Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Powiedz, że mnie kochasz, mamo - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
3 czerwca 2015
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Powiedz, że mnie kochasz, mamo - ebook

Spisana pięknym prostym językiem prawdziwa historia życia ponadsześćdziesięcioletniej obecnie kobiety – życia pozornie bardzo zwyczajnego, ale zarazem fascynującego a równocześnie bliskiego czytelniczkom. Los nie rozpieszczał bohaterki: niezbyt dostatnie dzieciństwo, wczesne zamążpójście, ciężka praca; tym jednak, co najbardziej doskwierało jej przez całe życie, był brak akceptacji ze strony matki, brak ciepła i matczynych uczuć. Wiele działań bohaterki książki wynikało właśnie z rozpaczliwej chęci usłyszenia pochwały, dostrzeżenia jakichkolwiek oznak aprobaty. Tytułowa prośba przewijała się przez całe jej trudne życie; po wielu, wielu latach okazało się, że matka w gruncie rzeczy bardzo ją kochała, a przygnieciona codziennymi trudami i troskami nie potrafiła lub nie widziała potrzeby, żeby o tym mówić albo żeby to okazywać. Wzruszająca przez swoją prostotę i autentyzm książka o potrzebie miłości i o trudnościach, jakie mamy z jej okazywaniem.

Kategoria: Powieść
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7758-999-1
Rozmiar pliku: 2,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Prolog

Sto lat. Wiek. Mam za sobą jego połowę. Druga przywitała mnie pięknym słowem: „córuniu”. Tak nazwał mnie pewnego dnia starszy pan, obcy człowiek. Ojciec innych dorosłych córek i synów. Na dźwięk tego słowa inaczej zabiło moje serce… Najpierw z niedowierzania, potem z radości i błogości, jakie poczułam. Zakochani mają motyle w brzuchu, ja miałam je wtedy w sercu. Niezliczoną ilość razy słyszałam to słowo, lecz nigdy nie było ono skierowane do mnie.

– Moja córka jest tam.

– Córki nie ma.

– To dla córki?

– Gabriela to nasza córka.

Oto zdania o mnie, wypowiadane do innych. A ja byłabym szczęśliwa, gdyby dwa proste słowa „moja córko” były skierowane do mnie.

Tymi samymi słowami może się zwrócić starsza osoba do młodszej kobiety, nawet jeśli między nimi nie ma relacji rodzinnej. Jednak tamtego dnia w ogóle o tym nie pomyślałam. Przyjęłam „córunię” dosłownie, z niewyobrażalnego głodu podobnie cudownych słów, którymi rodzice obdarowują swoje dzieci. Normalni rodzice, w zdrowych rodzinach. Prawda jest taka, że cierpię na niedosyt ciepłych słów i miłości − rodzicielskiej, bo są przecież różne. Innymi jestem wysycona po brzegi. Tej jednej nie doznałam…

Widocznie niektórym do pełni szczęścia potrzebne są wszystkie.

Gabrysia

Śpij, moja córeczko.

Śnij sny kolorowe.

Daj odpocząć warkoczykom,

Sukieneczkom i bucikom.

Luli, luli, lu,

Mama będzie tu.

Otuli cię pierzynką,

Śpij, słodka kruszynko.Jest późne lato. Gorące. Jeszcze eksponuje swoje kolory, chociaż czuć, że jesień jest tuż za płotem. I to ona za chwilę przejmie paletę barw. Siedzimy z Gabrysią na tarasie mojego domu w lesie i wspominamy lata naszej znajomości, która przerodziła się w przyjaźń. Wpadła do mnie na degustację nalewki aroniowej rocznik 2013.

Wiele osób uważa, że wszystko, co nas w życiu spotyka, jest z góry zaaranżowane, zapisane, a my, czy tego chcemy, czy nie, żyjemy według tego scenariusza. I wszystko ma jakiś cel. Cel wytyczony oczywiście nie przez nas. Ja nie należę do tej grupy. Niestety, Gabi tak.

Sączymy więc sobie moją naleweczkę z maleńkich kieliszków, lica wystawiamy do ostatnich promieni letniego słońca i rozmawiamy o sprawach nazywanych przez moją przyjaciółkę tematami z wyższej półki.

– Jeśli wszystko ma jakiś cel, to po cholerę mieszkam w lesie już dziewiąty rok? Dostrzegasz w tym jakiś sens? Kiedy mieliśmy konie, to owszem, ale teraz? – pytam ją.

– Po to, kochana, żebyśmy się poznały i żebyś napisała list do mojej matki − odpowiada Gabi.

– Co takiego? Zwariowałaś…?

– Tak zapisano w gwiazdach. Miałyśmy się spotkać, zaprzyjaźnić, miałaś poznać moją historię. I tak się stało. To właśnie ty masz mi pomóc przedstawić jej moje dzieciństwo widziane moimi oczyma, z mojej perspektywy, nie jej. Skoro nic do niej nie dociera i w żaden sposób nie potrafimy się porozumieć, to tylko list może uświa­domić jej ogrom tego, co wraz z ojcem zafundowali mi w dzieciństwie, i jak to wpłynęło na moje dorosłe życie.

– Oj, przestań, nie możesz sama? – Jestem trochę oburzona.

– Nie mogę. Nie potrafię. Czy ona w ogóle chciałaby zrozumieć moje pisanie? Ty już wszystko wiesz i jestem pewna, że potrafisz uporządkować to, o czym przez lata ci pisałam. Tylko ty potrafisz ogarnąć w logiczną całość mój chaos myślowy, bo tylko ty wiesz o mnie wszystko, moja druga połówko gruszki. I tak pięknie piszesz, tak kolorowo, obrazowo, że jak czytam maile od ciebie, to jakbym z tobą była, widziała i przeżywała to, co ty.

– Hm… Kto dziś pisze listy na papierze?

– Moim rodzicom jest obcy cały ten nasz e-świat. Oni mają niemal po osiemdziesiąt lat. Nawet nie mają komputera! Nie można nikogo zmusić do słuchania. Tym bardziej przez telefon. Jak się nie chce czegoś wysłuchać i przyjąć do wiadomości, to się nie przyjmie. List to co innego, dla każdego jest wielką niewiadomą, dopóki się go nie przeczyta. Człowiek z natury jest ciekawski. Zazwyczaj nie wyrzuca się listów przed przeczytaniem.

– No, niby tak.

Nagle Gabrysia zerwała się z fotela, energicznie przeszła całą długość tarasu, zawróciła w moją stronę, stanęła i trzymając jedną dłoń na czole, jakby coś jej się rodziło w głowie, wypaliła, wskazując na mnie palcem.

– Najlepiej od razu napisz książkę! Ależ by to było! Książka to… prestiż, rozumiesz?

– Czy to możliwe, żeby trzy, cztery naparsteczki aroniówki mogły ci aż tak zaburzyć logikę myślenia i poczucie realizmu? – zapytałam, po czym wykrzyczałam: − Nie jestem pisarką!

– Posłuchaj, byłoby wspaniale! Zbierzesz w książkę wszystko, co zawarłam w mailach do ciebie. Ktoś doceni twój tekst i go wyda. Książka znajdzie się w księgarniach, a ja jedną wyślę matce. Ojciec też przeczyta. Albo wyślę im dwie, żeby czytali równocześnie. Może po lekturze ojciec wypowie to słowo, na które czekam od dziesięcioleci: „przepraszam”. To dopiero byłoby coś! Książka to zupełnie inne źródło wiedzy niż moje gadanie. Książka! O matko, to się musi stać. Już nie wyobrażam sobie innej możliwości. Spisanie tego wszystkiego wreszcie przyniesie mi ulgę, osiągnę spokój, raz na zawsze zrzucę ciężar smutnych przeżyć. Wielu dorosłych ludzi nękają demony przeszłości, może moja historia komuś pomoże…? Może ktoś, kto dziś znęca się nad swoimi dziećmi, zastanowi się nad ich przyszłością…? Pomyśli, zajrzy w serce swojego dziecka, w oczy…

Siedzimy chwilę w milczeniu, Gabi chyba jeszcze bardziej zdziwiona ode mnie, jakby dopiero teraz dotarł do niej sens jej własnego słowotoku.

– Wiesz, czuję, że wtedy wszystko przeniesie się z mojej pamięci do książki, że przestanę grzebać się w tym, ruszę całą parą do przodu – podsumowuje. – Tamte lata będą leżały na półce, nie w głowie.

Nazwała nas, mnie i siebie, dwiema połówkami gruszki. Gruszki, nie jabłka, bo przecież drugą połowę jabłka mam od bardzo dawna. Natomiast z Gabi poznałyśmy się zaledwie kilka lat temu. Przyjeżdżała do nas, do stajni, z wnuczkami, Oliwką i Nelą.

Życie jest wspaniałym scenarzystą, wymyśla niesamowite sploty wydarzeń i zbiegi okoliczności. I wszystko potrafi w fascynujący sposób spiąć w całość. Okazało się, że Gabrysia i jej mąż − tak samo jak my − kupili dom pod Szczytnem i co jest dla mnie najbardziej niesamowite − tego samego roku i też wiosną! W każde wakacje i wiele razy w ciągu roku przyjeżdżali do nich synowie, najpierw sami, potem ze swoimi dziewczynami, potem z żonami i dziećmi. Przy okazji wpadali do nas na konie − latem, czasem jesienią, raz nawet zimą.

W miarę jak poznawałam Gabrysię, odkrywałam w niej cechy, które uwielbiam w ludziach. Ma podobne do moich priorytety, podejście do życia i wiary. Czyta książki. Mnóstwo książek. Kocha przyrodę, zwierzęta i uwielbia wytrawne białe wino. Jest domatorką, cieszy się z małych rzeczy i jest po pięćdziesiątce! Wymieniamy się książkami, przepisami i potrafimy milczeć na ten sam temat. Obie też kochamy czekoladę. Najlepiej z wiśniami. I znamy się jak łyse konie. Gabi niczego nie udaje, jest bezpośrednia, szczera. Mog­łabym wymieniać jeszcze długo jej cechy cha­rakteru. Jest wspaniała, tylko ma w sobie drugą osobę − Gabrielę, zupełnie inną od tej, która przyjeżdża do mnie. Inną od Gabi. Od lat toczą ze sobą wojnę, nie tolerują się.

W jesienne szarugi i zimowe zawieje pisujemy do siebie maile, a w naszą pogodę (tak, mamy swoją ulubioną pogodę) spotykamy się w swoich domach lub na mieście. To w mailach Gabrysia przez wiele lat opisywała mi swoje dzieciństwo i to, jak ono wpłynęło na jej dorosłe życie. Pisze chaotycznie, targają nią wielkie emocje, jest w niej wiele złości, nienawiści i pretensji. Czy po latach mailowania potrafię to wszystko zebrać w logiczną całość?

Witaj, Gabi! Wszystko, o czym piszesz, czytam bardzo uważnie. Długo po zamknięciu komputera Twoje zdania wciąż zostają we mnie. Chociaż to bardzo smutne, jednak cieszę się, że obdarzyłaś właśnie mnie tak wielkim zaufaniem, że powierzyłaś mi bardzo osobiste sprawy. Piszesz, że czujesz ulgę po wyrzuceniu z siebie tego, co trzymałaś w głowie przez dziesiątki lat. Tak powinno być. Ulga to normalna reakcja po każdym oczyszczeniu, jakimkolwiek. Jestem z Tobą, Gabi. Zawsze, kiedy tylko masz ochotę, pisz, spotykaj się ze mną, bo w sumie i mnie bardzo często potrzeba bratniej duszy rodzaju żeńskiego (więc chyba siostrzanej, nie?). Całuję, pa!

* * *

Cześć, moja połowo gruszki. Pytasz, co u mnie. Ano, czekam na mazurskie żurawie. Mam nadzieję, że i w tym roku nie zawiodą, i przylecą na moje primaaprilisowe imieniny. Wraz z nimi budzę się na dobre do życia z zimowego snu. Poza tym cierpię na brak słońca, wraz z wiekiem łaknę światła jak kania dżdżu, a zimy jak na złość są coraz dłuższe. Chcę słońca, ciepła i skowronków! Chcę sukienek, sandałków i kwiatów w ogrodzie! Napisałam kiedyś w komentarzu do strony jakiegoś blogera, że „chcę skowronków, żurawi itp.”. Ktoś mi odpisał: „Sprzedam skowronki, żurawie itp.”. Pa, czekam na ciebie i na maile. Grażka.

* * *

Jestem szczęśliwa, bo na niebie pojawiły się miliony ptasich kluczy (miliony to moja ulubiona liczba). Wraz z czekoladą zjadam milion kalorii, a siedząc na tarasie, rozmyślam pod niebem rozświetlonym milionem gwiazd. Myślę o życiu, o Tobie, Gabi, o moich dzieciach tam gdzieś i o milionie innych spraw.

* * *

O, jest moja wierna para żurawi; wróciły, chodzą sobie dumne po naszej łące i dają nadzieję. Teraz się wszystko zacznie, życie przeniesie się z domu na dwór. Zaczynam działać w ogrodzie. Kopanie, sianie kwiatów, których nasiona sama zebrałam jesienią, przenosiny jednych roślin na miejsce drugich i na odwrót. To teraz moje jedyne zajęcie. No, może nie do końca jedyne, bo jeszcze piorę, rozwieszam do suszenia, sprzątam, karmię psa, kury, piszę do dzieci, czytam maile od nich i mam męża. Skoro jem, jemy, to i gotuję.

Wpadnę do Ciebie po krzewuszkę, a w zamian przywiozę fajny żółty iglaczek, który z uszczypanej odnóżki wyhodowałam dla Ciebie. Masz wszystkie rośliny świata, ale takiego żółtego jałowca nie masz. I wiesz co? Uświadamiam to sobie i jestem zadowolona! To pa!

* * *

Sianokosy, Gabi, a ja latam z lornetką i liczę bociany. Nie uwierzysz, na naszej i sąsiada łące naliczyłam ich sto piętnaście! Widok jest niesamowity. Skąd ich tu tyle i czy ornitolodzy o tym wiedzą? Musisz koniecznie wpaść i zobaczyć to cudo natury. Pewnie już nie będzie ich tyle, co dziś, bo najwięcej jest zawsze, gdy pracują kosiarki. Jestem szczęśliwa. Wiosno, trwaj, lato, trwaj!

* * *

Poruszył mnie Twój ostatni list. Nie, nie powtarzasz się, nie pisałaś mi jeszcze o tym. Spotkajmy się jutro w Szczytnie w naleśnikarni, bo stęskniłam się najbardziej za Tobą, a potem za moimi ulubionymi naleśnikami z łososiem i awokado. Zdzwonimy się, okej?

* * *

Cześć, Gabi. Nie uważasz, że lato zbyt szybko mija? Dlaczego zima ciągnie się niemiłosiernie, a nie lato? Minęło, sama nie wiem kiedy, a teraz czuję się jak w Mickiewiczowskich Dziadach: „Ciemno wszędzie, głucho wszędzie”. Przygnębia mnie koniec października i ta cała polska okołozaduszkowa czerń.

Chyba Ci nie mówiłam, że na Halloween lecę do dzieciaków, do Londynu. Przynajmniej się wygrzeję, bo tam listopady są dość ciepłe, marce też. Tych, którzy odeszli, mam w sercu. Dla nich pierwszego listopada palę świeczki na ganku. I dla moich wszystkich kotów, które odeszły. Dla Marusi, Tygryska, Perełki, Bonifacego, Maćka, Złego. I dla psów: Diany, Jackiego, Elvisa. Oczywiście jeśli jestem w domu.

Z Londynu przywiozę Ci pyszne herbatki na zimę. A Ty do mnie pisz, będę ściągać pocztę i odpisywać między zwiedzaniem, piciem glenfiddicha a spaniem. Pa! :)

* * *

Hej! Musisz koniecznie przeczytać książkę o Toskanii! To już kolejna powieść, umieszczona w cudownym klimacie winnic, serów, oliwek i niespiesznego życia Toskańczyków. I ciepła, na brak którego wciąż narzekam. Po prostu połknęłam ją jednym tchem. Przywiozę Ci, wiem, że też się zakochasz w toskańskich wioskach. Może dlatego pociąga mnie tamten region Włoch, bo ma tak wiele wspólnego z Prowansją, w której byłam ostatniej wiosny. Chociażby domki w piaskowych barwach, kolorowe okiennice, kuchnia tak różna od polskiej, wino do obiadu i niesamowita serdeczność ludzi. Nigdy nie przypuszczałam, że kiedykolwiek zjem żaby smażone w panierce, a we Francji dałam się namówić. Były pyszne. Zauroczyły mnie wielkie platany i ponadtysiącletnie drzewa oliwne. Po Prowansji marzy mi się Toskania, kto wie, życie jest przecież nieprzewidywalne. Ale Ty przecież znasz kawał Francji, więc wiesz, o czym piszę. Gabi, lećmy do Toskanii! Do zobaczenia. Zadzwonię.

* * *

Ostatni list od Ciebie wzruszył mnie do tego stopnia, że chcę Cię przytulić, ukołysać… Nie jesteś nikim, Gabi! Jesteś wspaniałą kobietą. Masz rodzinę, fajnego męża, dzieci, z których jesteś taka dumna, i żyjesz tak, jak sobie wymarzyłaś. Twoje życie jest wartościowe, nie ma w nim nic z tamtych lat. Tylko pamięć pozostała, bo tak nas skonstruowała natura, a liczy się tu i teraz.

Wiesz, jak wiele osób chciałoby zamienić się z Tobą na życie? Na życie, które wiedziesz. Wiem, jestem tego pewna, bo wkoło tyle samotności, biedy, ludzkich tragedii. Spójrz na rzeczy inaczej. Nie uważasz, że masz wszystko? Wszystko, co najważniejsze w życiu. Osobę, która Cię kocha już trzydzieści lat, dzieci w szczęśliwych związkach, słodkie wnusie, Oliwię i Nelkę, i… mnie :) Masz własny dom i całkiem spory kawałek kuli ziemskiej na własność, że o niebie już nie wspomnę. Sprawne ręce i nogi, wzrok i słuch. Gabi, to jest właśnie pełnia szczęścia! Znany grunt, znana codzienność, dwuosobowy tłok w łóżku. I Twoja bogata osobowość. Jesteś farciarą, moja Gabi!! Posyłam całusy wraz z leśnym powiewem wiatru. Pa.

* * *

Cześć, Gabi. Jesień przyszła, ale to przecież wiesz, bo masz swoją wokół domu. Pięknie jest, prawda? Lubię tę wczesną, tę najbardziej kolorową, ciepłą i grzybną. Między znoszeniem grzybów do domu a przygotowywaniem ogrodu do zimy utrwalam letnią opaleniznę. Wyleguję się na słońcu, a moje piegi mają radochę. Rozwiesiłam pranie na dworze i się gapię, bo uwielbiam patrzeć, jak powiewa. Paznokcie mam jak wieśniaczka, a jutro jedziemy do kina. Ty też tak masz? Dziesięć razy włożę rękawiczki, idąc do ogrodu, a milion razy − nie. Muszę doprowadzić łapska do kultury. A właściwie po co, skoro w kinie jest ciemno?

* * *

Nie mam co czytać, muszę iść do biblioteki wymienić książki, ale mi się nie chce. Jak już nie mam nic nowego, to czytam którąś ze swoich starych książek, nic to, że kolejny raz. Jestem uzależniona i nie mam innego wyjścia. Rzadko mi się zdarza taka sytuacja, zwykle pilnuję, żeby iść po coś nowego, jedną książkę muszę mieć na zapas, inaczej czuję się zagrożona. Często czytam dwie naraz, jedną w sypialni w bezsenne noce albo wieczorem, drugą w dzień i w każdej wolnej chwili. Bywało już, że czytałam trzy naraz. No i nie wyobrażam sobie książki niepapierowej, taka moja staroświeckość się odzywa.

Poza tym Trójmiasto mnie woła, tam jest jedno z moich kochanych mieszczuchów. Ojej, żeby mi się chciało tak wyjeżdżać z domu, jak mi się nie chce, tobym częściej jeździła do dzieci czy dokądkolwiek.

* * *

Gabi, wiesz, że niemożliwe jest, żeby wszyscy byli pierwsi i szli jednakowym tempem? Ktoś musi być w środku i ktoś na końcu. A najlepiej nam jest, jak idziemy swoim rytmem, czyż nie? Dlatego świat jest tak interesujący, bo każdy jest inny. Wyobraź sobie świat z jedynie doskonałymi ludźmi. Ależ byłoby nudno. Czy w ogóle tacy są? Nam się wydaje, że tak, ale zapewniam cię, że nikt tak o sobie nie myśli. I nie marudź mi tu. W sumie ja też Ci marudzę, gdy najdzie mnie szarowstręt. Narzekam na zimę i na nasze ciemności jesienno-zimowe. Wszystko to musi mieć jednak miejsce, żeby mogło przyjść inne. Ciągła wiosna i lato też by się nam znudziły. Człowiek nie doceniałby tego, co jest codziennością, co jest wciąż, co jest pewne. A tak doświadczamy różnych emocji i nastrojów. Trzeba tę naszą różnorodność pokochać, nie ma innej rady. Oczekiwanie jest miłe, a jeszcze milsze doczekanie się.

* * *

Muszę przenieść aronię gdzieś na podwórko, bo za płotem sarny obżerają jej gałązki. W podziękowaniu zostawiają mi groszki prawie czekoladowe. Uroki mieszkania w otoczeniu lasów.

Lecę zrobić krem z pora, ulubioną zupę mojego męża. Pa.

* * *

Cześć. Byłam dziś w mieście. Jesień tam wygląda inaczej niż u mnie, w lesie, ale też jest ładna. Lubię iść pod kasztanowcami, szeleścić liśćmi, pomiędzy którymi błyszczą świeże kasztany. One puszczają do mnie oko. Podniosłam kilka, schowałam do torebki, przywiozłam do domu. Wygląda na to, że same brzozy, klony, dęby i jarzębiny mi nie wystarczają. Bo kasztanowców nie mam. Widziałaś, że w mieście sprzątają te piękne jesienne liście specjalnymi odkurzaczami? Szkoda mi ich, jednak tak trzeba. Na szczęście nie da się poł­k­nąć wszystkich, te pozostawione dodają uroku miastu, przypominają o trwającej jesieni, o przemijaniu. A, i zrobiłam przegląd czapek i szalików. Mąż stwierdził, że wywołuję zimę. To co, mam je znów wynieść na strych? Pa.

* * *

Ależ zima! Jesteśmy odcięci od świata. Czekamy na ekipę odśnieżającą, chociaż pewnie odkopią nas dopiero, gdy przestanie sypać śnieg. Widoki są bajkowe. Zasypany las wygląda zjawiskowo, oczywiście wszystko fotografuję. Poobwieszałam kawałkami słoniny krzak bzu za oknem. Jest mnóstwo sikorek, nieraz przyleci pożywić się sójka. Widocznie nie odleciała za morze w tym roku. Jest wielka w porównaniu z maleńkimi sikorkami, zżera całe kawały słoniny. Nie odganiam jej, nich się naje. W karmniku też już ruch. A co tam u Was?

* * *

„Wiosna się ciągle waha i spóźnia się jak tramwaj”− tak śpiewa Małgorzata Ostrowska. Dziś jak nigdy czuję przekaz jej słów. Co za dużo, to niezdrowo. Mam dość zimy, kto to słyszał, żeby w kwietniu aż tak sypało! Już nie było śladu po śniegu, a tu wszystko od nowa. Żurawie chodzą po białej pierzynie, zdziwione bezkresną bielą. Może się zastanawiają, czy nie poleciały za daleko na północ?

Nie ma mi kto poprawić nastroju, już nawet nalewka kawowa nie pomaga. Ratuj, Gabi! Chodźmy na zakupy, muszę sobie kupić coś nowego, choćby majtki, żeby nie zwariować od tej bieli. Albo zrobię sobie włosy na rudo, przynajmniej będzie jakiś kolorowy akcent na białym tle.

* * *

Wysłałam moim londyńskim dzieciom zdjęcia zasypanych Mazur. Są zachwycone, mówią, że fajnie, że zazdroszczą! Co one wiedzą o zimie? Jak u nich raz w weekend spadła temperatura kilka stopni poniżej zera, powiadomiono uczniów, że w poniedziałek szkoła nieczynna. Innym razem podczas lekcji zaczął padać śnieg, to dzwoniono do rodziców, żeby wcześniej odebrali dzieciaki ze szkoły, jakby to był jakiś kataklizm! A nawet mróz nie chwycił. Dwa światy, dwie zimy.

To jak, idziemy w miasto?

* * *

Cześć! Tak to rozumiem, takie pisanie napawa optymizmem, ciepłem, radością.

A co u mnie? Jak i u Ciebie, nieustające zakochanie w lecie. Robię miliony zdjęć wszystkiemu, co piękne i interesujące. Przyjechały dzieci, wnuk, więc żyję w totalnej sielance. Kwitną aksamitki, goździki, dalie w różnych kolorach. Róże i kanny. Ognisko właściwie nie gaśnie, grill pachnie pieczoną karkówką, kiełbaskami, smażonymi warzywami. Życie jest takie cudne!

W tym roku pierwszy raz mam cieplarnię, właściwie cieplarenkę pod folią. Mam pomidory w czterech odmianach, ogórki i paprykę. I pierwszy raz wysiałam cukinię. O matko, ta to jest plenna! Obdarowuję nią okolicznych znajomych. Pamiętasz, jak upiekłyśmy ją w piekarniku w ziołach i oliwie? Była pyszna. Na grillu też się sprawdzi. Mogłabym dać i Tobie, ale Ty pewnie masz już swoją, co? Gabi musi mieć w ogrodzie wszystkie rośliny świata. A i w końcu mąż zrobił mi altankę. Moi miejs­cy synowie, przesiąknięci wielkimi aglomeracjami, mieli frajdę, jedząc każdego dnia na świeżym powietrzu. Wnuk się cieszył, że rano może wyjść w piżamce na dwór. W życiu piękne są tylko chwile, to jedna z nich. Utykam ją w zakamarkach pamięci na potem, gdy nie będę już skowronkiem. Spotkamy się, jak moi i Twoi odjadą. Cmok.

PS „Jak nie będę już skowronkiem” należy czytać: „Jak będę jeszcze bardziej zgryźliwym tetrykiem, znaczy się tetryczką”. O, komputer poprawił mi na „papryczką”, ha, ha.

* * *

koniec darmowego fragmentu
zapraszamy do zakupu pełnej wersji
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: