Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Pic - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
12 marca 2014
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Pic - ebook

„Pic” to opublikowana już po śmierci autora mini-powieść, której bohaterem jest murzyn imieniem Pic, który postanawia porzucić swoje dotychczasowe życie i wieść życie włóczęgi.

Jack Kerouac - (1922-1969) - prozaik i poeta; kronikarz i prorok beat generation. Jego twórczość stała się głosem nieufnej wobec autorytetów młodzieży amerykańskiej i do dziś znajduje rzesze entuzjastów. Po ogromnym sukcesie powieści W drodze (1957) wydał wiele innych książek prozatorskich nawiązujących do niej tematem i formą, m.in. Włóczęgów Dharmy (1958), Podziemnych (1958), Big Sur (1962) oraz Wizje Gerarda (1963). Jest także autorem kilku tomów wierszy.

Kategoria: Literatura piękna
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7881-338-5
Rozmiar pliku: 2,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Roz­dział 1 Ja i dzia­dek

Nikt mnie nig­dy nie ko­chał tak jak ja sam, oprócz mat­ki, ale ona nie żyje. (Mój dzia­dek jest taki sta­ry, że pamięta co było sto lat temu, ale co w zeszłym ty­go­dniu czy wczo­raj to nie). Mój tata wy­je­chał tak daw­no, że nikt już nie wie jak wyglądał. Mój brat w każde nie­dziel­ne popołudnie zja­wiał się przed do­mem w no­wym gar­ni­tu­rze, nie na tej sta­rej dro­dze, tyl­ko przed do­mem, a dzia­dek i ja po pro­stu usa­dza­liśmy się na gan­ku i ga­da­liśmy, ale mój brat nie zwra­cał na nas uwa­gi i pew­ne­go dnia zniknął i już nie wrócił. Więc dzia­dek jest sam i mówi, że zaj­mie się świ­nia­mi, a ja mam na­pra­wić płot i jesz­cze „wi­działem Pana jak prze­cho­dził przez ten płot sto lat temu, On tu wróci”. I przyszła ciot­ka Ga­sto­nia, dysząc i stękając i po­wie­działa, że to praw­da, że ona też w to wie­rzy, wi­działa Pana więcej razy niż mo­gli­byśmy zli­czyć i al­le­lu­ja, al­le­lu­ja, krzy­czy, „Bo co w Piśmie to wszyst­ko praw­da, słowo w słowo a mały Pic­to­rial Re­view Jack­son (to ja) musi iść do szkoły i na­uczyć się pisać i czy­tać”, na co dzia­dek po­pa­trzył na nią, jak­by się za­sta­na­wiał, czy splunąć jej w oko ty­to­niem czy nie, po czym odpo­wie­dział „Jak o mnie cho­dzi to w porządku”, tak po pro­stu, „ale ta szkoła nie należy do Pana i Pic już po­tem nie będzie na­pra­wiał żad­nych płotów”.

No więc po­szedłem do szkoły i wróciłem do domu ze szkoły następne­go dnia i nie spo­tkałem ni­ko­go, kto by wie­dział, skąd się wziąłem, tyl­ko mówili, że to Ka­ro­li­na Północ­na. Dla mnie to to nie była żadna Ka­ro­li­na Północ­na. W szko­le mówili, że jesz­cze nig­dy nie mie­li tam ta­kie­go ciem­ne­go, czar­ne­go chłopca. Sam wiem naj­le­piej, bo wi­działem białych chłopców, jak prze­cho­dzi­li koło domu, wi­działem różowych i nie­bie­skich i zie­lo­nych i po­ma­rańczo­wych i czar­nych, ale nig­dy nie wi­działem kogoś tak czar­ne­go jak ja.

Ale ja się wca­le nie przej­mo­wałem i jak byłem bar­dzo mały to nieźle się bawiłem i robiłem różne po­tra­wy ze świńskich flaków dopóki nie uznałem, że to na­prawdę strasz­nie śmier­dzi i w ogóle, a dzia­dek sie­dział na gan­ku uśmie­chał się i palił tę starą zie­loną fajkę. Któregoś dnia przyszło dwóch białych chłopaków i po­wie­dzie­li, że je­stem na­prawdę czar­ny jak mu­rzyńskie dzie­cia­ki. No więc ja po­wie­działem, że prze­cież wiem. Na to oni, że je­stem za mały na to, co chcą robić, już nie pamiętam co, a ja, że ten chłopak ma w ręku strasz­nie fajną żabę. Ale on mówi, że to nie żaba tyl­ko RO­PU­CHA i że RO­PU­CHA po­tra­fi sko­czyć sto mil w górę, mówi to głośno i wyraźnie po czym zwie­wają na wzgórze za po­lem dziad­ka. Więc już wiem, że jest Ka­ro­li­na Północ­na i że jest ro­pu­cha i śni mi się to przez całą noc.

A na skrzyżowa­niu ulic stał sklep i pan Du­na­ston po­zwa­lał mi i sta­re­mu psu sia­dać na scho­dach do tego skle­pu, ale to były wie­czo­ry, słyszałem pio­sen­ki z ra­dia, pra­wie tak samo do­brze i wyraźnie jak oni w środ­ku, tak na­uczyłem się dwóch, trzech, sied­miu pio­se­nek i po­tem śpie­wałem. No i któregoś razu zja­wił się pan Otis w tym swo­im wiel­kim sta­rym sa­mo­cho­dzie, kupił mi dwie bu­tel­ki Dr Pep­pe­ra, jedną za­niosłem do domu dla dziad­ka: on po­wie­dział, że pan Otis to strasz­nie faj­ny gość i znał jego tatkę i tatkę jego tat­ki całe sto lat temu i to byli do­brzy lu­dzie. Ale ja prze­cież to wie­działem i zgo­dzi­liśmy się i zgo­dzi­liśmy się jesz­cze, że Dr Pep­per su­per­anc­ko szczy­pie w język. Więc już wie­cie, jak się wte­dy do­brze bawiłem.

Czy­li tak to właśnie wyglądało. Dom dziad­ka był cały po­chy­lo­ny i trochę się walił, był zbu­do­wa­ny z prze­piłowa­nych de­sek, oni piłowa­li te de­ski jesz­cze jak do­pie­ro co przy­je­chały z lasu a te­raz się ze­sta­rzały i wy­pa­czyły, ta­kie bied­ne sta­re są. Dach często wy­pa­dał ze złączy i spa­dał dziad­ko­wi na głowę, ale jemu to nie prze­szka­dzało i da­lej so­bie sie­dział i się bujał. Wewnątrz mie­liśmy taki porządek jak w wy­schniętej dziu­rze po zębie ku­ku­ry­dzy, tak samo po­marsz­czo­ny i mar­twy i do­brze mi się tam ga­niało na bo­sa­ka, zresztą sami byście się prze­ko­na­li gdy­byście spróbowa­li. Dzia­dek i ja spa­liśmy w wiel­kim sta­rym łóżku i mie­liśmy cały pokój nad głowa­mi, ta­kie było wiel­kie. Pies spał na pro­gu i ja nig­dy nie za­my­kałem drzwi, chy­ba że w zi­mie. Ja rąbałem drew­no a dzia­dek palił pod ku­chenką. I cza­sem było tak, że sie­dzi­my so­bie jemy fa­solę i gro­szek i mięso, a ja mam taką WIEL­GACHNĄ łychę i wsu­wam do opo­ru – kie­dy jest co. Bo ciot­ka Ga­sto­nia przy­no­si nam je­dze­nie raz tak raz siak, co ty­dzień, co mie­siąc. Przy­no­si nam mięso, su­cha­ry i różne różności. Dzia­dek upra­wia fa­solę i ku­ku­rydzę na polu przy płocie, a po­tem da­je­my świ­niom to co wy­plu­liśmy z ust bo nie dało się po­gryźć. Pies też to je. Dom stoi na środ­ku pola. Niżej jest dro­ga, pia­sko­wa dro­ga, cała zjeżdżona i pełna ka­mie­ni, łażą nią muły, a co jakiś czas prze­jeżdża sa­mochód i wy­rzu­ca za sobą porządną chmurę ku­rzu wy­soką na milę, po­tem czuję wszędzie ten za­pach i py­tam się: „Pa­nie Święty, cze­mu on się nie wy­czyści?” i wy­dmu­chuję so­bie nos, psiuu! Więc tam da­lej stoi sklep pana Du­na­sto­na na skrzyżowa­niu dróg, a jesz­cze da­lej las so­sno­wy, gdzie co­dzien­nie rano przy­la­tu­je taki sta­ry kruk i sia­da na gałęzi i kra-a-kra-aacze aż chryp­nie i ja tak samo kra­kra­kra­kra­kraczę dokład­nie jak on i się śmieję, co rano, ha­ha­ha­ha­ha, ta­kie to dla mnie śmiesz­ne. A po dru­giej stro­nie jest ta­bak bra­ta pana Du­na­sto­na, duży, duży dom pana Oti­sa i dom pani Bell bar­dziej na środ­ku pola, a pani Bell jest chy­ba pra­wie tak sta­ra jak dzia­dek i też pali fajkę. W su­mie może mnie lubi. Co wieczór wszy­scy śpią w na­szym domu i w tam­tym i w ogóle we wszyst­kich i słychać tyl­ko starą sowę – pu­uhuu! – gdzieś tam w le­sie i iik! iik! iik! piszczą nie­to­pe­rze i uja­dają psy, a w ciem­nościach skrzy­pią świersz­cze skrzy­pią.No i wie­cie, jesz­cze to siuu-siuu do­chodzące z MIA­STA. Je­dy­ne cze­go nie słychać to sta­rego pająka tkającego swoją sieć, idę i prze­ry­wam tę jego pajęczynę – po­tem się wy­cie­ram, a pająk tka mi nową. W górze da­le­ko na nie­bie widać sto mi­goczących gwiazd, a tu na zie­mi tyle kro­pel jak­by padał deszcz. Wchodzę do łóżka i dzia­dek mówi: „Mały, trzy­maj te swo­je wiel­kie mo­kre sto­py z dala ode mnie!” ale po krótkiej chwil­ce moje sto­py są su­che i wty­kam je pod kołdrę. Po­tem patrzę na gwiaz­dy za oknem i śpię na do­bre.

To już wie­cie, jak się wte­dy bawiłem?Roz­dział 2 Co się zda­rzyło

Bied­ny dzia­dek, któregoś dnia po pro­stu nie mógł wstać i wszy­scy przy­szli od ciot­ki Ga­sto­nii i po­wie­dzie­li, że na pew­no umrze z roz­pa­czy. Ale położyłem głowę obok na po­dusz­ce i dzia­dek po­wie­dział, że to nie­praw­da. I zaczął krzy­czeć, żeby wszy­scy się wy­nieśli oprócz jego wier­ne­go psa. Pies usiadł przy łóżku, wył i lizał dziad­ko­wi rękę. Ciot­ka Ga­sto­nia wy­go­niła go na dwór. „Sio! Już cię tu nie ma”. Ciot­ka Gas­to­nia umyła mi też twarz przy pom­pie. Wsa­dziła mi szmatę do ucha aż się za­tkało i kręciła mi pal­cem w tym uchu aż myślałem, że umrę. Więc zacząłem płakać. Dzia­dek też płakał. Syn ciot­ki Ga­sto­nii biegł i biegł z po­wro­tem drogą, pat-pat-pat jesz­cze nie wi­działem, żeby kto tak szyb­ko biegł. No i zja­wił się pan Otis w wiel­kim sta­rym sa­mo­cho­dzie i za­trzy­mał się pro­sto pod drzwia­mi. To był sil­ny wy­so­ki mężczy­zna z żółtymi włosa­mi, i wie­cie, on mnie pamiętał więc mówi: „No no no, i co te­raz z tobą będzie, chłopcze?”.

Po­tem bie­rze dziad­ka za dłoń i prze­wra­ca ocza­mi i wsa­dza rękę do wiel­kiej czar­nej tor­by, po to coś do osłuchi­wa­nia, po­tem słucha i wszy­scy na­chy­lają się żeby też posłuchać, syn ciot­ki Ga­sto­nii też, ale ciot­ka odpędza go plaśnięciem w twarz i wte­dy pan Otis szy­ku­je się, żeby ostu­kać dziad­ka tą ręką co ją trzy­ma pod drugą na jego klat­ce pier­sio­wej, ale na­gle patrzą so­bie w oczy i jest im tak smut­no, że pan Otis prze­sta­je. „A, sta­ry” mówi pan Otis do dziad­ka „I jak się czu­jesz?” na co dzia­dek wy­szcze­rza żółte zęby w uśmie­chu i mówi, krztusząc się: „Tam leży faj­ka, to bar­dzo porządna faj­ka” i mru­ga do pana Oti­sa. Nikt nie wie co tam dzia­dek wy­ga­du­je, ale pan Otis wie i dzia­dek się śmie­je tak bar­dzo, że aż się trzęsie jak drze­wo, kie­dy w środ­ku łazi po nim wie­wiórka. Pan Otis pyta „Gdzie jest?” a dzia­dek po­ka­zu­je na półkę i ciągle się krztu­si i śmie­je do pana Oti­sa. No bo za­wsze go lubił. A tam na górze na tej półce, tak wy­so­ko, że nig­dy jej nie za­uważyłem, leży ta faj­ka, o której roz­ma­wia­li. Pan Otis ją ściągnął, była zro­bio­na z kol­by ku­ku­ry­dzy i naj­większa i naj­lep­sza, jaką dzia­dek kie­dykolwiek zro­bił. Pan Otis pa­trzy na nią i wygląda tak smut­no, jak jesz­cze nig­dy nie wi­działem. Mówi „Pięć lat” i nic więcej nie mówi, bo to ostat­ni raz, kie­dy wi­dzi dziad­ka i dzia­dek o tym wie. Mija trochę cza­su i dzia­dek za­sy­pia, a wszy­scy stoją do­okoła i ga­dają, że nie wiem, jak ktoś może spać przy nich, i proszę co mówią: że dzia­dek jest bar­dzo cho­ry i na pew­no umrze, a ja, mały Pic, no co wte­dy ze mną? Aha, i strasz­nie przy tym płaczą, szczególnie ciot­ka Ga­sto­nia i jej przy­ja­ciółka pani Jo­nes, bo ko­chały dziad­ka tak jak ja, syn ciot­ki, on też płakał i te wszyst­kie małe dzie­cia­ki, które przy­pałętały się z uli­cy żeby po­pa­trzeć. Pies wyje pod drzwia­mi, żeby go wpuścić. I wte­dy pan Otis kazał wszyst­kim prze­stać się mar­twić, może dzia­dek jed­nak wy­zdro­wie­je, ale nie był taki pew­ny więc chciał spraw­dzić czy dałoby się wysłać dziad­ka do szpi­ta­la i tam by go wy­le­czy­li. Wszy­scy się zgo­dzi­li że tak trze­ba zro­bić i byli wdzięczni panu Oti­so­wi, bo chciał zapłacić z własnych pie­niędzy, żeby dzia­dek wrócił do zdro­wia. „Te­raz z tym małym”, mówi do ciot­ki Ga­sto­nii, „na pew­no twój mąż i oj­ciec się zgo­dzi żebyś go wzięła?” na co ona „Pan spuści łaskę na ich ser­ca”. A pan Otis mówi: „Tego nie wiem, ale proszę się nim do­brze zająć i dać mi znać czy wszyst­ko w porządku”. Jezuśku, jak ja płakałem kie­dy oni to mówili, kie­dy wszy­scy mówili te wszyst­kie rze­czy. I kie­dy za­bie­ra­li bied­ne­go dziad­ka do sa­mo­cho­du jak ja­kie­goś prze­je­cha­ne­go psa i położyli go na tyl­nym sie­dze­niu i od­wieźli do szpi­ta­la.Albo kie­dy ciot­ka Ga­sto­nia za­mknęła drzwi u dziad­ka, a on nig­dy ich nie za­my­kał, nig­dy nig­dy od stu lat. A mnie się robi nie­do­brze ze stra­chu i chcę upaść na zie­mię i wy­ko­pać so­bie tam jamę i tam się scho­wać i płakać bo nie znam ni­cze­go oprócz tego domu i dziad­ka, odkąd się uro­dziłem ni­cze­go in­ne­go nie wi­działem, a te­raz oni tu przy­chodzą i chcą mnie za­brać z tego pu­ste­go domu, a mój dzia­dek mi umarł na­wet nie mógł nic na to po­ra­dzić. Je­zus, ja prze­cież ciągle pamiętam co on mówił o płocie i o Panu i o panu Oti­sie i o mo­ich wiel­kich mo­krych sto­pach i pamiętam, że jesz­cze tak nie­daw­no tu był a te­raz jest strasz­nie da­le­ko więc płaczę i wszy­scy się mnie wstydzą.Roz­dział 3 Dom ciot­ki Ga­sto­nii

Więc za­bie­rają mnie do domu ciot­ki Ga­sto­nii, to wiel­ki dom, bo tam miesz­ka je­de­naście czy dwa­naście osób, od naj­mniej­sze­go dzi­dziu­sia aż po sta­re­go dziad­ka Jel­key, który nig­dy nie wy­cho­dzi bo jest sta­ry i ślepy. I ten dom w ogóle nie jest jak dom dziad­ka. Wszędzie te wszyst­kie okna i wiel­ki ce­gla­ny ko­min i ga­nek do­okoła całego domu, z krze­sełkami, a na brze­gach jest wy­sy­pa­ny pia­sek i pest­ki od ar­bu­za, żeby nikt się nie pośli­zgnął. Rany, w życiu jesz­cze nie wi­działem tylu much co w tym domu. O nie, to nie miej­sce dla mnie. Są drze­wa na podwórzu i wiśnia też i niezła huśtaw­ka, ale kręci się tam sześcio­ro czy sied­mio­ro dzie­ciaków, wszyst­kie piszczą i wrzeszczą, a świ­nie są ja­kieś inne, nie ta­kie faj­ne jak świ­nie dziad­ka. Ale nuda. O nie, nie chcę tu zo­sta­wać. Nie ma gdzie spać, chy­ba że w jed­nym łóżku z trze­ma czy czte­re­ma chłopa­ka­mi a ja nie mogę spać jak wpy­chają mi łokcie w twarz.

A dzia­dek Jel­key strasz­nie mnie prze­stra­szył, mówi: „Przy­pro­wa­dzić tu tego chłopca” więc mnie przy­pro­wa­dzają i po­tem łapie mnie za ręce i wbi­ja we mnie jed­no wiel­kie żółte oko, ale źle wy­ce­lo­wał, bied­ny, więc pa­trzy gdzieś nad moją głową i nic nie wi­dzi. Tego dru­gie­go oka wca­le nie ma, zo­stała mu tyl­ko za­su­szo­na dziu­ra, która we­ssała się do środ­ka głowy. W ogóle nie ma oczu, bied­ny sta­ru­szek. I trzy­ma mnie tak moc­no, że aż mnie boli i mówi: „Aha to jest ten chłopiec, no wy­star­czy, jak go do­tknę raz dzien­nie”. Wte­dy pod­bie­ga ciot­ka Ga­sto­nia i odciąga mnie od nie­go i mówi: „cze­mu chcesz przekląć tego chłopca, sko­ro już przekląłeś wszyst­kich sie­dem razy? Co on win­ny, że jego oj­ciec zro­bił ci to z ocza­mi, to tyl­ko dzie­ciak”. A dzia­dek Jel­key krzy­czy „Za­mie­rzam go do­tknąć sie­dem razy, żeby umarł i nikt mnie nie powstrzy­ma”. „A właśnie że nie” wrzesz­czy ciot­ka Ga­sto­nia, a wu­jek Sim, czy­li mąż ciot­ki Ga­sto­nii, za­bie­ra ją na dwór, mnie też, za­czy­nam biec i cho­wam się na podwórzu, tak się boję, że dzia­dek Jel­key zno­wu mnie do­pad­nie. O nie, wca­le mi się nie po­do­ba dom ciot­ki Ga­sto­nii, ani trochę.

Później było tak, że dzia­dek Jel­key sie­dzi w kącie i je z mis­ki na ko­la­nach i wszy­scy inni siedzą przy sto­le, a dzia­dek Jel­key słyszy, że wszy­scy roz­ma­wiają więc pyta: „Czy to ty chłopcze?” i ma na myśli mnie. Cho­wam się za ciotkę Ga­sto­nię. „No chodź, stań tu przy mnie, chłopcze, żebym mógł cię do­tknąć ze dwa razy. Wte­dy zo­staną już tyl­ko czte­ry i spełni się klątwa”. „Nie zwra­caj uwa­gi, co mówi” mówi mi ciot­ka Ga­sto­nia. Wuj Sim wca­le się nie od­zy­wa i nig­dy na mnie nie pa­trzy i je­stem taki wy­stra­szo­ny i cho­ry, że nie wiem czy przeżyję jesz­cze długo u ciot­ki Ga­sto­nii, chy­ba pójdę do lasu i tam umrę, bo robię się taki nie­bie­ski. Ciot­ka Ga­sto­nia mówi, że chy­ba za­cho­ro­wałem, bo stra­ciłem je­de­naście funtów, czuję się okrop­nie źle i słabo i przez cały dzień leżę na zie­mi. „Cze­mu ty ciągle leżysz i płaczesz w tym ku­rzu, dzie­cia­ku” mówi mi ciot­ka Ga­sto­nia „po co się mażesz w tym błocie”. Bo ciot­ka musi mi to błoto po­tem wy­cie­rać. Ale to nie ona, to dzia­dek Jel­key i wu­jek Si­me­on i wszyst­kie dzie­cia­ki rzu­cają we mnie pia­skiem. I nikt nie chce mnie za­brać do szpi­ta­la do dziad­ka. „O Jezuśku muszę prze­stać tyle płakać”.

Dzia­dek Jel­key wy­sta­wił rękę przez okno i mnie złapał i ude­rzył tak, że rąbnąłem o zie­mię, a on wrzesz­czy i dy­szy i mówi: „To już dru­gi raz, dru­gi raz go do­tknąłem!” a po­tem mówi, mówi: „I trze­ci! – i czwar­ty! –” i ciot­ka Ga­sto­nia bie­rze mnie i od­py­cha tak moc­no, że zno­wu ląduję na zie­mi. „Wi­działem znak, kie­dy się wy­chy­lałem, żeby go złapać, znak!” ry­czy dzia­dek Jel­key „A te­raz zo­stały już tyl­ko trzy razy!” Ciot­ka Ga­sto­nia wy­bu­cha płaczem i rzu­ca się na łóżko, i ude­rza się w nogę i sam już nie wiem co, a wszyst­kie dzie­cia­ki lecą na drogę po wuja Sima, który jest na polu z mułem i wuj Sim bieg­nie do domu. Je­zus, i wte­dy ten sta­ry dzia­dek Jel­key wy­cho­dzi na ga­nek, żeby mnie dopaść i pod­cho­dzi dokład­nie gdzie stoję, jak­by wca­le nie był ślepy, ale na­gle po­ty­ka się o krzesło i spa­da z wrza­skiem. Coś tam mu się stało, bo wszy­scy krzyczą „och!”, wu­jek Sim go pod­no­si i nie­sie do domu, do łóżka, a sta­ru­szek cały czas stęka. Wu­jek Si­me­on kazał ku­zy­no­wi wy­pro­wa­dzić mnie na dwór, więc sto­imy ra­zem na dwo­rze i słucha­my, jak oni wrzeszczą na sie­bie z ciotką Ga­sto­nią.

„Po co ty chcesz tu trzy­mać tego chłopca, prze­cież jest przeklęty, ty głupia?” drze się wu­jek Sim, a ciot­ka Ga­sto­nia ciągle się mo­dli i mo­dli, „O Pa­nie, to tyl­ko dziec­ko, on ni­ko­mu nic nie zro­bił, po co Bóg miałby zsyłać hańbę i znisz­cze­nie na głowę nie­win­ne­go ba­ran­ka, naj­mar­niej­sze­go dzie­cia­ka”. „Ja nie mam nic wspólne­go z tym co Pan zde­cy­du­je” wrzesz­czy wu­jek Sim, a ciot­ka Ga­sto­nia: „Do­bry Boże, jego krew to moja krew i krew mo­jej sio­stry to moja krew, o Pa­nie, Jezuśku ko­cha­ny, ocal nas od grze­chu, za­cho­waj mo­je­go męża od grze­chu, za­cho­waj mo­je­go teścia od grze­chu, za­cho­waj moje dzie­ci od grze­chu i Pa­nie, ach naj­droższy Boże, za­cho­waj mnie, Ga­sto­nię Jel­key, od grze­chu”. Wu­jek Sim wy­szedł na ga­nek i po­pa­trzył na mnie spode łba, po czym po­szedł so­bie, bo ciot­ka Ga­sto­nia mogła się tak mo­dlić przez całą noc, a on nie miał już nic do po­wie­dze­nia. Dzia­dek Jel­key spał.

No więc ku­zyn, był star­szy ode mnie, za­brał mnie drogą do MIA­STA, bo wie­dział, że strasz­nie mi źle. Mówi: „Dzi­siaj so­bo­ta, wszy­scy się upi­jają i idą do mia­sta, a tam roc­kują, to właśnie robią tak jest”, na co ja „co to zna­czy roc­kują?”. A on: „Rany, no mają taką mu­zykę do ska­ka­nia i śpie­wają i tańczą i różne ta­kie. O tak, ja sam wi­działem, w so­bot­ni wieczór, jadłem pie­czoną świnię a tatuś wypił całą bu­telkę o tak” i od­rzu­ca wielką głowę do tyłu, zna­czy ku­zyn, on ma na­prawdę wielką głowę, poważnie, i po­ka­zu­je mi jak jego tata to zro­bił i mówi: „Jup­piii!”. A po­tem ob­ra­ca się do­okoła i ska­cze, żeby mi po­ka­zać, po czym mówi: „No i to jest ta­niec. Ale ty nie możesz iść na tańce, bo je­steś prze­klęty”. Więc ku­zyn pro­wa­dzi mnie kawałek drogą i na­gle widać wszyst­kie światła MIA­STA, co ja ta­kich w życiu nie wi­działem i sia­da­my so­bie na jabłoni i pa­trzy­my a to wszyst­ko błysz­czy. Ale ja je­stem taki smut­ny, że na­wet mnie to nie bie­rze. Jezuśku, co mnie ob­cho­dzi to sta­re głupie mia­sto?

Więc ku­zyn idzie so­bie swoją drogą, a ja swoją i za­su­wam przez las i za wzgórze do skle­pu pana Du­na­sto­na i słucham so­bie pio­se­nek przez ra­dio. A po­tem, no oczy­wiście, idę z po­wro­tem do domu dziad­ka. Jest taki ci­chy, pu­sty, ja­sne, nikt nie wie, ale ja za­raz umrę i położę się na zie­mi na śmierć. Sta­ry pies wyje u drzwi dziad­ka, ale on już tam nie miesz­ka, i ja też już tam nie miesz­kam i nikt tam nie miesz­ka, w ogóle ni­ko­go nie ma a pies może się zawyć na śmierć.

A dzia­dek wi­dział, jak Pan prze­cho­dzi przez płot sto lat temu i te­raz musi umrzeć w szpi­ta­lu i już nig­dy nie zo­ba­czy tego płotu ani w ogóle nic in­ne­go. Więc py­tam Pana: „Cze­mu Pan to zro­bił bied­ne­mu dziad­ko­wi?”

Nic więcej nie pamiętam o domu ciot­ki Ga­sto­nii i o tym, co się tam zda­rzyło.Roz­dział 4 Brat po mnie przy­cho­dzi

Chłopiec jak ja nie ma gdzie spać, chy­ba że idzie gdzie mu każą, bo ja na pew­no nie chciałem wra­cać do ciot­ki Ga­sto­nii, tyl­ko po pro­stu nie było in­ne­go miej­sca gdzie mógłbym spać niż dom mo­jej bied­nej ciot­ki, więc idę z po­wro­tem przez ciem­ny las i proszę bar­dzo, ciot­ka Ga­sto­nia cze­ka na mnie przy świe­tle lam­py w kuch­ni. „Idź spać, dziec­ko” mówi do mnie tak ciepło, że chciałbym klęknąć i usnąć jej na ko­la­nie tak jak spałem na ko­la­nie mat­ki kie­dy byłem mniej­szy i kie­dy mat­ka żyła. „Cio­cia Ga­sto­nia się tobą zaj­mie bez względu na wszyst­ko” po­wie­działa, pogłaskała mnie po głowie i zasnąłem.

Po­tem przez dwa dni cho­ro­wałem w łóżku, dwa, trzy, sie­dem, a przez cały czas padało i padało i ciot­ka Ga­sto­nia dawała mi kaszę z cu­krem do je­dze­nia i pod­grze­wała dla mnie ka­pustę. Dzia­dek Jel­key sie­dział po dru­giej stro­nie domu i po­wta­rzał „przy­pro­wa­dzić mi tu tego chłopca”, ale ani nikt mnie do nie­go nie przy­pro­wa­dził, ani nie po­wie­dział, gdzie je­stem, bo ciot­ka Ga­sto­nia kazała wszyst­kim trzy­mać gębę na kłódkę. Dzia­dek Jel­key złapał mo­je­go ku­zy­na przez okno tak jak mnie, ale po­wie­dział: „Nie, po­znaję, to nie ten chłopiec”, a ku­zyn za­sko­wy­czał tak jak ja. Spałem przez dwa dni i jak się bu­dziłem to tyl­ko po to, żeby zno­wu zasnąć i ciot­ka Ga­sto­nia posłała po pana Oti­sa, ale pan Otis po­je­chał na PÓŁNOC. „Gdzie na PÓŁNOC?” spy­tała ku­zy­na, a ku­zyn, że „No po pro­stu na PÓŁNOC”. „Ale do ja­kiej części PÓŁNOCY”?, „No do PÓŁNOC­NEJ WIR­GI­NII”, a ciot­ka Ga­sto­nia spuściła głowę i nie wie­działa co robić.

Więc pan Otis po­je­chał, a ciot­ka Ga­sto­nia mo­dliła się za mnie i przy­pro­wa­dziła panią Jo­nes żeby też się za mnie mo­dliła.

Wu­jek Sim to od razu jak na mnie spoj­rzał po­wie­dział do ciot­ki: „Ten chłopak niedługo pójdzie w ślady dziad­ka, tak mi się zda­je” a ona spoj­rzała na dach i po­wie­działa „Amen, ten świat nie jest dla ta­kie­go nie­win­ne­go ba­ran­ka, niech Pan oca­li mu duszę”. „No i jed­na gęba mniej do wy­kar­mie­nia” – po­wie­dział wuj Sim na co ciot­ka strasz­nie krzyknęła: „Och Jah­we od­wiedź mo­je­go męża od jego grzesz­nej dro­gi”. „Przy­mknij się, ko­bie­to, twój mąż nie ma cza­su na grzesz­ne dro­gi i nie ma też pie­niędzy na nową ku­chenkę tej zimy, bo to po­let­ko ty­to­niu zo­stało przeklęte, słyszysz mnie, ro­ba­ki za­częły zżerać liście odkąd ten chłopiec tu jest”. I wy­szedł z po­ko­ju. No, to była najdłuższa mowa, jaką słyszałem, żeby ten człowiek po­wie­dział. Więc leżałem w łóżku w so­bot­nie rano i PRRA­AST! Na­gle wszy­scy wrzeszczą i ga­dają na dwo­rze i są tacy głośni, że usiłuję zo­ba­czyć co jest gra­ne i wy­so­ko wyciągam głowę, ale nic nie widzę. A po­tem wszy­scy się zwa­lają na ga­nek, więc kładę głowę z po­wro­tem bo je­stem cho­ry. I zgad­nij­cie kto wszedł w drzwi, a za nim te wszyst­kie śmiejące się dzie­cia­ki?

No prze­cież że mój brat, niech mnie gęś kop­nie, i to taki zmie­nio­ny odkąd po­szedł so­bie z domu ode mnie i od dziad­ka, że na­wet nie byłem pew­ny kto to jest ten gość stojący w drzwiach, bo miał taki jak­by okrągły ka­pe­lusz na głowie z małym gu­zicz­kiem na górze i włosy zwi­sały mu jakoś dziw­nie z podbródka i cały był szczupły i wy­rośnięty i miał przy tym za­smu­coną twarz. Śmiał się i śmiał kie­dy mnie zo­ba­czył i pod­szedł do łóżka, żeby mnie złapać i spoj­rzeć w oczy. „No proszę, to on” po­wie­dział i nie do ko­go­kol­wiek, bo po­wie­dział to sam do sie­bie i uśmiechnął się, a ja byłem taki zdzi­wio­ny, że nic nie po­wie­działem. Wie­cie byłem taki zdzi­wio­ny, że usiadłem w łóżku. Wszyst­kie dzie­ci się śmiały, ale ciot­ka Ga­sto­nia tyl­ko się mar­twiła i robiła za­mie­sza­nie, bied­na i bez prze­rwy oglądała się przez ramię czy nie idzie wuj Sim, bo on też nie lubi mo­je­go bra­ta, tak mi się zda­je. „Ej ty Slim, co się z tobą działo i cze­mu tu przy­cho­dzisz?” pyta mo­je­go bra­ta, a on „No już, już” i pod­ska­ku­je i lata i tańczy po całym domu, jesz­cze nig­dy nie wi­działem, żeby ktoś tak ko­micz­nie tańczył, więc się śmieję i wszyst­kie dzie­ciaki też się śmieją, a dzia­dek Jel­key się pod­no­si i mówi: „Po co te wszyst­kie śmie­chy?”.

„Przy­je­chałem tu po Pana Pica, psze­pa­nią, żeby za­brać go na moim ma­gicz­nym dy­wa­nie na PÓŁNOC do NO­WE­GO JOR­KU, wa­sza miłość” mówi i ko­micz­nie się kłania i ściąga so­bie ko­micz­ny ka­pe­lusz i po­ka­zu­je wszyst­kim głowę. Dzie­cia­ki i ja zno­wu się strasz­nie śmie­je­my, po pro­stu nie wi­dzie­liście, żeby ktoś się tyle cie­szył i śmiał co my wte­dy. „Kto mówi?” pyta dzia­dek Jel­key, i mówi: „Cze­mu dzie­cia­ki się śmieją?”. Ale nikt mu nie tłuma­czy.

„Skąd się tu wziąłeś?” – pyta ciot­ka Ga­sto­nia a on wty­ka ka­pe­lusz pod pachę i mówi: „Żeby za­brać bra­ta, stąd się wziąłem” i już nie łazi do­okoła a dzie­cia­ki wiercą się i stają na pal­cach, bo chciałyby się jesz­cze pośmiać, ale te­raz dorośli będą robić poważne rze­czy.

Ja, bo ja mam świet­ny dzień od rana, wstaję i skaczę po łóżku i od­dy­cham głęboko i czuję się fan­ta­stycz­nie. Jup­pi!

„Ni­ko­go nie za­bie­rzesz” – mówi ciot­ka Ga­sto­nia, a mój brat: „Owszem za­biorę, a cze­mu mówisz, że nie?”. „Cze­mu?” pyta ciot­ka Ga­sto­nia. „A co ty je­steś, jakiś człowiek, nie wia­do­mo skąd wcho­dzisz i mówisz, że za­bie­rzesz to cho­re dziec­ko z domu gdzie ma dach nad głową?”

„Ale to nie jego dach, cio­ciu” mówi on, na co ta ko­bie­ta wsta­je i za­czy­na wrzesz­czeć „Tyl­ko nie cio­ciu, co ty so­bie myślisz, wszy­scy wiedzą, że je­steś nic do­bre­go, nie pra­cu­je, tyl­ko pije i włóczy się po no­cach po au­to­stra­dzie a po­tem po pro­stu so­bie idzie, kie­dy twoi bied­ni ro­dzi­ce naj­bar­dziej cię po­trze­bo­wa­li. Już cię tu nie ma, słyszysz, już cię tu nie ma”.

„Kto to, kto w domu?” ry­czy dzia­dek Jel­key i mio­ta się i szar­pie za poręcze krzesła i rozgląda się do­okoła. Wie­cie, ja i dzie­cia­ki już się nie śmie­je­my.

„Pani”, mówi mój brat, „Co mówisz?” a ciot­ka Ga­sto­nia wrzesz­czy „Co za pani, nie życzę so­bie i nie przyłaź tu po żadne dzie­ci, żeby je za­brać spod mo­je­go da­chu i spro­wa­dzić na złą drogę, cze­goś się na­uczył od ojca. O TAK” ry­czy „jes­teś nie lep­szy niż twój oj­ciec i nie lep­szy niż który­kol­wiek z Jack­sonów”.

Dokład­nie wte­dy zro­zu­miałem wszyst­ko na te­mat mo­je­go życia. „Kim jest ten człowiek w domu?” krzyknął zno­wu dzia­dek Jel­key i był tak strasz­nie wściekły, jak jesz­cze nig­dy nie wi­działem, żeby ten sta­ry śle­piec był taki wściekły. Chwy­cił laskę i ścisnął ją w ręku. No i właśnie wte­dy na gan­ku zja­wia się wuj Sim i jak wi­dzi mo­je­go bra­ta na środ­ku domu to mu się robią ta­kie wiel­kie oczy jak ku­rze jaja, białe, okrąg­łe i twar­de. I mówi ta­kim dziw­nym ci­chym głosem: „Nie masz pra­wa być tu­taj w tym domu człowie­ku i do­brze o tym wie­działeś”. Nie od­wra­ca się, ale sięga za drzwi i wyciąga tę łopatę, co tam leży. „Wy­no­cha stąd”. Ciot­ka Ga­sto­nia szyb­ko opusz­cza szyję i szy­ku­je się do wrza­sku, ale jesz­cze nie jest go­to­wa i wszy­scy cze­kają.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: