Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Pochodnie w mroku: Żeromski – Reymont – Kasprowicz - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Pochodnie w mroku: Żeromski – Reymont – Kasprowicz - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 287 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PRZED­MO­WA.

STE­FAN ŻE­ROM­SKI – WŁA­DY­SŁAW REY­MONT – JAN KA­SPRO­WICZ.

Ostat­nie­mi cza­sy wiel­ka ża­ło­ba okry­ła li­te­ra­tu­rą pol­ską. Pio­run ude­rzył w naj­wyż­sze drze­wa. Za­ga­sły trzy po­chod­nie naj­świet­niej­sze­go bla­sku, któ­re w czar­nych go­dzi­nach na­sze­go po­przed­nie­go ist­nie­nia – pło­mie­nia­mi swo­je­mi roz­ja­śnia­ły ciem­no­ści.

STE­FAN ŻE­ROM­SKI – to Sa­vo­na­ro­la, któ­ry wciąż sam sie­bie na sto­sie ognia wła­sne­go spa­la; duch ko­cha­ją­cy a nie­ubła­ga­ny, któ­ry, za­pa­trzo­ny w hi­stor­ję i te­raź­niej­szość na­ro­du, jest w nie­ustan­nej oba­wie, że ten na­ród dąży wiecz­nie do sa­mo­za­gła­dy, aby go więc z tej dro­gi obłąd­nej na­wró­cić, nie waha się naj­su­row­sze mu praw­dy wy­gła­szać; jest w nim ból nie­zmier­ny, ale z tego bólu wy­kwi­ta moc nie­po­ży­ta i wia­ra nie­złom­na w przy­szłość na­ro­du. Mimo czar­ne ob­ra­zy ja­kie nam Że­rom­ski przed­sta­wia – w osta­tecz­nym wy­ni­ku jego pi­sma bu­dzą w na­szych ser­cach nie­za­chwia­ną na­dzie­ją.

WŁA­DY­SŁAW REY­MONT – to czło­wiek wy­ro­sły w świe­cie po­za­hi­sto­rycz­nym, w gro­ma­dzie wiej­skiej – i któ­ry wi­dzi ży­cie swe­go na­ro­du nie na tle hi­stor­ji, ale na tle na­tu­ry; ży­cie wiecz­nie jed­na­ko­we, opar­te na po­wta­rza­ją­cym się ko­ło­wro­cie czte­rech pór roku, ży­cie peł­ne tru­du, ale peł­ne też na­dziei w jego owoc­ność i w jego uro­czy­stą po­wa­gą. Nie­ma w Rey­mon­cie roz­pa­czy, któ­ra sta­no­wi rdzeń du­szy Że­rom­skie­go; nie wi­dzi on, aby na­ród dą­żył do sa­mo­za­gła­dy, po­nie­waż na­ród ten we wła­snej ży­wot­no­ści ma pier­wia­stek trwa­nia i sa­mo­za­cho­wa­nia. Mimo pier­wot­ność du­cha tej gro­ma­dy, Rey­mont do­strze­ga w niej nie­zwal­czo­ną za­wzię­tość w tru­dach, i tchnie epic­ką po­go­dą du­cha. Dla­te­go umiał on po­chwy­cić pew­ne tony ogól­no­ludz­kie ży­cia na­ro­du i za­pa­dłą swo­ją wio­skę. Lip­ce – uczy­nił oknem, przez któ­re świat cały oglą­da Pol­ską.

JAN KA­SPRO­WICZ – to duch nie­pod­le­gły a wiel­moż­ny, któ­ry z nie­wia­do­mej pla­ne­ty, ze­stą­pił na na­szą zie­mię – i wrósł ko­rze­nia­mi swej jaź­ni w je­den jej za­ką­tek, wno­sząc w nią wszyst­kie pro­mie­nie ja­kie z nim ra­zem tu spły­nę­ły z nie­zna­ne­go krań­ca nie­skoń­czo­no­ści; to też po­wie­dział nam on o Bogu i czło­wie­ku praw­dy nie­zna­ne, ję­zy­kiem ta­jem­ni­czych sym­bo­lów, w po­tęż­nej mu­zy­ce or­ga­no­wej; tem wyż­szy od dwóch po­przed­nich, że prze­ma­wiał dro­go­cen­ną mową bo­gów, jako je­den z jej ar­cy­mi­strzów, któ­ry umiał się wznieść na naj­wyż­sze szczy­ty swej sztu­ki. Może nig­dy nie bę­dzie on tak czy­ta­ny jak dwaj po­przed­ni, może nig­dy jego książ­ki nie tra­fią pod strze­chy: ale dla "nie­wie­lu szczę­śli­wych" bę­dzie on za­wsze umi­ło­wa­nym prze­wod­ni­kiem na po­sęp­nem wzgó­rzu Śmier­ci i Ży­wo­ta.

Każ­dy z nich wy­ra­ża jed­ną nutę du­cha na­ro­do­we­go, każ­dy w mro­ku tak daw­nej, a tak nie­daw­nej prze­szło­ści – świe­cił nam jako po­chod­nia. Nie­chaj­że ten wiel­ki świecz­nik trój­pło­mien­ny – da­lej nam bę­dze dro­go­wska­zem.STE­FAN ŻE­ROM­SKI.

I. "Nie brzmia­ły żad­ne fan­fa­ry; nikt nie bił w dzwo­ny uro­czy­ste; nikt nie gło­sił, że nowa era na­sta­ła w li­te­ra­tu­rze, kie­dy się zja­wił na jej are­nie Ste­fan Źe­rom­ski".

Tak pi­sa­łem w Prze­glą­dzie Ty­go­dnio­wym w r. 1896, kie­dy wy­szła pierw­sza książ­ka Że­rom­skie­go " Opo­wia­da­nia". Była to nie­wąt­pli­we pierw­sza ob­szer­niej­sza re­cen­zja o tym au­to­rze, a sens jej był ten, że na­ro­dził się nowy nie­zwy­kłej mia­ry pi­sarz. Wzmian­ko­wa­ne na po­cząt­ku fan­fa­ry i dzwo­ny do­ty­czą kil­ku au­to­rów, któ­rych wów­czas bar­dzo re­kla­mo­wa­no, a któ­rzy dziś na­der ni­kłe zaj­mu­ją sta­no­wi­sko. Prze­ciw­nie – wróż­ba moja co do Że­rom­skie­go spraw­dzi­ła się do­słow­nie, prze­ro­sła na­wet wszyst­kie ocze­ki­wa­nia.

Jed­nak­że w mo­jem spra­woz­da­niu była pew­na nie­do­kład­ność. Opo­wia­da­nia z r. 1896 nie były pierw­szą książ­ką Że­rom­skie­go. Do­pie­ro po na­pi­sa­niu re­cen­zji otrzy­ma­łem inną, praw­dzi­wie pierw­szą ksąż­kę Że­rom­skie­go, wy­da­ną w Kra­ko­wie w r. 1895 p… t. Roz­dzio­bią nas kru­ki wro­ny pod pseu­do­ni­mem Mau­ry­cy Zych. Była to książ­ka nie­cen­zu­ral­na, a dzi­siej­sze po­ko­le­nie nie ro­zu­mie, co to zna­czy­ło dla nas "książ­ka nie­cen­zu­ral­na". Była to nie­wy­mow­na roz­kosz ob­ja­wień, pod­sy­co­na ta­jem­ni­cą, kon­spi­ra­cją, świa­do­mo­ścią wal­ki z ja­kimś wpły­wem po­tęż­nym a dła­wią­cym.

W tej książ­ce Że­rom­ski za­po­wia­da się jesz­cze wy­raź­niej, jako pi­sarz moc­ny i do trzew się­ga­ją­cy, gdyż tu – w Kra­ko­wie – był ni­czem nie­skrę­po­wa­ny; na­to­miast w Opo­wia­da­niach war­szaw­skich ma­sko­wać mu­siał swo­je naj­taj­niej­sze my­śli; cza­sa­mi (Anan­ke) opo­wieść jest jak­by za­gad­ką, któ­rej ta­jem­ni­cę trze­ba roz­wią­zać.

Ale już w pierw­szej, za­rów­no jak i w dru­giej książ­ce Że­rom­skie­go – moż­na do­strzec naj­waż­niej­sze ce­chy jego ta­len­tu: nie­zmier­na wraż­li­wość na cier­pie­nie ludz­kie i cier­pie­nie oso­bi­ste jako wy­nik tego cier­pie­nia, dro­bia­zgo­we wi­dze­nie rze­czy­wi­sto­ści, za­rów­no w czło­wie­ku jak i w zja­wi­skach przy­ro­dy; szar­pa­ni­na we­wnętrz­na du­cha i bunt prze­ciw cier­pie­niu; umi­ło­wa­nie ży­cia czy to w ma­łych czy wiel­kich roz­mia­rach – i dla tego ży­cia umi­ło­wa­nie praw­dy i spra­wie­dli­wo­ści; umi­ło­wa­nie wal­ki o spra­wie­dli­wość, o wy­zwo­le­nie, a przedew­szyst­kiem osta­tecz­nie – za­wsze i wszę­dzie – o wy­zwo­le­nie oj­czy­zny.

Nie było to jed­nak ma­rze­nie czło­wie­ka, zre­zy­gno­wa­ne­go na sen­ne tra­wie­nie sta­rych ba­śni o nie­pod­le­głej Pol­sce; było to bu­dze­nie woli naj­ży­wot­niej­szej ku temu za­po­mnia­ne­mu ce­lo­wi. Dla­te­go nie wa­hał się on ob­na­żać naj­krwaw­szych ran roz­draż­niać naj­bo­le­śniej­szych bó­lów, aby lu­dziom przy­po­mnieć: je­ste­śmy żywi! Nie wa­hał się oczom czy­tel­ni­ka po­ka­zy­wać ohy­dę i zgro­zę rze­czy­wi­sto­ści, a mia­no­wi­cie rze­czy­wi­sto­ści pol­skiej w ca­łej peł­ni, pro­sto, bez żad­nych za­ła­go­dzeń i bez me­lo­dra­ma­tu.

Od sa­me­go po­cząt­ku twór­czość Że­rom­skie­go mia­ła w so­bie coś ar­cy­mę­skie­go. Do­tych­czas była u nas wiel­ka su­pre­ma­cja pa­nien nad li­te­ra­tu­rą. Czas na­resz­cie przy­szedł, aby li­te­ra­tu­ra pol­ska sta­ła się li­te­ra­tu­rą dla lu­dzi do­ro­słych. Na­tem być może po­le­ga siła Że­rom­skie­go, że umiał on spo­glą­dać w pie­kło okiem nie­ustra­szo­nem i że trak­to­wał swych czy­tel­ni­ków jako lu­dzi doj­rza­łych, któ­rym wszyst­ko moż­na po­wie­dzieć, nie ob­le­wa­jąc praw­dy wodą ró­ża­ną.

Nie lęka się wi­wi­sek­cji i przed żad­ną się nie cofa. – "Trze­ba rany pol­skie roz­ry­wać aby się nie za­bliź­ni­ły bło­na pod­ło­ści" – mówi w Sut­kow­skim.

II, Ste­fan Źe­rom­ski ur. w r. 1864 w Straw­czy­cach, zie­mi kie­lec­kiej, w po­bli­żu Ob­lę­gor­ka – z ojca Win­cen­te­go i mat­ki Jó­ze­fy Ka­ter­li (tego na­zwi­ska użył jako pseu­do­nim, wy­da­jąc Różę). W na­zwi­sku jego ukry­wa się że­re­mie t… j… struk­tu­ra, jaką so­bie bu­du­ją bo­bry – i może nie jest to przy­pad­ko­we, bo i on jak bóbr bu­do­wał z du­cha swe­go po­tęż­ną mi­stycz­ną struk­tu­rę dla swe­go ple­mie­nia.

Bu­do­wał ją ze wszyst­kich tych ma­ter­ja­łów, ja­kie zna­lazł do­ko­ła sie­bie. Był on po­gro­bow­cem po­wsta­nia 63 r. i kie­ska na­ro­do­wa – była pierw­szem jego cier­pie­niem. Ucisk po­li­tycz­ny z jed­nej stro­ny, nę­dza i ciem­no­ta chło­pa z dru­giej – drę­czy­ły go od dzie­ciń­stwa. Mat­ka od­umar­ła go wcze­śnie, oj­ciec zaś w bar­dzo cięż­kich żył wa­run­kach ma­ter­jal­nych. Sto­sun­ko­wo naj­lep­szy okres ży­cia prze­pę­dził w Kiel­cach w gim­na­zjum; i tu było nie­ma­ło uci­sku, nie­ma­ło cier­pie­nia, ale było ży­cie ko­le­żeń­skie i roz­ko­sze lat mło­dzień­czych. Był tu pro­fe­sor Bem, któ­ry za­przy­jaź­nił się z mło­dym i bar­dzo zdol­nym uczniem. W gim­na­zjum już Źe­rom­ski pi­sy­wał po­ema­ty, dra­ma­ty, roz­pra­wy. Tu rów­nież po­znał nie­któ­re nowe prą­dy so­cjal­ne i na­ro­do­we, a śród jego ko­le­gów szkol­nych byli gło­śni póź­niej dzia­ła­cze ra­dy­kal­ni: Wa­cław Ma­chaj­ski i Jan Stró­żec­ki. W r. 1880 umarł oj­ciec Że­rom­skie­go, Ste­fan był sie­ro­tą zu­peł­nym, gdy koń­czył gim­na­zjum i nie miał środ­ków na stu­dja uni­wer­sy­tec­kie; w cha­rak­te­rze gu­wer­ne­ra jeź­dził po dwo­rach szla­chec­kich, a w r. 1892 wy­je­chał do Szwaj­car­ji do Ra­per­swy­lu, jako bi­bl­jo­te­karz. W r. 1896 wra­ca do War­sza­wy – i ja­kiś czas pra­cu­je w bi­bl­jo­te­ce Za­moy­skich. Jed­nak wów­czas już zdro­wie jego za­czy­na szwan­ko­wać i uciąż­li­wa ro­ze­dma płuc mu do­ku­cza.

Zmu­szo­ny jest wie­lo­krot­nie jeź­dzić za­gra­ni­cę, na po­łu­dnie.

Ale w tych wła­śnie cza­sach za­czy­na się kry­sta­li­zo­wać ta­lent Że­rom­skie­go; w tych cza­sach na­gro­ma­dzo­ne ob­ser­wa­cje ukła­da­ją mu się w krót­sze i dłuż­sze opo­wia­da­nia. W r. 1895 i 1896 wy­szły jego pierw­sze książ­ki.

III. Nie były to książ­ki "dla roz­ryw­ki" pi­sa­ne; to były zma­ga­nia się bo­le­sne du­szy nie­prze­jed­na­nej, któ­ra nie zna wy­tchnie­nia i nie chce ni­ko­mu po­zwo­lić na wy­tchnie­nie. W tych opo­wie­ściach było echo tej męki, w ja­kiej ży­li­śmy wszy­scy.Ży­cie na­sze było jed­nym strasz­li­wym zgrzy­tem; ten więc, któ­ry chciał i miał na­kaz wy­sta­wić to ży­cie w peł­ni jego szpe­to­ty – nie mógł być po­etą har­mon­ji. Prze­ciw­nie jest to po­eta zgrzy­tów i dy­so­nan­sów, któ­re czę­sto, może nig­dy – nie do­cho­dzą do rów­no­wa­gi. Od­po­wie­dzial­ność w jego ser­cu nig­dy nie usy­pia, ona trwa nie­ustan­nie, jako ko­niecz­ność wal­ki i two­rze­nia. Dzie­je się to zaś dla­te­go, że Ste­fan Że­rom­ski ma w swo­jej du­szy pew­ne wi­dze­nie świę­te, któ­re­go ob­raz wciąż da­lej w przy­szłość ucho­dzi, a któ­re­go omdle­nia prze­peł­nia­ją mu ser­ce bez­gra­nicz­ną bo­le­ścią. Wi­dze­nie to – to nie­pod­le­głość Pol­ski,

W mo­men­cie, kie­dy Źe­rom­ski pi­sać za­czął – myśl o nie­pod­le­gło­ści za­mar­ła pra­wie zu­peł­nie; na­wet naj­ży­wot­niej­si dzia­ła­cze, któ­rzy opie­ra­li swą wia­rę w przy­szłość na chło­apch – prze­su­wa­li tę myśl w da­le­kie ju­tro; inni wy­bra­li sta­no­wi­sko, że trze­ba pier­wej roz­wią­zać spra­wę so­cjal­ną, idea zaś nie­pod­le­gło­ści już się w tem roz­wią­za­niu za­wie­ra; jesz­cze inni, więk­szość ogrom­na – nie my­śle­li wo­gó­le o ni­czem i bier­nie pod­da­wa­li się wa­run­kom ży­cia, owszem pro­fit z nich cią­gnę­li.

Cza­sa­mi ten i ów wspo­mniał o tej śnią­cej kró­lew­nie – jak­by od świę­ta, bar­dzo po ci­chu, ale bez żad­nych zo­bo­wią­zań. Dla in­nych "Pol­ska w nie­wo­li" była ar­gu­men­tem, by nic nie ro­bić, bo wszyst­ko jest bła­he wo­bec tego: ci prze­waż­nie gra­li w win­ta, cho­dzi­li na ope­ret­kę i na wy­ści­gi, ro­bi­li in­te­re­sa.Źe­rom­ski po­sta­no­wił nie­ustan­nie każ­dem swo­jem sło­wem, jaw­nem i za­ma­sko­wa­nern, przy­po­mi­nać o tej spra­wie; za­wsze i wszę­dzie, z na­dzie­ją i bez na­dziei, we wszyst­kich for­mach i na wszyst­kie stro­ny. Suł­kow­ski po­wia­da: – "Trze­ba znieść nie­wo­lę Pol­ski i nie­wo­lę czło­wie­ka w Pol­sce". Źe­rom­ski ro­zu­miał za­wsze, że to Pol­ska od­ro­dzo­na, któ­ra prę­dzej czy póź­niej zja­wi się na świe­cie, musi być zie­mią świę­tą, w któ­rej "krzyw­da" za­da­wa­na czło­wie­ko­wi przez czło­wie­ka ist­nieć nie bę­dzie.

"Czło­wiek czło­wie­ko­wi jest bo­giem" – oto pod­sta­wa jego wia­ry w Pol­skę. Wi­dział do­kład­nie strasz­li­wą rze­czy­wi­stość, w ja­kiej Pol­ska mie­ści się od­zew­nątrz – i tę nie­mniej okrop­ną rze­czy­wi­stość, któ­ra się w jej wnę­trzu roz­wi­ja. Ale miał da­le­ki ide­ał no­wej Pol­ski w swej du­szy – i ten mu był dro­go­wska­zem, był mu czar-zie­lem, co go przy ży­ciu utrzy­my­wa­ło.

Wi­dzie­li­śmy i jesz­cze zo­ba­czy­my jak Że­rom­ski nie co­fał się nig­dy wo­bec wi­do­ku naj­okrop­niej­szych ro­pie­ją­cych ran, wo­bec naj­bo­le­śniej­szych cier­pień – i naj­wstręt­niej­szych bru­dów: ale to dla­te­go, że miał w swej du­szy pięk­no świe­tla­ne, któ­re mu te wszyst­kie ohy­dy rów­no­wa­ży­ło.

Mó­wiąc po li­te­rac­ku w du­szy Że­rom­skie­go tkwił dy­so­nans tego ro­dza­ju, że z jed­nej stro­ny, jako pi­sarz był on naj­su­row­szym re­ali­stą, z dru­giej miał w so­bie in­stynkt me­sja­nicz­ny, po ro­man­ty­kach odzie­dzi­czo­ny. Nikt też nie jest mniej ro­man­tycz­ny – i nikt bar­dziej ro­man­tycz­ny, niż Że­rom­ski.

IV. W pierw­szych swo­ich utwo­rach Źe­rom­ski cza­sa­mi przy­po­mi­na Pru­sa, cza­sa­mi Sien­kie­wi­cza, Ale z hu­mo­rem Pru­sa Że­rom­ski mało ma po­kre­wień­stwa, gdyż bra­kło mu do­bro­dusz­no­ści au­to­ra Lal­ki. O Mo­gi­le Że­rom­skie­go po­wie­dzia­no, że to "Sien­kie­wicz bez sien­kie­wi­cze­nia". Mie­dzy Że­rom­skim a Sien­kie­wi­czem jest wiel­ka róż­ni­ca: Sien­kie­wicz uni­ka tra­gi­zmu żyda, gdy Że­rom­ski nie cofa się przed nim. Sien­kie­wicz nie za­po­mi­na nig­dy, aby czy­tel­ni­ko­wi oszczę­dzić przy­kro­ści, wszyst­kie kan­ty zbyt ostre gła­dzi i za­okrą­gla, jego nę­dza jest miła i do­brze wy­cho­wa­na, jego woj­na to pięk­ne wi­do­wi­sko ko­lo­ro­we, jego mi­łość jest za­wsze zgod­na z po­glą­da­mi ele­ganc­kie­go świa­ta. Prze­ciw­nie Źe­rom­ski: jego nę­dza śmier­dzi gno­jem, ma twarz zzie­le­nia­łą i kro­sto­wa­tą, nosi plu­ga­we łach­ma­ny; jego woj­na – to wi­zja pie­kiel­na, w któ­rej od­dech za­mie­ra; jego mi­łość – to wam­pir i de­mon, któ­ry "bi­czem sma­ga du­sze ludz­kie".

Kie­dy koń u Że­rom­skie­go zdy­cha na no­sa­ci­znę i za­ra­ża swe­go pana; kie­dy Ewa swe dziec­ko rzu­ca do klo­aki; kie­dy kru­ki i wro­ny wy­że­ra­ją oczy i mózg umar­łe­go po­wstań­ca; kie­dy wy­twor­ny pan dzie­dzic wie­sza żoł­nie­rza tu­ła­cza: kie­dy Cud­na – gor­sza od Kli­te­mne­stry – Wal­gie­rza w łań­cu­chy za­ku­wa, aby ze swym ko­chan­kiem pie­ścić się w jego oczach; kie­dy więź­nio­wie (w Róży) ule­ga­ją naj­sroż­szym mę­czar­niom: wszyst­ko to opi­sa­ne jest z nie­sły­cha­ną dro­bia­zgo­wo­ścia aż czy­tel­nik omdle­wa z udrę­ki. To praw­dzi­wy jar­din de sup­pli­ces. Że­rom­ski jest nie­ubła­ga­ny.

I Sło­wac­ki lu­bu­ie się w tor­tu­rach swo­ich bo­ha­te­rów, ale te mę­czar­nie wy­po­wie­dzia­ne są cza­row­nym świe­go­tli­wym wier­szem, w któ­re­go me­lo­dji nie­ma­ła część zgro­zy – niby we mgłę wsią­ka i prze­pa­da.Źe­rom­ski pszy­po­mi­na ra­czej Orze­chow­skie­go lub Skar­gę, któ­rzy wiesz­czą swe­mu na­ro­do­wi prze­ra­ża­ją­ce wróż­by. I tu jed­nak­że jest róż­ni­ca: Że­rom­ski, choć do cna prze­peł­nio­ny bo­le­ścią na wi­dok rze­czy­wi­sto­ści, któ­ra go ota­cza – nie wró­ży na­ro­do­wi za­gła­dy, jeno zmar­twych­wsta­nie. Ta wia­ra się ła­mie, omdle­wa, chwi­la­mi w le­targ za­pa­da, znów się do ży­cia bu­dzi, znów się roz­le­wa sze­ro­ko i ogar­nia wszyst­kie dzie­dzi­ny. "Może Pol­ska sta­nie się je­dy­nem Je­ru­za­lem, gdzie nie przez gwałt, lecz przez mi­łość speł­ni się spra­wie­dli­wość" (Suł­kow­ski). A choć Że­rom­ski wi­dzi w Pol­sce "rzad­kie li­lij­ki i do­ko­ła peł­ne ka­łuż pa­stwi­ska świń­skie": to jed­nak w du­szy pol­skiej, któ­ra "sama so­bie jest nie­zna­jo­ma i ta­jem­ni­cza" do­strze­ga "skarb nie wi­dzia­ny nig­dzie na ob­sza­rze świa­ta".

Skarb ten wy­cza­ro­wać – oto dzie­ło twór­cy.

Cho­ciaż zaś ofia­ry i męki, Sy­bi­ry i ka­tor­gi – zda­ją się bez­płod­ne, Źe­rom­ski jed­nak wie­rzy w ich nie­zmier­ną cenę i w ich owoc­ność; do­strze­ga owszem bez­na­dziej­ność wy­sił­ków wro­ga (Sy­zy­fo­we pra­ce). Wie­rzy w lud i jego twór­czą moc, choć go by­najm­niej nie ide­ali­zu­je, ale na jego ży­wio­ło­wej po­tę­dze bu­du­je przy­szłość. Są­dzi zaś, że pierw­szą spra­wą Pol­ski jest wal­ka o "czło­wie­ka-nę­dza­rza", a z dru­giej stro­ny "prze­zwy­cię­że­nie du­cha nie­wo­li w po­la­ku". In­a­czej mó­wiąc, za­da­niem no­we­go po­ko­le­nia, jak to ktoś sfor­mu­ło­wał jest, de­fen­sy­wa na­ro­do­wa i ofen­sy­wa spo­łecz­na. Dwa te prą­dy nie­raz się krzy­żu­ją i ście­ra­ją ze sobą, ale w re­zul­ta­cie mu­szą współ­ist­nieć i współ­dzia­łać. To jest owo Nic i Wszyst­ko, Dziś i Ju­tro.

Wspo­mi­na­li­śmy tu o róż­nych ana­lo­gjach i po­do­bień­stwach Że­rom­skie­go. Mu­si­my wspo­mnieć jesz­cze jed­no na­zwi­sko pi­sa­rza, z któ­rym Źe­rom­ski ma wie­le punk­tów stycz­nych i któ­re­go gen­ju­szo­wi nie­wąt­pli­wie ule­gał bez­po­śred­nio. To Do­sto­jew­ski, rów­nie nie­ubła­ga­ny, rów­nie okrut­ny – jak Źe­rom­ski.

V. Jak wi­dzi­my cią­gle tu ra­czej mowa o spra­wach po­li­tycz­nych i spo­łecz­nych, niż ar­ty­stycz­nych. Ale Źe­rom­ski od­dał się cały w służ­bę na­ro­do­wą. Każ­da kro­pla jego krwi jest prze­peł­nio­na my­ślą o oj­czyź­nie. W jego księ­gach wie­le znaj­du­jesz pu­bli­cy­sty­ki; nie jed­no dzie­ło jest echem tych walk i zda­rzeń, ja­kie się nie­mal współ­cze­śnie od­by­wa­ły. Zbli­żał się na­wet Że­rom­ski do róż­nych grup okre­ślo­nych, jak lu­do­wcy z Gło­su, P. P. S. i t… d., nig­dy jed­nak do żad­nej par­tji nie przy­stał, gdyż każ­da par­tja jest ogra­ni­cze­niem gen­ju­szu twór­cze­go. Wła­snej szu­kał dro­gi.

Sztu­ka i na­ród tak się w nim ze­spo­li­ły, że jed­no z dru­giem było nie­roz­łą­czo­ne. A cho­ciaż sam o so­bie po­wia­da, że nie­raz na­ru­szał ar­tyzm, aby ja­kąś myśl spo­łecz­ną prze­pro­wa­dzić: na­le­ży to brać cum gra­no sa­lis, gdyż nig­dy to spo­łe­czeń­stwo isto­cie jego ar­ty­zmu nie szko­dzi. Je­że­li są w Że­rom­skim ja­kieś bra­ki ar­ty­stycz­ne, to z in­nych źró­deł po­cho­dzą, wła­śnie ze szcze­gól­nej kon­struk­cji jego du­szy ar­ty­stycz­nej. Nie zna­czy to wszyst­ko, aby Źe­rom­ski był ten­den­cyj­ny, aby jego ce­lem było na­ucza­nie lub ka­zno­dziej­stwo. Pod tym wzglę­dem Źe­rom­ski raz jesz­cze przy­po­mi­na wiel­kich pi­sa­rzy ro­man­tycz­nych; myśl o wy­zwo­le­niu nie była u nie­go, jak i u nich, rze­czą wy­ro­zu­mo­wa­ną, na­ka­zem obo­wiąz­ku. Był to ich in­stynkt, ich prze­zna­cze­nie, ich isto­ta. Ale suma cier­pień na­ro­do­wych była w okre­sie Że­rom­skie­go sie­dem­kroć więk­sza, niż w okre­sie ro­man­tycz­nym. Oni mie­li wiel­kie wspo­mnie­nia: re­wo­lu­cję fran­cu­ską, Na­po­le­ona, le­gjo­ny Księ­stwo War­szaw­skie, Kró­le­stwo Kon­gre­so­we, wresz­cie epo­pe­je roku trzy­dzie­ste­go. My­śmy nie mie­li nic poza sobą, zwłasz­cza zaś bez­na­dziej­ne mro­ki pa­no­wa­nia Alek­san­dra III – sta­no­wi­ły mękę, co do­cho­dzi­ła nie­raz do punk­tu, poza któ­ry już zda się przejść nie­po­dob­na.

Mu­sia­ło na­stą­pić prze­si­le­nie. Ale nikt nie wie­dział jak i kie­dy się to od­bę­dzie, a ści­śle bio­rąc, nikt w to wie­rzyć nie był w sta­nie. A prze­cie Ro­sja (a z nią i Pol­ska) już jed­no ostrze­że­nie, je­den znak woli Boga otrzy­ma­ła: rok 1904 i 1905.

Nowa nie­zna­na po­tę­ga za­bły­sła wo­bec świa­ta,

Ja­pon­ja – ol­brzy­mie im­per­jum wstrzę­sło się w po­sa­dach – uci­śnio­ne ludy ode­tchnę­ły. Nad­szedł Pierw­szy Dzień Stwo­rze­nia.

Losy czę­ścio­wo się prze­chy­li­ły na ko­rzyść Pol­ski; jesz­cze to było po­ło­wicz­ne, zwłasz­cza, że we­wnątrz kra­ju na­stał ro­dzaj woj­ny do­mo­wej. Ale jed­na po­sęp­na siła za­czę­ła się roz­wie­wać: bez­na­dziej­ność!

My­śmy nie mie­li ta­kiej wio­sny, jaką jed­ną miał nie­gdyś Mic­kie­wicz, Ale mie­li­śmy pięk­ny wie­czór je­sien­ny w r. 1904/5.

Za­czy­na­ła się wol­ność Pol­ski i wol­ność czło­wie­ka w Pol­sce. Ale jesz­cze ar­ty­sta nie był wy­zwo­lo­ny od służ­by spo­łecz­nej.

Nad­szedł okres wiel­kiej woj­ny. Nie­któ­rzy prze­czu­wa­li już nie­pod­le­głość. Że­rom­ski w r. 1915 za­czął się za­sta­na­wiać nad wy­zwo­le­niem sztu­ki. Chwi­lo­wo są­dził, że nad­szedł czas, w któ­rym wol­no mu być tyl­ko i wy­łącz­nie ar­ty­stą.

Taką myśl wy­po­wia­da w roz­pra­wie Li­te­ra­tu­ra a Ży­cie. Do­tych­czas Pol­ska była w nie­wo­li i sztu­ka mu­sia­ła słu­żyć jej wy­zwo­le­niu. Te­raz nad­cho­dzi wol­ność – i sztu­ka może słu­żyć sama so­bie. Bi­smarck (do­da­my od sie­bie) po­wie­dział kie­dyś, że: "po­la­cy są po­eta­mi w po­li­ty­ce i po­li­ty­ka­mi w po­ezji". Po­dob­nież mówi Że­rom­ski, że u nas w li­te­ra­tu­rze za­pa­no­wa­ło spo­łecz­nic­two, a li­te­ra­tu­ra za­nad­to roz­pa­no­szy­ła się w ży­ciu. Nie­chaj ży­cie spo­łecz­ne i li­te­ra­tu­ra – każ­de po­zo­sta­nie w swo­jem ko­li­sku – i każ­de niech z naj­wyż­szą pa­sją swo­je dzie­ło wy­ko­ny­wa.

Tak mó­wił Że­rom­ski w od­no­wio­nej Pol­sce, ale nie był w sta­nie tej praw­dy w ży­cie wpro­wa­dzić. Tyle sta­nę­ło wo­bec nie­go no­wych pro­ble­ma­tów, tyle roz­cza­ro­wań, tyle no­wych nie­prze­wi­dzia­nych mro­ków: że na­no­wo mu­siał wra­cać do służ­by spo­łecz­nej.

VI. Twór­czość Że­rom­skie­go da się po­dzie­lić na trzy okre­sy, któ­rych słu­pa­mi gra­nicz­ne­mi były wiel­kie wy­da­rze­nia hi­sto­rycz­ne na­szych cza­sów.

Jako po­czą­tek okre­su pierw­sze­go ozna­czy­my r. 1895, w któ­rym wy­szła pierw­sza książ­ka Że­rom­skie­go. Okres ten – to Mare Te­ne­bra­rum – trwa od 1895 do 1904 czy­li do woj­ny ja­poń­skiej i pierw­szej re­wo­lu­cji ro­syj­skiej. Okres dru­gi – to okres re­wo­lu­cji i po re­wo­lu­cji – od 1904 do 1914. Okres trze­ci – to czas wiel­kiej woj­ny i po woj­nie – od 1914 do 1925.

Wi­dzi­my, że pra­ca pu­blicz­na Że­rom­skie­go trwa­ła od r. 1895 do 1925 – czy­li lat trzy­dzie­ści, któ­re się da­dzą po­dzie­lić na trzy okre­sy dzie­się­cio­let­nie.

W okre­sie pierw­szym po­eta roz­wa­ża spra­wę wy­zwo­le­nia Pol­ski w bo­le­ści nie­mal bez­na­dziej­nej, ale z wia­rą uta­jo­ną, że jesz­cze to kie­dyś się sta­nie i że trze­ba du­szę na­ro­du na­sta­wić na od­po­wied­ni ka­mer­ton.

W okre­sie dru­gim bez­na­dziej­ność od­pa­da, owszem chwi­la­mi brzmi sur­sum cor­da w sło­wach po­ety, ale znów na­stę­pu­je za­ła­ma­nie i nowe wąt­pli­wo­ści, Jed­nak­że od­dech już spo­koj­niej­szy, wej­rze­nie ja­śniej­sze.

W okre­sie trze­cim – przy­glą­da się. Że­rom­ski tej Pol­sce wy­zwo­lo­nej i wi­dzi nie to, cze­go ocze­ki­wał; wi­dzi znów wię­cej ko­lo­rów ciem­nych, niż ja­snych i szu­ka dro­gi.

Jest to los ma­rzy­cie­li, że nig­dy ide­ał nie urze­czy­wist­ni się w peł­ni. Ży­cie jest za­wsze re­zy­gna­cją i kom­pro­mi­sem, a ide­ał jest nie­prze­jed­na­ny i za­wsze ten sam pion za­cho­wu­je.

Przed­wo­jen­na twór­czość Że­rom­skie­go, idąc na­der ści­śle za zja­wi­ska­mi cza­su (na­wet w rze­czach hi­sto­rycz­nych) – sta­no­wi jak­by prze­krój wszyst­kich spraw bo­le­snych i rzad­kich mo­men­tów pro­mien­nych Pol­ski w nie­wo­li.

Mamy tu na­przód samą Pol­skę w jej te­raź­niej­szo­ści i prze­szło­ści, a w roz­pro­szo­nych uryw­kach wieszcz­by jej Ju­tra. Mamy spra­wę czło­wie­ka i ludz­ko­ści, mamy prze­mia­ne tego, co iest oso­bi­ste w na­do­so­bi­ste. Mamy spra­wę ludu… spra­wę chło­pa i ro­bot­ni­ka, spra­wę nę­dzy i ciem­no­ty. Mamy spra­wę psy­chi­ki we­wnętrz­nej jed­no­stek a zwłasz­cza spra­wę mi­ło­ści, któ­ra wi­chrzy w ser­cach ludz­kich, pro­wa­dząc ie na… dro­gę świę­to­ści albo grze­chu. Mamy na sze­ro­ką ska­lę uję­te spra­wy etycz­ne – i star­cia rnię­dzy­jed­nost­ko­we oraz rnię­dzy­gro­madz­kie czy­li spra­wy spo­łecz­ne. Mar­ny wresz­cie jako ob­ra­mie­nie tych wszyst­kich zja­wisk czło­wie­czych – na­tu­rę, któ­rej moc i treść, któ­rej piek­no i okru­cień­stwo Że­rom­ski od­czu­wa w spo­sób tak na­tę­żo­ny, tak we­wnętrz­ny… – iak­by sam był za każ­dym ra­zem ta cząst­ką na­tu­ry, któ­rą wy­po­wia­da. Ale w gra­ni­cach na­tu­ry miesz­czą się wszyst­kie ży­wio­ły ludz­kie, mi­łość i spo­łecz­ność, woj­na i pra­ca. W gra­ni­cach na­tu­ry iest ten brak li­to­sier­dzia, iaki do­strze­ga­my w ży­ciu; w gra­ni­cach na­tu­ry jest zło grzech i sza­tań­stwo. Chwi­la­mi, czę­sto na­wet po­eta wąt­pi w po­tę­gę do­bra – i prze­wi­du­je triumf zła nad do­brem. Dla­te­go pra­gnie uzbro­ić do­bro w ener­gję… aby mo­gło ze złem wal­czyć i nad niem trium­fo­wać. Taki jest sens jego try­lo­gji Wal­ka z Sza­ta­nem, gdzie duch trium­fu­je nad bez­wła­dem.

VI. Pol­ska te­raź­niej­szo­ści – to owa rze­czy­wi­stość za­sta­na, mó­wiąc ter­mi­nem Brzo­zow­skie­go, w któ­rej oto­cze­niu zna­lazł się bez woli wła­snej Że­rom­ski. Ale ta rze­czy­wi­stość – to było iego prze­zna­cze­nie, to była pięk­ność i ból… któ­re po­ślu­bił na wie­ki. Wo­bec tego prze­zna­cze­nia sta­nął on ze swo­jem uczu­ciem i wolą. Uczu­ciem prze­iął wszyst­kie prze­waż­nie po­sęp­ne i czar­ne zja­wi­ska tej rze­czy­wi­sto­ści; wolą swą za­mie­rzył je prze­zwy­cię­żyć i zła­mać i tę swo­ją wolę na­rzu­cić ro­da­kom. Ko­lej­no też wy­stę­pu­je u nie­go szko­ła jako ka­tow­nia dzie­ci (Sy­zy­fo­we pra­ce), służ­ba woj­sko­wa jako pa­ro­dja bo­ha­ter­stwa (Mo­gi­ła), nę­dza czwar­ta­ków i spi­skow­ców ciem­no­ta za­pa­dłych ką­tów jak Obrzy­dłó­wek, mę­czeń­stwo uni­tów, upo­śle­dze­nie pa­rob­ków bez­rol­nych, echa le­śne sta­rych walk o nie­pod­le­głość.

Nie szu­ka by­najm­niej Że­rom­ski bo­ha­te­rów śród ja­kichś dusz wy­bra­nych i wy­jąt­ko­wych, ja­kichś über­men­schów i pół­bo­gów. Owszem, jego bo­jow­ni­cy – to lu­dzie z ni­zin, pra­wie bez­i­mien­ni, sza­rzy pro­ści. Ale każ­dy z nich jest wcie­le­niem wal­ki o wy­zwo­le­nie Pol­ski i czło­wie­ka w Pol­sce. Zda­je się… jak­by ci lu­dzie każ­dym swo­im czy­nem urze­czy­wist­nia­li Teo­do­ra To­ma­sza Jeża pro­gram "re­wo­lu­cji nie­usta­ją­cej". Była to pew­ne­go ro­dza­ju dys­cy­pli­na, na­ka­zu­ją­ca w każ­dej chwi­li ży­cia – za­wsze i wszę­dzie – z na­dzie­ją i bez na­dziei – wal­czyć o praw­dę i wol­ność my­ślą, mową i uczyn­kiem.

Tacy bo­ha­te­ro­wie to.. "Si­łacz­ka", któ­ra gdzieś we wsi za­pa­dłej sze­rzy świa­tło i umie­ra na ty­fus; taką owa ko­bie­ta z opo­wie­ści Anan­ke, co po­rzu­ca męża za to, że zdra­dził swe­go Boga; ta­kim iest ów chłop umie­ra­ją­cy z "Co­kol­wiek się zda­rzy. -"; ta­kim jest dok­tór Piotr, któ­ry od­rzu­ca ma­ią­tek nie­pra­wa dro­gą ze­bra­ny przez ojca; ta­kim jest Ju­dym, ta­kim Pa­lusz­kie­wicz su­chot­nik z Prac Sy­zy­fo­wych, ta­kim Win­rych, któ­re­go dzio­bią kru­ki i wro­ny.

A te­raz inna gru­pa: śla­zy i pła­zy czło­wie­cze albo pół­nie­świa­do­me be­stje w ludz­kiem cie­le: jak ów chłop co okra­da zmar­łe­go Win­ry­cha, jak ów dok­tór z Si­łacz­ki, co za­po­mniał ide­ałów mło­do­ści i w tłuszcz do­bro­by­tu po­ra­sta.

Albo znów mamy ofia­ry strasz­li­wych sto­sun­ków, jak Ja­ni­na Za­pa­skie­wicz, co wy­cho­dzi za mąż za dra­goń­skie­go ofi­ce­ra, bez nosa.

Inny ro­dzaj nie­szczęść wy­sta­wia Że­rom­ski w no­we­li O żoł­nie­rzu tu­ła­czu, któ­re­go dłu­gie wę­dro­wa­nie z arm­ją Na­po­le­ona do­stoj­ny dzie­dzic wy­na­gra­dza szu­bie­ni­cą. Gdzie­in­dziej (Za­po­mnie­nie) ska­to­wa­ny pa­ro­bek dzię­ki temu tyl­ko żyć jest zdol­ny, że na­tu­ra dała czło­wie­ko­wi do­bro­czyn­ny dar za­po­mnie­nia.

Tu wcho­dzi­my w sfe­rę. "czło­wie­ka – nę­dza­rza", o któ­re­go cześć i pra­wo do ży­cia wal­czy Że­rom­ski od po­cząt­ku swej twór­czo­ści. Zna on do­sko­na­le jego ciem­ne stro­ny, ale wię­cej może tych ciem­nych stron wi­dzi na wy­ży­nach. Mie­wa też wspa­nia­łe po­sta­ci ro­bot­ni­ków (np. w fa­bry­ce w Lu­dziach Bez­dom­nych, a zwłasz­cza w Róży) albo ban­do­sów.

Bo­jow­ni­kiem nie­zwal­czo­nym jest An­drzej Ra­dek, nad któ­rym szko­ła ro­syj­ska sy­zy­fo­we pra­ce wy­ko­ny­wa; jest on sym­bo­lem tych, w któ­rych pol­skość zwy­cię­ża wszyst­kie nie­przy­ja­zne jej moce.

Rów­nież bo­jow­ni­kiem jest Ju­dym, któ­ry sam sie­bie ska­zu­je na to, aby zo­stać bez­dom­nym, i tą dro­gą wal­czyć o do­bro "czło­wie­ka-nę­dza­rza".

Ra­dek wy­obra­ża de­fen­sy­wę na­ro­do­wą; Ju­dym ofen­sy­wę spo­łecz­ną. Obaj się do­peł­nia­ją wza­jem­nie.

Ta­kie są u Że­rom­skie­go głów­niej­sze wi­dze­nia Pol­ski współ­cze­snej z okre­su przed re­wo­lu­cją.

VIII. W okre­sie re­wo­lu­cji Że­rom­ski nie­ma­ło two­rzył, ale zwol­na co­fał się ku prze­szło­ści. Już w Mo­gi­le mamy taka chwi­lę, w któ­rej te­raź­niej­szość spo­ty­ka się z prze­szło­ścią: opi­sa­ne tam są ma­new­ry, ja­kie arm­ja ro­syj­ska do­ko­ny­wa na po­lach Ma­cie­jo­wic­kich, od­twa­rza­jąc daw­ną bi­twę Ko­ściusz­ki; Mau­ry­cy Zych – jed­no­rocz­ny ochot­nik bie­rze udział w tej bi­twie – i oto spo­strze­ga na ubo­czu mo­gi­łę: to gro­bo­wiec żoł­nie­rzy pol­skich – z r. 1794. Ta mo­gi­ła sta­ła się ko­leb­ką ma­rzeń pa­tr­jo­tycz­nych Mau­ry­ce­go Zy­cha lub ści­ślej mó­wiąc Ste­fa­na Że­rom­skie­go.

Ale jesz­cze po­eta jest w te­raź­niej­szo­ści. Jesz­cze nim wstrzą­sa wiel­ka bu­rza woj­ny ja­poń­skiej i re­wo­lu­cji, r. 1905/6, choć za­koń­czo­na klę­ską i nową re­ak­cja.

Bądź jak bądź nie­ja­ki re­zul­tat po­zy­tyw­ny re­wo­lu­cja ta przy­nio­sła: pew­ną wol­ność sło­wa. Było to wie­le: cen­zu­ra pre­wen­cyj­na zo­sta­ła znie­sio­na. Mo­głeś te­raz mó­wić o wie­lu rze­czach, któ­re przed­tem były za­ka­za­ne.

Ob­raz upad­ku re­wo­lu­cji przed­sta­wia nam Róża. Środ­ko­wy punkt tego liro-dra­ma­tu to cy­ta­de­la. Rząd zwy­cię­żył: przy­wód­cy 'iuż uję­ci. Trzech tu głów­nych jest bo­ha­te­rów: Za­goz­da i Cza­ro­wic, dwaj spi­skow­cy oraz An­zelm szpieg-pro­wo­ka­tor. Dwaj przed­sta­wi­cie­le re­wo­lu­cji wy­obra­ża­ją dwa princ-pia sprzecz­ne owe­go mo­men­tu; ozna­cza­ne S. D. oraz P, P. S. Spo­ry ich są god­ne uwa­gi jako sym­bol mo­men­tu, choć dla nas dziś mniej­sze­go zna­cze­nia. Na­to­miast w dzie­iach Cza­ro­wi­ca mamy cud­ną idyl­lę mi­ło­ści jego z Kry­sty­ną, mi­ło­ści, któ­ra nie wcie­li­ła się w ży­cie. Obok tych lu­dzi czy­stych i bo­ha­ter­skich krą­ży plu­ga­wy waż An­zelm, a nad nimi wszyst­ki­mi pół­mi­stycz­ne Bo­żysz­cze. Na in­nym pla­nie tłum: ro­bot­ni­cy, chło­pi, lud, pro­le­tar­jat. Wię­zie­nie – ka­tow­nia – tor­tu­ry – szu­bie­ni­ca. (W na­wia­sie do­dam, że jest tam jesz­cze wy­na­la­zek Dana – ta­jem­ni­cza ma­ter­ja któ­ra rze­ko­mo nisz­czy arm­ję ro­syj­ską na od­le­głość. Rzecz opar­ta na praw­dzi­wym nie­do­no­szo­nym po­my­śle pew­ne­go mło­de­go tech­ni­ka).

Głów­ny dla Że­rom­skie­go efekt ca­łej tej re­wo­lu­cji sta­no­wi to, że do wal­ki o wy­zwo­le­nie Pol­ski wy­stą­pił pro­le­tar­jat miej­ski i wiej­ski. Nie zro­zu­mia­ły tego kla­sy wyż­sze i po­ryw tego ludu uwa­ża­ły za wal­kę prze­ciw so­bie, szu­ka­jąc ra­czej prze­ciw nie­mu po­mo­cy arm­ji ro­syj­skiej. Ener­gicz­nie im to wy­rzu­ca Że­rom­ski w pięk­nie na­pi­sa­nej rze­czy p… t. Sło­wo o ban­do­sie.

"A u koń­ca tych dwu nad­zwy­czaj­nych lat cóż my o so­bie po­wie­dzieć mo­że­my? Có­że­śmy uczy­ni­li z uży­cze­nia losu? Co­śmy pod­łe­go zwy­cię­ży­li w so­bie, wy­tę­pi­li nik­czem­ne­go, co­śmy stwo­rzy­li na nowo z ni­co­ści? Ja­kiż jest znak woli na­sze­go du­cha, któ­ry­by moż­na pal­cem wska­zać, jaki sym­bol we­wnętrz­nej po­tę­gi, do któ­re­go­by przy­paść mo­gło ser­ce? Czy choć gra­ni­to­wa po­twor­ność śle­pe­go czy­nu?

W cią­gu tych dwu nad­zwy­czaj­nych lat moż­na było prze­ko­nać lud, że na­sza myśl, na­sze ma­rze­nia, nasz sen o przy­szłej oj­czyź­nie jest jego do­brem.

Moż­na było wy­mo­wą wszyst­kich ust prze­ko­nać lud, żeby on swo­ją dolę wziął z na­szych rąk w swe ręce.

Moż­na go było za­kląć, żeby świę­tą ko­ro­nę z cier­ni, ze­schłej krwi i bez­cen­nych wer­se­tów po na­sze­mu uczcił i po swo­je­mu do pier­si przy­tu­lił".

"Mar­twym odło­giem leży zie­mia. Na­ród nie chciał prze­zwy­cię­że­nia sa­me­go sie­bie, prze­ła­ma­nia swo­jej nie­wo­li, któ­ra leży wpraw­dzie i na­zew­nątrz, lecz na­de­wszyst­ko leży w du­szach.

Gdy­byż, jąw­szy się z ta­kim en­tu­zja­zmem kontr­re­wo­lu­cji, kla­sy "przo­du­ją­ce" w na­ro­dzie wy­da­ły były ze sie­bie siłę in­ne­go po­rząd­ku, któ­ra­by no­wem two­rzy­wem na­peł­ni­ła ży­cie!"

"A czy kie­dy w da­le­kiej przy­szło­ści pol­ski ban­dos dolę swo­ją w ka­mie­niu wy­klę­czy? Czy ją wy­ca­łu­je z Pana Je­zu­so­wych nóg gwoź­dzia­mi prze­bi­tych? Czy ją wy­dep­ce opuch­nię­te­mi no­ga­mi z nie­skoń­czo­nych ko­le­in dro­gi mię­dzy swo­ją czar­ną cha­tą a da­le­kim, pszen­nym kra­jem? Czy też ją ostrą kosą wy­ko­si z won­nie szu­mią­cych traw, czy ją kie­dy wy­rznie sier­pem pra­co­wi­tym z ja­re­go zbo­ża świę­tej oj­czy­zny? Kie­dyż usta­nie skar­ga żeń­ców, le­cą­ca po ran­nych ro­sach z po­ko­leń na po­ko­le­nia? Kie­dyż się żeń­cy pol­scy z mi­ło­ścią na­chy­lą ku zbo­żu do­sta­ie­mu i kie­dyż sze­ro­kim za­ma­chem po­tę­gi za­gar­ną po­kos tra­wy szu­mią­cej me mój, ani twój, ale nasz, oj­czy­sty?…

Te dwa lata (19056) zo­sta­ły zmar­no­wa­ne. Ży­cie po­to­czy­ło się brud­ną ko­le­ją. Po­zo­stał tyl­ko sen: był to Hen o Szpa­dzie, w któ­rym Że­rom­ski skła­da hołd bo­ha­te­rom, co zgi­nę­li w cza­sie re­wo­lu­cji.

Ro­zej­rzał się do­ko­ła i do­strzegł wszę­dzie po­grom ide­ałów, triumf zła i mocy ciem­nych.

Wi­dzi­my dzi­siaj w spo­łe­czeń­stwie po­wo­jen­nem wiel­ki upa­dek mo­ral­no­ści – dzi­siaj, w okre­sie zwy­cię­stwa i wi­do­ków na świet­ną przy­szłość: tem su­row­szy mu­siał być w chwi­li, gdy ru­nę­ła nie­mal wszyst­ka na­dzie­ja wy­zwo­le­nia. Na ze­wnątrz za­pa­no­wa­ła re­ak­cja, w ser­cach ludz­kich mrok i sza­tań­stwo.

Tak na­le­ży ro­zu­mieć Dzie­je Grze­chu (1910): jest to jed­na z naj­okrut­niej­szych po­wie­ści, ja­kie stwo­rzył Źe­rom­ski. Oto peł­na wdzię­ku isto­ta nie­wie­ścia, któ­rą ży­cie po­rwa­ło w swo­je bru­tal­ne szpo­ny i strą­ci­ło w ka­łu­że naj­głęb­szej hań­by i ohy­dy. Tacy są lu­dzie z okre­su po­re­wo­lu­cyj­ne­go; lu­dzie, któ­rzy za­tra­ci­li wszyst­ko co w nich było czy­ste. Ale i tu zja­wia się ma­rzy­ciel Bo­dzan­ta – zresz­tą cho­ro­bli­wy – twór­ca ja­kiejś nie­skła­da­nej uto­pji.

Dzie­je Grze­chu w twór­czo­ści Że­rom­skie­go gra­ją rolę od­ręb­ną. Au­tor w tej hi­stor­ji po­mie­ścił wszyst­ko, co prze­my­ślał o isto­cie grze­chu, jako o wy­bu­cho­wej sile ele­men­tar­nej i za ofia­rę jej wy­brał Ewę – wcie­le­nie in­stynk­tu płcio­we­go. Przy­tem wszyst­ko to oparł o psy­cho­lo­gję po­re­wo­lu­cyj­ną. Lar­wy ludz­kie, ja­kie się tam uka­zu­ją – to wy­twór na­ci­sku tych czar­nych po­tęg, któ­re wów­czas świat zwy­cię­ży­ły.

Ale nie mógł Że­rom­ski dłu­go wy­trzy­mać w tej at­mos­fe­rze przy­gnę­bie­nia. Na nowo się pod­no­si. Owo­cem tego wzlo­tu jest Uro­da Ży­cia (1911). Nowa ta po – wieść stoi w związ­ku z no­we­lą p… t. Echa le­śne (1905). No­we­la ta roz­wi­ja się na po­gra­ni­czu dnia dzi­siej­sze­go i prze­szło­ści. Zmo­skwi­czo­ny Po­lak ge­ne­rał Roz­łuc­ki opo­wia­da z epic­kim spo­ko­jem, jak to on w r. 1863 ska­zał na śmierć swe­go bra­tan­ka Jana Roz­łuc­kie­go za to, że ten prze­szedł na stro­nę po­wstań­ców. Jan ma syna sze­ścio­let­nie­go Pio­tra, któ­re­go na­ka­zu­je wy­cho­wać w du­chu pol­skim. Ale stryj ge­ne­rał prze­ciw­nie jesz­cze bar­dziej go znisz­czył – i ten to Piotr Roz­łuc­ki, jako ofi­cer ro­syj­ski przy­by­wa w r. 1905 do Pol­ski. I oto po­wta­rza się dziw z Prac Sy­zy­fo­wych. Roz­łuc­ki (w Uro­dzie ży­cia) na­no­wo za­czy­na się czuć po­la­kiem, po­rzu­ca uko­cha­ną Ta­nię, przy­łą­cza się do ru­chu na­ro­do­we­go, jaki wów­czas to­czy­ła de­mo­kra­cja pol­ska. Tak zdo­by­wa peł­nię czy­li uro­dę swe­go ży­cia.

IX. Już w Echach le­śnych Że­rom­ski się­gnął w prze­szłość (1863); zresz­tą pierw­szy chro­no­lo­gicz­nie jego utwór – Roz­dzio­bią nas kru­ki i wro­ny – jest rów­nież epi­zo­dem z r. 1863. Hi­stor­ja u Że­rom­skie­go ma cha­rak­ter spe­cjal­ny. Nie jest to bo­wiem hi­stor­ja w sty­lu A. Du­ma­sa albo Sien­kie­wi­cza, za­plot cu­dow­nych zda­rzeń i przy­gód na tle kro­ni­ki dzie­jo­wej.

Hi­stor­ja u Że­rom­skie­go jest ra­czej at­mes­fe­rą, w któ­rej żyje czło­wiek, co moż­na okre­ślić po­wie­dze­niem ja­poń­skiem: prze­szłość jest przy­szło­ścią.Że­rom­ski wi­dzi czło­wie­ka na tle hi­stor­ji, gdyż hi­stor­ja żyje w każ­dym z nas, jak rów­nież my je­ste­śmy hi­stor­ją dla na­szych po­tom­ków – i ci po­tom­ko­wie żyją w nas, jak my ży­je­my w lu­dziach z po­cząt­ków XIX i XVI w. Je­śli do­tych­czas w twór­czo­ści Że­rom­skie­go prze­wa­ża­ła te­raź­niej­szość, to dla­te­go, że ona jest hi­stor­ją dla nas naj­ży­wot­niej­szą. Hi­stor­ja jest dy­na­mi­ką ży­cia spo­łecz­ne­go i cała twór­czość Że­rom­skie­go jest w tem zna­cze­niu dy­na­micz­ną. Przy­tem, jak wi­dzie­li­śmy u Że­rom­skie­go, współ­cze­sność – po­przez nie­li­to­ści­wy re­alizm i uta­jo­ny me­sja­nizm –

przy­bie­ra cha­rak­ter sym­bo­lu: tak samo i hi­stor­ja jest u Że­rom­skie­go przedew­szyst­kiem sym­bo­licz­na.

W Po­pio­łach głów­ne po­sta­ci bo­ha­te­rów – to ide­ogra­my, mó­wiąc sło­wem Ma­tu­szew­skie­go. Po­pio­ły (1904) to epos, albo ra­czej sze­reg ma­je­sta­tycz­nych rap­so­dów – na wiel­ką ska­lę za­kro­jo­nych. Są tu bo­ha­te­ro­wie hi­sto­rycz­ni (Po­nia­tow­ski, Dą­brow­ski, Fi­szer, Za­ją­czek) oraz wy­cza­ro­wa­ni fan­ta­zją au­to­ra: Ce­dro, Ra­fał, Gin­tułt, któ­rzy są głów­ne­mi oso­ba­mi w po­wie­ści. Po­sta­ci są wy­ra­zi­ste, peł­ne i moc­no na­kre­ślo­ne, ale rzecz dla Że­rom­skie­go cha­rak­te­ry­stycz­na: te po­sta­ci, któ­re wiel­ki ruch czy­nią w dwóch pierw­szych to­mach po­wie­ści, w trze­cim zni­ka­ją zu­peł­nie, jako jed­nost­ki i wsią­ka­ją w ogrom­ny tłum arm­ji idą­cej na pół­noc. Po­mi­mo wiel­ki sza­cu­nek, jaki Że­rom­ski ma dla in­dy­wi­du­al­no­ści czło­wie­ka, zna on siłę wyż­szą, nad oso­bi­stą i poza ludz­ką – Fa­tum dzie­jo­we, któ­re po­chła­nia na­wet naj­więk­szą fi­gu­rę w epo­sie – Na­po­le­ona. Ce­sarz jest w po­wie­ści nie­wi­dzial­ny, jak w Panu Ta­de­uszu, ale jego duch od­czu­wa się wszę­dzie, on to po­ru­sza te nie­zmie­rzo­ne masy ludz­kie, gdyż on jest wcie­le­niem owe­go Fa­tum.

Oczy­wi­ście z po­sta­cią ce­sa­rza wią­że się naj­droż­sza myśl po­ety, ale on wie, że Na­po­le­on trak­to­wał spra­wę pol­ską, jako rzecz do­dat­ko­wą i przy­pad­ko­wą – i w ostat­niej sce­nie (Sło­wo ho­no­ru) – ści­śle bio­rąc sło­wa tego nie dał.

Sto­sow­nie do roz­mia­rów dzie­ła – ton jego jest bar­dzo uroz­ma­ico­ny: mamy tu kra­jo­bra­zy, ku­li­gi, spi­ski wol­no­mu­lar­skie, bi­twy, sce­ny mi­ło­sne, obłę­dy mi­stycz­ne, okru­cień­stwa, szar­pa­ni­nę du­cho­wą i wia­rę w słoń­ce. Zmie­nia się rów­nież nie­ustan­nie ton i ję­zyk, a rap­so­dy prze­nik­nio­ne są nie­mal za­wsze głę­bo­kim li­ry­zmem, wła­ści­wym Że­rom­skie­mu.

W związ­ku z tłem epo­ko­wem Po­pio­łów znaj­du­je się tra­ge­dja Suł­kow­ski (1908), naj­do­sko­na­lej zbu­do­wa­ne i naj­do­rzal­sze dzie­ło Że­rom­skie­go. Jak wi­dzie­li­śmy Że­rom­ski za bo­ha­te­rów bie­rze zwy­kle oso­by nie­zna­ne, fik­cyj­ne, bez­i­mien­ne. Tu po raz pierw­szy wy­stę­pu­je bo­ha­ter o zna­nem na­zwi­sku, po­siać hi­sto­rycz­na. Tra­gicz­ny los tego gen­jal­ne­go mło­dzień­ca, któ­re­go oso­ba wy­wo­ły­wa­ła za­zdrość w ser­cu Na­po­le­ona, aż go umyśl­ne na pew­ną śmierć wy­słał, aby się wy­zwo­lić od jego współ­za­wod­nic­twa – jest jed­nym z tych fak­tów prze­zna­cze­mo­wych, któ­re po­wstrzy­ma­ły spra­wę nie­pod­le­gło­ści Pol­ski. Suł­kow­ski sta­je się u Że­rom­skie­go lde­ogra­mem wszyst­kich tę­sk­not ów­cze­sne­go po­ko­le­nia i wcie­le­niem wiel­kiej re­wo­lu­cji, wie­rzył on w ge­ne­ra­ła Bo­na­par­te­go, a nie prze­czu­wał w nim przy­szłe­go ce­sa­rza. Nie­któ­re sło­wa Suł­kow­skie­go o Pol­sce, o re­wo­lu­cji, o wy­zwo­le­niu czło­wie­ka – są ryte w spi­żu.

Gdy­by ktoś chciał jaki utwór Że­rom­skie­go prze­ło­żyć na ję­zyk fran­cu­ski, wło­ski, an­giel­ski – to po­wi­nien przedew­szyst­kiem zwró­cić bacz­ność na Suł­kow­skie­go.

W jesz­cze daw­niej­szy okres się­ga Że­rom­ski, pi­sząc Dumą o Het­ma­nie (1908) i jesz­cze daw­niej­szą pra­sta­rą epo­kę przed­sta­wia w Po­wie­ści o Uda­łym Wal­gie­rzu; mamy tu ba­jecz­ny mo­ment X czy IX stu­le­cia w świe­cie nie­mal po­gań­skim.

Są to ra­czej po­ema­ty w pro­zie. I tu i tam nie o samą hi­stor­ję au­to­ro­wi cho­dzi, ale o pew­ne praw­dy ludz­kie i na­ro­do­we. Po­grom Ce­cor­ski wy­brał, aby roz­wa­żyć to, co go w psy­cho­zie pol­skiej nie­po­koi: nie­zdol­ność do po­słu­chu i do jed­no­ści, nie­wy­trwa­łość w dą­że­niu do celu, skłon­ność do roz­pro­sze­nia du­cha, sło­wem to, co mu się póź­niej (w Wal­ce z Sza­ta­nem) wyda jako "bez­wied­ne dą­że­nie do sa­mo­za­gła­dy". Wszyst­ko tu się roz­sy­pu­je w pia­sek, a jed­nak Żół­kiew­ski w swo­ich ma­rze­niach jest me­sja­ni­stą: wie­rzy on, że poza osło­ną tych swo­ich cech fa­tal­nych, na­ród ma w swej du­szy po­tę­gę uta­jo­ną, "ni­ko­mu, na­wet so­bie sa­me­mu nie­zna­ną, je­dy­ną na ob­wo­dzie świa­ta".

Inny typ wy­obra­ża le­gen­da o Wal­gie­rzu. Ry­cerz to dum­ny i gwał­tow­ny, któ­ry kró­lo­wi wy­zwa­nie rzu­ca i opusz­cza go, po­wra­ca­jąc do swe­go księ­stwa w kra­ju Wi­ślan. Ale tu los go do­ty­ka nie­spo­dzie­wa­ną udrę­ką: uko­cha­na żona go zdra­dzi­ła i na nie­wy­mow­ne tor­tu­ry go ska­zu­je. Nad­szedł jed­nak dzień od­we­tu, Wal­gierz na­sy­cił ze­mstę; wia­ro­łom­ną nie­wia­stę i jej ko­chan­ka śmier­cią uka­rał. Jed­nak męka, jaką prze­cier­piał, obu­dzi­ła w nim du­cha po­ko­ry, idzie do kró­la z po­wro­tem, aby mu po­kłon zło­żyć i w po­słu­chu być dla jego woli.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: