Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Pierwszy dzień stworzenia: pieśni społeczne - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Pierwszy dzień stworzenia: pieśni społeczne - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 253 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PRZED­MO­WA.

Zbiór ni­niej­szy obej­mu­je po więk­szej czę­ści te moje pi­sma, któ­re ucho­dzi­ły do­tąd za nie­cen­zu­ral­ne. Dzie­li się on na trzy wy­raź­nie od­ręb­ne okre­sy.

Część 1.(1886 – 1890) za­wie­ra wy­łącz­nie wier­sze, pi­sa­ne w Pa­ry­żu, dru­ko­wa­ne w cza­so­pi­śmie pa­ry­skiem "Po­bud­ka", pod imie­niem Na­pier­skie­go. Au­tor, bar­dzo mło­dy pod­ów­czas, wy­do­byw­szy się z pod cięż­kiej at­mos­fe­ry żan­darm­sko-po­li­cyj­ne­go pań­stwa Ro­syj­skie­go, po­raz pierw­szy w ży­ciu za­czął od­dy­chać peł­ną pier­sią w kla­sycz­nej sto­li­cy wol­no­ści – i z za­pa­łem chło­nął jej pier­wiast­ki. W Pa­ry­żu au­tor zna­lazł się pod wpły­wem róż­nych prą­dów: z jed­nej stro­ny mło­dzi wy­gnań­cy po­li­tycz­ni, ide­ała­mi zbli­że­ni do Ma­ni­fe­stu To­wa­rzy­stwa De­mo­kra­tycz­ne­go, z dru­giej – ro­man­tycz­ne tra­dy­cye emi­gran­tów z r. 1863, jak nie­mniej samo po­wie­trze Pa­ry­ża, wspo­mnie­nia wiel­kiej re­wo­lu­cyi, ogól­na dąż­ność do wy­zwo­le­nia du­cho­we­go, wresz­cie ów­cze­sne prą­dy li­te­rac­kie (Par­nas i Sym­bo­lizm), wszyst­ko to wpły­wa­ło ko­lej­no i ra­zem na au­to­ra. Uwa­ża­jąc naj­wyż­szą abs­trak­cyę umy­słu gro­madz­kie­go – Je­ho­wę – jako istot­ne źró­dło wszel­kie­go zła na zie­mi, au­tor, jak bi­blij­ny Ja­kób, przedew­szyst­kiem wal­czył z Bo­giem. Cho­ciaż nie­jed­no­by za­pew­ne wy­po­wie­dział dziś in­a­czej, nie chciał mimo to nic zmie­niać w swo­ich utwo­rach mło­dzień­czych – i po­zo­sta­wił je w for­mie pier­wot­nej.

Część II. obej­mu­je znacz­ny sze­reg lat, 1890 – 1905, i od­zna­cza się przy­gnę­bie­niem du­cha, tem sil­niej­szem, ile że au­tor wró­cił na nowo do domu nie­wo­li ze świe­że­go po­wie­trza wol­nej Re­pu­bli­ki, a przy­tem zna­lazł w War­sza­wie ucisk da­le­ko su­row­szy i re­ak­cyę czar­niej­szą, niż przed r. 1886. – Pe­sy­mizm, zrzad­ka prze­ry­wa­ny wy­bu­chem no­wej ener­gii, jest ce­chą tej se­ryi. – Pierw­sze dwa utwo­ry: "Na prze­nie­sie­nie zwłok Mic­kie­wi­cza" oraz "Na śmierć Sta­ni­sła­wa B(arań­skie­go)", któ­ry w dzie­jach par­tyi znacz­ne po­ło­żył za­słu­gi – są jesz­cze w kon­tak­cie z Pa­ry­żem. Póź­niej idą po więk­szej czę­ści utwo­ry oko­licz­no­ścio­we, do­sto­so­wa­ne do waż­nych zda­rzeń okre­su lub od­po­wied­nich rocz­nic; mniej rze­czy ogól­nych znaj­dzie tu czy­tel­nik. Pra­ce te pra­wie wca­le nie były dru­ko­wa­ne – i spo­czy­wa­jąc w rę­ko­pi­sach, nie wszyst­kie się do­cho­wa­ły (zgi­nę­ły mi np. wiersz "Na dzień 3. Maja 1891 r.", "Pod po­mni­kiem Chmiel­nic­kie­go w Ki­jo­wie", "List do ce­sa­rza Wil­hel­ma o woj­nie…."). Do se­ryi tej do­łą­czam zna­ny ską­di­nąd utwór "O za­cho­dzie", któ­ry się ide­owo łą­czy z po­ema­ci­kiem: "Po­gro­bow­com", a któ­ry świad­czy, jak cen­zu­ra tor­tu­ro­wa­ła myśl i mowę, zmu­sza­jąc pi­sa­rzy do ciem­nej i po­wi­kła­nej sym­bo­li­ki.

Część III. (1905 – 1906) – da­tu­je od pa­mięt­ne­go dnia prze­świ­tu ży­cia czło­wie­cze­go w kra­ju – i ko­men­ta­rzy nie wy­ma­ga.

A. L.

War­sza­wa, 1906 w li­sto­pa­dzie.

Część I.

Pie­śni Na­pier­skie­go

1886 – 1890.Z DY­MEM PO­ŻA­RÓW…

Z dy­mem po­ża­rów, z ku­rzem krwi brat­niej -

Gdy nasi ojce bie­gli na chrzest

Wal­ki strasz­li­wej, wal­ki ostat­niej:

On nie po­ka­zał, że był i jest!

Próż­no pa­trzy­li, czy z nie­ba szczy­tu

Pio­run nie spad­nie wro­gom na znak:

Ci­cho i ci­cho! Po­śród błę­ki­tu

Jak daw­niej buja dra­pież­ny ptak.

Ha, gdzie Ty by­łeś w dni te po­żar­ne,

Gdy w boju ko­nał wier­ny Twój lud?

Gdy nań zio­nę­ło tchnie­nie cmen­tar­ne,

Gdy bła­gał Cie­bie o ży­cia cud?

O bez­li­to­śny, nie­my i głu­chy,

O nie­wi­dzial­ny! Spójrz na lud swój:

Patrz, jak on cięż­ko dźwi­ga łań­cu­chy,

Więc, je­śli je­steś – tar­czą mu stój!

Bo on, Ty, maro nie­ist­nie­ją­ca –

Wie­ki za Cie­bie prze­le­wał krew!

Do Twe­go nie­ba, do Twe­go słoń­ca

Wzno­sił bo­jo­wy, pio­run­ny śpiew.

Dla Two­jej chwa­ły bił pół­księ­ży­ce,

Dla Two­jej chwa­ły gi­nął i żył –

A Ty? mów, gdzie­żeś ukrył Swe lice?

Mów, gdzie Ty je­steś i gdzieś Ty był?

Nie­masz go, nie­masz! O wol­ne du­chy –

Marą – ułu­dą – jest ten wasz bóg!

Ody jest – to cze­muż nie­my i głu­chy –

Nie mógł, czy nie chciał sły­szeć, choć mógł?

Rzuć­cie tę marę, co wiecz­nie drze­mie

I bądź­cie za­wsze, jak ty­tan ów,

Co jak syn – w boju – ca­ło­wał zie­mię

I po­tęż­niej­szy po­wsta­wał znów.

Nie było, nie­masz ta­kiej Chi­me­ry,

Co gnę­bi na­ród, któ­ry ją czci:

Szko­da was, szko­da, o bo­ha­te­ry,

Któ­rzy­ście dla niej to­nę­li w krwi!

Alem ja wi­dział ta­kie­go boga,

Ta­kie­go boga co jest i był;

Co, gdy za­bły­śnie krwa­wa po­żo­ga,

Wsta­nie, jak or­kan znisz­cze­nia sił.

Ale to nie jest po­sąg ka­mien­ny,

Co nie­mo z raju pa­trzy na świat:

Tyl­ko wie­ko­wym bó­lem brze­mien­ny,

Duch, któ­ry tę­sk­ni do ja­snych lat!

Ale to nie jest mara zwod­ni­cza,

Co – obo­jęt­na – nie wi­dzi łez;

Lecz zroz­pa­czo­na moc bun­tow­ni­cza,

Któ­ra chce uj­rzeć cier­pień swych kres.

I on dziś drze­mie, lecz nie na wie­ki

I gdy świa­do­mość prze­mó­wi zeń,

On się prze­bu­dzi: i nie­da­le­ki

Może ten wiel­ki i świę­ty dzień.

Drze­mie, bo dzi­siaj mro­zi go zima,

Mrok go ota­cza i ści­ska głód,

Ale za­bły­śnie dzień dla ol­brzy­ma:

Bóg się prze­bu­dzi – po­wsta­nie lud!

Daj­cie mu my­śli, daj­cie mu chle­ba!

O, nie­chaj bra­ta nie gnę­bi brat:

Niech wszyst­kim kwit­nie ro­dzin­na gle­ba,

Nie­chaj gra­ni­ce znik­ną śród chat.

Kmie­ce sier­mię­gi, ro­bo­cze blu­zy

Pad­ną na wro­gów – jak wi­chry burz;

Wszyst­kie ba­sty­lie oba­lą w gru­zy

Skroś dym po­żar­ny i krwa­wy kurz.

Lud się prze­bu­dzi, Bóg się po­ka­że,

Za­bły­śnie wol­ność, upad­nie wróg –

I nie za­wo­ła w szy­der­czym gwa­rze:

A gdzie ten Oj­ciec, a gdzie ten Bóg?

Bo won­czas z nie­bios krwa­we­go szczy­tu,

Ty­siąc mu gro­mów ryk­nie na znak:

Za­pło­mie­nie­je po­śród błę­ki­tu

I pad­nie gwał­tu dra­pież­ny ptak!CE­ZA­ROM OD­DAJ…

Ce­za­rom od­daj wszyst­ko to, co jest Ce­za­rów:

Od­daj im wid­ma gwał­tów, za­bójstw i gra­bie­ży;

Od­daj mę­czar­nie gło­du i hań­bę prę­gie­rzy,

Od­daj im spu­sto­sze­nia i łuny po­ża­rów.

Od­daj im gi­lo­ty­ny w krwi pły­ną­ce świe­żej,

Od­daj spra­gnio­ne ze­msty echa tłu­mu gwa­rów -

I gro­my wy­rok śmier­ci bi­ją­cych ze­ga­rów -

Od­daj! Lecz weź im wszyst­ko, co to­bie na­le­ży.

Weź im zło­te pa­ła­ce, weź skarb nie­zmie­rzo­ny,

Któ­ry za­bra­li to­bie, by zdo­bił ich tro­ny,

Weź im twe nie­bo, słoń­ce, wody, lasy, bło­nie;

Weź im świat ten sze­ro­ki, któ­ry twój jest cały,

Weź im bo­skość, po­tę­gę, za­szczy­ty i chwa­ły:

Weź i sam na ich miej­scu za­siądź w ich ko­ro­nie!OJ­CZYŹ­NIE.

Ko­cham cie­bie, Oj­czy­zno ty na­sza,

Boś ty mat­ką mi była ro­dzo­ną.

Ko­cham cie­bie, o zie­mio ty la­sza,

Two­je lasy i wód two­ich łono!

Ko­cham pól two­ich wstę­gę zie­lo­ną,

Wiej­skie cha­ty i miej­skie pod­da­sza

I to słoń­ce, co bu­rze roz­pra­sza

I ja­skół­cze przy­zy­wa ci gro­no.

Nie­na­wi­dzę cię, zie­mio ty grzesz­na,

Że, po­mi­mo zgrzyt kos ukra­iń­skich –

Dla wy­brań­ców w mi­ło­ści bez­kre­sna,

By­łaś tłu­mom bez czuć ma­cie­rzyń­skich

I zgłod­nia­ła śród tru­dów mu­rzyń­skich

Przy­gnę­bio­na ta ciż­ba le­miesz­na,

Ody cię śmierć roz­dzie­ra­ła po­spiesz­na

Nie po­wsta­ła le­gio­nem Ki­liń­skich.

Ko­cham cie­bie, o zie­mio ty smut­na,

Bo tak strasz­ne krwa­wi­ły cię kary,

Tak Ne­me­zys dep­ta­ła okrut­na,

Tak od­ku­pił cię pło­mień ofia­ry,

Że cmen­ta­rzem są two­je ob­sza­ry…

Cała je­steś jak sza­ta po­kut­na,

Ca­łu­na­mi są szat two­ich płót­na

I z ca­łu­nów tych są twe sztan­da­ry!

Nie­na­wi­dzę cię, w grze­chu upar­ta,

Że po­mi­mo tych kaź­ni cie­mięż­nych,

Jesz­cześ ser­cem dla ciżb nie otwar­ta

I nie czu­jesz w tych tłu­mach sier­mięż­nych

Ta­jem­ni­cy od­ro­dzeń po­tęż­nych -

I że drżysz, kie­dy przed­nia ich war­ta

Krzy­cząc: Pla­ma z czół na­szych nie star­ta

Ora po­bud­kę tych no­wo­za­cięż­nych!

Ko­cham cie­bie, o zie­mio ty łza­wa,

Bo ja wie­rzę, że duch twój, Ma­cie­rzy,

Kie­dy prze­szłość przed okiem ci sta­wa,

Ja­sno­wi­dzi, gdzie ju­tro twe leży.

I gdy wal­ki go­dzi­na ude­rzy,

Ko­cha­ją­ca po­wsta­niesz i krwa­wa,

Jako jed­na a wspól­na dzier­ża­wa

Onych ju­tra two­je­go ry­ce­rzy!KO­ŁY­SAN­KA.

(Z PIE­ŚNI O NĘ­DZY).

I.

Spij, moje dzie­cię! Sen daje ci­szę,

Sen tro­ski ży­cia z du­szy wy­pę­dza;

Lecz ja do in­nych snów cię ko­ły­szę –

Ja twa pia­stun­ka, mat­ka twa – Nę­dza,

Ja czu­wam wiecz­nie nad twym snem

Jam cię zna­la­zła nad nędz­nym ście­kiem.

Jam cię w łach­ma­ny swe ogar­nę­ła –

Kar­mi­ła swo­jem za­tru­łem mle­kiem,

Jad swo­jej pier­si w pierś ci zio­nę­ła

Uści­sków mych mo­gil­nym tchem!

Więc ja ci nie dam ro­jeń wio­sen­nych,

Lecz dam ci hań­by wi­dzia­dła czar­ne,

Gdzie uj­rzysz w gro­zie mro­ków bez­den­nych

Twe­go ży­wo­ta wieszcz­by cmen­tar­ne –

Więc spij, wy­brań­cze, synu mój!

Śpij w mą zgrzy­tli­wą wsłu­cha­ny pie­śnię,

Bo pój­dziesz wcze­śnie – może za­wcze­śnie

Na bój bez ar­mat i bez kar­ta­czy,

Bój bez do­bo­szów i bez trę­ba­czy –

Z gło­dem na bój

II.

Jam ci okry­ła dzie­cię­ce łono

Mego wy­brań­stwa wie­czy­stym ki­rem;

Skroń ci ob­le­ję łzą potu sło­ną

I ka­le­czą­cym usy­pię żwi­rem

Czar­niej­sze twe od nocy dnie

Żad­na tak mat­ka, jak ja, nie ko­cha

Słu­chaj – ja za­wsze będę przy to­bie:

Ko­ści­stą ręką ujmę piesz­czo­cha,

Zim­nym od­de­chem utu­lę w gro­bie…

Nie uj­dziesz mnie! nie uj­dziesz mnie!

Nie uj­dziesz ra­mion mych oło­wia­nych,

Próż­ne twe mło­ty, próż­ne oskar­dy,

Ja nie opusz­czam swo­ich wy­bra­nych;

Wszę­dzie do­się­ga uścisk mój twar­dy

W snach i na ja­wie, synu mój!

Więc ja cię we śnie tę­czą nie złu­dzę -

I nim noc mi­nie, ja cię prze­bu­dzę –

Na bój bez ar­mat i bez kar­ta­czy,

Bój bez do­bo­szów i bez trę­ba­czy

Z gło­dem na bój!

III.

Nie będą to­bie śpie­wać sło­wi­ki,

Ni gaj zie­le­nią świe­żą za­szu­mi –

Ty sły­szeć bę­dziesz prze­kleństw okrzy­ki,

Stę­chłe po­wie­trze od­dech ci stłu­mi,

A mro­ki ci za­kry­ją dzień!

Ile­kroć ze­chcesz ludz­ką mieć du­szę,

Ja w to­bie zbu­dzę tro­ski by­dlę­ce;

Ja w to­bie my­śli wszyst­kie za­głu­szę,

Spodle­niem czu­cia wszyst­kie okrę­cę,

By duch twój nie miał ży­wych drgnień!

Na co ci sen­ne ci­sze i zo­rze?

Ha, nie śpij wca­le! I czu­waj we śnie.

Czcij swe bar­ło­gi, czcij swe ob­ro­że

W wier­nej ma­cie­rzy wsłu­cha­ny pie­śnię!

Więc nie śpij ty, wy­brań­cze mój!

Czu­waj i zbudź się – i wdziej łach­ma­ny

I wstań, bo oto ju­żeś we­zwa­ny

Na bój bez ar­mat i bez kar­ta­czy,

Bój bez do­bo­szów i bez trę­ba­czy –

Z gło­dem na bój!PRZE­KLEŃ­STWA.

Ale w ser­cu jest po­gar­da,

Co ma tak­że swe pa­nień­stwo,

I nie ze­chce – nad­to har­da –

Roz­na­mięt­nić się w prze­kleń­stwo.

Z. Kra­siń­ski.

I.

Po­gar­da – wieszcz po­wia­da – jest bia­łą dzie­wi­cą,

Ob­ra­żo­ną w po­czu­ciu aniel­stwa bez ska­zy;

Ale, na­zbyt wy­so­ko sto­jąc nad ob­ra­zy,

Śmiał­ka dru­zgo­cze spoj­rzeń ja­sną bły­ska­wi­cą.

I nig­dy na jej ustach nie za­brzmią wy­ra­zy,

Któ­re sto­ją nad prze­kleństw na­mięt­ną gra­ni­cą,

Odzie się dusz nie­cier­pli­wych gniew­ne gło­dy sycą:

Lecz tak po­tra­fią tyl­ko anio­ły lub gła­zy.

O, bo nie­raz dzie­wic­two sta­je się cię­ża­rem,

Któ­ry nam wszyst­kie żyły roz­sa­dza po­ża­rem,

Że pra­gniem, choć bez­wsty­dem, zdu­sić to mę­czeń­stwo.

Wte­dy nie­dość po­gar­dy w ob­li­czu bo­gi­ni,

Wte­dy moc­niej­szy oręż ulgę nam uczy­ni:

I ta­kim jest po­gar­dy orę­żem – prze­kleń­stwo

II.

Bo prze­kleń­stwo jest ry­kiem lwa, któ­ry za kra­tą

Gro­ma­mi swe­go gar­dła jak or­kan wy­bu­cha:

Drży do­zor­ca, bo kra­ta zda­je mu się kru­cha,

A lew mu roz­ju­szo­ny – gro­zi ży­cia stra­tą!

Prze­kleń­stwo jest ko­ły­ską świa­do­mo­ści du­cha,

Co po­znał, że nad mro­kiem jego świe­ci lato;

Jest po­bud­ką bo­jo­wą, jest bo­jo­wą cza­tą,

I jest ostrze­ni dla mie­cza – i rdzą dla łań­cu­cha.

Jest tru­ci­zną, szty­le­tem, ogniem. Jest mo­gi­łą,

Gdzie du­chy mro­ków le­gną na wie­ki. Jest siłą,

Co do no­we­go ży­cia przy­wo­łu­je tru­ny.

Jest hym­nem, jest mo­dli­twą do tych po­tęg wiecz­nych,

Co, ze­pchnię­te za­zdro­śnie z wy­żyn nad­sło­necz­nych,

Wy­dzie­ra­ją z nie­bio­sów bo­gom – ich pio­ru­ny!

III.

Nie, ja nie będę nig­dy ci­chy i po­kor­ny,

Jak pod ha­nieb­nem jarz­mem stę­pia­ły he­lo­ta,

Bo mi krew pły­nie w ży­łach, bo mną gro­za mio­ta,

Kie­dy pa­trzę na wiek ten, ob­łu­dą po­twor­ny.

Lecz Dumo, ty kró­lo­wą bądź mego ży­wo­ta!

Bądź mi włócz­nią, gdy sta­nę śród tłu­mów opor­ny,

Bądź mi skrzy­dłem, gdy w błę­kit ule­cę prze­stwor­ny

I świeć mi w mro­kach nocy, jako gwiaz­da zło­ta!

Ty, któ­ra w dni pier­wot­ne na głos Ar­cha­nio­ła,

Nie chcia­łaś ugiąć przed Nim pro­mien­ne­go czo­ła,

Sza­ta­nów córo, bun­tów mat­ko nie­śmier­tel­na!

Ty, któ­ra bu­do­wa­łaś wie­że Ba­bi­lo­ny

I po trzy­kroć rzu­ca­łaś Ossy na Pe­lio­ny –

Świeć mi, nie­po­ko­na­na i nie­ska­zi­tel­na!

IV.

Wy, któ­rym losy dały dzie­wic­two bo­le­ści –

I ża­den zdrój nie ga­sił żrą­cych jej pło­mie­ni;

Wy, któ­rym każ­da cza­ra tru­ci­zną się pie­ni –

I żad­na was na­dzie­ja ni wia­ra nie pie­ści!

Wy, ska­za­ni na hań­bę! zdep­ta­ni, zgnę­bie­ni!

Wy, któ­rym rdza że­la­za zgię­ty kark bez­cze­ści

I miecz no­si­cie w gar­dle aż do rę­ko­je­ści;

Wy, pra­gną­cy i głod­ni! wy, wy­dzie­dzi­cze­ni!

Wy, rzu­ce­ni na wie­ki w ciem­no­ści po­sęp­ne,

Któ­rym ja­sne kra­iny my­śli nie­do­stęp­ne,

Wy, któ­rym na­ka­za­no za­głu­szyć swą mi­łość,

Iż mu­si­cie przez ży­wot iść – jako rze­zań­ce!

Nie­wol­ni­cy, nę­dza­rze, tu­ła­cze, wy­gnan­ce -

Prze­kli­naj­cie!…

V.

Mo­gi­ła­mi się to­czą czło­wie­czeń­stwa dzie­je –

Lecz ludz­kość za swą gwiaz­dą pły­nie wciąż pod­nieb­ną -

I cho­ciaż każ­da mara jest dla niej po­grzeb­ną:

Duch nie ba­czy, jak cmen­tarz z jego snów się śmie­je.

Ju­tro zdo­bę­dziem sztur­mem zło­te Eli­ze­je,

Ju­tro za­wład­niem wstę­gą dro­gi mlecz­nej srebr­ną,

Ju­tro cała na­tu­ra bę­dzie nam słu­żeb­ną,

Ju­tro za­koń­czym na­szą krwa­wą Ore­ste­ję!

Ale gdzie jest to ju­tro? wo­ła­my znę­ka­ni –

Ono miga wciąż da­lej w przy­szłych zórz ot­chła­ni

I, zni­ka­jąc w mi­ra­żu – ro­śnie w pra­gnień sile.

Ale gdzie jest to Ju­tro? wo­ła­my w agon­ji

I oto od cmen­ta­rzysk brzmi pe­łen iron­ji

Głos zmar­łych mę­czen­ni­ków: To ju­tro w mo­gi­le!

VI.

Był na­przód wiek ka­mien­ny, kie­dy czło­wiek nagi –

Bez­sil­ny – drżał w wie­czy­stej wi­chrów nie­po­go­dzie –

I gdy, żeru nie ma­jąc, w swym dra­pież­nym gło­dzie –

Na­wza­jem się zja­da­ły te an­tro­po­fa­gi.

Póź­niej po lat by­dlę­cych dłu­gim cho­ro­wo­dzie

Na­stą­pił wiek spi­żo­wy, kie­dy pierw­sze magi

Uczy­ły kor­nie zno­sić pierw­szych kaj­dan pla­gi,

Szcze­piąc du­cha nie­wo­li w ludz­kich zwie­rząt ro­dzie.

Wów­czas to uplótł czło­wiek swo­je pierw­sze łuki –

I na­uczył się ło­wów bo­ha­ter­skiej sztu­ki,

Jak z bra­ci swych ob­dzie­rać mię­so do szkie­le­tu:

I ta­jem­ni­cę bytu czy­tać jął zdra­dziec­ką

I po­znaw­szy jej rą­bek – za­pła­kał jak dziec­ko –

Któ­re po­zna­ło pierw­szą gło­skę al­fa­be­tu. –

VII.

Lecz Ko­niecz­ność go par­ła na­przód. Więc przez licz­ne

Idąc nie­bez­pie­czeń­stwa – tru­dy – klę­ski – boje –

Pierś na­tu­ry po­ra­nił w re­gu­lar­ne kro­je –

Trój­kąt­ne – kwa­dra­to­we – krą­głe – elip­tycz­ne –

I po­wie­dział te strasz­ne sło­wa: Moje – two­je!

I na­zwał to po­stę­pem. Przez siecz­ne i stycz­ne

Tych fi­gur – po­szły lu­dów cza­sy hi­sto­rycz­ne –

Wiek że­la­zny – co to­czył krwi bra­ter­skiej zdro­je –

I, ob­łud­nie mor­du­jąc swe isto­ty bliź­nie –

Mó­wił, że na cześć Bogu, Wol­no­ści, Oj­czyź­nie

Albo in­nej Idei – brnie w czy­ny naj­krwaw­sze

I roił, że szla­chec­two ro­śnie jego ser­ca,

Lecz w du­szy mu od­wiecz­ny zo­stał lu­do­żer­ca –

I zda się lu­do­żer­cą zo­sta­nie na za­wsze.

VIII.

Nie wie­rzę w żad­nych bo­gów na nie­bie i zie­mi,

Któ­rych oko za­zdro­śnie ję­ków ludz­kich strze­że;

Któ­rzy nig­dy nie wyj­dą za zło­te ru­bie­że

Swych ra­jów i na męki na­sze pa­trzą nie­mi!

Bez­li­to­śni! Ko­cha­ją gwał­ty i gra­bie­że –

I du­chów, w któ­rych moc się bun­tow­ni­cza ple­mi,

Nie­na­wi­dzą, gro­ma­mi bi­jąc śmier­tel­ne­mi –

W ich ser­ca ko­cha­ją­ce! Nie wie­rzę – nie wie­rzę!

A gdy­bym miał uwie­rzyć w to zło­wro­gie księ­stwo,

To nie ugiął­bym ko­lan, ale bym prze­kleń­stwo

Rzu­cił tym nie­wol­ni­czym Jo­wi­szów chi­me­rom,

Dzie­ciom gro­zy ty­rań­skiej i pi­ja­nej sagi,

Co prze­mie­nia­ją mó­zgi w głu­che sar­ko­fa­gi

I nie dają przy­stę­pu sło­necz­nym ete­rom.

IX.

Bo gdy­by się obu­dził duch mój w noc za­ku­ty,

Pe­łen gniew­nej roz­pa­czy wo­łał­by do Cie­bie:

Po com żyw? Po co je­stem na tej cier­pień gle­bie?

Kto mię zro­dził? Czy tyś-to Boże groź­ny, luty,

Coś rad, gdy ludz­kość swo­ich mę­czen­ni­ków grze­bie'

I sta­wia ci na ucztę krwi swej pu­har suty,
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: