Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Po prostu zabijałem - ebook

Data wydania:
9 listopada 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Po prostu zabijałem - ebook

Ta spowiedź seryjnego mordercy nie jest listą jego ofiar. Nie jest też podręcznikiem zabijania – bohater tej wstrząsającej książki niechętnie wchodzi w szczegóły swoich zbrodni. Zresztą ktoś, kto pozbawił życia kilkadziesiąt osób nie jest w stanie odtworzyć, jak likwidował kolejne cele. Zabijał – jak twierdzi – by przetrwać, a nie po to, by czerpać chorą satysfakcję z zadawania cierpienia i zabijania. Niczym w grze komputerowej, eliminował przeszkodę i przechodził na następny poziom gry. Książka Artura Górskiego – autora bestsellerowej serii Masa o polskiej mafii – pokazuje, jak łatwo wkroczyć na drogę zbrodni i przyzwyczaić się do tego, co teoretycznie niewyobrażalne dla większości z nas: do zabijania.

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8053-164-2
Rozmiar pliku: 4,8 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

OD AUTORA

Powiedzmy, że nazywa się X. Albo Y – w tej historii jego prawdziwa tożsamość nie ma większego znaczenia. Ostatecznie ta książka nie jest pomnikiem dla wybitnego człowieka, którego nazwiska nie powinno się przekręcać, ale raczej studium pewnego przypadku – historią młodego chłopaka, który przez nieszczęśliwy splot okoliczności zostaje zabójcą. A potem seryjnym mordercą mającym na koncie kilkadziesiąt ludzkich istnień. Przynajmniej według jego wersji.

Kiedy zadzwonił do mnie z zakładu karnego i przedstawił w skrócie swój życiorys, początkowo sądziłem, że ktoś mnie wrabia. Redagowałem magazyn „Focus Śledczy”, zajmowałem się ciemną stroną życia na co dzień, ale o czymś takim nigdy nie słyszałem. Nie w takiej skali!

Potem przysłał długi list – na pierwszy rzut oka zwracał uwagę charakter pisma: kaligraficzny, ozdobny, doprecyzowany, niemal artystyczny (ponoć seryjni mordercy przykładają wielką wagę do urody pisma). Treść była znacznie bardziej porażająca od tego, czego dowiedziałem się przez telefon – skazany ze szczegółami opisał swoje zabójstwa i zapewnił, że jeśli się spotkamy historia okaże się jeszcze ciekawsza.

Długo zastanawiałem się, czy powinienem odwiedzać go w zakładzie karnym, a jeśli nawet tam pojadę, to czy powinienem podać rękę komuś, przy kim blednie nawet Hannibal Lecter.

Ale, oczywiście, uścisnęliśmy sobie prawice – okazał się człowiekiem sympatycznym (mam świadomość, że nie najlepiej to brzmi) i bardzo spokojnym.

Rozmawialiśmy sami w więziennej kantynie, bez jakiejkolwiek asysty strażników. Nasze spotkanie trwało bardzo długo i chyba mogę powiedzieć, że w jakimś sensie się polubiliśmy.

Po kilku miesiącach znajomości zacząłem pracować nad książką, ale wielokrotnie zmieniałem jej koncepcję.

To nie jest typowa literatura faktu, bo pracując nad tą trudną do pełnego zweryfikowania materią, postanowiłem pomieszać gatunki i połączyć dziennikarstwo śledcze z literaturą. A skoro oddaję do rąk Czytelników propozycję w jakiejś mierze literacką (przy czym fikcja jest tu w zdecydowanej mniejszości), to mogę zmieniać i nazwiska bohaterów, i realia geograficzne, w których funkcjonowali.

Nawiasem mówiąc, także w pozycjach z kategorii literatura faktu czasem ukrywa się tożsamość opisywanych osób. Niekiedy stosuję taki zabieg, pisząc książki z serii Masa o polskiej mafii – wielu byłych gangsterów prosi mnie o niepodawanie ich prawdziwych nazwisk i tylko pod takim warunkiem relacjonują swoją przeszłość, której istotę oddaję ze stuprocentową wiernością.

Ale książka Po prostu zabijałem nie jest dokładnym zapisem wspomnień seryjnego mordercy. To, co opowiedział, stało się kanwą (czyli znacznie więcej niż inspiracją) dla tej publikacji, ale w niektórych miejscach pozwoliłem sobie na własną interpretację zdarzeń.

Słynny reportaż literacki Trumana Capote’a Z zimną krwią, będący pozornie dokładnym opisem pewnego brutalnego morderstwa, z pewnością zawiera także wiele pisarskich wyobrażeń. Trudno, aby działo się inaczej – dziennikarz czy pisarz z reguły nie byli na miejscu opisywanej przez siebie zbrodni i musieli ją sobie jakoś zwizualizować.

Wiele przestępstw, do których w rozmowach ze mną przyznał się mój bohater, trudno zweryfikować; niełatwo nawet znaleźć jakikolwiek ich ślad, tym bardziej że część z nich zostało popełnionych daleko od naszego kraju.

Zabójca ten odsiaduje wyrok za kilka „głów”, ale sam twierdzi, że było ich znacznie więcej i zależy mu na otwarciu śledztw w tych sprawach. Jak mówi – skoro i tak już nie wyjdzie na wolność, to niech ma poczucie, że… zrobił coś, co zasługuje na najsurowszy wyrok. Jeśli ma zostać napiętnowany jako morderca, to niech przynajmniej będzie traktowany jak mistrz tej ponurej profesji. Megalomania? Nie umiem odpowiedzieć na to pytanie – nigdy nie byłem w jego sytuacji i wierzę, że nie będę.

Z tego, co wiem, śledczy pracują nad jego przeszłością i być może za jakiś czas dowiemy się o kolejnym procesie z nim w roli głównej.

Jedno jest pewne – nawet jeśli mój bohater dodaje to i owo do swojego „apelu poległych”, nie ma wątpliwości, że był bardzo groźnym zabójcą. Zabijał z taką łatwością, z jaką eliminuje się cele w grze komputerowej (to jego ulubione porównanie).

Ale najważniejsze jest to, że wcale nie musiał stać się tym, kim się stał. Jeśli w końcu zamienił się w potwora, to również za sprawą okoliczności, które go przerosły. Za sprawą ludzi, których w jego życiu zabrakło.

Nie usprawiedliwiam go – pokazuję jedynie, jak łatwo dojść do miejsca, z którego nie ma dobrego wyjścia. I właśnie to jest naprawdę przerażające.

Artur GórskiROZDZIAŁ 1 Kojarzysz zapach pociągu?

Kojarzysz zapach pociągu? Jakiego? Osobowego, jadącego kilkanaście godzin z jednego krańca Polski na drugi, powiedzmy, z Ustrzyk do Świnoujścia. Albo z Giżycka do Wrocławia. Wszystko jedno – ważne, żeby trasa była długa. Bo wtedy przedział wagonu nasiąka wszystkimi zapachami.

Znasz? Ja spędziłem w nim całe swoje życie… Innego, tak naprawdę, nie pamiętam. Codziennie wchodziłem do wagonu, spędzałem w nim wiele godzin, wysiadałem, robiłem swoje i znowu na dworzec. Potem ten skrzekliwy głos w megafonie: „Uwaga, uwaga, pociąg z iks do igrek wjedzie na tor pierwszy przy peronie pierwszym”, światła lokomotywy, pisk hamującego składu, i dalej w trasę. I znów ten kwaśno-gorzki zapach; niektórzy mówią, że to smród. Ale ja tak nie uważam – w domu nie ma smrodu, a pociąg był moim domem.

Gdy tylko poczułem ten zapach, od razu zaczynały mi się kleić oczy – byłem u siebie, bezpieczny, w swoim naturalnym środowisku. Jeśli tylko znajdowałem wolne miejsce, siadałem i zasypiałem. A jak nie było, szedłem do kibla i tam kimałem. Na stojąco też potrafiłem odpłynąć – żyłem bardzo intensywnie, więc zmęczenie nigdy mnie nie opuszczało. Chęć życia też nie – ona była jeszcze silniejsza od snu. Jeśli zapytasz, po co ciągle jeździłem tym pieprzonym pociągiem, odpowiem ci: po życie. Gdybym przestał jeździć, przestałbym żyć. Tak to wtedy czułem…

Jak mówię, szybko zasypiałem, ale gdy tylko docierał do mnie jakiś niepokojący dźwięk, natychmiast się budziłem. Na przykład czyjś podniesiony głos… To mógł być milicjant, więc budziłem się i od razu szykowałem do ucieczki. Gdyby próbował mnie zatrzymać, miałby duże kłopoty – jedynie kule okazywały się szybsze ode mnie. A przecież milicjant nie będzie strzelał do człowieka w wagonie pełnym ludzi.

Czasami budziłem się, bo czułem przez sen, że ktoś na mnie patrzy. Nie śmiej się, ja mam taki dar, dzięki któremu wiem, co się dzieje na jawie… I jestem w stanie zareagować na czas.

Zdarzało się, że jakiś facet gapił się na mnie przez godzinę, a gdy otwierałem oczy, on nawet nie odwracał głowy. Uśmiechał się i mówił:

– Nareszcie się obudziłeś.

A ja na to:

– A czemu to pana interesuje?

– No, bo pomyślałem sobie, że jak taki młody, to pewnie ma mocny sen i przegapił swoją stację.

– Nic nie przegapiłem, ja śpię czujnie.

– Tylko starzy ludzie śpią czujnie. Młody, jak padnie, to jak kłoda.

– A pan to niby skąd wie? Pan też przecież niestary…

– Ale na pewno trochę starszy. I bardziej doświadczony. Ja mam na imię Piotr. A ty?

– Zbyszek.

– Miło mi, Zbyszku. Widzę, że najwyraźniej niepotrzebnie się o ciebie martwiłem. Rozumiem, że nie przespałeś swojej stacji.

– Nie, ja wysiadam dopiero w Radomiu…

– Świetnie się składa, bo ja też z Radomia. Za jakieś dziesięć minut będziemy na miejscu.

A ja nic na to, bo powoli zaczynam się orientować, co jest grane. Czasem się mylę, ale przeważnie trafiam bez pudła. Wzrok rozmówcy prawie nigdy mnie nie zwodzi. Nie sądzę, żeby facet miał na imię Piotr, jednak jakie to ma znaczenie? Ja też nie jestem Zbyszek. To znaczy czasem jestem, ale na chrzcie dostałem zupełnie inne imię. W pociągu występuję pod różnymi tożsamościami.

– Gdzie mieszkasz, może jesteśmy sąsiadami?

– Na Zielonej, prawie za miastem.

– Aha, gdzieś pod lasem. Lato leśnych ludzi… Jeśli nie masz nic przeciwko, mogę się z tobą przespacerować. Ja też jestem z tamtej okolicy, więc to po drodze, a miło się z tobą rozmawia.

– Mnie z panem też…

Potem wysiadamy i idziemy przez miasto. Gdy domy zaczynają się przerzedzać, a niebo kryje się w mroku, Piotr – czy jak on tam ma na imię – zaczyna się do mnie przytulać. Gładzi mnie po plecach, zjeżdża dłonią do pośladków, lekko je uciska, potem kładzie rękę na moim ramieniu. Cały czas pieprzy jakieś farmazony, coś o męskiej przyjaźni, o samotności, o próżności kobiet, o tym, że człowiek nie rozumie człowieka. W końcu całuje mnie w policzek. Ja się nie opieram – dobrze wiedziałem, że akcja będzie się rozwijała w tym kierunku. On też słusznie wyczuł, że jestem facetem gotowym podjąć rzucone wyzwanie, tylko jeszcze nie wie, na czym będzie polegała moja reakcja. Jest niesamowicie napalony, z każdą chwilą coraz bardziej. Im łaskawiej pozwalam mu się macać, tym dziwniej bełkocze – jest już w kosmosie i dywaguje na temat samotności kosmonautów. Trafił mi się wyjątkowy przychlast.

Dlatego zaproponowałem spacer w kierunku lasu. Przez lata podróżowania pociągiem dobrze poznałem kraj – orientuję się, gdzie są lasy, gdzie są rzeki, jeziora i odludne miejsca. Wiem, dokąd prowadzić pedałów. Gdyby zaczepił mnie pod Poznaniem czy Olsztynem, znałbym odpowiednie miejscówki.

Gdy zbliżyliśmy się na odległość stu metrów od pierwszych drzew Lasu Janiszewskiego, zapytał:

– Ile?

A ja na to:

– Ile? A za co?

– Żartujesz? Za darmo przecież tego nie robisz… Zrób buzią, ja też trochę cię popieszczę i pójdziesz do domu.

Skinąłem głową, że niby w porządku. Weszliśmy do lasu. Stanął przy jakiejś brzozie i zaczął rozpinać spodnie. Widać było, że bardzo mu się spieszy i każda chwila zwłoki boli go jak atak wyrostka robaczkowego. Wyciągnął z kieszeni płaszcza portfel i pomachał nim przed oczami. Powiedział:

– Ja już jestem gotowy. Nie zawiedź mnie, nie pożałujesz.

A ja na to:

– Ty kurwo męska pieprzona. Ty myślisz, że ci obciągnę druta, bo takie masz życzenie? Twoją forsę i tak wezmę, a ty już żywy stąd nie wyjdziesz.

Błyskawicznym ruchem wyciągnąłem z kieszeni spodni sprężynowy nóż i zatopiłem go w piersi Piotra – spojrzał na mnie przerażonym wzrokiem, coś wycharczał i zaczął się osuwać po pniu brzozy na ziemię. Krew płynęła po jego nabrzmiałym przyrodzeniu.

Zaraz potem skonał. To trwało bardzo krótko – nie chciałem tego przeciągać. Nie byłem żadnym seryjnym mordercą, który czerpie radość z widoku konającej ofiary. Nie fundowałem mu umoralniających kazań, nie znęcałem się nad nim ponad miarę. Po prostu go zabiłem – szybko, niemal bezboleśnie.

Tak jak wielu przed nim i wielu po nim.

Zabiłem kilkadziesiąt osób, a jednak nie uważam się ani za psychopatę, ani za potwora. Zabijałem, żeby żyć. A inaczej żyć nie umiałem. Bo nikt mnie nie nauczył. Ale o tym za chwilę.

Piotra akurat zakopałem i o ile wiem, nigdy go nie odnaleziono. Być może nawet nikt nie zgłosił jego zaginięcia. Ale wielu pozostawiłem na łące, zupełnie nie troszcząc się o to, co się stanie z ich ciałami. Dopóki to nie były moje zwłoki, to nie był mój problem.

Gdybyś wiedział, o ilu zabitych nikt nigdy się nie upomniał…

Samotność to straszna rzecz. Samotność i brak miłości.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: