Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Podkrzywdzie - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
19 listopada 2015
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Podkrzywdzie - ebook

Powieść nominowana do Paszportów POLITYKI

Magiczna. Realistyczna. Uniwersalna. Powieść szeroko komentowanego reportażysty Andrzeja Muszyńskiego

Mała stara wieś, pośrodku wielkiego „nigdzie”. Tu życie płynie swoim rytmem. Pradawnym zwyczajom akompaniują niewyraźne echa dalekiego świata, docierające zza Zamczyska, rzeki Białej i Pustyni Błędowskiej.

W jednej z chałup, na rozrogu porośniętym lipami, mieszkają dziadek i babka. Gospodyni sprawia wrażenie nieobecnej, chłop z każdym dniem wydaje się starszy — coraz częściej zaczyna szeptać do siebie niezrozumiałe, na wpół urwane zdania. Błądzi pustym wzrokiem i miewa napady obłędu. Gdzieś znika. Niekiedy na długie godziny. We wsi mówi się, że chodzi na Podkrzywdzie.

Wraz z nimi mieszka wnuk. Obserwuje codzienne rytuały, poznaje sekrety i fascynujące opowieści mieszkańców. Szybko orientuje się, że również jego rodzina ma swoją wielką tajemnicę… Kim lub czym jest nieokreślone „ono”, którego imię na wpół świadomie przywołuje dziadek? 

Z opowieści chłopca, snutej w połowie mieszkańców, a w połowie jego słowami, z zasłyszanych i dojrzanych elementów wyłania się świat, w którym to, co przyziemne i realistyczne, łączy się z symbolicznym i niedookreślonym. Świat, którego oddanie wymaga osobnego języka. Świat, w którym to, co tamtejsze, okazuje się uniwersalne i aktualne.    

Pachnąca lasem, paląca w gardło bimbrem i jęcząca głosem zarzynanych kaczek. Hipnotyzująca, sensualna opowieść, w której można zanurzyć się wszystkimi zmysłami.

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-08-05811-4
Rozmiar pliku: 1,7 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

II

KSIĘGA LASU

Dziadek nigdy nie zdradzał celu swoich wędrówek, kluczył w zeznaniach, wychodził z domu o najróżniejszych porach, a wracał zwykle, gdy już spałem — śledzenie go sprawiało mi wiele trudności. Szczwany lis robił to celowo. Zdziwiłem się jednak, gdy okazało się, że po ostatnim gęsiobiciu zaczął wybierać się na Podkrzywdzie z reguły o świcie. Chyba na Podkrzywdzie. Bo czułem już wtedy — i słuszne było to przeczucie — że z tym tajemniczym i zupełnie nieznanym mi miejscem wiąże go coś nienaturalnie bliskiego. Jak szpicel rozpracowywałem jego poranne strategie, licząc, że jego wzrok, szybkość kroku, kolejność pociągnięć brzytwą przy goleniu objawią trop — im częściej się myliłem, tym staranniej go obserwowałem.

Tego poranka czułem, że znów wyrusza w drogę, i zamierzałem go po raz pierwszy śledzić. Wstał, rozpalił w piecu, podgrzał kubek mleka i zniknął za stodołą; gdy wrócił, zatrzymał się zanurzony w złotawej mgle, zamknął oczy, wyciągnął ręce ku niebu, rozpościerając poły workowatej fufajki jak skrzydła, na które posypały się ziarna światła, i zobaczywszy mnie z boku swoim trzecim okiem, oznajmił: „Idziemy do lasu”. Sprawa Podkrzywdzia wydała mi się przez to na dłuższy czas stracona, ale grzyby zawsze pozwalały mu zapomnieć o innej obsesji; naszemu niewielkiemu życiu towarzyszył od niedawna wielki problem — problem lata.

Dziadek od jakiegoś czasu, co nie zdarzało się wcześniej, prowadził za pomocą swojego jesionowego liczydła i prywatnych notatek skrupulatny Diariusz Dni Słonecznych. Dni mżawe, słotne i nawet te słoneczne, ale wietrzne, a przez to ponure, nie wydawały mu się godne zapisu. Prowadził ich własną klasyfikację, przypisując im określoną barwę — dniami czerwonymi nazywał te gorące i parne, żółtymi — mroczne, wietrzne i czasem zamglone, zielonymi — wilgne i rzeźwe, niebieskimi — przejrzyste i suche. Każdy dodatkowo opisywał czarno-białym prostokątnym kodem — pusty prostokąt oznaczał dni pełne światła i wiary, zamalowany na czarno — pochmurne i złe.

W życiu dziadka słońce odgrywało szczególną rolę i chyba już jako jeden z ostatnich we wsi, z czego ochoczo podśmiewał się Stójkowy, pielęgnował prastary, zużyty zwyczaj — witał każdy jego wschód ukłonem, ściągając czapkę z głowy. Z żalem i tęsknotą wspominał swojego dziadka, który ponoć czcił słońce, kładąc się na ziemi krzyżem, z głową zwróconą w jego stronę. Coraz częściej cierpiał na długie chandry, bo liczba słonecznych dni stale się zmniejszała. Poprzedniej zimy jego nieomylne liczydło wskazało obłędną sumę dni piętnastu. Na majówkę w Kopańskim Dole leżały jeszcze otoczone żółtymi trawami krupki śniegu, odbierające ostatecznie nadzieję na wiosnę w niepewnej perspektywie lata, po którym mieliśmy stoczyć się w żółty ugór zimy. Może przez to im był starszy, tym częściej obarczał się latem brzemieniem robót i planów, z których większość mógł wykonać tylko w dni słoneczne. Rozpoczynał każdy z nich z zapałem neofity — sypiał coraz mniej, szamotał się i klął, próbując doprowadzić rzecz do celu.

Cięciwy dni kurczyły się, wykrzywiając coraz dłuższe cienie pod wzgórkiem, nabierając fantastycznych form, aż pod naszymi stopami urastało widmo, cień wielkiego Miasta, na zawsze pustej i niemej metropolii. Wpatrzony w pustkę dziadek, siedząc na brzozowej ławce przed domem, roztaczał przed nami apokaliptyczne wizje zimy — bębniąc palcami o korpus liczydła, przywoływał swoje legendy i prorokował erę ciemności, w której mgły zastygną i przeżyją tylko ślepi i głusi. Gdy pierwsze z nich wypełzały ze swoich nor nad stawem, zawsze następował zgubny dla dziadka powrót lata, które jednak lato tylko przypominało. Po znów nagrzanych ścianach pomykały szwadrony czarnych pająków, które wyłaniały się hurmą ze szczelin i jak na komendę maszerowały po rozgwieździe do wskazanych celów; oddziały specjalne desantowały się na grusze, bery i węgierki, budując między gałęziami podwieszane mosty. „Tak chcą uwięzić lato — tłumaczył ospale wyczerpany kaprysami aury dziadek i dodawał po chwili milczenia: — Ale takie lato to już nie lato”.

Nigdy nie osiągnę jego przenikliwej znajomości struktury lasu. Dziadek w czasie wolnym spędzał tam całe dnie, ale jak sądzę, całe te góry chrustu, kosze ostrężyn i łochyni, które znosił na wzgórek, skrywały rewers jego życia. Wychodziliśmy zwykle przed świtem, gdy dobiegał do nas jeszcze dobrze znany pohuk nocy, staczający się ze wzgórz.

Dziadek zawsze wstawał pierwszy. Gdy na drugiej połowie łóżka leżała jeszcze pulchna jak bochen pierzyna, na pierwszej jego części starannie rozścielony był wełniany, dziurawy koc, spod którego wstając prawą nogą, bezszelestnie wyprowadzał swoje ciało. Uchylał okno, odsuwając dłonią sterczącą gałąź modrzewia, siadał przy piecu i zapalał zapałkę, która furkotała w mroku jak sójka. W piecu zajmowały się pierwsze szczapki, liżące płomieniami wyziębłe blachy, które nim wstała babka, dzwoniły już od żaru. Siadał po prawej stronie stołu, opierał na nim prawy łokieć i wpatrywał się w milczeniu w okno podzielone szprosami na cztery kwatery, w które wbijały się pierwsze czułki brzasku. Babka stawiała na piecu garnek mleka, rozmaczała chleb, który kładła na talerzu po prawej stronie jego ręki. Dziadek zaczynał jeść, gdy odeszła. Tutaj rodziła się harmonia życia babki z dziadkiem, wyrafinowana gra pozorów, na których opierał się nasz świat. Po śniadaniu dziadek wychodził do stodoły, otwierał jej wrota, zabierał kozik, zamykał wrota, podchodził pod ganek, a zza drzwi wyłaniała się brzoskwiniowa dłoń, na której pomaślonych palcach wisiał płócienny worek z żytnim chlebem z czarnuszką i białym serem. Wracał zwykle nocą.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: