Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Piramida śmierci - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
Marzec 2012
Ebook
20,40 zł
Audiobook
50,00 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Piramida śmierci - ebook

W jednej z warszawskich kamienic komisarz Gwadera przypadkowo znajduje ciało zastrzelonego mężczyzny. Śledczy ustalają, że ofiarą jest wiceprezes dużej firmy inwestycyjnej, zwolniony niedawno dyscyplinarnie za podejrzane transakcje. Analizując kontakty denata, komisarz trafia do paru osób, które mogą pomóc, jednak w kilku wypadkach morderca jest szybszy. Gigantyczne pieniądze, spekulacje giełdowe na ogromną skalę, bezwzględni inwestorzy to obraz, jaki odsłania się w toku śledztwa. Jak bardzo niebezpieczny jest świat wielkich pieniędzy, komisarz Gwadera przekona się na własnej skórze...

Kategoria: Powieść
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7835-064-4
Rozmiar pliku: 2,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1

Na klatce schodowej było ciemno.

Roman Gwadera, szczupły czterdziestolatek o czarnych jak noc włosach, westchnął cicho. Przed zaledwie kilkoma sekundami w dobrym humorze opuścił mieszkanie Andrzeja Tkaczyka, znajomego z lat dzieciństwa, i wyszedł na oświetloną stylizowanymi na lata trzydzieste lampami klatkę schodową. Nie spodziewał się, że za chwilę napotka na przeszkodę, która w pierwszym momencie wydawała mu się nie do pokonania.

Korytarz i schody pomiędzy trzecim i drugim piętrem tonęły w absolutnej ciemności.

Gwadera zatrzymał się niezdecydowany.

Ta sytuacja przypomniała mu lata osiemdziesiąte i występujące wtedy przerwy w dostawie prądu. Szara codzienność. Na wspomnienie tamtych czasów uśmiechnął się. Było, minęło. Miał nadzieję, że już nie wróci. – To se nevrati – mruknął pod nosem, przypominając sobie słowa dawno zapomnianej piosenki sąsiadów zza południowej granicy. Dopisywał mu tego wieczora humor. Nic nie było w stanie popsuć mu dobrego nastroju. Nawet jak cień błąkająca się myśl, że już jutro po długiej, kilkumiesięcznej przerwie wraca do pracy.

Andrzej Tkaczyk, u którego Gwadera spędził ostatnich kilka godzin na przysłowiowych długich Polaków rozmowach o wszystkim i o niczym, zapewniał, że położona przy Smulikowskiego kamienica należy do jednej z najbardziej zadbanych w Warszawie, a właściciel robi wszystko, aby panował tu idealny porządek. Drobna rzecz, której żaden z nich nie był w stanie przewidzieć, zburzyła ten namalowany przez Tkaczyka obraz.

Gwadera, który od blisko dwudziestu lat mieszkał na Powiślu, w kamienicy zarządzanej przez administratora, przywykł do tak drobnych niedogodności. Wykręcona żarówka, zbita szyba na klatce schodowej – po co przejmować się takimi drobiazgami. „Życie nie jest tego warte” – mawiał filozoficznie, z tak charakterystycznym dla niego spokojem pan Zbigniew, reprezentant bardzo ważnego z punktu widzenia lokatorów, zanikającego zawodu stróża.

O ile tam, na Powiślu, takie zdarzenia stanowiły nieodłączny element codzienności, tutaj, w kamienicy, do której dostępu bronił domofon, a lokatorzy legitymowali się zarobkami dużo powyżej średniej krajowej, coś takiego nie miało prawa się zdarzyć.

Gwadera stał w miejscu, przyzwyczajając wzrok do ciemności. Nie chciał ryzykować. Wypił tego wieczora za dużo. W pewnym momencie zaczęły mylić mu się wydarzenia. Był to sygnał do odwrotu. Mocna kawa, którą na pożegnanie uraczyła go sympatyczna gospodyni, przywróciła mu jasność myślenia. Podziękował za mile spędzony wieczór i kilka minut po dziewiątej opuścił mieszkanie z twardym postanowieniem, że do końca weekendu nie tknie nawet kropli alkoholu. Zbyt dobrze zdawał sobie sprawę z konsekwencji dalszego picia. Wiedział, że i tak następny dzień nie będzie należał do udanych. Czekał go kac i miał wątpliwości, czy wyleczy go do poniedziałkowego ranka.

Trzymając się poręczy, zaczął ostrożnie schodzić po marmurowych schodach. Na drugim piętrze wymacał dłonią włącznik. Nacisnął raz, drugi. Bez skutku. Pocieszające było to, że nie musiał schodzić na przykład z dziesiątego piętra albo że nie utknął w windzie. Uśmiechnął się do tych myśli.

Był pomiędzy drugim i pierwszym piętrem, gdy drzwi jednego z mieszkań otworzyły się. Chwilę później usłyszał pełen niepokoju kobiecy głos.

– Proszę pana, dobrze się pan czuje? – pytanie pozostało bez odpowiedzi.

Gwadera w padającym z mieszkania świetle dostrzegł jakiś kształt. Jeszcze dwa stopnie. Przy ścianie siedział, a właściwie półleżał jakiś mężczyzna. Nie poruszał się. Kilka kroków dalej stała szczupła kobieta.

Kobieta zadrżała, gdy dostrzegła wyłaniającego się z półmroku Gwaderę.

– Wystraszył mnie pan – powiedziała cicho.

– To pani znajomy? – wskazał na leżącego.

Gwałtownie zaprzeczyła ruchem głowy.

– Skądże.

– Sąsiad?

Odpowiedziała tym samym gestem.

– Trzeba wezwać pogotowie. Pewnie zasłabł – szybko rzucała słowa.

Gwadera pochylił się nad mężczyzną. Sprawdził puls. Przez chwilę patrzył na nienaturalnie ułożone ciało.

– Przydałoby się jakieś światło – mruknął.

Nie musiał powtarzać. Kobieta zniknęła w mieszkaniu. Wykorzystał jej nieobecność i zadzwonił pod 112.

Kobieta wróciła po kilku minutach z solidną latarką, którą dosłownie wcisnęła w rękę Gwaderze, łamiąc mu prawie serdeczny palec. Syknął, ale nic nie powiedział. Oświetlił leżącego. Przyglądał mu się przez kilka długich chwil. Nie miał wątpliwości. Mężczyzna nie żył. W tej chwili mógł powiedzieć tylko jedno – na pewno nie spadł ze schodów. Przyczyna jego zgonu była zupełnie inna. Wiedział to od chwili, gdy na koszuli nieznajomego dostrzegł dwie czerwone, rosnące z każdą chwilą plamy.

Wziął się za przeszukiwanie kieszeni, delikatnie, tak aby nie poruszyć ciała. Na krótką chwilę zapomniał, że nie jest tu sam.

– Co pan robi? – cichy głos przywrócił go do rzeczywistości.

Zerknął przez ramię.

– Sprawdzam, kim jest – wyjaśnił krótko. Po chwili zdał sobie sprawę, jak musiało to wyglądać w jej oczach.

– Skąd mogę wiedzieć, że przy okazji nie chce pan obrobić mu kieszeni?

– Patrz pani, że też na to nie wpadłem – mruknął rozdrażniony, naśladując sposób mówienia wystających na rogach meneli.

– Dzwonię na pogotowie – oznajmiła. – I na policję – dodała szybko.

Wstał.

– Proponuję zrobić to w odwrotnej kolejności.

Nie zrozumiała.

– Słucham?

– Obawiam się, że pogotowie nic tu nie pomoże… – Starał się, by jego głos brzmiał spokojnie.

Zrobił krok w stronę kobiety.

Dopiero teraz, gdy stał tak blisko niej, poczuła od niego zapach alkoholu.

Cofnęła się.

– Pogotowie nie będzie potrzebne – powtórzył dobitnie.

Spodziewał się ataku histerii, krzyku, być może nawet łez. Kiedy nic takiego nie nastąpiło, skierował światło latarki na kobietę.

Trudno było określić jej wiek. Miała delikatne rysy twarzy, lekko zadarty nos i piękne oczy ukryte za metalowymi oprawkami okularów.

– Nie żyje? – spytała rzeczowo.

– Zgadza się.

Zasłoniła usta dłonią.

– A pan? – spytała ostrym tonem, kiedy minęło pierwsze zaskoczenie. – Co pan właściwie tu robi? Nie przypominam sobie, abym tu pana kiedykolwiek widziała… – zamilkła.

– Ma pani taką świetną pamięć do twarzy?

– Żeby pan wiedział… – odgryzła się. – Dzwonię na policję.

Złapał ją za ramię. Spiorunowała go wzrokiem. Szybko cofnął dłoń.

– Już to zrobiłem.

– Kiedy? – Pomimo niecodzienności tej całej sytuacji zachowała jasność myślenia.

– Kiedy poszła pani po latarkę – wyjaśnił cierpliwie jak dziecku.

W ciszy, która zapanowała, słychać było tylko ich oddechy.

– Proszę wrócić do mieszkania i tam poczekać – odezwał się w końcu.

W obecnej sytuacji wydawało mu się to najlepszym rozwiązaniem. Kobieta miała inne zdanie na ten temat, gdyż nie poruszyła się.

Długo, bardzo długo patrzyła na Gwaderę. Nie ufała mu. Nie dziwił się. Przecież nie znała go, nie wiedziała, kim jest. Mógł odejść i zostawić ją samą.

– Zejdę na dół – wyjaśnił krótko. Po chwili dodał:

– Sprowadzę ich tutaj.

– Na pewno? – miała wątpliwości.

– Proszę się nie obawiać, nie ucieknę. Pani okna wychodzą na ulicę? – chciał ją uspokoić.

Skinęła głową.

– Dobrze. Stanę po drugiej stronie ulicy, tak aby mogła mnie pani widzieć.

Znów skinęła głową. Nie wiedział, czy na tak, czy na nie.

Powoli tracił cierpliwość.

– Więc jak? Idzie pani ze mną czy zostaje? – spytał, nie kryjąc rozdrażnienia.

– Zostanę – powiedziała cicho, niepewnie.

Gwadera poczekał, aż zamknęła za sobą drzwi. Dopiero wtedy zszedł na dół. Stanął dokładnie w tym miejscu, 0 którym mówił.

W oknie na pierwszym piętrze, nieco na prawo od wejścia do kamienicy, zapaliło się światło. Na znak, że jest tutaj, nigdzie nie odszedł, pomachał ręką do kobiety, która uważnie obserwowała jego sylwetkę. Wydawało mu się, że na jej twarzy zagościł uśmiech. Może była to gra światła i cienia. Może nie.

Przyglądał się budynkowi. Kamienica wyglądała na wymarłą.

Wokół panowała niezmącona cisza. Warszawa po raz kolejny zapadła w tak charakterystyczny dla długich weekendów stan pustki. Czarna dziura na kilka dni pochłonęła mieszkańców stolicy. Ten, kto mógł, opuszczał miasto, odwiedzał rodzinę, wyjeżdżał w góry lub nad morze.

Gwadera przypomniał sobie, jak przed kilkoma laty dal się ponieść szaleństwu wyjazdów. Pojechał do Zakopanego. Wrócił po dwóch dniach, zły i zmęczony. Korek na Zakopiance, tłum na Krupówkach, kolejki, gwar i ścisk zniechęciły go do weekendowych wypadów.

Rozważania Gwadery przerwał odgłos policyjnej syreny. Zerknął na zegarek. Przyjechali dokładnie dwanaście minut od zgłoszenia.

Samochód zatrzymał się przy bramie, parę metrów od Gwadery. Pierwszy wysiadł młody aspirant. Mężczyzna zdecydowanym krokiem podszedł do Gwadery i obdarzył go przenikliwym spojrzeniem.

– To pan dzwonił? – spytał.

Zapytany skinął tylko głową.

– Co się stało? – Dyżurny, który przyjął zgłoszenie, najwyraźniej nie poinformował aspiranta o szczegółach.

Gwadera uśmiechnął się.

– Co pana tak śmieszy? – głos policjanta był szorstki. Mężczyzna nie czekał na odpowiedź. Szybko zadał następne pytanie: – Ma pan jakieś dokumenty? – Postąpił krok naprzód.

Gwadera milczał.

– Ogłuchł pan? – Policjant stracił cierpliwość. Obejrzał się na kolegę z patrolu w stopniu sierżanta, który stał obok radiowozu i w milczeniu przyglądał się całej scenie.

– Daj spokój, Jacek – powiedział ten spokojnym głosem i wolno podszedł do mężczyzn. – Nie poznajesz?

Sierżant przywitał się z Gwaderą mocnym uściskiem dłoni.

– Co jest? – Młody policjant stracił pewność siebie.

– To komisarz Gwadera. – Sierżant zrezygnowany machnął ręką. – No tak, przecież przyszedłeś do nas przed dwoma miesiącami. Masz prawo nie znać pana komisarza.

Odwrócił się do Gwadery.

– To prawda, co mówią?

– A co mówią?

– Że pan komisarz wraca.

– Tak. Od poniedziałku.

– To dobrze. Brakowało nam pana.

Słowa płynęły z czystej sympatii, a nie z chęci przypodobania się wyższemu stopniem. Sierżant Terlecki należał do wymierającego gatunku ludzi, którzy we wszystkim szukali dobrych stron. Sam mówił o sobie, że napatrzył się przez te wszystkie lata pracy w policji na wiele okropności, a mimo to nadal wierzy w drugiego człowieka. Po chwili dodawał, że kiedy nadejdzie taki moment, że straci tę wiarę, wtedy odejdzie ze służby.

Sierżant był doświadczonym policjantem z wieloletnim stażem. Gwadera kilka razy pracował z nim przy trudnych sprawach. Bardzo chwalił sobie tę współpracę. Był pewien, że na pierwszym etapie śledztwa nie będzie zaniedbań. Sierżant znany był z dokładności.

– Co tam mamy, panie komisarzu?

– Na pierwszym piętrze leży mężczyzna. Dwa strzały.

– Żyje?

Komisarz nie musiał odpowiadać.

– Nieźle.

Sierżant obejrzał się na kolegę z patrolu.

– Chodź, Jacek, zabezpieczymy teren.

Policjanci zniknęli w bramie.

Komisarz zerknął w górę.

Na balkonie trzeciego piętra stał wysoki mężczyzna i obserwował radiowóz. W chwili, gdy wyczuł na sobie wzrok komisarza, cofnął się do mieszkania, starannie zamykając okno. W ten sposób odgradzał się od świata i spraw, które jego bezpośrednio nie dotyczyły.

Gwadera czekał na techników i ekipę dochodzeniową.

O wpół do dziesiątej na ulicy pojawił się jakiś samochód. Komisarz spojrzał na zegarek zdziwiony, że technicy przyjechali tak szybko. Zrozumiał swoją pomyłkę w chwili, kiedy samochód, nie zatrzymując się, przejechał wolno obok i kilka metrów dalej przyspieszył. „Kolejny ciekawski” – pomyślał o kierowcy Gwadera, stawiając go w jednym szeregu z mężczyzną, który kilka minut wcześniej obserwował policjantów do czasu, aż sam nie stał się obiektem obserwacji.

Technicy zjawili się dziesięć minut później. Obyło się bez zbędnych słów. Skierował ich na górę. Rozpoczęła się żmudna praca.

Pół godziny po technikach przyjechał komisarz Grzegorz Marciniak, który tego wieczora pełnił dyżur. Był to korpulentny mężczyzna o podwójnym podbródku i przerzedzonych włosach. Wyglądał na więcej niż swoje pięćdziesiąt lat. Marciniak znany był z gwałtownych zachowań. Gwadera przypomniał sobie, że mężczyzna raz miał z tego tytułu nieprzyjemności. W czasie zatrzymania pobił podejrzanego. Sprawa obiła się o wydział wewnętrzny. Marciniakowi groziło wyrzucenie z policji; szło nowe i w demokratycznym państwie nie można było tolerować zachowań z dawnej epoki. Skończyło się wówczas tylko na naganie – za Marciniakiem wstawił się ówczesny komendant.

Marciniak skinął na przywitanie głową. Gwadera w kilku zwięzłych zdaniach opowiedział o wydarzeniach sprzed prawie godziny. Marciniak wysłuchał go w milczeniu. Nie zadawał żadnych pytań. Skinął tylko głową na znak, że wszystko zrozumiał. Tak jak wcześniej przed nim technicy poszedł obejrzeć miejsce zbrodni.

Po kilku zaledwie minutach był z powrotem.

– Niezły burdel – mruknął. Zapalił papierosa. – Co o tym myślisz? – spytał.

Gwadera uśmiechnął się.

Marciniak odebrał to na swój sposób.

– Śmiej się, śmiej. Mam cholernego pecha. Zawsze, kiedy przydarza się coś takiego – wskazał papierosem na klatkę schodową – to akurat ja mam dyżur. Od dwudziestu lat grzebię się w tym gównie… – zrezygnowany machnął ręką.

Marciniak z każdym przepracowanym rokiem popadał w coraz większe zniechęcenie. Często dzielił się z kolegami swoimi życiowymi przemyśleniami, nie zauważając nawet, że jest coraz mniej osób, które chcą go jeszcze słuchać. Gwadera zastanawiał się, czy za parę lat będzie tak samo zgorzkniały. Pozbawiony złudzeń i bez wiary w to, co robi.

Może rzeczywiście Marciniak ma rację? Jaki sens ma ich praca? Świata nie da się naprawić, wsadzając do więzienia jedną kanalię więcej. Świadomość, że w sześciu przypadkach na dziesięć taka osoba po odbyciu kary powróci do wcześniejszego zajęcia, nie była budująca. „I znów od nowa Polska Ludowa” – zakpił w duchu.

Wiedział, że takie myśli prowadzą donikąd. Gdyby każdy w ten sposób patrzył na otaczającą go rzeczywistość, dawno już świat powinien stoczyć się na dno. Na razie zarówno ludzie, jak i świat mieli się dobrze. Oczywiście z małymi wyjątkami.

– Co tam u ciebie? – proste pytanie wyrwało Gwaderę z zamyślenia.

Nie wiedział, co ma odpowiedzieć.

– Mam rozumieć, że wszystko już w porządku?

Skinął tylko głową.

– Wracasz?

– Tak. – Był ciekaw, ile jeszcze razy będzie musiał odpowiadać na to pytanie.

– Sporo się zmieniło – Marciniak ściszył głos. – Mam nadzieję, że dokładnie wszystko przemyślałeś. Nadchodzą czasy młodych, mają zapał i energię, ale brak im doświadczenia. Tacy jak ja i ty niedługo będą musieli odejść, ustąpić miejsca tym, którzy patrzą na świat inaczej.

„Nigdzie się nie wybieram” – pomyślał Gwadera.

Marciniak westchnął. Zgasił niedopałek.

Gwadera nie miał ochoty wysłuchiwać jego utyskiwań. Spojrzał uważnie na kolegę.

– Pytasz, co o tym wszystkim myślę? Powiem ci jutro – mruknął i bez słowa wyjaśnienia odwrócił się.

Marciniak odprowadził komisarza wzrokiem. Nawet nie próbował go zatrzymać. Nie był zdziwiony. Tak naprawdę niczemu już się nie dziwił. Wzruszył ramionami. Gwadera był pewien, że inne zdanie na temat jego zachowania będzie miał naczelnik wydziału.

Stanisław Kawecki, postawny czterdziestokilkulatek o siwej czuprynie, przy każdej okazji powtarzał swoim ludziom, że policjantem jest się przez dwadzieścia cztery godziny na dobę. Dodawał: „Wybierając ten zawód, dobrze wiedziałeś, na co się piszesz”.

W tej chwili komisarzowi było wszystko jedno, co pomyśli i powie Kawecki. Był zmęczony i zły. Bezosobowa postać popsuła mu ostatni dzień urlopu, przyjemny wieczór. Brutalna rzeczywistość po raz kolejny wtargnęła w jego prywatny świat.

Marzył o jednym. Chciał szybko znaleźć się w domu, nawet jeżeli były to tylko cztery ściany, gdzie zamarło życie. To był jego mały azyl. Ci sami sąsiedzi od lat. Te same mijane w pośpiechu twarze. Ten sam porządek dnia. Z pozoru błahe sprawy w oczach starych mieszkańców kamienicy urastały do ważnych wydarzeń.

Przez ostatnie trzy miesiące przekonał się, że tak naprawdę nie znał ludzi, którzy żyli obok niego. Urlop, a wcześniej chorobowe okazały się w jego przypadku zbawienne. Zbliżył się z sąsiadami, dostrzegł w nich ludzi, nie tylko przemykające pod ścianami, bezimienne cienie.

Szczególnie cenił sobie sąsiada z drugiego piętra. Był to emerytowany nauczyciel historii Jan Kurski. Mężczyzna miał ciekawą pasję. Były nią podróże, jak sam poetycznie mówił, podróże śladami przeszłości.

Panowie poznali się w zupełnie banalnej sytuacji. W trakcie zakupów w osiedlowym sklepie komisarzowi zabrakło kilku złotych. Zapomniał portfela, a to, co miał w kieszeni, nie wystarczało na zapłacenie rachunku. Kiedy już miał zrezygnować z paru drobiazgów, z pomocą przyszedł mu właśnie Kurski. Szybko okazało się, że panowie mieszkają w tej samej kamienicy. O ile jednak Kurski kojarzył twarz komisarza, ten za nic nie mógł sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek miał okazję go spotkać. W drodze rewanżu za wybawienie z kłopotliwej sytuacji komisarz zaprosił Kurskiego do siebie na kawę. Pierwsze spotkanie przedłużyło się do kilku godzin. Emerytowany historyk tak barwnie opowiadał o swoich licznych podróżach, że czas minął szybko i niezauważalnie.

Od tej pory panowie raz w tygodniu spotykali się na partyjce szachów. Ponieważ żaden z nich nie był dobrym graczem, obaj popełniali masę karygodnych błędów, gra na ogół kończyła się po godzinie. Często remisem. Potem długo przy lampce wina prowadzili rozmowy o wszystkim i niczym. Trafne spostrzeżenia Kurskiego otworzyły komisarzowi oczy na pewne sprawy. Mężczyzna patrzył na otaczający go świat z dystansem. Z filozoficznym spokojem przyjmował to, co przynosiło mu życie, we wszystkim szukając pozytywnych stron.

Dzięki tej znajomości Gwadera odkrył, że dotąd żył jak w kokonie, powoli przesiąkając duszną atmosferą zbrodni, ludzkich małych i większych występków, zatracając kontakt z rzeczywistością. Teraz powoli wracał do równowagi. Tego utraconego po wydarzeniach sprzed niespełna trzech miesięcy, wewnętrznego spokoju. Chciał zapomnieć o tym, co było, ale nie potrafił.

Bardzo długo nie mógł pogodzić się z myślą, że Janusz Wolny, policjant, z którym współpracował przez kilka lat, oszukał go. Z dnia na dzień okazało się, że tak naprawdę nic o nim nie wie. Nie umiał odnaleźć się w tej sytuacji. Janusz Wolny był ostatnią osobą, którą podejrzewałby o współpracę ze światkiem przestępczym.

Dobrze zapamiętał tamten dzień, kiedy zupełnie przypadkowo odkrył, że jego partner gra do dwóch bramek. Rozmawiali o banalnych sprawach, starannie omijając temat prowadzonego akurat śledztwa. Wolny, zamroczony wypitym alkoholem, na krótką chwilę stracił kontrolę nad tym, co mówi i robi. Powiedział kilka słów, na które Gwadera zwrócił uwagę, mimo że tego wieczora także wypił zbyt dużo.

To dało mu do myślenia. Uważniej zaczął obserwować poczynania swojego partnera. Postanowił o niczym nie informować swoich przełożonych do chwili, aż sam nie nabierze przekonania, że jego podejrzenia są słuszne. W miarę upływu czasu wszystko zaczęło układać się w całość. Pomimo tego nadal miał wątpliwości.

Gwadera zdecydował się rozegrać to po swojemu. W lutowy wieczór pojechał do mieszkania Wolnego. Kiedy było po wszystkim, zrozumiał, że jego największym błędem było to, że działał w pojedynkę.

Wcześniej musiał w jakiś sposób zdradzić się przed Wolnym, gdyż ten wprost powiedział, że wie o jego prywatnym śledztwie i podejrzeniach. Nie miał żadnego oporu. Przyznał się do wszystkiego. Potem wykrzyczał, że nie pozwoli, aby ktoś taki jak Gwadera zniszczył mu życie i przekreślił jego plany.

Gwadera nie spodziewał się tego, co wydarzyło się chwilę później. Dopiero dwa tygodnie po tym, gdy opuścił szpital, koledzy z wydziału opowiedzieli mu o wszystkim. I wtedy zrozumiał, że miał wielkie szczęście. Wolny postrzelił komisarza w ramię. Potem opuścił mieszkanie, wsiadł do samochodu i odjechał. Policja zatrzymała go za Warszawą, na drodze prowadzącej do Łodzi.

Gwadera tylko raz odwiedził Wolnego w areszcie. Zadane wówczas przez niego pytanie pozostało bez jakiejkolwiek odpowiedzi.

Dlaczego?3

Pierwszą naradę odbyli po dwunastej. Siedzieli w sali konferencyjnej, analizując wszystkie zebrane informacje.

Gwadera streścił rozmowę z Wolańską. Podzielił się swoimi przypuszczeniami, że kobieta rzeczywiście powiedziała wszystko już podczas pierwszego przesłuchania. Zgodzili się co do tego. Nie było żadnych podstaw, aby kwestionować jej słowa.

Potem głos zabrał Osmałek. W kilku suchych zdaniach powiedział, co ustalił. Na dłużej zatrzymał się przy znalezionych w samochodzie tabletkach.

– Czy ktoś taki jak on brał? – Gwadera rzucił pytanie.

Pierwszy odpowiedział Osmałek.

– Sądzę, że tak – mężczyzna nie miał żadnych wątpliwości.

– Pani Kasiu? – Gwadera chciał wysłuchać opinii obojga policjantów.

– Nie mogę zgodzić się z tym stwierdzeniem – zaczęła ostrożnie. – Masa ludzi bierze, ale to, że znaleźliśmy amfę w jego samochodzie, jeszcze o niczym nie przesądza. Nie wyciągajmy zbyt pochopnych wniosków. Mógł przecież jechać z kimś, kto ma tego rodzaju problemy.

Komisarz pokiwał głową na znak, że zgadza się z jej zdaniem. Istniało ryzyko, że przyjmując tylko jeden punkt widzenia mogą zabrnąć w ślepą uliczkę.

– Nie możemy odrzucać żadnej ewentualności – zauważył spokojnie. – Twoje przypuszczenia – zwrócił się bezpośrednio do Osmałka – mogą skierować śledztwo na określone tory, ale powiedz mi, co będzie w przypadku, gdy nasze założenia okażą się błędne?

Tym prostym pytaniem chciał zmusić ich do analizy wszystkich możliwości. Interesowały go argumenty, jakich użyją do obrony swoich racji.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: