Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Poza czasem szukaj - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
26 maja 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Poza czasem szukaj - ebook

Każdy sięgnąłby po taką miłość. A Ty?

Mówi się że miłosne spełnienie to mała śmierć – jeśli tak, to jeszcze nikt tak na nią nie czekał jak oni.
Lena jest kobietą piękną i piekielnie inteligentną. Wszystkim dookoła wydaje się, że jest szczęśliwa. Czyżby? Pewnego dnia postanawia, że czas na zmiany. Zostawia dotychczasowego partnera, pakuje walizki i wyjeżdża z rodzinnego Koszalina do Warszawy. Szaleństwo, myślą najbliżsi. Moja szansa, myśli Lena. 
Los szykuje dla niej większe wyzwanie niż odnalezienie się w stolicy.
W majowe popołudnie poznaje Jula. Z pozoru nic ich nie łączy, może jedynie upodobanie do poezji. A jednak wystarczyło jedno spojrzenie, żeby znaleźli się poza czasem i przestrzenią, gdzie ważna była tylko jego atencja, jej dotyk, jego zapach, jej czułość, i żar, którego nie potrafili ogarnąć rozumem.
Nie szukali – ani on chciał, ani ona była gotowa, a jednak sześć upalnych dni zmieniło w nich wszystko. Tylko czy to wystarczy, żeby jeszcze raz pokusić los? 
On, ona i Warszawa w tle.


Katarzyna Hordyniec (ur. 1967) – blogerka, tłumaczka i felietonistka. Zaczynała w „Tygodniku Siedleckim”, następnie pisała dla prasy polonijnej, głównie irlandzkiego „Tygodnika Polska Gazeta”. Czternaście lat temu osiedliła się w maleńkim miasteczku w hrabstwie Donegal, na północy Irlandii. Ma wieczny dylemat, co kocha bardziej – Warszawę, która jest pełna energii, dźwięków, ruchliwa i rozedrgana, czy spokój donegalskich plaż, niewielki irlandzki cottage z kominkiem i puste drogi, którymi można pędzić samochodem, śpiewając na cały głos. „Poza czasem szukaj” to jej debiut powieściowy.

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8097-564-4
Rozmiar pliku: 539 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Helena

1.

Matka z sąsiadką Jaźwińską liczyły słoiki. Zaczyna się. Nie będzie spokoju. Jeszcze truskawki nie zakwitły, a one już planują robienie przetworów, zaraz się zaczną ogórki, porzeczki, sałatki, buraki, i tak całe lato. Że też im się chce. Jakby nie było gotowych dżemów, sałatek też. A potem trzeba to wszystko wyjadać, bo matka utyskuje, że za rok świeże będą, a to zdrowie i witaminy.

Trzydzieści pięć lat już tego słucha. Z tego pewnie przez dwadzieścia miała to gdzieś, zajmowały ją wielkie, niespełnione miłości (co tydzień inna), pierwsze papierosy, zagrożenie z fizyki i konieczność życiowych wyborów. Też pomysł, żeby od osiemnastolatki wymagać decyzji, co chce robić w życiu. Poszła na dziennikarstwo, bo nie miała na siebie pomysłu, a pisać zawsze umiała. Tak przynajmniej mówiła jej polonistka. Chciała zdawać na produkcję filmową i telewizyjną, ale matka zaczęła lamentować, że reżyserzy będą ją wykorzystywać do swoich niecnych celów, i pomysł padł, tym bardziej że ojciec poparł matkę. Jakby w innych zawodach nie było napalonych mężczyzn. Dlaczego im się nie postawiła?

Nie żałuje jednak wyboru. Przez studia przeszła gładko. Oczytana, interesująca się polityką, komunikatywna, nie miała większych problemów z zaliczaniem kolejnych egzaminów. Ale nie miała też siły przebicia. Nie umiała sobie niczego załatwić, nigdy nie wykorzystywała znajomości, zresztą ich także nie miała. Na imprezach czy spotkaniach siedziała w kącie i słuchała uważnie, a potem nigdy nie zostawała na afterparty, szła do domu. Trochę z nieśmiałości, trochę z braku pieniędzy, ale najpewniej z powodu braku wiary w to, że mogłaby być ciekawym rozmówcą dla tych wszystkich wspaniałych twórców, dziennikarzy i pisarzy.

Po studiach wróciła do Koszalina. W czasie kryzysu nie miała odwagi zaczynać w obcym mieście, a w jej rodzinnym czekał na nią chłopak, który dosyć szybko awansował w redakcji „Głosu Koszalina”. Namawiał ją, żeby do niego dołączyła.

Dostała pracę w tej samej redakcji, ucieszyła się, pisała o wydarzeniach kulturalnych, była ze Zbyszkiem i snuła plany. Miała głupie, mieszczańskie podejście do życia, które wyssała z mlekiem matki. Ideał życia według rodziny Miłych to mężczyzna zarabiający na dom, matka może i pracująca zawodowo, ale głównie dbająca o ognisko domowe, ślub, zaraz dzieci, wszystko takie gładkie, poukładane i przewidywalne.

Wyć się chce. Zamiast wymarzonego raju ma pracę, która nie pozwala jej zarobić tyle, żeby się usamodzielnić, poczuć niezależność finansową. Ma faceta, ale nawet nie wie, czy go kocha, czy chce z nim być. Niby wszystko gra, pomieszkują razem, ale ona nadal nie całkiem wyprowadziła się z domu. Wszyscy oczekują deklaracji, białej sukni, to już czas – mówią.

Kiedy dasz nam wnuki? – to pytanie było stałym punktem programu każdej niedzieli. Obiad rodzinny. U niej lub u rodziców Zbyszka. Żyła jak stara baba. Bez większych emocji, jeśli nie liczyć urlopu raz w roku, na nic nie czekała, przestała nawet mieć plany. Zresztą młoda też już nie była. Zaraz miała skończyć trzydzieści pięć lat.

– Mrau. – Zbyszek zaczynał swoje gody. – Chodź tu do mnie, poczuj się swobodnie… – zanucił z Feel-ingiem, przekonany o swojej wyjątkowości i dowcipie. Może i słusznie, podobał się wszystkim koleżankom Heleny, zazdrościły jej. Dobrze zbudowany, wysoki, nie musiał wiele robić, żeby wyglądać jak model. Jakiś taki za przystojny – nie raz myślała Helena.

– Wyjmij rękę z moich majtek, wiesz, że wychodzę na premierę do Bałtyckiego, robisz to specjalnie – odpowiedziała z groźną miną, ale już ciężko oddychała, była gotowa, nie potrafiła tego ukryć. Wszedł w nią bez uprzedzenia. Nie należał do mistrzów gry wstępnej, wszystko lubił robić szybko. Wcześniej jej to nie przeszkadzało, ale z czasem zaczęło irytować. Był jej pierwszym kochankiem, nie miała porównania, ale narastało w niej przekonanie, że nie wszyscy mężczyźni myślą tylko o sobie.

I znowu to samo, nie zdążyła, on już był spełniony, już w niej zanikał, a ona nadal rozpalona. Jeszcze poruszał się w niej chwilę, ale już bez przekonania, bez pierwotnego żaru, jak zwykle musiała sobie pomóc ręką, żeby dojść.

Umyła się szybko, ubrała i wyszła. Znowu czuła się zawiedziona. A on rozparty na kanapie z pilotem do Xboxa – wręcz przeciwnie. Miał umówiony z kolegami pojedynek w Warcrafta. Znowu będzie grał pół nocy. Coraz więcej rzeczy ją w nim irytowało. Dwa lata starszy, a ciągle jak dzieciak. Odmawiał sobie dorośnięcia do roli męża, ojca, powtarzał, że nadal ma czas. A ona? Nie ponaglała, wcale nie była pewna, czy jej na tym zależy. Nie z nim. Nie tu. Wszystko niby w porządku, a coraz częściej miała wrażenie, że nic takie nie jest.

Przed teatrem czekał na nią Patryk, fotograf z redakcji. Rzucił okiem na Helenę i zażartował:

– Księżniczko, wyszłaś chyba prosto spod faceta, czuję to wszystkimi zmysłami.

– Nie pozwalaj sobie. – Helena zdzieliła go żartobliwie torebką przez ramię. – Lepiej sprawdź, czy masz naładowane baterie, żeby ci znowu wszystko nie padło jak podczas koncertu w filharmonii.

– Nie martw się, co ma sterczeć, nie flaczeje. A baterie mam świeżutkie, jak ty teraz, królewno.

Sposób bycia Patryka niejednego denerwował, ale ona miała do niego słabość. Jego żarty były może i ryzykowne, ale wiedziała, że ją lubił, może nawet coś więcej. Kto wie, co by się zadziało, gdyby nie jej związek ze Zbyszkiem. Co nie zmienia faktu, że flirtowanie i jego zachwyty działały na nią więcej niż dobrze. Zawsze sprawiały, że podświadomie się prostowała, wyginała jak głaskana kotka ukontentowana głaskaniem w odpowiednim miejscu.

Weszli do foyer. Wcale się nie cieszyła na ten spektakl. Ile to już razy widziała Zemstę? Rozumie, że to symboliczne, że sześćdziesięciolecie teatru, wtedy Fredro, teraz Fredro, ale i tak uważa, że można było coś innego wymyślić. No nic, nie jej problem, obejrzy, opisze, Patryk pstryknie fotki i tyle. Nie wszystko musi jej się podobać.

A po spektaklu wino z Mileną. Potrzebuje tego, musi przegadać kilka spraw.

2.

– O co chodzi z tym całym gender? Wszyscy wokół oszaleli, nie można już normalnie napić się herbaty w pokoju nauczycielskim, żeby nie wpaść na jakąś awanturę o to. Żebym to ja jeszcze wiedziała, z czym to się je.

– Milena, chrzanić gender, ja mam problem! Moje życie mi się nie podoba.

– A w dupie ci się przypadkiem nie przewraca? – Milena wytrzeszczyła oczy na potwierdzenie swojego pytania-tezy. Po czym udała się lekkim skosem do kuchni po kolejną butelkę białego wina.

– Spróbuj tego niemieckiego rieslinga z Lidla, za grosze, a jakie zacne. Zaraz ci wapory przejdą.

– Milena, zlituj się, czy naprawdę sądzisz, że mi wino życie naprawi? Co ja mam robić? Przecież zmierzam donikąd. Mam pracę, a na nic mnie nie stać, mam faceta, ale nie czuję się kochana. To wszystko jakieś takie tymczasowe, bez solidnego fundamentu, a ja już powinnam pierwsze piętro stawiać, a nie dopiero ziemi pod budowę szukać.

– Budujesz się?

– Żartuj sobie. – Helena rozeźliła się na dobre. – Poważnie mówię! Posłuchaj mnie! Usłysz mnie!

– Dobra, dobra, już cię słucham. Reasumując – Zbyszek cię zawiódł, robota do dupy, chcesz coś zmienić. Masz jakiś plan?

– Nie mam – odparła Helena z rozpaczą w głosie. – Dotarło to do mnie dopiero niedawno. Zbyszek jest wiecznym chłopcem w krótkich spodenkach, nawet seks z nim nie jest specjalnie emocjonujący. Nakręcam się jak bączek na odpuście, a potem nie wiem, co z tym fantem zrobić, bo się nie spełniam. Konto oddzielne, życie oddzielne, a wolna nie jestem. Praca jest, ale się nie rozwijam. Chodzę na wernisaże, premiery i koncerty, coś tam napiszę, nawet nie wiem, czy ktoś to czyta. Teraz liczą się krótkie informacje w sieci, nikt nie lubi długich tekstów, zaczynam gonić w piętkę, w sumie już tylko podpisuję zdjęcia.

– Hmm, jak zdjęcia Patryka, to może przy okazji wiesz, ten tego... Przeleć mnieeee, to słowa idiotyczne, przeleć mnie, tango niegramatyczne – rozśpiewała się Milena.

– Czyś ty się czymś upaliła przed moim przyjściem? – Helena chciała zachować powagę, ale się poddała. Dostały głupawki.

Milena rzuciła się do laptopa, znalazła na YouTube tę piosenkę Alibabek i puściła na cały regulator. Zaczęły śpiewać chórem i tańczyć po pokoju z kieliszkami w rękach. To był niegdyś przebój w akademiku, piosenka hasło, kiedy któraś umawiała się z chłopakiem. Gdzie te czasy, gdy wszystko wydawało się możliwe? Sky was the limit.

Nawet nie chciało jej się wracać do domu. Wiedziała, co zastanie. W salonie Zbyszek otoczony miskami po czipsach, szklankami po sokach i piwie, kto wie, może nawet będą jego znajomi gracze. Podniecają się kolejnymi levelami, jakby to było prawdziwe życie.

– Mam to gdzieś. Wszystko mnie wkurwia!!! – zaczęła nagle krzyczeć Helena.

– Lenka, uwaliłaś się na zimno, nigdzie nie jedź, pościelę ci w gabinecie Michała, on i tak w podróży biznesowej i nie wróci do jutrzejszego wieczora.

– Nie jestem pijana, ale masz rację, zostanę. Gdybym pojechała teraz do domu, nie ręczę za siebie. Znowu byłaby kłótnia, a ja już na to nie mam siły. Muszę pomyśleć.

– Dziękuję. Proszę. Dobranoc – powiedziała, wręczając Milenie kieliszek, a przyjmując od niej ręcznik.

Leżała w dobrze znanym pokoju. Ciemno, jedynie słaba poświata latarni z oddalonej nieco ulicy rozpraszała mulisty, gęsty mrok.

Wiedziała to, chociaż jeszcze nie chciała przyznać się do porażki. Co ona sobie myślała? Że Zbyszek nagle zamieni się w księcia z bajki? Że porzuci konsolę, zamieni wieczór z House of Cards na bezsenne noce z niemowlakiem? Jakim niemowlakiem? O Boże, ona nawet nie myśli o dziecku. Czy to już nie czas, czy nie powinna czuć tykania zegara biologicznego?

A z drugiej strony może się czepia? Większość jej rówieśników taka była. W dzień praca w korpo, kancelarii czy w redakcji – mniej lub bardziej surowy dress code. Po pracy – wełniane czapki, nawet latem, styl na informatyka, czarne podkoszulki, kozie bródki, tłustawe włosy. Take it easy, cool man. Albo metroseksualne figury z pomalowanymi bezbarwnym lakierem paznokciami, włosami na żel, brwiami wyregulowanymi lepiej niż jej własne i obcisłymi koszulami wypuszczonymi na obcisłe spodnie. Opięte tyłeczki jak orzeszki i lok nad czołem albo zapuszczeni faceci z dorobioną ideą hipsterstwa, żeby to jakoś wytłumaczyć. Work hard, play hard – oto motto współczesnych mężczyzn. A gdzie w tym kobieta, poważne zobowiązania, rodzina? Nigdzie.

Zwinęła się w kłębek, podciągnęła kołdrę pod brodę i zapłakała. Całkiem się pogubiła. Mokra twarz piekła ją od łez. Sięgnęła po ręcznik, wytarła ją energicznie, suchą część podłożyła pod głowę i w końcu usnęła.

3.

– Chyba ocipiałaś! – Zbyszek darł się jak opętany. – Jak ty sobie to wyobrażasz? Po prostu się rozejdziemy? Po tylu latach? A co z naszymi planami? Już ci nie pasuję, nagle przestałaś mnie kochać?

– Zbyszek, jakimi planami? Masz jakieś? Nie widzę. Wygodnie ci tak, jak jest – praca, kumple, piwko, dvd, konsola – raj.

– A co ty, kurwa, chciałaś, żebym działkę uprawiał jak twoi rodzice? Co ci odbiło, masz kogoś? – Całkiem stracił panowanie nad sobą, krzyczał tak, że wchodził w wysokie rejestry. Nie podobało mu się to, więc wściekał się jeszcze bardziej.

– Proszę cię, porozmawiajmy. – Helena z trudem próbowała zachować spokój.

– W dupie mam twoje porozmawiajmy. Co ty sobie myślisz, że ja nic nie czuję? Chodzi sobie taki durny jebaka po świecie, a jak się znudzi, to won? Co się nagle zmieniło, kto ci w głowie poprzestawiał?

– Zbyszko, to nie tak, to nie ty jesteś problemem. Nie pomyślałeś, że to ja jestem tu zadrą? Ciągle się ciebie czepiam, jak stara żona w podomce w kwiatki, z wałkami na głowie. Jęczę – to nie tak, tamto nie tak. Nie lubię siebie za to, ale nie potrafię przestać. Jesteśmy ze sobą od końca liceum. Dorastaliśmy ze sobą, szliśmy ramię w ramię, aż w którymś momencie ja poszłam w lewo, a ty w prawo i nie zauważyliśmy tego.

– A więc nie jestem dość dobry dla ciebie, tak? – Kręcił głową z niedowierzaniem. – Mów zaraz, kto to? Patryk? Już dawno chciał cię przelecieć. Myślisz, że nie wiem? Gadaj!

– Ani Patryk, ani nikt inny. Zrozum wreszcie, chcę czegoś innego, nie umiem się odnaleźć w naszym wspólnym życiu, nie chcę już dłużej tego ciągnąć, bo gorzknieję z dnia na dzień. Nienawidzę siebie za to, ale jeśli czegoś nie zmienię teraz, nie będzie na to szans później.

Czuła się jak bohaterka kiepskiego romansu – muszą się rozstać, bo ona niby chce się odnaleźć, bo potrzebuje czasu, bo… A w dupę go kopnij – zawsze tak myślała, kiedy widziała w filmie bohatera, który tak samo tłumaczył się dziewczynie. I zawsze żałowała porzucanej.

Zbyszek nieco się uspokoił. Nie wiedziała, czy zmienił taktykę, czy może coś zrozumiał. Podszedł do niej, przytulił. Zaczął całować po włosach. Nie odsunęła się, chciała mu dać szansę na odreagowanie.

Zdała sobie sprawę, że nie przestała go kochać, tylko przerosła tę miłość. Z czasem jej apetyt się wzmógł, chciała więcej, lepiej, ich związek zaś niepostrzeżenie zaczął przypominać stare małżeństwo, gdzie ogień tli się już tylko w popiołach, a ona nadal łaknęła fajerwerków. Przecież do tej pory pamięta, jak niegdyś gnała do niego w każdy weekend z uczelni, z jaką niecierpliwością dopadali siebie w sobotę, żeby z bólem rozstawać się w niedzielę. I co się z tym żarem stało?

– Widać, że mnie jednak nie znasz, nie wiesz, jaki jestem. Też miałem marzenia, ale w tym kraju wyżej dupy nie podskoczysz, czasem trzeba iść na kompromis z samym sobą.

– Wiem, wiem – mówiła uspokajająco. – Ale ja jeszcze walczę, jeszcze chcę spróbować. Ty mówisz „miałem”, a ja mówię „mam marzenia”. Taka różnica. Poza tym czuję, że cię unieszczęśliwiam, że inna kobieta doceniłaby to, czego ja się bez sensu czepiam, bo mam inne oczekiwania.

– Jaka inna kobieta? O czym ty mówisz? Żadna nie bierze mnie tak jak ty. Zobacz. – Położył jej rękę na swoim kroczu. Poczuła jego podniecenie. Zawsze ją dziwiło, że mężczyźni mogą zawsze, wszędzie i w każdej sytuacji.

Nie cofnęła ręki. Pomyślała, że jest mu to winna. I sobie też. Pożegnalny seks.

Wziął ją na ręce, patrzyli sobie w oczy. Położył delikatnie na łóżku, rozbierał metodycznie, powoli, najpierw ją, potem siebie. Nagle nie spieszył się nigdzie, nigdy przedtem się tak nie kochali. Zagarniał ją pod siebie, oplatał ramionami, dotykał jej twarzy, całował zachłannie, była w tym i rozpacz, i łkanie, i prośba. Ledwo się w niej poruszał, jakby się bał od niej oddalić choćby na sekundę. Doszli w tym samym czasie. Helena pierwszy raz bez swojego udziału.

Potem leżeli długo wtuleni w siebie.

4.

Matka, niezadowolona, kręciła się po domu. A to podlała kwiaty, a to poprawiła serwetkę na stole, wzdychała przy tym i szurała kapciami jak stara kobieta. Helena udawała, że tego nie zauważa. Od tygodnia mieszkała w domu rodzinnym. Wyprowadziła się od Zbyszka, nie chciała przedłużać agonii, poza tym bała się, że ze strachu zmieni zdanie i z nim zostanie. Tylko na to czekał, do ostatniej chwili prosił, przekonywał.

Po jakimś czasie w ogóle przestał się odzywać. Zaciął się w swojej dumie. Rozumiała go. Rozumiała też, że to ona go krzywdzi. On był, jaki był, nic się nie zmienił. W tym rzecz, ale tak czy siak, to nie jego wina.

Helena wiedziała, że już nie ma odwrotu: maszeruj albo giń. Zaczęła od tego, że spotkała się z naczelnym i spytała, czy nie mogłaby przez jakiś czas pracować zdalnie ze stolicy. Pisałaby o wydarzeniach kulturalnych, o książkach, koncertach. Pan Przemysław, jak go nazywali, chociaż wszyscy byli na ty, od razu sprowadził ją na ziemię.

– Helka, jakbyś była facetem, tobym ci powiedział, z czym się na łby pozamieniałaś. „Głos Koszalina” nie potrzebuje wiadomości z Warszawy. Mogę ci zostawić felietony, ale nie wiem na jak długo, bo one też były o życiu w regionie, a nie gdzieś tam w świecie. Przemyśl to jeszcze, u nas kokosów nie ma, ale pracę masz pewną. No chyba że tytuł poleci.

– Dzięki, Przemo, ale już zdecydowałam. Nie wiem jeszcze, kiedy ostatecznie odejdę, ale obiecuję, że uprzedzę i nie zostawię cię z dnia na dzień na lodzie.

– Nie boisz się? To nie czasy na takie ruchy.

– Nigdy nie będzie dobrego momentu, a z czasem coraz mniej szans na nowy początek, jak nie teraz, to już nigdy – odparła Helena, miała nadzieję, że przekonująco, ale prawda była taka, że strach ją obezwładniał.

A teraz siedziała w domu rodziców i przeglądała w Internecie ogłoszenia o pracy. Dla dziennikarzy nie było nic ciekawego, w telewizji tylko bezpłatne lub słabo płatne staże, zresztą wcale nie chciała tam iść. Postanowiła wykorzystać swoje doświadczenie w marketingu. Jakiś czas temu dorabiała sobie w firmie znajomej, wiele się nauczyła od szefowej. Tamta wiedziała, że Helena tylko na chwilę, potrzebne im było jej lekkie pióro, dlatego niespecjalnie strzegła tajemnic zawodu. Helena myślała wtedy, że to tylko dla pieniędzy, na jakiś czas, ale teraz doceniła to doświadczenie. No i miała na to papiery. Dobrze jej ojciec doradził, że nic na czarno, żadne tam pieniądze na lewo, musi być ślad w CV, bo nigdy nie wiadomo, co się przyda.

W grę wchodziła tylko Warszawa. Chciała wielkich emocji, oceanu możliwości i anonimowości. Widziała siebie, jak przemierza miasto przez nikogo nie niepokojona. Wraca z pracy, siada na chwilę w ogródku jakiejś kawiarni, zamawia orzechowe latte, niespiesznie przegląda gazety i nikt, ani jedna osoba, nie mówi jej dzień dobry, nie pyta o rodziców, nie prosi o przekazanie mamie prośby o przepis, nie zaprasza na wernisaż, bo „pani wie, pani redaktor, bez mediów teraz nic”. Marzyła o pracy w korporacji. Tak, oczywiście zdaje sobie sprawę, że wszyscy stamtąd uciekają, ale przecież po coś tam najpierw szli. Łatwo uciekać, kiedy się ma pieniądze. Gorzej, jak się ich nie ma wcale. Spodziewała się, że jej oszczędności stopnieją szybciej niż bałwan w ogrodzie Jaźwińskich przy gwałtownym ociepleniu.

W ramach wizualizacji powiesiła na lodówce panoramę Warszawy zrobioną z jednego z wieżowców. Ojciec pukał się w czoło.

– Wszystko przez Żydów, rozkradają kraj, wyprzedają Polskę, dzieci muszą opuszczać gniazda, zostawiają starych rodziców na pastwę losu, idą na poniewierkę.

– Tato, przestań z tymi Żydami. Na jaką poniewierkę? Ludzie na całym świecie przemieszczają się za pracą, próbują szczęścia w różnych dziedzinach. Poza tym nie jesteś stary, ani ty, ani mama. To demagogia.

– Ty już nie ucz ojca dzieci robić. Demagogia-śmogia. Wiem, co mówię, zobaczysz, ciągniesz do wodopoju, zaraz tam jakiś z pejsami ci się napatoczy. Tylko pamiętaj, do domu za próg nie wpuszczę. Mośków ci chować nie będę, jak zajdziesz.

– Tato, nie zaczynaj, bo znowu się pokłócimy.

Ojciec wyszedł z pokoju wzburzony. Słyszała go z kuchni, jak mówi do siebie, że „oni” rudych nie lubią, może jej nie zechcą.

Bezwiednie dotknęła włosów. Były długie, naturalnie rude, lekko falujące. Tutaj wszyscy przyzwyczajeni są do jej urody. Jasna cera, piegi i niespodziewanie ciemna oprawa oczu. Wygląda trochę dziwnie. Taki ewenement. Zbyszek taką ją właśnie kochał. Może nadal kocha? Boże, może to wszystko jeszcze odkręcić? Jeszcze nie jest za późno. Tam będzie sama wśród obcych, a do tego według ludzi rude to wredne. Niby nie te czasy, wszyscy kochamy Anię z Zielonego Wzgórza, ale jednak się zdarza, że ktoś za plecami rzuci głupi tekst.

Dobra, dość tego. Musi się wziąć w garść. Gdzież ona zapisała tę stronę? Otworzyła zakładkę z ogłoszeniami i zaczęła przeglądać.

5.

– Czy ja dobrze słyszę, że nastąpił wielki split ze Zbyszkiem?

– Czy ja dobrze słyszę, że to nie twój interes? – odparła Helena.

– Oddaj się, Dorotko! – wykrzyknął dramatycznie Patryk i padł na kolana.

– Patryk, spadaj, zajęta jestem, zamiast się wygłupiać, wybierz lepiej zdjęcia dla Pana Przemysława.

Ale Patryk jej nie słuchał, wstał z kolan i z błogim wyrazem twarzy pochylił się nad jej karkiem.

– Przestań mnie wąchać, zboku! – Helena odsunęła się w lewo, kiedy się zorientowała, że on się zbliżył.

– Kobietoooo! Doprowadzasz mnie do obłędu, czego ty używasz?

– Mydła Biały Jeleń – odpaliła zniecierpliwiona. Jednak się uśmiechała, to go zachęciło.

– Heleno Trojańska, czy nie widzisz, że wszystkie samce w redakcji chodzą w rozkroku na twój widok? Na dodatek jesteś teraz wolna, upiliśmy się wczoraj ze szczęścia, chociaż nie mamy pewności, któremu z nas, jeśli w ogóle, przypadnie w udziale zwiedzanie twojej norki. Zaraz zacznie się wyścig, krwawa walka.

– Nawet nie chcę wiedzieć, co masz na myśli. – Śmiała się już w głos. Ten obraz, zamiast działać na nią tak, jak chciał Patryk, wywoływał bezdech, ale z rozbawienia.

Zbyszek wziął urlop i wyjechał. W tym czasie Helena miała nadzieję znaleźć pracę. Zaczyna od najtrudniejszego elementu układanki. Chyba miała nierówno pod sufitem, łudząc się, że załatwi to szybko. Będzie musiała przeprosić się ze wszystkimi świętymi, a przynajmniej z jednym. Pójdzie pomodlić się do świętego Judy, patrona spraw beznadziejnych, tylko musi znaleźć w sieci odpowiednią modlitwę. Nie zna ich wiele. Właściwie to dwie – Ojcze nasz i Zdrowaś Maryjo. Wystarczy. W razie potrzeby siada na trawie i powtarza je na zmianę, jak mantrę. Niczym się to nie różni od medytacji, bardzo ją uspokaja, rozjaśnia umysł, czasem pozwala znaleźć odpowiedź na pytanie, co dalej. Ale do kościoła nie chodzi. Już nie wierzy w dobre intencje księży, nie potrafi im zaufać.

Napisała teksty na ten dzień i wróciła do szukania pracy. Zalogowała się do serwisów i zaczęła przeszukiwać bazę ofert. Znalazła kategorię „marketing – komunikacja marketingowa” i tam zaczęła. Miała nadzieję, że jej doświadczenie dziennikarskie i mniejsze, ale jednak marketingowe, kogoś zainteresuje. Dlaczego nie szukała pracy w jakiejś gazecie? Pytała siebie i nie znajdowała odpowiedzi. Chciała spektakularnych zmian. Może to nielogiczne, ale czy nie tylko takie mają sens?

Im bardziej się angażowała, tym lepiej widziała, jak trudne to zadanie. Chciało jej się płakać. A może by tak dostać widowiskowego załamania nerwowego, zapaść się w sobie, a potem ocknąć i udawać, że nie chciała, że to wszystko przez to, że jej siadła psychika? Wróciłaby do Zbyszka, naczelnemu powiedziała, że żartowała. Żyłaby jak dotąd. A od czasu do czasu, dla pobudzenia krwi, przespałaby się z Patrykiem.

Chyba mi na mózg pada z tego stresu – pomyślała. Miała ochotę robić wszystko poza przeglądaniem tych ogłoszeń. Były tak sformułowane, że wydawało się, że jedna osoba nie podoła obowiązkom: przygotowywanie materiałów marketingowych zgodnie ze standardami firmy; wsparcie w organizacji konferencji, targów i innych imprez; zarządzanie i dystrybucja materiałów promocyjnych; redagowanie tekstów do publikacji; współpraca z dostawcami usług; monitoring rynku HR oraz działań konkurencji.

Najciekawsze było godne reprezentowanie dyrektora marketingu i firmy w kontaktach z partnerami biznesowymi. Czyli co? Nie uwalić się w trupa na kolacji czy oddać się „w dobre ręce”, jeśli partner biznesowy ma na to ochotę? E, to już chyba nie te czasy.

Wiedziała, że w takie ogłoszenia pcha się wszystko, co na takim stanowisku jest do zrobienia, żeby potem nie było gadania, że „nie mam tego w zakresie obowiązków, nie możecie tego ode mnie wymagać”. Dawno nie miała do czynienia z tym żargonem i nie mogła się przestawić. To jednak inny świat.

6.

Nie zdążyła dobiec do telefonu. Cholera! Ledwo wlazła pod prysznic, zadzwonił, chociaż zwykle milczy. Mało się nie zabiła, gnając, żeby go odebrać. Stała półnaga na gołej podłodze, woda po niej spływała, próbowała ustalić, kto dzwonił, ale dotykowy ekran nie reagował na usilne ruchy mokrych palców.

Wzięła kilka głębokich oddechów, zawróciła do łazienki, zawinęła włosy w ręcznik, wytarła się do sucha, narzuciła szlafrok i dopiero wtedy wróciła do telefonu. Na szczęście numer nie był zastrzeżony, wcisnęła zieloną słuchawkę i z bijącym sercem czekała na odpowiedź.

– Euro-Edit, słucham.

– Dzień dobry, mówi Helena Miła. Miałam telefon z tego numeru kilka minut temu.

– Proszę chwilkę poczekać, sprawdzę.

To chyba było najdłuższe kilka minut w życiu Heleny.

– Tak, łączę z działem HR – odezwała się kobieta po drugiej stronie i natychmiast przełączyła ją na Odę do radości dla oczekujących.

Też sobie wybrali melodyjkę.

– Julita Paszkowska, dzień dobry. Czy rozmawiam z panią Heleną Miłą? Aplikowała pani do naszego działu marketingu, czy tak?

– Tak, to ja – odpowiedziała Helena drżącym głosem. Serce podeszło jej do gardła. Odezwali się! Odezwali się! Odezwali się!

– Gratuluję, zaczyna pani pierwszy etap rozmów kwalifikacyjnych. Zapraszam panią do nas na spotkanie. Mamy dwa terminy do wyboru – poniedziałek dwudziestego ósmego kwietnia lub wtorek dwudziestego dziewiątego kwietnia. Oba na czternastą.

– Dziękuję bardzo. Jeśli mogę wybierać, poproszę o ten poniedziałkowy. Czy mam ze sobą przywieźć jakieś dokumenty?

– Już wszystko mamy, chyba że pani chciałaby nam coś jeszcze pokazać. A, i jeszcze jedno, część rozmowy będzie prowadzona po angielsku, bo to stanowisko wymaga dobrej znajomości tego języka. Czy czuje się pani na siłach? Proszę o szczerość, nie chciałabym, żebyśmy tracili czas, my i pani.

– Nie ma problemu, znam język angielski w mowie i piśmie.

– Zatem czekam na panią w poniedziałek dwudziestego ósmego kwietnia. Szczegóły podam w mailu na adres podany w CV.

– Dziękuję bardzo za zaproszenie i czekam na wiadomość.

– Do widzenia.

O Boże, to chyba jakiś cud. Ma spotkanie w sprawie pracy. W Warszawie! Zaczęła skakać po pokoju, ręcznik spadł jej z włosów, rude, mokre kosmyki oblepiły twarz. Była taka szczęśliwa.

CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: