Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Płonące Anioły - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
Wrzesień 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Płonące Anioły - ebook

Myślał, że stracił bliskich na zawsze. Teraz zrobi wszystko, by ich odzyskać.

 

Współczesny spisek, który wskrzesza z popiołów hitlerowską Trzecią Rzeszę. Przypadnie do gustu fanom klasycznej powieści szpiegowskiej.

„Mail on Sunday”

 

Zwłoki nordyckiej bogini odkryte w arktycznym lodowcu…

Nazistowska maszyna ukryta w jaskiniach podziemnego jeziora…

Dwunastolatek z Kenii, któremu podano eksperymentalny wirus...

Grupa wyszkolonych żołnierzy planująca zemstę w sercu afrykańskiego kontynentu...

 

Jakie jeszcze tajemnice skrywa dżungla?

Prawdę może odkryć tylko on.

Will Jaeger. Myśliwy…

 

Drugi tom (po Locie widmo) trzymającego w napięciu thrillera Beara Gryllsa!

Kategoria: Sensacja
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7642-917-5
Rozmiar pliku: 1,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PODZIĘKOWANIA

Moje po­dzię­ko­wa­nia kie­ru­ję przede wszyst­kim do agen­tek li­te­rac­kich w PFD: Ca­ro­li­ne Mi­chel, An­na­bel Me­rul­lo i Lau­ry Wil­liams – za ich cięż­ką pra­cę i wspar­cie, ja­kie­go udzie­li­ły mi przy wy­da­niu tej książ­ki. Dzię­ku­ję Jo­no­wi Wo­odo­wi, Je­mi­mie For­re­ster i ca­łe­mu ze­spo­ło­wi wy­daw­nic­twa Orion Pu­bli­shing Gro­up, Mal­col­mo­wi Edward­so­wi, Mar­ko­wi Ru­she­ro­wi i Le­an­ne Oli­ver, któ­rzy two­rzą „Eki­pę Gryl­l­sa”. Dzię­ku­ję wszyst­kim z BGV za wy­sił­ki na rzecz ekra­ni­za­cji przy­gód Wil­la Ja­ege­ra.

Po­dzię­ko­wa­nia na­le­żą się tak­że wie­lu in­nym oso­bom: Ha­mi­sho­wi de Bret­ton-Gor­do­no­wi, Ol­lie­mu Mor­to­no­wi oraz Ia­ino­wi Thomp­so­no­wi z Avon Pro­tec­tion, za cen­ne wska­zów­ki, dzię­ki któ­rym mo­głem umie­ścić w książ­ce wąt­ki zwią­za­ne z bro­nią che­micz­ną, bio­lo­gicz­ną i ato­mo­wą oraz przed­sta­wić spo­so­by ochro­ny przed tym za­gro­że­niem. Chri­so­wi Da­niel­so­wi i po­zo­sta­łym oso­bom z Hy­brid Air Ve­hic­les dzię­ku­ję za wska­zów­ki do­ty­czą­ce Air­lan­de­ra oraz jego moż­li­wo­ści; Anne i Pau­lo­wi Sher­ra­tom za wszyst­kie in­for­ma­cje na te­mat zim­nej woj­ny, któ­ra za­czę­ła się za­raz po za­koń­cze­niu dru­giej woj­ny świa­to­wej, a Pe­te­ro­wi Mes­sa­ge’owi za przej­rze­nie i kon­struk­tyw­ną kry­ty­kę pierw­szych wer­sji tej książ­ki.

Szcze­gól­ne po­dzię­ko­wa­nia skła­dam Da­mie­no­wi Le­wi­so­wi za to, że po­mógł mi wy­ko­rzy­stać wszyst­kie ma­te­ria­ły ozna­czo­ne jako „ści­śle taj­ne”, któ­re od­kry­li­śmy w skrzy­ni woj­sko­wej mo­je­go dziad­ka. Spo­sób, w jaki przy­wró­ci­łeś zna­le­zio­ne tam do­ku­men­ty i pa­miąt­ki do ży­cia, na­da­jąc im współ­cze­sny kon­tekst, to praw­dzi­wy maj­stersz­tyk.Bear Grylls Al­pi­ni­sta, od­kryw­ca, zdo­byw­ca czar­ne­go pasa w ka­ra­te. Prze­szedł szko­le­nie w bry­tyj­skich od­dzia­łach spe­cjal­nych SAS, gdzie na­uczył się sztu­ki prze­trwa­nia. W wie­ku 21 lat prze­żył cięż­ki wy­pa­dek pod­czas sko­ku spa­do­chro­no­we­go – zła­mał krę­go­słup w trzech miej­scach. Mimo to po dwóch la­tach re­ha­bi­li­ta­cji zre­ali­zo­wał swe dzie­cię­ce ma­rze­nie i jako naj­młod­szy Bry­tyj­czyk w hi­sto­rii sta­nął na szczy­cie Mo­unt Eve­re­stu. Wy­czyn ten od­no­to­wa­no w Księ­dze re­kor­dów Gu­in­nes­sa. Jest zna­ny dzię­ki swym fa­scy­nu­ją­cym wy­pra­wom oraz pro­gra­mom, któ­re przed te­le­wi­zo­ra­mi gro­ma­dzą po­nad mi­liard wi­dzów w 150 kra­jach.OD AUTORA

Książ­ka ta in­spi­ro­wa­na jest praw­dzi­wy­mi wy­da­rze­nia­mi z ży­cia mo­je­go dziad­ka, bry­ga­die­ra Wil­lia­ma Edwar­da Ha­rvey’a Gryl­l­sa, Ofi­ce­ra Or­de­ru Im­pe­rium Bry­tyj­skie­go z 15/19 Kró­lew­skie­go Puł­ku Jego Kró­lew­skiej Mo­ści, do­wód­cy Tar­get For­ce, taj­nej jed­nost­ki po­wo­ła­nej na po­le­ce­nie Win­sto­na Chur­chil­la pod ko­niec dru­giej woj­ny świa­to­wej. Była to jed­na z naj­bar­dziej utaj­nio­nych grup agen­tów ope­ra­cyj­nych, jaką kie­dy­kol­wiek utwo­rzy­ło Mi­ni­ster­stwo Woj­ny, a jej głów­ne za­da­nie po­le­ga­ło na od­na­le­zie­niu i ochro­nie se­kret­nych tech­no­lo­gii, bro­ni, a tak­że na­ukow­ców i wy­so­kiej ran­gi na­zi­stów, któ­rzy mo­gli­by po­móc Za­cho­do­wi z star­ciu z no­wym su­per­mo­car­stwem – Związ­kiem So­wiec­kim.

Nikt z na­szej ro­dzi­ny nie miał po­ję­cia, że dzia­dek stał na cze­le Tar­get For­ce, aż do cza­su, gdy – wie­le lat po jego śmier­ci i po upły­wie sie­dem­dzie­się­cio­let­nie­go okre­su za­pi­sa­ne­go w usta­wie o ta­jem­ni­cy pań­stwo­wej – od­taj­nio­no te in­for­ma­cje. Wła­śnie to wy­da­rze­nie i od­kry­wa­nie ko­lej­nych szcze­gó­łów z ży­cia dziad­ka, sta­ło się in­spi­ra­cją do na­pi­sa­nia ni­niej­szej po­wie­ści.

Dzia­dek był czło­wie­kiem ma­ło­mów­nym, ale wspo­mi­nam go bar­dzo cie­pło z cza­sów mo­je­go dzie­ciń­stwa. Lu­bił pa­lić faj­kę, miał sar­ka­stycz­ne po­czu­cie hu­mo­ru, a lu­dzie, któ­ry­mi do­wo­dził, uwiel­bia­li go.

Dla mnie jed­nak za­wsze był po pro­stu Dziad­kiem Te­dem.„Da­ily Mail”, sier­pień 2015

OD­NA­LE­ZIE­NIE „Zło­te­go po­cią­gu”: wy­zna­nie na łożu śmier­ci do­pro­wa­dzi­ło po­szu­ki­wa­czy skar­bów do od­na­le­zie­nia miej­sca, w któ­rym na­zi­ści ukry­li zło­ty po­ciąg. Pol­skie wła­dze po­twier­dza­ją, iż do­star­czo­no im do­wód z ba­dań wy­ko­na­nych geo­ra­da­rem.

W Pol­sce od­na­le­zio­no na­zi­stow­ski zło­ty po­ciąg − czło­wiek, któ­ry po­ma­gał w jego ukry­ciu pod ko­niec dru­giej woj­ny świa­to­wej, tuż przed śmier­cią wska­zał to miej­sce. W ze­szłym ty­go­dniu do władz zgło­si­ło się dwóch męż­czyzn, oby­wa­tel Nie­miec i oby­wa­tel Pol­ski, twier­dząc, iż w po­bli­żu Wał­brzy­cha, mia­sta w po­łu­dnio­wo-za­chod­niej Pol­sce, od­na­leź­li po­ciąg, któ­ry, jak się uwa­ża, prze­wo­ził ja­kieś skar­by. Piotr Żu­chow­ski, ge­ne­ral­ny in­spek­tor ochro­ny za­byt­ków, po­wie­dział: „Nie wie­my, co jest w tym po­cią­gu. Za­pew­ne sprzęt woj­sko­wy, ale być może tak­że bi­żu­te­ria, dzie­ła sztu­ki i ar­chi­wal­ne do­ku­men­ty. Nie­miec­kie po­cią­gi pan­cer­ne pod ko­niec woj­ny for­mo­wa­no w celu prze­wo­że­nia bar­dzo cen­nych ma­te­ria­łów, a wła­śnie z po­cią­giem pan­cer­nym mamy tu do czy­nie­nia”. Lo­kal­na plot­ka gło­si, że w oko­li­cach zam­ku Książ Niem­cy bu­do­wa­li ogrom­ny pod­ziem­ny kom­pleks ko­le­jo­wy, w któ­rym mie­li za­miar ukryć skar­by Trze­ciej Rze­szy. Do drą­że­nia po­tęż­nej sie­ci tu­ne­li – na­zwa­nej Rie­se (z niem. „ol­brzym”) – wy­ko­rzy­sty­wa­no więź­niów obo­zów kon­cen­tra­cyj­nych. W tu­ne­lach, nie­na­ra­żo­nych na na­lo­ty alian­tów, mie­ścić się mia­ły za­kła­dy pro­du­ku­ją­ce broń stra­te­gicz­ną.

------------------------------------------------------------------------

„Sun”, paź­dzier­nik 2015

We­dług obo­wią­zu­ją­cej jesz­cze do nie­daw­na ofi­cjal­nej wer­sji hi­sto­rii eli­tar­na jed­nost­ka SAS (Spe­cial Air Se­rvi­ce), utwo­rzo­na w 1942 roku, zo­sta­ła roz­wią­za­na w 1945… Jed­nak­że w no­wej książ­ce, któ­ra wy­szła spod pió­ra uzna­ne­go hi­sto­ry­ka Da­mie­na Le­wi­sa, ujaw­nio­no fakt, iż sa­mot­na, trzy­dzie­sto­oso­bo­wa, su­per­taj­na jed­nost­ka SAS kon­ty­nu­owa­ła wal­kę. Pod ko­niec woj­ny gru­pa ta zo­sta­ła wy­sła­na na nie­ofi­cjal­ną mi­sję po­lo­wa­nia na na­zi­stów, któ­rzy do­pu­ści­li się zbrod­ni wo­jen­nych.

Ce­lem było zna­le­zie­nie po­two­rów z SS i Ge­sta­po, któ­rzy za­mor­do­wa­li ich to­wa­rzy­szy, a tak­że set­ki fran­cu­skich cy­wi­li pró­bu­ją­cych przyjść im z po­mo­cą. Do 1948 roku ze­spół ujął po­nad 100 naj­gor­szych opraw­ców – wie­lu z nich unik­nę­ło od­po­wie­dzial­no­ści i pro­ce­su w No­rym­ber­dze w 1945 i 1946 – i po­sta­wił ich w koń­cu przed ob­li­czem sądu.

Ten nie­wiel­ki od­dział SAS, któ­re­go człon­ków na­zy­wa­no „Taj­ny­mi My­śli­wy­mi”, miał swo­ją kwa­te­rę głów­ną w Hyde Park Ho­tel w Lon­dy­nie. Fun­du­sze wy­ło­żył ro­syj­ski ary­sto­kra­ta na uchodźc­twie, pra­cu­ją­cy dla bry­tyj­skie­go War Of­fi­ce (Mi­ni­ster­stwo Obro­ny Na­ro­do­wej Wiel­kiej Bry­ta­nii), ksią­żę Ju­rij Go­li­cyn.

To wła­śnie człon­ko­wie tej gru­py jako pierw­si od­kry­li praw­dę o na­zi­stow­skich obo­zach za­gła­dy… Obóz Na­tzwe­iler-Stru­thof w po­bli­żu Stras­bur­ga był sce­ną po­twor­nych eks­pe­ry­men­tów prze­pro­wa­dzo­nych na więź­niach. Wła­śnie tam ko­men­dant obo­zu, Jo­sef Kra­mer, ba­dał moż­li­wo­ści wy­ko­rzy­sta­nia gazu do mor­do­wa­nia Ży­dów.

------------------------------------------------------------------------

BBC, sty­czeń 2016

NA­UKOW­CY TWIER­DZĄ, IŻ ÖTZI – „CZŁO­WIEK LODU” – MIAŁ W ŻO­ŁĄD­KU GROŹ­NĄ BAK­TE­RIĘ

Ana­li­za tre­ści żo­łąd­ko­wej mu­mii czło­wie­ka ży­ją­ce­go 5300 lat temu do­wio­dła, iż przed śmier­cią cier­piał na za­pa­le­nie żo­łąd­ka typu B. Zda­niem na­ukow­ców, Ötzi, „czło­wiek lodu”, bo ta­kie na­zwy nada­no za­mar­z­nię­te­mu cia­łu od­kry­te­mu w 1991 roku w Al­pach, cier­piał z po­wo­du po­wszech­nej dziś in­fek­cji bak­te­ryj­nej.

Prze­pro­wa­dzo­ne ba­da­nia ge­ne­tycz­ne bak­te­rii – He­li­co­bac­ter py­lo­ri – po­mo­gły prze­śle­dzić hi­sto­rię tego mi­kro­ba, któ­ra jest ści­śle zwią­za­na z dzie­ja­mi mi­gra­cji czło­wie­ka.

Pro­fe­sor Al­bert Zink, dy­rek­tor In­sty­tu­tu Mu­mii i Czło­wie­ka Lodu Eu­ro­pej­skiej Aka­de­mii w Bol­za­no, stwier­dził: „Jed­nym z pierw­szych wy­zwań było po­zy­ska­nie pró­bek z żo­łąd­ka, bez ry­zy­ka uszko­dze­nia mu­mii. Dla­te­go wła­śnie mu­sie­li­śmy cał­ko­wi­cie od­mro­zić cia­ło, aby uzy­skać do­stęp po­przez roz­cię­cie…”.Rozdział 1

16 paź­dzier­ni­ka 1942, lo­do­wiec Hel­he­im, Gren­lan­dia

Porucz­nik SS Her­man Wirth starł z twa­rzy płat­ki pró­szą­ce­go wciąż śnie­gu, któ­re wpa­da­ły mu do oczu i ogra­ni­cza­ły pole wi­dze­nia. Zmu­sił się, by po­dejść jesz­cze krok bli­żej – te­raz ich twa­rze od­da­lo­ne były za­le­d­wie o kil­ka­dzie­siąt cen­ty­me­trów. Spoj­rzał na lo­do­wą ta­flę i z tru­dem stłu­mił okrzyk prze­ra­że­nia.

Oczy ko­bie­ty były sze­ro­ko otwar­te – nie za­mknę­ły ich na­wet przed­śmiert­ne kon­wul­sje. Oczy­wi­ście mia­ły błę­kit­ny ko­lor – do­kład­nie tak, jak się tego spo­dzie­wał. Cała resz­ta oka­za­ła się jed­nak da­le­ka od ide­ałów i ma­rzeń.

Te oczy zda­wa­ły się wwier­cać w jego mózg. Sza­lo­ne, szkli­ste, jak oczy upio­ra. Ni­czym wy­ce­lo­wa­ne pro­sto w nie­go lufy ka­ra­bi­nu.

Gdy umie­ra­ła, z jej oczu mu­sia­ły pły­nąć krwa­we łzy. Wirth z nie­do­wie­rza­niem przy­glą­dał się roz­ma­za­nym smu­gom, któ­re za­czy­na­ły się w ką­ci­kach oczu, spły­wa­ły w dół i zbie­ra­ły w na­brzmia­łe kro­ple, by w tej po­sta­ci za­mar­z­nąć na wie­ki.

Ca­łym wy­sił­kiem woli ode­rwał spoj­rze­nie od jej oczu i prze­niósł wzrok ni­żej, na usta. To o nich roz­my­ślał przez te nie­zli­czo­ne noce, trzę­sąc się z zim­na, któ­re prze­szy­wa­ło na­wet gru­by, pu­cho­wy śpi­wór.

Wy­obra­żał so­bie te usta, ma­rzył o nich bez­u­stan­nie. Wmó­wił so­bie, że będą peł­ne, nie­co wy­dę­te i wspa­nia­le ró­żo­we – mia­ły to być usta ar­che­ty­po­wej ger­mań­skiej dziew­czy­ny cze­ka­ją­cej pięć ty­się­cy lat na po­ca­łu­nek, któ­ry przy­wró­ci ją do ży­cia.

Jego po­ca­łu­nek.

Jed­nak te­raz, gdy się im przy­glą­dał, wzbie­ra­ła w nim fala od­ra­zy. Od­wró­cił gło­wę i kil­ka­krot­nie od­kaszl­nął w od­ru­chu wy­miot­nym. W lo­do­wej szcze­li­nie wył wiatr.

Jej po­ca­łu­nek był­by po­ca­łun­kiem śmier­ci, piesz­czo­tą de­mo­na – córy dia­bła.

Usta wy­peł­nia­ła szkar­łat­na masa – bań­ka krwi roz­la­ła się przed jej twa­rzą i – za­ma­rza­jąc w lo­dzie – utwo­rzy­ła kosz­mar­ny po­grze­bo­wy ca­łun. Krew z ust łą­czy­ła się z ko­lej­ną smu­gą szkar­łat­nej cie­czy, któ­ra w ostat­nich chwi­lach ży­cia wy­do­sta­ła się z nosa.

Prze­niósł wzrok ni­żej i omiótł spoj­rze­niem całe zmro­żo­ne cia­ło, uważ­nie oglą­da­jąc je od le­wej do pra­wej. Z ja­kie­goś po­wo­du ko­bie­ta przed śmier­cią ze­rwa­ła z sie­bie ubra­nie. Mu­sia­ła po­tem czoł­gać się jesz­cze ka­wa­łek po lo­dzie, aż w koń­cu wpa­dła w tę szcze­li­nę. Nie po­le­cia­ła jed­nak da­le­ko – cia­ło za­trzy­ma­ło się na pół­ce, gdzie za­mar­z­ło w cią­gu kil­ku go­dzin.

Było tak ide­al­nie za­cho­wa­ne… ale tak da­le­kie od ide­ału.

Wirth ze zdzi­wie­niem do­strze­gał ko­lej­ne szcze­gó­ły: struż­ki krwi zna­czy­ły na­wet jej pa­chy – przed śmier­cią ta nor­dyc­ka bo­gi­ni mu­sia­ła do­słow­nie po­cić się krwią.

Po­wo­li prze­niósł wzrok jesz­cze ni­żej, oba­wia­jąc się tego, co może zo­ba­czyć. Nie po­my­lił się – gęsta, za­mar­z­nię­ta krwa­wa maź była tak­że tam – mu­sia­ła wy­pły­nąć z jej po­chwy i od­by­tu w chwi­li, gdy ser­ce ude­rzy­ło po raz ostat­ni.

Wirth od­wró­cił się i zwy­mio­to­wał.

Treść żo­łąd­ka prze­le­cia­ła przez siat­kę za­bez­pie­cza­ją­cą klat­kę, w któ­rej go tu spusz­czo­no, i znik­nę­ła w głę­bi szcze­li­ny. Wy­mio­to­wał dłu­go, aż w koń­cu za­niósł się krót­kim kasz­lem.

Wcze­pił pal­ce w siat­kę i pod­niósł się z ko­lan. Uniósł wzrok w górę, na świa­tła moc­nych re­flek­to­rów, któ­re roz­ja­śnia­ły frag­ment szcze­li­ny, rzu­ca­jąc wo­kół nie­go roz­tań­czo­ne, sza­lo­ne cie­nie.

Tam na gó­rze na Var – ta­kie bo­wiem imię nada­no sta­ro­żyt­nej nor­dyc­kiej księż­nicz­ce – cze­kał ge­ne­rał Kam­m­ler.

Kam­m­ler. Co, na Boga, Wirth ma mu po­wie­dzieć – i po­ka­zać? Osła­wio­ny ge­ne­rał SS przy­le­ciał aż tu­taj, by stać się świad­kiem uwol­nie­nia tej ko­bie­ty z oko­wów lodu, a po­tem oso­bi­ście prze­ka­zać wie­ści o jej wskrze­sze­niu sa­me­mu Füh­re­ro­wi.

Ma­rze­nie Hi­tle­ra w koń­cu mia­ło się speł­nić.

Ale Wirth za­czy­nał mieć wąt­pli­wo­ści.

Zmu­sił się do po­now­ne­go spoj­rze­nia na tru­pa. Im dłu­żej się przy­glą­dał, tym bar­dziej był prze­ra­żo­ny. Wy­glą­da­ło to tak, jak­by cia­ło ko­bie­ty to­czy­ło wal­kę ze sobą, jak­by po­sta­no­wi­ło od­rzu­cić wszyst­kie or­ga­ny, po­zbyć się ich wszel­ki­mi do­stęp­ny­mi otwo­ra­mi. Są­dząc po śla­dach za­mar­z­nię­tej krwi i tka­nek, po upad­ku ko­bie­ta mu­sia­ła przez ja­kiś czas jesz­cze żyć i na­dal krwa­wić.

Wirth już nie wie­rzył, że przy­czy­ną śmier­ci mógł być upa­dek w głąb lo­do­wej szcze­li­ny. Albo mróz. Jej cia­ło mu­sia­ła opa­no­wać ja­kaś dia­belska, sta­ro­żyt­na cho­ro­ba, któ­ra za­bi­ja­ła ją, gdy szła przez lo­do­wiec.

Ale kto sły­szał, by pła­kać krwią?

Wy­mio­to­wać krwią?

Po­cić się krwią?

Si­kać krwią?

Co – w imię Boga Naj­wyż­sze­go – mo­gło to spo­wo­do­wać?

Co – na Boga – mo­gło ją za­bić?

Tak bar­dzo od­bie­ga­ło to od wi­ze­run­ku aryj­skiej pra­mat­ki, któ­rą wszy­scy pra­gnę­li od­na­leźć. To nie była nor­dyc­ka bo­gi­ni woj­ny, o któ­rej przez te wszyst­kie noce śnił Wirth. A prze­cież tak bar­dzo chciał do­wieść świa­tu ist­nie­nia nie­prze­rwa­nej, wspa­nia­łej aryj­skiej li­nii się­ga­ją­cej pięć ty­się­cy lat wstecz. Przed sobą nie miał jed­nak sta­ro­żyt­nej an­te­nat­ki na­zi­stow­skie­go nad­czło­wie­ka – Über­men­scha. To nie była ide­al­na, nie­bie­sko­oka blond pięk­ność, któ­rą za­mie­rza­li od­szu­kać i przy­wo­łać z za­mierz­chłej prze­szło­ści.

Hi­tler już od tak daw­na pra­gnął osta­tecz­ne­go do­wo­du.

Przed Wir­them le­ża­ło jed­nak coś zu­peł­nie in­ne­go – ko­bie­ta-de­mon.

Wpa­tru­jąc się w te pu­ste, za­krwa­wio­ne oczy, błysz­czą­ce upior­nym bla­skiem, uświa­do­mił so­bie na­gle, że stoi przed uchy­lo­ną bra­mą wio­dącą wprost do pie­kiel­nych ot­chła­ni.

Za­to­czył się w tył, jak naj­da­lej od za­mar­z­nię­te­go cia­ła, się­ga­jąc jed­no­cze­śnie nad gło­wę i z ca­łych sił po­cią­ga­jąc za lin­kę sy­gna­li­za­cyj­ną. W górę! Za­bierz­cie mnie stąd! W górę! Uru­chom­cie wy­cią­gar­kę!

Wy­so­ko nad nim za­sko­czył sil­nik. Wirth po­czuł, jak klat­ka drgnę­ła i za­czę­ła su­nąć w górę. Prze­ra­ża­ją­cy, krwa­wy blok lodu po­wo­li zni­kał z pola wi­dze­nia.

Gdy przy­gar­bio­na po­stać Wir­tha wy­chy­nę­ła w koń­cu po­nad kra­wędź szcze­li­ny, słoń­ce wi­szą­ce ni­sko nad ho­ry­zon­tem rzu­ca­ło je­dy­nie lek­ki blask na chło­sta­ną wia­trem i śnie­giem kra­inę. Wy­do­stał się z klat­ki i sta­nął na bez­kre­snym lo­dow­cu. Mi­ja­ni war­tow­ni­cy, któ­rzy utwo­rzy­li przed nim szpa­ler, pró­bo­wa­li strze­lać ob­ca­sa­mi, jed­nak ich po­tęż­ne, fu­trza­ne buty z gu­mo­wy­mi po­de­szwa­mi, ob­le­pio­ny­mi gru­bą war­stwą lodu i śnie­gu, wy­da­wa­ły je­dy­nie głu­chy, płyt­ki od­głos.

Wirth, po­grą­żo­ny w nie­przy­jem­nych my­ślach, od­po­wie­dział wy­mu­szo­nym, mało en­tu­zja­stycz­nym sa­lu­tem. Chro­niąc się przed prze­szy­wa­ją­cym wia­trem, ścią­gnął płaszcz wo­kół zdrę­twia­łe­go cia­ła i przy­spie­szył kro­ku, by jak naj­szyb­ciej zna­leźć się w po­bli­skim na­mio­cie.

Bez­li­to­sny wiatr po­ry­wał czar­ny dym uno­szą­cy się z ko­mi­na – ogień w ku­chen­ce sta­no­wił obiet­ni­cę so­lid­ne­go śnia­da­nia.

Trzej po­zo­sta­li es­es­ma­ni byli już na no­gach. Z re­gu­ły i tak wsta­wa­li wcze­śnie, ale per­spek­ty­wa wy­do­by­cia ko­bie­ty z jej lo­do­we­go gro­bu spra­wia­ła, iż tego dnia mie­li jesz­cze sil­niej­szą mo­ty­wa­cję.

Po­cząt­ko­wo Wir­tho­wi to­wa­rzy­szy­ło tyl­ko dwóch ofi­ce­rów – po­rucz­nik Otto Rahn oraz ge­ne­rał Ri­chard Dar­re. Jed­nak nie­ocze­ki­wa­nie i bez wcze­śniej­sze­go po­wia­do­mie­nia do­łą­czył do nich ge­ne­rał Hans Kam­m­ler. Chciał uczest­ni­czyć w koń­co­wym eta­pie tej epo­ko­wej ope­ra­cji. Na po­kła­dzie sa­mo­lo­tu, któ­rym przy­le­ciał, do­tar­ły tak­że sa­nie śnież­ne do trans­por­tu zna­le­zi­ska.

Całą ope­ra­cją do­wo­dził ofi­cjal­nie ge­ne­rał Dar­re, ale każ­dy zda­wał so­bie spra­wę, iż rze­czy­wi­stą wła­dzę dzier­żył te­raz Kam­m­ler. To on był prze­cież czło­wie­kiem Hi­tle­ra. Miał bez­po­śred­ni do­stęp do Füh­re­ra i, mó­wiąc szcze­rze, Wirth bar­dzo się cie­szył, iż ge­ne­rał bę­dzie na­ocz­nym świad­kiem jego naj­więk­sze­go trium­fu.

Przy­naj­mniej tak spra­wy się mia­ły jesz­cze nie­daw­no – czter­dzie­ści osiem go­dzin temu wszyst­ko wy­glą­da­ło ina­czej; wy­da­wa­ło się, że cze­ka ich wspa­nia­łe za­koń­cze­nie am­bit­ne­go przed­się­wzię­cia. Ale tego ran­ka… Wirth stra­cił cały za­pał i nie cie­szył się no­wym dniem, per­spek­ty­wą śnia­da­nia czy to­wa­rzy­stwem ko­le­gów z SS.

Za­czął za­sta­na­wiać się, po co w ogó­le się tu zna­lazł – za­wdzię­czał to jed­nak tyl­ko sa­me­mu so­bie i po­zie na­ukow­ca, ba­da­cza sta­ro­żyt­nych kul­tur i re­li­gii, czym zy­skał za­in­te­re­so­wa­nie Him­m­le­ra i Hi­tle­ra. Le­gi­ty­ma­cję człon­kow­ską par­tii na­zi­stow­skiej otrzy­mał z rąk sa­me­go Füh­re­ra, co było ho­no­rem za­re­zer­wo­wa­nym dla nie­licz­nych.

W 1936 roku za­ło­żył Deut­sche Ah­ne­ner­be, na­zi­stow­ską or­ga­ni­za­cję na­uko­wą, któ­ra mia­ła zaj­mo­wać się, zgod­nie z na­zwą, ba­da­nia­mi nad dzie­dzic­twem przod­ków. Jej ce­lem było udo­wod­nie­nie, że ist­niał mi­tycz­ny nor­dyc­ki lud, pa­nu­ją­cy nie­gdyś nad ca­łym świa­tem, z któ­re­go wprost wy­wo­dzi się aryj­ska rasa. Jak gło­si­ła le­gen­da, ja­sno­wło­si, nie­bie­sko­ocy lu­dzie za­miesz­ki­wa­li le­gen­dar­ną kra­inę o na­zwie Hi­per­bo­rea, któ­ra le­ża­ła gdzieś da­le­ko na pół­no­cy, naj­praw­do­po­dob­niej za ko­łem pod­bie­gu­no­wym.

Licz­ne wy­pra­wy – do Fin­lan­dii, Szwe­cji i na Ark­ty­kę – nie przy­nio­sły ocze­ki­wa­nych re­zul­ta­tów. Wte­dy jed­nak do gru­py żoł­nie­rzy wy­sła­nej na Gren­lan­dię z za­da­niem za­ło­że­nia sta­cji me­te­oro­lo­gicz­nej za­czę­ły do­cie­rać in­te­re­su­ją­ce in­for­ma­cje o od­kry­ciu cia­ła ko­bie­ty, któ­re przed wie­ka­mi zo­sta­ło uwię­zio­ne w bry­le lodu.

Ta­kie wła­śnie były po­cząt­ki tej brze­mien­nej w skut­ki mi­sji.

Wirth był mi­ło­śni­kiem ar­che­olo­gii i opor­tu­ni­stą. Z całą pew­no­ścią nie był jed­nak za­go­rza­łym na­zi­stą. Jako pre­zes Ah­ne­ner­be mu­siał po pro­stu współ­pra­co­wać z kre­atu­ra­mi ze świ­ty Hi­tle­ra – dwie z nich cze­ka­ły te­raz na nie­go w na­mio­cie.

Wie­dział, że to nie może się do­brze skoń­czyć. Zbyt wie­le pa­dło obiet­nic – nie­któ­re zło­żo­ne bez­po­śred­nio Füh­re­ro­wi. Z tym wszyst­kim wią­za­ło się już za dużo ocze­ki­wań, zbyt wie­le na­dziei i am­bi­cji.

Jed­nak Wirth wi­dział jej twarz – twarz tak dłu­go po­szu­ki­wa­nej ko­bie­ty, któ­ra oka­za­ła się upio­rem.Rozdział 2

Wtu­lił gło­wę w ra­mio­na i prze­bił się przez dwie war­stwy gru­be­go ma­te­ria­łu, za­wie­szo­ne­go u wej­ścia do na­mio­tu – jed­na mia­ła bro­nić wnę­trza przed mor­der­czym zim­nem i wci­ska­ją­cym się w każ­dą szcze­li­nę śnie­giem, a dru­ga za­po­bie­gać uciecz­ce na ze­wnątrz cie­pła wy­dzie­la­ne­go przez ludz­kie cia­ła i roz­grza­ny do czer­wo­no­ści pie­cyk.

Ude­rzył go za­pach świe­żo pa­rzo­nej kawy. Trzy pary peł­nych ocze­ki­wa­nia oczu na­tych­miast zwró­ci­ły się w jego stro­nę.

– Mój dro­gi Wirth, skąd ta smut­na mina? – spy­tał ge­ne­rał Kam­m­ler. – Dziś jest prze­cież nasz dzień!

– Nie zrzu­ci­łeś chy­ba na­szej dro­giej Frau na dno szcze­li­ny? – krzy­wy uśmiech po­ja­wił się na twa­rzy Otto Rah­na. – A może spró­bo­wa­łeś obu­dzić ją po­ca­łun­kiem, a ona dała ci w twarz?

Za­re­cho­tał, a Kam­m­ler mu za­wtó­ro­wał.

Twar­do­gło­wy ge­ne­rał SS i nie­co znie­wie­ścia­ły pa­le­on­to­log zda­wa­li się na­wią­zy­wać nie­zwy­kłą nić po­ro­zu­mie­nia. Wirth nie mógł tego po­jąć, po­dob­nie jak wie­lu in­nych rze­czy, któ­re dzia­ły się w Re­ichu. Trze­ci czło­wiek w na­mio­cie – ge­ne­rał SS Ri­chard Wal­ter Dar­re – ukrył gry­mas nie­za­do­wo­le­nia za kub­kiem z kawą. Jego ciem­ne oczy roz­bły­sły pod gę­sty­mi brwia­mi, ale wą­skie usta po­zo­sta­ły za­ci­śnię­te.

– No więc, co tam? – do­ma­gał się od­po­wie­dzi Kam­m­ler. – Czy na­sza lo­do­wa dziew­czy­na jest już go­to­wa? – Wska­zał na za­sta­wio­ny do śnia­da­nia stół. – A może po­win­ni­śmy za­cząć od uczty?

Wirth za­drżał. Na­dal czuł mdło­ści. Może le­piej bę­dzie, je­śli ta trój­ka zje­dzie na dół i spo­tka się oko w oko z tym, co na nich tam cze­ka, jesz­cze przed po­sił­kiem?

– Chy­ba le­piej bę­dzie to zro­bić, Herr Ge­ne­ral, przed śnia­da­niem.

– Wy­da­je się pan ja­kiś przy­bi­ty, Herr Lieu­te­nant – za­uwa­żył Kam­m­ler. – Czyż­by nie wszyst­ko było zgod­ne z na­szy­mi ocze­ki­wa­nia­mi? Nie jest nie­bie­sko­okim blond anio­łem pół­no­cy?

– Uwol­ni­li­ście ją z lodu? – wszedł mu w sło­wo ge­ne­rał Dar­re. – Wi­dać jej twarz? Co ona mówi o na­szej Frei?

Dar­re z lu­bo­ścią wy­po­wie­dział imię sta­ro­żyt­nej nor­dyc­kiej bo­gi­ni, któ­rym zwykł okre­ślać ko­bie­tę zna­le­zioną pod lo­dem.

– To z całą pew­no­ścią na­sza Ha­ria­sa – za­opo­no­wał Rahn. – Ha­ria­sa sta­ro­żyt­nej pół­no­cy.

Ha­ria­sa była in­nym nor­dyc­kim bó­stwem, a jej imię ozna­cza­ło „bo­gi­nię z dłu­gi­mi wło­sa­mi”. Trzy dni temu wy­da­wa­ło się to wy­jąt­ko­wo traf­ne mia­no.

Przez wie­le ty­go­dni ze­spół mo­zol­nie odłu­py­wał lód, ka­wa­łek po ka­wał­ku, by zbli­żyć się do uwię­zio­ne­go w nim cia­ła i przyj­rzeć mu się z bli­ska. Gdy w koń­cu się to uda­ło, ich oczom uka­za­ła się po­stać ko­bie­ty głę­bo­ko za­to­pio­nej w ścia­nę szcze­li­ny. Od­wró­co­na była do nich ple­ca­mi, ale to wte­dy wy­star­czy­ło – do­strze­gli dłu­gie, zło­ci­ste wło­sy sple­cio­ne w gru­be war­ko­cze.

Wszy­scy – Wirth, Rahn i Dar­re – po­czu­li przy­pływ eks­cy­ta­cji. Je­śli jej rysy rów­nież od­po­wia­da­ły­by wzo­ro­wi aryj­skiej rasy, od­nie­śli­by nie­wia­ry­god­ny suk­ces. Hi­tler ob­sy­pał­by ich ła­ska­mi. Te­raz trze­ba było tyl­ko wy­kuć blok lodu z uwię­zio­nym w środ­ku cia­łem, by móc spoj­rzeć jej pro­sto w twarz.

Cóż, Wirth wła­śnie tego do­ko­nał… i było to prze­ży­cie, któ­re zje­ży­ło mu wło­sy na gło­wie.

– Wy­da­je mi się, że nie do koń­ca tego ocze­ki­wa­li­śmy, pa­no­wie ge­ne­ra­ło­wie – wy­ją­kał w koń­cu. – Naj­le­piej by­ło­by, gdy­by pa­no­wie sami to zo­ba­czy­li.

Kam­m­ler pierw­szy po­de­rwał się na nogi. Jego czo­ło prze­ci­na­ła zmarszcz­ka gnie­wu. To on nadał za­mar­z­nię­tej ko­bie­cie imię trze­ciej nor­dyc­kiej bo­gi­ni. „Bę­dzie wiel­bio­na przez wszyst­kich, któ­rzy ją uj­rzą” – za­de­kla­ro­wał ja­kiś czas temu. „Wła­śnie dla­te­go po­wie­dzia­łem Füh­re­ro­wi, że na­zwa­li­śmy ją Var – uko­cha­ną”.

Jed­nak­że tyl­ko anioł mógł­by po­ko­chać to okrwa­wio­ne, zbru­ka­ne cia­ło. A jed­ne­go Wirth był pe­wien – w tej chwi­li w tym na­mio­cie anio­łów moż­na było szu­kać ze świe­cą.

Wy­pro­wa­dził po­zo­sta­łych, ma­jąc wra­że­nie, że wła­śnie po­dą­ża na cze­le wła­sne­go kon­duk­tu po­grze­bo­we­go. We­szli do klat­ki i ka­za­li się opu­ścić. Włą­czo­no po­tęż­ne re­flek­to­ry, któ­rych blask po­wo­li ro­bił się co­raz ja­śniej­szy. Do­tych­czas Wirth ka­zał trzy­mać je wy­ga­szo­ne – nie chciał, aby wy­dzie­la­ne przez nie cie­pło roz­to­pi­ło lód i przed­wcze­śnie uwol­ni­ło cze­ka­ją­cą na nich ko­bie­tę. Mu­sia­ła po­zo­stać za­mro­żo­na, aby bez­piecz­nie prze­trans­por­to­wać ją do ber­liń­skiej sie­dzi­by Ah­ne­ner­be.

Spoj­rzał na sto­ją­ce­go po prze­ciw­nej stro­nie klat­ki Rah­na, ar­che­olo­ga i awan­tur­ni­ka. Twarz męż­czy­zny była le­d­wo wi­docz­na w głę­bo­kim cie­niu. Czar­ny, fil­co­wy ka­pe­lusz z sze­ro­kim ron­dem stał się jego zna­kiem roz­po­znaw­czym, a świa­do­my tego Rahn no­sił go bez wzglę­du na oko­licz­no­ści.

Wirth od­czu­wał z Rah­nem pew­ną więź du­cho­wą. Łą­czy­ły ich wspól­ne ma­rze­nia, pa­sje i prze­ko­na­nia. Ale rów­nież te same lęki.

Klat­ka za­trzy­ma­ła się gwał­tow­nie. Przez ja­kiś czas ko­ły­sa­ła się jak ja­kieś sza­lo­ne wa­ha­dło, do­pó­ki łań­cuch, na któ­rym wi­sia­ła, nie usta­bi­li­zo­wał ich pro­wi­zo­rycz­nej win­dy.

Czte­ry pary oczu wpa­try­wa­ły się w twarz uwię­zio­nej w lo­dzie ko­bie­ty. Wirth czuł, jak zmie­nia się na­sta­wie­nie es­es­ma­nów, gdy ich wzrok roz­po­znał w szkar­łat­nych lo­do­wych ma­za­kach za­krze­płą krew. Szok i nie­do­wie­rza­nie ode­bra­ły im głos.

Pierw­szy ci­szę prze­rwał ge­ne­rał Kam­m­ler. Od­wró­cił się do Wir­tha, a jego twarz jak za­wsze była nie­prze­nik­nio­na – zim­ne ga­dzie spoj­rze­nie nie zdra­dza­ło ab­so­lut­nie żad­nych uczuć.

– Füh­rer cze­ka – po­wie­dział przy­ci­szo­nym gło­sem. – A my nie za­mie­rza­my go za­wieść.

Pau­za.

– Zrób­cie wszyst­ko, by była god­na imie­nia Var – do­dał do­bit­nie.

Wirth po­krę­cił gło­wą z nie­do­wie­rza­niem.

– Kon­ty­nu­uje­my nasz plan? Ale Herr Ge­ne­ral, ry­zy­ko…

– Ja­kie ry­zy­ko, po­rucz­ni­ku?

– Prze­cież nie mamy po­ję­cia, co ją za­bi­ło… – Wirth wska­zał na cia­ło. – Co spo­wo­do­wa­ło wszyst­kie te…

– Nie ma żad­ne­go ry­zy­ka – prze­rwał mu Kam­m­ler. – Za­mar­z­ła w tym lo­dzie przed pię­cio­ma mi­le­nia­mi. To pięć ty­się­cy lat temu. Ob­my­je­cie ją. Spra­wi­cie, by była pięk­na. Nor­dyc­ka, aryj­ska… ide­al­na. Zro­bi­cie wszyst­ko, by Füh­rer był za­do­wo­lo­ny.

– Ale jak, Herr Ge­ne­ral? – spy­tał Wirth. – Wi­dział pan prze­cież…

– Od­mroź­cie ją, do cho­le­ry – wark­nął Kam­m­ler i wska­zu­jąc na lo­do­wy blok, do­dał: – Prze­cież wy z Ah­ne­ner­be eks­pe­ry­men­to­wa­li­ście już wie­lo­krot­nie z ży­wy­mi ludź­mi. Za­mra­ża­cie ich i od­mra­ża­cie od lat, nie­praw­daż?

– Tak, Herr Ge­ne­ral – przy­znał Wirth. – Nie ja oso­bi­ście, ale rze­czy­wi­ście, prze­pro­wa­dza­li­śmy eks­pe­ry­men­ty z za­mra­ża­niem, z uży­ciem sło­nej wody…

– Da­ruj­cie so­bie szcze­gó­ły – Kam­m­ler wy­ce­lo­wał pal­cem w za­krwa­wio­ne cia­ło. – Ma­cie znów tchnąć w nią ży­cie. Zrób­cie wszyst­ko, co trze­ba, by ze­trzeć z niej to pięt­no śmier­ci. Wy­pal­cie… to spoj­rze­nie z jej oczu. Musi stać się ko­bie­tą z naj­pięk­niej­szych snów na­sze­go Füh­re­ra.

– Tak jest, Herr Ge­ne­ral – Wirth zmu­sił się do od­po­wie­dzi.

Kam­m­ler prze­niósł wzrok z Wir­tha na Rah­na i do­dał:

– Je­śli tego nie zro­bi­cie, je­śli nie spro­sta­cie temu za­da­niu, za­pła­ci­cie za to wła­sny­mi gło­wa­mi.

Wy­krzyk­nął krót­ki roz­kaz i klat­ka ru­szy­ła w górę. Wszy­scy mil­cze­li. Gdy znów sta­nę­li na kra­wę­dzi lo­dow­ca, Kam­m­ler raz jesz­cze spoj­rzał na lu­dzi z Ah­ne­ner­be.

– Nie mam już ocho­ty na śnia­da­nie – po­wie­dział, strze­lił ob­ca­sa­mi i wy­rzu­cił rękę w na­zi­stow­skim po­zdro­wie­niu. – Heil Hi­tler!

– Heil Hi­tler! – od­po­wie­dzie­li.

Ge­ne­rał Hans Kam­m­ler od­wró­cił się i po­szedł w stro­nę cze­ka­ją­ce­go na nie­go sa­mo­lo­tu, któ­ry miał za­brać go pro­sto do Nie­miec.Rozdział 3

Cza­sy współ­cze­sne

Pilot trans­por­to­we­go sa­mo­lo­tu C-130 Her­cu­les pod­niósł wzrok na Wil­la Ja­ege­ra.

– To chy­ba pew­na prze­sa­da, ko­le­go. Wzię­li­ście ca­łe­go her­cu­le­sa tyl­ko dla sie­bie? – spy­tał z sil­nym po­łu­dnio­wym ak­cen­tem, naj­praw­do­po­dob­niej tek­sań­skim. – Jest was tyl­ko trzech, praw­da?

Ja­eger rzu­cił wzro­kiem za sie­bie, na dwóch to­wa­rzy­szy, któ­rzy sie­dzie­li w głów­nym prze­dzia­le trans­por­to­wym na skła­da­nych, płó­cien­nych sie­dze­niach.

– Tak, je­ste­śmy tyl­ko we trzech – po­twier­dził.

– Więc to chy­ba nie­co za duża ma­szy­na, nie?

Ja­eger wsiadł na po­kład sa­mo­lo­tu w peł­nym stro­ju do sko­ków spa­do­chro­no­wych z du­żej wy­so­ko­ści, w ka­sku, z ma­ską tle­no­wą i w nie­po­ręcz­nym kom­bi­ne­zo­nie. Pi­lot nie miał naj­mniej­szych szans, by go roz­po­znać.

Przy­naj­mniej na ra­zie.

Ja­eger wzru­szył ra­mio­na­mi.

– My­śle­li­śmy, że bę­dzie nas wię­cej. Wiesz, jak to jest: nie wszy­scy dali radę.

A po krót­kiej chwi­li do­dał:

– Utknę­li w Ama­zo­nii.

Po­zwo­lił, by to sło­wo za­wi­sło w po­wie­trzu na do­brych kil­ka se­kund.

– W Ama­zo­nii? – pod­jął pi­lot. – W dżun­gli? Co to było? Nie­uda­ny skok?

– Coś gor­sze­go – Ja­eger po­lu­zo­wał pa­ski ka­sku, jak­by chciał za­czerp­nąć po­wie­trza. – Nie dali rady… gdyż… zgi­nę­li.

Pi­lot ob­rzu­cił go uważ­nym spoj­rze­niem.

– Zgi­nę­li? Ale jak? Wy­pa­dek?

Ja­eger za­czął mó­wić po­wo­li, ak­cen­tu­jąc nie­mal każ­dy wy­raz.

– Nie. To nie był wy­pa­dek. Nie wy­glą­da­ło to na wy­pa­dek. Bar­dziej na za­pla­no­wa­ne, świa­do­mie prze­pro­wa­dzo­ne mor­der­stwo.

– Mor­der­stwo? Co ta­kie­go? – pi­lot się­gnął przed sie­bie i zmniej­szył nie­co ciąg. – Za­raz osią­gnie­my wy­so­kość prze­lo­to­wą… Dwa­dzie­ścia je­den mi­nut do sko­ku.

Krót­ka pau­za.

– Mor­der­stwo? Ale kto zgi­nął? I dla­cze­go?

W od­po­wie­dzi Ja­eger zdjął kask, na­dal jed­nak miał na gło­wie je­dwab­ną ko­mi­niar­kę. Za­kła­dał ją przy każ­dym sko­ku z trzy­dzie­stu ty­się­cy stóp – na tej wy­so­ko­ści mo­gło być zim­niej niż na szczy­cie Eve­re­stu.

Pi­lot na­dal nie był w sta­nie go roz­po­znać, ale wi­dział oczy Ja­ege­ra, a w tej chwi­li jego wzrok mógł­by za­bić.

– Uwa­żam, że to było mor­der­stwo – po­wtó­rzył Ja­eger. – Mor­der­stwo z zim­ną krwią. Za­baw­ne, ale to mia­ło miej­sce po sko­ku z C-130.

Ro­zej­rzał się po ka­bi­nie i do­dał:

– To była ma­szy­na bar­dzo po­dob­na do tej…

Pi­lot po­trzą­snął gło­wą, naj­wy­raź­niej za­czy­nał ro­bić się ner­wo­wy.

– Ko­le­go, nie ro­zu­miem… ale za­raz, twój głos brzmi ja­koś zna­jo­mo. Tak to zresz­tą z wami jest, An­go­le: wszy­scy brzmi­cie tak samo. Bez ura­zy.

– Ro­zu­miem – Ja­eger wy­krzy­wił usta w uśmie­chu, ale jego oczy po­zo­sta­ły po­waż­ne – spoj­rze­nie w nie mo­gło­by zmro­zić krew w ży­łach. – Chy­ba słu­ży­łeś w SOAR*, za­nim od­sze­dłeś ze służ­by.

------------------------------------------------------------------------

* SOAR – Spe­cial Ope­ra­tions Avia­tion Re­gi­ment (Air­bor­ne) – 160 Pułk Lot­ni­czy Ope­ra­cji Spe­cjal­nych, eli­tar­na jed­nost­ka spe­cjal­na Sił Zbroj­nych USA, za­ło­żo­na w 1981 roku, pro­wa­dzą­ca ope­ra­cje z wy­ko­rzy­sta­niem śmi­głow­ców. Jej człon­ko­wie okre­śla­ni są mia­nem Ni­ght­stal­kers – Noc­ni Łow­cy (przyp. tłum.).

– W SOAR? – pi­lot wy­glą­dał na za­sko­czo­ne­go. – Tak, rze­czy­wi­ście, słu­ży­łem tam… Ale skąd… Czy ja po­wi­nie­nem cię skądś znać?

Wzrok Ja­ege­ra stał się jesz­cze tward­szy.

– Raz Noc­ny Łow­ca, za­wsze Noc­ny Łow­ca – czy nie tak się o was mówi?

– Tak, tak rze­czy­wi­ście mó­wią – w gło­sie pi­lo­ta dało się już wy­czuć strach. – Ale, za­py­tam jesz­cze raz, czy my się skądś zna­my?

Rze­czy­wi­ście, zna­my się. Cho­ciaż mnie­mam, że wo­lał­byś ni­g­dy się ze mną nie spo­tkać. Bo te­raz je­stem, ko­le­go, two­im naj­gor­szym kosz­ma­rem. To ty za­wio­złeś mnie i moją dru­ży­nę pro­sto w ser­ce Ama­zo­nii i nie­ste­ty nie skoń­czy­ło się to do­brze…

Trzy mie­sią­ce wcze­śniej Ja­eger sta­nął na cze­le dzie­się­cio­oso­bo­wej eks­pe­dy­cji, któ­rej za­da­niem było od­szu­ka­nie sa­mo­lo­tu za­gi­nio­ne­go w cza­sie dru­giej woj­ny świa­to­wej w ama­zoń­skiej dżun­gli. Wy­na­ję­li wte­dy do­kład­nie tę samą fir­mę trans­por­to­wą, co te­raz. Po dro­dze pi­lot wspo­mniał, że słu­żył w jed­no­st­ce spe­cjal­nej SOAR, któ­rej człon­ko­wie zna­ni byli tak­że jako Noc­ni Łow­cy.

Gdy Ja­eger słu­żył w si­łach spe­cjal­nych, pi­lo­ci SOAR kil­ka­krot­nie wy­cią­ga­li jego i jego lu­dzi z po­waż­nych opa­łów. Mot­to SOAR brzmia­ło: „Śmierć cze­ka w ciem­no­ści”, ale Ja­eger ni­g­dy nie są­dził, że to on i jego ze­spół mogą stać się ce­lem.

Pod­niósł dłoń do twa­rzy i jed­nym ru­chem ścią­gnął ko­mi­niar­kę.

– Śmierć cze­ka w ciem­no­ści… i rze­czy­wi­ście cze­ka­ła tam na nas, a ty po­mo­głeś jej nas na­mie­rzyć. Mało bra­ko­wa­ło, a zgi­nę­li­byśmy wszy­scy, co do jed­ne­go.

Pi­lot wpa­try­wał się w nie­go przez chwi­lę ocza­mi peł­ny­mi nie­do­wie­rza­nia, po czym zwró­cił się do męż­czy­zny sie­dzą­ce­go w fo­te­lu obok.

– Przej­mu­jesz ste­ry, Dan – po­wie­dział ci­cho do dru­gie­go pi­lo­ta. – Mu­szę za­mie­nić słów­ko z na­szym… an­giel­skim przy­ja­cie­lem. Wy­wo­łaj Dal­las-Fort Worth. Anu­luj lot. Niech prze­kie­ru­ją nas…

– Nie ro­bił­bym tego – prze­rwał mu Ja­eger. – Na two­im miej­scu bym tego nie ro­bił.

Jego ru­chy były tak szyb­kie, że pi­lot le­d­wo był w sta­nie je za­uwa­żyć, nie mó­wiąc już o sta­wia­niu ja­kie­go­kol­wiek opo­ru. Płyn­nie wy­cią­gnął pi­sto­let SIG Sau­er P228, ka­li­ber 9 mi­li­me­trów, ulu­bio­ną broń eli­tar­nych jed­no­stek, i mało de­li­kat­nie przy­tknął ją do po­ty­li­cy pi­lo­ta.

Ko­lo­ry od­pły­nę­ły mu z twa­rzy.

– Co… co do ja­snej cho­le­ry? Chcesz po­rwać mój sa­mo­lot?

– Chy­ba le­piej, że­byś w to uwie­rzył – Ja­eger uśmiech­nął się i rzu­cił do dru­gie­go pi­lo­ta: – Ty też je­steś Noc­nym Łow­cą? Ta­kim sa­mym zdra­dziec­kim śmie­ciem jak ten tu­taj?

– Co mam mu po­wie­dzieć, Jim? – wy­mam­ro­tał dru­gi pi­lot. – Co od­po­wie­dzieć temu skur­wy…

– Ja ci po­wiem, jak masz mi od­po­wie­dzieć – prze­rwał mu Ja­eger, od­blo­ko­wu­jąc fo­tel pi­lo­ta i zde­cy­do­wa­nym ru­chem okrę­ca­jąc go do sie­bie. Wy­ce­lo­wał pro­sto w czo­ło męż­czy­zny. – Masz mó­wić szyb­ko, zgod­nie z praw­dą i ni­cze­go nie po­mi­ja­jąc, albo już pierw­sza kula roz­trza­ska mu mózg.

Pi­lot wy­trzesz­czył oczy z prze­ra­że­nia: – Po­wiedz mu, Dan. On jest na tyle sza­lo­ny, żeby to zro­bić.

– Tak, obaj słu­ży­li­śmy w SOAR – po­śpie­szył z od­po­wie­dzią dru­gi pi­lot. – W tej sa­mej jed­no­st­ce.

– Może więc dasz mi prób­kę swo­ich umie­jęt­no­ści. Wiem, że SOAR nie ma so­bie rów­nych, wszy­scy z bry­tyj­skich jed­no­stek spe­cjal­nych wy­so­ko was ce­ni­my. Udo­wod­nij, że się nie my­li­my. Kurs na Kubę. Przy gra­ni­cy zejdź jak naj­ni­żej, do­pó­ki nie wy­le­ci­my z ame­ry­kań­skiej prze­strze­ni po­wietrz­nej. Nie chcę, by kto­kol­wiek wie­dział, że tu je­ste­śmy.

Dru­gi pi­lot spoj­rzał na pierw­sze­go, któ­ry kiw­nął gło­wą: – Zrób, jak mówi.

– Kurs na Kubę – po­twier­dził przez za­ci­śnię­te zęby. – Ja­kieś szcze­gól­ne miej­sce? Do wy­bo­ru mamy kil­ka ty­się­cy mil ku­bań­skie­go wy­brze­ża.

– Zrzut nad małą wy­spą. Do­kład­ne współ­rzęd­ne do­sta­niesz póź­niej, gdy bę­dzie­my już bli­żej celu. Chcę, że­by­śmy do­le­cie­li tam za­raz po za­cho­dzie słoń­ca, pod osło­ną ciem­no­ści. Ustaw od­po­wied­nią pręd­kość.

– Ja­kie skrom­ne wy­ma­ga­nia – wark­nął dru­gi pi­lot.

– Trzy­maj kurs na po­łu­dnio­wy wschód i sta­łą pręd­kość. A ja w tym cza­sie za­dam kil­ka py­tań two­je­mu kum­plo­wi.

Ja­eger roz­ło­żył sie­dze­nie na­wi­ga­to­ra, umiesz­czo­ne w tyl­nej czę­ści kok­pi­tu, usiadł i opu­ścił lufę swo­je­go SIG-a na wy­so­kość ge­ni­ta­liów pierw­sze­go pi­lo­ta.

– No więc py­ta­nia. – Za­du­mał się. – Licz­ne py­ta­nia.

Pi­lot wzru­szył ra­mio­na­mi.

– W po­rząd­ku. Co mi tam, strze­laj.

Ja­eger rzu­cił prze­lot­ne spoj­rze­nie na koń­ców­kę lufy i uśmiech­nął się zło­śli­wie.

– Na­praw­dę tego chcesz?

Pi­lot stę­żał.

– Nie, to tyl­ko taka me­ta­fo­ra.

– Py­ta­nie nu­mer je­den. Dla­cze­go po­sła­łeś mój ze­spół na pew­ną śmierć, wte­dy, w Ama­zo­nii?

– Hej, spo­koj­nie, nie mia­łem o ni­czym po­ję­cia, nikt nic nie mó­wił o za­bi­ja­niu.

Ja­eger moc­niej za­ci­snął dłoń na pi­sto­le­cie.

– Od­po­wiedz na moje py­ta­nie.

– Pie­nią­dze – wy­mam­ro­tał pi­lot. – Prze­cież za­wsze o to cho­dzi. Ale do kur­wy nę­dzy, ja na­praw­dę nie wie­dzia­łem, że będą pró­bo­wa­li was za­bić.

– Ile? – Ja­eger zi­gno­ro­wał nie­po­rad­ne pró­by obro­ny.

– Wy­star­cza­ją­co.

– Ile?

– Sto czter­dzie­ści ty­się­cy do­lców.

– No do­brze, po­licz­my to so­bie. Stra­ci­łem sied­miu lu­dzi. To bę­dzie dwa­dzie­ścia ty­się­cy za jed­no ży­cie. Rzekł­bym, że sprze­da­łeś nas ta­nio.

– Hej, ja na­praw­dę nie mia­łem o ni­czym po­ję­cia! – Pi­lot uniósł dło­nie w obron­nym ge­ście. – Pró­bo­wa­li się was po­zbyć? Skąd mia­łem to, do cho­le­ry, wie­dzieć!

– Kto ci za­pła­cił?

Pi­lot za­wa­hał się na mo­ment.

– Ja­kiś Bra­zy­lij­czyk, miej­sco­wy. Spo­tka­li­śmy się w ba­rze.

Ja­eger prych­nął. Nie wie­rzył w ani jed­no sło­wo. Mu­siał tego dra­nia moc­niej przy­ci­snąć. Po­trze­bo­wał szcze­gó­łów, cze­goś, na czym mógł­by się oprzeć, cze­goś, co po­mo­gło­by mu do­trzeć do praw­dzi­wych wro­gów.

– Znasz imię?

– Tak. An­driej.

– An­driej… Bra­zy­lij­czyk o imie­niu An­driej, któ­re­go spo­tka­łeś w ba­rze?

– Nooo, może nie mó­wił jak Bra­zy­lij­czyk, bar­dziej jak Ro­sja­nin.

– Świet­nie. Do­brze, że po­pra­wia ci się pa­mięć, szcze­gól­nie że masz dzie­więć mi­li­me­trów wy­ce­lo­wa­ne pro­sto w jaja.

– Trud­no o tym za­po­mnieć.

– A więc ten An­driej. Ro­sja­nin, któ­re­go spo­tka­łeś w ba­rze. Masz ja­kieś po­ję­cie, dla kogo mógł pra­co­wać?

– Wiem tyl­ko, że był jesz­cze ja­kiś Wła­di­mir, szef – za­wie­sił głos. – Bez wzglę­du na to, kto za­bił two­ich lu­dzi, to wła­śnie on wy­dał im roz­kaz.

Wła­di­mir. Ja­eger znał już to imię. To mu­siał być szef ban­dy, ale z całą pew­no­ścią nad nim byli jesz­cze inni, bar­dziej po­tęż­ni i wpły­wo­wi lu­dzie.

– Spo­tka­łeś się z tym Wła­di­mi­rem? Wi­dzia­łeś go?

– Nie – pi­lot po­trzą­snął gło­wą.

– Ale pie­nią­dze wzią­łeś.

– Tak.

– Dwa­dzie­ścia ty­się­cy do­la­rów za każ­de­go z mo­ich lu­dzi. I co zro­bi­łeś z tą kasą, zor­ga­ni­zo­wa­łeś im­pre­zę? Wzią­łeś dzie­ci do Di­sney­lan­du?

Tym ra­zem pi­lot nie od­po­wie­dział. Jego szczę­ka ster­cza­ła pro­wo­ku­ją­co. Ja­eger miał ocho­tę strze­lić go kol­bą pi­sto­le­tu pro­sto w łeb, ale drań był mu po­trzeb­ny cały i zdro­wy. Ja­eger chciał, by wzniósł się na wy­ży­ny swo­je­go kunsz­tu i spraw­nie do­tran­spor­to­wał ich do celu, któ­ry szyb­ko się zbli­żał.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: