Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Portret Doriana Graya - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
29 czerwca 2011
Ebook
23,90 zł
Audiobook
24,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Portret Doriana Graya - ebook

 

Dorian Gray jest pięknym mężczyzną. Zafascynowany jego doskonałością fizyczną malarz Basil Hallward uwiecznia go na obrazie.

Podczas prezentacji portretu, Gray wpada w rozpacz - przeraża go to, że w przeciwieństwie do postaci z obrazu - on swą urodę kiedyś utraci. Wypowiada więc życzenie: chciałby być wiecznie młody, nawet za cenę własnej duszy.

Mijają lata, a Dorian się nie starzeje. Staje się tylko coraz bardziej okrutny, rozwiązły, przestaje odróżniać dobro od zła. Dziwne rzeczy dzieją się za to z obrazem - oblicze na nim zaczyna się zmieniać. Pewnego dnia Dorian znużony dotychczasowym życiem - postanawia zniszczyć portret...

Odwieczne pytania o nieśmiertelność, o dobro i zło, genialny obraz środowiska arystokracji angielskiej, ale przede wszystkim niezwykłe studium natury ludzkiej - to składowe tej jedynej powieści, jaką napisał Wilde.

Jej najnowsza adaptacja filmowa w pojawiła się w kinach polskich w październiku 2010 roku. W rolach głównych wystąpili m.in.: Ben Barnes, znany z Opowieści z Narnii, oraz Colin Firth.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7747-296-5
Rozmiar pliku: 1,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

O autorze

Oscar Wilde(1854–1900) –irlandzki poeta, prozaik i dramatopisarz. Jest bohaterem kilkunastu biografii literackich i filmowych. Przedstawiciel modernistycznego estetyzmu. Ekscentryk. Za kontakty homoseksualne skazany na dwa lata ciężkich robót. Później żył na wolności pod zmienionym nazwiskiem. Jego styl życia znalazł odzwierciedlenie w twórczości. Autor m.in.: Szczęśliwego księcia i innych opowiadań (1888), finezyjnych komedii satyrycznych – dzięki którym zyskał miano „lorda Paradoksa” – Upiór rodu Canterville'ów (1887), Kobieta bez znaczenia (1894), Mąż idealny (1895), Brat marnotrawny (1895), a ponadto poematu Ballada o więzieniu w Reading (1898) oraz autobiograficznego monologu De profundis (1905). Portret Doriana Graya powstał w 1890 roku.PRZEDMOWA

Artysta jest twórcą piękna.

Objawić sztukę, ukrywać artystę – oto cel sztuki.

Krytykiem jest ten, kto swe własne wrażenia piękna umie w odmiennej wyrazić formie, nowy im nadać kształt. Zarówno najwyższa, jak najniższa forma krytyki jest pewnego rodzaju autobiografią.

Kto w pięknie odnajduje sens brzydki, jest zepsutym, wcale nie będąc czarującym. To błąd.

Kto w pięknie odnajduje sens piękny, posiada kulturę. Ma przyszłość przed sobą.

Wybrani są ci, dla których piękno posiada wyłącznie znaczenie piękna.

Nie ma książek moralnych lub niemoralnych. Są książki napisane dobrze lub źle. Nic więcej.

Niechęć dziewiętnastego stulecia do realizmu jest wściekłością Kalibana, widzącego w zwierciadle swoją własną twarz.

Niechęć dziewiętnastego wieku do romantyzmu jest wściekłością Kalibana (postać z BurzySzekspira; półdziki niewolnik o odrażającej powierzchowności.), niewidzącego w zwierciadle swojej twarzy.

Moralne życie człowieka stanowi częśćtworzywa artysty, ale moralność sztuki polega na doskonałym użyciu niedoskonałego środka. Żaden artysta nie pragnie niczego dowieść. Nawet rzeczy prawdziwe dadzą się dowieść.

Żaden artysta nie posiada sympatii etycznych. Sympatia etyczna jest u artysty niewybaczalnym zmanierowaniem stylu.

Żaden artysta nie jest neurasteniczny.

Artysta może wyrażać wszystko.

Myśl i język są dla artysty narzędziami sztuki, cnota i występek są dla artysty tworzywem sztuki. Ze stanowiska formy typową sztuką jest muzyka. Ze stanowiska uczucia typowa jest sztuka aktorska.

Wszelka sztuka jest zarazem powierzchnią i symbolem.

Kto sięga pod powierzchnię, czyni to na własną odpowiedzialność.

Kto odczytuje symbol, czyni to na własną odpowiedzialność.

W rzeczywistości sztuka odzwierciedla widza, nie życie.

Rozmaitość zdań o dziele sztuki dowodzi, że dzieło jest nowe, złożone i zdolne do życia.

Niezgodność krytyków między sobą dowodzi zgodności artysty z sobą.

Możemy komuś wybaczyć, że stwarza coś użytecznego, dopóki dzieła swego nie podziwia. Jedynym usprawiedliwieniem dla człowieka, który stwarza coś bezużytecznego, jest wielki podziw dla tego dzieła.

Każda sztuka jest bezużyteczna.

OSCAR WILDE

I

Odurzająca woń róż napełniła pracownię, a ilekroć wietrzyk letni musnął drzewa w ogrodzie, przez otwarte drzwi wnikał ciężki zapach bzu lub mniej intensywna woń kwitnącego głogu.

Z kąta kanapy nakrytej perskim dywanem, na której leżał, wypalając jak zwykle niezliczone ilości papierosów, lord Henryk Wotton mógł jeszcze chwytać blask rozkwitłego krzewu złotego deszczu o miodowej woni i barwie: drżące jego gałązki z trudem zdawały się dźwigać ciężar swej płomiennej piękności. Tu i ówdzie fantastyczne cienie przelatujących ptaków migotały na tle jedwabnych zasłon, spływających wzdłuż ogromnych okien, a cienie te wywoływały na chwilę wrażenie obrazów japońskich. Wtedy lord Wotton myślał o owych malarzach z Tokio, których twarze są blade i znużone; starają się oni wywoływać za pomocą sztuki, z konieczności nieruchomej, wrażenie życia i ruchu. Stłumione brzęczenie pszczół, z trudem szukających sobie drogi wśród wysokiej nieskoszonej trawy lub z monotonną wytrwałością wirujących dokoła złotawych pyłków kwiecia kapryfolium, potęgowało jeszcze panującą wokół ciszę.

Głuchy gwar Londynu przypominał głębokie tony dalekich organów.

Pośrodku pokoju, na pionowo ustawionych sztalugach, stał naturalnych rozmiarów portret młodego człowieka niezwykłej piękności, a w pewnej odległości od obrazu siedział sam artysta, Bazyli Hallward, który nagłym zniknięciem przed paru laty wywołał wielką wrzawę, dostarczając materiału do najrozmaitszych przypuszczeń.

Uśmiech zadowolenia przemknął i osiadł na twarzy malarza, wpatrującego się w tę wdzięczną, a zarazem wspaniałą postać, którą odtworzył jego artyzm. Nagle jednak zerwał się, przymknął oczy i palce położył na powiekach, jakby w mózgu swym chciał uwięzić dziwny sen, z którego obawiał się przebudzić.

– Najlepsze twoje dzieło, Bazyli, najlepsze ze wszystkich, jakie kiedykolwiek stworzyłeś – nieco znużonym głosem odezwał się lord Henryk. – Musisz je na przyszły rok posłać na wystawę do Grosvenorskiej Galerii. Akademia jest zbyt wielka i zbyt banalna. Ilekroć tam byłem, zastawałem zawsze tylu ludzi, że nie mogłem widzieć obrazów, co było okropne, lub też tyle obrazów, że nie mogłem widzieć ludzi, co było jeszcze gorsze. Pozostaje zatem tylko Grosvenorska Galeria.

– Zdaje mi się, że obrazu tego nie dam na żadną wystawę – odparł malarz, odrzucając głowę w tył tym dziwacznym ruchem, który zawsze w Oksfordzie pobudzał jego kolegów do śmiechu. – Nie, nie dam go nigdzie.

Lord Henryk podniósł brwi i poprzez mgliste, błękitne kółeczka dymu, w fantastycznych zwojach unoszącego się z jego mocnego, opiumowanego papierosa, ze zdumieniem spojrzał na malarza.

– Nie dasz na wystawę? Ale czemu, chłopcze drogi? Czy masz jakiś powód? Co za dziwaki z was, malarzy. Wszystko robicie, by zdobyć sławę, a gdy ją zdobędziecie, wydaje się, żebyście się jej najchętniej chcieli pozbyć. To z waszej strony głupio, bo jedyną rzeczą gorszą od tego, że o nas mówią, jest to, że o nas nie mówią. Taki obraz mógłby cię wynieść nad wszystkich młodych artystów Anglii i wzbudzić zazdrość starych, gdyby w ogóle starzy ludzie zdolni byli do jakiegokolwiek uczucia.

– Wiem, że się będziesz śmiał ze mnie – odparł malarz – ale naprawdę nie mogę tego obrazu wystawić. Za wiele weń włożyłem z siebie samego.

Lord Henryk wyciągnął się na kanapie i począł się śmiać.

– Wiedziałem, że będziesz się śmiał, ale jednak tak jest.

– Włożyłeś za wiele z siebie samego! Dalibóg, nie wiedziałem, że jesteś tak próżny. Bo istotnie nie mogę znaleźć podobieństwa między twoją surową, ostrą twarzą i kruczym włosem a tym Adonisem, który wygląda, jakby był cały z kości słoniowej i listków róży. Nie, mój drogi Bazyli, toż to Narcyz, a ty – no, bez wątpienia masz twarz intelektualisty i tak dalej, ale piękność, prawdziwa piękność kończy się tam, gdzie się zaczyna intelektualizm. Jest on już sam w sobie rodzajem przesady i psuje harmonię każdej twarzy. I niech tylko człowiek się zamyśli, zaraz cały się staje nosem albo czołem, lub czymśkolwiek innym szpetnym. Spójrz tylko na ludzi pracujących z powodzeniem w jakimś uczonym zawodzie. Jacyż brzydcy! Oczywiście z wyjątkiem dygnitarzy kościelnych. Ale też w kościele wcale się nie myśli. Biskup osiemdziesięcioletni mówi zupełnie to samo, czego go nauczono, gdy miał lat osiemnaście, i dlatego też zawsze wygląda zachwycająco. Twój tajemniczy młodzieniec, którego nazwiska nigdy mi nie wymieniłeś, a którego portretem jestem istotnie oczarowany, na pewno nigdy nie myśli. Jestem o tym przekonany. Jest bezmyślną, piękną istotą, która zawsze powinna tu być w zimie, kiedy nie mamy kwiatów, a także w lecie, kiedy nam potrzeba czegoś dla ochłodzenia naszego intelektu. Nie pochlebiaj sobie, Bazyli, wcale a wcale nie jesteś do niego podobny.

– Nie rozumiesz mnie, Henryku – odparł artysta. – Naturalnie, że nie jestem do niego podobny. Wiem o tym tak samo dobrze jak ty. I przykro by mi było, gdybym był do niego podobny. Wzruszasz ramionami? Mówię jednak prawdę. Pewnego rodzaju fatalizm unosi się nad każdą niezwykłością fizyczną czy duchową – fatalizm, który w historii idzie trop w trop za chwiejnymi krokami królów. Lepiej nie różnić się od swych bliźnich. Brzydkim i głupim najprzyjemniej na tym świecie. Mogą sobie spokojnie siedzieć i przyglądać się zabawie. Jeśli nic nie wiedzą o zwycięstwie, to bywa im też zaoszczędzona świadomość klęski. Żyją, jak powinniśmy żyć wszyscy: cicho, obojętnie, bez niepokoju. Nie powodują zguby innych, ale też i inni nie powodują ich zguby. Twoje stanowisko, Henryku, twój dobrobyt, mój umysł, jakikolwiek on jest, mój talent, cokolwiek on wart, piękność Doriana Graya – wszyscy my odpokutujemy za to, co nam bogowie dali, odpokutujemy strasznie.

– Dorian Gray? Więc tak się nazywa? – podjął lord Henryk, zbliżając się do Bazylego Hallwarda.

– Tak, tak się nazywa. Nie miałem zamiaru ci tego powiedzieć.

– Dlaczego nie?

– Ach, nie mogę ci tego wytłumaczyć. Jeśli kogoś bardzo kocham, przed nikim nie wymieniam jego nazwiska. Bo wydaje mi się, że wyrzekam się cząstki jego istoty. Nauczyłem się kochać tajemniczość. Ona jedna chyba może uczynić życie niezwykłym i cudownym. Najpowszedniejsza rzecz zyskuje urok, gdy się ją zachowuje w tajemnicy. Gdy wyjeżdżam z Londynu, nie mówię mojej rodzinie, dokąd jadę. Gdybym to zrobił, pozbawiłbym się całej przyjemności. Może to nierozsądne, ale mnie się wydaje, że taka tajemniczość wnosi w nasze życie dużą dozę romantyzmu. Obawiam się, że mnie będziesz uważał za strasznie niemądrego.

– Wcale nie – odparł lord Henryk – wcale nie, mój drogi Bazyli. Zapomniałeś zapewne, że jestem żonaty i że urok małżeństwa na tym właśnie polega, że wzajemne niemówienie prawdy jest tutaj nieodzowne. Ja nigdy nie wiem, gdzie jest moja żona, a moja żona nie wie nigdy, co robię. O ile się spotykamy, a zdarza się to czasem, gdy jesteśmy gdzieś razem zaproszeni lub idziemy do księcia, wtedy z najpoważniejszą miną opowiadamy sobie najgłupsze rzeczy. Moja żona to umie, lepiej nawet ode mnie. Ona nigdy nie jest w kłopocie, gdy chodzi o daty, ja zawsze. Ale jeśli mnie nawet na czymś przychwyci, to wcale mi nie urządza sceny z tego powodu. Czasem chciałbym, aby to zrobiła, ale ona poprzestaje na wyśmianiu mnie.

– Nie cierpię, gdy się w ten sposób wyrażasz o swym małżeństwie – rzekł Bazyli Hallward, podchodząc do drzwi wiodących do ogrodu. – Jestem pewny, że jesteś bardzo dobrym mężem i wstydzisz się tylko swoich cnót. Dziwny z ciebie człowiek. Nigdy nie powiesz nic moralnego, a nigdy nie zrobisz nic złego. Twój cynizm nie jest niczym innym jak pozą.

– Naturalne zachowanie nie jest niczym innym jak pozą, i to pozą najbardziej drażniącą ze wszystkich, jakie znam – ze śmiechem zawołał lord Henryk.

Obaj młodzi mężczyźni wyszli do ogrodu i usiedli na długiej ławie bambusowej, ustawionej w cieniu dużego krzewu wawrzynu. Promienie słońca ślizgały się po błyszczących liściach. W trawie drżały małe stokrotki.

Po chwili lord Henryk wyjął zegarek.

– Muszę już iść, Bazyli – rzekł – ale zanim pójdę, obstaję, byś mi odpowiedział na pytanie, które ci zadałem.

– Na jakie pytanie? – spytał malarz, nie podnosząc oczu.

– Wiesz doskonale.

– Doprawdy, że nie.

– Więc ci powtórzę. Chciałbym, abyś mi wyjaśnił, dlaczego nie chcesz wystawić portretu Doriana Graya. Chciałbym znać prawdziwy powód.

– Podałem ci go.

– O nie. Powiedziałeś, że za wiele włożyłeś w ten obraz z siebie samego. To przecież dziecinada.

– Harry – rzekł Bazyli Hallward, patrząc lordowi Henrykowi prosto w twarz – każdy portret malowany z przejęciem jest portretem artysty, nie zaś modela. Model jest tylko pobudką, okazją. Nie jego, ale raczej siebie samego malarz ujawnia na płótnie. Powód, dla którego nie chcę tego obrazu wystawiać, jest ten, że obawiam się, czy nie ujawniłem w nim tajemnicy własnej duszy.

Lord Henryk się zaśmiał.

– Jakiej tajemnicy?

– Powiem ci – rzekł Hallward, ale po twarzy jego przemknął wyraz zmieszania.

– Drżę z niecierpliwości, Bazyli – rzekł lord, patrząc na niego.

– Właściwie niewiele tu do opowiadania – odparł malarz – i obawiam się, że niewiele z tego zrozumiesz. Może nawet w to nie uwierzysz.

Po twarzy lorda Henryka przemknął uśmiech. Przechylił się, zerwał różową stokrotkę i począł się jej przyglądać.

– Jestem pewny, że zrozumiem – rzekł, wpatrując się uważnie w drobną, złotawą tarczę otoczoną małymi piórkami. – A co się tyczy wiary, to mogę uwierzyć we wszystko, o ile jest całkowicie nieprawdopodobne.

Wiatr strząsnął z drzewa nieco kwiecia, a ciężkie pęki rozkwitłego bzu pełnego gwiazdek leniwie kołysały się w parnym powietrzu. Konik polny ćwierkał pod murem, a długa, cieniuchna jętka o brązowych skrzydełkach z gazy mignęła niby błękitna niteczka. Lord Henryk miał wrażenie, że słyszy bicie serca Bazylego Hallwarda, i ze zdumieniem czekał, co nastąpi.

– Rzecz jest po prostu taka – zaczął malarz po chwili. – Przed dwoma miesiącami poszedłem na przyjęcie do lady Brandon. Wiesz, że my, nieszczęśni artyści, musimy się od czasu do czasu pokazywać w towarzystwie, aby przypomnieć publiczności, że nie jesteśmy dzikimi ludźmi. Powiedziałeś raz, że w wieczorowym stroju i w białym krawacie nawet makler giełdowy może zdobyć reputację człowieka cywilizowanego. Otóż byłem zaledwie dziesięć minut w pokoju, rozmawiając z niesłychanie przesadnie postrojonymi wdowami i nudnymi akademikami, gdy nagle poczułem, że ktoś na mnie patrzy. Odwróciłem się na wpół i po raz pierwszy ujrzałem Doriana Graya. Gdy spojrzenia nasze spotkały się, poczułem, że blednę. Zdjęło mnie dziwne uczucie lęku. Wiedziałem, że stoję naprzeciw człowieka, którego sama osobowość jest tak fascynująca, że jeśli się jej poddam, wchłonie całą moją istotę, całą moją duszę, całą moją sztukę. Nie chciałem, aby życie moje uległo wpływom zewnętrznym. Sam przecież wiesz, Harry, jak jestem z natury niezależny. Byłem zawsze własnym swym panem, byłem nim, zanim spotkałem Doriana Graya. Wtedy… nie wiem, jak ci to wytłumaczyć, ale coś zdawało mi się mówić, że stoję przed strasznym przełomem w mym życiu. Miałem dziwne przeczucie, że los ma dla mnie w pogotowiu wyjątkowe radości i wyjątkowe cierpienia. Przerażony, odwróciłem się, by wyjść z pokoju. Nie sumienie mnie wypędzało, ale pewnego rodzaju tchórzliwość. Przyznam się ze wstydem, że chciałem po prostu umknąć.

– Sumienie i tchórzliwość to w gruncie rzeczy jedno i to samo, Bazyli. Sumienie jest firmą spółki. Oto wszystko.

– Nie wierzę w to, Harry, i nie sądzę, abyś ty w to wierzył. Ale jakikolwiek był powód, może nim była duma, bo byłem bardzo dumny, dość że przedzierałem się ku drzwiom. I wtedy zetknąłem się, naturalnie, z lady Brandon. „Chyba pan nie zamierza już uciekać, panie Hallward?!” – krzyknęła. Znasz przecież jej dziwnie krzykliwy głos.

– O tak, wszystko w niej jest pawie z wyjątkiem piękności – rzekł lord Henryk, długimi nerwowymi palcami rozstrzępiając stokrotkę.

– Nie mogłem się jej pozbyć. Poprowadziła mnie do książąt krwi, do ludzi uorderowanych i ugwieżdżonych, do starszych dam w olbrzymich tiarach i o papuzich nosach. Nazywała mnie najdroższym przyjacielem. Raz w życiu się z nią widziałem, niemniej uwzięła się, by mnie zrobić lwem salonowym. Zdaje mi się, że właśnie któryś z moich obrazów cieszył się wielkim uznaniem, przynajmniej gazety się nim zajmowały, no a podług tego przecież mierzy się w dziewiętnastym wieku nieśmiertelność. Nagle znalazłem się naprzeciw człowieka, którego osobowość tak dziwnie mną wstrząsnęła. Staliśmy tuż obok siebie, dotykaliśmy się niemal. Oczy nasze znów się spotkały. Z mojej strony była to może nierozwaga, ale poprosiłem lady Brandon, by mnie przedstawiła. A może w gruncie rzeczy nie była to jednak nierozwaga. Było to po prostu czymś nieuniknionym. I bez przedstawienia nawiązalibyśmy rozmowę. Jestem tego pewny. Dorian mi to później powiedział. On czuł również, że przeznaczeniem naszym było, abyśmy się poznali.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: