Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Pogląd na żywot i pisma księdza Hugona Kołłątaja podkanclerzego koronnego - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Pogląd na żywot i pisma księdza Hugona Kołłątaja podkanclerzego koronnego - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 441 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

NA ŻY­WOT I PI­SMA KSIĘ­DZA HU­GO­NA KOŁ­ŁĄ­TA­JA POD­KANC­LE­RZE­GO KO­RON­NE­GO

Skre­ślo­ny przez

Hen­ry­ka Schmit­ta.

LWÓW.

NA­KŁA­DEM AU­TO­RA.

Głów­ny skład w księ­gar­ni J. Mi­li­kow­skie­go.

1860.

W DRU­KAR­NI ZA­KŁA­DU NA­RÓD. IM. OSSO­LIŃ­SKICH.

PRZED­MO­WA.

Od­dać cześć na­leż­ną praw­dzi­wej za­słu­dze, jest za­wsze obo­wiąz­kiem tych, któ­rzy nad roz­ja­śnie­niem prze­szło­ści oj­czy­stej pra­cu­ją. Nie rów­nie święt­szą prze­cież jest ich po­win­no­ścią obro­na każ­de­go oby­wa­te­la za­słu­żo­ne­go oj­czyź­nie, któ­re­go czy­ny, dą­że­nia i cha­rak­ter po­twarz zło­śli­wa w naj­czar­niej­szych przed­sta­wi­ła bar­wach, aby mu od­jąć cześć i do­bre imie. Chcąc do­peł­nić tej po­win­no­ści, za­mie­rzy­łem skre­ślić ży­wot pu­blicz­ny i na­uko­wy Hu­go­na Koł­łą­ta­ja, prze­ciw któ­re­mu za­wiść i za­zdrość naj­cięż­sze mio­ta­ły po­ci­ski. Prze­ko­naw­szy się jed­na­ko­woż, jak nie­do­sta­tecz­ne są źró­dła i ma-te­ry­ały, któ­re do tej pra­cy ze­brać się dalo, mu­sia­łem prze­stać na po­glą­dzie tyl­ko, zo­sta­wia­jąc zdol­niej­szym pi­sa­rzom i le­piej w źró dla po­trzeb­ne opa­trzo­nym, do­kład­ne i wszech­stron­ne ob­ro­bie­nie tak waż­ne­go przed­mio­tu. Gdy­by Koł­łą­taj był sie uro­dził i żył w Niem­czech, Fran­cyi lub An­glii, wy­da­no­by już pew­nie mno­gie dzie­ła o nim i jego pi­smach: u nas zdo­by­to sie le­d­wie na dwa ob­szer­niej­sze wspo­mnie­nia o jego pra­cach i usi­ło­wa­niach na­uko­wych i edu­ka­cyj­nych. Oba te pi­sma mniej dziś zna­ne więk­szej pu­blicz­no­ści, nic były prze­dru­ko­wy­wa­ne, gdy za to bro­szu­ra po­twar­cy jego Li­now­skie­go trzy­krot­nie już zo­sta­ła od­ro­czo­ną w Kra­ko­wie, Lesz­nie i Wro­cła­wiu.

Nie ma­jąc pod ręką wszyst­kich źró­deł do skre­śle­nia do­kład­ne­go ży­wo­ta Koł­łą­ta­ja, sta­ra­łem się nie­do­sta­tek ten za­stą­pić jak naj­wszech­stron­niej­szym roz­bio­rem dziel jego, z któ­rych uda­ło mi się nic jed­ną wy­do­być waż­ną oko­licz­ność, od­no­szą­ca się tak do spraw pu­blicz­nych kra­ju jak nie mniej i do dzia­łań sa­me­go Koł­łą­ta­ja. Jak zaś da­le­ce za­da­niu memu od­po­wie­dzia­łem, oce­nią sami czy­tel­ni­cy, pod któ­rych sąd dzie­ło to od­da­ję. Ze wie­le w niem znaj­dzie się nie­do­kład­no­ści, wiem sam o tem do­brze, lecz z dru­giej stro­ny mam prze­świad­cze­nie, że po­wszech­ność na­ro­do­wa, obzna­jo­mio­na z trud­no­ścia­mi, ja­kie u nas prze­wal­czać trze­ba, chcąc byle jaka kre­ślić mo­no­gra­fią, nie bę­dzie zbyt wy­ma­ga­ją­cą i chęć do­brą przyj­mie za uczy­nek. Nie­do­sta­tecz­ność źró­deł, któ­re na­le­ża­ło­by po ca­łej zbie­rać Eu­ro­pie, czy­ni nie­po­dob­nem do­kład­ne opra­co­wa­nie bliż­szych na­wet wy­da­rzeń dzie­jo­wych. Wy­pa­da za­tem nic jed­no szczę­śliw­szej po­zo­sta­wić przy­szło­ści, a za­ga­jać dla tego tyl­ko przed­mio­ty waż­niej­sze, aby dać in­nym, któ­rzy są przy­pad­ko­wo w po­sia­da­niu ja­kiejś czę­ści źró­deł doń się od­no­szą­cych, po­chop do ogło­sze­nia tych­że, co umoż­li­wi do­pie­ro uzu­peł­nie­nie wszel­kich nie­do­stat­ków. Spo­dzie­wam się tez z pew­no­ścią, że współ­o­by­wa­te­le tro­skli­wi o wzrost pi­śmien­nic­twa oj­czy­ste­go i o sła­wę przod­ków, nie będą ukry­wać przed świa­tem źró­deł, któ­re w swych mają zbio­rach, a któ­re mo­gły­by się przy­czy­nić do po­ja­śnie­nia wy­da­rzeń z cza­sów

Sta­ni­sła­wa Au­gu­sta, i do oka­za­nia za­ra­zem wpły­wu ogrom­ne­go, jaki Koł­łą­taj wy­wie­rał na spra­wy pu­blicz­ne w naj­waż­niej­szych i naj­niesz­czę­śliw­szych chwi­lach tego pa­no­wa­nia. Co zaś do mnie na­zwę się szczę­śli­wym, je­że­li mimo nie­do­sta­tecz­no­ści źró­deł Ia­kich zdo­ła­łem choć w czę­ści wpływ ten wy­świe­cić, i skrom­nym wień­cem uczcić grób za­słu­żo­ne­go oj­czyź­nie czło­wie­ka, je­że­li po­tra­fi­łem wy­ka­zać bez­za­sad­ność mio­ta­nych prze­ciw nie­mu za­ska­rzeń i po­twa­rzy!

Pi­sa­łem we Lwo­wie w Lu­tym 1860.

Hen­ryk Schmitt.

WSTĘP.

Po­mię­dzy mę­ża­mi sta­nu i pi­sa­rza­mi z cza­sów Sta­ni­sła­wa Au­gu­sta Po­nia­tow­skie­go zaj­mu­je Hugo Koł­łą­taj tak zna­ko­mi­te sta­no­wi­sko, że dzi­wić się praw­dzi­wie na­le­ży, dla cze­go do­tąd nikt się nie za­jął na­pi­sa­niem do­kład­ne­go ży­wo­ta jego, gdy prze­cież o tylu in­nych, któ­rzy mu ani zdol­no­ścia­mi ani za­słu­gą do­rów­nać nie mogą, ob­szer­nie się roz­pi­sy­wa­no. Jan Snia­dec­ki i Ba­de­ni od­da­li wpraw­dzie cześć jego za­słu­gom na­uko­wym, lecz ze­bra­li zbyt mało szcze­gó­łów z jego ży­cia pu­blicz­ne­go, gdy za to inni, po­wo­do­wa­ni za­wi­ścią i za­zdro­ścią, do po­twa­rzy się na­wet ucie­ka­li, aby go za ży­cia i po śmier­ci znie­sła­wiać w ob­li­czu ca­łe­go kra­ju, a tem sa­mem wszel­ką cześć mu od­jąć. Koł­łą­taj do­świad­czył losu wszyst­kich nie­mal lu­dzi, ce­lu­ją­cych wy­zsze­mi zdol­no­ścia­mi i nie­ogra­ni­czo­nem po­świę­ce­niem w spra­wie po­wszech­nej, ze po upad­ku tej spra­wy rze­sza drob­nych du­chów wy­stą­pi­ła prze­ciw nie­mu z za­ska­rze­nia­mi naj­dzik­sze­mi, a po­wo­du­jąc się nie­su­mien­ną stron­ni­czo­ścią, przy­pi­sy­wa­ła mu czy­ny i za­mia­ry ohyd­ne, choć na po­par­cie swych oszczerstw, nie zdo­ła­ła­by pew­nie nie­wąt­pli­wych i nie­zbi­tych przy­to­czyć do­wo­dów. Lecz któż się trosz­czy w roz­na­mięt­nie­niu stron­nie­zem o do­wo­dy, kto chce być spra­wie­dli­wym wśród klęsk i nie­szczęść pu­blicz­nych? Każ­dy prze­ciw­nie rad zwa­la na dru­gich całą winę, a po­wszech­ność, któ­ra nic do­peł­ni­ła świę­tych obo­wiąz­ków po­świę­ce­nia nie­ogra­ni­czo­ne­go w spra­wie oj­czy­zny, przy­kla­sku­je zbyt czę­sto zło­śli­wym oszczer­stwom, mio­ta­nym prze­ciw naj­za­słu­żeń­szym oby­wa­te­lom, po­nie­waż chcia­ła­by tym spo­so­bem uwol­nić sie­bie od wszel­kiej od­po­wie­dzial­no­ści w ob­li­czu świa­ta i dzie­jów. Gdy zaś po la­tach wie­lu ucich­ną na­mięt­no­ści, a nowe po­ko­le­nie, nie ma­ją­ce bez­po­śred­nie­go udzia­łu w wy­pad­kach, za­pra­gnie przy­stą­pić do orze­cze­nia bez­stron­ne­go sądu o lu­dziach i zda­rze­niach przo­szło­ści, znaj­du­je czę­sto­kroć wszel­kie już śla­dy za­tar­te, po któ­rych moż­na­by praw­dy do­cho­dzić. Z cze­go wy­ni­ka, że nie je­den musi dźwi­gać całe brze­mię naj­nie­za­słu­żeń­szych za­rzu­tów, dla tego je­dy­nie, po­nie­waż nie­po­dob­na wy­ka­zać w spo­sób prze­ko­ny­wa­ją­cy każ­de­go, że mimo po­zo­rów, świad­czą­cych prze­ciw oskar­żo­ne­mu, po­stę­po­wa­nie jego i chę­ci wol­ne były od wszel­kiej przy­ga­ny. Przy­czy­nia i to rów­nież nie mało trud­no­ści, że lu­dzie praw­dzi­wej za­słu­gi i wyż­szych uspo­so­bień czu­ją zwy kle aż nad­to wła­sną war­tość swo­ją, by mie­li od­po­wia­dać na za­rzu­ty po­kąt­nych oszczer­ców, co nie­roz­waż­na po­tom­ność bie­rze cza­sa­mi za przy­zna­nie się do winy, lub do­ro­zu­mie­wa się przy­najm­niej, ie cha­rak­ter i czy­ny za­skar­żo­nych nie były tak cał­kiem bez za­rzu­tu, je­że­li ani oni sami ani któś ze współ­cze­snych w ich nic wy­stą­pił obro­nie. Kto tak są­dzi, za­po­mi­na wi­docz­nie, że gdy z jed­nej stro­ny lu­dzie wiel­kich i rze­czy­wi­stych za­sług po­czy­ty­wa­li­by każ­dą obro­nę wła­sną tego ro­dza­ju za ubli­że­nie so­bie sa­mym, inni zno­wu pod brze­mie­niem strasz­nych nie­szczęść pu­blicz­nych, któ­re cały kraj do­tknę­ły, nie po­czu­wa­ją w so­bie ani chę­ci ani od­wa­gi do uj­mo­wa­nia się za krzyw­da, wy­rzą­dzo­ną po­je­dyn­cze­mu w chwi­li po­wszech­nej nie­do­li. Tem więk­szy cię­ży obo­wią­zek na po­tom­no­ści, aby cno­cie spo­twa­rza­nej naj­su­mien­nioj­sze sta­ra­ła się wy­rzą­dzić za­dość­uczy­nie­nie.

Z tego po­wo­du za­mie­rzy­łem so­bie skre­ślić ży­wot Koł­łą­ta­ja, aby wy­ka­zać, jak da­le­ce ci uchy­bia­ją praw­dzie, któ­rzy opie­ra­jąc się na bar­dzo po­dej­rza­nych za­ska­rze­niach Li­now­skie­go i in­nych oso­bi­stych prze­ciw­ni­ków pod­kanc­le­rze­go, chcie­li­by w po­wszech­ność wmó­wić, że maż ten za­słu­żo­ny po­wo­do­wał się głów­nie wzglę­da­mi am­bi­cji i ko­rzy­ści wła­snej, cho­ciaż od in­nych bez­wa­run­ko­we­go wy­ma­gał po­świę­ce­nia w spra­wie pu­blicz­nej. Nie my­ślę utrzy­my­wać, że wszy­scy bez­wy­jąt­ko­wo uwie­rzy­li po­da­niom, za­słu­dze jego uwła­cza­ją­cym, po­nie­waż prze­ciw­nie nie bra­kło mu nig­dy zwo­len­ni­ków, któ­rzy zdol­no­ści i chę­ci jego pra­we ce­nie umie­li: lecz że za­skar­że­nia prze­ciw­ni­ków mo­gły­by oba­ła­mu­cić opi­nią pu­blicz­ną, nie bę­dzie ni­ko­mu pew­nie wy­da­wać się zby­tecz­nem usi­ło­wa­nie, aby z ze­sta­wie­nia wszel­kich oko­licz­no­ści, bez­za­sad­ność tych­że wy­ka­zać. Wiem wpraw­dzie, że w do­ko­na­niu tego przed­się­wzię­cia z wie­lo­krot­ne­mi przyj­dzie ła­mać się trud­no­ścia­mi, a szcze­gól­niej z bra­kiem źró­deł, któ­re dziś po ca­łym roz­rzu­co­ne są świe­cie; nie wąt­pię prze­cież, że i te, któ­re ze­brać się dało, do­star­czą mno­gich do­wo­dów prze­ciw tym, co chcie­li­by każ­dą cno­tę po­ni­żyć, aby ich wła­sne czy­ny mniej ra­zi­ły uczu­cie na­ro­du. Spo­dzie­wam się przy­tem, że przed­sta­wia­jąc pra­co, za­bie­gi i usi­ło­wa­nia Koł­łą­ta­ja w spra­wie na­ro­do­wej, wy­wo­łam 'szla­chet­ne współ­za­wod­nic­two, i że każ­dy, kto tyl­ko po­sia­da nie­zna­ne do­tąd źró­dła do cza­sów Koł­łą­ta­ja, spro­stu­je wszel­kie po­mył­ki, ja­kich­by mi się do­pu­ścić zda­rzy­ło. Tym je­dy­nie spo­so­bem może wy­świe­cić się praw­da, gdy ze­bra­ne będą wszyst­kie po­da­nia i do­wo­dy za i prze­ciw. Jak bo­wiem z jed­nej stro­ny cześć każ­de­mu naj­chęt­niej od­da­my, komu się ta z pra­wa na­le­ży, tak nie mo­że­my z dru­giej ni­ko­mu ze wzglę­du na inno ja­kieś za­słu­gi prze­ba­czyć, je­że­li prze­ciw oj­czyź­nie i na­ro­do­wi za­wi­nił.

Sam czas, w któ­rym Koł­łą­taj żył i dzia­łał, od­zna­cza się wiel­kie­mi wstrzą­śnie­nia­mi i klę­ska­mi, a obok tego po­świę­ce­niem pra­wie ba­jecz­nem i cno­ta­mi oby­wa­tel­skie­mi jed­nej czę­ści miesz­kań­ców, gdy resz­ta zno­wu nie­po­ję­tej na do­bro po­wszech­nej obo­jęt­no­ści i zbrod­ni na­wet prze­ciw oj­czyź­nie bez­wstyd­nie się do­pusz­cza­ła. Zbyt­ki naj­róż­no­rod­niej­szo po­cią­ga­ły za sobą za­ra­zę mo­ral­ną; upa­dła pra­wie cał­kiem a przy­najm­niej w naj­wyż­szych sfe­rach to­wa­rzy­skich daw­na oby­czaj­ność wraz ze zwy­cza­ja­mi przod­ków, gdy za to w sze­re­gach szlach­ty śred­niej i drob­nej upo­wszech­nia­ły się co­raz bar­dziej gnu­śność umy­sło­wa, pi­ja­ty­ki i gwał­ty róż­ne­go ro­dza­ju. Chęć świe­ce­nia i zbyt­ko­wa­nia zro­dzi­ła przedaj­ność, a z tej wy­ni­kła nie­czu­łość na do­bro i cześć na­ro­du. Lu­dzie, któ­rzy sami sie­bie ce­nić nie umie­li, byli oczy­wi­ście nie­czu­li na po­ni­że­nie, w ja­kie ich oj­czy­znę są­sie­dzi po­grą­ży­li. Za rocz­ne pen­sje i po­dar­ki wy­słu­gi­wa­li się ob­cym mo­car­stwom ze szko­dą wła­sne­go na­ro­du i tacy na­wet, któ­rzy bo­ga­te od Rzpl­tej otrzy­ma­li upo­sa­że­nie w po­sa­dach świec­kich lub du­chow­nych. Fry­mar­czo­no wszyst­kiem, tak oj­czy­zną jak su­mie­niem i spra­wie­dli­wo­ścią, a kto syp­nął pie­niądz­mi, mógł być za­wsze pew­nym, że każ­de­go do­pnie za­mia­ru. Stan ry­cer­ski, w któ­re­go reku wszel­ka spo­czy­wa­ła wła­dza rzą­do­wa, któ­ry i kró­lów so­bie obie­rał i pra­wa uchwa­lał, i ca­łem urzą­dze­niem Rzpl­tej kie­ro­wał, a tem sa­mem był od­po­wie­dzial­ny za wszyst­ko, co się dzia­ło w kra­ju, za­nie­dbał się naj­zu­peł­niej, a prze­sta­jąc na cie­niu uro­jo­nej wol­no­ści i swo­bo­dy, do­zwa­lał nie­wie­lu prze­moż­nym ro­dzi­nom wi­chrzyć spra­wa­mi pu­blicz­ne­mi i pa­trzał obo­jęt­nie pra­wie na strasz­li­wy bez­rząd, któ­ry już od daw­na za­gra­żał oj­czyź­nie upad­kiem. Prze­mysł, na­uki i oświa­ta, któ­re­mi nie­gdyś Pol­ska sły­nę­ła, znisz­cza­ły pra­wie cał­kiem, mia­sta wy­lud­nia­ły się i upa­da­ły co­raz bar­dziej, a lud wiej­ski, od­da­ny na sa­mo­wo­lę nie­oświe­co­nych pa­nów lub nie­oświe­ceń­szych jesz­cze ich za­wia­dow­ców i urzęd­ni­ków, był ze­zwie­rzę­co­ny pra­wie, a choć two­rzył naj­licz­niej­szą kla­sę miesz­kań­ców kra­ju, nio mógł oczy­wi­ście po­czu­wać się do żad­nych wzglę­dem nie­go obo­wiąz­ków. Nie­moc na ze­wnątrz, nie­ład i ucisk we­wnątrz, były głów­ne­mi ce­cha­mi tej smut­nej epo­ki, gdy po śmier­ci Au­gu­sta III. Ka­ta­rzy­na prze­mo­cą na tro­nie pol­skim Sta­ni­sła­wa Au­gu­sta osa­dzi­ła. Szlach­ta, przed­sta­wia­ją­ca w swym sta­nie uprzy­wi­le­jo­wa­nym cały na­ród, roz­dar­ta na stron­nic­twa, z sobą za­ja­dle wal­czą­ce, któ­re wy­słu­gi­wa­ły się po­li­ty­ce zmien­nej i pod­stęp­nej ob­cych dwo­rów, po­mna­ża­ła tyl­ko nie­ład we­wnętrz­ny, a z nim nie­moc na ze­wnątrz, z cze­go wy­ni­kło, że gdy wła­sne­go kró­la ogra­ni­czo­no w wy­ko­ny­wa­niu wła­dzy rzą­do­wej, i od­ję­to mu stop­nia­mi wszel­ką moż­ność sprę­ży­ste­go i nie­za­leż­ne­go spra­wo­wa­nia tej­że, gdy pra­wio­no o wol­no­ściach i swo­bo­dach na­ro­do­wych na każ­dym sej­mie i sej­mi­ku, zno­szo­no prze­cież z nie­po­ję­tą uni­żo­no­ścią sa­mo­władz­two i de­spo­tycz­ne wy­bry­ki po­sła ob­ce­go mo­car­stwa, któ­ry roz­rzą­dzał do­wol­nie wszel­kie­mi spra­wa­mi Rzpl­tej. Wy­obra­ża­no so­bie za­pew­ne, że gwał­ty i bez­pra­wia tego po­sła są złem prze­mi­ja­ją­cem, gdy przy­zna­nie więk­szej wła­dzy kró­lo­wi by­ło­by utwier­dze­niem sa­mo­władz­twa rzą­du na za­wsze, lecz za­po­mnia­no, co sam pro­sty roz­są­dek wska­zy­wał, że na­ród do­zwa­la­ją­cy ob­cym mie­szać się w spra­wy swe we­wnętrz­ne, musi w koń­cu utra­cić swą nie­za­leż­ność, po­nie­waż po­zba­wia się sam środ­ków po­mno­że­nia swej po­tę­gi, z po­mo­cą któ­rej mógł­by wszel­kie wpły­wy ze­wnętrz­ne uda­rem­nić. Rzecz bo­wiem pro­sta, że ci, któ­rym na jego zbe­z­wład­nie­niu za­le­ży, beda wszel­kie­mi si­ła­mi i dro­ga­mi roz­wo­jo­wi jego po­tę­gi za­bie­gać, a je­że­li sam im poda środ­ki do urze­czy­wist­nie­nia tego za­mia­ru, może być z góry pew­nym, że nie unio­są się wspa­nia­ło­myśl­no­ścią, ale nie­ustan­nie na jego szko­dę ob­ra­cać je będą. Do­świad­czy­ła tego Pol­ska pod obu kró­la­mi z domu sa­skie­go, a bar­dziej jesz­cze pod rzą­da­mi Sta­ni­sła­wa Au­gu­sta. Lecz smut­ne do­świad­cze­nia lat wie­lu nie otwo­rzy­ły oczu na­ro­do­wi, i wów­czas do­pie­ro, gdy grom pierw­sze­go roz­bio­ru kra­ju na za­chwia­ną w swych po­sa­dach," zbe­z­wład­nio­ną i naj­zu­peł­niej w moc są­sia­dów od­da­ną spadł Rzpl­tę, przy­szła chwi­la opa­mię­ta­nia i na­my­słu. Wiel­kość nie­szczę­ścia wska­za­ła wy­mow­niej nia wszel­kie ro­zu­mo­wa­nie, że od woli tyl­ko są­sia­dów za­le­ża­ło dal­sze ist­nie­nie po­li­tycz­ne Rzpl­tęj, w swych dzier­ża­wach znacz­nie uszczu­plo­nej, żo za­tem po pierw­szym roz­bio­rze może na­stą­pić dru­gi i trze­ci, je­że­li na­ród nie wy­ro­bi sam w so­bie siły, któ­ra­by każ­de nowe za­chce­nie tego ro­dza­JU od­wró­cić i uda­rem­nić zdo­ła­ła. Wszy­scy uczu­li cię­żar tej klę­ski, lecz więk­szość nie wcho­dzi­ła jak zwy­kle w roz­biór przy­czyn, któ­re ją głów­nie spo­wo­do­wa­ły, a le­d­wie ochło­nę­ła z pierw­sze­go prze­ra­że­nia, od­da­wa­ła się zno­wu daw­nym na­ło­gom, nie my­śląc na praw­dę o środ­kach, dal­szym nie­do­lom za­po­bie­ga­ją­cych. Trze­ba jed­nak­że przy­znać, że po­ło­że­nie Rzpl­tej było istot­nie na­der trud­ne, i że nad­zwy­czajncm tyl­ko wy­tę­że­niem sił wszyst­kich moż­na było zeń wy­brnąć. Są­sied­nie bo­wiem mo­car­stwa, zwią­za­ne z sobą wspól­no­ścią in­te­re­su wła­sne­go, prze­szka­dza­ły zręcz­ne­mi za­bie­ga­mi, a na­wet po czę­ści prze­mo­cą wszyst­kie­mu, co tyl­ko do wzro­stu po­tę­gi na­ro­do­wej mo­gło się przy­czy­nić.

Je­że­li zaś ze­wnętrz­ne sto­sun­ki nie były nam w ów­czas przy­ja­zne, od­dzia­ły­wa­ły sto­kroć szko­dli­wiej na losy kra­ju wła­sne na­sze wady i prze­są­dy, któ­re­mi więk­szość sta­nu ry­cer­skie­go prze­sią­kła. Temu nie po­dob­na było in­a­czej za­ra­dzić, jak tyl­ko ulep­sze­niem wy­cho­wa­nia pu­blicz­ne­go, gdyż tym je­dy­nie spo­so­bem moż­na było się spo­dzie­wać, że młod­sze przy­najm­niej po­ko­le­nie po­znaw­szy przy­czy­ny złe­go, któ­re oj­czy­znę do upad­ku przy­wio­dło, oka­że wię­cej skłon­no­ści do grun­tow­nej na­pra­wy wa­dli­wych lub zu­ży­tych urzą­dzeń Rzpl­tęj. Pro­jekt za­tem Chrep­to­wi­cza, wnie­sio­ny i przy­ję­ty na sej­mie de­le­ga­cyj­nym (1772 – 1775), aby do­bra znie­sio­ne­go za­ko­nu je­zu­itów ob­ró­cić na cele pu­blicz­ne­go wy­cho­wa­nia, a nad­zór te­goż po­wie­rzyć osob­nej ko­mi­sji edu­ka­cyj­nej, na­le­ży do rzę­du naj­zba­wien­niej­szych uchwał, na ja­kie tyl­ko wśród po­dob­nych oko­licz­no­ści moż­na się było zdo­być. Lecz w sa­mem wy­ko­na­niu tej uchwa­ły zwich­nię­to myśl pier­wot­ną złym do­bo­rem dru­giej ko­mi­sji, roz­daw­ni­czą 2wa­nej, któ­ra mia­ła wy­łącz­nie do­bra­mi i fun­du­sza­mi edu­ka­cyj­ne­mi za­rzą­dzać, a ko­mi­sji edu­ka­cyj­nej do­star­czać na cele wy­cho­wa­nia sum po­trzeb­nych. Ko­mi­sja bo­wiem roz­daw­ni­czą spla­mi­ła się ha­nieb­nem roz­trwo­nie­niem wie­lu fun­du­szów i dóbr, gdy nie bra­kło lu­dzi dra­pież­nych, któ­rzy wśród klęsk pu­blicz­nych nie o do­bru oj­czy­zny, ale o wła­snem my­śle­li zbo­ga­ce­niu i za nie­cną zdra­dę jesz­cze wy­na­gra­dzać się ka­za­li, ma­jąc prze­moc obcą na swe za­wo­ła­nie. Ja­kie były usi­ło­wa­nia, owo­ce i dzia­łal­ność sa­mej ko­mi­sji edu­ka­cyj­nej, wska­że­my w za­ry­sie przy­najm­niej, gdy przyj­dzie­my do opi­sa­nia współ­udzia­łu Koł­łą­ta­ja w jej pra­cach.

Cho­ciaż więk­szość na­ro­du nie otrzą­sła się jesz­cze z wad i prze­są­dów, co tak szko­dli­wy wpływ na bieg spraw pu­blicz­nych wy­wie­ra­ły, nie bra­kło prze­cież lu­dzi w szko­le smut­ne­go do­świad­cze­nia wy­uczo­nych, któ­rzy z zdro­we­mi od­zy­wa­li się ra­da­mi. Gło­sy ich ato­li prze­brzmie­wa­ły bez skut­ku, gdy uprze­dze­nia ka­sto­we mia­ły sil­ną pod­wa­li­nę w sa­mo­lub­stwie tych, któ­rzy two­rzy­li stan wy­łącz­nie pa­nu­ją­cy, i w za­śle­pie­niu swo­jem nic chcie­li zrzec się do­bro­wol­nie tej wy­łącz­no­ści, i dla tego nie poj­mo­wa­li, że przy­pusz­cze­niem tyl­ko resz­ty miesz­kań­ców do praw rów­nych moż­na było roz­sze­rzyć pod­sta­wę po­tę­gi na­ro­do­wej. Tro­skli­wi o swe przy­wi­le­je, a przy­tem dum­ni z wol­no­ści, któ­rą się cią­gle cheł­pi­li, od­rzu­ca­li naj­zba­wien­niej­sze rady, aby tyl­ko nie wzmoc­nić wła­dzy rzą­do­wej, i nie przy­wró­cić więk­szo­ści na­ro­du praw jej wy­dar­tych. Wi­dząc okrop­ny nie­ład we wszyst­kich ga­łę­ziach ad­mi­ni­stra­cji i są­dow­nic­twa, prze­świad­czyw­szy się w chwi­li pierw­sze­go roz­bio­ru kra­ju o nie­mo­cy te­goż, ze­zwo­li­li wpraw­dzie na uło­że­nie księ­gi ustaw są­do­wych i po­ru­czy­li na­wet tę waż­ną pra­cę Ję­drzo jowi Za­moj­skie­mu, lecz nic chcie­li jej przy­jąć, po­nie­waż do­pa­trzy­li w niej ja­kieś tam za­ma­chy na wy­łącz­ność, swo­bo­dy i przy­wi­le­je sta­nu ry­cer­skie­go. Wo­ła­no na wszyst­kich sej­mach, żo trze­ba po­mno­żyć siły zbroj­ne Rzpl­tęj, że czas za­ra­dzić wszel­kim nad­uży­ciom, lecz sa­mo­lub­stwo zna­la­zło za­wsze wy­krę­ty, aby wszyst­ko uda­rem­nić.

Jest wpraw­dzie rze­czą nie­wąt­pli­wą, że pod­stęp­ne za­bie­gi dwo­rów za­gra­nicz­nych w znacz­nej bar­dzo czę­ści do tego się przy­czy­nia­ły, aby nie­moc kra­ju uwiecz­niać, lecz i to nic może uspra­wie­dli­wiać za­śle­pie­nia owo­cze­snych przod­ków na­szych, któ­rzy sami nie­ja­ko za­my­ka­li oczy, aby nie po­glą­dać w prze­paść, nad któ­rej kra­wę­dzią oj­czy­zna była, i za­ty­ka­li so­bie uszy, aby nie sły­szeć wo­ła­nia tych, co ich nie­ustan­nie ostrze­ga­li. Ja­kiś fa­ta­lizm nie­do­cie­czo­ny opa­no­wał ser­ca i umy­sły tej więk­szo­ści po­czci­wej na­ro­du, któ­ra mimo mno­gich wad i przy­war swo­ich, ko­cha­ła na­mięt­nie oj­czy­znę, i go­to­wa była za­wsze nieść jej krew i mie­nie w ofie­rze. Lecz prze­sąd­na i oba­la-mu­co­na brnę­ła z jed­ne­go błę­du w dru­gi, i opie­ra­ła się wła­śnie temu, co wy­łącz­nie kraj zba­wić mo­gło, choć była go­to­wa do naj­więk­szych dlań po­świę­ceń, cze­go ty­le­krot­ne przed­tem i po­źniej zło­ży­ła do­wo­dy. Dzie­jo­pis, chcą­cy su­mien­nie scha­rak­te­ry­zo­wać cza­sy Sta­ni­sła­wa Au­gu­sta, bę­dzie nie­raz w kło­po­cie, jak te ra­żą­ce z sobą po­go­dzie sprzecz­no­ści. Nie­na­wist­ni nam cu­dzo­ziem­cy pod­no­si­li ujem­ne wy­łącz­nie stro­ny tej epo­ki, i dla tego po­tra­fi­li naj­ła­twiej uprze­dzić prze­ciw na­sze­mu na­ro­do­wi po­wszech­ność eu­ro­pej­ską, po­nie­waż rze­czy­wi­ście musi każ­de­mu, kto zim­no i obo­jęt­nie na spra­wy owo­cze­sne po­głą­da, wy­dać się dziw­nem i nie­po­ję­tem, jak moż­na chcieć zba­wie­nia Rzpl­tej, a od­py­chać środ­ki do tego celu wio­dą­ce, jak moż­na oświad­czać się z go­to­wo­ścią po­świę­ce­nia wszyst­kie­go, a nie chcieć po­świę­cić ja­kiejś cząst­ki swej wy­łącz­no­ści sta­no­wej, jak moż­na ko­chać oj­czy­znę, a nie pra­co­wać szcze­rze nad do­brem wszyst­kich jej miesz­kań­ców i pod­ko­py­wać nie­ustan­nie jej po­tę­gę. Chcąc na to wszyst­ko w spo­sób rzecz wy­czer­pu­ją­cy od­po­wie­dzieć, wy­pa­da­ło­by w ob­szer­ny za­pu­ścić się roz­biór tak uspo­so­bień wro­dzo­nych czło­wie­ko­wi w ogó­le, jak w szcze­gó­le na­szych uspo­so­bień wro­dzo­nych, co ato­li nie może być obec­nie za­da­niem na­szem. Dość, że ist­nia­ła nie­ste­ty taka sprzecz­ność mię­dzy chę­cią a czy­na­mi w ca­łym prze­cią­gu pa­no­wa­nia Sta­ni­sła­wa Au­gu­sta.

Gdy na­ród lub pań­stwo klęsk cięż­kich do­świad­czy, wy­stę­pu­ją zwy­kle mno­dzy do­radz­cy, któ­rzy roz­ma­ite za­raz po­da­ją prze­pi­sy, ja­kich użyć spo­so­bów, aby wy­brnąć z po­ło­że­nia nie­do­god­ne­go. Było i u nas to samo, a dość obe­znać się po­wierz­chow­nie z owo­cze­sną bie­żą­cą li­te­ra­tu­rą, aby na­być prze­świad­cze­nia, ie nie bra­kło łu­dzi, zdro­wo na rze­czy się za­pa­tru­ją­cych. Lecz nio wszyst­kie rady są wy­ko­nal­ne, szcze­gól­niej gdy do­ty­czą przy­war, któ­re w prze­cią­gu wie­ków się za­ko­rze­nia­ły i w buj­ny plon nie­rzą­du roz­ro­dzi­ły. Wszy­scy nie­mal owo­cze­śni mę­żo­wie sta­nu i pi­sa­rze, któ­rzy głę­biej w rze­czy wni­ka­li, pra­wi­li jed­no­myśl­nie, że nad­uży­wa­nie wol­no­ści oso­bi­stej, ja­kie­go stan się ry­cer­ski do­pusz­czał, spo­wo­do­wa­ło wszyst­kie nie­szczę­ścia pu­blicz­ne, i wy­pro­wa­dza­li z tego wy­łącz­nie źró­dła naj­głów­niej­sze ich zda­niem wady urzą­dzeń Rzpl­tej, na któ­rych cze­le sta­wi­li obie­ral­ność kró­lów, pra­wo zry­wa­nia sej­mi­ków i sej­mów, i po­ni­że­nie nie­sły­cha­ne prze­waż­nej miesz­kań­ców więk­szo­ści. Szlach­ta, ucho­dzą­ca wy­łącz­nie za na­ród, przyj­mo­wa­ła cza­sa­mi dość do­brze te rady i przed­sta­wie­nia, lecz nic mo­gła się zdo­być na od­wa­gę, by je choć­by w czę­ści przy­najm­niej urze­czy­wist­nić, a ile­kroć nada­rza­ła się spo­sob­na do tego pora lub za­bły­sła na­dzie­ja, że moż­na bę­dzie na­pra­wę wa­dli­wych lub zu­ży­tych urzą­dzeń Rzpl­tej przy­wieść do skut­ku, oży­wa­ły się na­tych­miast prze­ciw­ne temu uprze­dze­nia sta­no­we, i wy­wo­ły­wa­ły na­mięt­ne i gwał­tow­ne za­pa­sy stron­ni­cze, wśród któ­rych wszy­scy nie­mal cel głów­ny, do ja­kie­go zdą­żać na­le­ża­ło, z oczu tra­ci­li. Jak wszę­dzie wśród wal­ki stron­nictw ty­sią­cz­ne bu­dzą się na­mięt­no­ści, któ­re stop­nia­mi w naj­za­cie­klej­szą nie­na­wiść wza­jem­ną się wy­ra­dza­ją, tak mu­sia­ło i u nas przyjść do tego, a im bar­dziej klę­ski pu­blicz­ne się mno­ży­ły, tem za­cie­klej wy­stę­po­wa­no prze­ciw so­bie i scho­dzo­no z pod­sta­wy, na któ­rej jesz­cze da­ły­by się były moie po­go­dzić te na po­zór róż­no­rod­ne in­te­re­sa i wi­do­ki. Żad­ne bo­wiem stron­nic­two, prócz nie wie­lu za­prze­da­nych ob­cym zdraj­ców, nie chcia­ło upad­ku oj­czy­zny, a je­że­li róż­ni­ło się w czem z prze­ciw­ni­ka­mi swy­mi, toć głów­nie w spo­so­bie poj­mo­wa­nia środ­ków, któ­rych użyć na­le­ży, aby kraj oca­lić. Ta chęć oca­le­nia Rzpl­tęj od nie­bez­pie­czeń­stwa, za­gra­ża­ją­ce­go jej znisz­cze­niem, była wła­ści­wie punk­tem, gdzie się wszyst­kie owo­cze­sno z sobą sty­ka­ły stron­nic­twa, lecz gdy punkt ten stra­co­no z oczu, wy­ni­kło ztąd w ko­niecz­nem na­stęp­stwie, że zdą­ża­no w kie­run­kach naj­zu­peł­niej prze­ciw­le­głych, czem przy­spie­szo­no osta­tecz­nie upa­dek tyl­ko kra­ju.

Gdy przy­stą­pi­my do opi­sa­nia roli, jaką Koł­łą­taj przed i po czte­ro­let­nim sej­mie jak rów­nież na nim od­gry­wał, scha­rak­te­ry­zu­je­my bli­żej głów­ne stron­nic­twa, któ­ra wów­czas mniej lub wię­cej po­tęż­nie wy­stę­po­wa­ły. Te­raz po­wie­my tyle je­dy­nie, ie wszyst­kie wy­my­śla­ły wza­jem prze­ciw so­bie i naj­gor­sze zwy­kle prze­ciw­ni­kom przy­pi­sy­wa­ły za­mia­ry i cele. Każ­de z nich zwa­la­ło zwy­kle całą winę nie­szczęść i klęsk pu­blicz­nych na stro­nę prze­ciw­ną, lecz żad­ne nie było wol­ne od za­rzu­tu, co zresz­tą nie tyle na karb złej woli, ile na karb za­gęsz­czo­nych od daw­na prze­są­dów i wad na­ro­do­wych za­li­czyć wy­pa­da. Nie my­ślę prze­cież twier­dzić, że wszyst­kie były za rów­no win­ne lub nie­win­ne, gdyż w rze­czy wiel­ka za­cho­dzi mię­dzy nie­mi w tej mie­rze róż­ni­ca. Gdy bo­wiem stro­na po­stę­po­wa zdą­ża­ła głów­nie do tego, aby usu­nąć bez­rząd, po­dźwi­gnąć po­tę­gę Rzpl­tej, ulep­szyć są­dow­nic­two, upo­rząd­ko­wać wszel­kie od­cie­nia i ga­łę­zie ad­mi­ni­stra­cji we­wnętrz­nej, a co naj­waż­niej­sza, roz­sze­rzyć pod­sta­wę na­ro­do­wą, przy­pusz­cza­jąc więk­szość miesz­kań­ców czę­ścią za­raz do praw rów­nych, a w czę­ści roz­cią­ga­jąc opie­kę pra­wa i na po­krzyw­dzo­nych wło­ścian, opie­rao się tak pra­wym i zba­wien­nym za­my­słom stron­nic­two ni­by­to re­pu­bli­kań­skie czy­li po dzi­siej­sze­mu za­cho­waw­cze (kon­ser­wa­tyw­ne), któ­re chcia­ło wszyst­ko na daw­nej utrzy­mać sto­pie, a szcze­gól­niej obie­ral­ność kró­lów i owo li­be­rum veto, czy­li pra­wo ta­mo­wa­nia ob­rad sej­mi­ko­wych i sej­mo­wych, przy­słu­gu­ją­ce od wie­ku prze­szło sta­no­wi ry­cer­skie­mu, co oj­czy­znę z po­wo­du czę­stych nad­użyć na ty­lo­krot­ne na­ra­ża­ło nie­bez­pie­czeń­stwa, klę­ski i nie­do­le. Lecz jak pierw­sze nie było bez swe­go ale, i nie jed­nej do­pu­ści­ło się po­mył­ki w swych ob­li­cze­niach i w prze­pro­wa­dza­niu za­mie­rzo­nej na­pra­wy wszyst­kich urzą­dzeń oj­czy­stych, co na wła­ści­wem wy­tknie­my miej­scu, tak nic moż­na bez­wa­run­ko­wo po­tę­piać jego prze­ciw­ni­ków, choć nie zga­dza­my się z ich spo­so­bem poj­mo­wa­nia spraw Rzpl­tej, po­nie­waż z wy­jąt­kiem nie­licz­nych nik­czem­ni­ków, któ­rzy za wzię­te srebr­ni­ki przeda­wać oj­czy­znę, resz­ta po­wo­do­wa­ła się głów­nie źle zro­zu­mia­ną duma, uprze­dze­niem, lub w koń­cu za­śle­pie­niem stron­ni­czem i wy­obra­że­nia­mi fał­szy­we­go re­pu­bli­ka­ni­zmu szla­chec­kie­go, któ­ry prze­żył się już naj­zu­peł­niej, i jak tyle in­nych urzą­dzeń, co w swo­im cza­sie mo­gły być do­bre i pięk­ne na­wet, ustą­pić mu­siał ze sce­ny, sko­ro nie od­po­wie­dział ce­lo­wi pier­wot­ne­mu i now­szym po­trze­bom spo­łe­czeń­stwa. Zwo­len­ni­cy jego czy­ni­li za­tem na próż­no wszel­kie wy­si­le­nia, aby go utrzy­mać, a prze­świad­czyw­szy się, że mu grun­tu w kra­ju nie sta­je, gdy młod­sze po­ko­le­nie do in­nych przy­lgnę­ło za­sad i wy­obra­żeń, po­wzię­li myśl sza­lo­ną na­rzu­cić go na­ro­do­wi prze­mo­cą. Za bez­sil­ne do wy­ko­na­nia ta­kie­go za­mia­ru, rzu­ci­li się wie­dze­ni roz­pa­czą w ob­ję­cia są­sied­nie­go mo­car­stwa, któ­re­go woj­ska przez nich we­zwa­ne kraj za­la­ły. Wy­wró­ci­li wpraw­dzie dzie­ło nie­na­wist­ne prze­ciw­ni­ków, lecz za­grze­ba­li z niem ra­zem w gru­zach i oj­czy­znę tak­że, a na­pięt­no­wa­ni zna­mie­niem Ka­imów i wzgar­dze­ni od sa­mych­że wspól­ni­ków swej ro­bo­ty ze­szli ze sce­ny, na któ­rej ich wy­obra­że­nia żad­ną już mia­rą nie mo­gły po­pła­cać.

Za­sta­rza­ło jed­na­ko­woż prze­są­dy i przy­wa­ry tego stron­nic­twa prze­ży­ły na­wet upa­dek kra­ju, a choć nie wy­stę­po­wa­ły same czyn­nie w celu od­bu­do­wa­nia znisz­czo­ne­go gma­chu oj­czy­zny, psu­ły prze­cież nie­ustan­nie pra­ce dru­gich, wno­sząc w ich sze­re­gi zda­nia wstecz­ne, a z te­miż roz­dwo­je­nie i owo chwy­ta­nie się pół­środ­ków, któ­re nie tyl­ko naj­szla­chet­niej­sze uda­rem­nia­ły przed­się­wzię­cia, ale na do­bi­tek po­da­wa­ły nas w ohy­dę u ob­cych, gdzie na­sze nie­zgo­dy przy­sło­wiem się pra­wie sta­ły. Są one gdy­by grze­chem pier­wo­rod­nym, od któ­re­go tak się nam trud­no uwol­nić. Lecz co naj­dziw­niej­sza, lgnie­my do nich i dziś jesz­cze, choć do­świad­cze­nia smut­ne lat tylu po­win­ny nas były prze­świad­czyć, ie trze­ba się ko­niecz­nie z nich otrząść, chcąc na dro­gę praw­dzi­we­go wejść po­stę­pu. Do rzę­du zaś naj­gor­szych na­ro­wów, któ­re­mi nas owo stron­nic­two ob­da­rzy­ło, na­le­ży dziw­na skłon­ność wy­my­śla­nia na wszyst­kich, któ­rzy pra­cu­jąc naj­gor­li­wiej i naj­szcze­rzej w spra­wie na­ro­du, śmie­li za­ra­zem na prze­są­dy ka­sto­we prze­waż­nie ude­rzać, i rów­no­upraw­nie­nia po­krzyw­dzo­nej więk­szo­ści na­ro­du się do­ma­gać. Jest to naj­draż­liw­sza spra­wa dla wszyst­kich jaw­nych i ukry­tych zwo­len­ni­ków Tar­go­wi­cy, a bia­da temu, kto ją po­ru­szy. Rzu­ca­ją się z wście­kło­ścią na nie­go, gdy­by na naj­więk­sze­go wro­ga wła­sne­go kra­ju, a czer­niąc imie jego w spo­sób naj­hyd­niej­szy, nie ulęk­ną się na­wet po­twa­rzy, byle go po­dać w nie­na­wiść na­ro­du. Do­znał tego daw­niej Koł­łą­taj, ów śmia­ły i nie­ustra­szo­ny try­bun miast i ludu wiej­skie­go, o któ­re­go go­rą­cej mi­ło­ści oj­czy­zny ten je­dy­nie po­wąt­pie­wać zdol­ny, kto jej sam nig­dy praw­dzi­wie nie ko­chał, a za dni na­szych do­świad­czył te­goż losu i Le­le­wel, gdyż obu po­mó­wio­no o de­ma­go­gizm i krwio­żer­cze dą­że­nia. Obu tych lu­dzi pra­cu­ją­cych w róż­nych epo­kach nie­zmor­do­wa­nie i wśród naj­nie­ko­rzyst­niej­szych oko­licz­no­ści nad roz­sze­rze­niem praw­dzi­wej oświa­ty w na­ro­dzie, i ce­lu­ją­cych w od­mien­ny nie­co spo­sób po­świę­ce­niem, oskar­żo­no fał­szy­wie o te same nie­mal prze­wi­ny, to jest, o chci­wość, am­bi­cję i chęć prze­wo­dze­nia na cze­le zbroj­ne­go mo­tło­chu, któ­ry do za­bu­rzeń i gwał­tów w War­sza­wie mie­li pod­ju­dzać, a tak być spraw­ca­mi scen krwa­wych. Prze­ciw obu wy­stę­po­wa­li w cha­rak­te­rze oskar­ży­cie­li lu­dzie, któ­rzy wta­jem­ni­cze­ni byli niby we wszyst­kie dzia­ła­nia jako na­ocz­ni świad­ko­wie, a któ­rzy wy­so­kie zaj­mu­jąc sta­no­wi­ska, mo­gli przy­tem i na wła­sne po­wo­łać się za­słu­gi. Co wię­cej, jest i w tem na­wet zgod­ność, że oskar­ży­cie­le obu mimo ca­łej nie­na­wi­ści, z jaką się prze­ciw nim oświad­cza­ją, i mimo wi­docz­nej chę­ci po­hań­bie­nia i znie­sła­wie­nia ich w opin­ji pu­blicz­nej, nie przy­to­czy­li prze­cież do­wo­dów, któ­re­by każ­de­go o isto­cie winy prze­ko­nać zdo­ła­ły, a łąk od­ję­li sami wszel­ką ro­zu­mo­wą pod­sta­wę swym za­rzu­tom i na­ra­zi­li się na mia­no oszczer­ców lub przy­najm­niej za­śle­pio­nych fa­na­ty­ków po­li­tycz­nych, któ­rzy uprze­dze­ni prze­ciw ko­muś, go­to­wi wie­rut­ne ba­śnie gło­sić nań przed świa­tem. A jed­nak smut­no i przy­kro po­my­śleć, że i tacy się znaj­du­ją, któ­rzy świe­to­kradz­ką ręką chcie­li­by ze­drzeć wień­ce za­słu­gi ze skro­ni tych, co na nie po­świe­ce­niem i pra­cą ca­łe­go ży­cia so­bie za­ra­bia­li, a co wię­cej, że śmią nam oraz pra­wić, ja­ko­by się przy tem mi­ło­ścią je­dy­nie praw­dy i do­bra po­wszech­ne­go po­wo­do­wa­li. Lecz nic u nas to tyl­ko się po­ja­wia­ło. Wszak­że So­kra­te­sa i Pho­kio­na ska­za­no na śmierć, a Ary­sty­de­sa wy­gna­no z oj­czy­zny, nim oba­ła­mu­co­na po­wszech­ność mo­gła się ock­nąć i prze­ko­nać, że oskar­ży­cie­le nie god­ni byli rze­my­ka roz­wią­zać u nóg tych mę­żów, prze­ciw któ­rym prze­cież i taką wy­stą­pi­li za­ja­dło­ścią. Oby to było na­uką i ostrze­że­niem dla wszyst­kich, któ­rzy chcie­li­by się kie­dy­kol­wiek ośmie­lić do mio­ta­nia po­ci­sków i obelg na praw­dzi­wa za­słu­gę. Po­win­ni bo­wiem pa­mię­tać, że gdy z cza­sem naga od­kry­je się praw­da, upad­ną nie­tyl­ko same przez się ich za­skar­że­nia i za­rzu­ty, lecz do­tknie ich za­ra­zem nie­sła­wa, że z ja­kich­bądź po­bu­dek oso­bi­stych chcie­li po­ni­żyć sto­kroć cno­tliw­szych od sie­bie.

Koł­łą­ta­ja mło­dość i pierw­sze wy­stą­pie­nie w za­wo­dzie pu­blicz­nym.

Szcze­gó­ły od­no­szą­ce się do róż­nych epok ży­cia lu­dzi słusz­nie wsła­wio­nych, zaj­mu­ją nas z wie­lu wzglę­dów, a mie­dzy in­ne­mi i dla tego, że wi­dząc ich w roz­ma­itych po­ło­że­niach, mo­że­my so­bie uro­bić od­po­wied­nie rze­czy­wi­sto­ści po­ję­cie o ich cha­rak­te­rze i o mo­ral­nej war­to­ści czy­nów, któ­rych do­ko­na­li. Nie jed­no bo­wiem, coby mo­gło wy­da­wać się za­gad­ko­wem lub nie­po­ję­tem, na­by­wa wy­ra­zi­sto­ści i sta­je się dla nas zro­zu­mia­łem, sko­ro po­zna­my przy­pad­kiem bli­żej oso­by dzia­ła­ją­ce, a oraz wła­ści­we dźwi­gnie i przy­czy­ny, któ­re wy­wo­ła­ły ich dzia­łal­ność. Nic moż­na wpraw­dzie za­prze­czać, ie czę­sto­kroć ta­kie po­zna­nie nisz­czy w znacz­nej czę­ści urok, ja­kim wy­obraź­nia na­sza ota­czać tych zwy­kła, któ­rzy zna­ko­mit­szą od­gry­wa­li rolę w spra­wach iywo nas ob­cho­dzą­cych, lecz i to nie mniej pew­na, ie lu­dzie praw­dzi­wie cno­tli­wi i wiel­cy nie wy­da­dzą nam się nig­dy kar­ła­mi mo­ral­ny­mi, choć z bli­ska na nich bę­dzie­my pa­trzyć, po­nie­waż to tyl­ko ma­le­je na­gle za zbli­że­niem się wi­dza, co w rze­czy­wi­sto­ści nig­dy szczyt­nem nie było i uro­jo­ne­mi je­dy­nie wzrok nasz łu­dzi­ło roz­mia­ra­mi. Je­że­li zaś pra­gnie­my obzna­jo­mić się do­kład­nie z czy­na­mi pu­blicz­ne­go za­wo­du tych, któ­rzy w swo­im cza­sie prze­waż­ny wpływ wy­wie­ra­li na ogół swych współ­o­by­wa­te­li, zaj­mu­je nas nie­mniej ich ży­cie pry­wat­ne, gdyż w niem do­pie­ro znaj­du­je­my bar­dzo czę­sto mia­rę i ska­lę do oce­nie­nia ich war­to­ści i za­cno­ści praw­dzi­wej. Szcze­gó­ły prze­cież ży­cia tego za­cie­ra­ją nię zbyt pręd­ko w pa­mię­ci ludz­kiej, któ­ra do nich wiel­kiej nie przy­wią­zu­je wagi, z cze­go też wy­ni­ka, że po upły­wie nie dłu­gie­go na­wet cza­su trud­no je ze­brać, oso­bli­wie gdy zej­dą ze sce­ny na­ocz­ni tych­że świad­ko­wie. Je­że­li więc i w na­szym wi­ze­run­ku Hu­go­na Koł­łą­ta­ja brak­nie tej czę­ści ry­sów, uwy­dat­nia­ją­cych do­kład­niej szla­chet­ną oso­bo­wość jego, niż jest w po­da­niach dzie­jo­wych na­cie­nio­wa­na, nie na­sza w tem wina, po­nie­waż sta­ra­li­śmy się naj­usil­niej, aby to wszyst­ko zgro­ma­dzić, co tyl­ko do oce­nie­nia jego cha­rak­te­ru i dzia­łal­no­ści mo­gło być przy­dat­nem. Gdzie zaś źró­deł bra­ku­je nie­wąt­pli­wych, tam wo­li­my wy­znać na­szą nie­wia­do­mość, niż wpro­wa­dzać w obłęd czy­tel­ni­ków.

Z ca­łej tej epo­ki ży­cia Koł­łą­ta­ja, któ­ra po­prze­dzi­ła pierw­sze jego kro­ki i czyn­no­ści w za­wo­dzie ży­cia pu­blicz­ne­go, gdzie od razu i za pierw­szem nie­mal wy­stą­pie­niem tak zna­ko­mi­te za­jął sta­no­wi­sko i na niem cią­gle się utrzy­my­wał, prze­cho­wa­ło się tak mało szcze­gó­łów, iż praw­dzi­wie ża­ło­wać na­le­ży, ie ich w wów­czas nikt nie ze­brał, gdy była moż­ność po temu. Dziś wie­my je­dy­nie, że bę­dąc po­tom­kiem szla­chec­kiej ro­dzi­ny, któ­ra po za­ję­ciu wo­je­wódz­twa smo­leń­skie­go przez Ros­sję, naj­przód do Li­twy, a na­stęp­nie do wo­je­wódz­twa san­do­mier­skie­go się prze­nio­sła i Nie­ci­sła­wi­ce tam­że dzier­ży­ła. Uro­dził się w tej wło sci dnia 1. kwiet­nia roku po­dob­noś 1748. Śnia­dec­ki po­da­je wpraw­dzie rok 1750, lecz gdy nie rę­czy za nie­omyl­ność swe­go po­da­nia, a plan pa­mięt­ni­ków, któ­ry Koł­łą­taj sam uło­żył, o nie­co wcze­śniej­szej da­cie jego uro­dze­nia świad­czy, przy­ję­li­śmy ob­li­cze­nie Ba­de­nie­go, któ­ry po­wia­da, że Koł­łą­taj za po­wro­tem do oj­czy­zny (1775) li­czył lat 27 ży­cia. Ro­dzi­ce jego trzy­ma­jąc włość wspo­mnio­ną pra­wem za­staw­nem, nie mo­gli się wpraw­dzie li­czyć do ro­dzin bo­gac­twy ce­lu­ją­cych, nie szczę­dzi­li prze­cież na­kła­dów na jego i resz­tę swych dzie­ci do­bre wy­cho­wa­nie. Ob­da­rzo­ny od na­tu­ry ce­lu­ją­ce­mi zdol­no­ścia­mi i nad­zwy­czaj­ną by­stro­ścią umy­słu, roz­wi­jał się nasz Hugo, mimo ca­łej nie­do­kład­no­ści owo­cze­sne­go spo­so­bu ucze­nia, jak naj­po­myśl­niej. Ile z wspo­mnio­ne­go pla­nu pa­mięt­ni­ków jego wy­ro­zu­mieć mo­że­my, po­ru­czy­li ro­dzi­ce wy­cho­wa­nie jego do­mo­wym naj­przód na­uczy­cie­lom, po­czem do­pie­ro od­da­li go do szkół pu­blicz­nych w Piń­czo­wie, gdzie z naj­więk­szem po­wo­dze­niem wszyst­kie prze­szedł kla­sy. Wno­sząc z pra­co­wi­to­ści, jaką się za­wsze w póź­niej­szem ży­ciu od­zna­czał, wol­no śmia­ło twier­dzić, że i w szko­łach się nie le­nił, lecz z nie­unu­żo­ną gor­li­wo­ścią to wszyst­ko so­bie przy­swa­jał, cze­go tyl­ko w owo­cze­snych szko­łach moż­na się było na­uczyć. Po od­by­tych na­ukach w Piń­czo­wie wy­sła­li go ro­dzi­ce do Kra­ko­wa, gdzie pod do­zo­rem i prze­wod­nic­twem Woj­cie­cha Słup­skie­go, na­uczy­cie­la ma­te­ma­ty­ki, miał się da­lej kształ­cić, że mło­dzie­niec tak pięk­nych zdol­no­ści i uspo­so­bień ła­two mogł się od­zna­czyć w szko­łach, jak się po­źniej od­zna­czył w Rze­czy­po­spo­li­tej, i że zwró­cił pew­nie uwa­gę wszyst­kich na sie­bie, któ­rzy wy­cho­wa­niem pu­blicz­nem się zaj­mo­wa­li, nie ule­ga naj­mniej­szej wąt­pli­wo­ści. Uczęsz­cza­jąc na wy­kła­dy w aka­dem­ji kra­kow­skiej, po­wziął myśl po­świę­ce­nia się za­wo­do­wi ka­płań­skie­mu, z czem się ro­dzi­ce jego zra­zu zgo­dzić nie chcie­li, lecz prze­świad­czyw­szy się na­resz­cie o nie­zmien­nem po­sta­no­wie­niu syna, udzie­li­li mu swe­go przy­zwo­le­nia. Koł­łą­taj ob­lekł więc sani z wła­snej woli suk­nię kle­ry­ka, gdyż uczuł w so­bie po­wo­ła­nie do sta­nu du­chow­ne­go, co też z zwy­kłe­mi od­by­ło się ob­rzę­da­mi i z naj­więk­szą uro­czy­sto­ścią. Był też praw­dzi­wą ozdo­bą swo­je­go sta­nu, a choć zna­leź­li się póź­niej lu­dzie, któ­rzy nie umie­jąc na­le­ży­cie oce­niać wy­ro­zu­mia­ło­ści jego na cu­dze mnie­ma­nia re­li­gij­ne, brak żar­li­wo­ści w tej mie­rze po­czy­ty­wa­li za do­wód jego obo­jęt­no­ści w wie­rze, a na­wet śmie­li mu wy­ty­kać, że grze­szył bez­boż­no­ścią, nie moż­na prze­cież po­le­gać na ich zda­niu uprze­dzo­nem, po­nie­waż nikt nic zdo­ła w pi­smach jego wy­ka­zać śla­du ja­kie­go­kol­wiek, któ­ry­by mógł świad­czyć, że istot­nie po­wo­ła­niu swe­mu ka­płań­skie­mu się sprze­nie­wie­rzył. Lecz sa­mo­lub­stwo i fa­na­tyzm, na któ­re nie­ustan­nie w tych pi­smach i ży­wem sło­wem ude­rzał, nie trosz­czy­ły się o do­wo­dy, choć na­mięt­nem i ja­do­wi­tem prze­ciw nie­mu mio­ta­ły oskar­że­niem.

Stan aka­dem­ji kra­kow­skiej i nauk w niej wy­kła­da­nych, nie był by­najm­niej wów­czas świet­ny, gdy Koł­łą­taj przy­był do Kra­ko­wa. Mło­dzie­niec chci­wy nauk i rze­lel­nem tra­wio­ny pra­gnie­niem wie­dzy, nie mógł na­tem prze­stać, cze­go mu wte­dy w Kra­ko­wie udzie­lić zdo­ła­no. Chęć na­by­cia wyż­sze­go ukształ­ce­nia za­wio­dła go aż do Rzy­mu, gdzie spo­dzie­wał się więk­szą zna­leźć spo­sob­ność do po­mno­że­nia za­so­bów wie­dzy, tak w na­ukach po­trzeb­nych mu w ob­ra­nym za­wo­dzie, jak nie­mniej w umie­jęt­no­ściach, nie­zbęd­nych każ­de­mu, kto czu­je w so­bie po­ciąg do pra­co­wa­nia nad po­dźwi­gnie­niem oświa­ty na­ro­do­wej. Przy­kła­da­jąc się szcze­rze do nauk, na­wy­kał wcze­śnie do nie­ustan­nej pra­cy umy­sło­wej, któ­ra sta­ła się w koń­cu po­trze­bą dlań nie­zbęd­ną. W ca­łym bo­wiem prze­cią­gu na­der czyn­ne­go ży­cia zaj­mo­wał się na­uka­mi, a dzie­ła, któ­re wśród mno­gich in­nych za­trud­nień wy­pra­co­wy­wał, są naj­pięk­niej­szem świa­dec­twem że i jed­nej chwi­li nie po­świę­cał na owe mar­ne roz­ryw­ki, do któ­rych inni, zką­di­nąd na­wet zna­ko­mi­ci lu­dzie ów­cze­śni tak barJ­zo lgnę­li. Wi­dać prze­to, ie od wcze­snej mło­do­ści wdro­żył się do pra­cy, któ­rą so­bie póź­niej sło­dził naj­przy­krzej­sze chwi­le ży­cia, a co wię­cej, że ce­lem tej pra­cy było za­wsze do­bro oj­czy­zny. Kto bo­wiem tyle co on do­ko­nał i wów­czas na­wet się nie znie­chę­cał, gdy naj­bo­le­śniej­sze choć nie­za­słu­żo­ne mu­siał zno­sić po­ci­ski, do­wiódł tem sa­mem, ie wstę­pu­jąc w za­wód ży­cia czyn­ne­go, wy­tknął so­bie plan te­goż nie­zmien­ny, i ie ce­lem jego było nie­ustan­nie do­bro po­wszech­ne.

Jak nie­zna­ne nam są zda­rze­nia, od­no­szą­ce się do ży­cia Koł­łą­ta­ja w cza­sie po­by­tu jego w Kra­ko-wiej, tak za­tar­ły się nie­mniej wszel­kie pra­wie śla­dy, w jaki spo­sób spę­dził cały prze­eiąg kil­ku­let­ni swej byt­no­ści w Rzy­mie, a to wła­śnie mo­gło­by nam po­słu­żyć do wy­ja­śnie­ni i po­bu­dek, któ­re mu póź­niej w za­wo­dzie pu­blicz­nym prze­wod­ni­czy­ły. Po­wie­dzia­no je­dy­nie w ogól­ni­kach, że po­świę­ciw­szy się na­uce teo­lo­gji i pra­wa, na­stą­pił w obu stop­nia dok­to­ra, i że przy­tem nie za­nie­dby­wał moż­no­ści, jaka mu się w Rzy­mie na­strę­cza­ła do przy­swo­je­nia so­bie tego wszyst­kie­go, cze­go tyl­ko wów­czas w tej sto­li­cy sztuk pięk­nych i umie­jęt­no­ści moż­na się było na­uczyć. Z kim żył i głów­nie prze­sta­wał, nie wie­my by­najm­niej, i le­d­wie tę znaj­du­je­my wzmian­kę, że od­wie­dzał ba­wią­ce­go wła­śnie pod­ów­czas w Rzy­mie ro­da­ka Smu­gle­wi­cza, a za­ma­wia­jąc u nie­go ob­ra­zy, niósł mu po­moc ma­ter­jal­ną. Mo­że­my się je­dy­nie do­my­ślać, że czło­wiek tak rzad­kich zdol­no­ści, ja­kie­mi Koł­łą­taj ce­lo­wał, mu­siał ko­niecz­nie zwró­cić na sie­bie uwa­gę lu­dzi, wy­so­kie.sta­no­wi­ska w hie­rar­chji ko­ściel­nej zaj­mu­ją­cych, któ­rzy też prze­wi­dy­wa­li ła­two z góry, że nie bę­dąc do ról pod­rzęd­nych stwo­rzo­nym, za po­wro­tem do oj­czy­zny nie­ba­wem się od­zna­czy, że za­tem war­to go zo­bo­wią­zać so­bie. Ja­kie prze­cież były środ­ki, któ­rych w tym celu uży­to, nie wie­my, ale to pew­na, że mło­de­mu dok­to­ro­wi teo­lo­gii i oboj­ga pra­wa wie­le w Rzy­mie wzglę­dów oka­zy­wa­no, nie przy­pusz­cza­jąc za­pew­ne, że on może być wię­cej Po­la­kiem niż ka­to­li­kiem i księ­dzem, co wła­śnie naj­do­bit­niej go po­źniej cha­rak­te­ry­zu­je.

Koł­łą­taj wy­prze­dził nie­za­wod­nie w wie­lu bar­dzo wzglę­dach czas swoj i za­pa­try­wał się za­raz z po­cząt­ku za­wo­du swe­go pu­blicz­ne­go na spra­wy oj­czy­ste ze sta­no­wi­ska, ua któ­re resz­ta jego ro­da­ków da­le­ko póź­niej wznieść się zdo­ła­ła Lecz z dru­giej stro­ny nie był i on na­wet wol­ny od przy­war, któ­re nie­ste­ty ce­cho­wa­ły owo­cze­sną spo­łecz­ność na­szą. Nie moż­na prze­cież na karb jego tych­że za­li­czać, co wła­ści­wie uspo­so­bie­niem było cza­su, a nie jego oso­bi­stem. Za obu Sa­sów ze­psu­ła się w spo­sób nie­po­ję­ty pra­wie ta część na­ro­du, któ­ra w częst­szej by­wa­ła stycz­no­ści z dwo­rem. Każ­dy my­ślał tyl­ko głów­nie o so­bie i swych ko­rzy­ściach, nie trosz­czył się cał­kiem pra­wie o do­bro kra­ju. Po­lo­wa­no na urzę­dy, sta­ro­stwa, wój­to­stwa lub inne kró­lewsz­czy­zny dla sie­bie, krew­nia­ków lub przy­ja­ciół, bez wzglę­du na za­słu­gi dru­gich, któ­rym na­gro­da się na­le­ża­ła. Z cze­go po­szło, że każ­dy chwy­tał i brał, co się tyl­ko dało, lub wy­ra­biał so­bie z góry przy­wi­lej z okien­kiem, jak to wów­czas na­zy­wa­no, gdzie mógł wpi­sać na­stęp­nie byle czy­je imie. Dzie­cia­ki, któ­re ni­czem jesz­cze nie mo­gły się za­słu­żyć kra­jo­wi, otrzy­my­wa­ły bo­ga­te sta­ro­stwa gro­do­we, i od­by­wa­ły na nic wjaz­dy wspa­nia­łe wśród okrzy­ków szlach­ty oko­licz­nej, któ­ra nik­czem­nie się płasz­czy­ła przed ja­śnie wiel­moż­nym sta­ro­sto-mło­ko­sem. Zna­lazł się przy­tem za­wsze i mę­drzec ia­kiś, któ­ry szum­nym pa­ne­gi­ry­kiem uczcił no wego sta­ro­stę, wy­no­sząc pod nie­bio­sa za­le­ty, któ­rych­by nikt na nie­szczę­ście w wiel­bio­nem pa­nię­ciu pew­nie nie do­pa­trzył. Za to nie mo­gli sio Ju­dzie praw­dzi­wie za­słu­że­ni do ni­cze­go do­ci­snąć, je­że­li nie uzy­ska­li opie­ki i wspar­cia któ­re­go z moż­no­wład­ców, lub cu­dem ja­kim nic zdo­ła­li wy­jed­nać so­bie wzglę­dów – dwo­ru. Ta sama dżu­ma opa­no­wa­ła i stan du­chow­ny. Pa­nię­tom, któ­re prze­zna­czo­no do sta­nu du­chow­ne­go, do­sta­wa­ły się naj­bo­gat­sze i naj­po­saż­niej­sze pro­bo­stwa, ka­non­je i pre­la­tu­ry, a na­wet opac­twa, choć jesz­cze pierw­szych nie od­by­li świę­ceń,

I tak mie­li z cze­go opę­dzać wszel­kie­go ro­dza­ju zbyt­ki, nim skoń­czy­li na­uki. Nada­wa­no jed­ne­mu po kil­ka i kil­ka­na­ście in­trat­nych po­sad du­chow­nych, gdy naj­za­słu­źeń­si ka­pła­ni, któ­rzy­by do­cho­dy na cele do­bro­czyn­ne ob­ra­ca­li, na naj­lich­szych tyl­ko pro­bo­stwach mu­sie­li prze­sta­wać. Była to więc za­ra­za, od któ­rej mało kto wów­czas mógł się ochro­nić. O Koł­łą­ta­ju nie wie­my wpraw­dzie, czy tak­że w po­dob­ny po­lo­wał spo­sób na bo­ga­to upo­sa­żo­ne do­bra du­chow­ne i do­wia­du­je­my się je­dy­nie, że gdy ze śmier­cią bi­sku­pa ki­jow­skie­go Za­łu­skie­go (1774) ka­no­nia w ka­pi­tu­le kra­kow­skiej była opróż­nio­ną, wszel­kie na dwo­rze rzym­skim po­ru­szał sprę­ży­ny, aby ją uzy­skać dla sie­bie. Za­bie­gi jego nie były płon­ne, a gdy wła­śnie tak się wy­da­rzy­ło, że wów­czas przy­padł mie­siąc, w któ­rym na mocy daw­niej­szych kon­kor­da­tów z rzą­dem pol­skim za­war­tych „ pa­pież miał pra­wo roz­da­wa­nia opróż­nio­nych po­sad ko­ściel­nych, wy­ro­bił so­bie Koł­łą­taj pre­zen­tę u sto­li­cy apo­stol­skiej. Był on wów­czas mło­dym jesz­cze, i nie za­słu­żył się ani oj­czyź­nie ani ko­ścio­ło­wi czem­kol­wiek. Nie moż­na prze­cież po­wie­dzieć, że od­da­no tę po­sa­dę nie­god­ne­mu, po­nie­waż już wte­dy mógł iść z każ­dym w za­wo­dy co do stop­nia nauk i ukształ­ce­nia, a do­bre­mi chę­cia­mi dla oj­czy­zny prze­wyż­szał pew­nie więk­szość tych, któ­rzy chcie­li z nim współ­ubie­gać się o tę po­sa­dę.

Bi­sku­pem kra­kow­skim był wów­czas Ka­je­tan Soł­tyk, mąż wsła­wio­ny kil­ko­let­niem wię­zie­niem w ob­cym kra­ju, na któ­re dla tego zo­stał wska­za­ny, że śmia­ło i z nie­ugię­tą wy­trwa­ło­ścią na sej­mie war­szaw­skim (1708 r.) prze­ciw gwał­tom i sa­mo­wo­li po­sła są­sied­nie­go mo­car­stwa wy­stę­po­wał Lecz Soł­tyk, ów męż­ny obroń­ca wia­ry i swo­bód oj­czy­stych, nie poj­mo­wał du­cha cza­su, któ­ry za­czął się już ob­ja­wiać, dla tego nie zdo­łał po­świę­ce­niem swo­jem wstrzy­mać cięż­kich cio­sów, któ­re nie­ba­wem oj­czy-czy­znę do­tknę­ły, czem osta­tecz­nie zła­ma­ny, a przy­tem dum­ny, na­mięt­ny i gwał­tow­ny we wszyst­kiem, usu­nął się od wszel­kich spraw pu­blicz­nych i dy­ece­zal­nych. Za­rzą­dza­ją­cy imie­niem jego dy­ece­zją pra­łat po­czy­tał za naj­więk­sza ura­zę, że Koł­łą­taj śmiał go po­mi­nąć w sta­ra­niu się o ka­no­nię, i na­stro­ił tak nie­przy­chyl­nie całą prze­ciw nie­mu ka­pi­tu­łę, że po­sta­no­wi­ła nie do­pu­ścić go do gro­nu swe­go. Trze­ba zresz­tą do­dać, że w ogó­le ka­pi­tu­ły i kler miej­sco­wy krzy­wo za­zwy­czaj na tych pa­trzy­ły, któ­rzy so­bie po­sa­dy du­chow­ne w Rzy­mie wy­ra­bia­li, a na­wet usta­wy kra­jo­we oświad­cza­ły się prze­ciw ta­kim kor­te­za­nom, jak ich na­zy­wa­no.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: