Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Pieczeń dla Amfy - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
13 kwietnia 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Pieczeń dla Amfy - ebook

Salcia Hałas zaprasza do gdyńskiego falowca, najdłuższego bloku mieszkalnego w tej części Europy, miejsca objawionego cudu Matki Boskiej Falowcowej i niespełnionych miłości, do świata bolesnego realizmu i cudownej magii.

Gdy portowe miasto okrywa śnieg, a anioły rozdają ludziom opłatki, smutna dziewczyna przytula psa i wierzy, że ludzie stają się lepsi. Samotna matka czeka na wielką miłość, kwiaciarka z cmentarza opowiada młodemu budowlańcowi najpiękniejsze historie świata a małe dziecko milczy, bo wszystko już zostało powiedziane.

To wyjątkowe zestawienie soczystej, barwnej polszczyzny polskich blokowisk i zaczarowanych opowieści rodem ze wschodnich baśni jest czymś niezwykle rzadkim w polskiej literaturze.

Kategoria: Opowiadania
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-287-0330-8
Rozmiar pliku: 2,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Mentolowe

Siedzimy z Elwirką na skrzynkach plastikowych, co je ma Elwirka za sklepem do siedzenia, i jaramy mentolowe.

Póki nam Unia nie zabroniła.

Na zapas.

Elwirka, ja i dziewczynka zombi.

To znaczy dziewczynka zombi nie jara, bo ona jest bardzo porządnym dzieckiem. Dłubie coś patykiem.

Piszemy bajkę, bo tak nas uczyła pani świrolog na zajęciach, co je nam Unia zafundowała. Że jak się ma kryzys i problem, to jest taki sposób, żeby sobie napisać bajkę.

I ma pomóc.

Siedzimy pod falowcem, bo tu mieszkamy.

Nie oddalamy się stąd zanadto.

Falowiec, i to, co wyrosło wokół, wystarcza nam do życia.

Mamy łąki i morze.

A także Policję, Sklepy Mięsne, Bank Millenium, Pranie Dywanów na Wskroś w Kąpieli i wiele innych atrakcyjnych lokali handlowo-usługowych.

Chociaż akurat Policja jest naprzeciwko, a Pranie Dywanów na Wskroś w Kąpieli obok, w dobudówce.

Mamy też Kuchnię Wietnamską i Makdonalda.

Makdonald też jest w dobudówce.

Mieszkamy w najdłuższym budynku mieszkalnym w Europie.

To znaczy mieszkałyśmy, bo potem pojawił się internet i się okazało, że są dłuższe.

Ale my w to i tak uparcie nie wierzymy.

Mamy napisać bajkę, ale na razie tylko jaramy.

Mamy już początek.

Byłyśmy sobie Maria Mania, Elwirka i dziewczynka zombi.Maria Mania

Maria Mania jest sobie zadłużoną wdową i kwiaciarką przy zakładzie pogrzebowym.

No nie brzmi to za dobrze, jak się powie głośno.

I odstrasza potencjalnych zalotników.

Ten śmierci w Marii obecności nadmiar.

Jakby to była Marii wina, że były zszedł przedwcześnie.

Albo, że kryzys w branży kwiaciarskiej nastąpił oraz gospodarce ogólnoświatowej i ludzie przestali kupować kwiaty.

Bo to się nie opłaca.

Kwiaty są drogie i chwilowe, lepiej kupić rzeczy, na ślub nawet już nie wszyscy, coraz mniej, jest trend, żeby zamiast kwiatów dać na schronisko dla sierotek albo hospicjum.

Ale umarłym jeszcze kupują, bo umarłym nie da się kupić rzeczy, bo by ukradli.

Znaczy żywi, oczywiście, by ukradli.

Kwiaty są umarłym tak samo niepotrzebne, ale żywi je kupują, a potem inni żywi je kradną.

Dzięki temu Maria ma pracę.

Oprócz kredytów byłego wlecze się jeszcze za nią dziec­ko upiór.

I upodobanie do niewłaściwych mężczyzn z powodu trudnego dzieciństwa i niewłaściwych wzorców.

Tak przynajmniej twierdzi pani świrolog. Ta z Unii Europejskiej.

W kwiaciarni Maria robi wiązanki i wieńce pogrzebowe. Pracuje w czapce z powodu zielonych włosów. Ta czapka to był warunek pana Jeremiego co do współ­pracy.

Który to pan Jeremi jest przedsiębiorcą pogrzebowym i Marii Mani w pewnym sensie pracodawcą.

A właściwie nie do końca można tak to nazwać, bo z kwiaciarni pobiera haracz, a nie Marię zatrudnia.

Bo Maria ma działalność. I skomplikowany z panem Jeremim układ biznesowy.

Na przykład w kwestii nissana.

Nissan jest własnością zakładu pogrzebowego.

Służy do wożenia dużych i potrzebnych rzeczy.

Ale nie umarłych, bo ma otwartą pakę.

A umarłych wozi się dyskretniej, pod przykryciem.

W majestacie i szacunku i żeby nikogo przypadkiem nie przestraszyli.

I nie powypadali oczywiście.

I tego właśnie nissana pan Jeremi Marii użycza.

Żeby sobie mogła po pracy pojeździć w różne miejsca.

Bo samochód własny dawno, żeby pokryć piątego komornika, sprzedała.

A co do czapki, to rozumie Maria taki warunek.

Że nie wypada, żeby przy umarłych.

Umarli przebywają w ciemnościach i mogą być na kolory nadmiernie wrażliwi.

Maria ma różne czapki.

Na przykład na Wszystkich Świętych ma ciemnofioletową, żeby pod kolor było.

A na wiosnę zieloną.

Ma też jedną khaki z napisem hiphopowym, którego nie umie odczytać.

Bo jest zakręcony i zawiły.

Nosi ją bez okazji.

Oprócz działalności, długów i czapek ma jeszcze Maria psa sukę, bulterierkę białą, znalezioną.

I dwa szczury.Elwirka

Jest jeszcze Elwirka.

Elwirka jest koleżanką, którą Maria zapoznała na terapii zajęciowej dla kobiet, które wiążą się z niewłaściwymi partnerami.

Na tej właśnie terapii, na której nauczyłyśmy się, że trzeba napisać bajkę.

Terapia była po to, żebyśmy się wiązać przestały.

Zorganizowała nam ją Unia Europejska.

Nie przestałyśmy.

Za to poznałyśmy się jeszcze bardziej na spacerach z psami.

Mamy tu teraz, pod falowcem, taką dwuosobową grupę wsparcia.

Elwirka pracuje w Żabce. W falowcu.

Prócz tego strzyże psy, ale to akurat wyjazdowo, usługa w domu u klienta.

Niewłaściwym partnerem Elwirki jest Łysy, który tak naprawdę ma na imię Piotrek. Nie ma on często pracy i za dużo pije.

Elwirka ma oprócz tego syna Borysa z byłym, co jej nie płaci.

Ma też trzy psy, wszystkie znalezione.

Oraz karaluchy, których nie chce mieć, a ma i tak.

A dziewczynka zombi to dziewczynka zombi jest.Falowiec

Falowiec jest dwubarwny. Od jednej strony pomarańczowy, a od drugiej nie.

Pomarańczowy jest od strony zachodu słońca, Policji i Biedronki.

To akurat dobrze, że od zachodu, bo zachód słońca podkreśla jego pomarańczowość.

Falowiec w zachodzie słońca jest najpiękniejszym widokiem świata. Jest największą pomarańczową rzeczą w Europie, a może i na całym świecie.

A pomarańczowy to ulubiony kolor Mani.

I dziewczynki zombi.

Z powodu pomarańczy.

Dziewczynka zombi uważa pomarańczę za najpiękniejszy owoc świata. Tak jej z dzieciństwa w komunizmie zostało jeszcze.

Od drugiej strony, tej niepomarańczowej, falowiec jest szary. Rozciąga się tu przestrzeń rekreacyjna dla mieszkańców, w której się właśnie znajdujemy.

Rozciąga się jest tu bardzo właściwym słowem.

Bo mamy tu takie jakby bardzo przerośnięte patio.

Od tej strony są też balkony dla mieszkańców, żeby sobie mogli popatrzeć, jaka im przestrzeń rekreacyjna rozciąga się.

A jak się mieszkaniec wychyli, i to wcale nie za bardzo, to zobaczy nawet morze.

Samobójstwa zdarzają się raczej od drugiej strony, tej pomarańczowej, bo tam jest wolny dostęp z galerii. Przez to mamy w falowcu podwyższony procent samobójstw.

Przez wyskoczenie.

Samobójstwa popełniają zazwyczaj obcy, którzy przychodzą tu specjalnie właśnie w tym celu.

Jak spadać, to z wysokiego konia, jak skakać bez spadochronu, to z falowca.

Tak chyba myślą ci samobójcy, ale potem nie da się z nimi porozmawiać, bo z tej wysokości są to samobójstwa udane, czyli na śmierć.

Mieszkańcy raczej wyrzucają telewizory.

W przyszłości na falowcu ukaże się Matka Boska.

Ale jeszcze nie teraz.

Od strony z balkonami falowiec jest szarobiały i z farby obłuszczony.

Obwieszony praniem i antenami. Grillami i starymi telewizorami.

Trochę jak fawela wygląda. A trochę jak wąż albo robak kosmiczny.

Zarówno robaki kosmiczne, jak i też węże, są na pewno duże. W kosmosie jest wiele miejsca, by rosnąć.Kosmos



– W kosmosie wszystko jest duże, prawda? – pyta Maria i pstryka końcówką papierosa w ciemność.

– No… Albo całkiem malutkie… Mikroskopijne.

Są też w kosmosie takie sytuacje, że coś jest hipotetycznie. Jak w matematyce…

– Możesz sobie wyobrazić, że dwie proste spotykają się w nieskończoności? – pyta Maria.

– To tak, jakby falowiec i Biedronka zaczęły pędzić przed siebie przez Bałtyk, przez Szwecję i biegun w kosmos i gdzieś tam ich tory by się spotkały w kosmicznej nieskończoności…Mgła

Mgła znad morza wyszła i dół falowca przykryła. Na razie dopełza do trzeciego. Najpóźniej o piątej będzie u Marii.

Albo jeszcze do siódmego dzisiaj wieczorem zdąży.

Nie wiadomo.

Z mgłą nigdy nic nie wiadomo. Może napełzać powoli albo szybko, znienacka i przed świtem jak wiking.

Na razie górę wciąż nieźle widać. I z mgły wystaje.

Rano okno będzie zasnute szarosiną ciemnością.

Bo teraz, o tej zimowej porze, wstaje Maria, jak jest jeszcze ciemno i przeraźliwie. Kwiaciarnie na cmentarzach otwiera się wcześniej niż te dla normalnych, żywych.

Bo ludzie od rana przychodzą do umarłych. Starsze kobiety zazwyczaj.

Umarli lubią sztywne wiązanki na świerku i gerbery. Gerbery są czerwone, białe albo kremowe. Oprócz tego anturium, kalie i róże. I lilie oczywiście.

Lilie obowiązkowo białe.Z powodu metafety nadmiaru

Elwirka wyciąga z kieszeni Petity Bure.

Te najmniejsze.

Be be się nazywają.

Po paczce dla każdej.

Więc teraz palimy i chrupiemy petity, łącząc naraz dwie niezdrowe przyjemności.

A nawet więcej, bo jak liczyć białą mąkę, cukier i tłuszcz cukierniczy oddzielnie, to się nazbiera.

Ale wcale nam od tego nie lepiej.

Elwirce, bo się martwi dotacją, a Marii z powodu dziewczynki zombi.

Z powodu tego, że przyszła, że jest i że trzeba z nią coś zrobić, podobnie jak z długami byłego, które Maria spłaca, bo nie zdążyła się rozwieść, bo były zniknął, skutecznie jej to uniemożliwiając.

Były nazywał się Mikołaj. Był alkoholikiem i hazar­dzistą.

Z czasem uzależnił się też od metafety.

Wręcz przeciwnie do imienia zabierał, nie dawał.

Maria miała z nim kota psychopatę.

Nie wiadomo, co się stało z kotem.

Bo kota zabrał.

A jakiś czas po tym, jak się wyprowadził, to umarł.

Wylewu dostał.

Z powodu tej metafety nadmiaru.

Przed śmiercią zaciągnął jeszcze kredyt, bo w papierach miał zdolność.

Kota już wtedy przy nim nie było.Dziecko upiór może chcieć mleka

Palimy i patrzymy w ciemność grudniową. Ponuro jest.

Dziewczynka zombi wybiera błoto ze szczelin chodnikowych, na patyk nakręca i miny robi.

Nie wiadomo, co zrobić, żeby z powrotem do piątego wymiaru wróciła.

Elwirka mówi, że dobre jest mleko.

– Może daj jej mleka. Dziecko upiór może chcieć mleka. Takie na przykład bożęta lubią i chcą.

– Ona nie jest skrzatem, tylko dziewczynką zombi. I nie lubi mleka…

Z jedzenia to w ogóle mało co lubi.

Elwirka wzrusza ramionami i lok znad oka zdmuchuje.

– Ona coś je w ogóle?

– Czasami. Żelki je na pewno. I lizaki. Jak jej coś smakuje, to je.

A tak, to nie bardzo.

– No to nie wiem… Może chce bajkę. Opowiadaj jej. I rysuj.

Może mangę? Ty lubisz mangę przecież. Ale taką kulturalną. Wiesz, taką bez krwi, rzezi i pożogi. Dziewczyńską. Taką, żeby się, wiesz, zidentyfikowała.

Że jest na przykład bohaterka i ona też jest dzieckiem i dziewczynką i ma przygody. I musi kogoś uratować na przykład.

Bo my w Japonii też takie durne jesteśmy. Na całym świecie. Gerda. Te wszystkie ruskie bajki. Zbrodnia i kara. Sonia. Nawet ta cała zasrana Pokahontas.

No co tak ruszasz głową, jakbyś była upośledzona. Wyglądasz jak matka Teresa chora na parkinsona. Ludzie mają gorsze problemy. Żona Krzywego już w czwartej ciąży na przykład. Była wczoraj po mąkę. A Krzywy jak miał wysrane, tak i ma. Ty przynajmniej jej karmić nie musisz.

– Nie muszę – potakuje Maria. – Raz jej dałam kanapki z serem i keczupem. To zjadła. Ale chyba z grzeczności. Bo zazwyczaj nie je.Dziewczynka zombi nie lubi mleka

Dziewczynka zombi lubi keczup, bo jest z pomidorów, a dziewczynka zombi lubi pomidory najbardziej na świecie.

Nie lubi za to mleka.

Szczególnie gorącego.

Gorące mleko jest ładne.

Biel robi się przejrzysta. Mleko pokrywa chmurka piany.

Salamandry też są ładne. Kształtne i zwinne, w żółte albo pomarańczowe kropki.

I nawet pająki krzyżaki. Na swój sposób. Jak siedzą na pajęczynie. Ale nikt nie każe ich dotykać, ani tym bardziej jeść.

Należą do tych rzeczy, które są ładne z daleka.

Z całą pewnością nie należą do pożywienia.

Mleko też nie należy do pożywienia.

Po pierwsze, dlatego, że śmierdzi.

A po drugie, smakuje równie ohydnie, jak pachnie.

Każdego ranka ciotka Zośka nalewa mleko do niebieskiego kubka.

Kubek jest z niebieskiego fajansu.

Ogromny.

Mieszka w nim cały ocean mleka.

Czasami, ale tylko czasami, ciotka Zośka pozwala wypić mleko w innym, małym kubku.

W małym kubku jest tylko morze mleka.

Mały kubek jest śliczny i pomarańczowy.

Wchodzi do niego tylko pół chochli.

Dziewczynka zombi jest małemu kubkowi wdzięczna.

Ale nie można w nim pić codziennie, bo jest plastikowy i pod wpływem gorącego wydziela trujące substancje szkodliwe dla zdrowia.

Może to dlatego mleko w małym kubku smakuje całkiem znośnie. Może to przez te trujące substancje.

Czasami bywa tak, że mleka jest więcej, i to w dużym kubku.

Bo ciotka chce opróżnić garnek, a ktoś to mleko przecież wypić musi.

Marnowanie to grzech najgorszy na świecie, grzech wobec głodnych sierot i Pana Boga.

Jak mleka w dużym kubku jest więcej, powiedzmy o dwa centymetry mleko jest wyżej, to dziewczynka rzyga.

Bo to jest za dużo o te dwa centymetry właśnie.

Dziewczynka zombi może ze łzami w oczach wypić całą normalną porcję, proszę bardzo.

Jest przyzwyczajona do rzeczy przykrych, wytrzyma.

Może popić tym mlekiem bułkę z serem, który też śmierdzi i to akurat niczyja wina, tylko komunizmu, bo nie, że jest przeterminowany, czy coś, po prostu tak smakuje.

Ser nazywa się salami i jest jedynym serem dostępnym w osiedlowym sklepie.

I to z trudnością.

Dlatego należy być wdzięcznym, gdy ciotka Zośka go kupi.

Jak zje, to może iść do szkoły, której nienawidzi.

Może rozebrać się w zimnej szatni i znieść matematykę, bieganie w rzędach i skok przez kozła.

Dziewczynka zastanawia się, co jest bardziej okropne, śniadanie, mokry wiatr na zewnątrz, czy wuef i bieganie w rzędach, i nie wie.

Ale wie na pewno, że te dwa centymetry to jest ponad to, co dziewczynka potrafi znieść.

Ciotka Zośka nie potrafi tego zrozumieć.

Mleko jest też w szkole. W ramach akcji o charakterze społecznym.

W szkole są różne akcje o charakterze społecznym, żeby społeczeństwo, którego zalążkiem są dzieci z podstawówki numer dwa, w tym dziewczynka, się nie psuło, miało mocne kości i zdrowe zęby.

Jest fluoryzacja i przeglądy zębów, mierzenie i ważenie dla sprawdzenia, czy społeczeństwo jest za grube, za chude, czy mieści się w normie, oraz mleko dla całokształtu.

Mleko mieszka w wielkich kotłach w stołówce.

Nalewają naraz trzy kucharki, bo szkoła jest duża, a przerwa krótka, więc żeby zdążyć.

Dzieci tłoczą się w ogonku, wszystkie są granatowe, bo granat jest kolorem obowiązującym. Wszystkie dzieci mają stylonowe fartuszki z białymi kołnierzykami.

Niektóre dziewczynki mają kolorowe kokardki na kucykach, ale dziewczynka zombi nie, dziewczynka zombi ma recepturki, bo ciotka Zośka uważa, że to w zupełności wystarczy. Recepturki bolą i naciągają włosy.

W mleku jest kazeina. Kazeina to białko, które ścina się pod wpływem temperatury i śmierdzi.

Od tego smrodu niektórym zbiera się na wymioty. Dziewczynka zombi stoi w ogonku i jej się zbiera.

– A ty nie masz matki. Masz tylko ciotkę – mówi gruby Piotrek, którego matka pracuje w zakładzie cukierniczym. Piotrek ma z matką tak, że może jeść, co chce.

A chce tylko wafelki. To je.

Piotrek opowiada, jak jego matka kradnie słodycze. Ma taki ubiór specjalny, mówi z dumą Piotrek, specjalnie uszyty i ma kieszenie wszędzie.

W tych kieszeniach wynosi słodycze. Od których Piotrek jest potem gruby, ale nikt się z niego nie śmieje, jak z innych grubych dzieci, tylko wszyscy mu zazdroszczą tego życia w słodyczy raju.

– Mam matkę – mówi ze łzami dziewczynka zombi. Łzy ciekną, chociaż bardzo stara się nie płakać. – Tylko z nią nie mieszkam.

– Masz matkę, tylko ona cię nie chce – mówi Piotrek i zlizuje biały krem z rozdartej na dwie połówki markizy. – To jeszcze gorzej.

Dziewczynka mówi, że nieprawda, ale sama już do końca nie wie, jak to jest.

Bo ma matkę, ojca i nawet dwóch braci.

A mieszka u ciotki Zośki i wujka Staszka, bo nie mają oni własnych dzieci.

A matka Agata ma trójkę i jej nie starcza.

Ani czasu, ani pieniędzy.

Bo ma też trzy prace.

Bo ojciec Antoni, zaiste święty człowiek, ale co mu z tej świętości, mówi ciotka Zośka, ma tylko jedną pracę i to przez godzinę dziennie.

Ojciec jest organistą w kościele. Raz dziennie gra do mszy.

Poza tym modli się i rozmyśla, i jest to jego główne zajęcie życiowe.

Ojciec Antoni miał zostać księdzem, nawet w seminarium już był, ale wtedy poznał matkę Agatę, to była wielka miłość, Pan Bóg dał dziecko, ślubów nie było, był ślub.

Pan Bóg dał dziecko, na dziecko jednak nie dał, bo Pan Bóg to nie opieka społeczna, tylko byt niezależny, odległy i transcendentny, i wiadomo, że takimi rzeczami zajmować nie będzie się.

Bo to są babskie sprawy.

Ojciec Antoni jest równie transcendentny i odległy jak Pan Bóg.

Dziewczynka słabo go pamięta i rzadko spotyka.

Ojciec Antoni siedzi w swoim pokoju i rozmyśla albo książki święte czyta, ale równie dobrze mógłby siedzieć jak Pan Bóg na obłoku ponad dachami miasta.

Na to samo by wyszło.

Matka Agata musi mieć na dzieci.

Dziewczynka zombi ma młodszych braci bliźniaków.

Którzy w przyszłości wyjadą do Japonii.

Na których Pan Bóg ojciec też dać nie chce, ani ojciec Antoni, więc ciotka Zośka występuje z propozycją.

Nie mamy ze Staszkiem dzieci. Staszek tak dzieci kocha, zawsze chciał mieć córeczkę, daj mi córkę na wychowanie. Zajmiemy się nią, ptasiego mleka jej u nas nie zabraknie.

Mama Agata płacze i płacze, w końcu się zgadza.

Ojciec Antoni rozmyśla. Matka Agata podejmuje decyzję.

Dziewczynka zamieszkuje u ciotki Zośki.Dziewczynka rzyga zieloną zupą

Wyglądasz jak szkielet, mówi ciotka Zośka, co na to matka Agata powie, obiecałam, że cię odkarmię, a ja się ze zobowiązań wywiązuję.

Chodź, będziesz jadła zupę.

Ciotka sadza dziewczynkę przy stole i zaczyna ją karmić.

Zupa jest zielona.

Nazywa się przecierana porowa.

Pływają w niej włókna, które stają w gardle.

Dziewczynka starannie rozgryza każde włókno.

Zupy ubywa powoli.

Dziewczynka już nie może, ale boi się powiedzieć.

Je coraz wolniej.

Ciotka jest coraz bardziej zirytowana.

Łyżka boleśnie uderza w podniebienie.

Dziewczynka rzyga zieloną zupą.

Ciotka ciska garnkiem.

Teraz wszędzie jest zielona zupa i zielone rzygi.

Ciotka łapie dziewczynkę za włosy, wlecze do łazienki i zamyka.

Nie zapala światła.

Spod umywalki wyłażą demony.Kryzys

– Chcesz żelka, Elwirka? – pyta Maria.

– Jej zapytaj. Ja nie chcę. Tym egzaminem się denerwuję. Czy mi z urzędu dadzą. Bo jak nie to kaplica, Łysy mi przecież nie da. Znowu jakiś mandat przyszedł.

– No chyba ci dadzą. Przecież kształcisz się, nie? Kwalifikacje wzbogacasz i wykształcenie obywatelskie zwiększasz.

– Eee… chyba tak. Ale kryzys jest, wiesz. To mogą stwierdzić, że pomysł jednak nie tego. I nie dać.

Martwimy się przez chwilkę solidarnie razem Elwirki egzaminem na wykwalifikowaną psów fryzjerkę. Żeby w Żabce już pracować nie musiała i salon własny pielęgnacji zwierząt miała i realizowała się.

A potem już tylko jaramy, bo jest późno i martwić nam się nie chce.Powracając

Drugi dzień nowego roku. Pierwszy w zasadzie, bo wiadomo, że pierwszy stycznia się nie liczy. Od razu wiadomo, że na rozkurz, na zmarnowanie.

Niedzień. W dodatku wypełniony cierpieniem. Kac, zjazd, przez okno spoglądanie i w głowę zachodzenie, jak to możliwe, że świat mógł tak zbrzydnąć od wczoraj. Zużyte petardy, puste butelki i koncert filharmoników wiedeńskich zza ściany.

W żaden inny dzień roku okrucieństwo brzydoty świata nie jest tak bolesne i dojmujące.

Więc dzisiaj szczęśliwie jest już po. Przetoczyło się Boże Narodzenie, sylwester i Nowy Rok i żyć już zacząć można z powrotem od nowa. I spotkałyśmy z Amfą Elwirkę.

Elwirka robi piruet, ale nie dlatego, że tańczy, tylko Edka odkręca, który już nigdy chyba na smyczy chodzić porządnie nie nauczy się.

Bo Edka interesuje tylko jedzenie i wszystko, co z nim związane, i tylko w tym obszarze jego inteligencja przejawia się.

Co po nim widać, bo jest gruby, mimo że Elwirka mu ogranicza.

Zawsze coś znajdzie na spacerze, a w domu umie wyciągnąć kosz na śmieci i otworzyć lodówkę.

Dlatego Elwirka musi mieć szafkę, co jest w niej kosz na śmieci na kłódkę, a lodówkę na łańcuszek.

Poza tym Edek był gruby od nowości, to znaczy od czasu, kiedy Elwirka go znalazła na Zaspie na przystanku. Trzy lata temu to było.

Edek ma ekskluzywną maść blu merle, to jest taką szaro-dropiatą, i jedno niebieskie oko, po jakimś przodku rasowym to musi być, i są to jedyne ekskluzywne rzeczy, jakie Edek ma.

Ma też grzybicę z nawrotami, ale to przypadłość całkiem powszechna, tylko trudna do zaleczenia. Więc trzeba go kąpać w dziegciu i smarować.

– Gdzie byłaś? – pyta Elwirka i papierosa zapala. Co jest trudne, bo Edek na smyczy kręci się i węszy.

– W innym wymiarze – odpowiada Maria. – Posylwestrowym. Więc poszłam się przyklejać do rzeczywistości. To znaczy po sznurek. Bo paczkę muszę nadać. Do tego, wiesz, sklepu za przejściem. Bardzo długo trwała ta podróż. Było cicho i ciemno. Chemiczny był zamknięty, poszłam do tego z kosmetykami. I to nie pomogło… Kosmetyki i fajerwerki, wiesz gdzie. I te panie z tego sklepu… One wyglądały jak czaro­dziejki…

– Bo one są dziwne. Bardzo. Nie wydawało ci się.

– No widzisz. Więc dalej byłam w innym wymiarze, minęłam tę agencję Trawel Szoł. Bardzo niski mężczyzna, prawie karzeł, pakował cylinder do walizki.

– Robi się ciekawie. Mów dalej.

– Ale to już koniec. Poczucie realności odzyskałam w szmateksie. Za ladą siedział właściciel. Chyba po­zwalniał wszystkie dziewczyny z braku kasy… Był straszliwie wymięty i smutny. I na mnie spojrzał. I już byłam z powrotem.

– Odczarował cię.Plus pięć

Elwirka pracuje dzisiaj. Do jedenastej.

Ale na razie nie ma ruchu i Elwirka może mieć przerwę.

Na niebo patrzy i się krzywi, bo i jest do czego.

– Ile jest? – pyta.

– Plus pięć – mówi Maria i też się krzywi. Amfę tylko wysikać wyszła i pięć minut tu jest dopiero, a już zmarzła.

– Fuj… Jaka wstrętna temperatura.

Odwilż. Roztop. Mokre. Zimne. Szare. Brzydkie. Płynie.

I w ogóle dzień ciężki na różne możliwe sposoby. W Elwirkę klient zupką chińską rzucił. W twarz. Bo nie chciała mu sprzedać alkoholu z powodu nietrzeźwego stanu bardzo mocno widocznego już. Bo jakby nie sprzedawać nietrzeźwym w ogóle, to nie sprzedawałaby Elwirka nic zgoła.Żeby chociaż śnieg spadł czysty

Marii dzień też ciężki, bo strasznie padało.

Od trzech dni pada, wieje i się wyziębia, bo całe ciepło wywiewa z tej budy blaszanej bez żadnego ocieplenia z północnej strony i to jeszcze w cieniu pod modrzewiem, wielkim takim, i dwoma bukami, a i jeszcze zepsuł się grzejnik, więc musiała Maria pożyczyć od pana Jeremiego farel i nie jest to zbyt wydajne ogrzewanie, olejowy też nie daje rady, całe ciepło wywiewa, w końcu to tylko blacha na wietrze, jak mocniej powieje, to Maria pofrunie.

I nie zawieje jej do Kansas, tylko do Tczewa albo do Grudziądza najwyżej.

I zmarzła Maria w tej pracy nierozwojowej, w dodatku bez sensu, bo w tę pogodę i tak nie było ruchu, i tylko tyle, że przyszedł staruszek w czapce z nutrii albo innego szczeciniastego zwierzęcia i wieniec dla kolegi w imieniu organizacji kombatanckiej zamówił. Na poniedziałek.

Że do umarłych nie trzeba iść w deszcz, myśli Maria, bo poczekają, to wiadomo, ale żeby tak nikt nie umarł? W taką pogodę? Od trzech dni? Powinni mrzeć jak kawki. Od samego świata widoku żyć się nie chce.

– Wiesz, że ostatnio himalaista jeden taki wypowiadał się? W Zetce słyszałam. Że w Polsce zawsze zmarznie bardziej niż w Himalajach? Z powodu wilgotności tak jest. A u nas, nad morzem, to już w ogóle.

– No… zimno… Żeby chociaż śnieg spadł czysty.

– Jaśniej by się zrobiło, nie? W ogóle chce ci się coś? Bo mi, kurwa, nic zupełnie. Nawet jarać. – Elwirka rzuca na trawnik wypalonego papierosa i wcale nie jest od tego brzydziej, tylko tak samo. Trawnik składa się z błota lśniącego w świetle latarni, szarej trawy, psich kup, potłuczonych butelek i petów. I jednej zaskorupiałej łachy śniegu.

Bardzo smutnej, brudnej i samotnej. Bo reszta już stopiła się.

– I twarz mi zwisa. Ta, wiesz, żona Kima. Ona jest lekarką. Tylko że chińską.

I była, i mówi, że ja w ogóle energii jang nie mam. To jest ta męska chińska. I bez niej się nie chce. A skąd ja mam ją brać niby? Od Łysego może? Jak on jeszcze gorzej wygląda. Bo teraz zimą, to wiesz.

– No wiem. Wszyscy siedzą na dupie. Siedzą i piją. Jesień średniowiecza.Zagadka

W co którym lokalu, w samym tylko falowcu, siedzi smutny budowlaniec, sam albo z kolegami?

Dwoma czy trzema?

Z iloma z nich kobiety jeszcze sypiają, a na ilu są już tak złe z powodu braku hajsu i picia, że nie?

Co z tego wynika dla narodowej prokreacji i Chińczyków przyjścia przyszłego z powodu wyludnienia się ojczyzny z Polaków Prawdziwych i jaki jest w tym wszystkim procentowy zanik kaszubizmu?

– Czy Chińczycy naprawdę jedzą psy? – pyta Maria.

– Nie wiem. Kim jest Koreańczykiem i lekarzem. I jego żona też. I ma kota… ale go nie zjadł.

– A akupunkturę robią?

– A nie wiem – wzdycha Elwirka. – Ale bardzo są uprzejmi.Rozległa pustynia chujozy

Elwirka loka na palcu rozciąga, końcówki ogląda. Bo oświetlenie się poprawiło chwilowo, słoneczko blade zimowe przez dziurę w chmurach wylazło, ale zaraz się schowało.

Elwirka znów wzdycha.

– Kurde… porozdwajały się… Dlatego nie rosną. A ja myślałam, że dlatego, że nie mają po co… Łysy i tak nie zwraca uwagi… Obciąć muszę… Ale nawet tego mi się nie chce, bo depresję mam…

Wiesz, jak oni przyjdą. Koledzy Łysego. I trochę posiedzą. To ja mu mówię wtedy, Piotrek, weź panów i pokaż, jak pięknie jest na księżyc popatrzeć, na murku albo na ławce siedząc.

I nie, że ja niegościnna jestem, ale jak chwilę jeszcze tego posłucham, to sama oszaleję, bo widzieć wasze pierwotne stadne oblicze to jest za wiele dla mnie na ten styczniowy wieczór. I ja się z tobą, Piotrek, nigdy już, jak tego więcej zobaczę i usłyszę, nie prześpię.

I to nie jest żadna groźba, tylko w stanie po prostu nie będę. Bo będzie mi się przypominało.

To znaczy na osobności mówię, w łazience, ale że nie zniosę budowlańców zimą w większej liczbie. Osobno są trudni do zniesienia. A razem, to się już w ogóle z tego robi jakaś rozległa pustynia chujozy, po której hula wiatr szaleństwa…

Też nie mam kasy i mi smutno. Ale się staram. Tylko nóg nie depiluję. Bo i tak jest ciemno i nic nie widać. A boli… Ale resztę robię, tak? A oni tylko piją.Śnieg

Wciąż nam nie lepiej, ale może to kwestia nastawienia, jak powiedział Elwirce Łysy, kiedy się spóźnił na obiad trzy godziny, w dodatku najebany. I że nic jej nie podoba się, też powiedział. Ale tu, za Żabką, po drugiej stronie falowca i tak nikt nas nie widzi i nie słyszy w tej szarociemności styczniowej strasznej i nie musimy udawać, że jesteśmy lepiej nastawione, mniej polskie, bardziej europejskie i na dotację unijną zasługujące. I możemy sobie ponarzekać na legalu.

To sobie narzekamy. I jest nam nawet trochę od tego przyjemniej, bo się w tym narzekaniu jednoczymy i relacje społeczne mamy.

– Strasznie brzydko pada dzisiaj śnieg – mówi Maria.

– Śnieg zawsze pada brzydko – mówi Elwirka.

– Niee. Brzydko jest później. Jak już napada i znieświeżeje. Jak pada, to jest ładnie. Lubię jak pada. Takie wielkie białe płaty. I tak pięknie majestatycznie wiruje. A ten tutaj? Zapierdala jak deszczem. I płatki ma strasznie małe. No i do tego makabrycznie ciemno. Wcale nie jak w bajce.

Elwirka wzdycha i pyta:

– A co w ogóle dzisiaj robisz?

Maria wzrusza ramionami. Kilka razy pod rząd, bo od tego cieplej.

– Ja? Nic. Niedziela, to mogę. Pies coś robi. Od czterech godzin trzyma w pysku orzech makadamia.Zawierucha

Od poniedziałku pada od nowa.

Pada i wyje. Zawierucha. Szarobiała. I nie wiadomo, czy do pracy iść, czy nie iść, bo świata nie widać, i nie wiadomo, czy świat i praca w ogóle jeszcze istnieją.

Może się okazać, że tam na dole tak samo jak tu na górze. Tylko biała pustynia i nikt nie przyjdzie już umarłym kupić kwiatów.

Ale zwleka się Maria i idzie tak na wszelki wypadek. Świat jednak wciąż trwa, chociaż nikt nie wydaje się być z tego zadowolony.

W windzie spotyka sąsiada wojskowego, co gra na waltorni w oddziale muzycznym, wąs wisi mu jak mokra szmata, a na dole Żanetę z Usług Sadomaso, co się obok po sąsiedzku mieści.

Żaneta wygląda jak Alis Kuper, tak jej mokry śnieg zniszczył makijaż, i zła jest, bo zamiast usiąść i zapalić, przed pracą kawkę wypić, kreskę wciągnąć, gazetę Woman przejrzeć, to od nowa tapetę jechać będzie, bo na dziewiątą klient jest umówiony.

To się jej się pyta Maria, Żaneta, a po co ty pijesz kawę jak wciągasz, towar taki słaby? I kto normalny umawia się na ruchanie na dziewiątą w poniedziałek?

A Żaneta na to, że kawę lubi i dla przyjemności, kreska z konieczności, a na ruchanie często na dziewiątą umawiają się i dla niej to bez znaczenia.

I mówi, to ja idę, nara, i idzie Żaneta zła i mokra i magazyn Woman, co go Żaneta pod pachą trzyma, jest mokry też.

Wieje i śnieg nie pada z góry do dołu, tylko w bok zupełnie, pod kątem prostym. Falowiec pobieliło, oblepiło i wyglądałby bajkowo, gdyby był małą chatką, ale nie jest.

Jest wielką zaspą bez uroku.

Samochód też jest zaspą, nie wiadomo na pewno, czy jest w środku, nie ma dobrego wyboru dzisiaj, czym do pracy dojechać.

Na przystanku zmarznę, myśli Maria, ale jak go będę odśnieżać, to na pewno się spóźnię, więc chyba go tu zostawię i pojadę tramwajem.

W tramwaju śmierdzi mokrymi włosami, mokrą odzieżą i niezadowoleniem.

Po drodze Maria moknie i już nie schnie do popołudnia.

Spleśniały róże. Od tej wilgoci. Od środka. Cała paczka do wyrzucenia.

Przyszła pani Zosia. Wiązankę zamówić osobiście.

Umarła cioteczna wnuczka pani Zosi. Trzynaście lat. Na raka.

I mają być bladoróżowe drobne róże, limonium i gipsówka. I żadnego świerka. Delikatnie i dziewczęco ma być. Tak chce pani Zosia. Siada na stołeczku, zadziera rajstopy o drzazgę, co ze stołeczka wystaje. Oczko rozciąga się drabinką od kostek po udo.

Pani Zosia płacze.Zawieruszona w zawierusze

Wieczorem dzwoni Elwirka. Ale tylko stąd, że się wyświetliło, Maria to wie, bo Elwirki nie słychać, tylko to wizganie i wycie. Wiatr porywa Elwirce słowa i wysyła je z powrotem w kosmos.

– Mi …isa – mówi Elwirka.

– Łii… Łiii… – mówi wiatr.

– Co??

– …isa …ieje. Z psami …stem …i zwisa.

– Co ci zwisa?! – krzyczy Maria, ale to nie pomaga jej usłyszeć, bo Elwirka z wiatrem są na zewnątrz, a Maria w środku.

– Ja przyjdę… może? – pyta Elwirka.­­­­­­­­­­­­­ – Bo wieje i nie słychać. Na chwilę tylko. Bo na dole jestem… beznadziejnie mi zwisa.

Zamiecie wszystko, zawieje, potem stopnieje, napada, stopnieje, i tak z dziesięć razy na zmianę jeszcze, a potem przyjdzie wiosna, baronowo.

Ale na razie uwierzyć w to trudno, mimo że to odwieczny cykl przyrody.

Pewnie z powodu braku dostatecznej ilości luksów i niedoświetlenia szyszynki ten brak wiary.

Na razie przyszła Elwirka. I psy. Edek i Śledź.

Zapachy przynieśli. Mokre.

Wilgoć. Śnieg, szampon i czyste włosy. Wiatr i mokry pies.

Elwirka wyplątuje się z kaptura. Włosy jej od tej wilgoci oklapły i skręciły się w ciasne pierścionki.

– Herbaty mi zrobisz? Tę z truskawką masz może jeszcze? Co te takie kawałeczki były? Oo… popatrz jak ja wyglądam.

Elwirka przegląda się w lustrze w przedpokoju i wysuwa wprzód ryjek.

Jak Obcy wysuwa, tylko sympatyczniej.

Żeby można było zobaczyć wyraźniej.

– Jak wszyscy w autobusie. Zwisa mi twarz. Widzisz? Grawitacja mnie pokonuje.

I dalej energii jang nie uzyskałam. I zmarszczki mi się uwidoczniły. Pod oczy coś muszę kupić, żeby lepiej… Czytałaś coś może?… Ja też nie.

Ale Aśka czytała. I mówiła, że płatki w Rosmanie Erisa w promocji czterdzieści procent. Patrzyłam nawet ostatnio. Ale dalej drogie. To nie kupiłam.

– I co?

– I teraz żałuję… Najbardziej mnie drażni, że to przez Łysego ja tak wyglądam.

Elwirka dalej patrzy w lustro i mocno jest od tego patrzenia niezadowolona.

– Cały wkurw tego związku osiadł mi pod oczami teraz. I żaden Eris tego nie zlikwiduje. I będę wyglądać jak Baśka z tamtej Żabki za przejściem. Wiesz, która.

– Ruda? Co z Iwanem była? – pyta Maria i wodę nastawia, bo Elwirka się trzęsie i przezroczysta też się od tego wiatru zrobiła, całkiem ją na wskroś przewiało.

– Ta. I ona też. Przez Iwana tak też wygląda. Tę to dopiero grawitacja pokonała. Oprócz tego, że ona jest starsza.

Wiesz, ile ja miałam zmarszczek mniej? Zanim poznałam Łysego? Jak płaczę, to mi się skóra pod oczami niszczy. Od soli.

Sól. Żrąca jest. A ty nie jesteś już taka młoda, Elwirko, mama mi wczoraj powiedziała.

Nie powinno się tak mówić do dziecka własnego, uważam. Ale to tak nawiasem. I tak sobie zaczęłam myśleć, że teraz to ja już zostanę z tymi zmarszczkami, bo reprodukcja kolagenu spowolniła się u mnie. Bo po dwudziestym piątym już spada.

– A Aśka pracuje teraz?

– W piekarni sprzedaje. Na piątą codziennie. Codziennie. Wiesz, o której ona wstawać musi?

O trzeciej. Bo jeszcze makijaż sobie robi.

Bym oszalała. Ja na te ranne zmiany nie chodzę. Latem to tak, proszę bardzo.

A teraz, to niech Dagmara chodzi. Ona i tak nie żyje. Od dwóch lat się nie ruchała.

I to nie z przyczyn jakichś, że chora albo zakochana.

Tylko, że z mamą mieszka. Seriale ogląda i nic więcej.

I temu taka wkurwiona chodzi. Ja też zresztą chodzę.

Jakbym się poruchała, to by mi się te zmarszczki wyprostowały trochę. Zobacz.

I Elwirka unosi w górę zewnętrzne kąciki powiek, żeby zademonstrować, jak piękna by była, gdyby.

– Ale nie mogę, bo jestem wkurwiona, i jak się na niego patrzę, to mi się chce bić go telefonem po głowie, a nie kochać się.

– Telefonem?!

– Bo mam ciężki. Torebką bym jeszcze mogła, ale by mi powypadało, bo się nie zapina.

A potem Elwirka pije herbatkę, wyjada z kubka resztki suszonej truskawki i idzie, bo do pracy wstać jutro trzeba. Na ósmą ma strzyżenie umówione.Harison Ford

We wtorek pada dalej, ale już mniej inwazyjnie, no i nie wieje.

Można już przebywać na zewnątrz, chociaż bez przyjemności.

To przebywamy. Stoimy i palimy. Psy łażą i posikują.

Elwirka ma nowy tusz do rzęs. Niebieski fluo. Wodoodporny. Śnieg pada i pada, a Elwirce nic nie spływa. Mruga fluorzęsami i mówi:

– Indianę Dżonsa oglądałam wczoraj, bo miałam chandrę.

A Łysy mi mówi, Elwirka, ale taki Harison Ford w Indianie Dżonsie to ci się tak podoba, a on to by cię już w ogóle nie słuchał, ani tego, co ty mówisz, nie robił. A ja mu mówię, ty też nie słuchasz, Piotrek, i nie robisz, a nie uśmiechasz się tak. Taki uśmiech dużo wynagradza.

Ale on się uśmiechał, nie? W Indianie Dżonsie bym się z nim na bank przespała. I w Poszukiwaczach zaginionej arki…

W Wojnach gwiezdnych był za młody, a później już za stary. Nawet we Frantiku. Ale może dlatego, że tam był smutny? Lekarzem był i żony szukał… we Francji… z taką ładną…

Pamiętasz Frantika? Brzydko się postarzał…

– No… Brzydko. A później jak z Kalistą był, to już w ogóle. On ciągle jest z Kalistą?

– Nie wiem. Ale jak chcesz, mogę się Aśki zapytać. Ona to wszystko wie.

I kapelusz miał… Mógłby tu z nami też na skrzynkach siedzieć. I z bata czasem strzelać…

Szkoda, że nie ma już Indiany Dżonsa.

– Szkoda. Ale za to jest Lara Kroft. Skąd Aśka to wszystko wie?

Elwirka szluga zapala, kilka razy pstryka, bo gaz jej się kończy, zaciąga się i mówi.

– Wie, bo czyta.

A potem się rozmarza, o Harisonie Fordzie chyba, i w przestrzeń spogląda, hen gdzieś poza kres falowca. Pali, marzy i skrzydełkami leciutko trzepocze, co jej spod puchówki na przecenie w Biedronce kupionej wystają.

– Ooo. Lara Kroft… Larę Kroft lubię. Jej puść. Tej małej zombi. Niech zobaczy. Niech się pocieszy. Feministycznie się wyedukuje. Tam jest moja ulubiona scena filmowa.Dziewczyna z tatuażem

A w sobotę Dziewczyna z tatuażem do kin weszła według Stiga Larsona, pisarza szwedzkiego, który zmarł w tajemniczych okolicznościach, i miałyśmy nową bohaterkę, bo poszłyśmy do kina, tylko osobno.

Elwirka później, bo na egzaminy wyjechała. Ze strzyżeń. Do Katowic. I w Katowicach poszła. Bo czas miała. Do multipleksu.

Bo wszędzie teraz są multipleksy.

Ale też jej się podobało.

Zadzwoniła i opowiedziała, że chyba dobrze jej poszło, ale nie wie na pewno, bo na egzaminie to nic nie wiadomo.

I że jeszcze jutro jest druga część.

I plotki zrelacjonowała, ale tutejsze.

A właściwie informacje, bo z pierwszej ręki.

– Gośkę widziałam ostatnio, wiesz? I ona dalej jest z tym kolesiem żonatym, co się zdecydować nie potrafi. Nie rzuciła go wtedy, się okazało. Ile to było temu, jak mówiła, że niech się rozwodzi albo wypierdala?

– Trzy lata?

– No właśnie. Jakoś tak będzie. No i od tamtego czasu okazuje się, że nic. To znaczy nawet się spotyka czasem z innymi, ale ciągle do niego wraca i mówi, że jest to jej największa bolączka. To znaczy ona tak twierdzi.

Ja uważam jeszcze, że przodozgryz, ale to na drugim miejscu. Ale to może moja trauma szkolna przez wychowawczynię.

Od czasu godzin wychowawczych tak się boję kobiet z przodozgryzem. Ona tak mówiła i kłapała strasznie, bo oprócz przodozgryzu miała jeszcze sztuczną szczękę…

A jeszcze, co do Gośki, to ja się bynajmniej cieszyłam, że chociaż ona dała radę i przez to jest dla nas jakaś nadzieja.

A tymczasem ona dalej się wkurwia i z nim sypia. I tyle z nowości. A ty co robisz?

– Jestem na spacerze – mówi Maria. – Z suką i niewidzialną przyjaciółką.

– Masz niewidzialną przyjaciółkę?

– No. Pod wpływem filmu. Bo w dzieciństwie nie miałam. Z braku kandydatek. Nie było bajek, w których dziewczynki robią jakieś fajne rzeczy.

No weź taką śpiącą królewnę. Nie wydawało ci się to bezdennie głupie? Czekać w jakimś zakurzonym zamku sto lat?!

A potem co? Książę jasnowłosy, kretyn, długa kieca i zimne komnaty do późnej starości. Ile miałyśmy? Jedną Ronję, córkę zbójnika przeciw niczemu.

A dzisiaj ? Najpierw była Lara Kroft. Potem Awatar. A teraz Dziewczyna z tatuażem.

Ty no, chłopaki się bawią w wojny. Na różne sposoby. Weź te rekonstrukcje. Wiesz, co tam się dzieje? Kolegę wikinga mam, to wiem. Tam są uszkodzenia. Odrąbane palce na przykład. I wiesz, jak to nazywają? Archeologią eksperymentalną. I to są dorośli mężczyźni, oni mają żony i dzieci. A ja mam tylko niewidzialną przyjaciółkę.

– I od kiedy to tak?

– Czekaj… W sobotę w kinie byłam. Od soboty.Elfy, gnomy i smoki

Na zajęciach z bajki terapeutycznej miałyśmy wybrać sobie ulubioną bohaterkę. I uzasadnić.

No teraz, w dobie trzeciej fali feminizmu, czy jak to się tam nazywa, jest z czego.

Naprawdę fajne są teraz bohaterki.

W tej nowej mandze na przykład. Tam była taka elfka.

Zwinna, ruda i znała się na ziołach. I uszy szpiczaste miała. Zupełnie jak zwierzątko.

Dziewczynka zombi kiwa głową. Ona, jak była małą dziewczynką, to też chciała być zwierzątkiem najbardziej. Zwierzątka nie miały opiekunów. Opiekunowie opuszczali zwierzątka i zwierzątka miały święty spokój. Nie miały ciotki. Nie miały wujka.

Jak już nie zwierzątkiem, i koniecznie istotą ludzką, to jednak chłopcem. Chłopcy nie musieli słuchać i dawać przykładu. Nie musieli mieć czystych rąk i niezagiętych rogów w zeszytach.

A za naszych czasów dzieciństwa, mówi Maria, to wie pani jak było. Nie za dobrze…

Bo pani jest zbliżony rocznik, prawda? No właśnie. To pani też by się nie identyfikowała? Też nie? No widzi pani.

No więc one albo siedziały w wieżach, jak przychodził smok, albo siedziały pod stołem i piszczały.

A jak ona tych gnomów teraz kopie, co przyszli zabrać jej i pozagrażać… Mmm…

Mówię pani. Jak Brus Łilis zupełnie, tylko lepiej. I ładniejsza jest oczywiście.

A też i na smokach one teraz śmigają. Widziała pani? W Awatarze na przykład. Tam smoki akurat skrzydlate były. Tylko taki smok ma sens, nie uważa pani?

Smok nielot upośledzony…Hierarchia rozumu

– On to ma w sobie tak, jakby szesnastolatka w burzy hormonów zamieszkała w zdolnościach emocjonalnych chomika – mówi Elwirka, jara, kiwa głową dla słów swoich potwierdzenia i wzdycha. – Z umiejętnościami empatycznymi gończego słowackiego, a to są wyjątkowo mało rozgarnięte zwierzęta.

Bo o psach moich rozmawiamy i że dominujący jest Śledź, potem Matka Czeszka, a Edek na końcu, bo on czasami sam chyba nawet nie wie, że jest.

I Łysy się mnie pyta nagle, w którym miejscu w hierarchii on się rozumu znajduje moim zdaniem, a ja mu mówię, że tak nad Śledziem, ale o ćwierć, chociaż Śledziowi zdarza się go przewyższyć, ale żeby się za bardzo nie przejmował, bo Śledź jest wyjątkowo inteligentnym dirhandem i w dodatku po przejściach.

A on się obraził. Ale przecież pytał, nie?

I wiedział, że jestem zła.

– To co on myślał, że powiem? – kończy Elwirka.

I w swoją połówkę prince polo się wgryza. Bo na pół tylko jedno mamy.

Które nie jest już, jak się okazało, polskie, tylko sprzedane zagranicznemu koncernowi i właśnie tę informację ze złotka odczytałyśmy.Empatia

– A wczoraj na przykład – mówi Elwirka i już nie chrupie, bo zjadła, tylko z powrotem jara. – Ja to przez tę całą empatię to ostatecznie też głupia jestem.

Przyszedł Łysy, a pokłócona z nim byłam przecież, bo się upił w środę i zniknął. Więc go nie lubię.

No trochę mi już przeszło, ale nie do końca. No więc przychodzi Łysy, zrobiony na cacy, bo wypity i jeszcze do tego nawciągany, i zaczyna mi opowiadać historie z dzielni.

Co zrobił Wojtek, a co Zeniu. A, i że jeszcze Wojtek ma nową dupę dwudziestoletnią. A Wasyl z powodu amfetaminy stomatologiczny holokaust.

I nie spyta, jak się czuję, ani jak mi dzień minął, w ogóle mi pytania żadnego nie zada, co u mnie, i tylko nawija.

Jak jakiś obłąkany ojciec łikendowy, który zabrał dzieciaka na wesołe miasteczko i każe mu jeździć kolejką, i na karuzel sadza, żeby tylko z nim nie być.

Dziewczynka zombi poważnieje. Kiwa głową w zrozumieniu Elwirkowej niechęci do wesołomiasteczkowych kolejek i strzelnicy.

Dziewczynka zombi nie lubi wesołych miasteczek. Bo są strasznie smutne. Nienawidzi zapachu obracających się mas zardzewiałego żelastwa i spoconego tłumu. Boi się zalkoholizowanych karłów w gabinecie strachów i zasuszonych pijaków zbierających żetony na karuzelę.

Za to lubi zapach waty cukrowej. I samą watę cukrową. Ale już mniej.

Wata cukrowa jest jedną z tych rzeczy, które wyglądają i pachną lepiej, niż smakują.

Więc mu mówię, mówi dalej Elwirka, bo już nie wytrzymałam, Piotrek, ty idź mi przynieś Tymbark wiśniowy ze sklepu może.

To poleciał.

I wrócił, i szybko nawet i z produktem, za to z ukruszonym zębem. Pod sklepem się to ponoć stało. Że ktoś go zaczepił, twierdził, i że sam z siebie w nic nie wdawał się.

Więc biorę tego Tymbarka i mu mówię, dobranoc, Piotrek, nie chcę rozmawiać już z tobą dzisiaj, bo to niczym dobrym się nie zakończy, weź sobie karimatę i idź spać.

A on mówi, Elwirka, przepraszam, nie wiem czemu ja się nie mogę ogarnąć i takie zdarzenia spotykają mnie. I się w kuchni zamknął i słyszę, że płacze, chociaż się stara cichutko.

I najpierw sobie myślę, a niech płacze, dobrze mu tak, ile ja przez niego płaczę.

Ale po minucie mi przeszło i żal mi się go strasznie zrobiło, bo tak to jednak nie można osoby zostawić.

To poszłam i pukam, a on warczy, że mam go zostawić i iść sobie. I że nie chce, żebym go w takim stanie słabości oglądała.

Ale się nie poddałam i w końcu mnie wpuścił.

Na podłodze siedział, skurczony taki i biedny. I dał się przytulić w końcu też. I pocieszyć. Bo, że go kocham, mu powiedziałam, pomimo wszystko, tylko te jego zjebaństwa wkurwiają mnie.

I jak tak tam z nim siedziałam, na tych zimnych kaflach, w majtkach i podkoszulku samym, bo już byłam do spania przecież przebrana, to sobie pomyślałam, że smutno i przykro, że Łysy ma takie problemy, ale czy on, Elwirka, zrobiłby tak samo dla ciebie? Że zły byłby, a mimo to przyszedł, bo płaczesz? No ni chuja by się to nie stało.

I potrząsa lokami Elwirka w niezrozumieniu swej do pomagania słabości i w zamyśleniu aureolkę poprawia.

Ściemnia się. Dziewczynka zombi przyniosła czerwoną poduszkę w groszki. Trzyma pod pachą. Powietrze pachnie mrozem i szamponem z granatów.

* * *

koniec darmowego fragmentu
zapraszamy do zakupu pełnej wersji
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: