stop­niu uwa­run­ko­wa­ne już ist­nie­ją­cą cho­ro­bą wady ser­ca. Po­wierz­chow­ny ob­ser­wa­tor za­rzu­cił­by mu cy­nizm i ego­izm. Chciał do­piąć opti­mum uży­cia przy mi­ni­mum wy­sił­ku fi­zycz­ne­go i mo­ral­ne­go. W gra­ni­cach tego mi­ni­mum trzy­ma­ło go wraż­li­we ser­ce. Po­stu­lo­wał prze­cho­dze­nie do po­rząd­ku dzien­ne­go „po­nad do­brem i złem”, co przy wro­dzo­nej in­te­li­gen­cji i swo­istym po­czu­ciu mo­ral­nym, da­wa­ło jed­nak u nie­go w wy­ni­ku wy­so­ki po­ziom kul­tu­ry we­wnętrz­nej.

Prze­ko­na­nia jego mro­zi­ły mnie czę­sto.

Dziw­nie mie­sza ży­cie róż­ne po­glą­dy i bar­dzo rzad­ko do­pro­wa­dza do kla­sycz­nej jed­no­rod­no­ści struk­tu­ry ide­owej czło­wie­ka.

Stef do­ce­niał, na­wet en­tu­zja­zmo­wał się wal­ką kla­so­wą, dą­że­niem sfer ro­bot­ni­czych do co­raz więk­szych zdo­by­czy so­cjal­nych. Na­wet nasi do­mo­ro­śli „ko­mu­ni­ści” – in­te­li­gen­ci (skraj­ni in­dy­wi­du­ali­ści bez odro­bi­ny in­stynk­tu stad­ne­go) lu­bi­li jego to­wa­rzy­stwo.

A jed­nak ujął­bym krót­ko: Ste­fo­wi pod­świa­do­mie od­po­wia­dał ra­czej sto­so­wa­ny so­cja­lizm Bi­smarc­ka niż dok­try­nal­ny so­cja­lizm Mark­sa.

Może mi się tyl­ko tak zda­wa­ło?

Ra­zem ze Ste­fem za­ło­ży­li­śmy „Klub Spo­łecz­ny Me­dy­ków”. K. S. M. nie roz­wi­jał się od­po­wied­nio, bo ża­den z nas nie miał do­syć cza­su, by nim się do­sta­tecz­nie za­jąć, a poza tym dą­że­nia na­sze były jesz­cze ra­czej mgła­wi­co­we, niż wy­ra­zem okre­ślo­ne­go pro­gra­mu. Pro­gram mie­li­śmy so­bie do­pie­ro wy­ra­biać.

Moje po­glą­dy na za­gad­nie­nia spo­łecz­no – le­kar­skie były po­wią­za­ne z po­glą­da­mi Ste­fa. Kształ­to­wa­łem je jed­nak poza klu­bem i na te­re­nach pra­cy nie me­dycz­nej.

Po dwu pierw­szych la­tach in­ten­syw­nej pra­cy czy­sto aka­de­mic­kiej za­an­ga­żo­wa­łem się w ży­ciu ide­owo po­li­tycz­nym mło­dzie­ży.

Ży­cie spo­łecz­ne i po­li­tycz­ne po­chło­nę­ło­by mnie w zu­peł­no­ści, gdy­by nie moja pra­ca asy­stenc­ka w za­kła­dzie fi­zjo­lo­gii le­kar­skiej. Lu­bi­łem fi­zjo­lo­gię, zwłasz­cza ucze­nie jej młod­szych rocz­ni­ków me­dy­cy­ny na ćwi­cze­niach w za­kła­dzie. Pra­co­wa­łem nie­co na­uko­wo. Nie od­czu­wa­łem ja­kiej­kol­wiek za­chę­ty ze stro­ny pro­fe­so­ra, któ­ry w mo­gą­cej się zre­ali­zo­wać chę­ci do pra­cy od­czu­wał za­kłó­ce­nie bło­go­sta­nu, jaki pa­no­wał w pra­cow­niach za­kła­du. To spo­wo­do­wa­ło, że po pew­nym cza­sie przy­sze­dłem do prze­ko­nia­nia, że są spra­wy waż­niej­sze niż su­mien­ne do­świad­cze­nia na­uko­we.

Wy­ni­ki pra­cy dwóch pierw­szych lat aka­de­mic­kich oraz moja póź­niej­sza do­ce­nia­na pra­ca pe­da­go­gicz­na na ćwi­cze­niach z fi­zjo­lo­gii po­zwo­li­ły mi ubie­gać się o po­par­cie Wy­dzia­łu Le­kar­skie­go w sta­ra­niach o sty­pen­dium Rzą­du Fran­cu­skie­go na rocz­ne stu­dia we Fran­cji. Sty­pen­dium mi przy­zna­no. Po­je­cha­łem do Pa­ry­ża.

Pa­ryż zna­łem już po­przed­nio. La­tem 1929 r. zwie­dzi­łem Gre­no­ble, Alpy Fran­cu­skie, Pro­wan­cję, Cote d'Azur, póź­niej Pa­ryż i oko­li­cę. W ogó­le lu­bi­łem po­dró­żo­wać i ta­nio się urzą­dza­łem. Dwu­mie­sięcz­na po­dróż kosz­to­wa­ła mnie nie całe ty­siąc zł. Na ten wy­da­tek mógł oj­ciec mój w owym cza­sie so­bie po­zwo­lić. La­tem 1930 roku zwie­dza­łem Szwe­cję, Nor­we­gię, i Da­nię, już za oszczę­dzo­ne z pen­sji asy­stenc­kiej pie­nią­dze. Po­dró­żo­wa­łem za­wsze sam, we­dług wła­snej mar­szru­ty.

Te­raz w Pa­ry­żu zaj­mo­wa­łem się in­ten­syw­nie stu­dia­mi le­kar­ski­mi, w cza­sie swo­bod­niej­szym za­po­zna­wa­łem się z fran­cu­skim ży­ciem po­li­tycz­nym. Naj­wię­cej cza­su po­świę­ca­łem lek­tu­rze z wy­daw­nic­twa Va­lo­is i róż­nym od­mia­nom fran­cu­skie­go syn­dy­ka­li­zmu. Do­peł­nia­łem ską­pe wia­do­mo­ści ję­zy­ko­we. Bra­łem lek­cje kon­wer­sa­cji u pew­nej zu­bo­ża­łej zie­mian­ki fran­cu­skiej, czyn­nej dzia­łacz­ki ka­to­lic­kiej. Wpro­wa­dza­ła mnie do to­wa­rzy­stwa pa­ry­skie­go, za­po­zna­wa­ła z dzia­łal­no­ścią fran­cu­skiej opie­ki spo­łecz­nej, z pra­ca­mi cha­ry­ta­tyw­ny­mi ak­cji ka­to­lic­kiej we Fran­cji.

Bo­ga­te i rów­no­mier­nie zróż­nicz­ko­wa­ne spo­łe­czeń­stwo fran­cu­skie dłu­go mo­gło tą i po­dob­ny­mi dro­ga­mi wy­rów­nać nę­dzę do­łów so­cjal­nych. Ale do cza­su. Za­po­trze­bo­wa­nie po­mo­cy co­raz wię­cej mu­sia­ło prze­ra­stać ofia­ry do­bro­wol­ne, z dru­giej stro­ny uświa­do­mio­ny oby­wa­tel żą­dał nie ła­ski, ale upraw­nio­nej po­mo­cy.

Współ­cze­sną Fran­cję dużo kosz­tu­je wal­ka o upraw­nie­nia spo­łecz­ne (nie po­li­tycz­ne) niż­szych warstw spo­łecz­nych. Niem­cy Bi­smarc­ka w porę uchwy­ci­ły za­gad­nie­nie, wpro­wa­dza­jąc sze­ro­ko po­my­śla­ne ubez­pie­cze­nia spo­łecz­ne. Niem­cy hi­tle­row­skie mogą po­szczy­cić się zwal­cza­niem klę­ski bez­ro­bo­cia dro­gą or­ga­ni­za­cji i pla­no­wo­ści ży­cia go­spo­dar­cze­go.

Róż­ni­ca w spo­so­bie po­dej­ścia do tych pro­ble­mów nie wy­da­je mi się przede wszyst­kim za­gad­nie­niem psy­chi­ki na­ro­du: in­dy­wi­du­ali­zmu lub zdol­no­ści do sys­te­ma­tycz­ne­go pod­po­rząd­ko­wa­nia się in­te­re­som ogó­łu. Niem­cy przed Bi­smarc­kiem mogą się wy­ka­zać nie­rów­nie więk­szym in­dy­wi­du­ali­zmem, pod­czas gdy Fran­cja ma prze­cież epo­kę Lu­dwi­ka XIV i Na­po­le­ona.

Fran­cu­skie stu­dia me­dycz­ne mają od­ręb­ną struk­tu­rę od na­szych. Nie mają ba­la­stu teo­rii, dają dużo prak­ty­ki, a co naj­waż­niej­sze, zda­ją się być w zu­peł­no­ści do­sto­so­wa­ne do po­trzeb po­pu­la­cyj­nych Fran­cji. O ile wy­ma­ga­nia z dzie­dzi­ny oku­li­sty­ki, otor­hi­no­la­ryn­go­lo­gii, psy­chia­trii itp. są mi­ni­mal­ne, o tyle wy­szko­le­nie w dzie­dzi­nie po­łoż­nic­twa, pe­dia­trii wraz z cho­ro­ba­mi za­kaź­ny­mi i cho­rób skór­nych z we­ne­ro­lo­gią jest pierw­szo­rzęd­ne.

Ja­każ jest myśl prze­wod­nia na­szych stu­diów me­dycz­nych?

Szyb­ko mi­nął po­byt w Pa­ry­żu, – na­de­szły eg­za­mi­ny koń­co­we, dy­plom i rocz­na prak­ty­ka obo­wiąz­ko­wa.

Po kil­ku­na­stu mie­sią­cach, z cze­go kil­ka zmar­no­wa­nych cze­ka­niem w ko­lej­ce na wol­ne miej­sce sta­żu po­łoż­ni­cze­go, otrzy­ma­łem pra­wo prak­ty­ki.

Jesz­cze w trak­cie od­by­wa­nia roku prak­tycz­ne­go żył­ka spo­łecz­na po­pchnę­ła mnie do za­pi­sa­nia się na stu­dia pra­wa. In­te­re­so­wa­ły mnie: eko­no­mia z ubez­pie­cze­nia­mi spo­łecz­ny­mi, za­gad­nie­nia po­li­tycz­ne i ad­mi­ni­stra­cja. By­ło­by to po­głę­bie­niem i sys­te­ma­tycz­ną pod­sta­wą mo­ich za­in­te­re­so­wań spo­łecz­no-le­kar­skich.

Na Wy­dzia­le Pra­wa obo­wią­zy­wał wstęp­ny eg­za­min eli­mi­na­cyj­ny. Przy­znam, że wstyd było mi do nie­go przy­stą­pić. Zło­ży­łem po­da­nie w dzień po eg­za­mi­nie. Li­czy­łem na to, że ukoń­czy­łem już je­den wy­dział tego uni­wer­sy­te­tu, że pia­stu­ję prze­cież god­ność star­sze­go asy­sten­ta. Se­kre­ta­riat Wy­dzia­łu Pra­wa po­da­nie od­rzu­cił. Przy­słu­gi­wa­ło mi od­wo­ła­nie się do Rady Wy­dzia­łu. Tak też zro­bi­łem. Trak­tu­jąc spra­wę ży­cio­wo, zwró­ci­łem się z wy­ja­śnie­nia­mi do prof. Z., dla któ­re­go czu­łem i czu­ję dużo sza­cun­ku, a któ­ry znał moje za­in­te­re­so­wa­nia spo­łecz­ne i po­li­tycz­ne. Pro­si­łem o in­ter­wen­cję. Po­wie­dział mi z uśmie­chem, że je­dy­nie po­nie­waż mnie lubi, przy­rze­ka mi, że nie bę­dzie prze­szka­dzał w mo­ich sta­ra­niach za­pi­sa­nia się na Wy­dział Pra­wa. Po­móc na­pew­no nie po­mo­że, bo nie zno­si pol­skiej po­ly­prag­ma­zji. Wi­nie­nem ogra­ni­czyć się do me­dy­cy­ny. On sam jed­nak stu­dio­wał dwa wy­dzia­ły…

Rada Wy­dzia­łu Pra­wa za­ła­twi­ła mój wnio­sek od­mow­nie.

Po uzy­ska­niu pra­wa prak­ty­ki, prze­nio­słem się do War­sza­wy, gdzie za­pi­sa­łem się już nor­mal­nym try­bem na Wy­dział Pra­wa U. J. P., któ­re­go stu­den­tem III-go roku dziś je­stem.

– Otrzy­ma­li­śmy po­da­nie ko­le­gi. Insp. lecz­nic­twa, dr B. zna­lazł w tecz­ce po­da­nie, któ­re swe­go cza­su zło­ży­łem w War­szaw­skiej Ubez­pie­czal­ni Spo­łecz­nej.

– Chciał­by ko­le­ga u nas pra­co­wać?

– Tak, pa­nie dok­to­rze.

– A jak tam u ko­le­gi ze sta­żem szpi­tal­nym?

Za­czął szu­kać w mo­ich pa­pie­rach.

– Mam bli­sko dwa i pół roku szpi­ta­la, ostat­nio od roku pra­cu­ją w cha­rak­te­rze asy­sten­ta u dra W. w Ła­zo­wie, mogę słu­żyć róż­ny­mi re­fe­ren­cja­mi…

Prze­rwał mi: – No, no, opi­nia dr W. star­czy mi za wszyst­kie inne re­fe­ren­cje.

Po­pa­trzył na mnie. Mia­łem na so­bie nowe ubra­nie. Lu­stro­wał mnie – ja­kaś myśl błą­ka­ła się w jego oczach. Spoj­rzał z pew­nym wa­ha­niem na moją twarz o nie­co bla­dej ce­rze, mój mło­dzień­czy wy­gląd…

– W naj­bliż­szym cza­sie zwol­ni się pe­wien re­jon… tyl­ko nie wiem, czy bę­dzie on ko­le­dze od­po­wia­dał.

O czym on my­ślał? Uśmiech­ną­łem się, by­łem przy­zwy­cza­jo­ny do naj­róż­no­rod­niej­szych o mnie opi­nii.

– Może ko­le­ga po­je­dzie do Pia­sków i po­mó­wi z drem R. Obej­rzy­cie so­bie te Pia­ski… ko­le­ga jest ka­wa­le­rem…?

Ski­ną­łem.

– Bo tam trud­no o miesz­ka­nie. Zwróć­cie się do Po­do­bwo­du w Pia­skach, za­sta­nie­cie w biu­rze na­pew­no dra R. Pro­sił­bym o po­wia­do­mie­nie mnie – może naj­le­piej te­le­fo­nicz­nie – czy re­flek­tu­je­cie na Pia­ski.

Po­dał nu­mer te­le­fo­nu. Po­in­for­mo­wał o tym, ja­kie pa­pie­ry jesz­cze do po­da­nia trze­ba do­łą­czyć i uśmie­chem dał mi znać, że na­sza roz­mo­wa się skoń­czy­ła.

Po­że­gna­łem się.

Na uli­cy za­py­ta­łem po­ste­run­ko­we­go o ko­mu­ni­ka­cję do Pia­sków. Tram­wa­jem, a po­tem ko­lej­ką. Po­je­cha­łem od­ra­zu.

Róż­ne wra­że­nia kłę­bi­ły mi się po gło­wie. Dzień był mży­sty. Pa­dał śnieg z desz­czem. Nogi prze­mo­czy­łem, było mi zim­no. W ko – lej­ce brud­no, wśród ja­dą­cych sami ro­bo­cia­rze.

Co on też o mnie my­ślał? Te­raz draż­ni­ło mnie to nie­co. No, zo­ba­czy­my. Zwy­kłem brać ży­cie ta­kim, ja­kim jest. Pod tym wzglę­dem zna­łem sie­bie do­brze. Ma­ga­zy­no­wa­łem za­wsze bier­nie wra­że­nia, na­wet ich nie war­to­ściu­jąc. Nie­któ­re wy­pad­ki ja­ko­by dla mnie nie ist­nia­ły. To­też zna­jo­mi mie­li czę­sto żal za moją pew­ne­go ro­dza­ju apa­tię, obo­jęt­ność, brak uze­wnętrz­nie­nia mych uczuć czy my­śli.

Mój Boże, kie­dy ja naj­czę­ściej o ni­czym szcze­gól­nym nie my­śla­łem.

Po pro­stu przyj­mo­wa­łem do wia­do­mo­ści na­su­wa­ją­ce się wra­że­nia. Je­stem ma­ło­mów­ny. To po­głę­bia­ło jesz­cze opi­nię o mo­jej „ta­jem­ni­czo­ści”. Dzia­łam naj­czę­ściej od­ru­cho­wo, im­pul­syw­nie.

Za­uwa­ży­łem na­wet, że całe moje sa­mo­po­czu­cie, rów­no­wa­ga du­cho­wa, jest uza­leż­nio­na od stop­nia re­zo­no­wa­nia. Ujem­ny sku­tek mego po­stę­po­wa­nia, je­śli to po­stę­po­wa­nie było od­ru­cho­we, nie wy­wo­ły­wał nig­dy żalu do sa­me­go sie­bie. Co naj­wy­żej mia­łem pre­ten­sję do ja­kie­goś poza mną ist­nie­ją­ce­go po­rząd­ku, któ­ry kłó­cił się z moim.. Dzia­ła­nie wy­ro­zu­mo­wa­ne mo­gło spro­wa­dzić dys­har­mo­nię, roz­dwo­je­nie we­wnętrz­ne, żal do sa­me­go sie­bie.

Ale to się rzad­ko zda­rza­ło. Bar­dzo rzad­ko.

Wśród ko­le­gów każ­de­mu mo­je­mu kro­ko­wi przy­pi­sy­wa­no ja­kąś myśl, ja­kiś cel. Zro­bi­li ze mnie czło­wie­ka zra­cjo­na­li­zo­wa­ne­go, in­te­lek­tu­ali­stę, po­li­ty­ka, a rów­no­cze­śnie czło­wie­ka bez­względ­ne­go, zde­cy­do­wa­ne­go do re­ali­zo­wa­nia swo­ich ce­lów „per fas et ne­fas”. Pe­wien pro­fe­sor po­znań­ski nie miał nic lep­sze­go do ro­bo­ty, niż przy­le­pić mi mar­kę Ro­be­spier­ra. W do­brej my­śli zresz­tą.

Tu­taj zaś dr B. pa­trzy na mnie z wy­raź­nym po­li­to­wa­niem, na poły z oba­wą, czy moż­na pu­ścić de­li­kat­ne­go, do­pie­ro co upie­czo­ne­go le­ka­rza, ele­gan­ta, do czer­wo­nych Pia­sków.

Je­stem zmę­czo­ny. Wsta­łem rano o pią­tej, by zdą­żyć na ósmą do Ubez­pie­czal­ni.

Pia­ski!

Pia­ski prze­ży­na szo­sa klin­kie­ro­wa. Mrok za­pa­dał. Jed­no tyl­ko wra­że­nie cze­pia­ło się mnie: pro­ste mury ciem­no – czer­wo­ne, ce­gla­nych, usze­re­go­wa­nych do­mów fa­brycz­nych.

Do­py­ta­łem się o Ubez­pie­czal­nię. Na bocz­nej uli­cy, brnąc po bło­cie, do­sze­dłem do domu ozna­czo­ne­go zie­lo­ną ta­blicz­ką. Tu musi miesz­kać le­karz.

Ja­kiś chło­pak stał w drzwiach.

– Jest dok­tor?

– O – tam – wła­śnie przy­je­chał.

O kil­ka­na­ście kro­ków na dro­dze sta­ła brycz­ka, z któ­rej wy­siadł ja­kiś star­szy pan z wa­li­zecz­ką.

Pod­cho­dził. Ukło­ni­łem się. Nie pa­trząc uchy­lił ka­pe­lu­sza. Wziął mnie za pa­cjen­ta.

– Dzień do­bry, pa­nie dok­to­rze. Skie­ro­wał mnie do pana dok­to­ra insp. B.

– A… pro­szę. Otwo­rzył drzwi i wpu­ścił mnie do mrocz­ne­go po­ko­ju. Przed­sta­wi­łem się.

– Po­le­cił mi zwró­cić się tu in­spek­tor B., bym się po­in­for­mo­wał u dok­to­ra o wa­run­kach pra­cy w Pia­skach. Mam tu zo­stać le­ka­rzem do­mo­wym.

– A… na­resz­cie. To wi­dać już coś dla mnie wy­szu­ka­li w War­sza­wie. Cały rok tu sie­dzę. Pa­trz­cie.

Prze­krę­cił kon­takt, by zro­bić świa­tło. Okna gołe, dół szyb za­le­pio­ny ga­ze­ta­mi, w rogu prze­ciw­le­głym mały pie­cyk że­la­zny, od któ­re­go szły bla­sza­ne rury po­przez cały po­kój do ko­mi­na. Ja­kieś sta­re krze­sło gi­ne­ko­lo­gicz­ne, umy­wal­ka, stół, pod­ło­ga czar­na. Wil­goć na odra­pa­nej ścia­nie przy pie­cy­ku. Wziął ja­kieś szczyp­ce – tak, gi­ne­ko­lo­gicz­ne szczyp­ce, i kładł nimi ka­wał­ki wę­gla do pie­cy­ka, na któ­re­go dnie ża­rzy­ły się pew­nie jesz­cze reszt­ki ognia.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: