Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Pierwsze kłamstwo - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
23 listopada 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Pierwsze kłamstwo - ebook

Pierwsze kłamstwo pociąga kolejne

Visby, lipiec 1997. Podczas imprezy szesnastoletnia Josefin zostaje brutalnie zgwałcona przez kolegów ze szkoły, Oskara, Jonasa i Rikarda. Mimo procesu sprawcy zostają uwolnieni od zarzutów. Wyrok sądu jest też wyrokiem dla Josefin – dziewczyna nie może otrząsnąć się z traumy, co ma ogromny wpływ na całe jej życie.

Lata później, Oskar prowadzi uporządkowane życie. Stoi przed kolejnym wyzwaniem w swojej udanej karierze sportowej. Ma rodzinę, pisze parentingowego bloga. Jednak podczas wakacji w Tajlandii bardziej niż rodzina interesuje go nocne życie. Pewnego wieczoru wszystko wymyka mu się spod kontroli. Mężczyzna za wszelką cenę próbuję ukryć prawdę przed żoną. Kłamstwo goni kłamstwo. Nagle Oskar zaczyna dostawać pogróżki…

Pierwsze kłamstwo to powieść, która wyzwala wiele emocji. Larsson pokazuje, co naprawdę kryje się za słowem „gwałt”. To nie jest określenie na „chwilę zbłądzenia”, ale akt, który potrafi złamać czyjeś życie.

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8015-397-4
Rozmiar pliku: 1,8 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Visby

Lipiec 1997

Josefin unosi się i opiera łokciem o materac, próbuje wstać z łóżka. Przekręca się na bok, lecz dalej już nie może, ból jest zbyt silny. Nie jest w stanie ruszyć się ani o milimetr. Z jękiem opada z powrotem na łóżko. Chce płakać, ale oczy są suche.

– Camilla – szepcze.

Żadnej odpowiedzi.

– Camilla.

Słowa odbijają się od pustych ścian. W mieszkaniu jest zupełnie cicho. Ogarnia ją strach. A jeśli jest tutaj sama? Zwija się do pozycji embrionalnej, przyciska dłoń do podbrzusza, czuje ostre pieczenie, gorące, pulsujące fale bólu. Dlaczego tak boli? Zniknęła poalkoholowa pewność siebie, którą czuła wczoraj, pozostał tylko obrzydliwy posmak i dotkliwy ból między nogami. Musi się stąd wydostać i znaleźć Camillę.

Zaciska zęby i jeszcze raz próbuje wstać z łóżka. Najpierw opuszcza jedną nogę, potem drugą. Gdy wreszcie udaje jej się wstać, chwieje się, opiera rękę o ścianę, żeby się nie przewrócić. Rozgląda się, ale nigdzie nie widać jej ubrań, tylko ta zmięta pościel z plamami krwi. Czerwone znaki przywołują urywki wspomnień z minionej nocy. Wypiera je, nie chce pamiętać, chce tylko stąd wyjść.

Bierze z łóżka prześcieradło, żeby się nim owinąć. Zatrzymuje się na widok własnego odbicia w lustrze. Na brzuchu widzi kontury pięciu czerwonych liter, napisanych jakby krwią i tworzących słowo, które zna aż za dobrze. KURWA. Nie ma co do tego żadnych wątpliwości, choć litery są niewyraźne, jakby pod koniec nie było już czym pisać. Drży na całym ciele, kiedy owija się prześcieradłem i zasłania to brudne słowo.

W dużym pokoju czuć zaduch i zwietrzały alkohol. Na podłodze leżą Rikard i Jonas i chóralnie chrapią. Josefin szybko odwraca wzrok. Jej spojrzenie wędruje dalej, na sofę, i ogarnia ją fala ulgi, gdy widzi tam Camillę leżącą na brzuchu. Jest pogrążona w głębokim śnie, jedna noga wystaje za krawędź sofy.

– Camilla.

Josefin kładzie jej rękę na ramieniu i ostrożnie nią potrząsa. Camilla coś mruczy i przewraca się na drugi bok. Josefin ogarnia rozpacz. Znów nią potrząsa, tym razem mocniej.

– Camilla, obudź się.

– Mmmm… Co się dzieje?

– Proszę, po prostu się obudź – szepcze Josefin. – Musimy stąd wyjść.

Czuje wielką grudę w brzuchu. Tak okropnie ją boli… I boi się, że wspomnienia mimo wszystko powrócą, chociaż robi wszystko, żeby je wyprzeć. Camilla wreszcie odwraca się w jej stronę.

– Dlaczego owinęłaś się prześcieradłem? – pyta zdziwiona.

Teraz Josefin zaczyna płakać, łzy spływają powoli po brudnych od rozmazanego tuszu do rzęs policzkach. Camilla bierze ją za rękę, trzyma jej dłoń, czeka, aż atak płaczu minie.

– Później mi opowiesz – mówi. – Teraz chodźmy stąd.

Wstaje, rozgląda się za ubraniem Josefin. Sukienka leży rzucona na podłogę w przedpokoju. W łazience znajduje jej czarne majtki. Podarte. A jednak Camilla je zabiera. Pomaga Josefin przeciągnąć sukienkę przez głowę i prowadzi ją do drzwi.

W kuchni Josefin widzi jakiś ruch. Oskar siedzi na stołku barowym i pali papierosa. Z jego spojrzenia trudno coś wyczytać. Wydaje się zadowolony z siebie, może patrzy trochę drwiąco. Potem uśmiecha się i lekko macha ręką. Josefin czuje ścisk w żołądku. Odwraca głowę i idzie za Camillą, mija otwarte drzwi toalety. Urywki wspomnień, ona i Oskar na podłodze w toalecie. Odsuwa je od siebie i popycha drzwi. Zanim się zamkną, zauważa szczotkę klozetową, która nie stoi na stojaku, tylko leży na podłodze, z rączką zabrudzoną czymś ciemnoczerwonym, zaschniętym… Nie jest w stanie dokończyć tej myśli, po prostu wychodzi z mieszkania, jej ruchy są mechaniczne. Camilla zamyka drzwi i ciągnie ją za sobą do windy. Josefin nic nie widzi, nic nie słyszy, w jej głowie jest tylko obraz Oskara, Oskara siedzącego w kuchni. Coś się tam stało. Coś, czego jeszcze nie jest pewna.Koh Lanta

Piątek, 26 lutego 2010

Veronica wzdycha, zerka na zegarek – nie pamięta, który to już raz – potem na Vigga i Emmę, którzy bawią się w berka, i myśli: Gdzie, u diabła, jest Oskar? Veronica popija gorącą kawę, sięga po duże okulary od Gucciego leżące na stoliku, gdzie dopiero co je odłożyła, i znów je zakłada. Wyjmuje z torebki telefon. Żadnych nieodebranych połączeń. Z roztargnieniem poprawia blond loki, które przecież i tak leżą idealnie. Nie chce patrzeć na pozostałych gości, którzy pewnie się zastanawiają, dlaczego nie przyszli na śniadanie w komplecie i gdzie się podział tata. Przez całą tę podróż próbowała zachować pozory, że są szczęśliwą rodziną, i teraz nie zamierza tego zniszczyć. Przeklina w duchu Oskara, że ją na to naraził, równocześnie ukradkiem spogląda w stronę plaży, wypatruje. Nigdzie go nie ma, widzi tylko mężczyznę siedzącego przy stoliku obok, który zauważył jej głębokie westchnienia. Zupełnie nie kryje się z tym, że z zaciekawieniem się jej przygląda. Veronica spokojnie odwraca głowę i prostuje plecy. Udaje jej się nawet uśmiechnąć. To naturalny uśmiech, ani przesadny, ani przyklejony do twarzy. Wydaje jej się, że zauważa dodatkowy rumieniec na i tak mocno opalonych policzkach mężczyzny. Powinna była chodzić do Wyższej Szkoły Teatralnej, zamiast do Handlowej, ona, specjalistka w utrzymywaniu pozorów. Wczoraj okłamała rodzinę mieszkającą w domku obok. Wyjaśniła, że Oskara nie było na śniadaniu, bo miał migrenę i niestety musiał zrezygnować z tego pierwszego wspólnego posiłku w ciągu dnia, żeby trochę wypocząć. Popatrzyli na nią z wyrozumiałością i zapewnili, że byłoby im miło, gdyby ona i dzieci dotrzymali im towarzystwa. Veronica uprzejmie odmówiła, modląc się w duchu, żeby Oskar nie zjawił się jeszcze przez kilka godzin, w przeciwnym razie jej kłamstwo stałoby się oczywiste. A prawda jest taka, że Oskar nie poszedł z nimi na śniadanie ani razu, odkąd przybyli na Koh Lanta dokładnie czternaście dni temu. I ani razu nie wynikało to z migreny.

– Przepraszam, czy to krzesło jest wolne?

Veronica podskakuje na dźwięk słów, podnosi wzrok i kiwa głową do kobiety, która zadała pytanie.

– Tak, oczywiście, proszę.

Poznaje ją, wygląda na jakieś trzydzieści pięć lat i mieszka kilka domków dalej. Przyjechała sama z synkiem. Kobieta uśmiecha się z wdzięcznością, gawędzi z nią przez chwilę, a potem bierze krzesło i drugą ręką trzymając chłopczyka, toruje sobie drogę między stolikami. Veronica zerka na nich, kiedy odchodzą, czuje, że złość na Oskara wzbiera w niej na nowo. Jak mógł wpaść na pomysł, żeby imprezować przez całą noc, skoro przyjechali tu na rodzinny urlop? Jak śmie nie być w domku, kiedy się budzą? Jeszcze raz wybiera jego numer, choć wie, że to bez sensu. Jego komórka wciąż jest wyłączona. Myśli, że powinna się niepokoić, ale czuje tylko wściekłość, i to tak wielką, że powinna znaleźć jej jakieś fizyczne ujście. Przecież oboje sprowadzili dzieci na świat, więc jak to, u diabła, możliwe, że tylko ona się nimi zajmuje?

– Viggo! Chodź tu natychmiast! Ile razy mam cię wołać?

Gdy synek zbliża się do stolika, Veronica mocno chwyta go za ramię. Do oczu chłopca napływają łzy. Widzi to, ale nie potrafi przestać. Pośpiesznie smaruje go kremem do opalania, zbyt mocno ściskając jego ramię, i mimowolnie czuje satysfakcję, gdy chłopiec pojękuje. Potem ogarniają ją wyrzuty sumienia. Obiecuje sobie, że to się już nigdy nie powtórzy. Przecież to nie wina dzieci, że nie ma z nimi Oskara.

– No już, kochanie, idź się bawić.

Głaszcze go delikatnie po włosach, chcąc zrekompensować mu swój ostry ton, ale Viggo niecierpliwie się odsuwa, myślami jest już w basenie. Gdy odbiega, Veronica znów spogląda w stronę plaży, wypatrując męża. Co prawda Oskar wychodził niemal każdego wieczoru, odkąd tu przyjechali, lecz do tej pory zawsze nad ranem zwalał się ciężko do łóżka.

Sięga po złożone czasopismo dla kobiet, które leży w torbie plażowej, i z roztargnieniem je przegląda. Jej uwagę przykuwa reportaż o statystykach rozwodów w odniesieniu do okresu urlopowego. Autor artykułu twierdzi, że po sezonie urlopowym liczba separacji gwałtownie wzrasta, że wiele małżeństw nie potrafi wytrzymać stresu, jaki oznacza dla małżonków przebywanie ze sobą przez całe dni. Składa czasopismo, macha do kelnera, że chce zapłacić. Czekając na rachunek, patrzy na zdjęcie paszportowe młodego Oskara, które nosi w portfelu, odkąd się poznali. Oskar, pewny siebie, uśmiecha się do obiektywu. Jest przystojny. Tak przystojny, że długo widziała w nim tylko to. Teraz już tak nie jest. Ze złością drze zdjęcie na dwa kawałki. Potem na jeszcze dwa. Zgniata je i wyrzuca wszystko do popielniczki. Zaraz jednak zmienia zdanie i je wyjmuje. Nie chce, żeby ktoś przypadkiem zobaczył podarte zdjęcie Oskara.

Podnosi wzrok i zwraca uwagę na sąsiadów, którzy właśnie weszli do restauracji. Kiwają jej uprzejmie głowami i wybierają stolik kawałek dalej. Obserwuje ich, kiedy siadają. Mama, tata i dwoje wesołych dzieci. Znów ogarnia ją wściekłość. Ten rodzinny urlop to był przecież pomysł Oskara, do diabła, i to on powinien zadbać o to, żeby taki się przynajmniej wydawał.

– Proszę, kochanie – powiedział, rzucając na stół w kuchni grubą kopertę. – Jedziemy do Tajlandii. Ty, ja i dzieci. Musimy uciec przed tą cholerną zimą.

Wyjął bilety z koperty i pokazał jej zdjęcie pięciogwiazdkowego hotelu przy Long Beach. Pewnie spodziewał się, że będzie mu wdzięczna. Ale ona nie była w stanie się na to zdobyć, czuła tylko ogromne poirytowanie, że zrobił to bez jej wiedzy. A jednak nic nie powiedziała. Ani wtedy, ani później. Zamiast tego próbowała wykrzesać z siebie energię na tę podróż. Siedziała po nocach, kiedy dzieci już spały, i szukała w internecie lżejszego wózka dla Vigga, na wypadek gdyby wieczorami był zmęczony i chciał się przespać. Prawie zapomniała o kremie do opalania, ale nim wskoczyli do taksówki jadącej na lotnisko Arlanda, zdążyła jeszcze pobiec do apteki. Kupiła chyba kilka kilogramów kremu z filtrem, a potem przez śnieżny chaos przedarli się na lotnisko.

A teraz byli tutaj. I właściwie nie spędzali ze sobą czasu. Oskar najczęściej ślęczał przed telewizorem w barze, gdzie bez końca ciągnęła się zimowa olimpiada, a Veronica przede wszystkim zajmowała się dziećmi. Po tygodniu miała tego wszystkiego serdecznie dość. Chciała wracać do domu. Tam Oskar chociaż trochę był ojcem rodziny, a ona mogła urządzić sobie życie inaczej niż tu, w Tajlandii. Tutaj widać było jak na dłoni, jaką dysfunkcyjną rodziną są w rzeczywistości. Dwa osobne życia i piękna fasada.

Kątem oka widzi, że Tomas zbliża się od strony swojego domku. Mija basen, macha bez przekonania do Emmy i Vigga i idzie dalej, do restauracji. Jego wzrok utkwiony jest w bufecie ze śniadaniem, ruchy są powolne, zdaje się, że wczoraj musiał być naprawdę ostro zakrapiany wieczór. Veronica zdejmuje okulary przeciwsłoneczne i patrzy, jak mężczyzna przedziera się między stolikami. Tomas jeszcze jej nie zauważył, wybrała stolik dość daleko od bufetu, po trosze po to, by uniknąć całego tego chaosu, a po trosze, by mieć widok na morze i na basen.

– Tomas – niezbyt głośno woła go po imieniu.

Chce zwrócić jego uwagę, jednocześnie nie ściągając na siebie spojrzeń pozostałych gości. Ale wygląda na to, że Tomas jest całkowicie skupiony na jedzeniu. Veronica odchyla się do tyłu, obserwuje go, jak nakłada sobie na talerz jajecznicę na bekonie. Zatrzymuje się na chwilę przy stoisku z kawą i zamienia parę słów z ciemnowłosą kobietą, której Veronica nigdy dotąd nie widziała, potem kieruje się do półmiska z owocami.

Tomas mieszka w sąsiednim domku. Miły, choć trochę nieśmiały facet z przedmieścia, który wybrał się do Tajlandii sam, między jedną a drugą pracą jako konsultant IT. Ostrzyżone na zapałkę włosy, może o jedną oponkę na brzuchu za dużo, kilka tatuaży, które nie należą do najoryginalniejszych. Dość przystojny, ale nierzucający się w oczy. Choć trudno byłoby powiedzieć, że wiele ich łączy, Oskar z braku innego towarzystwa zawsze zwracał się do niego w te wieczory, kiedy chciał gdzieś wyjść. Veronica się domyśla, że Tomas, podobnie jak większość ludzi, czuje się absurdalnie połechtany, gdy Oskar okazuje mu choć trochę uwagi. Jej mąż zawsze posiadał tę zdolność.

Veronica odkręca butelkę wody, upija duży łyk i obserwuje, jak Tomas prosi o coś kelnera; uśmiecha się, gdy widzi, jak ciężko siada na krześle. Ociera ręką pot z czoła. W ciągu tych dwóch tygodni, które tutaj spędzili, dość dobrze go poznała, zwłaszcza że z reguły dotrzymywał im towarzystwa podczas śniadania. Poza tym Tomas ma przedziwną zdolność wprawiania jej w stan rozluźnienia. Już drugiego dnia rano przebił się przez jej pełną rezerwy postawę i nagle przyłapała się na tym, że opowiada mu rzeczy, o których nikomu nie mówiła od bardzo wielu lat. A wczoraj poszli razem na kolację. Spędzili miły wieczór, a koło dziewiątej, gdy dzieci zaczęły ziewać, wróciła z nimi do domku. Oskar i Tomas zostali.

* * *

Oskar zaciska zęby i sięga po rzucone na podłogę szorty, ale ruch wywołuje ból w kroczu, nie rozumie, co go tam tak cholernie boli. Pokój niepokojąco wiruje, dudni mu w głowie, jakby walił w nią młot, pewnie wciąż jest pijany. Poza tym ma spore luki w pamięci. Przypomina sobie niejasno, że w nocy przyprowadził tu kelnerkę z baru, ale nie pamięta, co robili. Biorąc pod uwagę, jak bardzo go boli, musiały to być jakieś bardzo wyuzdane zabawy seksualne.

Dotyka czoła, przeklina ból głowy, który zgniata mu mózg w żelaznym uścisku i nie chce puścić. Szlag by to trafił! Chce się stąd wydostać. Wzdycha ciężko i pochyla się nad krawędzią łóżka, żeby dosięgnąć szortów, ale wzdryga się, uczucie jest takie, jakby ktoś wbił mu nóż w dupę. Szybko się prostuje. Bez namysłu dotyka ręką tyłka, ostrożnie go obmacuje, jest naprawdę obolały. Spogląda na swoje palce i stwierdza, że są czerwone. Co się, kurwa, stało? Potrząsa głową zdezorientowany, nie jest w stanie uporządkować myśli. Jak to możliwe, że krwawi z tyłka? Rozgląda się po pokoju, nieliczne meble stoją na tych samych miejscach co wczoraj, tylko w świetle słońca zalewającym pomieszczenie przez pęknięte okno wydają się trochę brudniejsze. Żadnych śladów bójki. A kobieta zniknęła. Widzi kształt jej ciała odciśnięty na łóżku, ktoś zgarnął zmiętą pościel w stertę pośrodku, tak że widać materac. Wygląda, jakby od dawna nadawał się do wymiany, poplamiony, brudny, przez podartą tkaninę wyłazi z niego żółtobrązowa pianka. I plamy krwi. Z odrazą odwraca głowę, żeby nie musieć na to patrzeć. Nie potrafi sobie przypomnieć, żeby kiedykolwiek tak strasznie bolała go głowa. Musiał wczoraj wyjątkowo dużo wypić. Albo wziął coś mocniejszego.

Czuje lepkość na udzie i to go zmusza do działania. Bierze się w garść i chwiejnym krokiem wchodzi do brudnej łazienki, pozostawiając za sobą ślad czerwonych plamek. Zdaje sobie sprawę, że sytuacja jest poważniejsza, niż mu się z początku zdawało. Bierze cały różowy papier toaletowy z podajnika, wciska go sobie między nogi i wciąga szorty. Czy to ta kobieta go napadła i pocięła nożem, kiedy spał? Chciała więcej pieniędzy, niż był gotów jej dać? Rusza chwiejnie w stronę drzwi, kładzie rękę na klamce i właśnie ma je otworzyć, gdy zwraca uwagę na pustą butelkę po piwie w kącie. Kierowany impulsem podchodzi bliżej. Butelka jest obtłuczona. Brakuje tylko małego fragmentu u góry, ale krawędź w tym miejscu jest paskudnie ostra. Przez głowę przemyka mu obraz, jak klęczy na łóżku obok kobiety, trzymając butelkę w ręce. Jak wsuwa ją między jej rozsunięte nogi. Spogląda w stronę zakrwawionego materaca. Przełyka. Potem szeroko otwiera drzwi i wychodzi na ostre, poranne słońce.

Domek jest ukryty za jakimiś krzakami, po drugiej stronie widzi wysypaną żwirem ścieżkę, która pewnie prowadzi do głównej drogi. Kuśtyka w tamtą stronę. Dopiero po dłuższym czasie zauważa wreszcie jakiś poranny tuk-tuk. Woła i macha ręką, nie wie, ile jeszcze uda mu się ustać na nogach. W miarę jak odparowuje alkohol, ból coraz bardziej daje mu się we znaki. Mężczyzna w tuk-tuku wskazuje na niego i się śmieje. Kiedy Oskar nie odpowiada mu uśmiechem i sprawia wrażenie, jakby coś go bardzo bolało, mężczyzna przestaje się śmiać i pyta, dokąd chce jechać.

– To hospital. How much?

Rikszarz zdaje sobie sprawę, że ten człowiek właściwie nie jest zdolny do negocjacji, i podaje zawyżoną cenę.

– Thousand baht.

Oskar słabo kiwa głową i z pomocą rikszarza wsiada, usiłując zbyt głośno nie jęknąć z bólu. Już niedługo wróci do rodziny. A potem, obiecuje sobie, już nigdy więcej nie skorzysta z usług dziwki.

* * *

Starania Veroniki, by zwrócić uwagę Tomasa, wreszcie przynoszą skutek. Unosi rękę i macha do niej, kąciki jego ust się unoszą, co ma zapewne przypominać uśmiech. Napełnia sobie szklankę sokiem, a potem rusza w stronę jej stolika. Zatacza się trochę, przedzierając się między gośćmi, aż w pewnej chwili wygląda to tak, jakby miał upuścić tacę, odzyskuje jednak równowagę i ostatni odcinek pokonuje bez żadnych niespodzianek. Wzdycha i opada na krzesło naprzeciw niej.

– Dobrze się wczoraj bawiliście?

Veronica stara się, by nie było słychać przejęcia w jej głosie. Nie chce ryzykować, że Tomas się domyśli, jak kiepsko jest tak naprawdę z małżeństwem jej i Oskara. Akurat tego wolałaby mu oszczędzić.

– Pewnie – odpowiada Tomas i lekko się rumieni. – Tylko trochę za dużo wypiliśmy.

Veronica zerka szybko w stronę basenu, by się upewnić, że dzieci bawią się w płytkiej części, tak jak obiecały.

– Chcesz powiedzieć, że poszliście gdzieś dalej?

Tomas wsuwa do ust kęs jajecznicy i patrzy na nią ze zdziwieniem.

– Tak, Oskar ci nie mówił? A może się jeszcze nie obudził?

Sięga po sól z sąsiedniego stolika, hojnie posypuje jajecznicę oraz i tak już słony bekon.

– A dokąd poszliście? Siedzieliście do późna?

Tomas zwleka z odpowiedzią. Wygląda na to, że ma luki w pamięci.

– Koło jedenastej poszliśmy do Indianina, no wiesz, tego pubu obok Easy Bar. Siedzieliśmy tam jakąś godzinę i gadaliśmy z paczką dzieciaków, które dopiero co przyleciały na Koh Lanta. – Przerywa, żeby ugasić pragnienie. Szklanka jest pusta, gdy odstawia ją na stolik. – Potem Oskar zaproponował, żebyśmy poszli dalej, do Marlina, tego pubu rockowego przy drodze.

Veronica kiwa głową, widziała to miejsce, gdy mijali plażę Klong Dao w drodze na rynek w Saladan.

– Okazało się, że to prawdziwy nocny klub. – Tomas ciągnie swoją opowieść. – Niewielu ludzi, może z setka, ale biorąc pod uwagę rozmiary lokalu, było tam dość pusto. Usiadłem przy barze i gadałem z paroma Tajami, a Oskara w połowie drogi zatrzymali jacyś Szwedzi, którzy znali go z czasów, kiedy grał w reprezentacji.

– I co potem? – W głosie Veroniki brzmi zniecierpliwienie.

– Cóż, potem się już niewiele działo i w końcu sobie poszedłem. Oskara już wtedy nie było.

Tomas obmacuje puste opakowanie po marmoladzie leżące na jego talerzu.

– Nie było go?

– Nigdzie go nie widziałem. Ale zacząłem źle się czuć, więc poszedłem. Uznałem, że na pewno sobie poradzi.

Wbija wzrok w stolik, bez powodzenia próbując wytrzeć marmoladę z palca.

Kłamiesz, myśli Veronica, ale nie mówi tego na głos.

– A w ogóle, to o której wrócił? Może wyszedł przede mną?

Veronica przygląda mu się badawczo. Coś przed nią ukrywa, pytanie tylko co? Upija kolejny łyk wody, zakręca butelkę i wsuwa ją do torebki. Jeśli powie Tomasowi, że Oskar w ogóle nie wrócił do domu, może on powie jej prawdę. Z drugiej strony, to by oznaczało pierwszą rysę w pięknej fasadzie. Decyduje się na coś pośrodku.

– Właśnie dlatego pytam. Oskar nie wrócił na noc do domu. Zdarzało mu się to kilka razy, kiedy za dużo wypił i usnął u jakiegoś kolegi, a z tego, jak opisujesz wasze wczorajsze picie, to mógł być właśnie jeden z takich wieczorów.

Posyła mu uśmiech, który ma oznaczać: „Wiesz przecież, jacy są faceci”. Ale Tomas nie odpowiada jej uśmiechem. Tylko przygląda jej się badawczo. Teraz Veronica żałuje swojej decyzji. Nie chce, by Tomas pomyślał, że Oskar jest facetem, który nie stawia swojej rodziny na pierwszym miejscu.

– To znaczy… to się nie zdarzało często, od ostatniego razu minęło już wiele lat. Ale pomyślałam, że może na koniec poszliście do ciebie wypić piwo i potem tam zasnął.

Albo u jakiejś kobiety, którą spotkał w nocnym klubie, podpowiada głos w jej głowie. Poirytowana, odsuwa od siebie tę myśl, wstaje i podchodzi do stanowiska z kawą. Do połowy napełnia filiżankę czarną kawą i dolewa gorącego mleka. Kiedy wraca do stolika, Tomas ma usta pełne jedzenia. Przełyka kęs i dopiero wtedy przerywa milczenie.

– Wiem, że nie powinienem się wtrącać – mówi – ale już kilka razy chciałem cię o to zapytać. – Milknie, z zażenowaniem odwraca wzrok. – Jak właściwie jest między tobą a Oskarem?

Veronice trzęsie się ręka, gdy unosi filiżankę do ust, oblewa się odrobiną kawy i klnie, poirytowana, kiedy ją wyciera. Tomas błędnie interpretuje jej uczucia.

– Słuchaj, naprawdę nie chciałbym wściubiać nosa w nie swoje sprawy, ale siedzę tu z wami od dwóch tygodni i wygląda na to, że to ty przez cały czas zajmujesz się rodziną. Choć może po prostu tak postanowiliście?

Veronica widzi, że Tomas już żałuje tego pytania. Nie powinien wytykać innym ich problemów. Ale nawet nie jest na niego zła. Wręcz przeciwnie. Już dawno nikt jej nie zapytał, jak się naprawdę czuje. Pozory są zbyt cenne, by ktoś się odważył opowiedzieć, jak naprawdę jest. Veronica przypomina sobie o tym, mruga, żeby powstrzymać napływające do oczu łzy.

– Och, jest w porządku – mówi spokojnie. – Oskar może nie zawsze udziela się jako tata, ale kiedy już bawi się z dziećmi, robi to świetnie.

Spogląda na morze, jego tafla jest absolutnie spokojna. Jakaś samotna łódź rybacka stoi na kotwicy kawałek od plaży, ale na pokładzie nie widać żadnych rybaków.

– Dzieci się pojawiły, kiedy był w połowie kariery piłkarskiej, więc to głównie ja musiałam się nimi zajmować, no a potem już tak zostało. Ale przecież tak to wygląda w większości rodzin, może to wynika z biologii.

Veronica czeka, aż Tomas ją poprze, lecz on wydaje się nie pojmować, o co chodzi z tą biologią. Patrzy tylko na nią, jakby nie zrozumiał. Veronica postanawia nie drążyć tematu.

– Eh, zaczęłam się trochę niepokoić, kiedy nie wrócił do domu. Pomyślałam, że może coś się stało. Ale pewnie po prostu urwał mu się film w Marlinie, a oni nie mieli serca go wyrzucić.

Veronica widzi, że Tomas znów ucieka spojrzeniem, i zastanawia się, czy chce chronić ją, czy Oskara. A może po prostu boi się konfliktu? Przybiega do nich Viggo.

– Gdzie jest tata? Chcę mu coś pokazać.

Veronica owija ręcznikiem chude, zsiniałe z zimna ciało chłopca. Masuje mu plecy, żeby przywrócić krążenie.

– Tata się jeszcze nie obudził, ale na pewno niedługo przyjdzie.

– Dobrze. – Viggo zadowala się tą odpowiedzią, niecierpliwie strąca ręcznik i odbiega, chociaż wciąż szczęka zębami. – Kiedy się obudzi, powiedz mu, żeby przyszedł do basenu – krzyczy jeszcze przez ramię i z wrzaskiem skacze do wody.

Veronica odwraca się do Tomasa. On trzyma komórkę przy uchu, ale odkłada ją, gdy zauważa, że Veronica na niego patrzy.

– Próbowałem się dodzwonić do Oskara, ale ma wyłączony telefon – wyjaśnia.

Veronica wzdycha, poirytowana.

– Wiem, próbowałam wiele razy.

Tomas patrzy w stronę ich domku.

– Na pewno istnieje jakieś dobre wyjaśnienie, Veronico. Koh Lanta to nie jest miejsce, w którym wiele się dzieje, nawet w środku nocy. Co chcesz zrobić? Pójdziemy na policję?

Veronica unosi brwi, taka myśl nawet jej nie przyszła do głowy.

– Nie, nie. Nie ma takiej potrzeby. Tak jak mówisz, na pewno istnieje jakieś wyjaśnienie. Jeśli nie zjawi się do lunchu, będę po prostu musiała iść do Marlina i go poszukać, pewnie leży i chrapie na którymś ze stolików.

Tomas zerka w stronę drogi. Jest pusta.

– Przepraszam, że cię wypytywałem. Naprawdę nie chciałem nic insynuować, tylko zauważyłem, że Oskar sporo przesiaduje w barze. I wydawało mi się, że ustatkowana głowa rodziny powinna się inaczej zachowywać… Ale pewnie sam się przekonam, kiedy już będę miał własne dzieci. – Rumieni się lekko. – O ile w ogóle kiedykolwiek będę je miał.

Veronica chciałaby mu powiedzieć, że w zupełności się z nim zgadza, że też jej się wydaje, że ojciec dwójki dzieci powinien zachowywać się inaczej niż bezdzietny singiel, a jednak nie ma w tej chwili siły na tę dyskusję, jest za bardzo zajęta narastającą wściekłością na Oskara. Poirytowana odgania nogą dzikiego kota, który zakradł się pod ich stolik, i mówi Tomasowi, że idzie się wykąpać z dziećmi.

W ciepłej wodzie ogarnia ją senność, a okrzyki i hałasy dzieci chwilowo wypierają złość. Długo siedzi w basenie, Emma i Viggo cieszą się z tego, choć zdążyli już poznać mnóstwo nowych kolegów. Gdy skóra na jej palcach jest pomarszczona jak rodzynek, wychodzi z wody i kładzie się na jednym z leżaków nad basenem. Przygląda się. Imponuje jej pewien tata, który zdaje się mieć energię na zabawę nie tylko z własną trójką dzieci, ale jeszcze z jej dwójką. Ona nigdy nie ma sił na zabawę z dziećmi. Codzienna logistyka wysysa z niej całą energię. Ale na tym chyba polega ta biologiczna różnica, o której próbowała powiedzieć Tomasowi. Choć chyba nie zrozumiał, co miała na myśli.

* * *

– Jeszcze nie wrócił?

Veronica podskakuje przestraszona, musiała się zdrzemnąć. Tomas stoi przy jej leżaku, ubrany w kąpielówki, z ręcznikiem w ręce. Na jego skórze lśnią kropelki wody parujące w upale.

– Mogę się przysiąść?

Wskazuje ręką na pusty leżak obok niej.

– Pewnie – odpowiada Veronica zmęczonym głosem. – Siadaj. – Unosi się do półsiedzącej pozycji, osłania ręką zmrużone oczy. – Nie, nie wrócił. Musiał wczoraj naprawdę ostro popić. – Ironiczny ton jej nie wychodzi, jej głos brzmi apatycznie. – Tomas, proszę, opowiedz, co wczoraj robiliście. Ostatnie, co pamiętasz, zanim Oskar zniknął. – I zanim Tomas ma czas zaprotestować, dodaje: – Wiem, że masz luki w pamięci, ale może, jeśli się zastanowisz, coś sobie jeszcze przypomnisz. Oszaleję od tego czekania, wolałabym posłuchać, co pamiętasz, niż tak leżeć i się domyślać.

Znów się kładzie, na boku, tak żeby go widzieć. Tomas rozkłada ręcznik na rozgrzanym leżaku i siada na brzegu.

– Przepraszam, ale wcześniej nie powiedziałem ci całej prawdy, nie chciałem, żebyś się bez powodu martwiła. – Ociera pot z czoła, przesuwa dłonią po udzie. – Kiedy przyszliśmy do Marlina, Oskar zaczął gadać z kelnerką. Po jakimś czasie podszedł do mnie i powiedział, że chce iść dalej do lokalu z karaoke.

Tomas patrzy na Veronicę, próbując wyczytać z jej twarzy, czy rozumie związek pomiędzy barami z karaoke a tajską prostytucją, ale wygląda na to, że nie. Dochodzi jednak do wniosku, że wyjaśnienie tego nie jego zadaniem. To sprawa między nią a jej mężem.

– Byłem już wtedy tak pijany – kontynuuje – że chciałem tylko wrócić do domu i się położyć, więc puściłem go samego. Nie mam pojęcia, dokąd poszedł, ale pewnie do sąsiedniego baru.

Veronica zagryza wargę. Tomas zapewne sam w to nie wierzy. Nie chce jej niepokoić, choć i tak już to zrobił.

– Na pewno masz rację – odpowiada. – Pewnie leży w jakimś innym barze na Koh Lanta i odsypia.

Spoglądają na siebie i wiedzą, że myślą o tym samym: Oskarowi najprawdopodobniej wcale nie urwał się film, tylko spędził noc z jakąś kobietą.

* * *

Tuk-tuk trzęsie się, jadąc drogą, wibracje nasilają ból i Oskar zagryza wargę. Czuje w ustach słaby posmak krwi. Wspomnienia z minionej nocy powoli stają się wyraźniejsze.

W ostatnim pubie, w którym był z Tomasem, zaczął rozmawiać z kelnerką przy barze. Była drobna, ciemnowłosa i śliczna, nosiła krótką obcisłą spódniczkę, zbyt skąpą bluzeczkę na ramiączkach i buty na wysokim obcasie, dzięki którym na pewno wydawała się co najmniej o dziesięć centymetrów wyższa. Kiedy nie obsługiwała innych gości, prawie przez cały czas siedziała u Oskara na kolanach. Było oczywiste, czego chciała. Oskar też tego chciał, ale uważał, że ta gra powinna toczyć się swoim tempem. Droczył się z nią, udając, że ją ignoruje, lecz od czasu do czasu szczypał ją w tyłek. Przypomniał sobie, że pozwoliła mu nawet dotknąć swojej piersi. Ukradkiem, kiedy nikt nie patrzył. W końcu zaproponowała, żeby stamtąd wyszli. Oskar przez chwilę milczał, a potem zapytał o cenę. Chciał dać jej do zrozumienia, że dla niego to nieważne, czy to będzie akurat ona, że są przecież inne, gdyby chciał coś zerżnąć.

Odpowiedziała mu pytaniem:

– Is two thousand too much?

Oskar uśmiechnął się w duchu. Czterysta koron. Niewiele, jak za rżnięcie. Wiedział jednak, że dla niej to było mnóstwo forsy, poza tym w tych negocjacjach to on miał przewagę.

– I give you five hundred baht – odparł.

Natychmiast się od niego odwróciła i zrozumiał, że to nie tylko żenująca propozycja, ale też cena poniżej jej minimalnej granicy. Po krótkiej negocjacji umówili się na tysiąc bahtów. Oskar zauważył cień przemykający po jej twarzy, to nie była dobra stawka, lecz najwyraźniej potrzebowała pieniędzy, bo nie protestowała, kiedy oświadczył, że to jego ostateczna oferta. Dwieście koron, trzy piwa w lokalu. Nie powinien tego robić, ale chciał, miał ochotę na rżnięcie bez zobowiązań. Odkąd urodził się Viggo, nie mieli za dużo seksu. A od tego narzekania, które powoli wgryzało się w ściany, przechodziły go ciarki. Veronica nie mówiła tego wprost, lecz miał wrażenie, że była nieustannie niezadowolona. I że to niezadowolenie jest skierowane w niego.

– Come, mister. We go now.

Kobieta niecierpliwie pociągnęła go za ramię, chciała już wyjść. Wziął ją za rękę i opuścili bar. Szli krótko, może jakieś dziesięć minut, ale świeże powietrze sprawiło, że trochę wytrzeźwiał. W jego głowie pojawił się obraz Veroniki. Ogarnęły go wyrzuty sumienia. Spojrzał na kobietę, szła ze wzrokiem utkwionym w ziemię, widział, jak mocno ściska w ręce banknoty, które dał jej przed chwilą. Dawno nie był u dziwki. Zdarzyło mu się to kilka razy w tych latach, kiedy był piłkarzem, jednak kiedy na świat przyszły dzieci, uspokoił się. Veronica nigdy się nie dowiedziała. Przynajmniej tak mu się zdawało. Może po prostu nie chciała wiedzieć. Wtedy, na początku ich związku, była przyjemniejsza. Zależało jej, żeby sprawiać mu przyjemność. Żeby nadal z nią był. Rozumiał to. Zawsze miał tę władzę nad dziewczynami. To nie było trudne, chodziło wyłącznie o taktykę.

Poszedł z kobietą do prostego domku, który stał w pobliżu, a równocześnie na uboczu. Było widać, że to nie jej dom. Raczej jej „miejsce pracy”. W pokoju dominowało stare podwójne łóżko. Obok niego podniszczony stolik, a pod ścianą lodówka, która chyba pochodziła z poprzedniego stulecia. Oprócz tego była tam komoda, na której stał mały telewizor starego typu i szafa w kolorze drewna. Okiennica, która zastępowała okno, zwisała na zewnątrz. Naga żarówka w małej, ciasnej toalecie rzucała na pokój słabe światło. Kiedy kobieta zaczęła rozpinać mu pasek, przyszło mu coś do głowy. Złapał ją za rękę. Wyglądała na przestraszoną, ale mimo to jęknęła:

– Me horny.

– Good – powiedział. – Cause I’ll fuck you tonight.

Rzucił ją na łóżko, brzuchem w dół, ściągnął pasek, odsunął jej ręce do tyłu i związał za plecami. Owinął kilka razy i zacisnął tak mocno, żeby nie mogła się uwolnić. A nawet gdyby mogła, nie sądził, by to zrobiła. Dziś w nocy chciała go zadowolić.

Ściągnął jej spódnicę i wąskie stringi. Wsunął w nią dwa palce i równocześnie drugą ręką podciągnął bluzeczkę i mocno ścisnął pierś. Potem rozpiął rozporek i wyjął fiuta. Nie był do końca twardy. Próbował jej go wsadzić, nie udało się. To go rozzłościło. Nie wie, skąd przyszedł mu do głowy ten pomysł, ale na podłodze obok łóżka zobaczył w połowie opróżnioną butelkę piwa Chang. Pomyślał, że jej użyje, dopóki jego fiut nie będzie gotowy. Pochylił się po nią, wylał zawartość na podłogę. Kiedy wsunął jej butelkę między nogi, zaprotestowała. Powiedziała, że już nie chce, że bolą ją związane na plecach ręce. Chciała oddać mu pieniądze i po prostu sobie pójść. Bredziła coś o tym, że tak właściwie nie jest prostytutką, że potrzebuje tych pieniędzy na utrzymanie rodziny. Jej słowa jeszcze bardziej go wkurzyły. Zapłacił jej właśnie za to, żeby nie słuchać marudzenia, poza tym kleiła się do niego przez cały wieczór. Sama była sobie winna.

Przygniótł ją i wcisnął butelkę na kilka centymetrów. Krzyknęła. Syknął na nią, żeby się zamknęła i jeszcze raz docisnął butelkę. Rozpłakała się. Powoli zaczynał tego wszystkiego żałować. Nie mogła po prostu siedzieć cicho i go zadowolić? Wsunął butelkę po raz trzeci, tym razem poszło łatwiej. Pochylił się i przyjrzał jej się. Nie szlochała już, ale jej oczy wydawały się wielkie, wyglądała na wystraszoną. W jakiś sposób sprawiło mu to przyjemność. Szybko wsuwał i wysuwał butelkę, za każdym razem trochę głębiej. Potem poczuł, że jego ciało wreszcie reaguje, wyciągnął więc butelkę i wszedł w kobietę od tyłu. Nie zwracał uwagi na jej płacz, i tylko przez ułamek sekundy pomyślał, że nie byłoby za dobrze, gdyby ktoś tamtędy przechodził i zaczął się zastanawiać, co się dzieje w środku.

Szybko doszedł. Kiedy skończył, wysunął się z niej, wciąż klęcząc na łóżku. I wtedy to się stało. Potężny cios albo może kopniak między nogi. Nie trafił go tam, gdzie zapewne celował, tylko w wewnętrzną stronę uda, tuż obok jąder. Zupełnie się jednak tego nie spodziewał i strasznie go zabolało. Przypomina sobie, że wrzasnął. Następny cios był wymierzony już precyzyjniej, prosto w jaja. Zaparło mu dech w piersiach, potwornie piekło i bolało. Zwalił się na łóżko, z rękoma między nogami. Kątem oka dostrzegł jakąś postać, zanim jeszcze padł trzeci cios, tym razem prosto w kark. Jęknął cicho, zwiotczał i poczuł, że traci świadomość. Czwarty cios, znowu w krocze, musiał sprawić, że ostatecznie urwał mu się film. Potem była już tylko ciemność.

* * *

Veronica wędruje niespokojnie między restauracją a basenem, od czasu do czasu idzie rozejrzeć się na plaży. Dzieci wciąż siedzą i jedzą lody, które kupiła im po lunchu. Ma nadzieję, że to je na trochę zajmie.

Idzie wzdłuż brzegu, osłania oczy dłonią i się rozgląda. Jak okiem sięgnąć, nie widać Oskara, jedynie parę osób uprawiających jogging i garstkę kąpiących się. Jeden z dzikich psów żyjących na plaży biegnie w jej stronę, szczekając, kiedy Veronica wkracza na jego teren. Schyla się po kamień, rzuca nim w psa i krzyczy: „Zjeżdżaj!”. Trafiony kamieniem, skomle i oddala się, kuśtykając żałośnie. Veronica drży na całym ciele, ale nie ze strachu, to adrenalina. W końcu opada na piasek. Po raz pierwszy zwraca uwagę na niemal nienaturalny błękit wody i intensywne zapachy w powietrzu. Zupełnie jakby część złości, którą nosiła w sobie przez cały dzień, opuściła ją w chwili, kiedy rzuciła ten kamień.

Siedzi na ciepłym piasku, dopóki jej serce nie zaczyna normalniej bić. Potem wstaje i wraca do restauracji. Zerka w stronę hotelowej recepcji i na drogę, próbuje nie okazywać niepokoju dzieciom. Niektórzy goście przyglądają się jej niespokojnej wędrówce, zerkają na nią ukradkiem, szepczą coś do siebie. Siada przy stoliku, nie chce zwracać na siebie uwagi bardziej niż to konieczne. Emma kończy jeść lody, chwyta kawałek ananasa z półmiska z owocami, który Veronica zamówiła na lunch, i z rozkoszą oblizuje usta.

– Chcę się kąpać, mamo. Pójdziesz ze mną?

Veronica wzdycha w myślach. Nie chce, ale już samo to wywołuje w niej wyrzuty sumienia.

– Nie, kochanie, muszę trochę odpocząć. Idźcie sami. W basenie jest przecież mnóstwo dzieci.

Wysyła je i jak zwykle napomina, żeby bawiły się w płytkiej części. Zamawia kawę i wyciąga z torebki książkę. Próbuje udawać, że czyta powieść, dziękując w duchu za duże okulary przeciwsłoneczne, które jej to umożliwiają. Teraz może się rozglądać tak, by nie było tego widać.

– Mogę się przysiąść?

Tomas nie czeka na odpowiedź, siada na krześle obok niej, próbuje machaniem przywołać kelnera i wzdycha z poirytowaniem, kiedy zdaje sobie sprawę, że jest dla niego niewidzialny.

– Eh, chyba jestem dzisiaj trochę wykończony.

Veronica podsuwa mu półmisek z owocami, cieszy się, że przyszedł i zajął jej myśli czymś innym. Tomas dziękuje, bierze kawałek arbuza i szybko wsuwa go do ust.

– Niewiele dni zostało – mówi, przełknąwszy. – Chyba mam już ochotę wracać do domu.

Veronica kiwa głową.

– Tak, zawsze przychodzi ten moment, kiedy człowiek zdaje sobie sprawę, że mimo wszystko życie toczy się tak jak dotąd.

Zagina róg strony, potem zamyka książkę i odkłada ją do torebki.

– Kiedy zaczynasz nową pracę?

– Za trzy tygodnie. Skoro już miałem szansę, to skorzystałem z okazji, żeby zrobić sobie trochę wolnego.

Veronica wyczuwa, że Tomas zaraz zapyta o Oskara, ale udaje jej się go ubiec.

– Opowiedz mi o swojej pracy. Co będziesz robił?

Tomas jest zbity z tropu, dziwi go to zainteresowanie, którego dotąd zupełnie nie okazywała, jednak posłusznie opisuje pracę programisty w dużej firmie produkującej oprogramowanie. Jej zupełnie to nie interesuje, choć dopytuje dalej, chce, żeby mówił, bo wtedy ona nie będzie musiała myśleć o Oskarze.

– No ale już dość o mnie – stwierdza Tomas, gdy temat wydaje się wyczerpany. Pochyla się i zsuwa jej okulary. – Teraz porozmawiajmy o tobie.

Veronica wzdycha.

– Dobrze, co chcesz wiedzieć?

Tomas sięga po kolejny kawałek arbuza.

– Nie wiem, chyba wszystko. Nie mogę cię rozgryźć… Kiedy pierwszy raz zobaczyłem cię z Oskarem, wszystko wydawało mi się jasne, ale teraz, kiedy codziennie gadamy, wydajesz mi się kimś zupełnie innym. Spędziłaś całe dzieciństwo w Bromma?

– Nie, gdzie tam. Kiedy się urodziłam, rodzice mieszkali w Kungsängen. To tam spędziłam większość dzieciństwa.

Opowiada o dorastaniu na północ od Sztokholmu, o tym, że mówiły na siebie Granit Girls, cztery dziewczyny, które przez całą szkołę chodziły razem do tej samej klasy i wszystkie mieszkały przy Granitstigen.

– To był pierwszy i ostatni raz, kiedy flirtowałam z punkiem. Gdy miałam pójść do ósmej klasy, przenieśliśmy się do Bromma. Przyłączyłam się do paczki dziewczyn. Trudno byłoby powiedzieć, że należały do najbystrzejszych, ale miały pozycję w klasie. I o to mi chodziło. Poza tym szybko zdobyłam popularność, pewnie dzięki temu, jak wyglądam. Zawsze wszyscy mi mówili, że jestem ładna. – To oschłe stwierdzenie faktu, bez przechwałek. – Ale coraz bardziej zaczynam to uważać za przekleństwo. Jedyne, co mi to przyniosło, to paraliżujący strach, że pewnego dnia się obudzę i stwierdzę, że zbrzydłam.

Tomas jej się przygląda. Długie jasne włosy opadają jej na plecy, tu i ówdzie kręcą się od słonej morskiej wody. Veronica ma zielonobrązowe oczy, a wokół nich gęste ciemne rzęsy. Tomas może jedynie stwierdzić, że wciąż jest bardzo ładna, poza tym uważa ją za czarującą i inteligentną i nie potrafi pogodzić tego obrazu z próżną, kokieteryjną i pozornie nieciekawą nastolatką z Bromma. Uśmiecha się do niej, a ona spogląda na niego pytająco, milczy. Zwróciła uwagę, jak intensywnie jej się przygląda.

– No cóż, w takim razie twoje i moje dzieciństwo nie były za bardzo podobne do siebie. – Tomas odchyla się na krześle, splata ręce na karku. – Nigdy nie byłem w żadnej paczce, choć bogowie raczą wiedzieć, że chciałem. Kolegowałem się ze wszystkimi.

Do ich stolika podchodzi jakaś dziewczynka i pyta o Emmę i Vigga. Veronica wskazuje w stronę basenu. Tomas czeka, aż dziewczynka sobie pójdzie, po czym mówi dalej:

– Do tego byłem zbyt nieśmiały, żeby zadawać się z tymi fajnymi chłopakami. Nie miałem odpowiedniego stylu i pewnie brakowało mi też pewności siebie. A jeśli chodzi o dziewczyny, to zawsze się czułem jak jelonek Bambi na lodzie, niepewny i nerwowy. – Krzesło trzeszczy, gdy Tomas się odwraca. – Nie miałbym szans na taką kobietę jak ty. Ty i Oskar jesteście z tej samej ligi. Tak to jest, kiedy człowiek ma siedemnaście lat, i tak samo, kiedy ma trzydzieści pięć… Ale to nic, widać to nie dla mnie, nie mój styl, i przypuszczam, że brakowałoby mi autentyczności.

Veronica ze zdumieniem unosi brwi i teraz Tomas wygląda na zażenowanego.

– Przepraszam, nie chciałem przez to powiedzieć, że nie jesteś autentyczna, ale tak właśnie odbierałem twardzieli z mojej klasy. Wszystko rozchodziło się właśnie o styl… Choć z drugiej strony ja sam też nie jestem szczególnie autentyczny. Zwykle dopasowuję się do towarzystwa. – Tomas znów macha do obsługi i tym razem mu się udaje, kelnerka unosi rękę, pokazuje mu ruchem ust, że zaraz do niego przyjdzie. – Może to nie najlepsza cecha pod słońcem, ale bywa użyteczna, człowiek wszędzie się wpasuje. Nigdy nie musi czuć się naprawdę samotny. Choć czasami chce mi się od tego rzygać.

Veronica z namysłem kiwa głową.

– Rozumiem, co masz na myśli.

Przygląda się jego twarzy, dołeczkowi, który pojawia się tylko na jednym policzku, kiedy Tomas się uśmiecha. Ocenia, że jest całkiem przystojny. Jest zafascynowana tym, że odważył się jej opowiedzieć o swojej niepewności i nie bał się, że zostanie źle zrozumiany. Dla Veroniki najbardziej osobiste rozmowy kończą się zwykle na dyskusjach o relacjach w związkach, ale nawet wtedy zwykle nie zdradza się ze swoim strachem, że Oskar ją rzuci. To strach, który paraliżował ją przez większą część dorosłego życia.

Zauważa, że Tomas ją obserwuje, kąciki jego ust lekko się unoszą.

– Nad czym się tak zamyśliłaś?

Veronica rumieni się, zawstydzona, ledwie zauważalnie kręci głową.

– Eh, utknęłam we wspomnieniach. No i jak, przyjdzie tu ktoś z obsługi? Machałeś na tę dziewczynę już dobrą chwilę temu.

Tomas przewraca oczami.

– Tak, dzisiaj jestem chyba zupełnie niewidzialny. Przejdę się do baru nad basenem i kupię jakiś napój owocowy. Chcesz też?

Veronica kiwa głową.

– Dziękuję, chętnie.

Tomas przepycha się między stolikami, tym razem idzie pewniej. Kiedy mija basen, zamienia kilka słów z Viggiem i Emmą, dzieci wybuchają śmiechem. Pewnie obiecał im kolejne lody, bo wrzeszczą z radości. Veronica odwraca głowę i ostatni raz zerka w stronę hotelowej recepcji, choć niemal już pogodziła się z myślą, że nie zobaczy tam Oskara. Klnie w duchu, liczy do dziesięciu i sięga po książkę. Próbuje czytać, ale nic z tego nie wychodzi.

* * *

Kierowca tuk-tuka nic nie mówi, ale dziwnie patrzy na Oskara, trochę z troską, trochę z zaciekawieniem. Widzi, jaki jest blady. Mężczyzna jedzie najszybciej, jak pozwala mu na to mały pojazd. Podaje choremu butelkę z letnią wodą. Oskar dziękuje i pije łapczywie, jest kompletnie odwodniony za sprawą alkoholu i upału.

Szpital jest położony dalej na południe. To dość długa podróż, pół godziny przy maksymalnej prędkości tuk-tuka. Oskar się poci, czuje pulsujący ból między nogami. Butelka wylatuje mu z ręki, gdy kierowca gwałtownie hamuje. Na ulicę tuż przed tuk-tukiem wybiegł jakiś mały chłopiec. Wygląda na wystraszonego, gdy dociera do niego, co mu groziło. Jest w wieku Vigga, może trochę młodszy. Oskar myśli o dzieciach. Na pewno się zastanawiają, gdzie się podział. Na chwilę ogarniają go wyrzuty sumienia, ale zaraz zaciera je ból.

Chłopczykowi nic się nie stało i teraz wbiega do domu po drugiej stronie drogi. Oskar schyla się z wysiłkiem i podnosi butelkę z wodą. Kierowca znów przyśpiesza. Kolejne metry kiepskich asfaltowych dróg. Niedługo później Oskar wreszcie widzi wielki budynek, w którym mieści się szpital na Koh Lanta. Mężczyzna podwozi go aż pod główne wejście. Oskar chwiejnym krokiem wchodzi do budynku i podchodzi do rejestracji. Próbuje opisać sytuację. Nie ma takiej potrzeby. Pielęgniarka, która tam siedzi, od razu widzi, że jest z nim kiepsko, i podaje mu zastrzyk ze środkami przeciwbólowymi. Równocześnie podjeżdża wózek, czyjeś silne ramiona go unoszą i popada w odrętwienie. Nie zauważa, jak ktoś odsuwa pościel i lekarz dokładnie go bada, z wyrażającą zatroskanie zmarszczką na czole. Nie jest świadomy tego, że podają mu narkozę.

Kiedy budzi się kilka godzin później, leży na szpitalnym łóżku w chłodnym pokoju. Jego ubrania wiszą na oparciu krzesła. Jakiś metr od łóżka znajduje się regał, stolik od tego samego kompletu i umywalka. Poza tym pokój jest pusty. Oskar jest sam. Ból nie jest już tak intensywny, zmienił się w ćmienie gdzieś u dołu. Drzwi się otwierają i do pokoju wchodzi lekarka.

– Jak się pan czuje?

– Cóż, bywało lepiej.

Oskar próbuje się uśmiechnąć, ale kobieta nie odpowiada mu tym samym.

– Pozszywaliśmy pana. Miał pan paskudną ranę w odbycie. Mieliśmy problemy z powstrzymaniem krwotoku. – Lekarka zagląda do karty. – I dostał pan morfinę na złagodzenie bólu. – Spogląda na niego badawczo. – Co się stało?

Oskar mruga, nie był przygotowany na takie pytanie. Jeśli powie prawdę, sprawą zajmie się policja i Veronica o wszystkim się dowie. Nie chce tego.

– Nie pamiętam. – A ponieważ kobieta spogląda na niego z powątpiewaniem, dodaje: – Eh, po prostu zabawy wymknęły się nam spod kontroli. Ja i mój facet ostro wczoraj imprezowaliśmy, potem poszliśmy do domu i uprawialiśmy seks… – Milknie na chwilę, zamyka oczy. Przypomina sobie nadtłuczoną butelkę. – I… użył butelki. Najwyraźniej musiała być nadtłuczona, bo kiedy się rano obudziliśmy, stwierdziłem, że krwawię, naprawdę strasznie mnie bolało, więc przyjechałem tutaj.

Oskar nie wie, z czego to wynika: może lekarka wie, że biali homoseksualni mężczyźni są na tyle porąbani, by dobrowolnie godzić się na taką brutalność, może mu wierzy albo po prostu uważa, że zamiast opowiadać, powinien teraz odpoczywać. W każdym razie nie zadaje mu więcej trudnych pytań.

– Miał pan szczęście – stwierdza. – Rana nie była obszerna, choć w pechowym miejscu. Pękło duże naczynie krwionośne, mogło być z panem naprawdę źle, gdyby się pan tak szybko tutaj nie zjawił.

Oskar próbuje dotknąć tego miejsca, czuje, że jest obolałe.

– Będę miał jakieś trwałe uszkodzenia ciała?

– Nie, sądzę, że obejdzie się bez tego, ale długo będzie pan odczuwał ból i wizyty w toalecie też będą bolesne.

Po raz pierwszy Oskar wyczuwa w jej głosie coś w rodzaju współczucia.

– Biorąc pod uwagę, jak to się mogło skończyć – dodaje lekarka – myślę, że mimo wszystko miał pan szczęście. Dam panu trochę środków na przeczyszczenie, proszę je używać przez następny tydzień, wtedy będzie mniej bolało. Kiedy wraca pan do Szwecji?

– W poniedziałek.

Podaje mu listek tabletek i kopię historii choroby.

– W porządku. Gdy tylko wróci pan do domu, proszę zgłosić się do lekarza na badania, potem będzie pan musiał chodzić do niego regularnie i kontrolować stan rany. Tu ma pan środki przeciwbólowe, to powinno panu wystarczyć do powrotu do domu. Proszę brać jedną tabletkę co sześć godzin albo częściej, gdyby za bardzo pana bolało. I nie pić alkoholu.

Oskar wsuwa kartkę i tabletki do kieszeni szortów, które leżą na krześle obok łóżka.

– Dziękuję. Tak zrobię.

– Chce pan zgłosić swojego chłopaka na policję?

Oskar się wzdryga.

– Nie, nie. Nie ma takiej potrzeby. Był pijany, nie chciał mi zrobić krzywdy.

Kobieta przygląda mu się, jakby mu nie wierzyła, ale najwyraźniej dochodzi do wniosku, że dalsze przekonywanie go byłoby stratą czasu. Cokolwiek się zdarzyło, nie było to coś, czym wypadałoby się chwalić, i najwyraźniej mężczyzna postanowił nie mieszać w to żadnych władz. Lekarka odwraca się do umywalki, napełnia wodą plastikowy kubek i podaje go Oskarowi.

– W porządku. Tu ma pan trochę wody. Jeśli teraz weźmie pan pigułkę, będzie pan mógł wyjść ze szpitala w porze lunchu.

Oskar bierze kubek z jej ręki i szybko popija tabletkę. Lekarka kiwa mu głową i opuszcza pokój. Oskar się kładzie, zamyka oczy i zapada w drzemkę.

Kiedy się budzi, stwierdza, że zdążyło się już zrobić wpół do dwunastej. Kurwa, musi wracać do hotelu. Veronica na pewno strasznie się o niego niepokoi. I pewnie jest bardzo zła. Oskar się ubiera. Tabletka stłumiła ból i może się poruszać prawie normalnie. Udaje się do rejestracji, podaje dane, których potrzebuje szpital, a potem wychodzi na ostre słońce i przywołuje tuk-tuka. Wsiada, nie targując się o cenę. Teraz, gdy najgorszy ból już minął, może trzeźwo myśleć. Wyjmuje kopię historii choroby, którą dostał, gdy opuszczał szpital, i czyta, że rana sięga sporo w głąb odbytu. Czy to znaczy, że jego wymyślone wyjaśnienie o butelce jest bliższe prawdy, niż przypuszczał? Że ten, kto go uderzył, skorzystał z okazji i kiedy Oskarowi urwał się film, wsadził mu w dupę nadtłuczoną butelkę po piwie? Bo jak można by zadać taką ranę nożem?

Oskar sapie z poirytowania i kierowca tuk-tuka odwraca głowę. Do tej pory nie chciał się wtrącać, lecz teraz ośmiela się na pytanie, co się stało. Oskar mówi mu, jak jest, że został brutalnie pobity. Mężczyzna ma zatroskaną minę, mówi, że Koh Lanta jest najspokojniejszym miejscem na świecie, ale, niestety, w ostatnich tygodniach mają problemy z gangiem młodzieżowym, który napada na turystów. Oskar mruczy coś o tym, że ubóstwo prowadzi do wzrostu przestępczości, a potem z ulgą odkrywa, że są już pod hotelem. Niezdarnie wysiada z tuk-tuka, wsuwa rękę do kieszeni, wyjmuje kilka banknotów i podaje je mężczyźnie. Dociera do niego, co to oznacza. Wciąż ma pieniądze. A więc nie został obrabowany. Chyba że komórka… Szybko obmacuje drugą kieszeń. Nie, ona też wciąż tam jest. Ma nawet na palcu złotą ślubną obrączkę. Nagle robi mu się zimno. Osobie, która go pobiła, nie chodziło o pieniądze. To o co, u diabła, chodziło?
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: