Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Z podniesioną głową - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2013
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Z podniesioną głową - ebook

…życie zaczyna się od papierosa i kawy oraz mocnej herbaty w palarni. W cenie, i to jakiej, jest papieros, kawa i herbata, rarytasem jest czekolada, cukierek czy ciastko. Kto ma ten towar jest bogaczem, kto nie ma, zrobi wszystko, aby go zdobyć. Tam rządzą takie zasady.

To nie opis życia więziennego. Tak swój pobyt w szpitalu psychiatrycznym wspomina autor ukrywający się pod pseudonimem Ryszard Drzazgowski. Jak sam mówi, choroby psychiczne są przez nasze społeczeństwo wciąż traktowane jak wstydliwe znamię, które rzutuje na życie chorego i jego rodziny. Wstrząsające opisy kolejnych pobytów w oddziałach zamkniętych szpitali psychiatrycznych, sposób w jaki przez personel traktowani są chorzy, poczucie bezradności, osamotnienia, strach i upokorzenie dają wyobrażenie o tym, co było udziałem autora i zapewne tysięcy innych chorych.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7722-981-1
Rozmiar pliku: 628 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

OD AUTORA

Książkę, którą macie państwo przed sobą, napisałem z wiadomych względów pod pseudonimem. Temat, którym się zająłem, jest w dalszym ciągu tematem tabu. We wspomnieniach tych poruszam w sposób odważny tematykę dotyczącą zdrowia psychicznego i pobytów w szpitalach psychiatrycznych, bo chciałbym, aby większość ludzi zrozumiała choć trochę ten problem, tym bardziej że prawie każdego to dotyka, jeśli nie bezpośrednio, to najbliższe otoczenie. Przez ponad dwadzieścia pięć lat pełniąc funkcję prezesa zarządu pewnej firmy, byłem jednocześnie pacjentem poradni zdrowia psychicznego oraz szpitala i kliniki psychiatrycznej. Po tych wszystkich przeżyciach powiem jedno: wszystko jest dla ludzi. Historia, którą opowiem, jest straszna, bulwersująca, ale daje też moc do pokonywania wszystkich trudności. Ludzi z chandrą, depresją i innymi objawami chorób psychicznych szybko stawia na nogi. Ludzie pocieszają się. Gdy pisałem tę książkę, ktoś przeczytał brudnopis i powiedział, że moje wspomnienia dużo mu pomogły, już wie, jak postępować z chorą mamą. Ktoś inny powiedział, że szkoda, iż tak późno dowiedział się o niektórych sprawach, bo wiedziałby lepiej, jak postępować z chorym członkiem rodziny. Na początku zastanawiałem się, na ile opisywać pewne szczegóły. Ale doszedłem do wniosku, że o tych sprawach powinno się coraz więcej mówić. A wizyta u psychologa czy psychiatry nie powinna być aż tak wstydliwa. Podobnie pobyt w szpitalu psychosomatycznym albo psychiatrycznym nie powinien być owiany tajemnicą ani dyskryminować człowieka z życia.WSTĘP

Był rok 1986. Do szpitala przywieziono Ryszarda Drzazgowskiego. Ordynator przyjął go i przeprowadził z nim wywiad, decydujący o przyjęciu lub transportowaniu go do kolejnego szpitala. Rozmowa przebiegała mniej więcej tak:

Nazywam się Ryszard Drzazgowski, mam trzydzieści pięć lat, jestem żonaty i mam dwoje dzieci: pięcioletnie i trzyletnie. Niekarany. Zamieszkały tu, a tu (podałem dokładny adres). Od kilku lat pracuję w takim to, a takim zakładzie pracy na stanowisku prezesa zarządu. W rodzinie nikt na choroby psychiczne nie chorował. Papierosy palę od siedemnastego roku życia. Alkohol raczej lubię, a raz na jakiś czas piję go w nadmiernych ilościach, co powoduje na drugi dzień większego kaca. Zdarza się, że bywały jakieś kłótnie. Podczas kłótni moja ekspresja sięga zenitu. Ale jest taka prawda, że nic nie mówi o człowieku tak wiele, jak porządna kłótnia. Jest takie powiedzenie: kto się czubi, ten się lubi. Czasami jestem nerwowy, czasem głośno krzyknę, ale nigdy niczym nie rzucam. Kocham żonę i dzieci. To jest mój największy skarb.

Takie informacje przekazywałem dwadzieścia siedem lat temu, w momencie pierwszego przyjęcia do szpitala psychiatrycznego. Po latach postanowiłem spisać wspomnienia związane z chorobą, zwaną ChAD, pracą na stanowisku prezesa, pobytami w psychiatryku, swoimi pasjami oraz o satysfakcji płynącej z życia rodzinnego, normalnym funkcjonowaniu w społeczeństwie, o pokonaniu w pewnym sensie choroby.

Po uruchomieniu komputera zobaczyłem relację z podróży po Europie, napisaną przez mojego syna. Postanowiłem, że to będzie początek moich wspomnień, świadczący o tym, że tworzymy wspaniałą rodzinę, razem potrafimy spędzać czas i lubimy poznawać nowe zakątki w kraju i na świecie. Rodzina bardzo dużo mi pomogła. To jej zawdzięczam wszystko. Wspaniała żona i synowie powodują i powodowali, że mimo ChAD-u, czyli choroby psychicznej afektywnej dwubiegunowej, na którą cierpi dziesięć procent populacji i żyje na huśtawce nastrojów... można żyć. Po prostu żyję!!! Rodzina jest ze mną do tej pory, mimo wielu przeciwności losu wspólnie budujemy i stawiamy życiu czoło.

Na początku opiszę pierwszy dzień podróży. Potem, po krótkim wstępie, w kolejnych rozdziałach omówię w skrócie wszystkie zagadnienia związane ze mną, z pracą i chorobą. Postaram się być w miarę szczery, chociaż jak zawsze pewne rzeczy bierze się do grobu, nie wszystko można powiedzieć. Ponieważ naszą pasją są podróże kamperem po kraju i Europie, zacznę od relacji syna z naszego najdłuższego wspólnego wyjazdu do Francji na Lazurowe Wybrzeże i nad Atlantyk. Zwiedzaliśmy też piękną Bawarię z jej fantastycznymi pałacami oraz Szwajcarię z cudownymi Alpami i ciekawym krajobrazem. Ale przystąpmy do opowiadania.

„Wyruszyliśmy. Za stacją benzynową zauważyliśmy, że nie wzięliśmy dowodu rejestracyjnego na kampera. Dobrze, że sprawdziliśmy to tuż po wyjeździe. Jakby nas złapali, kamper wracałby z zagranicy na lawecie. Byłoby niewesoło. Ale po przejechaniu paru kilometrów zawróciliśmy i wszystko dobrze się skończyło. Oto początek tej relacji:

Aktualnie podróż udaje się nam w stu procentach. Jesteśmy zadowoleni. Plan mamy bardzo bogaty. Wczoraj zwiedzaliśmy Passau, gdzie łączą się ujścia trzech rzek (Dunaju, Inn i Ilz), a więc miasto nazywane jest bawarską Wenecją. Jest bardzo ładne i zadbane. Domy na skałach, ładne mosty, wąskie uliczki, liczne budynki z kolorowymi elewacjami i otaczająca budynki woda z różnych stron z wiszącymi mostami. To robi wrażenie. Tam na dziko przenocowaliśmy pierwszą noc... na parkingu. Nie byliśmy jednak sami, bo w podobny sposób zatrzymały się w tym miejscu dwa niemieckie kampery. Bardzo nam się podobała Bawaria.

Otaczająca zieleń, wzniesienia i ośnieżone Alpy wprawiają nas w zachwyt. Jeszcze bardziej utwierdziliśmy się w przekonaniu, że zakup kampera i ten styl podróżowania podoba się nam wszystkim. Z pewnością dzięki temu poznamy wiele przepięknych miejsc w Europie.

Dzisiaj wstaliśmy około szóstej rano. Ptaszki nam śpiewały, bo parking otoczony był zielenią i znajdował się przy samej rzece Ilz. Przed godziną ósmą opuściliśmy Passau i udaliśmy się w kierunku Burghausen, gdzie jest najdłuższa twierdza w Europie, jej długość wynosi 1043 metry, są tam specjalne punkty widokowe. Otaczająca nas zieleń i te stare mury przepięknie wyglądały. Z tego miejsca udaliśmy się nad jezioro Chiemsee, największe jezioro w Bawarii.

Pojechaliśmy do Gstaad, skąd kursuje statek na wyspę znajdującą się na jeziorze, na której Ludwik II Bawarski zbudował pałac w stylu wersalskim z przepięknymi ogrodami i fontannami. Gdy dojechaliśmy do Gstaad, udaliśmy się na pomost do centrum i zwiedziliśmy miasto, położyliśmy się na pomoście, zażyliśmy kąpieli słonecznej, a tato zaliczył pierwszą w tym roku kąpiel w jeziorze. Piękne i malownicze miejsce: woda, zieleń i wysokie góry, liczne żaglówki na jeziorze. Później wyruszyliśmy do pałacu, wykupiliśmy wycieczkę statkiem na wyspę. Przy wejściu do pałacu dali nam karteczki, opisujące sale w języku polskim (przy zakupie biletów pytali się, skąd jesteśmy), a przewodnik oprowadzał nas w języku angielskim. Pałac był bardzo ładny.

Ludwik przejął tron, gdy miał osiemnaście lat. W pałacu przebywał głównie od września do października. Pałac ma wiele sal. Sale, dekoracje są przepiękne: wszystko w złocie, liczne malowidła, trudno to opisać. Sala z osiemdziesięcioma lustrami, sypialnia z niebieską kulą, emitująca światło księżyca, piękna szafa na instrumenty muzyczne. Warto było to zobaczyć... Piękne ogrody i niewiarygodnie urozmaicone rzeźbami fontanny. Cudowne miejsce.

Po drodze z Passau do Gstaad przy samym jeziorze widzieliśmy kemping. Mimo licznych adresów kempingów, które zanotowaliśmy przed wyjazdem, postanowiliśmy po zwiedzeniu pałacu właśnie tam zajechać i spytać się o nocleg. Udało się, bo były jeszcze wolne miejsca, ale na kempingu są liczne kampery i przyczepy. Wzdłuż jeziora jest wiele ścieżek rowerowych (mamy ze sobą dwa rowery), więc może jutro z nich skorzystamy. Tata zaliczył kąpiel w jeziorze. Zrobiliśmy sobie grill, wystawiliśmy markizę, stolik, krzesełka, lampkę, kosz na śmieci. W pełni się rozgościliśmy. Odpoczywamy wśród pięknej przyrody, słonecznej pogody, na świeżym powietrzu. To pełny odpoczynek dla ducha i ciała. Psychikę można w pełni zrestartować i naładować akumulatory na kolejne dni, które także będą bogate we wrażenia. Tata planował drogę kilka dni, śledząc różne wycieczki w danych regionach, czytając blogi innych turystów oraz pytając się znajomych oraz rodziny, którzy byli w danych miejscach, co warto zobaczyć i zwiedzić. My także, częściowo na bieżąco, będziemy to wszystko monitorować.

Wyjazd jest częściowo urodzinowy: mama miała urodziny 28 maja (dzień przed wyjazdem), a tata jutro – 31 maja. Rok temu w tym czasie byliśmy razem w Paryżu. Fajnie, że udało nam się jeszcze wspólnie wyjechać w taką podróż. Jest to w sumie duża wyprawa, a mama nigdy nie brała jeszcze w pracy tak długiego urlopu.

Mamy Internet, więc działamy niezależnie od miejsca”.

Są to pierwsze słowa syna, opisujące naszą wspólną podróż po Europie. Przez cztery tygodnie zwiedziliśmy Bawarię, Szwajcarię, Francję, Włochy. W następnym roku planujemy odwiedzić Francję i Hiszpanię. O przygodach z podróży opowiem innym razem.

Czuję radość i szczęście, bo mam tak wspaniałą rodzinę, która przede wszystkim dała mi wiarę, nadzieję i siły, żeby to wszystko, z cierpieniem włącznie, przetrzymać. Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Zawsze może być gorzej. Jak mówią moi synowie, zazwyczaj wychodzi lepiej, niż przypuszczaliśmy.MARZEC 2013 R.

Za dwa i pół miesiąca mam urodziny. Tym razem już sześćdziesiąte. Ktoś mnie kiedyś zapytał, czemu tak podkreślam tę sześćdziesiątkę. A ja mu odpowiedziałem, że chcę dostać fajne prezenty. Pierwszy dostałem od kochanej żony. Ale na razie nie powiem jaki. Jestem z niego bardzo zadowolony. Od synów też dostaliśmy bardzo porządny prezent. Jesteśmy bardzo szczęśliwi.

16 marca 2013 r.

Od kilku lat, pod koniec maja, synowie pomagają nam w organizowaniu wyjazdów zagranicznych. A teraz taka niespodzianka. Ale tak jak zawsze mówiłem, trzeba mieć marzenia. Dzisiaj z wrażenia wcześniej wstałem i postanowiłem, że napiszę kolejną książkę.

Ponieważ nie mam już obowiązków zawodowych, czas wykorzystam na napisanie wspomnień oraz podzielenie się niektórymi doświadczeniami. Tak jak nosi tytuł pewnej książki, życie zaczyna się po sześćdziesiątce. Z jednej strony podsumuję swoje życie, z drugiej strony chcę pokazać, że w tym wieku jest czas, by zająć się tym, co się lubi. Gdy pracowałem zawodowo, nie starczało na to czasu. Teraz będzie go więcej, będę mógł nacieszyć się wnukami i przeznaczyć go na pasje.

Kiedyś spisałem swoje wspomnienia, których mottem były marzenia i wiara w ich realizację mimo wszystkich przeciwności losu. Będę opisywał sprawy trudne i smutne, ale także zabawne i wesołe, jak to w życiu, raz jest lepiej, raz jest gorzej, ale trzeba to akceptować. Do tych tematów będę nawiązywał również w tej książce. Ale to, co jest ważne, to optymizm, nadzieja oraz wiara w sukces możliwy do osiągnięcia. I pamiętajmy, nawet w najbardziej trudnych chwilach nie można się załamywać, zawsze trzeba wierzyć w siebie i iść do przodu. Mówię to jako człowiek, który wiele przeżył i wiele doświadczył. Wspomnienia nie będą lekkie, ale momenty cierpienia mają sens. Każde cierpienie prowadzi do pełni życia. Przybliżę pobyty w szpitalach, tak zwanych psychiatrykach. Z założenia powinny być tam dobre warunki, ale niejednokrotnie słaby personel i wiele niedociągnięć powodują, że zdarzają się historie takie, jakie ja przeżyłem. A bywało, że ocierałem się o śmierć. Mój przypadek zdiagnozowany jest jako ChAD, ale to lekka odmiana, bywają przypadki cięższe, bywają też poważne choroby psychiczne, jak schizofrenia albo inne psychozy.

Opowiadania te na jednych zrobią większe, a na innych mniejsze wrażenie, ale dla mnie jest to pewna forma terapii, ponieważ to, co tyle lat ukrywałem, ujrzy światło dzienne. Nie będą to też wypowiedzi autorytatywne z punktu widzenia medycyny. Ta historia będzie na pograniczu dokumentu, prawdy, ale też fikcji literackiej. Życie pisze różne scenariusze. Łatwiej jest wydać książkę o miłych, wesołych historiach niż poważnych tematach. Ludzie ciągle zasypywani informacjami z kraju i ze świata o różnych, bardzo trudnych i dramatycznych zdarzeniach się uodpornili. Ale znajdą się też tacy, dla których ta opowieść będzie wstrząsająca czy bulwersująca, ale zarazem interesująca i ciekawa. Chciałbym, żeby te wspomnienia przyczyniły się do czegoś pozytywnego. I jeżeli pomogą chociaż jednej osobie, to tym bardziej będzie to miało sens. Przejdźmy do głównego wątku mojej opowieści.

Żyłem w dwóch światach. Z jednej strony byłem chory, z rozpoznaniem ChAD, przebywałem w szpitalu psychiatrycznym, z drugiej strony byłem szanowanym i dobrze notowanym prezesem zarządu firmy, którą przejąłem w 1983 roku. Postaram się o tym opowiedzieć. Przejąłem tę firmę, gdy znajdowała się w bardzo trudnej sytuacji gospodarczej i finansowej. Wymagało to ode mnie dużo pracy i zaangażowania. Cały czas byłem oceniany przez wszystkich członków na corocznych rozliczeniowych Walnych Zgromadzeniach, gdzie niejednokrotnie w tajnych głosowaniach musiałem dostawać absolutorium. Tego typu forma rozliczeń za pracę była dodatkowo stresująca. Nie szukam przyczyn, bo nikt ich nie zna, ale wiele okoliczności w danym momencie, i być może całe pasmo niesprzyjających zdarzeń, spowodowało, że znalazłem się pierwszy raz w szpitalu psychosomatycznym czy psychiatrycznym.

Zawsze miałem ambitne plany życiowe zarówno w sferze prywatnej, jak i zawodowej. Udało mi się skończyć studia, rozpocząłem pracę na kierowniczym stanowisku, szybko awansowałem na szefa firmy, realizowałem pasje związane z podróżami. Układało mi się z kobietami, a w pewnym momencie zakochałem się i postanowiliśmy z tą kobietą razem iść przez życie. Wziąłem ślub. Odbyło się huczne wesele na ponad sto osób, a wcześniej niezapomniany wieczór kawalerski. Po jakimś czasie urodził mi się pierworodny syn, a po dwóch latach drugi. Pierwsze miesiące stanu wojennego spędziłem w wojsku. Na czas służby wojskowej musiałem rozstać się z kochaną żoną. To były ciężkie chwile i przeżycia.

Obecnie czuję się, mimo zdiagnozowanej choroby, szczęśliwym facetem, a nawet człowiekiem sukcesu. Ale osiągnięcie tego nie było łatwe, konieczne było pozytywne myślenie, wiara, że wszystko się dobrze ułoży. Bardzo ważne w tym wszystkim było uczucie do kobiety, którą wybrałem na żonę, oraz do dzieci. Rodzina była najważniejsza. Po prostu miłość. Pamiętajcie – pięćdziesiąt procent spraw układa się sama. Ale zawsze w miarę możliwości trzeba się starać i dążyć do obranego celu. Musiałem też zaakceptować chorobę. I podjąć z nią walkę.

Olbrzymia moc tkwi w poczuciu, że jest się kochanym. Jest to prawdopodobnie najskuteczniejsza ze znanych nam sił leczących zarówno psychicznie, jak i fizycznie. Dla mnie to uczucie było bardzo ważne. Miłość żony i dzieci dodawała mi siły, żeby jak najszybciej osiągnąć dobrą formę. Z wielu artykułów można wyciągnąć wniosek, że najważniejsza jest miłość. Pozwólcie, że powiem kilka słów na temat tego uczucia.

Bardzo podoba mi się stwierdzenie: „Żeby zmienić ludzi, trzeba ich kochać. Nasz wpływ sięga dotąd, dokąd sięga nasza miłość”.

Ważny jest dla mnie 1. List do Koryntian:

Miłość cierpliwa jest, łaskawa jest.

Miłość nie zazdrości, nie szuka poklasku,

nie unosi się pychą,

nie dopuszcza się bezwstydu,

nie szuka swego,

nie unosi się gniewem,

nie pamięta złego;

nie cieszy się z niesprawiedliwości,

lecz współweseli się z prawdą.

Wszystko znosi,

wszystkiemu wierzy,

we wszystkim pokłada nadzieję,

wszystko przetrzyma.

Miłość nigdy nie ustaje (...).

Bardzo lubię zdanie ks. Jerzego Popiełuszki: „Miłość nie istniałaby, gdybyśmy byli do niej zmuszani”.

Jeszcze zacytuję średniowiecznego włoskiego poetę Dantego Alighieri: „Miłość jest najwyższą siłą wszechświata, to ona wprawia w ruch gwiazdy” oraz „Miłość jest pierwszą wśród nieśmiertelnych rzeczy”.

Piszę tyle o tym uczuciu, bo tak jak wspominałem, jest to najprawdopodobniej najlepsze lekarstwo na wiele schorzeń zarówno psychicznych, jak i fizycznych. W każdym razie mi na pewno pomogło i pomagało w trudnych chwilach.

Pierwszy raz, gdy znalazłem się w szpitalu psychiatrycznym, nie znałem zasad tam panujących. W pewnym sensie to dodatkowo mnie zgubiło i postawiło w trudnej sytuacji. Byłem bardzo zmieniony po lekach. Ale ciągle miałem chęć do życia. W pobliżu widziałem kort tenisowy, dlatego w pierwszej rozmowie telefonicznej powiedziałem żonie: „Kochanie, przywieź mi rakietę do tenisa! Teraz będę miał więcej czasu, to sobie pogram”. Moja kochana żona przyjechała z rakietą, ale zobaczyła swojego faceta w takim stanie, że ledwo chodził. Ilość leków w pierwszym etapie leczenia spowodowała takie zmiany, że bardzo młodej, atrakcyjnej kobiety widok ten nie nastrajał optymistycznie i radośnie. Pamiętam tę sytuację i ona czasami mi ją przypomina. Usiedliśmy na ławce. Ja ledwo bełkotałem, cały czas ciekła mi ślina, a sylwetkę miałem pochyloną. Wstydziłem się, że widzi mnie w takim stanie. Wyglądałem prawie jak jakiś starzec. Gdzie ta energia, przebojowość, wysportowane ciało... „Gdzie ten przystojny facet, za którego wyszłam za mąż?” ‒ przypuszczałem, że tak myśli. I tak pewnie myślała. Było to sześć lat po ślubie. Przed nami całe życie, małe dzieci. Co teraz? Jak sobie poradzimy? Pytali wówczas ludzie.

Ale my już wtedy na ławce, trzymając się za ręce i tuląc do siebie, wiedzieliśmy, że obojętnie, ile będziemy musieli pokonać przeszkód i problemów, razem stawimy życiu czoła i damy radę. Pokonamy wszystkie trudności, kłopoty i w miarę wzorowo wychowamy naszych dwóch synów. Wierzyliśmy, że skończą porządne studia i wyrosną na wspaniałych, prawych, zaradnych, uczciwych i mądrych ludzi.

Obserwował nas wtedy lekarz i personel. Na zakończenie wizyty jeden z lekarzy powiedział: „Jak się ma taką żonę i widać to uczucie między wami, to z choroby szybko się pan wygrzebie”. I tak było. To były miłe słowa.

W czasie wychowywania synów bywało różnie. Czasami myśleliśmy, że skoro oboje studiujemy, to nie damy rady. Co potem? Dzisiaj jesteśmy dumni, że wszystko dobrze się układa i synowie dają radę w biznesach. Bywało, jak to w życiu, raz lepiej, raz gorzej, ale to też trzeba akceptować. Bez tego nie można żyć. Nasi synowie już w młodym wieku usamodzielniali się, wykorzystywali możliwości, jakie daje postęp cywilizacyjny. Korzystali bardo dużo z Internetu. Zamożność, bogactwo nie są czymś nagannym, gdy są osiągane przez własną pracę, zdolności, innowacyjność. Dzięki temu istnieje postęp i tacy ludzie mogą dużo dawać innym. Mój ulubiony filozof Erich Fromm powiadał: „Nie jest bogaty ten, kto dużo ma, lecz ten, kto dużo daje”, a „Ten, kto jedynie gromadzi, zamartwia się z powodu jakiejś straty, jest w sferze psychologicznej biedny”. Kluczem do szczęścia jest robienie tego, co się lubi i kocha. Ważne są marzenia i ich realizowanie. Jeśli się nie marzy, w pewnym sensie przestaje się żyć. Celem tej lektury jest to, żeby każdy czytelnik nabrał chęci do życia i zaczął doceniać każdy dzień, szukał szczęścia na własna miarę. Starał się za wszelką cenę pokonywać trudności, a przede wszystkim choroby. Nie dawajmy się złym nastrojom, uciekajmy od depresji i chandry. Starajmy się być dla siebie dobrymi i pozwalajmy sobie na drobne i większe przyjemności, bo wiadomo, że na co dzień nie mamy na to czasu.

Z żoną jesteśmy już po perłowych godach, a we wrześniu miną trzydzieści dwa lata od naszego ślubu. I nadal, jak trzeba, jeden na drugiego liczy, a szczególnie ja w momentach kryzysowych.

Kilka dni poza domem powodują u mnie tęsknotę. Dlatego największą wartością jest jednak dla mnie dom rodzinny, moi synowie oraz żona. Bardzo szanowałem swoich rodziców, siostrę i brata, byłem do nich przywiązany.

Rodziców bardzo mi brakuje, mimo że od śmierci mamy upłynęło prawie dwadzieścia lat, a od śmierci taty przeszło osiem. Dlatego nie chcę się za bardzo mądrzyć, ale wszystkim mówię: szanujmy swoich rodziców i cieszmy się, kiedy są jeszcze z nami. Doceniajmy ich życiową mądrość i bardzo duże doświadczenie. Dobrze, że mamy zapał młodzieńczy, niejednokrotnie podejmujemy duże ryzyko, bo bez ikry młodzieńczej też nie byłoby postępu. Wiadomo, że są pewne różnice wynikające z innych pokoleń. Ale starajmy się, w miarę możliwości, niwelować je. Dobre relacje z rodzeństwem są bardzo ważne, bo na nich w razie kłopotów też zawsze można liczyć.

Zgodnie z profesorem Hansem Selyem, badaczem stresu, staram się wszystkie zmysły kierować zawsze na przyjemne strony życia i szybko zapominać wszystko, co złe. Profesor ten wprowadził do życia pojęcie stresu i poświęcił temu pięćdziesiąt lat pracy naukowej. Naukowiec stwierdził też, że bez stresu nie byłoby życia. Warto poczytać o tej postaci.

To, że miałem kłopoty zdrowotne, podyktowane było wieloma czynnikami. W dalszej części przedstawię, z czego wynikały. W każdym razie jak każda choroba nieszczęście przynosi kolejne doświadczenie życiowe. Był taki cytat: „A kto w nieszczęściu nie był, jako żywe nie wie, co rozkosz, co dobro prawdziwe i kto nie leżał w bólu i w chorobie, ten zdrowia najmniej nie szacuje sobie”. Czyli choroba jako doświadczenie życiowe może przynieść korzyści. W efekcie pozwoli i ułatwi zrozumieć innych, uwrażliwi na cudze cierpienie, nauczy większej tolerancji, pomoże docenić zdrowie oraz wpłynie pozytywnie na wiele aspektów życia. Człowiek, który otarł się o śmiertelne niebezpieczeństwo, nie będzie przejmował się byle czym, nauczy się cieszyć drobiazgami, doceni każdy dzień. Doceni również to, że jest kochany. Miłość jest źródłem zdrowia, siły i dodaje energii do dalszego funkcjonowania.

Psychiatrią i zdrowiem psychicznym zainteresowałem się 13 lipca 1986 roku. Wtedy pierwszy raz znalazłem się w szpitalu na oddziale psychosomatycznym. Data trzynastego okazała się feralna. Ten początek miał konsekwencje w dalszym życiu prywatnym i zawodowym. Mimo wielu cierpień, bardzo trudnych momentów, czas ten oceniam dosyć pozytywnie. Choroba nas zbliżyła. Zagrożenie, wynikające z mojej niedyspozycji, którego czasami się obawialiśmy, spowodowało, że staraliśmy się dbać o higienę psychiczną i fizyczną. Starałem się zawsze szukać równowagi między pracą a wypoczynkiem. Nie zawsze jednak się to udawało. Powodem było przeciążenie problemami związanymi z pracą, np. sprawami kadrowymi, ponieważ w grę wchodziły stosunki rodzinne. W firmie zatrudniony był mój szwagier. Dobry fachowiec, ale nie każdemu się to podobało. Był pracownikiem funkcyjnym.

Problemy te nie były łatwe do rozwiązania. W pracy była zła komunikacja, a także zła współpraca między funkcyjnymi. Nie było widać między nimi nici porozumienia. Cotygodniowe narady z funkcyjnymi nie dawały rezultatu. Oczekiwali ode mnie nie wiadomo czego, a szczególnie główny księgowy, który zawsze miał duży wpływ na wszystko. Trudnej sytuacji niektórzy nie rozumieli. Drastyczne posunięcia jak na przykład zwolnienie z pracy w warunkach firmy, w jakiej pracowałem, też nie było łatwe ze względu na organy statutowe, które muszą się wypowiedzieć, a nie jest to łatwe do przeprowadzenia. Na rynku ofert pracy, i to jeszcze z takim wynagrodzeniem, w tamtym czasie nie było. Sytuacja stała się nie do zniesienia.

Muszę powiedzieć, że byłem zatrudniony w tej firmie jako prezes zarządu od kilku lat, a dokładnie od 1983 roku. Firmę przejąłem tak, jak mówiłem, trzy lata wcześniej, w bardzo trudnej sytuacji gospodarczej i finansowej. Już wtedy miałem pierwsze symptomy choroby. Jednym z powodów rozstroju nerwowego był chroniczny stres oraz to, że znalazłem się w życiowej pułapce. Zaczęły się problemy ze snem, ciągłe i szybkie myśli o rozwiązaniu tych spraw. Pierwsze nieprzespane noce. Zmienność nastroju, od smutku i przygnębienia do radości, szczególnie po alkoholu. Coraz częściej szukałem pocieszenia przy kieliszku. I w gronie znajomych próbowałem znaleźć receptę na rozwiązanie trudnych spraw. Były chwile rozluźnienia, a nawet dobrego nastroju. Po alkoholu często jest weselej. To nie sprzyjało ani kondycji fizycznej, ani psychicznej. Po jakimś czasie udałem się do kolegi lekarza po pomoc. Zwierzyłem mu się przy butelce z alkoholem. Niestety, nie umiał mi jeszcze wtedy pomóc. Zaczęły się nieprzespane noce. Bardzo dużo czytałem, zmieniałem książki. Byłem niestabilny i niespokojny. Odwiedził nas wtedy mój teść. Powiedział żonie, że ja sam sobie nie poradzę. Wszyscy zaczęli się martwić i przejmować. Następnego dnia, gdy byłem u swoich rodziców, przejawiałem reakcje nerwowe. Nie byłem towarzyski jak do tej pory, spokojny, zadowolony. Reagowałem nerwowo i nie chciałem ani jeść, ani ich słuchać. Rodzice byli zaniepokojeni. Chcieli mi pomóc. Po prostu zachorowałem. Choroba może spotkać każdego, osobę wykształconą i niewykształconą, pracowitą i leniwą, różnych zawodów, starszą i młodszą, kobietę i mężczyznę. Widać, że i mnie spotkała. Choroba, jak mówią, nie wybiera. Ale do tej pory było tak, że rodziny ukrywały, bały się jej, wstydziły. Dopiero od kilku lat jest głośno o depresji. Ta choroba wywołuje współczucie i w pewnym sensie zrozumienie. Ale też zaczyna być modna.

Mania, euforia czy inne oznaki wariactwa? Wierzcie mi, odpowiednia terapia pozwala żyć normalnie, bywać i być szczęśliwym, dawać szczęście innym. Po prostu. Żyć! Ale moje zachowanie wtedy było nienormalne, inne.

W pewnym momencie wybiegłem z mieszkania. Byłem bardzo niespokojny. Wszystko to oznaczało, że jestem bardzo rozdrażniony. Rodzice skontaktowali się z moim kolegą, młodym lekarzem, u którego byłem wcześniej. Kolega doradził i powiedział, że załatwi, aby policja zawiozła mnie do szpitala. Tak też się stało. W momencie interwencji policji byłem w pobliżu swojego domu, a właściwie mieszkania rodziców.

Znajdowałem się na drodze polnej w zasięgu wzroku moich rodziców. Było wtedy bardzo ciepło, a nawet gorąco. Prażyło słońce. Podejrzewali, że dostałem udaru słonecznego. Bliżej pól, przyrody, wspaniałych łanów zboża i rzepaku czułem się lepiej i bezpieczniej. Po jakimś czasie, po interwencji rodziny i znajomego lekarza, przyjechał po mnie samochód policyjny. Siłą, nie patyczkując się ze mną, założyli mi kamizelkę bezpieczeństwa, a raczej kaftan bezpieczeństwa. Trochę użyli siły, bo jeden palec miałem obdarty i wybity. W tym czasie zawiadomili mojego brata i bratową – lekarza – którzy pojechali za nami do szpitala.

Były dwie możliwości: albo mnie przyjmą do tej placówki, albo zawiozą do szpitala psychiatrycznego, cieszącego się gorszą opinią i sama nazwa spowoduje, że konsekwencje będą o wiele gorsze, bo wiadomo, co się ogólnie myśli u nas w Polsce o tego typu miejscach. Jeszcze ponad dwadzieścia pięć lat temu pójście do psychologa, a tym bardziej lekarza psychiatrii, było wstydliwe i mało kto się do takich konsultacji przyznawał, a pobyt w szpitalu psychiatrycznym prawie całkowicie dyskryminował człowieka z życia. Często się zdarzało, że jeżeli ktoś leżał w psychiatryku, to potem był odrzucany przez pseudoprzyjaciół. Ja takiego problemu nie miałem. Ale też nie miałem takich wielkich przyjaciół. Ci, z którymi utrzymywałem kontakty, nawet nam pomagali, a relacje cały czas były poprawne. Prawdą jest też, że do tej pory nikt nie zna faktów z mojego życia, sprawy związane z leczeniem i pobytami w szpitalu były przemilczane, a w miarę szczery opis tych sytuacji przedstawiam pod ulubionym imieniem Ryszard. Wiem, że wiele osób się dowie i będzie mnie kojarzyło, ale dla ludzi mądrych i inteligentnych nie powinno mieć to znaczenia, a nawet powinno być korzystnie postrzegane, bo było nie było jest to dodatkowy bagaż doświadczeń i pewnej wiedzy. Jak to mówią, nie dajmy się zwariować. Dla innych wolę być bardziej anonimowy z wiadomych powodów. Najważniejsze jest jednak to, co człowiek sobą przedstawia, co prezentuje, jaką ma wiedzę. Sprawa psychiki w dalszym ciągu jest analizowana i jest to trudny temat. Lecz są też badania, które wykazują pewne pozytywne aspekty, które powodują korzystne zmiany. Ale o tym w dalszej części opowieści.

Mam zdiagnozowaną chorobę afektywną dwubiegunową, czyli ChAD. Cierpi na nią pięć procent społeczeństwa, niektóre źródła podają dziesięć, licząc lekkie przypadki. Tylko niecałe dwa procent populacji jest zdiagnozowane oraz się leczy. Choroba ta pustoszy życie cierpiących na nią ludzi oraz wszystkich wokół. To życie na huśtawce nastrojów... mania na przemian z depresją. Uczucia pozytywne to raczej faza manii, a uczucia negatywne to smutek, przygnębienie i depresja. Ale cierpiący na to ludzie są „normalni”. Ważne też jest, żeby to wiedzieć. Oczywiście i o chorobie, i o tym, co mówię.

Jeżeli chory znajdzie się w szpitalu, a ze mną tak też bywało, to mimo bardzo ciężkiej sytuacji traktowany jest niejednokrotnie jak arystokracja psychiatryka. Po pierwszych dniach kryzysu starałem się pomagać tym bardziej potrzebującym. Pomagając, czułem się jak wolontariusz. Łatwiej mi wtedy było znieść nieraz nawet kilkanaście dni pobytu, a nawet cztery czy pięć tygodni. Przekonany też byłem, że to wstydliwa choroba. A to przypadłość jak każda inna. Szpital podobny do tego, gdzie trafiają ci z połamanymi nogami, a tu trafiają pacjenci z chorą duszą. Poczucie, że jesteśmy potrzebni innym, było bardzo ważne. Szczególnie w takim szpitalu, gdzie życie zaczyna się od papierosa i kawy oraz mocnej herbaty w palarni. W cenie, i to jakiej, są papieros, kawa i herbata, a rarytasem czekolada, cukierek czy ciastko. Kto ma ten towar, jest bogaczem, kto nie ma, wszystko zrobi za papierosa lub herbatę. Tam rządzą takie zasady. Trzeba tam być, żeby zobaczyć, kto jest bogatym, a kto biednym. Przypomina mi się reklama, w której pada pytanie, czy Eskimos, który ma cztery psy, jest bogaty, czy biedny.

Myślę, że już czas obalić dawne mity i w bardziej cywilizowany sposób podejść do tych spraw. W innych krajach Europy Zachodniej, a tym bardziej w Stanach Zjednoczonych, jest pod tym względem o wiele lepiej. Panuje nawet moda na własnego psychologa czy psychoanalityka. Jest udowodnione, że ludzie szczęśliwi, mniej zagrożeni utratą pracy oraz bardziej zadowoleni rzadziej chorują. Dlatego należy pozytywnie myśleć, a pesymistów i malkontentów unikać. I warto pracować nad optymistycznym spojrzeniem na świat i ludzi oraz nie myśleć o chorobach. Zająć się tym, co się kocha i robi z pasją. Bo trzeba przestrzegać reguły, która brzmi: w zdrowym ciele, zdrowy duch. Zdrowie psychiczne nie jest, niestety, tak jak wszystko inne, dane raz na zawsze. Trzeba o nie dbać jak o ogród, jak o rośliny w nim, odpowiednio pielęgnować. Bez sprzyjających warunków marnieją i umierają. Już od dziś zadbaj o siebie. Nie zwlekaj!!!

Te choroby, tak jak inne, mogą dotknąć każdego. Ale staraj przeciwstawić się chorobie. Bardzo dużo zależy od nas samych. Nastawienie i potęga podświadomości odgrywa bardzo dużą rolę. Zacznij myśleć pozytywnie i optymistycznie. Niech szklanka wody zawsze będzie do połowy pełna, a nie do połowy pusta. I wiedz, że wszystkie sprawy częściowo ułożą się same. A najlepsze na strach jest działanie. Działaj za każdą cenę. Życie jest ciężkie i trudne, ale nie jest takie złe. Trzeba wiedzieć, że dostaniemy od niego to, czego się po nim spodziewamy. Żeby wszystko wydawało się proste, nasze życie nieraz musi się najpierw niezwykle skomplikować. Nie można odbić się od dna, jeśli się go wcześniej nie dosięgnie. Wszelkie kłopoty, porażki są przejściowe. A od dna można się już tylko odbić.

W czasach, gdy byłem szefem firmy i nic nie miałem na sumieniu, siedziałem z dwunastoma przestępcami za kratami szpitala. Kilku z nich miało straszne wyroki, niektórzy siedzieli za morderstwa, mieli zasądzone po dwadzieścia pięć lat, a nawet dożywocie. To było straszne. Piekło... Masakra... Najgorsze miejsce na ziemi... bo w więzieniu siedzą ludzie, którzy dopuścili się przestępstwa... a ja tu trafiłem chory, kiedy miałem manie w chorobie. Najbardziej koncentrowałem się na tym, żeby to wszystko przeżyć. Jak znaleźć z nimi wspólny język, jak nie dać się sprowokować? Jak się zachowywać, żeby widzieli, że się ich nie boję? Za co tam siedzę? Być tak odważnym, żeby prawie normalnie funkcjonować. Mimo zakazu posiadania ostrych narzędzi jeden z nich miał schowany na parapecie pod stertą czasopism nóż. Czasami próbował nim straszyć. Przecież nic nie miał do stracenia. Miał największy wyrok.

To były straszne dni. Ale wierzyłem, że to przeżyję i przyjdą piękne chwile w moim życiu. Otuchy dodawały mi wspomnienia, w których z dziećmi i żoną byliśmy w górach czy nad morzem. Kiedy było pięknie i kolorowo. Kiedy wszyscy się cieszyliśmy i kochaliśmy. Kiedy świat był taki piękny. Gdy zamykałem oczy, byłem tak blisko moich kochanych synów i żony. Wiedziałem, że ten koszmar minie. Przecież nie miałem wyroku, praktycznie nic nie zrobiłem. Rodzina dopytywała się o mnie w trosce. Ordynator mówił, że tak trzeba. Dziwna to była terapia. Po jakimś czasie od decyzji ordynatora trafiłem na oddział zamknięty. Przebywali tam różni ludzie i tam musiałem dać sobie radę. To były bardzo trudne momenty w moim życiu. Ale zawsze towarzyszyła mi zasada, że nawet najtrudniejsze momenty trzeba przeżyć i zawsze trzeba iść do przodu. Ktoś się kiedyś mnie zapytał, czemu tyle piszę, opowiadam o roli żony i synów. A to jest proste. Uczucie, jakie między nami jest, pomaga to wszystko przeżyć. Na biurku prezesa zarządu firmy, a raczej w szufladzie, trzymałem zapisaną regułę, o której mówię. W pracy też bywały bardzo trudne momenty, ale wszystkie trudności należy pokonywać.

Był 1989 rok, jedenaście lat po studiach, po dwóch fakultetach oraz sześć lat, odkąd byłem na samodzielnym stanowisku szefa niedużej firmy w południowej części kraju. Dwóch synów, kochająca żona, a ja w szpitalu psychiatrycznym. Rodzina mnie odwiedzała, troszczyła się o mnie. Ordynator zakwalifikował mnie na pięciotygodniowe leczenie. To było straszne.

Gdy poszedłem na przepustkę, postanowiłem uciec do jednego z miast wojewódzkich i nie wracać już z powrotem do szpitala. Pojechałem do dziewczyny, z którą spotykałem się w czasie wojska i tuż po studiach. Byłem z nią nawet zaręczony, ale do ślubu nie doszło z mojej winy. Wtedy to nie miało znaczenia. Pomogła mi i znalazłem się w klinice w mieście wojewódzkim na oddziale psychosomatycznym. Tam było znacznie lepiej. Informacja, że jestem w klinice, brzmiała całkiem inaczej. Dochodziłem do siebie. Tak jak tamten lekarz nie dawał mi szans na pracę, a tym bardziej na to stanowisko, to tutaj wszystko wracało do normy.

Po jakimś czasie zacząłem pracować. Nie było przeciwwskazań. Dalej byłem prezesem firmy. Ale co przeżyłem, to przeżyłem. W tamtym czasie, a o tym nie wspomniałem, byłem przypięty pasami do łóżka. Fakt, zbiłem lustro łazienkowe, ale kara była straszna. Tyle czasu być skrępowanym. Trauma na całego. To było okropne. Leżysz, nic nie możesz zrobić. Trzeba cierpliwie czekać. Kiedyś się to skończy i wszystko wróci do normy. Ale tam zrobiono mi krzywdę. Gdy byłem tak skrępowany, doznałem urazu ręki. Krew przestała mi prawidłowo przepływać. Dodatkowo pod pachami zrobiły mi się rany, które nie mogły się zagoić. Do dzisiaj mam blizny. To była straszna trauma.

Lekarz nie wiedział, jak przekazać te informacje żonie, która codziennie dzwoniła. Po wielu miesiącach ćwiczeń i rehabilitacji wróciła prawie całkowita sprawność ręki. Ale do dzisiaj jest trochę cieńsza i inaczej reaguje na temperatury, szczególnie w zimie.

W psychiatryku normą było złodziejstwo. Wszyscy to wiedzą, ale nikt z tym nic nie robi. To, że pacjenci są traktowani na zasadzie przynieś, podaj, pozamiataj i są poniżani, jest normalne. Najczęściej chodziliśmy przez całe dnie po korytarzu tam i z powrotem. To tam rozmawiało się z innymi, poznawało ludzi. Niektórzy po jakimś czasie bardziej się otwierają, na początku raczej nie mają do nikogo zaufania. Historie z ich życia są nieprawdopodobne. Wiele osób jest skrzywdzonych przez los. Moje wrażenia z pobytu były bardzo złe, ale trzeba się z tym pogodzić. Lekarze są obecni tylko od ósmej do czternastej, od poniedziałku do piątku. W sumie rządzą pielęgniarki, sanitariusze, kucharki, a w niektórych sprawach starsi pacjenci.

Towarzystwo to niejednokrotnie alkoholicy, narkomani, samobójcy, sprawcy wypadków, no i inne przypadki: schizofrenicy, cyklofrenicy, ludzie z depresją, wyczerpani nerwowo oraz ludzie z nerwicami. Przypadków tyle, ile osób. A form terapii jest mało. Czasami można zagrać w ping-ponga. Rozrywką jest, jak pielęgniarka zmierzy ci ciśnienie, jeżeli wyniesiesz śmieci na zewnątrz oddziału czy przyniesiesz obiad. Niepokojącym faktem jest to, że przebywa tam bardzo dużo młodych ludzi. Oni przecież zaczynają życie. Wśród nich są bardzo ładne dziewczyny, jak i przystojni mężczyźni. Wielu to niedoszli samobójcy, bardzo często uratowani w ostatniej chwili. Powodem ich prób samobójczych była często miłość bez wzajemności. Ktoś kogoś porzucił, a wtedy druga strona się załamała. Cały świat w jednej chwili się im zawalił. Później jednak cieszą się, że zostali uratowani, że otrzymali nowe życie. Poznałem wielu takich ludzi.

Miłość to najsilniejsze uczucie, lokujmy je w miarę prawidłowo, żeby było odwzajemnione. W momentach bardzo trudnych, a każdy prawie takie przechodzi, nie załamujmy się. Szkoda zdrowia i życia. Potem wszystko się powoli układa, wraca do codzienności.

Narkomania to też jest poważny problem. Poznałem i polubiłem tam wiele uzależnionych osób. Najlepszą receptą jest nie próbować używek, ale jak już się jest w tym bagnie, to za wszelką cenę trzeba próbować wrócić do normalności. Szukać pomocy u psychologa, psychiatry, fachowców od uzależnień, po prostu poddać się terapii. W każdym razie próbować. Poznałem wielu, którym się to udało.

Nie wstydzę się tego, gdzie byłem, chociaż specjalnie o tym nie mówię, dopiero w tej książce opowiem o dobrych i złych stronach pobytu w szpitalu psychiatrycznym. Różne są opinie o placówkach tego typu. Lepiej tam oczywiście nie trafić, ale jak mamy problemy, to pomoc jest niezbędna. Nie można się bać szpitali. Jednym pomogą, innym nie. Pracownicy też mają ciężko. Są osoby, które pobyt tam wspominają jak sanatorium, dzięki któremu wyszli z choroby. Opinie są różne. Ale starajmy się i róbmy wszystko, żeby tam nie trafić. Wiadomo, że żaden szpital nie wpływa pozytywnie na psychikę człowieka. Jednak chory, który ma dużą manię, bezpieczniejszy jest w szpitalu. Inaczej może zrobić coś sobie albo innym. To jest zło konieczne.

Człowiek zdrowy wchodząc na oddział psychiatryczny, czuje się nieswojo i popada w przygnębienie, a co dopiero osoba chora. Moim zdaniem dzieją się tam rzeczy złe, bo oprócz lekarzy i terapeutów cała reszta personelu ma niskie kwalifikacje, a tu trzeba pracować z najwrażliwszym organem pacjentów – psychiką. Można powiedzieć, że poza obchodem szpitalem rządzą sanitariusze, kucharki, a nawet w niektórych sprawach dłużej przebywający tam pacjenci. Poniżanie, naigrawanie się to codzienność w polskich placówkach zdrowia psychicznego. Moim zdaniem jest to problem, którego nie można zamiatać pod dywan. O prawa chorych dba się dosyć słabo. Mówiąc łagodnie, nie jest z tym najlepiej. Po tym, co tam przeżyłem, uważam, że cała nasza służba zdrowia jest chora, a w szpitalach psychiatrycznych szczególnie. Trzeba wiedzieć, że psychiatryk jest dla ludzi. Jedzenie dosyć dobre, ale pozostałe sprawy... Ludzie muszą otrzymywać pomoc. Jeżeli się wam przydarzy choroba i zajdzie taka potrzeba, nie bójcie się... Tam mimo wszystko dostaje się pomoc.

Można powiedzieć, że z jednej strony wzrosła wykrywalność chorób, z drugiej zaś społeczeństwo często nadużywa leków. Kolega zdradził mi, że w zakładzie co druga osoba bierze prozac. W swoim czasie faktycznie przez media okrzyknięty był „pigułką szczęścia” o wyjątkowych właściwościach poprawiających nastrój. Z tym wszystkim ostrożnie. Nie ma idealnego lekarstwa na wszystko. Pamiętajmy, największą ofiarą każdej choroby jest zawsze osoba chorująca. A oprócz lekarstw wiele innych spraw przyczynia się do poprawy stanu zdrowia.

Wiele znanych, nawet cenionych oraz lubianych pisarzy, aktorów, piosenkarzy, polityków chorowało na różnego typu schorzenia psychiczne i lepiej czy gorzej funkcjonowali. Na moją chorobę, czyli ChAD też cierpi wiele znanych osób. Nie wymieniam ich wszystkich z nazwiska, ale o niektórych to nawet dużo się mówiło. Pocieszam się też, że wśród nich jest autor i kompozytor – a jednocześnie rekordzista długiego życia, przeżył ponad sto jeden lat – utworu White Christmas. On też zmagał się z tą chorobą, wiele razy był hospitalizowany i dożył tak pięknego wieku. Dosyć długo też żył, bo ponad siedemdziesiąt cztery lata, Zbigniew Herbert – jeden z najwybitniejszych literatów XX wieku. Zmarł w 1998 roku. Wymienię też znanego miliardera amerykańskiego Howarda Hughesa, którego biografie czytałem z zainteresowaniem. Był taki bogaty, a i tak cierpiał na jakiś zespół obsesyjny. W niektórych przypadłościach, czy jesteś bogaty, czy biedny, musisz z tym żyć. Na pewno łatwiej jest temu, kto ma lepsze warunki finansowe. Ale czasami nie jest to takie proste. Musimy zawsze pamiętać, że choroba jest źródłem cierpienia, smutku, nieraz lęku i samotności. Nasuwa mi się na myśl sztuka teatralna Drzewa umierają stojąc z doskonałą aktorką Zofią Rysiówną, a mottem tego przedstawienia jest optymistyczna wiara i dobroć.

Choroby psychiczne to temat wciąż drażliwy, wstydliwy, o którym lepiej nie mówić. Ludzie boją się dyskryminacji, innego traktowania, po prostu się wstydzą. Ale jak się szczerze rozmawia z ludźmi, okazuje się, że prawie każdego to dotyczy. Każdy, jeśli sam nie ma problemu, to ma kogoś takiego w bliższej lub dalszej rodzinie albo znajomego. Często rodzice, ciocia albo wujek, albo dobra znajoma ma problem. Nowo poznani znajomi, jak wspomniałem o mojej książce i jej tematyce, podpowiadali mi tytuły: Czy to jest problem?, Nie jesteś sam czy wreszcie ten, który wybrałem: Z podniesioną głowa.

Wiem, że po jakimś czasie tematy te będą inaczej traktowane. O seksie też inaczej się dzisiaj rozmawia niż kilka lat temu. W szkole jest nowy przedmiot: wychowanie w rodzinie. Rodzice inaczej rozmawiają z synami czy córkami niż nasi dziadkowie. Tak też będzie ze zdrowiem psychicznym.

W Polsce po pomoc lekarza specjalisty zgłasza się około czterech procent populacji, w Europie jedenaście procent, a w Stanach Zjednoczonych prawie każdy ma psychoterapeutę. W Polsce ponad półtora miliona osób w ciągu roku trafia do szpitali psychiatrycznych. Jest to wzrost o około dziewięćset tysięcy. Od 1990 do 2004 roku jest to największy odsetek w Europie. Liczba osób cierpiących na zaburzenia psychiczne coraz bardziej rośnie, ponieważ wzrasta też liczba tych, którzy żyją w stresie. Na podstawie wiedzy z Internetu powiem, że tylko w Stanach Zjednoczonych na walkę ze stresem wydaje się rocznie trzysta miliardów dolarów, czyli około siedem do dziewięciu tysięcy pięciuset dolarów na pracownika. Mówi się wręcz o epidemii stresu, a on bardzo często doprowadza do chorób psychicznych. Przewiduje się, że choroba, na przykład depresja, której przyczyną często jest chroniczny stres, stanie się główna chorobą zawodową XXI wieku i będzie przyczyną największej absencji w pracy. A wiadomo, że to bardzo negatywnie wpływa na stabilność poszczególnych przedsiębiorstw. Mniej stresu to dłuższe i lepsze życie.

Każdy może zachorować – dziecko, nastolatek, osoba dorosła albo w podeszłym wieku. Ale trzeba też wiedzieć, że około piętnaście procent przypadków depresji kończy się samobójstwem. Jest tylko chwila na podjęcie tak drastycznej, ekstremalnej i oczywiście nierozsądnej decyzji. Prawie każdy mógłby podać przykład osoby w swoim otoczeniu, która odebrała sobie życie.

Z badań statystycznych wynika, że aż czterdzieści procent obawia się, że ich też to dotknie. Aż dwadzieścia pięć procent Polaków odczuwa na co dzień wyczerpanie i wykończenie, dwadzieścia osiem procent zmęczenie, szesnaście procent oznaki zdenerwowania, dwanaście procent smutek i zmęczenie. Bardzo dużo, bo około osiemdziesiąt pięć procent społeczeństwa uważa, że warunki życia w naszym kraju są trudne i niekorzystne dla naszego zdrowia psychicznego. Najczęściej wymieniane przyczyny to problemy z pracą, bardzo duże bezrobocie – prawie siedemdziesiąt siedem procent w danym czasie ankietowanych nie miało pracy, kryzys rodzinny – czterdzieści siedem procent, bieda – prawie czterdzieści jeden procent oraz uzależnienie się od alkoholu i narkotyków.

Choroby psychiczne ciągle jeszcze mają negatywne konotacje w odbiorze społecznym. Ci, którzy się leczą albo byli w szpitalu, nie chcą się do tego przyznać. Mają wtedy kłopoty w pracy i na studiach. Najczęściej ludzie chorują na depresję, nerwicę oraz zaburzenia związane z utratą pracy, lęk o zabezpieczenie środków do życia i o przyszłość rodziny. Chorują uczniowie, studenci, ludzie różnych zawodów, młodzi, dorośli i w podeszłym wieku. Pracodawcy nie chcą zatrudniać osób z problemami psychicznymi. Chorzy praktycznie sami muszą sobie radzić. A prawda jest taka, że są w pewnym stopniu wyrzucani poza nawias społeczeństwa.

Jeszcze raz podam liczbę chorych w naszym kraju. To prawie milion sześćset tysięcy osób. To ci, którzy się odważyli i niejednokrotnie musieli pójść do lekarza specjalisty. A ile jest niezdiagnozowanych osób?

Coraz częściej mówi się o tych sprawach. 10 października jest Światowym Dniem Zdrowia Psychicznego. Według Światowej Organizacji Zdrowia już co piąta osoba cierpi na zaburzenia lub choroby psychiczne. Trzeba mieć świadomość, że dzięki leczeniu farmakologicznemu mogą w miarę normalnie funkcjonować. Trzeba poddać się diagnozie i pogodzić z faktem, że jest się chorym. Trzeba zaakceptować chorobę i z nią żyć. Trzeba bardzo dużo wytrwałości, cierpliwości, a bliska osoba musi na każdym kroku wspierać chorą osobę. Wtedy efekty są bardzo dobre.

Musimy nauczyć się dbać o zdrowie psychiczne, tak samo jak o poziom glukozy we krwi czy cholesterolu. Do tego powinniśmy dążyć w Polsce. Przecież w naszym kraju chorzy psychicznie stanowią coraz większy problem. Ważna jest diagnoza i regularne zażywanie leków. A leki są coraz skuteczniejsze. Nie mają już takich działań ubocznych jak kiedyś. Przynajmniej ja w mniejszych ilościach dobrze je toleruję. Dlatego leczenie farmakologiczne jest wskazane. Ważna jest także, a nawet bardzo ważna, pomoc najbliższych. Istotna jest też tolerancja. I trzeba wiedzieć i przyjąć do wiadomości, że psychiatra to lekarz, którego nie należy się bać ani wstydzić.

Fachowcy oszacowali, iż do 2020 roku liczba osób z problemami psychicznymi wzrośnie o pięćdziesiąt procent, czyli tylko w Polsce będą to ponad dwa miliony czterysta osób.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: