Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Powrót bogini. Część 1 - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
Kwiecień 2013
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
24,99

Powrót bogini. Część 1 - ebook

Shannon prowadzi szczęśliwe życie w mitycznym Partholonie. Wojna z Fomorianami skończyła się zwycięstwem, jej mąż, szaman Clan Fintan, wrócił do domu. Poddani kochają ją i czczą jako wybrankę bogini Epony. Nic nie zapowiada nadciągającego niebezpieczeństwa…

Pewnego dnia Shannon traci przytomność. Budzi się w realnym świecie, z którego tak łatwo zrezygnowała i od którego odwykła. Powrót do rzeczywistości okazuje się bardzo bolesny. Za Shannon trafiły tu też siły zła, gotowe zniszczyć wszystko, co jest jej drogie

 

Kategoria: Young Adult
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-238-9489-6
Rozmiar pliku: 633 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Ciemna plama stawała się coraz większa, niczym atrament rozlewający się po kartce. Kiedy kątem oka wyłapałam tę dziwaczną ruchomą czerń, poczułam ciarki na plecach. Złe przeczucie? Czyżby? I niby dlaczego?

Co jest, do cholery? Co jest?!

Wbiłam wzrok w niebo, a tam nic, tylko noc coraz zimniejsza i bez gwiazd, i wiatr coraz bardziej porywisty.

Czyli wszystko jasne. Już totalnie padło mi na mózg.

Wojna z Fomorianami skończyła się wiele miesięcy temu. Żaden demon ze skrzydłami nie czai się w pobliżu, czekając tylko na dogodny moment, by rzucić się na mnie. Poza tym, umówmy się, nie byłam w polu czy w lesie, tylko u siebie. W świątyni, budowli niezwykle pięknej, która jednak miała za zadanie nie tylko cieszyć oczy. Była również potężną fortecą i nawet gdyby jakiś dziwaczny potwór kręcił się gdzieś po okolicy (w świecie, w którym aktualnie przebywałam, człowiek też w końcu nie był pewien dnia ani nocy), to tu, w tym konkretnie miejscu, byłam całkowicie bezpieczna. Chociaż pewne zagrożenie istniało, z tym że absolutnie nie chodziło o jakieś krwiożercze monstrum, tylko o otaczających mnie ludzi. To oni tym swoim bałwochwalczym uwielbieniem i potwornym rozpieszczaniem mogli mnie kiedyś wykończyć.

Niestety, nadal czułam się nieswojo. Co gorsza, wcale nie po raz pierwszy. Już od jakiegoś czasu miałam dziwne uczucie, że coś jest nie tak. Teraz też, kiedy szłam po wykładanym marmurem chodniku wiodącym do pomnika. Znów zawładnęło mną to przeczucie, niewątpliwie złe, od którego nie mogłam się uwolnić pewnie już od kilku tygodni. Tak! Kiedy zastanowiłam się nad tym głębiej, dotarło do mnie, że jest kiepsko od co najmniej dwóch, może nawet trzech tygodni. Przede wszystkim odrzuciło mnie od jedzenia, a to był już wystarczający powód do paniki. Przecież ja, jak powszechnie wiadomo, kocham jeść!

Chociaż z drugiej strony wstręt do jedzenia łatwo można było wytłumaczyć. Jakiś wirus o przedłużonym działaniu lub po prostu stres. No właśnie, stres. W końcu całkiem niedawno dane mi było przeżyć okropną wojnę, podczas której porządni faceci (oczywiście ci, co walczyli po mojej stronie) musieli pokonać obrzydliwe, okrutne demony, by uchronić świat przed zniewoleniem i unicestwieniem. Wystarczy, żeby dziewczę zrobiło się trochę nerwowe, prawda? Tym bardziej że wspomniane dziewczę to skromna nauczycielka angielskiego ze szkoły średniej w Oklahomie, której przez czysty przypadek przyszło odgrywać rolę ni mniej, ni więcej tylko Umiłowanego Wcielenia Bogini. A wszystko to działo się w świecie bardziej przypominającym starodawną Szkocję i starożytną Grecję niż Broken Arrow, urokliwe przedmieście Tulsy w Oklahomie.

Zgadza się. Ale wojna się skończyła, pokonano demony i (takie przynajmniej są założenia) wszystko wróciło do normy. Dlaczego więc ciemna plama na niebie wzbudziła we mnie taki lęk? Dlaczego wydała mi się czymś złowieszczym, czymś nieskończenie złym? Dlaczego, mimo sensownych argumentów, które powinny wlać w moją duszę spokój, nadal wcale nie jestem taka pewna, czy gdzieś w pobliżu, w jakimś ciemnym miejscu, nie czai się demon łaknący mojej krwi?

Ożeż ty! Tyle z tego, że znów głowę mi rozsadza…

Kiedy dochodziłam do pomnika MacCallana, byłam jednym kłębkiem nerwów, musiałam się więc najpierw wyciszyć. Dlatego przystanęłam na chwilę kawałek przed pomnikiem, żeby pooddychać głęboko i odsunąć od siebie te wszystkie tak bardzo w tej chwili niepożądane myśli. Po kilku minutach uznałam, że jest już dobrze i mogę skupić się wyłącznie na tym, co miałam przed oczami. Zachwycać się pięknem tego miejsca, chłonąć emanujące z niego spokój i powagę.

Pomnik MacCallana. Na podwyższeniu z marmuru trzy smukłe kolumny podtrzymywały kopułę. W środku stał rzeźbiony marmurowy postument, a na nim duża ciężka urna, zawsze napełniona wonnym olejem. W urnie dzień i noc płonął wieczny ogień. Tego wieczoru srebrzystoszara wstęga dymu ulatywała idealnie pionowo, wymykała się przez otwór w kopule i posuwała się dalej, ku niebu.

Powoli podeszłam do schodów prowadzących na marmurowe podwyższenie, zachwycając się przepięknym widokiem złocistego płomienia na tle nieba bez gwiazd. To ja zarządziłam, że pomnik ten to tylko kolumny, kopuła i wieczny ogień. Żadnych ścian, żadnego ograniczenia. Symbol wolności. Wierzyłam, że człowiek, któremu postawiono ten pomnik, byłby z tego zadowolony.

Powiał bardzo zimny wiatr. Wzburzył mi włosy, musnął lodem policzki. Zadrżałam, błogosławiąc jednocześnie w duchu nieocenioną Alannę, która namówiła mnie do włożenia ciepłej peleryny podbitej gronostajami. Wprawdzie z moich pokoi do pomnika szło się króciutko, ale ten wieczór był wyjątkowo chłodny i wilgotny.

– Lady Rhiannon!

Między kolumnami pojawiło się młodziutkie dziewczę. Dygnęło wdzięcznie i tak głęboko, że omal nie przysiadło na ziemi.

– Tak?

– Robi się bardzo chłodno. Czy milady życzy sobie, żebym przyniosła grzanego wina?

– Nie, dziękuję… – Gorączkowo szukałam w pamięci imienia zwiewnej istoty. – Mauro, niczego mi nie potrzeba. Wracaj do łóżka.

– Jak milady sobie życzy. – Uśmiechnęła się nieśmiało, po czym dodała z młodzieńczą już żarliwością: – Ale jak milady będzie czegoś potrzebowała, to milady mnie wezwie?

Odwzajemniłam uśmiech, z tym że mój na pewno był promienny.

– Dobrze, wezwę ciebie.

Maura umknęła, ja wymownie spojrzałam na urnę.

– Co to znaczy młodość… – mruknęłam do dymiącego płomienia. – Ale nie będę się wymądrzać. Przecież najpewniej uważasz, że też mam młodzieńczy temperament!

Odpowiedzi, jak można się było spodziewać, nie usłyszałam. Westchnęłam więc tylko i wstąpiłam na schody. Na ostatnim, trzecim stopniu przysiadłam. Otuliłam porządnie nogi peleryną, oparłam się łokciem o kolano i głowę podparłam ręką.

– Z tym że tak naprawdę to skąd mam wiedzieć, co myślisz? Przecież nigdy cię nie znałam – stwierdziłam melancholijnie, jednocześnie upychając za uchem kosmyk włosów, który łaskotał w policzek.

Miałam nadzieję, że kiedy trochę posiedzę przy pomniku, nastrój mi się poprawi. Od dawna był nie najlepszy, a chwile spędzone przy MacCallanie zawsze wpływały na mnie kojąco. Niestety, tym razem to nie zadziałało, bo nadal byłam przygnębiona. Zły nastrój wciąż się pogłębiał, z sercem też było coś nie tak. Za każdym uderzeniem kłuło niemiłosiernie.

Znów powiał wiatr, i to bardzo energicznie. Szarpnął peleryną, szarpnął włosami, miałam wrażenie, że z tyłu się uniosły. Dziwne, bo nie miały prawa, były przecież związane rzemykiem, żeby nie opadały na twarz. Kiedy odwróciłam głowę, starając się dojrzeć, jak to jest z tym rzemykiem, nagle kątem oka coś wychwyciłam.

To coś było ciemne i raczej nie chodziło o ciało stałe. Raczej ciekłe, jakaś maź, która się przesunęła tuż na granicy pola widzenia.

Natychmiast problem wymykających się rzemykowi włosów wywietrzał mi z głowy. Wkurzyłam się. Siadłam prosto jak świeca, spoglądając z wysoka, gotowa przepędzić wszystko i wszystkich, którzy ośmielają się naruszać moją prywatność.

– Kto tam jest? – odezwałam się tonem władczyni.

Jednak odpowiedziała mi cisza.

Rozejrzałam się bacznie dookoła. Niebo przesłaniały chmury, jedyną jasną plamą był płomień tuż przede mną, poza tym wszędzie czerń, bardzo adekwatna do mojego mrocznego nastroju. Oprócz ciemności nic nie widziałam, nie dochodził mnie też żaden dźwięk, żaden podejrzany szelest czy trzask gałązki, czyli żaden odgłos świadczący o tym, że ktoś się skrada.

Ożeż ty! Shannon! Wyluzuj, dziewczyno! Po prostu coś ci się przywidziało. Wiatr porusza drzewami, a twoja wyobraźnia, jak wiadomo, bardzo rzadko jest w stanie spoczynku. Nic się nie dzieje…

Niestety, gdzieś tam z boku znów coś mignęło. Odwróciłam się błyskawicznie i zamarłam. Tak! To ona! Znów tamta ciemność, tamta czerń, ciemniejsza niż czerń nocy. Rozlewa się jak atrament. Czarny atrament po czarnym papierze…

Zadrżałam spazmatycznie, a to z kolei ożywiło moją pamięć. Czerń, ciemności… Bogowie ciemności… To o nich mówiła Alanna, gdy tylko przybyłam do Partholonu. O złych bogach, których imion lepiej nie wypowiadać na głos…

W tym momencie mój żołądek ze strachu zwinął się w kłębek. O matko! Co to w ogóle znaczy?! Przecież nigdy, przenigdy nie miałam z tymi przerażającymi istotami żadnej styczności, nigdy nie robiłam z nimi jakichś mrocznych interesów! Przecież nawet nic o nich nie wiem! Dlaczego więc już na samą myśl o bogach ciemności trzęsę się jak galareta?

Nie, to wszystko razem absolutnie mi się nie spodobało!

Jakby okropne przygnębienie, które prześladowało mnie wcale nie od wczoraj, to było jeszcze za mało! Naprawdę okropne, dołujące o wiele bardziej niż zwyczajny smutek czy poczucie osamotnienia.

Tragedia.

– Och, tato… – Ukryłam twarz w dłoniach. – Tak bym chciała, żebyś żył! Tak bym chciała z tobą porozmawiać o tym, co dzieje się we mnie, w moich myślach, duszy… Po prostu masakra…

Któraś z moich szarych komórek, ta złośliwa, zaśmiała się szyderczo. Co ci da to jęczenie, idiotko! Przecież on nie jest twoim prawdziwym ojcem. Tak samo jak ten świat wcale nie jest twoim światem. Jesteś tu zwyczajnym intruzem. Uzurpatorką.

– Nieprawda! Teraz to mój świat! Mój! – krzyknęłam, po czym zalałam się rzęsistymi łzami.

Mój wrzask wstrząsnął ciszą nocy i odbił się echem od kolumn. Dziwnym echem, bo wyjątkowo głośnym, o mocy dzwonu.

Aż podskoczyłam ze strachu, ale natychmiast się opamiętałam. I zaśmiałam, autoironicznie rzecz jasna, bo doszło do tego, że zachowuję się jak debilka.

– No nie! Totalnie mi odbiło! Drę się jak głupia i wyobrażam sobie, że za każdym drzewem chowa się koszmarne monstrum!

Zabrzmiało to prawie dowcipnie i wreszcie na duszy zrobiło się odrobinę lżej. Otarłam łzy, odetchnęłam głęboko i spojrzałam w niebo. A tam, ku memu wielkiemu zdumieniu, zobaczyłam srebrzyste kółko, czyli księżyc w pełni. Natrafił na wyrwę w chmurach, dzięki czemu mógł ukazać się nad koronami drzew. Dumne ciało niebieskie, porażające eteryczną urodą. Tak piękne, że musiałam się do niego uśmiechnąć.

I to on, pan Księżyc, wysłuchał mojej krótkiej deklaracji:

– Owszem, nie urodziłam się w tym świecie, ale dla mnie nie ma to żadnego znaczenia. Kocham tu być, bo tu jest moje miejsce! Koniec, kropka!

Zabrzmiało to bardzo stanowczo, wręcz dramatycznie, ponieważ oznajmiłam najprawdziwszą prawdę. Znalazłam się tu za sprawą niejakiej Rhiannon, prawdziwego Wcielenia Umiłowanej Epony, pradawnej celtyckiej Bogini Konia. Rhiannon brutalnie (tylko tak to można określić) wyrwała mnie z Ameryki dwudziestego pierwszego wieku. Ściślej z Broken Arrow w Oklahomie, gdzie żyłam sobie spokojnie i w wielkim zadowoleniu jako Shannon Parker, nauczycielka angielskiego w szkole średniej. Dodam, że wyjątkowo atrakcyjna i nadzwyczaj inteligentna, a także bez grosza przy duszy. Rhiannon dzięki czarom udało się zamienić ze mną miejscami. Ona tam, ja tu, do Partholonu. Stało się to jakieś sześć miesięcy temu. Kiedy odzyskałam przytomność po czymś, co wyglądało na bardzo groźny wypadek samochodowy, okazało się, że raptem znalazłam się w Partholonie, całkiem innym świecie istniejącym równolegle z tym naszym zwyczajnym światem. W świecie, gdzie mitologia i magia są na porządku dziennym, a poza tym – uwaga! uwaga! – żyją tam ludzie, którzy są lustrzanymi odbiciami ludzi z mojej poprzedniej rzeczywistości, tej, która działa się w Oklahomie. Wyglądają identycznie, mówią tak samo, mają podobny charakter, reakcje, ale oczywiście są kimś innym. Kimś stąd, z Partholonu.

Ot, choćby ten posąg MacCallana. Pomyślcie tylko, jest to pomnik mojego ojca, a zarazem i nie ojca. Natychmiast zrobiło mi się przeraźliwie smutno, i nie tylko dlatego, że mój ukochany tata był o cały świat stąd. Także dlatego, że jego lustrzane odbicie w tym świecie, czyli MacCallan, ojciec Rhiannon, został zamordowany w wyjątkowo okrutny sposób, a stało się to niebawem po moim przybyciu do tego świata. Działy się wtedy straszne rzeczy, ale moc Bogini sprawiła, że byłam świadkiem śmierci MacCallana i mogłam ostrzec cały tutejszy świat przed nadciągającym złem.

Tak, byłam świadkiem tragicznych wydarzeń. Rozsądek podpowiadał, że przywódca klanu, lord MacCallan, który zginął na moich oczach, absolutnie nie był moim ojcem, jednak serce wiedziało inaczej. Szeptało, że MacCallan był wojownikiem i wodzem, a mój rodzony ojciec, Richard Parker, też. Był przywódcą młodych ludzi, jego polem bitwy było boisko futbolowe. W rezultacie, ponieważ serce w moim życiu odgrywa wielką rolę, czułam się mocno związana ze zmarłym MacCallanem, który tak bardzo przypominał mego ukochanego tatę.

– Czasami naprawdę można się w tym wszystkim pogubić – szepnęłam, po czym wstałam i pogłaskałam urnę. Mój partholoński tata spoczął snem wiecznym tam, gdzie spoczęli jego wojownicy, w ruinach spalonego zamku MacCallana, ja jednak czułam wielką potrzebę wzniesienia mu pomnika tu, w świątyni. W ten sposób pragnęłam okazać cześć dzielnemu wojownikowi i pielęgnować pamięć o nim. Postąpić tak, jak bym postąpiła w przypadku rodzonego ojca, tym bardziej że rodzonej córki MacCallana nie było tutaj, ponieważ przemieściła się do innego świata. A Rhiannon bardzo swego ojca kochała. Dowiedziałam się o niej już mnóstwo i wiele z tych informacji brzmiało bardzo niepokojąco, a niektóre z nich według mnie były wręcz upokarzające, niemniej w jej miłość do ojca nikt nie wątpił.

Rhiannon przeniosła się do Ameryki dwudziestego pierwszego wieku, ja do pradawnego Partholonu. Wskoczyłam na jej miejsce, od razu zajmując oszałamiająco wysoką pozycję. Zostałam lady Rhiannon, Wielką Kapłanką Partholonu, Umiłowaną Wybranką Epony i Wcieleniem Bogini. Oczywiście byłam niezmiernie ciekawa, czy Rhiannon w tym samym stopniu co ja jest zadowolona z nowej pozycji zawodowej i społecznej, kiedy to została kiepsko opłacaną nauczycielką w szkole publicznej w Oklahomie. (Ha, ha!).

Bardzo rozbawiona tą sugestią wyruszyłam w drogę powrotną do Świątyni Epony, mamrocząc pod nosem:

– Jasne, że zachwycona! Bo i jest czym, prawda? Zupełnie nie rozumiem, dlaczego raptem zachciało jej się tu wrócić!

A tak, kilka miesięcy temu podjęła takie zabiegi. Kiedy przypomniałam sobie o nieudanej próbie Rhiannon ponownej zamiany miejsc, robiło mi się bardzo nijako. Owszem, nie byłam stąd, z Partholonu, jednak zdążyłam się już do tej mitycznej krainy bardzo przywiązać. Teraz to był mój kraj, a Partholończycy byli moim ludem. Natomiast Epona moją Boginią.

Przymknęłam oczy i zwróciłam się do Niej, mojej Bogini, z krótką, lecz bardzo gorącą prośbą:

– Epono, błagam, spraw, żebym nigdy nie ruszała się stąd na krok.

I zaraz potem poczułam tak zwany ucisk w dołku. Nie było to miłe, ale przede wszystkim bardzo niepokojące. Czyżby droga Rhiannon znów uciekała się do swoich sztuczek, żeby ściągnąć mnie z powrotem do Oklahomy? A sama wrócić do Partholonu? Nie dało się ukryć, że było to całkiem możliwe. Moja zła kondycja fizyczna i psychiczna mogła z dużym prawdopodobieństwem świadczyć o tym, że się nie mylę. Mogłam odczytać to jako znak od Epony, która uprzedza, że wkrótce pojawi się problem i mam być czujna.

O nie! Tylko nie to! Już na samą myśl, że mogłabym opuścić Partholon, ukochanego męża i wiele innych osób, które zdążyłam pokochać, zrobiło mi się słabo. A także niedobrze, co ostatnio nie było zresztą niczym niezwykłym.

Jak i teraz, kiedy w żołądku znów coś przewracało się podejrzanie, czego miałam serdecznie dość. Podobnie jak strachu, który powrócił, kiedy zimny powiew wiatru po raz kolejny zmroził mi policzki. Chłód wdarł się pod pelerynę, zadygotałam, a przed oczyma znowu pojawiła się ruchoma ciemna plama, niepokojąca, tajemnicza, złowroga…

Doszło więc do tego, że mam halucynacje!

Czyli jest super. Ale co się dziwić, skoro mój mąż wyjechał, by sprawdzić, jak Partholon dźwiga się po pożodze wojennej. Nie ma go już prawie miesiąc i zaczynam świrować.

Ale się nie poddam. Nie! Wyprostowałam się, a ostatnie hasło kilkakrotnie powtórzyłam w duchu. Nie poddam się, nie ma takiej opcji. Rhiannon jest w Oklahomie, ja w Partholonie, i tak już pozostanie. Trzeba mieć tylko oczy i uszy otwarte, być wyczulonym na wszystko, co podejrzane lub choćby dziwne, i będzie dobrze. (Mówić łatwo… Przecież wiem! Ale i tak się nie poddam). A jeśli chodzi o te mdłości, to jak już wspominałam, pewnie podłapałam jakiegoś wirusa, na przykład grypę żołądkową. No i do tego dochodzi jeszcze stres. Oczywiście musiał pojawić się w sytuacji, gdy właśnie wyszłam za mąż, a mój małżonek gdzieś zniknął na cały miesiąc. Na szczęście ClanFintan lada dzień ma wrócić do domu i wszystko będzie jak dawniej.

Tę pełną optymizmu informację powtórzyłam w duchu kilkakrotnie i starając się nie zauważać otaczających mnie egipskich ciemności, przyśpieszyłam kroku, wpatrzona przed siebie, w jasno oświetloną świątynię. Ale to nie wszystko, bo dla kurażu jeszcze sobie pogwizdywałam. Robiłam to bardzo głośno, a melodyjka, którą gwizdałam, pochodziła z bardzo popularnego w latach sześćdziesiątych sitcomu „The Andy Griffith Show”.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: