Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Plucha. Urojone Misterium - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
16 maja 2014
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
25,61

Plucha. Urojone Misterium - ebook

Lektura tej niepozornej książeczki przypomina mozolną wspinaczkę na ostrzyżoną na jeża, długonogą palmę z wyraźnie przypudrowanym nosem. Czytelnik, wykonując brawurowy trawers, w pocie czoła wypatruje przepływających statków, co chwila zapadając się w zastawione przez autora wilcze doły chybotliwych i po pachy umorusamych żartów - tym samym, mimowolnie staje się ofiarą błędnego koła jakże jałowych zapasów z brzemienną pokusą istnienia.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-936913-1-9
Rozmiar pliku: 1,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

kościane zwitki gasnącej czerni

nierdzewne słowo w krysztale... zaklęcia

między palcami trzema dolnej ręki nieświadom

uśmiech z pajaca w świetle dziennym zdjęty

porzucony akwedukt pewności

nawoływania

gest

tryglify zimnych macek inicjacji

migdały za kołnierz trwania wrzucone

koralami z pistacji przewiązane przez rękę pierwszą

...noszone o świcie i nigdy potem

co najmniej dwie role w głowie nawiane

spostrzeżenia i kontemplacje

zapiski z żerdzi

wszystko jest zwyczajne oprócz „Sza”

tylko pamiętaj...

tylko pamiętaj, aby

trenami draperii losu nie zdobić bezzębnej mozaiki istnienia

Bałagan. Obłędny stosunek rzeczy, źródło wszelkiej płynności... coś przechodziło w coś nieustannie, na czwartym metrze zrozumienia, pod wietrzną wiatą Chaosu... z wyczerpania, w ruchu, w ciągłym biegu... będącego częścią czegoś, Czegoś Nienazywalnego. Prawa ręka chwyta, nie wciskaj w fotel ciżemki. Na której to zwykle siedziała Ona. Z przytupem. Bez pierdolenia. Mieszkał tam Tytan, i jego przewodnik, Marzyciel. Razem żyli przez lata, w poświacie śniętych myśli, na kartach powieści Gdybań.

znużenie

i tak, i nie... wzgórza z pestek wiśni. Właśnie przybrały na wadze, dojrzewając na szalce swoistego lazaretu dolegliwości. Jako że... mknij chyżo pomiędzy obolałymi konarami powalonych na kolana, rozczochranych dębów. Gdzieś, Tu jest. Pyszałkowata żona smolarza nie stanowiła już takiego zagrożenia jak dawniej. Niejedna baśń brała w tym miejscu początek. Baśń jak baśń... przypowieść, przypowieść o kartonowych pudełeczkach z furtką, czyli jasności dźwięków w murze. Złoty wiek bierności, złote lato w bieli. Embrion algorytmu znużenia. Ewentualnie... monsun leje równo. The language of hiatuses, scarcities and affirmations. Zasiedzieli się zatem przy pustych kielichach erudycji, niepostrzeżenie ogłuszani przez niesforne karzełki, których pełno w przyborniku Dziadka Mroza. Nie przeszkadzają im nawet unoszące się gdzieniegdzie pawlacze grusz, przytwierdzane na zimno i poniekąd do spóźnionego uścisku w dłoni. Wiąz, więź w galarecie. Znikająca skorupka zwinności, inne z wielu. Chroniczny Paradoks, dziura w zębach po deszczu. Winorośl... troska i kropki. Zamroczył się ździebko pszczelarz, oraz kołodziej, jak i niżej podpisany podczas gestykulacji. Niedobrze jest oczekiwać.

Obsikam cię.

skąd oni są ...liście na ziemi

ciepłe miejsca na Ziemi... smalec na kromce chleba. Zagubiłeś się chyba w swym poczuciu bezradności... byłbym zapomniał, cosinusoidalnie ołowiane... w barwie ziemi smoka. Coś w pobliżu tej słynnej krzywej opanowanego rozwolnienia. Tak. Prosto z wystawy. Pęknięte brzmienia niczego. Architektura grymasu. Zwyczajnie zlekceważony problem. Przedwcześnie. Zdecydowanie za wcześnie. Nieśpieszna gra na flecie. Florecista bez majtek ze szpadą... udawajmy, udajmy się do gospody. Do gospody tuż za rogiem, zatopionej w szumowinach płowej bieli. Popielatość... szpaki na czereśni z nienaniesioną linią kawy. Barwi się ją kompletnie zdziczałym, puszczalskim oranżem... żeby znowu do niego powrócić. Oranżem bez domu, oranżem z dworca beznadziei i smutku... zawsze na lewym boku pod pierzynką losu. W drodze. Pod zupełnie płaskim sufitem. Pod sufitem zupełnym, zaspanym... sufitem dlaczego... sufitem właśnie, właśnie sufitem

konew i wiadro

Kobaltowa konewka zapachu kładziona na przybrudzone szkliwo... nić nawija się przez dziurkę, kamienie... obrabiane świdrem z krzemienia w podszewce związków. Kamienne Karamba z nie mniejszym zdziwieniem wypytywało przechodnia o jego misję na Ziemi. Nic nie ujdzie jej uwadze. Figlarne attyki zdobić będą bycze błędy negatywów, tudzież motyw sterylnego pata ładu przeminie nieniepokojony na dorocznej aukcji zastrzeżeń. Na łyso. Ask. Kikimora nie był bezczynny. W workach trzymał drzazgi, z których wyprawiał niezimne za piecem. Żwirkiem akceptacji wysypane uroczysko E-dur. To słynne, grząskie uroczysko ułatwień.

dyskretny urok, komfort... a dalej

listonosz puka dwa razy. Zaufany Stańczyk zamiatał garderobę egzaltacji w gronie papirusowych opiłków stoickich oświadczeń Pitagorasa, chinina z potu pasteli, podobnie koziorożec na kobzie w szkocką kratę; zakładamy poprzez ramię – na ogół bredzą. Głąb koniczyny w równych odstępach uwag. Nie po raz pierwszy. Tylko dlaczego. Wywrócony wykrzyknik w miejscu okazji. Akurat. Pupa pięć. Sam w sobie odległy temat. Hiobowe wieści.

orgia przejrzewania

na, wio, wiśta wio

...Wielka Pardubicka.

Zapomniana polana źrebiąt. Zabita dechami na głucho. Zapomniane plemię źrebiąt. U nasady płatków nadrzecznego bzu dostaje brawa. Won stąd. Parszywa woń pospolitości, takie nietęgie drganie atrakcyjnego dnia Sublimacji. Bierzesz w łapę? Zauroczenie... ból głowy również. Właściwie na tym powinniśmy poprzestać, ale ale... na włochatych piersiach właśnie otworzyła oczy. Balejaż szybkiego seksu łechtał ją w rozgrzaną potylicę emocji zamkniętą w wekach. Usypiana w wiecznie zaspanej kołysce motywacji. Opuścił powieki. Dawało to chwilę wytchnienia, nie zmieniając sytuacji w trakcie. Miała szemraną dykcję. Szmer w bagażniku igrzysk. Bieżnia myśli, a niech to: kamienie na szaniec! paradokumentalna, zwykła chłosta dnia. Stu nagich mężczyzn, szydząc z podniecenia, prowadzi ożywioną konwersację wówczas. Z ekscytacji wręcz, dla zasady. Dla pojęcia strachu. A obiecywał sobie, że nie będzie już w ten sposób spędzał wieczorów. Mimo wszystko było też pussy. Nie zadawała sobie przynajmniej żadnych pytań i nie szukał na nie odpowiedzi. Z drugiej strony i tak tego nie robił. Wabię. Gardłowe „y” udało się spłoszyć. Echo w paszczy czeladnika. Możliwe wersje wydarzeń... na łeb na szyję, aż znalazło się w dupie. Zatem półświatek konieczności po raz kolejny nadstawił swój niczym nieosłonięty zad, tym samym nieobecna belka bieli nadała właściwości własnościom wszelkich tonacji zagapienia. Ta bezpańska przygoda zwana życiem. Rzedniejący krajobraz. Hart ducha nic ci tu nie pomoże. Rozpierzchł się... dumała o ucieczce; oddały się nieustającym poszukiwaniom, mimowolnie wdając się w nikomu niepotrzebną szamotaninę z nieopierzonym byczkiem sonetów krymskich... machnąwszy ręką na otarcie łez. Łatwo mu to nie przychodzi. Pomarańcze i mandarynki. Dobiegło go westchnienie i szczur prześcieradła. Rozgrzane podbrzusze. Niestety. Niestety frędzelki niemocy nie przystawały do oczekiwań... skądinąd przemiłego. Wypadało coś zrobić. Wstał i zaparzył kawy. Rozejrzała się po suterenie, w której teraz mieszkał. Walcowate smugi o stożkowatych krawędziach, kawałki blachy i zdechłych gwoździ... wióry... przepowiednia, i niedomknięte, brzemienne storczyki przygniatane nadmiarem niechcianych skojarzeń. Umorusane odbitki zdarzeń, o których już nie pamiętał, w pudrze... w pudrze zbyt nachalnych zmiotek kurzu poniewierających się w przejściu. No i kaczeńce... nadąsane, niewyspane... ułomne. Ratuj się kto może! Odwrócone spiny małomówności. Życia nieodbyte, życia zwiotczałe. Nieobjęte. Przez okno wpadało słońce. Wciąż to samo sterane słońce. Słońce w przedpokoju. Jasność ociera się o kapryśne kształty przedmiotów pogrążonych we wszechogarniającej niewymowności. Powab ich powierzchni wpełzał swymi języczkami na sąsiednie tafle. Oranżeria kwiatów i myśli. Snopki wykonanych czynności kuśtykają po omacku niezauważane. Pogranicze jasności należało już do sfery cienia. Duże porcje, znaczne. Ciekaw jestem, jak rolnik zapełnia czas pomiędzy dojeniem Krasuli a pędzeniem bimbru. Działo się to to to... i tu, i tam... i gdzieś jeszcze, w ustronnym miejscu, na zaciszu. Znowu żartowano z Jasia. Ktoś wszedł, ktoś inny wyszedł. Postrzyżyny rusałek. Nadjechało żurawinowe Mirafiori.

Wakacje nie były dłuższe niż zwykle. Trajektoria utwierdzonego w swych przekonaniach przecinka nie stanowiła już tak zwartej masy degeneracji. Czemu tak się jąkasz... mleko się nie zsiądzie. Klaps... ojej, gęsia skórka. Pogodna nałożnica śmiechu przy rozporku pensjonariusza zaczarowanych więzień. Wciąż ta sama replika strzału na wyspie bez zakończenia. Zza krat próbował dialogu. Z Absurdem. Widzimisię. W puderniczce więźnia... pali mnie w gębie. Dyrdymały, androny... szelma oszczerstw wpleciona w termitierę negacji, tak jak i ukrzyżowani na blejtramie powyżej nosa. Niewygodny frak z macek opętania. Na patio doskonałości, trzecia symfonia, zbliżamy się do młyna. Rzeczowa kompozycja. Hebanowego widma Paralaksy. Nad Zatoką Kalifornijską na wrotkach. Alegoryczna oracja nostalgii. Te małe skurwysyńce, akordy. Skutecznie przedrzeźniają bryłę. Skalar w akwarium, a rumak na targu. Nie zaspokajać się oczywistym i małym. Nie odnosząc się do kwestii poniżej. Choć to inne. Krab.

Zwichrzone, lekko lepkie pośladki wciąż dominują nad niegościnnymi przedmieściami, więc, dla niepoznaki, powleczemy je laką barwy. Nieczysta okolica. Zwlekał... Przystąpił, przeciągnął. Powłóczył muskularnym gawędziarzem wzdłuż kiełkującej nadziei... zwilżonej parceli pomiędzy pykającym z fajeczki – nie łaskocz mnie – państwem Pe, a rechocząco-łopoczącymi udami... i raz jeszcze... i jeszcze. Jeszcze kiedyś. Przychodził i Odchodził. Ponownie zwlekał. Wypełniona zezowatym zrazem euforii opadła wyczerpana. W kroczu życia... niezły bigos, oraz... oraz bigamia materii. Ośrodek Jasności, Instytut Waśni i Sporów. Zasiali górale owies. Owal laserunku. Ich miejsce zajmowały poprzewracane porządki świata. Poprosiła tkaczki pór roku o wodę. Coraz to nowe konstrukcje dziargane. Gibkie. Ikonografia na rozdrożu, odpust dobiega końca. Powrót znad równika, pasat kulminacji. Honorata parzona. Talia za oknem, gorset w pociągu. Talia w kropce, opływowy kształt minaretu miętowej kropli pożądania.

cza cza cza

uzbierało się tego trochę...

Nie wietrzysz pieszczot? Orion w piekarni żebrze o bułki z gwiezdnych jaj. Drugie dno szuflady. W Transylwanii zniechęcenia... jeśli tego nie przegapisz. Na peronie z drogocennych ech. Wystrzelanych prosto z łuku, tam gdzie wzrok nie sięga... ani chybi, Hermes się napatoczy.

o jeden dzień za daleko. słodycze, napoje, lalki. Swędzenie.

Zmienna i śliniak. Najeżone wydarzeniami danie drugiego dnia. By zadać gwałt zmowie. Wal go w gębę zepsutego jaja owulacji.

...bo czymże są pieniądze bez nakrycia głowy

Błazen zakłopotany swą niecodziennością. W nazad. Lęk podsunięty, zapomniany, zależność osobliwa.

tylko tu

krztyna zakatarzonego drgania była tu. Ostrygi żalu, pasta ze szprotki, przystojny kutas nie lada. Szlam zebrany z warg. Jak ten czas leci. Szpagat na grani... takie są skutki, depresja gangstera z nawiązką. Gdyby nie apel.

Właściwie nie interesowały go tego typu rozrywki. Nie leżały również w sferze jego zainteresowań. Czynił to z przyzwyczajenia... ale w sumie kochał matkę naturę i jej słabość do przeróżnych dziwactw... zwłaszcza nago pod prysznicem. Kłótnia. Co dalej. Pełnia i Treść. Ciepli też. To dziwne. Frajda w ruczaju. Przychylne... a nawet schylone. Pochylone nad zamglonym pastwiskiem. Atłasową paletą cyklicznych nadziei. Nad prawym okiem cyklisty. Kolarza w wannie. Młodzieńca po latach wciąż wspinającego się po koślawych nóżkach przerobionego już elementarza. Z wyboru. Ktoś co prawda musi produkować te dropsy na sprzedaż. Dropsy myśli, dropsy w myśli. Pochlipujące dropsy ponaglania. Ale dlaczego ja. JA NIE.

Podniósł metalowy przedmiot, przytrzymał... chwila nieprzynależna, chwila bez związku. Zwichnięta noga łysego. W połowie... od najdzikszych niosek. Co wykluwają jaja nieswoje. Plemienne, zafajdane. Jaja prosto z torbacza. Torba w jaja nie uwiera. Potrząsasz głową? Co ty chcesz, odkryłeś Amerykę w konserwach? Raz Dwa Trzy. Wyzwól Energię. Z przymrużenia oka, z gestu, z bólu. Z rozczarowań... potencjalnym. Zabieram ze sobą nieśliskie Raz. Może jest gdzie indziej.

Pomnóż więc przez dwa. Sześć sponiewieranych pośladków. Mata słomiana, kokos i miotła. Jątrzący się dymek w łodzi oszustów. Kwestie mówione też wypowiadane. Zakląłem sobie. W szklanej kuli z całą masą różnych drobiazgów. Pojawiam się i znikam. Chyba wzięliśmy prowiant na później?

W kuwecie pod szafą nad jednym morzem. Tak blisko. Nagość. Nagość i psoty. Długa linia życia obojętnej troski „Co Teraz Będzie”. Jedna na drugiej... smecz, skecz o gangu wołaczy. W pomieszczeniu wykończonym wykładziną wstrzemięźliwości... szachrajka Losu, puszczalska pchła Czmychaj Stąd. Na statywie trzeciego palca objętości... uszczypnij mnie w dupala – mam łaskotki. Znamienite. W poprzek siebie. Bierki znaczeń. Uczciwie uprzedzono je o randze wznoszonych haseł... nakryli stół kobiercem, najzwyklejszym płótnem bezmyślnie tkanym z bezwonnych kostek kaligrafii. Wnet... kochaliśmy się w mazi zalegających lodów. I nie on jeden skuł się w sztok. Z wolna pojawia się coś. Niczym wiosna... pani moja moja pani. Z miejsca na miejsce, tak – zrób to sam. Krystalizujący się nalot. I raz jeszcze objęte, obojętne powtórnie.

Sztorm. Out of the blue.

Taaa... dogonił mnie narowisty puchacz wypróżnień.

Głupi jesteś jak mydlana bańka. Słyszałem, że piszesz dla gazet?

Nakładając pióropusz wojowniczej Słowianki... zaraz po tym, jak osiadła w grodzie z westchnienia. Pocałuj mnie w rękę. Cierniste róże skraplających się jak satyr po deszczu, niewidomych punktów; zalewają robala wraz z nieprzebraną ławicą upośledzonych pszczół tak, aby dać nam wszystkim przykład. Wgryzam się mleczakiem z trzonkiem nieśmiałości w pustynną martwotę... no niech będzie... szerszeń na horyzoncie. Uprzejme „spierdalaj”. Murgrabia zwietrzył panicza w proteście przeciw potajemnym schadzkom. Czółno pod klifem, wydmy skąpane w słońcu... zaczynają się schody.

Z odrobiną papryczki nihilizmu na deser.

W sennej czapie z fatałaszków przekory, Ten, co śmiechu nie doznał na starość. Przyznaj się. Troć na łowisku, pół na pół z mięsistym gwoździem z minii natchnienia. W oparach tęczy. Unosisz znane i nieznane... wcielenia trocin. W centrum ego, na taczce śnieżnych kłosów źdźbła niewiadomego.

Świeca z wosku możliwości na samą myśl o podpaleniu odmawia komentarza. Nie odmawiała również. Przystawały wręcz na każdą, bardziej konkretną propozycję. Wyciągane z rękawa propozycje rodzimych błaznów. Płaszcze przenikających się opowieści posiadają zbyt wiele opustoszałych kieszeni... w najlepszym razie... workowate zrosty w spodniach – nie do pary. Po czasie chyba... jeśli tak lub nie, albo albo, z kimkolwiek właściwie. Wdzięczny im za to, osierocony klakier zarzuconych grzybów – chochlik sumienia w zastawionym fifraku, ogłuszony metalowym prętem dla gruntownego utrwalenia nabywanej wiedzy. Zatknięto go pochopnie na maszcie poronionych pomysłów. Za grosz nie jeden, nie dwa. Nie trzy czy cztery. Pół cala. Pół omówionej kwestii w skali. Jeden na jeden, dwa na dwa, trzy na trzy. Cztery przez pięć. Już za pięć złotych możesz mieć piętnaście pasierbic Mularza. Malarza formatów. Akordeonista Nieadekwatny, Chochoł Sumienia. Tak więc alfons Sierotki Marysi zapisał się do torysów. Jednak wskutek perswazji właściwej, notorycznej, egzotycznej... gastrycznej penetracji opiekuna, zmieniły zdanie. Uległ. Pojemniki z wzorcem jaskrawości tracą poczucie przynależności. Wektorowe oblicza kierunków. Rudobrody – to wiadomo, jest jasne. Natomiast pędzący zając, narwany kurczak, z wyrazistą miną, w charakterze. Wielka Gra. Piwo i chleb. Pijane bezdroża chęci, akapity retorycznych figur, oczekiwania bez płonących stosów i krowich placków naleciałości. Cherlawy bulion chęci. Symulacja stawiająca pierwsze kroki na misternych układankach dylematów Powagi. Postępujące poczęcie dźwięków, podstęp kurwy zatracenia. Ciąża urojona, mimowolna. Sie masz Danka! Ciąża z wyprzedaży. Farsa na salonach, zdrobnienie. Pan czasu zastygłego. Dezorientacja w chwilach słabości, których nie posiadasz. Natura gzymsiarza. Człowiek z gzymsu, parodia grymasów niewyspania. Wstałeś lewą nogą? Ociekający, obwisły. Sflaczały. Tyci przystający do krawędzi muru. Człowiek z zewnątrz. Osunięty. Osuwający się z przeznaczenia, z wyboru, z woli. Z zasady. Nie ma poręczy, na której mógłbyś się oprzeć. Czasem dżdży... jego mać. Dalekosiężne plany po wszystkim. Korniszon biegacza i garderoba tyczkarza. Pakamera do tańca... tańczymy w niej salsę w kagańcu. Nic więcej niż pamiętnik smolarza. Lemoniada grzęzawiska marności. Słodkość wyciekła. Puściła. Powściągliwy, i to bardzo... parostatkiem w siną dal. Kiego chuja tak zwodowany. Śródokręcie na rufie. Ginący gatunek karczmarza. Opóźnienie, pasaż obfitości. Ku chwale ojczyzny – poległ na placu boju. Karuzela zgiełku w ramie. Złamane przyrodzenie torreadora. Krówka górą. Krzepa rejestratorek podań. Podań o mękę. O Akt Znoju. Wygrzewające się na skałach rumieńce. Pionier wiraży. Pod ręką czyli pod rękę... gwałt na estetyce, cham na piedestale. Rozsiądź się wygodnie w latrynie... w samym środku rozległej równiny Wielkiej Niewiadomej Naleciałości. Kąski, kreski... różniczki losu, tak i wałach wyświechtanych dogmatów. Wzajemnie. Rozłożysty wiąz przełamywania lodów. Mierzył odległość... derka na kowboju.

Ciąg dalszy w wersji pełnej
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: