Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Pierwszy ogrodnik - ebook

Wydawnictwo:
Seria:
Data wydania:
5 października 2014
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Pierwszy ogrodnik - ebook

Kiedy po dziesięciu latach starań Pierwsza Dama stanu Tennessee, Mackenzee London, i jej mąż zostają rodzicami – ich życie rozkwita. Jednak kilka lat później tracą ukochaną córeczkę a w sercu Mackenzie zakorzenia się rozpacz.

W tym trudnym czasie może liczyć na wsparcie starego ogrodnika, który dba o piękny ogród otaczający rezydencję gubernatora. Jeremiasz, przesiąknięty ludową religijnością, swoimi dłońmi pielęgnuje kwiaty a słowami – ludzkie serca.

Kolorowym ptakiem tej powieści jest Eugenia, która pomaga swojej pogrążonej w żałobie córce. Żywiołowa starsza pani i jej równie żywiołowe koleżanki, ich zuchwała radość życia, kąśliwe poczucie humoru a nawet apetyt na flirty – nadają książce lekkości i optymistycznych barw.

Ta współczesna powieść dla kobiet napawa pokojem a fragmenty wzruszające i zabawne przeplatają  się ze sobą w sposób harmonijny.

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7516-799-3
Rozmiar pliku: 653 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Jeremiasz

Kiełbaski na patelni wzięły się skurczyły od gorąca, a tłuszcz obryzgał poranną gazetę, którą żem położył na blacie.

I tak mnie nie rusza, co tam piszą. Przez caluśki tydzień gadali w nich tylko o tym, co rani – a tu u nas każdy już dostał swoją porcję ran. Przez ostatnie siedem dni chyba żem wypłakał więcej łez niż przez ostatnie dwa lata, odkąd zmarła moja Shirley. A byliśmy małżeństwem przez pięćdziesiąt siedem lat.

Panienka Mackenzie płakała wtedy ze mną. Teraz moja kolej wylewać z nią łzy.

Widziałem jej zdjęcie w tej gazecie. Próbowała się ukryć za tym wielgachnym, czarnym jak kruk kapeluszem. Ale takiego bólu nijak się schować nie da. Fotografowie wzięli i przyłapali ją z chusteczką przy nosie. Wszyscy wokół pochylali się, jakby się zaraz miała przewrócić. A ten dzieciak gapi się na nią oczami, w których pełno pytań. Prawie że mi to serce złamało, mówię wam.

Pozwolili mi wczoraj zostać, póki nie odjechała ostatnia limuzyna. Dwa młodziaki przyszli i stanęli nad dziurą w ziemi. Podciągnęli pasy, odwinęli sztuczną trawę i wyciągnęli to cosik, na czym spuszczali w dół trumnę. Patrzyłem, jak chłopaki idą po koparkę. Serce ani chybi by mi pękło, gdybym czegoś nie zrobił. Podniosłem rękę.

– Nie będzie wam wadzić, jak ja to zrobię?

Spocili się, bo gorąc taki, jak to w prawdziwy sierpień w Tennessee, ale grzeczni byli.

– To nasza robota, proszę pana.

Nie dbał żem ni krztyny, że się nie zgadzają. Ściągnąłem tę czarną marynarkę, com ją pożyczył, i rzuciłem na konar wielgachnego, starego dębu, co rośnie tam z boku. Wydawało mi się, jakby drzewo podtykało ramiona i samo prosiło, żebym powiesił swój łach. Jakby chciało dzielić moje brzemię.

– Chłopaki, przez trzy ostatnie lata dbał żem o ogród tej rodziny. Dajcież dziś mnie, staremu, tę łaskę. To ważne dla mnie. No już, niech no który z was przyniesie mi szpadel.

Dwa wielkie chłopy gapiły się na mnie. Wiedział żem, że mogą stracić pracę, jeśli sobie pójdą. Oni też to wiedzieli. Widziałem ich miny, jakby się spierali ze sobą, choć nie rzekli do siebie ni słowa.

– No dajcież mi ten szpadel i siądźcie tutaj. Możecie się na mnie gapić. Przynajmniej nie będziecie mieli kłopotów, a i zobaczycie, że nic głupiego nie wykombinuję. A niech to, ci też się na mnie gapią. – Wskazałem na dwa radiowozy policyjne, co ciągle stały przy bramie.

Chłopaki zaśmiali się nerwowo.

– Jest pan pewien, że chce pan to zrobić? My są młodzi i mamy koparkę, a pan…

Zachichotałem i wyciągłem chusteczkę.

– Takim stary jak ta ziemia, co ją rzucę na wieko tej trumny. Ale ja przerzucam ziemię co dnia, chłopaki. I muszę to zrobić. Więc gdybyście odeszli troszkę na bok…

Wzruszyli ramionami, i to porządnie, i poszli po szpadel. Wziął żem go w ręce, twarde i poorane ze starości, niech się na nich wesprze. Dobrzem wiedział, gdzie jego miejsce. Razem zabraliśmy się do roboty, ja i ten szpadel, a tymczasem chłopaki siedzieli na ziemi, i nie powiem, nawet z szacunkiem się zachowywali.

Gdy żem ubił ostatnią łopatę, odłożyłem szpadel i otarłem czoło. Biała koszula przylepiła mi się do pleców. Jeden z chłopaków już zabierał się do wstania, ale znów żem podniósł rękę. Jeszcze nie koniec. Klapnął z powrotem, ani słowem nie pisnął.

Wziąłem z powrotem trawnik, który oni uwalili z boku w wielkie kwadraty. Ułożył żem je pięknie i gładko na ziemi i przycisnąłem, żeby korzenie miały się jak zaczepić.

– Chłopaki, przypilnujcie, żeby miała dość wody przez następne tygodnie, słyszycie?

Podniosłem z ziemi wielki wieniec białych róż, co wcześniej leżał na wieku trumny. Położyłem kwiaty na mogile. Cofnąłem się i popatrzyłem na resztę tych wszystkich wieńców i bukietów, które leżały wokoło. I tak jak żem jest ogrodnikiem, ułożyłem te kwiatki tak pięknie, jak piękne było życie, które teraz leżało pod nimi.

Wziąłem ostatni i moje oczy, stare, ale wciąż jeszcze dobre, zatrzymały się na szarfie. Wcisnął żem wieniec mocno w trawę, że aż wypadła z niego mała flaga Tennessee. Podniosłem ją i otrzepałem z ziemi. Tyle że ziemia za nic nie chciała się odczepić. I wtedy pomyślałem – że ona to jest taka jak ja, bo ja też próbuję… Wytrzymać jeszcze trochę.

Kiedy ją wreszcie oczyściłem, wetknął żem ją z powrotem koło tej szarfy. To wyglądało tak, jakby szarfa opatuliła ją i te malutkie, czerwone różyczki. Wziąłem marynarkę z drzewa i poczułem, że może powinienem temu drzewu okazać trochę wdzięczności czy coś. W końcu przewiesiłem tylko łach przez ramię. Spojrzałem na dwóch młodziaków.

Gapili się na mnie tak, jak się pewnie dawno temu ludziska przypatrywały staremu, szalonemu Noemu.

Kiwnąłem im, a potem też temu wzgórkowi z trawy i kwiatów. Poszłem do samochodu, przez łzy niewiele żem widział. Dźwigałem ciężar modlitwy.jeden

Dziesięć dni wcześniej

Mackenzie London stawiała właśnie pierwsze tego dnia kroki, a ciepło bijące od kamiennej posadzki łazienki rozgrzewało całe jej ciało. Otoczenie było piękne. Wszystkie elementy, szczegóły w tym domu zostały przez poprzedniego lokatora dopieszczone do perfekcji. W dniu przeprowadzki Mackenzie postanowiła, że doceni każdą chwilę spędzoną w tym wyjątkowym miejscu – wiedziała bowiem, że owe chwile nie będą trwały wiecznie.

Być może na tym świecie nie ma nic pewnego, jednak w świecie Mackenzie jedna rzecz była dla niej oczywista: nie będzie tu mieszkać zawsze. Wiedziała to od chwili, gdy przekroczyła próg tego domu, a jej włoskie korzenie nie pozwalały jej żyć inaczej, jak tylko z pasją, żarliwością i oddaniem. Postanowiła, że nie straci ani jednej chwili z okazji, która została jej dana.

Dziś jednak rezydencja była ostatnią rzeczą, jaka zaprzątała myśli Mackenzie.

– No, no, no, a cóż to za przystojny mężczyzna stoi przed lustrem. – Oparła się o brązowy, marmurowy blat i posłała mężowi smutny uśmiech.

Gray pochylił się nad swoją umywalką, z elektryczną golarką w ręce. Drugą dłonią skubał skórę u nasady szyi, porośniętej parodniowym, szpakowatym zarostem. Jego błękitne oczy napotkały jej wzrok. Ucieszył się, że przyszła.

– Jak się miewa moja dziewczynka? – zapytał.

– Załamana. – Szybko podeszła do niego, oplotła go ramionami w pasie i położyła ręce na ręczniku, który Gray owinął sobie wokół bioder po kąpieli. Oparła głowę o jego nagie plecy i wsłuchała się w cichnące buczenie golarki. Serce ciążyło jej w piersi.

Gray odłożył golarkę i położył swoje dłonie na jej rękach.

– Nowy etap życia, co?

Potarła policzkiem jego plecy.

Zaśmiał się i odwrócił. Teraz mógł spojrzeć prosto w jej twarz. Miał metr osiemdziesiąt wzrostu, więc górował nad Mackenzie, która liczyła zaledwie metr sześćdziesiąt. Objął żonę ramieniem, uniósł jej podbródek i otarł łzę, która zostawiła mokry ślad na jej policzku.

– Wiem, że to głupie. – Mackenzie wytarła nos chusteczką. Miała je dosłownie w każdej kieszeni. – To tylko zerówka. Ale może powinniśmy poczekać, póki nie skończy sześciu lat. Rozumiesz, pięć lat to naprawdę mało.

– Ona ma aż pięć lat, Mack.

Oparła głowę na jego piersi.

– Kiedyś miała aż dwa.

Zaśmiał się.

– Tak, miała. Ale rozmawialiśmy o tym. Ona chce tam pójść. Wiem, że to może być dla ciebie trudne, mi też nie jest łatwo, ale to dopiero jutro. Cieszmy się więc dzisiejszym dniem, a jutrzejszym zajmiemy się… jutro.

Uniosła głowę i zamrugała. Teraz łzy popłynęły ciurkiem. Wiedziała, że mąż ma rację, ale jej uczucia były silniejsze. Już poród siłami natury okazał się mniej bolesny.

Gray pochylił się i przycisnął wargi do twarzy Mackenzie, po czym przesunął usta w kierunku jej ucha, czując, jak żona gładzi go po brzuchu.

– A poza tym, kto wie? Może za jakieś dziewięć miesięcy będziesz miała kolejne dziecko.

– Modlę się o to.

Odchylił się.

– Chcesz, żebym zrobił ci zastrzyk, zanim pójdziesz pod prysznic?

Przesunęła ręce w górę, ku łagodnemu łukowi jego bioder, uśmiech walczył o lepsze ze łzami.

– Chcesz popatrzeć na mój tyłek.

– Najpiękniejszy, jaki w życiu widziałem.

Uśmiech zwyciężył. Sięgnęła po następną chusteczkę i osuszyła nią oczy, po czym przeszła na swoją stronę łazienki. Pregnyl stał w widocznym miejscu w najwyższej szufladzie.

Starali się z Grayem przez dziesięć lat, zanim poczęła się Maddie – dziesięć lat plus cztery poronienia i tysiące dolarów. Jednak kiedy na świecie pojawiła się ich córeczka, Mackenzie dostała jedyne, czego brakowało w jej życiu – dziecko. A teraz, pięć lat później, rozpaczliwie pragnęła mieć kolejne. Pragnęła go, jak ból duszy łaknie uzdrawiającego balsamu.

Ostatnia runda leczenia niepłodności zaczęła się prawie rok temu. Tym razem obyło się bez Clomidu i od razu przeszli do zastrzyków. Do tej chwili jedyne, co z tego mieli, to ślady po ukłuciach na siedzeniu Mack.

Mackenzie pozwoliła szlafrokowi opaść na marmurową posadzkę. Teraz okrywał ją jedynie komplet czarnej bielizny. Dostrzegła zmianę na twarzy Gray’a.

– Tylko zastrzyk, proszę pana. Może pan przystąpić do akcji dziś po południu, ale teraz tylko zastrzyk.

Gray był dobrym towarzyszem w tej podróży. Chociaż Mack wiedziała, że jej mąż czasem jest zmęczony rutyną, to nigdy nie opuszczał żadnej wizyty u lekarza, dzielił z nią każdą najmniejszą, przygnębiającą wieść i był zupełnie niezłym pielęgniarzem. Nauczył się całkiem sprawnie posługiwać igłą.

Oparła się o szafkę i nagle zaczęła chichotać. Mąż odsunął strzykawkę.

– Musisz zachowywać się spokojnie, inaczej ukłuję cię w bok. Co cię tak śmieszy?

Ledwie mogła mówić. Nie mogła opanować śmiechu.

– Zastanawiam się, co pomyśleliby mieszkańcy Tennessee, gdyby wiedzieli, że ich gubernator dziś rano dawał żonie zastrzyki w tyłek. To by było dobre zdjęcie na pierwszą stronę.

– Powiem ci, co by pomyśleli. „Rany, wiedziałem, że gubernator potrafi wszystko. To dopiero facet”.

Odwróciła twarz w jego stronę i to dopełniło miary. Odrzuciła głowę do tyłu i śmiała się głośno, póki nie popłynął kolejny potok łez. Gray skrzyżował ramiona, w palcach wciąż trzymając strzykawkę. Musiało jednak minąć kolejne pięć minut, zanim gubernator mógł zająć się pierwszym z szeregu obowiązków w ten piękny niedzielny ranek.

***

Podczas niemal półgodzinnej przejażdżki z rezydencji gubernatora w Nashville do centrum Franklin, gdzie dorastała Mackenzie, można było zobaczyć prawie wszystko to, co Mack kochała w środkowym Tennessee.

Amerykańskie wyobrażenia o tym regionie ograniczały się do muzyki country, kowbojów z Południa i terminu NashVegas. Jednak rodowici mieszkańcy tacy jak Mackenzie wiedzieli, że Tennessee to było coś więcej. Szybki przejazd przez Franklin Road przeniósł ją od chwili obecnej aż do wspomnień z dzieciństwa. Na tym trzynastomilowym odcinku minęła dwadzieścia jeden kościołów, akry łagodnie pofałdowanej ziemi uprawnej ze stadami krów i koni, pola golfowe, szkoły, domy sprzed wojny secesyjnej i dziesiątki restauracji „meat and three”1, oferujących słodką herbatę i placek czekoladowy, tak dobre, że miało się ochotę zbesztać swoją mamę.

Oczywiście Mackenzie nigdy nie śmiałaby oceniać wypieków swojej mamy. Jej matka zarzekała się, że żaden z tych przydrożnych przysmaków nie mógł się nawet mierzyć z jej delicjami. Mackenzie nie spierała się o to, bo jej matka była jedną z najlepszych mistrzyń południowej kuchni, jaką znała, a niedzielne obiady z Eugenią Quinn stanowiły rytuał, podobnie jak piątkowe mecze futbolowe w jesienne wieczory.

Drzwi niedawno przebudowanego wiktoriańskiego domu, osłonięte siatką przeciw owadom, trzasnęły o białą, drewnianą futrynę. Taki hałas dało się słyszeć dwie przecznice dalej, na Main Street.

– Wciąż zabieracie moją wnuczkę do tego kościoła, gdzie pastor używa z ambony słowa „pierdoły”? – rzuciła na powitanie matka Mackenzie.

Te same słowa witały ich w każde niedzielne popołudnie, odkąd zabrali Eugenię do swojego kościoła. Tak się akurat zdarzyło, że tamtej niedzieli pastor użył słowa, którego matka Mack nie pochwalała. Nigdy nie pozwoliła im o tym zapomnieć.

Eugenia trzymała wielki bukiet ogrodowych cynii i margerytek, ale mimo to udało jej się pochylić i podnieść wnuczkę.

Gray pocałował teściową w policzek.

– Co, mamo? A ty tego nie robisz?

Eugenia z udawaną niechęcią cofnęła przypudrowany policzek i całą czułość skierowała na Maddie, obsypując buzię dziewczynki niezliczonymi pocałunkami. Odchyliła się, a na jej uszminkowanych na różowo ustach rozkwitł szeroki uśmiech.

Mackenzie zachichotała i pokręciła głową na widok tego wylewu uczuć. Eugenia potrzebowała Maddie niemal równie rozpaczliwie jak ona. Jako że Mackenzie była jedynaczką, cała nadzieja Eugenii na wnuki spoczywała na niej. Brzemię, o którym Mack rzadko zapominała.

Maddie otoczyła ramionkami szyję babci.

– Gigi, dziś nauczyłam się o karłach!

Eugenia uniosła brwi ponad błękitnymi jak kryształ oczami i pokręciła głową. Jej starannie ufryzowane, rozjaśnione na blond i przycięte na pazia włosy zafalowały. Każdy poniedziałek był dniem wizyty w salonie piękności. Jutro Eugenia każe sobie ufarbować włosy, żeby wyglądały tak samo jak dziś.

– To oczywiste, kochanie – odparła, patrząc na Mackenzie. – Wasz pastor mówi słowo na „p”. Dlaczego nie mieliby cię uczyć o karłach?

Postawiła Maddie na podłodze, wręczyła jej bukiet i poprowadziła przez dom do kuchni, postukując srebrnymi balerinkami o odnowioną sosnową podłogę. Gdy otworzyła drzwiczki piekarnika, po pomieszczeniu rozpłynął się niebiański zapach. Pokryty warstwami folii aluminiowej, wysłużony, metalowy garnek, w którym kryła się ich niedzielna popołudniowa uczta, stanął na blacie.

Mackenzie wiedziała, co mama schowała pod tą srebrną kopułą. Raj. Jego aromat już przeniknął w każdy por jej skóry. Podeszła do szafki i wyjęła szklanki.

– Pachnie nadzwyczajnie, mamo.

– Wszystko już prawie gotowe. – Eugenia wzięła bukiet od Maddie i zaczęła układać go w kryształowym wazonie, stojącym na stole kuchennym. – Wyszłam i ścięłam je tuż przed waszym przyjazdem. Wyglądają równie dobrze jak kwiaty z gubernatorskiego…

Przerwał jej odgłos otwieranych tylnych drzwi. Mackenzie podniosła wzrok i zobaczyła, jak jej mama szarpie za kraj swego jasnoniebieskiego, lnianego żakietu. Eugenia nie zdążyła się jeszcze przebrać po nabożeństwie. Uczęszczała do Południowego Kościoła Baptystów od narodzin Mackenzie, a południowi baptyści mieli w zwyczaju wyjątkowo starannie dobierać ubiór na niedzielne nabożeństwo – kolejna rzecz, którą matka często wytykała Mackenzie.

Eugenia szybko wzburzyła palcami włosy, gdy tymczasem w kuchni zagrzmiał tubalny głos Burta Taylora.

– Dzień dobry wszystkim.

Gray podszedł i wyciągnął rękę.

– Dzień dobry, Burt.

Eugenia, niby mimochodem poprawiając jeszcze kwiaty, zwróciła się do Burta takim tonem, jakby został zaproszony w ostatniej chwili.

– Cześć, Burt. Miło, że się do nas przyłączysz. Obiad będzie gotów za parę minut.

Mackenzie stłumiła uśmiech. Już dawno nie widziała mamy tak zdenerwowanej. Eugenia zawsze była dla Mackenzie symbolem siły i córka tylko raz widziała ją płaczącą – kiedy dziesięć lat temu zmarł jej mąż. Po pogrzebie Mackenzie nigdy więcej nie ujrzała matczynych łez i tylko kilka razy słyszała zza zamkniętych drzwi, jak Eugenia płakała w łazience.

Eugenia Queen była twarda jak skała. Mackenzie zazdrościła jej tego. Nie mogła sobie wyobrazić, jak by przeżyła, gdyby coś przydarzyło się Grayowi.

– Cześć, Burtie! – pisnęła Maddie i dała susa w ramiona Burta. Mężczyzna wydał z siebie na poły chichot, na poły jęk.

– Nie szalej, Maddie – upomniał ją Gray.

– Uwielbiam to – odparł Burt, pochylając się i wyciskając całus na policzku Maddie. – Odkąd moi wnuczusie się wyprowadzili, nie widuję ich za często, więc to strasznie miłe trzymać małą w ramionach. – Kraj tartanowej marynarki Burta zmarszczył się pod ciężarem dziewczynki.

– Maddie – odezwał się Gray – usiądź z panem Burtem na werandzie, a Gigi z mamą przygotują obiad. Możesz mu opowiedzieć, czego się nauczyłaś o karłach w szkółce niedzielnej – zaśmiał się, zerkając na Eugenię.

Ta zatrzepotała dłońmi, wyganiając ich na zewnątrz.

– Świetny pomysł. Sio z mojej kuchni.

Maddie puściła Burta, zeskoczyła na ziemię i cała trójka wycofała się na werandę.

– Ten karzeł chyba miał na imię Zach…. – słowa Maddie przycichły, gdy zatrzasnęły się za nią chronione siatką drzwi.

Mackenzie zaczęła wkładać lód do szklanek.

– Burt często tu ostatnio przychodzi, prawda? – zagaiła.

Eugenia nie podniosła wzroku.

– Jest stary. I ciągle głodny. A ja jestem dobrą kucharką – burknęła.

– Pewnie, że tak. Ale ty i twoje przyjaciółki to już niezła, dzika banda.

Matka naburmuszyła się, wyjmując pieczony rostbef spod folii i układając go na białym półmisku.

– Nie jestem dzika, Mackenzie London. Zadaję się ze starszymi paniami, które emocjonują się podczas gry w Skip-Bo i myślą, że Starbucks to jakaś niedawno odkryta planeta. Jestem nudna. Możesz mi wierzyć.

Wśród wszystkich przymiotników, których Mackenzie użyłaby do opisu swej matki, nigdy nie znalazłoby się miejsce na słowo „nudny”. Eugenia była prawdziwą damą, mistrzynią ogrodnictwa, miłośniczką piękna, ale ledwie na ciebie spojrzała, już klęła – chociaż nigdy nie robiła tego w kościele. Trzymała pod łóżkiem strzelbę swojego męża i była typem kobiety, która najpierw strzela, a potem pyta o imię. Nie znosiła sprzeciwu, a jej słowa potrafiły miażdżyć; ale była również lojalna – namiętnie lojalna.

I gdyby świat kiedykolwiek rozpadł się na kawałki, Mackenzie była pewna, że Eugenia Madelina Pruitt Quinn sama jedna potrafiłaby poskładać go z powrotem.

***

Gdy w końcu późnym popołudniem dotarli do domu, Maddie jak zwykle pierwsza wpadła do gubernatorskiej rezydencji. Mackenzie słyszała, jak jej córka z tupotem biegnie po schodach do rodzinnej części domu, podczas gdy ona i Gray dopiero co przechodzili przez frontowe drzwi. Podążyła za Maddie; po drodze zobaczyła porzuconą spódniczkę córki, udrapowaną niedbale na dwóch stopniach. Potem jej wzrok powędrował na piętro, śladem kolejnych ubrań Maddie, znaczących drogę do pokoju dziewczynki. Gray jako pierwszy użył słowa „kupa” na określenie tego, co Maddie często robiła ze swoimi rzeczami. Mackenzie uznała, że termin jest ordynarny, ale Maddie miała pięć lat – i uwielbiała to określenie. Tak więc słowo się przyjęło. Nie minęły dwie minuty, a Maddie zrobiła „kupę” ze swojej spódnicy, potem swetra, butów i skarpetek, pozostawiając na schodach szlak zrzuconych ubrań.

Mackenzie westchnęła. Kiedy jej córka miała trzy lata, ten nawyk był zabawny. Teraz – już nie za bardzo. I chociaż pracowali nad tym wspólnie przez zeszły rok, w chwilach takich jak ta Mackenzie nie była pewna, na co się przydał ten cały wysiłek.

– Maddie. – Jej głos niósł się korytarzem. Podniosła spódniczkę.

Cienki głosik dobiegł, jak się wydawało, z łazienki dziewczynki.

– Tak, mamusiu?

– Chcesz pójść pobawić się w ogrodzie?

– Tak, szykuję się.

– A więc może najpierw przyjdź tutaj. Od ciebie zależy, jak szybko znajdziesz się na zewnątrz.

Usłyszała tupot małych stópek na korytarzu. Maddie stanęła na górze schodów; zdążyła już założyć dżinsowe szorty, ale nie miała jeszcze na sobie żadnej koszulki. Popatrzyła w dół i zachichotała.

– Ups.

Mackenzie podała jej spódniczkę.

– Tak, ups.

Maddie wyrwała spódniczkę i resztę ubrań z ręki mamy i pobiegła z powrotem po schodach na górę.

– Maddie zrobiła kupkę. – Z korytarza dobiegł jej głosik, w którym krył się śmiech.

Mackenzie musiała się uśmiechnąć. Była zbyt pobłażliwa wobec Maddie, wiedziała to. Gray przypominał jej o tym dość często, podobnie jak matka. Jednak nic nie mogła na to poradzić. Maddie była jej cudownym dzieckiem.

A w rezydencji gubernatora nie było dzieci od czasów Lamara Alexandra. Mackenzie czuła wdzięczność, że to ona i Gray potrafili wnieść z powrotem życie w ten wspaniały dom.

Odrestaurowana przez poprzednią pierwszą damę, poddana rozległej renowacji rezydencja odznaczała się pięknem wymaganym od domostwa gubernatora. Jednak dzieci również miały w nim swój udział. Zostawiały odciski palców na dziełach sztuki i ślady pokrytych syropem klonowym dłoni na marmurowych stolikach. Robiły gwiazdy we foyer i wnosiły leciutki powiew lekceważenia w częstokroć sztywne otoczenie. Oficjalne kolacje bywały przerywane bajkami na dobranoc, a korytarze ozdobione rzędem portretów dawnych gubernatorów zmieniały się w salę taneczną dla małych balerin. A co najlepsze, Maddie i jej przyjaciele wnosili do tego domu zaraźliwy śmiech, uwielbiany przez cały personel.

Znów zatupotały czyjeś nóżki i przed Mackenzie pojawił się spocony mały chłopiec w ubraniu moro.

– Cześć, Oliver – powitała siedmioletniego sąsiada z domu obok, który przebiegł po schodach obok niej. Spojrzała na zegarek. – Jesteśmy w domu dopiero od pięciu minut.

– Wiem. Widziałem was z podjazdu. Pójdę do Maddie, dobrze, pani London?

Potargane włosy chłopca falowały mu na głowie, gdy przeskakiwał po dwa stopnie naraz. Mackenzie zaśmiała się.

– Proszę bardzo, kolego.

Fakt, że udało mu się wkroczyć do rezydencji gubernatora jak gdyby nigdy nic, nie trudząc się nawet pukaniem, jakoś chłopcu umknął. Mackenzie jednak nie przejmowała się tym. Lubiła, gdy Oliver kręcił się w pobliżu.

Oliver i Maddie zakumplowali się na dobre ostatniego lata, kiedy jego rodzina wprowadziła się po sąsiedzku do starego domu Minnie Pearl. Matka chłopca, Lucy, początkowo próbowała powstrzymywać te liczne odwiedziny w domu gubernatora, ale Mackenzie zapewniała, że Maddie uwielbia jej synka. Oliver wrósł w dom, podobnie jak Eugenia. Ochrona i personel wiedzieli, że mają mu pozwalać wchodzić i wychodzić. Przepadali za sobą z Maddie, zaś Gray prorokował, że w przyszłości pewnie się pobiorą.

Mackenzie dotarła do szczytu schodów, weszła do części rodzinnej i natknęła się na Maddie i Olivera, którzy właśnie wychynęli zza rogu.

– Mamo! Mamusiu! – zawołała Maddie. – Oliver zna nowe francuskie słowo.

Rodzina Olivera mieszkała przez dwa lata we Francji i chłopiec nieco osłuchał się z językiem, choć przeważnie po prostu mówił angielskie słowa z francuskim akcentem. Jednak dla Maddie, która była Amerykanką i południowcem w każdym calu, chłopiec równie dobrze mógłby być tłumaczem francuskiego.

– Och, tak? – odparła Mackenzie. – Co to za nowe słowo? – zwróciła się do Olivera.

– Potrafi powiedzieć żarówka – wtrąciła Maddie.

– A niech mnie – Mackenzie usiłowała ukryć uśmiech. – Dalej, Oliver. Niech to usłyszę.

Chłopiec pokręcił głową, jakby to była głupiutka błahostka, ale jego mina zdradzała radość. Wyprostował ramiona niczym francuski dżentelmen.

– Żariówka.

Mackenzie skinęła głową, sznurując mocno usta, by powstrzymać wybuch śmiechu.

– Cudownie, Oliver. Naucz tych słówek Maddie, a zanim się obejrzysz, też będzie mówić po francusku.

Dzieci uśmiechnęły się. Maddie wyrzuciła rękę w górę z okrzykiem „pa, mamusiu” i znów rozległ się tupot nóg, tym razem zmierzających na podwórze. Mackenzie podeszła do weneckich okien w salonie. Dwie błyskawice przemknęły przez gęsty trawnik i skierowały się prosto w kierunku trampoliny. Ich energia potrafiłaby przebić naprawdę porządny mur z cegieł.

Mackenzie z uśmiechem zapadła się w głęboką, pluszową sofę i podniosła biało-różową, pasiastą teczkę, leżącą na nowoczesnym szklanym stoliku. Jej asystentka, Jessica, zawsze w niedzielę po południu przygotowywała tygodniowy plan zajęć i zostawiała go tutaj. Mack kartkowała strony z obowiązkami na przyszły tydzień. Jutro ma przemawiać do stanowych wychowawców szkolnych na lunchu poświęconym wolontariatowi w szkołach podstawowych.

Był to temat ważny dla Mackenzie, ukochana część jej dziedzictwa jako mieszkanki Stanu ochotników. Termin ten pochodził z wojny 1812 roku, kiedy to generał Andrew Jackson zebrał tysiące obywateli, by ochotniczo walczyli z Brytyjczykami na Południu. Nazwa odżyła na nowo podczas wojny meksykańsko-amerykańskiej, gdy gubernator Tennessee, Aaron Brown, zażądał poboru 2800 mężczyzn, a pojawiło się 30 000. Tego określenia używa się w Tennessee do dziś, przynajmniej o ile było wiadomo Mackenzie.

Przekonana, że inicjatywę wolontariatu powinno się wszczepiać wcześnie, współtworzyła program nauczania szkoły podstawowej, mający pomóc najmłodszym dostrzec nie tylko wagę bezinteresownej pomocy, ale i nieskończone możliwości, jakie ona ze sobą niesie. Mocno wierzyła, że jeśli przypomni się ludziom, po co zostali stworzeni, powstaną i przyjmą wyzwanie – a im wcześniej się to stanie, tym lepiej.

Początkiem jej własnych doświadczeń w roli młodej wolontariuszki była miska smażonej okry, którą pewnego dnia Eugenia postawiła przed nią jako niedzielny obiad. Mackenzie, która zazwyczaj bardzo lubiła smażone dania, rozgryzła w ustach kulkę kukurydzianej mąki – i znienawidziła ten smak. Po prostu znienawidziła. Pierwsza skarga znalazła finał w podróży do miasta, by nakarmić bezdomnych i głodnych.

– Następnym razem, jak będziesz marudzić nad okrą, którą zerwałam we własnym ogrodzie i własnoręcznie usmażyłam – zapowiedziała Eugenia – pomyśl o ludziach, którzy nie mają jedzenia i którzy ucieszyliby się z okry z kuchni mamy.

To doświadczenie nie zmieniło opinii Mackenzie na temat jarzyny, ale doprowadziło do znaczącej zmiany w jej życiu. Pomaganie w kuchni dla bezdomnych tak dotknęło jej serce, że zaczęła odmawiać jedzenia tylko po to, by znowu tam pójść. Eugenia zorientowała się już za trzecim razem i odtąd zaczęły regularnie pracować jako wolontariuszki w ośrodku pomocy dla rodzin Nash­ville Rescue Mission.

Mackenzie wybrała pomoc społeczną jako przedmiot kierunkowy na Uniwersytecie Tennessee, a później pracowała jako orędowniczka dzieci znajdujących się w trudnej sytuacji życiowej. Teraz miała sposobność pomóc dzieciom samodzielnie rozpoznawać potrzeby ludzi w ich otoczeniu. Była to jedna z korzyści, jaką dawała jej rola pierwszej damy. Mogła być rzeczniczką w sprawach, które wiele dla niej znaczyły.

Zanotowała, żeby przed spaniem przejrzeć notatki i sprawdzić, co jeszcze Jessica zapisała w kalendarzu. Tydzień zapowiadał się pracowicie, zwłaszcza że Maddie miała po raz pierwszy pójść do zerówki, a w środę odbywało się uroczyste wieczorne przyjęcie dla wolontariuszy i bohaterów serii klęsk żywiołowych, które dotknęły region w ciągu ostatnich paru lat.

Wszystko zaczęło się od straszliwej powodzi kilka lat wstecz – bezprecedensowy kataklizm dla Tennessee. Przez pierwsze dwa dni maja niektóre rejony stanu zalało rekordowe dziewiętnaście cali deszczu. Było dwadzieścia jeden ofiar śmiertelnych, a straty wyniosły półtora miliarda dolarów. Zniszczenia objęły niektóre z najbardziej cennych obiektów Nashville – Grand Ole Opry, Ryman Auditorium oraz Opryland Hotel i Convention Center. Ponieważ zaś poza stanem niewiele wiedziano o powodzi, która zbiegła się z zanieczyszczeniem ropą Zatoki Meksykańskiej i próbą detonacji bomby w samochodzie w Nowym Jorku – mieszkańcy Nashville głównie musieli sobie poradzić sami.

Postąpili jednak tak, jak zwykle postępują mieszkańcy Tennessee. Nie skarżyli się. Nie obwiniali nikogo. Po prostu zawzięli się i służyli… jedni drugim.

Mackenzie znalazła się w samym centrum tych działań – oraz podobnych inicjatyw podjętych po ataku ogromnego tornada w północno-zachodnim Tennessee i po śnieżnej zawierusze, która sparaliżowała dwie trzecie stanu na cały tydzień. Za każdym razem rozpoznawała ducha, który czynił ten stan tak szczególnym.

I taka była przyczyna środowej kolacji. Mackenzie zawzięła się, by uhonorować miejscowych bohaterów, z którymi spotykała się dzień w dzień, bohaterów, z którymi ogólnokrajowe media ani magazyn People nigdy nie przeprowadzą wywiadu. Zaangażowała się w każdy szczegół uroczystości i nie mogła się doczekać, kiedy się tam znajdzie.

– Co porabiasz, kochanie?

Podniosła wzrok. Gray miał na sobie szorty do biegania i czerwoną koszulkę Nike. Kropelki potu na jego twarzy błyszczały. Przeszedł się wokół pokoju, próbując ochłonąć.

– Patrzę, co mnie czeka w tym tygodniu. Dobrze się biegało?

– Czuję się świetnie. – Pochylił się i delikatnie pocałował ją w usta.

Zamknęła teczkę i odłożyła ją na stolik.

– Głodny?

Gray znów zaczął krążyć.

– Tak. Zdążę jeszcze wziąć prysznic?

– Pewnie. Maddie jest w ogrodzie z Oliverem. Nie lubi, kiedy się ją pospiesza w zabawie.

Otarł czoło rękawem koszulki.

– Zastanowiła się już, jaką chce dziś pizzę?

W niedzielne wieczory w rezydencji gubernatora serwowano pizzę. Ulubione danie Maddie. To dziecko wyczuwało zapach pepperoni z odległości sześciu przecznic. Zauważała dostawcę pizzy szybciej, niż Mackenzie udawało się wypatrzyć ładną parę butów.

– W tym tygodniu nie zmieniła zainteresowań, jeśli o to ci chodzi.

Zaśmiał się.

– Po trzech latach jedzenia tego samego dania w każdy niedzielny wieczór chyba powinienem porzucić nadzieję. Ale cóż to za życie bez odrobiny nadziei?

– Odrobina nadziei może nas daleko zaprowadzić, prawda? – uśmiechnęła się. – Zawsze to powtarzam.

Na stoliku obok Mackenzie zadzwonił telefon. Podniosła słuchawkę.

– Oczywiście, Joseph, przyślij go na górę – odparła po chwili.

Gray popatrzył na nią.

– Do mnie?

Skinęła głową, wiedząc, że mąż dostrzegł jej rozczarowanie.

– Tak.

Miała nadzieję, że będą mieli cały dzień dla siebie i że nikt im nie będzie przerywał.

Gray spojrzał na zegarek.

– Cóż, mieliśmy dla siebie prawie dwadzieścia cztery godziny. Niestety, nie w ciągu tego samego dnia.

Zadźwięczał brzęczyk przy wejściu do rodzinnej części rezydencji. Mackenzie patrzyła, jak Gray odchodzi długim, wysłanym dywanem korytarzem.

To była część ofiary – jedyna, która naprawdę ją dotykała. Sprzeczki na kapitolu starała się ignorować. W pikietach przed rezydencją widziała prawo ludzi do wyrażania swoich opinii. Zainteresowanie mediów jadłospisem śniadań Graya uważała za zwyczajnie głupie. Jednak ciągłe przerywanie ich życia rodzinnego i poważne obowiązki w czasie, który należał do nich, stanowiły dla niej wyzwanie nawet podczas jej najlepszych dni.

Gray otworzył drzwi Kurtowi Greenowi, wyglądającemu na wiecznie zmęczonego szefowi personelu. Kurt wszedł pospiesznie, luźna biała koszulka polo powiewała nad shortami khaki. Zawsze był w biegu, odkąd Mackenzie go poznała. I z wyjątkiem łysiny, wyglądał tak samo jak wtedy, gdy razem z Grayem należeli do bractwa Kappa Alpha na Uniwersytecie Tennessee.

Gray zamknął drzwi i podszedł do Kurta.

– Co się stało z twoim telefonem? Jest niedziela. Powinieneś coś robić. Z rodziną.

Japonki Kurta klapały mu o pięty, gdy podążał za Grayem po grubym, adamaszkowym dywanie do salonu.

– Jasne, masz rację. Następnym razem zadzwonię. – Podał mu tekturową teczkę. – Ale grozi nam proces.

Gray wziął dokumenty z rąk przyjaciela.

– Wiem. Proces wytoczony przez tę grupę broniącą praw ofiar w związku z uwolnieniem więźniów. – Uniósł brew. – Uzgodniliśmy, że zajmiemy się nim w przyszłym tygodniu.

– To było, zanim prasa zwietrzyła trop i uznała to za świetny temat na pierwszą stronę poniedziałkowego numeru. – Kurt pogładził się po czaszce; zły nawyk, który, jak żartował Gray, doprowadził jego głowę do obecnego stanu. – Takie rzeczy mogą nas całkowicie pogrążyć w kolejnych wyborach. – Kurt myślał o nich, odkąd Gray złożył przysięgę przed objęciem urzędu. A może nawet wcześniej.

Gray przebiegł wzrokiem po dokumencie.

– Przyszła kampania nie uchroni mnie przed zrobieniem tego, co trzeba zrobić, Kurt.

Przyjaciel pokręcił głową.

– No cóż, to świetnie, Gray, tylko że musimy zareagować teraz. Są demokraci i są republikanie, którzy chcą się ciebie pozbyć.

– Są też demokraci i republikanie, którzy zmienią jutro decyzję. To ci sami demokraci i republikanie, którzy nie dali temu stanowi żadnego wyboru oprócz cięć wydatków. Ja też wolałbym nie uwalniać więźniów. Ale dopuścili się tylko niegroźnych wykroczeń i uwolnienie ich było lepszym rozwiązaniem niż zwalnianie nauczycieli. – Gray zamknął teczkę i oddał ją Kurtowi. – Chociaż wciąż jeszcze nie zarządziłem rozwiązania rządu, żeby sobie pożyli parę miesięcy bez poborów.

Kurt spojrzał na papiery, a potem na Graya, osłupiały.

– Gray, od wyborów minął dopiero rok. Zrobiliśmy w tym stanie tylko niewielkie postępy, mimo że stawiliśmy czoła problemom budżetowym. Wciąż jeszcze jest wiele do zrobienia. Nie możemy pozwolić, by coś takiego jak proces przysłoniło wyborcom prawdziwe zmiany, jakie tu wprowadziłeś. Pamiętaj, wyborcy mają krótką pamięć.

Gray westchnął ciężko. Mackenzie poczuła, że garbią się jej ramiona. Wiedziała, że mąż zabierze się teraz do pracy.

– Daję ci dwie godziny – ostrzegł Kurta Gray.

Czoło Kurta wygładziło się, zniknęły nabrzmiałe żyły.

– Zadzwonię po Fletchera. Niech przyjedzie i pomoże nam przygotować wstępną wersję oświadczenia.

– Możesz zadzwonić z mojego biura. – Gubernator wskazał ku schodom, ale Kurt już tam był. Gray podszedł do Mackenzie, lekko ją pocałował i pogładził po miękkich, czarnych włosach.

– Przykro mi, kochanie. Zostaw dla mnie trochę pizzy.

Przygryzła usta.

– Tak, mi też jest przykro. I nikomu nie smakuje twoja pizza, pamiętasz?

Zaśmiał się. Był uczulony na nabiał, więc zamawiał zawsze pizzę bez sera. Maddie oznajmiła, że jest ohydna. Oliver uznał jej smak za intrygujący.

– Baw się dobrze.

– Tylko dwie godziny, zgoda? Dziś niedziela. Nawet gubernator zasługuje na trochę odpoczynku.

Mack patrzyła, jak Gray marszczy brwi i otwiera usta, by coś powiedzieć.

– Wiem, wiem – przerwała. – Wiedzieliśmy od początku, jak to będzie wyglądało.

– Skończę najszybciej, jak się da.

Obserwowała, jak Gray schodzi po schodach do biura. Westchnęła. Miała wrażenie, że w ciągu ostatnich trzech lat częściej widywała męża jak odchodzi, niż jak przychodzi.

1 Restauracje „meat and three” są popularne na Południu USA. Można w nich zamówić mięso do wyboru oraz dodatkowo trzy dodatki z krótkiej listy.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: