Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Pod Cecorą: obrazek na tle dziejowem XVII wieku - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Pod Cecorą: obrazek na tle dziejowem XVII wieku - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 207 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

WSTĘP.

O trzy mile od Lwo­wa, na zie­mi daw­niej zwa­nej wo­je­wódz­twem Lwow­skiem, we wsi Tu­ryn­ce gra­ni­czą­cej z Żół­kwią, stał nie­gdyś dwór mo­drze­wio­wy, gniaz­do zna­ko­mi­tej ro­dzi­ny Żół­kiew­skich. Był dzień po­sęp­ny, na bu­rzę się zbie­ra­ło, więc sta­ry pan Żół­kiew­ski, dzia­du­niem we dwo­rze przez ro­dzi­nę zwa­ny, za­wo­łał na wnu­ków, aby szły do domu. Z ża­lem opu­ści­ła dzia­twa kwie­ci­ste pa­gór­ki, na któ­re lu­bi­ła bie­gać, i ze­bra­ła się w wiel­kiej izbie, któ­rej ścia­ny zbro­je za­wie­szo­ne zdo­bi­ły. Dzia­du­nio roz­siadł się w wy­god­nym fo­te­lu na­prze­ciw ko­min­ka, w któ­rym po­piół tyl­ko le­żał; dzia­twa zra­zu sku­pi­ła się koło okna i go­ni­ła chmu­ry po nie­bie. Gdy jed­nak za­miast spo­dzie­wa­nych ogni­stych zna­ków uj­rza­ła deszcz stru­ga­mi le­ją­cy, któ­ry roz­wie­sił sza­rą opo­nę mię­dzy okna­mi a dal­szym świa­tem, po­bie­gła do dzia­du­nia i oto­czy­ła go wo­kół.

– Dzia­du­niu, opo­wiedz nam co o Ta­ta­rach – ode­zwał się naj­star­szy z gro­mad­ki, ośmio­let­ni Staś.

– Roz­nieć ogień na ko­min­ku, a opo­wiem – od­parł pan Żół­kiew­ski. – Gdy iskier­ki czer­wo­ne za­bły­sną, roz­ja­śni się pa­mięć i po­wieść łac­niej z ust po­pły­nie.

Staś sko­czył na­tych­miast do ko­mi­na. Nie bra­kło tam nig­dy dre­wek na­rą­ba­nych, le­żą­cych w po­bli­żu, hub­kę i krze­si­wo po­dał ma dzia­duś, wnet tez za­świe­cił ogień i wy­gnał sza­re mro­ki z izby. Dzie­ci sku­pi­ły się bli­żej dzia­du­nia, on naj­młod­szą wnucz­kę ulu­bie­ni­cę wziął na ko­la­na, Sta­sia ob­jął ra­mie­niem i tak po­czął opo­wia­dać:

– Pa­no­wał wów­czas w Kra­ko­wie nie­od­ża­ło­wa­nej pa­mię­ci król Zyg­munt I Sta­rym zwa­ny, oj­ciec na­sze­go mi­ło­ści­we­go Pana, Zyg­mun­ta Au­gu­sta. Dzień był po­sęp­ny, stru­mie­nie desz­czu lały się z nie­ba od rana, zda­wa­ło się, że chcą świat za­to­pić; w izbach było chłod­no, ka­za­łem prze­to roz­nie­cić ogień na ko­mi­nie i sia­dłem z bab­ką… wa­szą, a moją żoną, ga­wę­dzić. Ona trzy­ma­ła na ko­la­nach dwu­let­nią dziew­czyn­kę, ciot­kę wa­szą, ja ojca wa­sze­go, któ­ry trzy lata li­czył za­le­d­wie. Dzie­ci za­pa­trzo­ne w pło­mie­nie ogni­ska nie prze­szka­dza­ły nam, roz­ma­wia­li­śmy swo­bod­nie, a było o czem mó­wić wów­czas Po­wró­ci­łem z Kra­ko­wa i opo­wia­da­łem o zmia­nach, ja­kie za­szły w Pru­sach, zie­mi nam są­sied­niej, któ­rą wła­dał za­kon krzy­żac­ki. Mistrz tego za­ko­nu, ro­dzo­ny sio­strze­niec kró­la, zwi­nął za­kon, przy­wdział strój świec­ki, wia­rę zmie­nił, i przy – jąw­szy ty­tuł księ­cia, go­to­wał się do woj­ny z kró­lem na­szym, któ­ry nie chciał mu po­zwo­lić na te zmia­ny. Po­wo­łał więc nas Zyg­munt na radę, a wy­ni­kiem tej rady było, iż Mi­ko­łaj Fir­lej zo­stał wy­sła­ny do Prus z huf­cem zbroj­nym. Al­brecht zmiękł na­tych­miast i pro­sił o po­ro­zu­mie­nie się z kró­lem: chciał przy­je­chać do To­ru­nia i tam z wu­jem pry­wat­nie swo­ją spra­wę oga­dać. Król na­my­ślał się nad od­po­wie­dzią, a tym­cza­sem kro­ki wo­jen­ne po­wstrzy­mał. Ko­rzy­sta­jąc z tej zwło­ki, po­wró­ci­łem co­prę­dzej do domu, by zo­ba­czyć, czy służ­ba speł­nia su­mien­nie wło­żo­ne na nią obo­wiąz­ki, czy żona i dzie­ci zdro­we; by po­wie­dzieć im, ja­kie spra­wy za­trzy­mu­ją mnie dłu­żej w sto­li­cy, niż li­czy­łem.

Po­wró­ci­łem na krót­ko, na­za­jutrz chcia­łem zno­wu ru­szyć w dro­gę. Mó­wi­łem wła­śnie o tem wa­szej bab­ce, przed tym oto ko­min­kiem, przed któ­rym my sie­dzi­my, gdy na­raz strasz­ne wo­ła­nie obi­ło się o szy­by tych okien:

– Ta­ta­rzy! ta­ta­rzy!

Spoj­rzę ku wsi, aż tu wi­dzę sto­sy go­re­ją­ce na­prze­ciw. Ser­ce po­wie­dzia­ło mi, że pło­ną cha­ty na­szych kmie­ci, do uszu mo­ich do­bie­gły zło­wro­gie wo­ła­nia:

– "Ał­łach! ał­łach!"

O sto­cze­niu wal­ki, o obro­nie dwo­ru, ani mowy być nie mo­gło: zbyt nie­spo­dzia­nie by­łem za­sko­czo­ny. "Je­śli żonę i dzie­ci oca­lę, cud bę­dzie" – po­my­śla­łem.

Ski­ną­łem na wa­szą bab­kę, za­wo­ła­łem na służ­bę zro­zu­mie­li mnie wszy­scy: bocz­ny­mi drzwia­mi uszli­śmy do sadu. Tam wśród krze­wów ma­lin był loch ukry­ty; ist­nie­je jesz­cze, wa­sza mat­ka na­biał w nim cho­wa. Do tego lo­chu skry­li­śmy się i Bóg spra­wił, że nie do­my­śli­li się tego Ta­ta­rzy. Zja­wi­li się i tu­taj nie­ba­wem, zra­bo­wa­li wszyst­ko, co zna­leź­li, dwór pod­pa­li­li i ode­szli da­lej. Ciot­ka wa­sza prze­spa­ła tę okrop­na chwi­lę na ko­la­nach mat­ki, oj­ciec wasz sie­dział u mnie ci­chut­ki, przy­tu­lo­ny do mej pier­si, jak gdy­by ro­zu­miał, co nam gro­zi.

Dzie­ci w mil­cze­niu słu­cha­ły tego smut­ne­go opo­wia­da­nia. Na twa­rzycz­kach młod­szych ma­lo­wał się prze­strach. Oczy Sta­sia tyl­ko go­rza­ły dziw­nym bla­skiem, pa­li­ły się w nich ja­kieś ta­jo­ne ma­rze­nia. Dzia­duś na nie­go nie pa­trzał: utkwił wzrok w pło­mie­nie, bu­cha­ją­ce na ko­min­ku, a przy­po­mi­na­ją­ce mu inne, groź­niej­sze, i cią­gnął da­lej swo­je opo­wia­da­nie.

– Wieść o na­pa­dzie Ta­ta­rów na zie­mię lwow­ską roz­bie­gła się mi­giem bły­ska­wi­cy po ca­łym kra­ju. Opo­wia­da­no, iż 200 miast spa­li­li, że 3, 000 lu­dzi upro­wa­dzi­li do nie­wo­li, a dru­gie 3, 000 po­mor­do­wa­li. Król Zyg­munt po­słał huf­ce prze­ciw­ko nim, a star­szy­znę po­wo­łał do Kra­ko­wa na radę i po­sta­no­wił przy­śpie­szyć zgo­dę z sio­strzeń­cem. Jam otrzy­mał roz­kaz ści­ga­nia Ta­ta­rów. Ka­za­łem zbu­do­wać wam na­miot z chru­stu, a po­le­ciw­szy Bogu, po­że­gna­łem i ru­szy­łem na Ta­ta­rów; roz­gro­mi­łem ich, zmu­si­łem do uciecz­ki i z do­brą wie­ścią do Kra­ko­wa po – śpie­szy­łem, gdzie tra­fi­łem na wiel­ką uro­czy­stość: na przy­jazd księ­cia Al­brech­ta. Mi­ło­ści­wy król Zyg­munt po­zwo­lił mu po­zo­stać w sta­nie świec­kim i uży­wać ty­tu­łu księ­cia Prus, lecz od hoł­du nie zwol­nił; wo­bec ca­łe­go ry­cer­stwa, wo­bec pa­nów i tło­ku po­spól­stwa, pu­blicz­nie na ryn­ku kra­kow­skim ksią­żę Prus zło­żył hołd na­sze­mu Panu i przy­rzekł być jego po­słusz­nym len­ni­kiem…

Po­wró­ciw­szy z onej uro­czy­sto­ści do Tu­ryn­ki, ka­za­łem dwór nowy po­sta­wić, koni i by­dła na­ku­pi­łem, od­bu­do­wa­łem spa­lo­ne przez Ta­ta­rów kmie­ce cha­ty. W nie­speł­na pół roku miesz­kań­cy tak Tu­ryn­ki, jak Żół­kwi, za­po­mnie­li o wy­la­nych łzach i stra­tach po­nie­sio­nych.

– Dzia­du­niu, a czy Ta­ta­rzy wię­cej jesz­cze kie­dy na­pa­da­li na nasz kraj? – za­py­tał Staś.

– O, mój ma­leń­ki! trud­no zli­czyć, ile razy pła­ka­li u nas lu­dzie na Ta­ta­rów – od­parł pan Żół­kiew­ski.

Toć po raz pierw­szy po­ja­wi­li się za pa­no­wa­nia Bo­le­sła­wa, księ­cia kra­kow­skie­go, któ­re­go to pod­da­ni Wsty­dli­wym na­zwa­li, a któ­re­go po­boż­na żona Kin­ga za świę­tą uzna­ną zo­sta­ła… Daw­ne to cza­sy, oko­ło 300 lat bę­dzie temu… Wów­czas sze­rzej o wie­le roz­le­li się po na­szej zie­mi, niż za mo­jej pa­mię­ci, bo wte­dy byli oni po­tę­gą, przed któ­rą drże­li wszy­scy kró­lo­wie chrze­ści­jań­scy… Na wspo­mnie­nie Ta­ta­ra tru­chle­li męż­czyź­ni, ko­bie­ty bla­dły; imie­niem Ta­ta­ra mat­ki stra­szy­ły dzie­ci… Pod­biw­szy pół Azji, Ta­ta­rzy utwo­rzy­li ol­brzy­mie pań­stwo, a po­tem wkro­czy­li, do Eu­ro­py. Król ich, któ­re­mu ty­tuł hana da­wa­li, krwa­wy Dżin­gi­shan, po­wie­dział, iż musi tego do­ko­nać, aby, jako je­den Bóg jest na nie­bie, aby tak samo je­den han był na zie­mi. Z licz­ną ordą, tak oni huf­ce swo­je na­zy­wa­li, wkro­czył Dżin­gi­shan do Eu­ro­py: rże­nie jego koni, ryk wiel­błą­dów, krzy­ki lu­dzi, two­rzy­ły po­dob­no taki ha­łas, iż na milę nikt sło­wa zro­zu­mieć nie mógł. Wie­le, bar­dzo wie­le uczy­ni­li oni wów­czas złe­go lu­dom chrze­ści­jań­skim. Ale po­tę­ga tej dzi­czy znacz­nie po­tem stę­pia­ła: od krwi chrze­ści­jań­skiej po­rdze­wia­ły ich sza­ble… To jeno źle, że te­raz łą­czą się oni czę­sto z Tur­ka­mi, któ­rzy są tak­że nie­przy­ja­cioł­mi krzy­ża, przez to są sil­niej­si…

– Gdy duży uro­snę, pój­dę na Tur­ków – rzekł Staś.

– Uro­śnij jak naj­więk­szy i jak naj­sil­niej­szy – od­parł dzia­du­nio, pa­trząc na nie­go z mi­ło­ścią.

– Opo­wiedz­cie dzia­du­niu co o Bo­le­sła­wie Wsty­dli­wym, jak to on wal­czył z Ta­ta­ra­mi; chcę być ry­ce­rzem, po­wi­nie­nem słu­chać o ry­cer­zach – ode­zwał się Staś.

– Bo­le­sław Wsty­dli­wy nie­wie­le cię na­uczy. Ro­bił Co­praw­da ten ksią­że co tyl­ko mógł: bro­nił się i wal­czył, ale go roz­bi­li Ta­ta­rzy i w uciecz­ce szu­kał ra­tun­ku. Uszedł aż na Wę­gry z żoną swo­ją, któ­ra była cór­ką kró­la tam­tej­szej kra­iny… Opo­wiem ci za to o in­nym dziel­nym ry­ce­rzu, co w one cza­sy wal­czył z Ta­ta­ra­mi.

Mó­wiąc te sło­wa, dzia­du­nio roz­ja­śnił czo­ło, po­gła­dził srebr­ne swo­je wło­sy i opo­wia­dać zno­wu po­czął.

– Tym dziel­nym księ­ciem był Hen­ryk Po­boż­ny, ksią­że szlą­ski, Piast ro­dem, pra­pra­praw­nuk wiel­kie­go na­sze­go kró­la Bo­le­sła­wa Chro­bre­go. Otóż ów Hen­ryk, po­sły­szaw­szy, że Bo­le­sław ksią­że kra­kow­ski uszedł do Wę­gier, że za jego przy­kła­dem po­szło wie­lu i że nikt od­wa­gi nie ma ze­trzeć się ze strasz­nym wro­giem, we­zwaw­szy po­mo­cy nie­ba, – po­sta­no­wił sta­wić mu czo­ło i ogło­sił po swo­jej zie­mi i po są­sied­nich, że z krzy­żem w ręku pój­dzie na bój. Ze­bra­ło się koło nie­go spo­ro ry­cer­stwa, miesz­kań­cy Szlą­ska, San­do­mier­skiej i kra­kow­skiej zie­mi, ci, któ­rzy w uciecz­ce oca­li­li ży­cie. Świę­ta Ja­dwi­ga, mat­ka Hen­ry­ka Po­boż­ne­go, po­bło­go­sła­wi­ła wszyst­kich i ru­szy­li ku Li­gni­cy.

Spo­tka­ły się huf­ce. Ta­ta­rów pro­wa­dził na­stęp­ca Dżin­gi­sha­na, Ba­tu­han, rów­nie sro­gi. Nad gło­wą Hen­ry­ka Po­boż­ne­go szu­mia­ła błę­kit­na cho­rą­giew, nad nią świe­cił krzyż zło­ty, go­dło Wia­ry świę­tej; nad gło­wą hana uj­rze­li chrze­ści­ja­nie ja­kieś po­twor­ne stra­szy­dło z ła­pa­mi roz­po­star­ty­mi, z pło­ną­cy­mi oczy­ma, z gębą roz­war­tą, z któ­rej dym cuch­ną­cy le­ciał im w oczy i ośle­piał. Zlę­kli się tego stra­szy­dła i co­fać po­czę­li, lecz Hen­ryk Po­boż­ny pod­niósł obie dło­nie w górę: w jed­nej błysz­cza­ła sza­bla, w dru­giej krzyż bry­lan­to­wy, od któ­re­go od­bi­ja­ły pro­mie­nie sło­necz­ne i, ła­miąc się, cud­ny­mi bar­wa­mi ja­śnia­ły.

– Je­zus! Mar­ja! Jó­ze­fie Świę­ty! zmi­łuj­cie się nad nami – za­wo­łał.

I wia­ra wró­ci­ła do serc zwąt­pia­łych: rzu­ci­li się ry­ce­rze w po­moc księ­ciu, któ­ry sam je­den biegł na Ta­ta­rów.

Wrza­snę­li zno­wu po­ga­nie, lecz huf­ce chrze­ści­jań­skie już się nie stro­pi­ły. Bój krwa­wy za­wrzał, za­świ­sta­ły strza­ły z obu stron: prze­szy­wa­ją po­wie­trze, strą­ca­ją z koni wal­czą­cych; szczęk­nę­ły sza­ble, ście­ra­jąc się wza­jem o sie­bie, lub od­bi­ja­jąc się o pan­ce­rze ry­ce­rzy. Imię Je­zus i Mar­ja brzmi cią­gle w po­wie­trzu. Z mo­dli­twą na ustach, z huf­cem dziel­nych ry­ce­rzy za sobą, rzu­cił się Hen­ryk Po­boż­ny w sam śro­dek tłusz­czy po­gań­skiej; jed­ni sprzą­ta­ją ko­pja­mi wro­gów z koni, dru­dzy sza­bla­mi. Zląkł się wresz­cie han i ski­nął na swo­ich: opu­ści­li pole li­gnic­kie, mnó­stwo swo­ich za­bi­tych po­zo­sta­wiw­szy na na­szej zie­mi, – lecz i chrze­ści­jan pa­dło ty­sią­ce.

Za­trzy­mał na­jezd­ni­czy po­chód Hen­ryk Po­boż­ny, lecz czyn ten ży­ciem przy­pła­cił i ry­cer­stwo jego rów­nież: kil­ku za­le­d­wie wró­ci­ło pod strze­chy ro­dzin­ne, aby bra­ciom po­wie­dzieć, że ta­tar­skie za­pę­dy po­wstrzy­mać moż­na, byle wia­ry w Boga nie stra­cić.

– Skoń­czy­li­ście oj­cze opo­wia­da­nie, te­raz chodź­cie na wie­cze­rzę – ozwał się od pro­ga głos nie­wie­ści.

Młod­sze dzie­ci po­bie­gły na­tych­miast w ra­do­snych pod­sko­kach do mat­ki, Staś zo­stał przy dziad­ku, po­dał mu rękę i po­dą­ży­li zwol­na za in­ny­mi.

– Dzia­du­niu! na­ucz mnie sza­blą wła­dać i strze­lać do celu, toć już rok ósmy za­czą­łem – mó­wił chłop­czyk po­waż­nie. – Ry­ce­rzem wszak­że będę, nie czem in­nem, im wcze­śniej na­uczę się sza­blą wła­dać, tem na dziel­niej­sze­go wy­ro­snę.

– Ha­sasz już Wszak­ci śmia­ło na swo­im ko­ni­ku i drew­nia­ną sza­bel­ką zręcz­nie wy­wi­jasz – od­parł pan Żół­kiew­ski.

– Ba, drew­nia­ną! – szep­nął Staś – to za­baw­ka dziec­ka.

– A ty co, nie dziec­ko?

– Pew­no, że nie.

Tak ga­wę­dząc, we­szli do izby, w któ­rej po­środ­ku stał stół, bia­łym ob­ru­sem za­sła­ny i za­sta­wio­ny sre­brem. Nikt nie siadł jesz­cze, wszy­scy cze­ka­li na dzia­du­nia. Pu­ściw­szy ulu­bień­ca, pan Żół­kiew­ski za­jął pierw­sze miej­sce; obok nie­go sy­no­wa z jed­nej stro­ny, z dru­giej pro­boszcz wsi, któ­ry zwy­kle we dwo­rze spę­dzał wie­czo­ry; da­lej do­mow­ni­cy, kil­ku dwo­rzan mło­dych i pa­nien dwor­skich, na­ko­niec dzie­ci. Roz­po­czę­ła się zwy­kła ga­węd­ka o spra­wach bie­żą­cych, o kró­lu Au­gu­ście, za­cnej jego żo­nie Bar­ba­rze Ra­dzi­wił­łów­nie, o dum­nej kró­lo­wej Bo­nie, któ­ra, nie chcąc pod­dan­ki uznać za sy­no­wę, wy­je­cha­ła do Włoch, za­braw­szy ze sobą 24 wozy, sre­brem, zło­tem i dro­gi­mi klej­no­ta­mi wy­ła­do­wa­ne.

Dzie­ci młod­sze, nie ro­zu­mie­jąc, o czem mó­wią star­si, za­ja­da­ły ze zma­kiem wie­cze­rzę i fi­gle ze sobą stro­iły; chłop­cy sztur­ga­li dziew­czę­ta, aby mle­ko wy­le­wa­ło się im z ły­żek, dziew­czę­ta chi­cho­ta­ły się gło­śno. Staś sie­dział po­waż­ny: czy słu­chał, o czem mó­wi­li star­si, czy du­mał nad tem, co mu dzia­duś opo­wia­dał, tego nie mó­wił ni­ko­mu…
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: