Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Powieści huculskie. Tom 1, U stóp Czarnohory; Po latach - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Powieści huculskie. Tom 1, U stóp Czarnohory; Po latach - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 291 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PO­WIE­ŚCI

HU­CUL­SKIE

PRZEZ

JU­LIU­SZA TUR­CZYŃ­SKIE­GO

TOM PIERW­SZY

U STÓP CZAR­NO­HO­RY PO LA­TACH.

LWÓW

Z DRU­KAR­NI M. SCHMIT­TA I S-ki

1905.

PRZED­MO­WA.

Lud hu­cul­ski, za­miesz­ku­ją­cy wy­żej po­ło­żo­ne do­li­ny i jary wschod­nich Kar­pat, mia­no­wi­cie gór­ną część do­rze­czy Cze­re­mo­szów Czar­ne­go i Bia­łe­go, Pru­tu i obu By­strzyc Na-dwór­niań­skiej i So­ło­twiń­skiej – lud ten nasz, naj­bar­dziej cha­rak­te­ry­stycz­ny, ma­ją­cy jesz­cze ce­chy, w któ­rych do­cho­dzą nas echa daw­nych wie­ków – po­dał au­to­ro­wi spo­sob­ność do osnu­cia na tle jego ży­cia i oby­cza­jów ca­łe­go sze­re­gu ob­ra­zów i po­wie­ści, któ­re po­cząw­szy od r. 1882 wy­cho­dzi­ły w fej­le­to­nach cza­so­pism lwow­skich, kra­kow­skich i war­szaw­skich. Nie­któ­re z nich ro­ze­szły się już i po­wtór­nie w osob­nych edy­cy­ach, dru­ko­wa­ne nie tyl­ko u nas, ale i za Oce­anem. I tak n… p… po­wieść osnu­ta na tle ży­cia hu­cu­łów w gór­nych do­li­nach i wą­do­łach Pru­tu i Cze­re­mo­szu Czar­ne­go, ma­ją­ca jako te­ren swój w nie­jed­nem miej­scu naj­wy­żej po­ło­żo­ne góry, „Ta­ras z Wo­roch­ty” – wy­cho­dzi­ła w r. 1886 w kra­kow­skiej „No­wey Re­for­mie” i rów­no­cze­śnie w war­szaw­skiem „Ate­neum” za re­dak­cyi Pio­tra Chmie­low­skie­go; na­stęp­nie dru­ko­wa­ło ją wy­daw­nic­two „No­wej Bi­blio­te­ki ro­dzin­nej”, któ­ra do dziś dnia zo­sta­ła pra­wie już wy­czer­pa­ną, po­tem po­wieść ta wy­szła jesz­cze wraz z dwie­ma in­ne­mi po­wie­ścia­mi hu­cul­skie­mi au­to­ra („Tro-fym Ołe­nyn” i „Ostap z Pe­re­chiń­ska”) w osob­nem wy­da­niu książ­ko­wem pod na­zwą zbio­ro­wą „Nad Cze­re­mo­szem” (w Kra­ko­wie nakł. Żu­pań­skie­go 1890). No­we­la znów „Tro­fym CWe­nyn”, dru­ko­wa­na w fej­le­to­nie „Ga­ze­ty Lwow­skiej” w r. 1887, wy­szła na­stęp­nie i w „No­wej Bi­blio­te­ce ro­dzin­nej” i w wy­żej wspo­mnia­nej zbio­ro­wej edy­cyi „Nad Cze­re­mo­szem”; tak samo i „Ostap z Pe­re­chiń­ska”, osnu­ty na tle ży­cia ludu gór­skie­go w gór­nej Łom­ni­cy, wy­cho­dził naj­pierw w „Now. Re­for­mie” w r. 1887, a na­stęp­nie dru­ko­wa­ny był w „No­wej Bi­blio­te­ce ro­dzin­nej” i w rze­czo­nej edy­cyi „Nad Cze­re­mo­szem”. Po­wieść znów dal­sza, ma­lu­ją­ca lud ten w 18. wie­ku za cza­sów jesz­cze Rze­czy­po­spo­li­tej, „Strasz­na Dru­ży­na”, dru­ko­wa­ną była na­przód w „Now. Re­for­mie”, na­stęp­nie w ame­ry­kań­skim ty­go­dni­ku „Sztan­dar” w Chi­ca­go, wy­szła za­raz po­tem w osob­nej edy­cyi (Ge­be­th­ner-Wolf, Kra­ków, War­sza­wa); krót­sze zaś opo­wia­da­nie „Pra­sz­czur Cze­me­gów”, dru­ko­wa­ne w do­dat­ku dwu­ty­go­dni­ka kra­ków – r

skie­go „Świat” w r. 1888, osnu­tem było rów­nież na tle ży­cia hu­cu­łów jesz­cze za Rze­czy­po­spo­li­tej. Te dwie po­wie­ści sta­ra­ją się dać ob­raz ludu tego za pol­skich cza­sów w 18. wie­ku; inne zaś od­da­ją go w 19. wie­ku, i to jed­ne z nich, jak „Ta­ras z Wo­roch­ty”, „Po la­tach”, jaki ob­szer­niej­sze „Dzie­ci pusz­czy” (dru­ko­wa­ne w fej­le­to­nach „Ku­ry­era lwow­skie­go” i w osob­nej edy­cyi książ­ko­wej, Lwów–1900), dają nam ob­raz hu­culsz­czy­zny w pierw­szej po­ło­wie 19. wie­ku, resz­ta zaś po­wie­ści i ob­ra­zów ma­lu­ją lud hu­cul­ski dzi­siej­szy.

Po­nie­waż lud ten z na­szych naj­bar­dziej cha­rak­te­ry­stycz­ny, scho­dzi już dziś pra­wie z pola i cał­kiem się na­wet z roku na rok wy­ra­dza, a wkrót­ce bę­dzie praw­do­po­dob­nie na­wet nie­zna­ny dal­szym po­tom­kom w swej istot­nej pier­wot­nej po­sta­ci, wy­da­wa­ne zaś czę­ścia­mi w róż­nych cza­so­pi­smach utwo­ry wy­żej rze­czo­ne nie są już dziś w rę­kach pu­blicz­no­ści, dru­ko­wa­ne znów w osob­nych edy­cy­ach zo­sta­ły na­wet wy­czer­pa­ne: oka­za­ła się też obec­nie po­trze­ba wy­da­nia ich no­we­go w zbio­ro­wej po­praw­nej edy­cyi. I tak za­czy­na­my te­raz naj­pierw od tomu pierw­sze­go, gdzie umie­ści się wła­śnie te utwo­ry, któ­re nie wy­cho­dzi­ły jesz­cze w osob­nem wy­da­niu. Dla­te­go też ni­niej­szy tom pierw­szy po­wie­ści i ob­ra­zów hu­cul­skich za­wie­ra dwa utwo­ry, mia­no­wi­cie no­we­lę „U stóp Czar­no­ho­ry”, wy­cho­dzą­cą w r. 1885 w „No­wej Re­for­mie”, a na­stęp­nie po­wtór­nie w roku 1886 w war­szaw­skim „Wie­ku” pod re­dak­cyą Kaz. Za­lew­skie­go, a nig­dzie jesz­cze nie dru­ko­wa­ną w osob­nej edy­cyi – i dru­gą po­wieść „Po la­tach”, dru­ko­wa­ną w r. 1887, jeno w fej­le­to­nach „Ga­ze­ty Na­ro­do­wej”.

No­we­la „U stóp Czar­no­ho­ry” daje nam ob­raz ludu hu­cul­skie­go z po­nad Cze­re­mo­szu Czar­ne­go i jego rwą­cych do­pły­wów z pod naj­wyż­sze­go pa­sma „czar­no­hor­skie­go”. Przy­cho­dzą­ce tam do­li­ny gór­skie, jary i wą­do­ły, dzi­kie, na­je­żo­ne zło­ma­mi gła­zów, jak i szczy­ty czar­no­hor­skie – ma­lo­wa­ne są wszyst­kie z na­tu­ry z wła­sne­go po­glą­du, jak i we wszyst­kich dal­szych po­wie­ściach i no­we­lach hu­cul­skich, po­nie­waż au­tor przez lat prze­szło trzy­dzie­ści rok­rocz­nie ob­cho­dził sam naj­dal­sze, czę­sto mało na­wet do­stęp­ne do­li­ny i wer­te­py wschod­nich Kar­pat, dra­pał się nie­raz na bar­dziej utru­dza­ją­ce szczy­ty tam­tej­sze, na­je­żo­ne tu i tam dzi­ki­mi zło­ma­mi skał, i to w róż­nych po­rach dnia i roku. On sam od­by­wał te same dro­gi w gó­rach nie­do­stęp­nych, któ­re od­by­wa­ją bo­ha­te­ro­wie jego po­wie­ścio­wi; prócz tego po­znał z wła­sne­go do­świad­cze­nia lud tam­tej­szy, wi­dział bo­wiem nie tyl­ko wsi tam­tej­sze, lecz za­pusz­czał się na­wet w wnę­trza chat, od­bie-głych zda­la ode wsi, a miesz­czą­cych się po­je­dyn­czo, w sa­mot­no­ści, w naj­dzik­szych nie­raz wer­te­pach, no­co­wał czę­sto w ko­li­bach na naj­wy­żej po­ło­żo­nych po­ło­ni­nach: miał też spo­sob­ność po­zna­nia ludu tego z nie­jed­nej stro­ny, tak samo ży­ją­ce­go we wsi, jak i w dzi­czy, mogł za­tem od­dać oby­cza­je jego, skłon­no­ści i wy­obra­że­nia, a na­wet i spo­sób wła­ści­wy wy­po­wia­da­nia my­śli i chę­ci. Prócz tego na­słu­chał się nie­ma­ło opo­wia­dań o daw­niej­szych cza­sach od lu­dzi sta­rych, pa­mię­ta­ją­cych jesz­cze pierw­szą po­ło­wę ze­szłe­go stu­le­cia, mia­no­wi­cie cza­sy, kie­dy na­wet dro­gi żad­nej nie było jesz­cze w Kar­pa­tach ko­ło­wej. Idąc wte­dy ode wsi do wsi, scho­wa­nej w ko­tli­nie za­pa­dłej oto­czo­nej do koła gó­ra­mi i ska­ła­mi, to cią­gną­cej się w wą­skiej do­li­nie ści­śnię­tej dwo­ma zbo­cza­mi gór czer­nie­ją­cych gąsz­czą bo­rów, zmu­sze­ni byli owo­cze­śni miesz­kań­cy prze­dzie­rać się gę­stwi­ną, z tru­dem pie­szo lub na ma­łym ko­niu gór­skim. Tak po­su­wa­li się, wy­cho­dząc na zbo­cza na­je­żo­ne nie­raz zło­ma­mi gła­zów i scho­dząc wnet w wą­do­ły po­szar­pa­ne, wśród ry­siów i niedź­wie­dzi, w oba­wie przed gor­szym jesz­cze czło­wie­kiem, gdy na każ­dym kro­ku w pusz­czy czy­ha­ły w owych cza­sach jeno oprysz­ki.

Po­wieść znów dru­ga „Po la­tach”, in­ne­go od pierw­szej jest ro­dza­ju, gdy mniej daje opi­sów oko­lic tam­tej­szych, i mniej roz­ta­cza ak­cyi po­wie­ścio­wej, a wię­cej się zaj­mu­je lo­sa­mi osób głów­nych, roz­wo­jem ich cha­rak­te­rów, i w ogó­le psy­cho­lo­gicz­ną stro­ną hu­cu­ła.

W dal­szych zaś ob­ra­zach i po­wie­ściach hu­cul­skich bę­dziem znów mie­li roz­le­glej­sze ma­lo­wi­dło in­nych oko­lic Kar­pat na­szych, jak i in­nych stron ży­cia ludu tego, i to w jed­nych z nich za na­szych cza­sów, lub za dni nie­da­le­kiej prze­szło­ści, w in­nych na­resz­cie za cza­sów Rze­czy­po­spo­li­tej.

U STOP CZAR­NO­HO­RY

NO­WE­LA

ycia ludu hu­cul­skie­go w gór­nych do­pły­wach

Cze­re­mo­szu.

Z cha­ty, przy­cze­pio­nej do zbo­cza spa­dzi­ste­go, wy­szła z ko­new­ka­mi po wodę Ma­kry­na, a scho­dząc w dól ca­ryn-ka­mi1), pa­trza­ła przed sie­bie, w po­sęp­nem zo­sta­jąc za­my­śle­niu…

Do­szedł­szy do „Dżem­bro­nii”, z szu­mem i hu­kiem pę­dzą­cej do Cze­re­mo­szu, odło­ży­ła na bok ko­new­ki – i ugrzę­zła w du­mach swo­ich…

Słoń­ce już się scho­wa­ło za góry: tyl­ko na za­cho­dzie roz­po­ście­ra­ła się bla­da­wa jesz­cze czer­wień, rzu­ca­jąc bla­ski co­raz słab­sze na krań­ce są­sied­nich ob­ło­ków. Szczy­ty i wyż­sze grzbie­ty gór lśni­ły jesz­cze czas nie­ja­ki bled­nie­ją­cą już po­świa­tą – lecz i ta po chwi­li zga­sła. W ja­rze zaś Dżem­bro­nii2) za­pa­dał mrok te­raz.

l) Oary­na – łącz­ka koło chat hu­cul­skich, ogro­dzo­na „wory-nia­mi* z kłu­te­go drze­wa, zo­sta­wio­na na sia­no­żę­cie.

2j „D ż e rn b r o n i a” – po­tok zpod Czar­no­ho­ry ucho­dzą­cy do Cze­re­mo­szu Czar­ne­go. W ja­rze „Dżem­bro­nii­14 jest sio­ło hu­cul­skie tego sa­me­go na­zwi­ska.

Po zbo­czach wy­so­kich – z jed­nej i z dru­giej stro­ny jaru – mi­go­ta­ły gdzie­nieg­dzie, zda­la od sie­bie od­bie­ge, cha­ty hu­cu­łów – do­cho­dzą­ce tu i tam do grzbie­tu sa­me­go.

Ma­kry­na sta­ią nad wodą szu­mią­cą w nie­mym smęt­ku – oczy ma­jąc zwró­co­ne przed sie­bie. Za­po­mnia­ła pra­wie, po co tu przy­by­ła.

Już i ostat­nie bla­ski zni­kły z naj­wyż­szych szczy­tów, a Ma­kry­na cią­gle sta­ła jed­na­ko­wo.

– Ta, czy dziś wie­cze­rzy nie bę­dzie?… Wa­tra1) już-bo zga­sła w cha­cie… A ona tu stoi i cze­ka!…

Na ta­kie za­gad­nie­nie gaz­dy swo­je­go, ock­nę­ła się i po­rwa­ła za ko­new­kę.

– Ha! cze­kasz tu na nie­go?…

Ona spoj­rza­ła na let­nie­go już Mak­sy­ma, jak­by z wy­rzu­tem.

– Po­cze­kaj!… Zdy­bię ja was obo­je!… Ale choć ja-ci sta­ry… klnę się, że Se­me­no­wi ko­ści po­ła­mię!…

– Cze­go ty chcesz ode­mnie?… Prze­śla­du­jesz mnie cią­gle… taj drę­czysz… Wszak-ci wiem, kie­dy już mnie nie­nio2) za cie­bie wy­da­li, mu­szę to­bie być wier­ną… A ty mnie cią­gle pod­cho­dzisz – taj pod­glą­dasz?…

I tu głę­bo­ko wes­tchnę­ła.

– O! ty go jesz­cze za­po­mnieć nie mo­żesz – toho chło­pa czem­nó­ho3). On za tobą łazi… Wi­dzia­łem-ci ja… wi­dzia­łem!

– Ta, co wi­dzia­łeś? – i z ża­lem spoj­rza­ła na nie­go.

1) Wa­tra – ogień w cha­cie na ogni­sku lub w sza­ła­sie.

2) Nie­nio – tak zwą hu­cu­li ojca.

3) Czem­nyj – tyle, co gład­ki, uro­dzi­wy.

– A czy­li ty już po­wiesz, żeś bar­dzo mnie dziś rada?… Al­bos może nie chcia­ła się od­dać tam­te­mu?… Ha! za­prze­czysz?…

– Ta, co ja mam prze­czyć?… Ty wiesz sam, że-ci ja za nim była – a nie za tobą… Ale sko­ro mnie za cie­bie wy­da­li… tom się pod­da­ła już doli swo­jej… Ta­kieć moje prze­zna­cze­nie!… Co dał Ho­spo­d9 Bohr trze­ba zno­sić, choć­by i jak było cierp­ko…

– Ha! cierp­ko ze mną?… A z nim toby ci było słod­ko?… Bo Mak­sym sta­ry – a tam­ten chłop jary… taj za­lot­ny?… Po­cze­kaj… Przyj­dzie i na nie­go pora!

– Od­cze­pił­byś się ode­mnie!… – rze­kła już z gnie­wem, i ode­szła dźwi­ga­jąc do góry na zbo­cze ko­new­ki.

A sta­ry po­stę­po­wał za nią i klął raz w raz w zło­ści.

Ma­kry­na nie mo­gła być za­do­wo­lo­ną ze znacz­nie od niej star­sze­go gaz­dy. Dziew­ką ko­cha­ła Se­me­na. A był to chłop jary i pro­sty, by świerk ża­biew­skich bo­rów: okiem zaś swo­jem, czar­nem, pło­mien­nem, kie­dy zer­k­nął na dziew­kę, wte­dy po niej aż ciar­ki cho­dzi­ły. Ale, że Se­men nie po­sia­dał ni sta­da owiec, ni też zie­lo­nych na gó­rach po­ło­nin, jeno się naj­mo­wał do spła­wów, spusz­cza­nych Dżem bro­nią do Cze­re­mo­szu – toć oj­ciec prze­to Ma­kry­ny wo­lał dziew­kę swo­ją wy­dać za Mak­sy­ma, któ­ry choć nie li­czył na set­ki by­dła i owiec, ani się po­ło­gie­mi gró­nia­mi1) cią­gnę­ły jego po­ło­ni­ny: jed­nak za­wsze był to gaz­da do­stat­niej­szy od ro­dzi­ców Se­me­no­wych.

I Ma­kry­na, mimo opo­ru, a pła­czu, znie­wo­lo­ną była wyjść za sta­re­go. ?al mia­ła cią­gły w ser­cu, ale pod­da­ła się doli, jatą jej Ho­spo­d9 Boh prze­zna­czył.

l) Gró­it – tak zwą… hu­cu­li grzbiet pa­sma i gar­by na nim.

Lecz Se­men są­dził wca­le in­a­czej. Jako chłop but­ny a gwał­tow­ne­go uspo­so­bie­nia, od­gra­żał się, że sta­re­mu lu­ba­so­wi1) nogi po­rą­bie, gdy­by miał mu upro­wa­dzić jego dziew­kę… Rzu­cał się na­wet i na nia, wo­ła­jąc, że go zdra­dzi­ła, gdy mil­sze jej ban­ki2) sta­re­go, mil­szać ma­mo­na, ni­że­li szcze­re mło­de­go ko­cha­nie… Ale sta­rzy wy­bra­li taką porę, kie­dy Se­men mu­siał wła­śnie być czas dłuż­szy od­da­lo­nym na spła­wach: wszyst­ko za­tem po­szło wte­dy już swo­im try­bem.

Se­men gdy po­wró­cił, prze­ra­ził się, gdy zo­czył Ma­kry­nę wy­da­ną za sta­re­go… Wiel­kim gnie­wem za­ki­piał, żal go i wście­kłość ob­ję­ła… Chwy­ta! chwi­la­mi za to­pór, od­gra­ża­jąc się, że jemu i so­bie zro­bi ko­niec… Lecz go po­wstrzy­ma­no. Był bo­wiem za­nad­to chrze­ści­ja­ni­nem, by się nie opa­mię­tał. Ale cho­dził po­sęp­ny… Po­tem, jak­by inna mu dum­ka przy­szła do gło­wy: bo na­wet i dru­gim mó­wił, że tak zo­stać nie może – sko­ro Ma­kry­na nie ko­cha sta­re­go. Ona z nim nie może być szczę­śli­wą!… A kie­dy ją zmu­si­li po­nie­wo­li – ona dziś sta­re­mu w ni­czem nie jest dłuż­ną.

Tak są­dził Se­men. Ale Ma­kry­na, choć nie mo­gła za­po­mnieć ko­chan­ka, in­a­czej jed­nak poj­mo­wa­ła obo­wią­zek żony. Wie­dzia­ła, że jej już ręce zwią­za­no w cer­kwi z Mak­sy­mem, temu za­tem od­tąd win­na być wier­ną. Żal swój ukry­wa­ła w pier­si, lecz się si­li­ła zo­stać już taką, jak Ho­spod' Boh przy­ka­zał. Ale nie tak jej było ła­two za­po­mnieć ko­chan­ka mło­do­ści: cho­dzi­ła też dzień w dzień jak­by nie­swo­ja…

l) La­bus – ko­cha­nek.

2J Ban­ka – je­den zło­ty reń­ski (gul­den).

Nie­raz zda­rza­ło się, że roz­nie­ciw­szy ogień za­po­mnia­ła przy­sta­wić garn­ków – a gdy za­ga­sło, mu­sia­ła na nowo roz­pa­lać. Chwi­la­mi znów za­sta­wał ją Mak­sym w po­sęp­nem za­my­śle­niu, trzy­ma­ją­cą nić weł­nia­ną w dło­ni, gdy ką­dziel sta­ła na boku za­po­mnia­na: wte­dy się sro­żył wy­ma­wia­jąc jej, że wziął ubo­gą, daw­szy wszyst­ko, a ona te­raz su­mu­je za tam­tym. Zdy­baw­szy się zaś dnia któ­re­go z Se­me­nem, któ­ry nań raz tyl­ko rzu­cił swo­im wzro­kiem, był już sta­ry cały dzień po­tem nie­swój, z pod oka koso po­zie­ra­jąc na żonę.

Ma­kry­na uwa­ża­ła, że wró­ciw­szy nie­raz do domu nie po­wie­dział mąż ani sło­wa, a po­da­ną stra­wę jadł jak­by nie­głod­ny, lecz gdy wy­szła po wodę do po­to­ku

1 lub gdzie­kol­wiek in­dziej, sły­sza­ła wów­czas, że i drzwi za nią od cha­ty z ci­cha skrzyp­nę­ły… Chwi­la­mi na­wet

1 cień ja­kiś nie­da­le­ko sie­bie wi­dzia­ła – naj­czę­ściej tam, gdzie sta­re­mu wy­paść nie po­win­na dro­ga. Była pew­ną,

: iż on ją wszę­dzie tro­pi.

A prze­cież ona uni­ka­ła Se­me­na. Choć na wi­dok czar­no­okie­go łe­gi­nia1) ser­ce w niej ude­rzy­ło gwał­tow­niej, si­ląc się jed­nak pa­no­wać nad sobą ucho­dzi­ła czem­prę­dzej… Se­men zaś błą­kał się wte­dy jak­by stru­ty, nie wie­dząc, do­kąd i za­czem dziś się udać… On, daw­niej chwac­ki pa­ro­bek, za­nim po­znał Ma­kry­nę – sko­ry, czy dziew­ce któ­rej spła­tać fi­gla, czy z chłop­ca­mi pójść w za­pa­sy, pierw­szy do ta­nów i pierw­szy na spła­wach: dziś, jak­by już nie ten sam… Chwi­la­mi tyl­ko wra­cał jesz­cze daw­ny łe­giń, śmia­ły i ocho­czy – kie­dy był spław jaki w nie­bez­pie­czeń­stwie, albo gdy przy­pad­kiem na­tra­lił na bi­ją­cych l) Łe­giń – pa­ro­bek, ka­wa­ler, u hu­cu­łów.

się w karcz­mie: wów­czas i w nim daw­na od­zy­wa­ła się chęt­ka i ręce mu drża­ły.

Lecz Ma­kry­na cią­gle go uni­ka­ła, jak mo­gła; sta­ry zaś mimo to dzień w dzień co­raz ją wię­cej prze­śla­do­wał na­tręt­nem swo­jem po­dej­rze­niem. To ją mu­sia­ło obu­rzać. Przy­cho­dzi­ło też nie­raz do słów ostrzej­szych, i sta­ry gro­ził, że im oboj­gu ko­ści po­ła­mie.

Nie­szczę­sna, mia­ła dziś wię­cej żalu i nie­chę­ci do Mak­sy­ma, wi­docz­nie go uni­ka­jąc.

Prze­cho­dząc zaś koło cha­ty oj­cow­skiej gorz­ko pła­ka­ła, że ją dano jak­by na za­tra­tę, bo ze sta­rym nie wy­ży­je: lecz wła­sny ro­dzic, wy­ła­jaw­szy cór­kę, ode­słał do cha­ty mę­żow­skiej

Wte­dy przy­cho­dzi­ło do gor­szych już scen w cha­cie Mak­sym owej.

I tak sto­su­nek tych oboj­ga sta­wał się co­raz przy­krzej­szym. Ona jego już nie­na­wi­dzi­ła, jak­kol­wiek jesz­cze przy­się­gi w cer­kwi nie zła­ma­ła.

Dnia jed­ne­go ze­szła zno­wu wie­czo­rem do po­to­ku po wodę… słoń­ce daw­no już za­szło… jar zaś Dżem­bro­nii owia­ny był cały smęt­nem, bla­da­wem świa­tłem księ­ży­ca… Po zbo­czach, sza­rą tyl­ko zie­le­nią po­kry­tych, nie szem­ra­ły na­wet drze­wa. Dżem­bro­nia sama tyl­ko jed­na w tej ci­szy od­zy­wa­ła się, szem­rząc i gwa­rząc roz­gło­śnie…

Ma­kry­na, ze­szedł­szy czer­pać wodę, za­po­mnia­ła, po co wła­ści­wie przy­szła… Sta­nę­ła, pa­trząc się przed sie­bie, jak­by skar­gę swą po­dać mia­ła świer­kom, owia­nym ci­chy­mi cie­nia­mi nocy.

– Ta, cze­mu mnie maty na świat zro­dzi­ła, sko­ro mi doli nie dała?… Ra­czej było dziec­ku ka­mień przy­wią­zać do szyi, ni­że­li wy­cho­wać na ta­kie szczę­ście!…

Żyć z nim dłu­gie dni i lata… żyć bez ko­cha­nia…. taj cier­pieć – gdy on jesz­cze drę­czy i nęka nie­wia­rą swo­ją *..

I do­da­ła już w re­zy­gna­cyi:

– Góra ka­mien­na twar­da – a kto ją usu­nie? Dola two­ja nie in­sza – czy ty ją prze­mo­żesz?…

I chwy­ci­ła za ko­new­kę, by już na­czer­pać wody.

Wtem oz wał się z po­bli­skie­go wzgó­rza ża­ło­sny głos trym­bi­tyl)… Pierś jej drżeć za­czę­ła… Ona głos ten po­zna­ła i nie mo­gła już na­czerp­nąć wody. Sta­nę­ła za­słu­cha­na… A tak się jej zro­bi­ło żal­no, że opu­ściw­szy ko­new­kę, opar­ła się o bli­sko sto­ją­ce ico­ry­ni­c2) – i za­pa­dła w za­du­mę.

Sta­nę­ły jej te­raz w oczach dni one, gdy jesz­cze była z nim ra­zem… Ach! sami jed­ni dwo­je… o wie­czor­nym zmro­ku… w ob­li­czu Boga – bez grze­chu! A dzi­siaj?,..

Tu się znów ode­zwał glos trym­bi­ty – ale te­raz, jak­by się roz­pła­kał roz­gło­śnym już la­men­tem – Ma­kry­nie zaś z oczu za­czę­ły pa­dać łzy wiel­kie­mi kro­pla­mi.

Po chwi­li prze­szedł glos ten w takt ja­kiś szyb­szy – gniew­ny – ury­wa­ny – jak­by try­skał iskra­mi gnie­wu a zło­ści, jak­by nui na­wet chwi­la­mi tchu za­bra­kło. Ma­kry­na się prze­ja­zi­ła, i zim­no po niej prze­szło. Ona prze­czu­ła, że krew pły­nie w nio­łod­cu go­rą­ca, sko­ra do gnie­wu a ze­msty. Na­resz­cie głos trym­bi­ty stał się l) Trym­bi­ta dłu­ga na dwa sąż­nie trą­ba u hu­cu­łów, z drze­wa świer­ko­we­go, korą bi­zo­zwą okrę­co­na. Gra­ją na niej głów­nie na po­ło­ni­nach – uży­wa­na też przy po­grze­bach i ko­lę­dach.

ź) Wo­ry­nie – ogro­dze­nie z kłu­te­go drze­wa.

2

ja­kiś ni­ski, głę­bo­ki – po­sęp­ny już, ja­kim za­wo­dzą na po­grze­bach. Po niej prze­szło mro­wie.

Ale cią­gle jesz­cze sta­ła, jak­by przy­ku­ta do miej­sca.

A tam zda­le­ka scho­dził któś ze zbo­cza – lecz ona tego nie wi­dzia­ła. Księ­życ skrył się te­raz za małe chmur­ki, i ode­zwa­ły się pta­ki noc­ne.

Ma­kry­na cią­gle sta­ła – z miej­sca się nie ru­sza­jąc. Wtem, zda­ło się jej, jak­by stą­pał któś po ka­mie­niach… Spoj­rza­ła czem prę­dzej, a krzyk­nąw­szy chwy­ci­ła za ko­new­kę, by ezem­prę­dzej na­czer­pać wody i odejść do cha­ty.

Ale było już za póź­no. Se­men stał przy niej.

– Ta, cze­mu mnie uni­kasz?… Żali ja nie Se­men… ten sam, co daw­niej?…

Ona drża­ła na ca­łem cie­le – ręką tyl­ko wska­zu­jąc, żeby szedł da­lej…

– Więc już ze mną sło­wa nie prze­mó­wisz?… Ka­żesz odejść, jak­by wro­go­wi?…

Po chwi­li do­dał:

– Czy on cie­bie już ocza­ro­wał, że mnie dziś od­ga­niasz, jak psa „nie­do­bre­go”?…

– Se­me­nie!… Ty prze­cie wiesz… czy­ja ja zona? – i spoj­rza­ła na hgi­nia.

– Czy ja nie wiem?… Taj co z tego, że wiem!…,. Ale mi nie taj­no, że cie­bie zmu­si­li… I ty się z tem nie kry­jesz…

– Ach! Se­me­nie!… Nam ręce zwią­za­li w cer­kwi… Ja do nie­go na­le­żę!…

A spoj­rzaw­szy z wy­rzu­tem, do­da­ła:

Ty za mną cho­dzisz… Ja mu­szę dziś ucie­kać od cie­bie…

I nie mo­gła wraz się wstrzy­mać od łka­nia.

Se­men zaś przy­sko­czył.

Wtem ozwa­ły się pta­ki noc­ne – zło­wro­gie… Ona za­drża­ła.

– Miej li­tość, Se­me­nie, i nie wpę­dzaj mnie do grze­chu! Ho­spo­d1 Boh pa­trzy z góry. Tyś wol­ny… ale ja… ja już nie na­le­żę do sie­bie…

– Tać i do nie­go nie na­le­żysz… Oni cie­bie zmu­si­li… Ty dziś pła­czesz… oj! prze­kli­nasz men­ta swo­je­go.

Ona nań spoj­rza­ła prze­stra­szo­na.

– Kto ci mó­wił, że ja… dziec­ko… ich wła­sne…

– Tu urwa­ła, po­pa­trzyw­szy na nie­go z obu­rze­niem.

– Jak­bym ja pa­cierz zmó­wić dziś mo­gła, gdy­bym klę­ła tym, co mi dali ży­cie?…

– A te­raz śmierć ze sta­rym – z go­ry­czą do­ło­żył Se­men. – Oj, Ma­kry­no! Ma­kry­no!… Mów ty, co chcesz, ale ja ci nie wie­rzę… Wszyst­kim dziś nie taj­no, że ty po no­cach pła­czesz, taj tu­zijsz… a on cię jesz­cze bije… Och! ja­bym jego – I urwał, pięść tyl­ko za­ci­snąw­szy. A w le­sie za­chi­cho­ta­ła sowa.

– Nie sły­szysz?… Zmi­łuj się, Se­me­nie… i daj wszyst­kie­mu po­kój! Taka już wola Ho­spo­da Boha.

– To nie Ho­spo­d9 Boh cie­bie z nim złą­czył, to lu­dzie złą­czy­li!… I cze­mu złą­czy­li, sko­ro wie­dzie­li, że ty masz swo­je­go?

– Se­me­nie! Zmi­łuj się i nie mów tak!… Ach! tam… Ho­spodj) lło­ze!

I urwa­ła, prze­ra­ziw­szy się, gdyż tam… na Wy­so­kiem zbo­czu za­ry­so­wał się cień do­brze jej zna­ny.

– Se­me­nie! Odejdź… odejdź czem­prę­dzej!…

– Ha! nie­chaj tu nas zej­dzie!

– Zmi­łuj się i odejdź!

A cień ten, ma­ja­cząc mię­dzy drze­wi­ną z rzad­ka po­ro­słą, to się ja­wił, to zni­kał.

– Ona za­wo­ła­ła gwał­tow­nie: – Patrz!… on in­nie za­bi­je… On cie­bie… Ach! ja was tu nie chcę wi­dzieć oby­dwóch!…

I za­kli­na­ła daw­ne­go koc anka na wszyst­ko, co mu dro­gie, na daw­niej­szą ich na­wet mi­łość… że on już, chcąc nie chcąc, mu­siał odejść.

Chwy­ci­ła te­raz za ko­new­kę, by czem­prę­dzej na­czer-pnąć wody.

Ale cień co­raz bar­dziej się zbli­żał i z co­raz więk­szym te­raz po­spie­chem.

Ona czem­prę­dzej czer­pa­ła wodę do jed­nej, to do dru­giej ko­new­ki, choć jej ręce di­ża­ły.

Lecz tu już usły­sza­ła za sobą: Mam was na­resz­cie?!… To wy się tu­taj ra­zem scho­dzi­cie?… Ti na mnie zma­wia­cie?… Nie­do­cze­ka­nie wa­sze!
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: