Pokonaj cienie przeszłości - ebook
Pokonaj cienie przeszłości - ebook
Czy marzysz co rano o tym, żeby dzień skończył się jak najszybciej?
Wydaje Ci się, że wszyscy wokół są wrogo nastawieni do Ciebie? Czujesz, że nic nie sprawia Ci radości? Czy wiesz, że mogą to być objawy depresji? Niewykluczone, że jest ona spowodowana także trudnymi przeżyciami z dzieciństwa, które rzutują na Twoje dzisiejsze życie.
Podobnie czuła się autorka. Pokazała jednak, że hartem ducha i konsekwencją jesteśmy w stanie pokonać wszystkie problemy wynikające być może z traumatycznej przeszłości. W tej książce udokumentowała zapis przemiany z osoby wiecznie nieszczęśliwej i pełnej frustracji, w człowieka
cieszącego się każdą chwilą. Możesz zaobserwować stopniowy postęp w walce z depresją i nerwicą, jaki Kazimiera Sokołowska doświadczyła
dzięki technikom samodzielnej terapii.
Czy chcesz już dziś dołączyć do grona osób szczęśliwych?
Wystarczy, że zastosujesz niezawodne i przede wszystkim sprawdzone techniki terapeutyczne, które pozwolą zrzucić jarzmo Twojej przeszłości. Szybko odczujesz znaczną poprawę samopoczucia, a lęki czy fobie bezpowrotnie znikną. Dowiesz się także, jak uniknąć błędów wychowawczych, by Twoje dziecko nie miało podobnych problemów.
Pozwól przeszłości odejść i przywitaj nowe życie.
Spis treści
Wstęp
Pobyt w placówce psychologicznej
Kocham i akceptuję siebie
Marzenie a wiara
Rozmowa z lękiem
Lęk i moje reakcje na niego
Zakończenie
Kategoria: | Poradniki |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7377-642-5 |
Rozmiar pliku: | 635 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Jestem lekarzem, jestem prawnikiem, jestem prezesem banku, jestem znanym pisarzem, jestem… Takie stwierdzenia nadal budzą respekt i podziw innych. Tych osobników określa się jako ludzi sukcesu, szufladkuje się ich od zarania jako istoty lepszej kategorii, którzy zajmują wysoki szczebel drabiny społecznej. Pomija się ich zachowanie w stosunku do innych i wartości moralne, którymi się kierują w życiu codziennym.
Jestem rodzicem. Takie stwierdzenie najczęściej wywołuje ironiczny uśmiech, a w głowie automatycznie nasuwa się odpowiedź: „Też mi osiągnięcie. Każdy zdrowy człowiek może być rodzicem, nawet zwierzęta mają swoje potomstwo”. Jestem daleka od osądzania zwierząt, ale ten przykład nasunął mi się spontanicznie, ponieważ na lekcjach języka polskiego już odmiana przez przypadki zaszeregowała zwierzęta do rzeczy: kto? człowiek, co? zwierzę.
Jakże mylna jest w wielu przypadkach hierarchia wykonywanych czynności. Osobiście uważam, że w prostocie tkwi wielkość i wszelkie sprawdzone przez ludzkość mądrości.
Kobietę zajmującą się „tylko” wychowywaniem dzieci i prowadzeniem domu, uznaje się potocznie za kurę domową, za osobę, która zdaniem większości zajmuje niski szczebel drabiny społecznej.
To ona wychowa przyszłego lekarza, prawnika, prezesa, pisarza i rodzica. Dlatego rola matki i ojca jest jedną z najważniejszych ról w życiu człowieka. W każdym z nas w większym, bądź w mniejszym stopniu tkwi małe dziecko, a w tym dziecku poglądy i prawdy przekazane przez rodziców i środowisko, w którym zostało wychowane.
To są nasze korzenie.
Gdzie można uzyskać wiedzę na temat odpowiedzialnego, lojalnego i wrażliwego na ludzką krzywdę rodzica?
W szkole? W mediach? W prasie? Nie! Nie ma takiej edukacji.
Może tematyka niektórych filmów porusza w minimalnym stopniu cechy dobrego rodzica.
W niektórych publikacjach o wychowaniu przyszłego pokolenia można uzyskać ogólną wiedzę. Nasuwa się pytanie, kto czyta takie książki. Chyba tylko studenci, gdy uczą się na obowiązkowe egzaminy.
Gdy jesteś rodzicem małego dziecka, tylko od ciebie zależy jak zaprogramujesz umysł swojego potomka. Zapewne zdajesz sobie sprawę z tego, że jesteś dla swojej pociechy pierwszą i najważniejszą osobą, która uczy go poznawania świata.
Dziecko przyjmuje słowa i poglądy bez filtra, bo jesteś dla niego autorytetem.
Kocha cię całym sercem i duszą. Twoja prawda o otaczającej rzeczywistości staje się jego prawdą. Dziecko nie analizuje twoich poglądów i czynów, bezkrytycznie wierzy w to, co mu przekazujesz. Ty jesteś najważniejszym nauczycielem dla dziecka.
Jeżeli codziennie będę mówiła dziecku, że jest nieudane, że nic nie potrafi zrobić, że do niczego się nie nadaje, uwierzy, że jest nieudacznikiem i ofiarą losu. Będzie dorastało w tym przekonaniu i przeniesie cudze poglądy o sobie na dorosłe życie. Będzie bało się podjąć jakiekolwiek ryzyko czy przedsięwzięcie, ponieważ jego umysł jest przekonany o tym, że nic nie potrafi zrobić dość dobrze. Swoimi myślami i przekonaniami o sobie będzie przyciągało jak magnes sytuacje i zdarzenia, które utwierdzą je, że jest gorsze od innych.
Gdy będę ograniczała wolność i swobodę dziecka, będę podejmowała za niego decyzje, stanie się ono kaleką życiową.
Gdy dziecko będzie słyszało nakazy i zakazy ze strony rodzica, a słowo „musisz” będzie nieodłącznym elementem wychowawczym, a do tego osaczysz go swoją osobą, ciągle wyrażając niezadowolenie w postaci słownych obelg i kar cielesnych, wtedy wychowasz człowieka, który będzie miał lęk przed narzucaniem.
Ja padłam ofiarą takiego wychowania. Lęk przed narzucaniem rozprzestrzenił się na całe moje codzienne życie, mało tego, nawet zjawiska atmosferyczne wywoływały w moim umyśle totalną panikę. Uciekałam, zamykałam się w domu i cierpiałam okrutne męki. Wycofałam się z życia codziennego, stałam się samotnicą szukającą ukojenia w przyrodzie z daleka od ludzi.
Brak okazywania miłości i częste krytykowanie dziecka oraz porównywanie go do innych, jest również katastrofalnym elementem wychowawczym.
W przyszłości nasz potomek nie będzie potrafił obiektywnie ocenić swoich przedsięwzięć. Taka okaleczona psychicznie osoba będzie przez całe życie walczyła o cudzą miłość i uznanie. Taka walka wywoła w niej smutek, rozżalenie i poczucie winy, że nie jest dość dobra w tym co robi. Będzie postępowała autodestrukcyjnie. Skrzywdzone i odrzucone przez rodziców dziecko będzie bało się zbliżyć do innego człowieka. Już nie zaufa nikomu.
Wśród tłumu ludzi, będzie czuło się samotne.
Rozpieszczanie dziecka bez stosowania przemyślanych kar, bez wymagania od niego jakichkolwiek obowiązków jest również nieodpowiednim wychowaniem. Nieświadomie wychowamy samoluba i kalekę życiową. Wtedy mamy pretensje do dziecka, że nie pomaga w obowiązkach dnia codziennego, że jest opryskliwe i leniwe. Tak naprawdę te uwagi rodzic powinien skierować do siebie, bo to on w bardzo dużym stopniu przyczynił się do takiego, a nie innego wychowania.
Rodzice, którzy odreagowują na bezbronnym dziecku swoje niezadowolenie, są nieodpowiedzialni i egoistyczni. Ta krucha istota jest bezbronna w stosunku do rodzica, najczęściej nie stawia żadnego oporu ani słowa sprzeciwu.
Czy tak ma wyglądać rola matki czy ojca?
Obecnie problem niewłaściwego postępowania rodziców wobec dzieci porusza się w mediach. W czasie mojego dzieciństwa, w kraju socjalistycznym, takich tematów zazwyczaj nie poruszano i nie ujawniano problemów z tym związanych.
Tragedie rozgrywały się za zamkniętymi drzwiami. Bestialscy rodzice nadużywali swoich praw nie ponosząc za to żadnych konsekwencji.
Moja książka jest apelem do rodziców, aby nie popełnili błędów wychowawczych w stosunku do swoich dzieci.
Warto zainwestować w psychologa czy w książkę, aby poszerzyć swoją wiedzę na temat wychowania przyszłego pokolenia. Po co tworzyć przyszłe kaleki psychiczne, skoro można temu zapobiec.
Padłam ofiarą takiego nieodpowiedzialnego wychowania, dlatego zachorowałam na depresję i nerwicę lękową.
Wszelkie zmiany osobowości człowieka rodzą się w cierpieniu.
Zmiana z niewinnego, naiwnego dziecka w dziecko zalęknione, zamknięte w sobie – zrodziła się w cierpieniu.
Zmiana osoby cierpiącej z powodu lęku i depresji, z okrutnym bagażem doświadczeń z dzieciństwa – w istotę odważną, pewną siebie i własnej wartości – rodzi się w cierpieniu.
POBYT W PLACÓWCE PSYCHOLOGICZNEJ
Nadszedł dzień, którego się obawiałam.
O godzinie 9 rano mam jechać do ośrodka dla nerwowo chorych.
Placówka znajduje się w malowniczej górskiej miejscowości, oddalonej 50 kilometrów od mojego miejsca zamieszkania. Jest piąta rano. Całą noc nie zmrużyłam oka, tak bardzo przeraża mnie pobyt wśród nieznajomych ludzi.
Prześladuje mnie obawa, że nie zapanuję nad lękiem, nie znajdę ustronnego miejsca, w którym będę mogła chociaż trochę wyciszyć emocjonalny niepokój. Panika ogarnia mnie na samą myśl, że leczenie ma trwać trzy miesiące.
Jest szary, listopadowy dzień. Pogoda zdaje się utożsamiać z moim nastrojem. Za oknem pada rzęsisty deszcz, a z moich oczu wciąż płyną łzy. Tak bardzo modliłam się do Boga i pragnęłam, aby pomógł mi uporać się z nerwowymi dolegliwościami, żebym nie musiała opuszczać domu. Nic z tego. Psychiczna męczarnia, a co za tym idzie, także dolegliwości fizyczne, nasilały się z dnia na dzień.
Po śmierci matki, kilka lat temu, moje życie osobiste uległo drastycznej zmianie. Nie byłam sobą. Rządził mną lęk, któremu podporządkowałam się jak niewolnica okrutnemu panu.
Bałam się swoich nieprzewidywalnych reakcji emocjonalnych. Bałam się ludzi. Bałam się życia. Bałam się dosłownie wszystkiego. Minęły dopiero dwa miesiące od wakacji, a ja już mam problemy z wychodzeniem z domu do pracy. Paraliżuje mnie strach na samą myśl, że muszę być poza domem wśród ludzi aż pięć godzin. Tę sytuację łagodzi jedynie powtarzane jak mantra zdanie: „Niedługo wrócisz do domu”.
Przerastają mnie obowiązki dnia codziennego. Mam problem ze sobą. Odbiegam zachowaniem od zdrowych ludzi. Muszę się leczyć i wyjść z tego marazmu, a sama nie potrafię sobie pomóc. Chodzę, poruszam rękami, widzę, pracuję, ale jestem tak roztrzęsiona i zdruzgotana emocjonalnie, że nie potrafię już normalnie funkcjonować. Dopadła mnie depresja. Uciekam, chowam się przed ludźmi, cierpię, jest mi przerażająco smutno, nie widzę sensu istnienia i na domiar złego, cały czas się boję. Sam fakt życia przerasta mnie. Spróbuję swoje cierpienie porównać do następującej sytuacji:
Czuję się jakbym stąpała po desce, która jest umocowana nad przepaścią i łączy dwa górskie szczyty. W każdej chwili mogę nieostrożnie postawić stopę i spaść. Wciąż uważnie obserwuję deskę i swoje kroki. Drżę, trzęsę się, brakuje mi powietrza, wzrok odmawia posłuszeństwa, widzę rozmazany obraz, mam zawroty głowy. Siadam wyczerpana na desce, aby chwilę odpocząć. Trzymam się jej kurczowo rękami. Podnoszę się i nadal zmierzam w wytyczonym kierunku. Moje mięśnie są spięte, uważnie stąpam po desce, aby nie stracić równowagi i nie zabić się. Gdy od czasu do czasu, na krótką chwilę, wstępuje we mnie odwaga, spoglądam ukradkiem z góry na ludzi. Widzę jak swobodnie poruszają się, stawiają pewne kroki na ziemi. Rodzą się we mnie marzenia, aby być takim samym człowiekiem jak inni.
Boże, już za pół godziny wyjeżdżam. Może się wycofać? Może zwolnić się z pracy i przebywać tylko w domu? Nie. Precz z tymi destrukcyjnymi myślami. Muszę walczyć o siebie. Nie poddam się. Muszę się leczyć. Pobyt w placówce umożliwi mi uzyskanie zwolnienia lekarskiego z pracy. Dzięki temu będę mogła ubiegać się o roczny urlop zdrowotny dla nauczycieli. Muszę kurczowo trzymać się tych myśli – one pozwolą mi przetrwać leczenie w ośrodku. Mam dzieci, one mnie potrzebują. Mam dla kogo żyć!
O Boże! Mąż zaczął wynosić moje rzeczy do bagażnika.
Ze łzami w oczach pożegnałam się z dziewczynkami i wsiadłam do samochodu. Skuliłam się na przednim siedzeniu i obserwowałam asfaltową drogę, po której mknął pojazd.
Włączyłam radio i zatopiłam się w swoich przerażająco smutnych myślach. W pewnym momencie miałam chęć otworzyć drzwi i uciekać do rozciągających się wzdłuż drogi lasów.
Narastała we mnie panika, a wraz z nią coraz gorzej mi się oddychało. Chyba się uduszę. Znowu zawładnęły mną – podsycane lękiem – myśli: „Czy zdołam pokonać panikę przy obcych ludziach w ośrodku? Kiedy skończy się ten koszmar? Gdy nie będę mogła wytrzymać już we własnej skórze, to mogę skończyć z cierpieniem. Dobrze, że istnieje śmierć”.
Ta myśl uspokoiła mnie i rozluźniła napięte do granic wytrzymałości mięśnie. Powoli zaczęła opuszczać mnie panika. Samochód nieubłaganie pokonywał kolejne kilometry, zbliżając się do miejsca, którego tak bardzo się bałam. Po paru minutach, przed moimi oczami, wyłoniły się mury obiektu, w którym będę się leczyła. Samochód stanął na podjeździe przed frontowymi drzwiami budynku. Szybko pożegnałam się z mężem i na trzęsących nogach, podążyłam do szpitala. Tak kręciło mi się w głowie, że ledwo trafiłam ręką na klamkę. Otworzyłam drzwi i weszłam na korytarz, na którym nieznajome mi osoby głośno rozmawiały ze sobą. Nagle, wszystkie pary oczu skierowały się na moją przygarbioną postać. Nieśmiało przywitałam się z nimi i usiadłam w kącie na ławce. Lekarz psychiatra i panie psycholog zaprowadzili nas do obszernej sali, w której znajdowało się dużo materaców. Zapoznali nas z regulaminem pacjenta, odpowiadali na zadawane pytania, które dotyczyły skuteczności i sposobu leczenia. Następnie ulokowano nas w pokojach, gdzie mieliśmy mieszkać. A ja nadal biłam się z myślami: „Odejść czy zostać?”. Czułam się zagubiona i przestraszona. Perspektywa przebywania w placówce wyzwalała we mnie obezwładniający strach. To było niemożliwe do zaakceptowania, a co dopiero do realizacji. Szybko i niedbale rozpakowałam bagaż. Ruszyłam do parku, aby znaleźć się z dala od ludzi. Opierając się o drzewo, odetchnęłam z ulgą. Przyroda zawsze przychodziła mi z pomocą, wpływając pozytywnie i wyciszająco na negatywne reakcje emocjonalne. Przykucnęłam koło drzewa, oparłam się o jego wilgotną korę i płakałam. Co ja takiego uczyniłam, że znalazłam się w takim miejscu? Dlaczego los zepchnął mnie aż tutaj do placówki dla nerwowo chorych? Boże, co ze mną będzie? Czy lęk wreszcie mnie opuści? Czego ja się tak boję? Dlaczego tak cierpię? Moja dusza jest chora. Po co ja żyję?
Po kilkunastu minutach zauważyłam, że jakaś zagubiona osoba z ośrodka podąża moim śladem. Otarłam łzy chusteczką i zaczęłam obserwować postać. Zastanawiałam się, co ją tutaj przywiodło, jakie wydarzenia złamały jej psychikę. Nieśmiało obserwowałyśmy siebie nawzajem. Wreszcie nawiązałyśmy rozmowę. Zrobiło mi się trochę lżej na duszy. Moje obawy, problemy i zapatrywania związane z pobytem w ośrodku były podobne do poglądów nowo poznanej koleżanki.
W oddali było słychać głos kolegi, który zapraszał nas do budynku. Cały dzień minął nam na wzajemnym poznawaniu się, opowiadaniu o swoich dolegliwościach nerwowych, lękach, objawach i na oczekiwaniu rezultatów w leczeniu. Przyglądałam się uważnie ludziom, którzy wyglądali na zdrowych i zrównoważonych psychicznie. Po kolacji, niektórzy położyli się do łóżek, inni rozmawiali, siedząc na ławkach. Ja kręciłam się niecierpliwie, chodząc po korytarzu, walczyłam z myślami. Byłam rozdarta. Nie wiedziałam jaką podjąć decyzją: zostaję czy wyjeżdżam. Tak miotałam się ze swoimi myślami, że nie zauważyłam ogarniających mnie ciemności. Tkwiłam sama na korytarzu. Zegar wybił godzinę 23.
Ogarnął mnie paniczny lęk. Śmiertelnie bałam się zamknięcia. Podchodziłam kilkanaście razy do drzwi frontowych i naciskałam klamkę. Niestety wejście było zamknięte na noc dla naszego bezpieczeństwa. Weszłam do toalety, zaświeciłam światło i usiadłam w kącie na zimnej posadzce. Wstawałam do umywalki, aby opłukać twarz zimną wodą. Podchodziłam do okna i wdychałam świeże powietrze, którego tak bardzo mi brakowało. Ze strachu i rozpaczy płakałam i popadałam w coraz większą panikę.
Już stałam przed drzwiami pokoju lekarza i zastanawiałam się, czy go obudzić. Chciałam stąd wyjść i znaleźć się w domu.
Gdy kładłam rękę na klamce, do mózgu zaczęła dobijać się logiczna myśl:
„Ty nigdzie nie czujesz się bezpiecznie, lęki dopadają cię wszędzie. Jesteś wobec swoich emocjonalnych reakcji bezradna. Skorzystaj z leczenia, może to jest ostania szansa. Albo? No właśnie, na to, żeby ze sobą skończyć zawsze brakowało mi odwagi”.
Ten koszmar trwał aż do czwartej rano. Przypomniałam sobie, że ukryłam przed lekarzem kilka tabletek uspokajających. Teraz byłam z siebie zadowolona, że ich nie oddałam zgodnie z obowiązującym regulaminem. Połknęłam dla pewności dwie tabletki i położyłam się do łóżka.