Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Wydawnictwo:
Data wydania:
10 listopada 2014
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
30,40

Pożoga - ebook

Sto lat przed wydarzeniami przedstawionym w „Grze Endera” na Ziemię przybyli obcy, niosąc jej ogień i śmierć. To historia pierwszej wojny z Formidami. 

Victor Delgado ledwie zdążył dotrzeć do Ziemi przed statkiem obcych. Nie miał dość czasu, by przekonać sceptycznie nastawione rządy, że istnieje realne zagrożenie. Uwierzono mu dopiero wtedy, gdy niespodziewany ogień zniszczył stacje kosmiczne, statki i kolonie. 

A kiedy to się stało, tylko Mazer Rackham i żołnierze Policyjnego Oddziału Polowego potrafili poruszać się wystarczająco szybko, by stawić czoło najeźdźcy. 

By dotrzeć do lądownika obcych, którego załoga pustoszy chińską prowincję, Mazer – wspierany przez chłopca, którego uratował przed obcymi – korzysta z wojskowego urządzenia drążącego tunele. Tymczasem w obliczu bezsilności ziemskich rządów Victor planuje dostać się na pokład wrogiego statku... 

Orson Scott Card (ur. 1951) – jeden z najbardziej popularnych autorów science fiction. Debiutował w wieku 26 lat opowiadaniem „Gra Endera”; zostało ono później rozbudowane do rozmiarów powieści, która zapoczątkowała kultowy cykl. „Pożoga” to druga część prequelowej trylogii tego cyklu. 

Aaron Johnston – scenarzysta, komik, pisarz. Współautor filmowej adaptacji „Gry Endera”.

Kategoria: Fantasy
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7961-913-9
Rozmiar pliku: 592 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział 1

Bingwen

Bibliotekarka obejrzała wideo na monitorze Bingwena, zmarszczyła brwi i powiedziała:

– To jest ta twoja pilna sprawa, Bingwenie? Oderwałeś mnie od pracy, żeby pokazać mi jakiś przerażający filmik o obcych? Powinieneś się uczyć do egzaminów. Ludzie czekają w kolejce, żeby skorzystać z tego komputera. – Wskazała dzieci ustawione przy drzwiach, chcące się dostać do sprzętu. – Marnujesz czas mój oraz ich.

– To nie jest przerażający filmik – rzekł Bingwen. – To się dzieje naprawdę.

– Po sieciach krążą dziesiątki historyjek o obcych – stwierdziła drwiąco. – Jak nie seks, to obcy.

Bingwen skinął głową. Powinien był się spodziewać, że bibliotekarka mu nie uwierzy. Wiadomość o czymś tak poważnym jak zagrożenie ze strony obcych powinna pochodzić z wiarygodnego źródła: z wiadomości, od rządu albo od innych dorosłych, a nie od ośmioletniego syna rolnika uprawiającego ryż.

– Masz trzy sekundy na powrót do nauki albo dam twój czas komuś innemu.

Nie oponował. Co by mu to dało? Kiedy dorośli upierają się przy czymś publicznie, nie zmienią zdania pod wpływem żadnych dowodów, choćby były nie do obalenia. Wrócił na swoje krzesło i przycisnął dwa klawisze. Wideo z obcymi zniknęło, zastąpione skomplikowanym dowodem geometrycznym. Bibliotekarka skinęła głową, posłała chłopcu ostatnie pogardliwe spojrzenie i wróciła do swojego biurka po przeciwnej stronie pokoju.

Bingwen udawał, że jest zajęty dowodem, ale kiedy kobieta sama się czymś zajęła i przestała zwracać na niego uwagę, stuknął w klawiaturę i znowu otworzył to wideo. Patrzyła na niego twarz obcego zastygła nieruchomo w momencie, w którym Bingwen zatrzymał filmik. Czy bibliotekarka dostrzegła coś, czego on nie zauważył? Jakieś drobne zakłócenie lub niespójność świadczące o tym, że wideo jest fałszerstwem? To prawda, że w sieciach krążyły setki takich filmów. Kosmiczne pojedynki, spotkania z obcymi, magiczne misje. Lecz ich sztuczność biła po oczach, a błędy były rażące. Porównywanie ich z tym wideo było jak porównywanie ołówkowego szkicu owocu z samym owocem.

Nie, to się zdarzyło naprawdę. Żaden grafik cyfrowy nie umiałby stworzyć czegoś tak płynnego w ruchu i żywego. Owad miał włoski, muskulaturę, naczynia krwionośne i oczy zdradzające inteligencję. Oczy, które wwiercały się prosto w oczy Bingwena i zwiastowały koniec wszystkiego. Chłopcu robiło się słabo nie z powodu dziwacznego, nienaturalnego wyglądu stwora, lecz ze względu na realność przekazu. Klarowność. Niezaprzeczalną prawdę.

– Co to?

Bingwen odwrócił się i zobaczył, że stoi za nim w tej swojej dziwnej pozycji Skoczek, przechylony na jedną stronę przez wykręconą stopę. Bingwen się uśmiechnął. Przyjaciel. I nie jakiś tam przyjaciel, tylko Skoczek. Ktoś, kto pogada z nim otwarcie i powie mu, że oczywiście to jest oszustwo, zobacz, tutaj nie zauważyłeś zakłócenia, głupku, to jest dowód, że denerwujesz się bez powodu.

– Chodź i spójrz na to – rzekł Bingwen.

Skoczek przykuśtykał bliżej.

– Czy to jakiś przerażający filmik?

– A jak sądzisz?

– Wygląda na prawdziwy. Skąd go masz?

– Yanyu mi przysłała. Właśnie sprawdziłem pocztę.

Yanyu stanowiła tajemnicę, którą dzielił ze Skoczkiem. Była asystentką biorącą udział w badaniach pewnego astrofizyka na Lunie. Bingwen poznał ją w sieci kilka miesięcy wcześniej na forum dla studentów chcących poprawić swoją znajomość angielskiego. W przeszłości próbował udzielać się na innych forach, logując się jako on i niczego nie udając. Jednak kiedy tylko ujawniał swój wiek, administratorzy zawsze go wyrzucali i blokowali mu dostęp.

Wtedy znalazł forum dla studentów. Udał studenta drugiego roku rolnictwa z Guangzhou; uważał, że jest to jedyna dziedzina, w jakiej może się wypowiadać w miarę kompetentnie. Niemal od razu zaprzyjaźnił się z Yanyu i zaczął się z nią wymieniać kilka razy tygodniowo pisanymi po angielsku e-mailami i natychmiastowymi komunikatami. Za każdym razem czuł wyrzuty sumienia, bo przecież podtrzymywał kłamstwo. Co gorsza, kiedy już dobrze poznał Yanyu, nabrał niemal pewności, że jest to osoba, która by się z nim zaprzyjaźniła bez względu na to, ile ma lat.

Ale co miałby teraz powiedzieć? Cześć, Yanyu. Wiesz co? Tak naprawdę jestem dzieckiem. Czy to nie komiczne? O czym dziś porozmawiamy?

Nie. To by było jak przyznanie się, że jest jednym z tych zboczeńców, którzy udają młodych chłopaków, żeby móc rozmawiać z nastolatkami.

– Co napisała? – zapytał Skoczek.

– Tylko tyle, że znalazła to wideo i że musi o nim ze mną porozmawiać.

– Skontaktowałeś się z nią przez komunikator?

– Nie odpowiedziała. Na Lunie jest pora snu. Nasze rozkłady dnia stykają się tylko rano.

Skoczek skinął głową w stronę ekranu.

– Odtwórz to.

Bingwen przycisnął klawisz i wideo zaczęło się od początku.

Na ekranie z luku na boku statku wyłoniła się jakaś postać. Jej skafander ciśnieniowy miał dodatkowy zestaw rąk. Od skafandra ciągnęła się elastyczna rura z dużym zapasem luzu i znikała w luku; zapewne dostarczała stworowi tlen i ciepło, i czegokolwiek jeszcze potrzebował do utrzymania się przy życiu w zimnej kosmicznej próżni.

Przez chwilę stwór się nie ruszał. Przywarł na brzuchu do kadłuba z wyciągniętymi rękami i nogami jak owad trzymający się ściany. A potem powoli uniósł głowę i się rozejrzał. Ten, kto go filmował, znajdował się w odległości około dwudziestu metrów, ale przód hełmu stwora znajdował się w cieniu i nie było widać twarzy.

W jednej chwili spokój się skończył, bo stwór nagle ruszył w stronę kamery. Skoczek podskoczył tak samo jak Bingwen, kiedy zobaczył to pierwszy raz. Rozległ się potok obcych słów – może hiszpańskich, a może portugalskich – i człowiek z kamerą cofnął się o krok. Stwór przybliżył się, idąc na wszystkich kończynach i kiwając głową z boku na bok. Kiedy znalazł się kilka metrów od kamery, zatrzymał się i znowu uniósł głowę. Światło z hełmu człowieka nagrywającego obraz padło na twarz stwora i Bingwen zrobił stop-klatkę.

– Widziałeś, jak się ruszały włoski i mięśnie jego twarzy? – zapytał. – Jaki płynny był ten ruch? Włosy poruszają się w taki sposób w stanie nieważkości. To musiało zostać sfilmowane w przestrzeni kosmicznej.

Skoczek bez słowa wpatrywał się w ekran z lekko rozchylonymi ustami.

– Wy dwaj prosicie się o kłopoty – zabrzmiało za nimi.

Bingwen znowu się odwrócił. Tym razem ujrzał Meilin, swoją kuzynkę, z rękami zaplecionymi na piersi i zdegustowaną miną. Dziewczynka miała siedem lat, ale ponieważ była o wiele wyższa i od Bingwena, i od Skoczka, zachowywała się, jakby była starsza, a zatem mogła nimi dyrygować.

– Egzaminy są za dwa tygodnie, a wy się wygłupiacie – stwierdziła.

Egzaminy w prowincjach stanowiły dla dzieci z wiosek jedyną szansę zdobycia formalnej edukacji. W dolinie rzeki szkół było niewiele; najbliższe znajdowały się na północy w Dawanzhen albo na południu w Hanguangzhen. Aby się dostać do którejś z nich, trzeba było mieć co najmniej osiem lat i zdobyć na egzaminach minimum dziewięćdziesiąt pięć procent punktów. Nazwiska takich uczniów wrzucano następnie do puli loteryjnej. Liczba losowanych nazwisk odpowiadała liczbie wolnych miejsc, których rzadko bywało więcej niż trzy. Szansa dostania się do szkoły była niewielka, ale stanowiła możliwość wyrwania się z pól i wszystkie dzieci z pobliskich wiosek cały wolny czas od czwartych urodzin spędzały na nauce tu, w bibliotece.

– To twoja pierwsza szansa przystąpienia do egzaminu, a ty ją zamierzasz zmarnować – rzekła Meilin.

– Bingwen jej nie zmarnuje – odparł Skoczek. – Zdaje śpiewająco każdy sprawdzian. Nawet nie umieszczą jego nazwiska w loterii. Przyjmą go natychmiast.

– Zdanie sprawdzianu oznacza, że ma się wszystkie odpowiedzi dobre, błotny móżdżku – szydziła Meilin. – To jest niemożliwe. Test sam się dopasowuje do zdającego. Im więcej masz dobrych odpowiedzi, tym test staje się trudniejszy. Gdybyś odpowiedział dobrze na wszystkie pytania, na końcu byłyby one tak trudne, że nikt by nie odpowiedział.

– Bingwen odpowie.

– Jasne! – prychnęła Meilin kpiąco.

– Nie, naprawdę – rzekł Skoczek. – Powiedz jej, Bingwenie.

Meilin spodziewała się, że tu się żarty skończą, ale Bingwen wzruszył ramionami.

– Chyba mam szczęście.

Na twarzy dziewczynki pojawił się wyraz niedowierzania.

– Wszystkie odpowiedzi? Nic dziwnego, że pan Nong przydziela ci dodatkowy czas przy komputerze i traktuje cię jak swojego pupilka.

Pan Nong, kierownik biblioteki, był życzliwym człowiekiem po sześćdziesiątce; ze względu na zły stan zdrowia przychodził do pracy tylko dwa dni w tygodniu. Jego asystentka, pani Yí, która gardziła dziećmi, a najbardziej spośród nich Bingwenem, zastępowała pana Nonga podczas jego nieobecności, jak właśnie tego dnia.

– Nie cierpi cię, bo wie, że jesteś bystrzejszy od niej – powiedział pewnego razu Skoczek. – Nie potrafi tego znieść.

Meilin wygięła usta w podkówkę.

– Ale ty nie możesz zdać testu, Bingwenie. Po prostu nie możesz. Bo inaczej podniosą poprzeczkę. W następnym roku będą brali pod uwagę tylko te dzieci, które zdadzą cały test. A wtedy będę do niego przystępować ja. Wcale nie wezmą mnie pod uwagę.

Rozpłakała się z twarzą ukrytą w dłoniach. Kilkoro dzieci zaczęło ją uciszać, a Skoczek przewrócił oczami.

– No i masz – powiedział.

Bingwen razem ze Skoczkiem zaprowadził ją do swojego boksu.

– Poradzisz sobie, Meilin. Nie zmienią wymagań.

– Skąd wiesz? – zapytała przez łzy.

– Bo tak mi powiedział pan Nong. Zawsze tak robią.

– Przynajmniej masz spore szanse – rzekł Skoczek pocieszającym tonem. – Mnie nigdy nie wezmą. Nawet gdybym zdał cały test.

– Dlaczego? – zapytał Bingwen.

– Z powodu mojej nogi, błotny móżdżku. Nie będą marnować rządowych funduszy na kalekę.

– Ależ na pewno cię wezmą. I nie jesteś kaleką.

– Nie? To jak byś mnie nazwał?

– Może twoje nogi są doskonałe, a my wszyscy mamy uszkodzone. Kto wie? – rzekł Bingwen. – Może jesteś jedynym idealnym człowiekiem na Ziemi.

Skoczek się uśmiechnął.

– Ale na poważnie – ciągnął Bingwen. – Oni potrzebują umysłów, a nie sportowców olimpijskich. Spójrz na Yanyu. Ma niesprawną rękę i prowadzi na Lunie ważne badania.

– Ma niesprawną rękę? – zapytał Skoczek z nagłą nadzieją. – Nie wiedziałem.

– I pisze na klawiaturze szybciej ode mnie – dodał Bingwen. – Więc nie mów, że nie masz szans, bo je masz.

– Kto to jest Yanyu? – zapytała Meilin, ocierając z twarzy ostatnie łzy.

– Dziewczyna Bingwena – odparł Skoczek. – Ale ja ci tego nie powiedziałem. To tajemnica.

Bingwen trzepnął go w ramię.

– To nie jest moja dziewczyna, tylko przyjaciółka.

– I pracuje na Lunie? – zdziwiła się Meilin. – To nie ma sensu. Dlaczego ktoś na Lunie chciałby się przyjaźnić z tobą?

– Postaram się o to nie obrazić – rzekł Bingwen.

– Przysłała coś Bingwenowi – powiedział Skoczek. – Powiedz nam, co o tym myślisz. Pokaż jej, Bingwenie.

Bingwen zerknął na panią Yí, zobaczył, że jest zajęta, i wcisnął klawisz odtwarzania. Póki Meilin oglądała, zebrały się wokół nich dzieci. Kiedy filmik się skończył, monitor otaczało ich aż dwanaścioro.

– Wygląda na prawdziwy – orzekła Meilin.

– Mówiłem ci – powiedział Skoczek.

– A co ty wiesz? – odezwał się dwunastoletni Zihao. – Nie rozpoznałbyś obcego, nawet gdyby ugryzł cię w tyłek.

– Owszem, rozpoznałby – wtrąciła Meilin. – Jeśli coś człowieka gryzie w tyłek, to on to zauważa. Tuż pod powierzchnią skóry znajdują się zakończenia nerwowe.

– To takie amerykańskie wyrażenie – rzekł Bingwen.

– I dlatego angielski jest głupi – powiedziała Meilin, która bardzo nie lubiła, gdy ktoś wiedział coś, czego ona nie wiedziała.

– Kiedy zrobiono to wideo? – zapytał Zihao. Wspiął się na krzesło, wrócił kliknięciem na stronę i sprawdził datę. – Widzicie? – Odwrócił się do nich z tryumfalnym uśmiechem. – To dowód na to, że filmik jest lipny. Został przesłany tydzień temu.

– To niczego nie dowodzi – stwierdził Skoczek.

– Owszem, błotny móżdżku – rzekł Zihao. – Zapominasz o zakłóceniach w przestrzeni kosmicznej. Nie dochodzą żadne przekazy. Promieniowanie uszkadza satelity. Jeśli zostało to sfilmowane przed tygodniem, to jak dotarło do Ziemi, skoro nie działają żadne satelity? Hę? Słucham.

– To zostało zamieszczone w sieci tydzień temu – powiedział Bingwen. – To nie znaczy, że zostało tydzień temu sfilmowane.

Wywołał serię ekranów i zaczął przeglądać całe strony kodów.

– A teraz co robisz? – zapytała Meilin.

– Każdy plik wideo ma wbudowane góry danych. Trzeba tylko wiedzieć, gdzie ich szukać. – Znalazł potrzebne mu liczby i zbeształ się w duchu, że nie sprawdził ich wcześniej. – Tu jest napisane, że filmik został nakręcony ponad osiem miesięcy temu.

– Osiem miesięcy? – zdziwił się Skoczek.

– Niech spojrzę – powiedział Zihao.

Bingwen pokazał mu dane.

Zihao wzruszył ramionami.

– To tylko dalszy dowód, że to lipa. Dlaczego ktoś miałby przez osiem miesięcy przetrzymywać takie nagranie? To nie ma sensu. Gdyby film był prawdziwy, autor chciałby pokazać go wszystkim natychmiast.

– Może nie mógł tego zrobić natychmiast. Zastanów się. Zakłócenia trwają już od kilku miesięcy, tak? Może wywołują je ci obcy. Może ich statek emituje promieniowanie. Więc ludzie, którzy nakręcili ten filmik, nie mogli go przesłać na Ziemię jako laselinię. Nie mieli łączności.

– To jak tu dotarł? – zapytała Meilin.

– Ktoś musiał go przewieźć osobiście – rzekł Bingwen. – Dostał się na statek i przyleciał na Ziemię albo, co bardziej prawdopodobne, na Lunę. Tam nie ma atmosfery i jest mniejsze ciążenie. Więc tam wylądować byłoby o wiele łatwiej. A ponieważ Księżyc znajduje się na tyle blisko nas, łączność między nami i Luną wciąż funkcjonuje.

– Ktoś leciał osiem miesięcy, żeby dostarczyć wideo? – powątpiewał Zihao.

– Odkrycie obcego życia. Czy jest coś ważniejszego? – Bingwen postukał w monitor. – Pomyśl o czasie. To jest całkowicie sensowne. Przez osiem miesięcy najszybszy statek mógłby zalecieć naprawdę daleko, może nawet do pasa Kuipera. A dokładnie do ludzi, którzy pierwsi zetknęliby się z czymś takim.

– Do górników eksploatujących asteroidy – podsunął Skoczek.

– Właśnie – zgodził się Bingwen. – Oni mają najlepszy widok na daleki kosmos. Zobaczyliby coś takiego na długo przed wszystkimi innymi.

Zihao wybuchnął śmiechem.

– Wy, świńskie twarze, myślicie kolanami. Trajkoczecie o rzeczach, o których nie macie pojęcia. To wideo to lipa. Gdyby było prawdziwe, pokazywaliby je we wszystkich wiadomościach. Świat wpadłby w panikę. – Przyłożył dłoń do ucha, jakby nasłuchiwał. – To gdzie są syreny? Gdzie ostrzeżenia rządu? – Założył ręce na piersi i uśmiechnął się drwiąco. – Wy, kapuściane głowy, jesteście głupi. Nigdy przedtem nie widzieliście przerażającego filmiku?

– To nie jest lipa – rzekł Skoczek. – To prawdziwy obcy.

– Tak? A skąd wiesz, jak wygląda prawdziwy obcy? – zapytał Zihao. – Widziałeś wcześniej któregoś? Korespondujesz z jakimś obcym i wymieniasz się z nim zdjęciami? – Kilku chłopców się roześmiało. – Kto może powiedzieć, że obcy nie wyglądają dokładnie tak jak żaba, bawół albo twoja pacha? Jeżeli wierzycie, że filmik jest prawdziwy, to jesteście bandą durniów.

Kilkoro dzieci się roześmiało, chociaż bez przekonania. Chciały, żeby Zihao miał rację. Chciały wierzyć, że to tylko przerażający filmik. Przestraszył je bardzo, łatwiej było go zlekceważyć, niż uznać za prawdę.

Meilin zmrużyła oczy.

– On jest prawdziwy. Bingwen by nas nie okłamywał.

Zihao znowu wybuchnął śmiechem.

– Urocze. Bronisz narzeczonego! Wiesz, co lubią jeść obcy, Meilin? Mózgi małych dziewczynek. Wtykają słomkę w ucho i wysysają głowę do sucha.

W oczach Meilin pokazały się łzy.

– To nieprawda.

– Daj jej spokój – powiedział Bingwen.

Zihao uśmiechnął się kpiąco.

– Widzisz, co narobiłeś? Przeraziłeś wszystkie dzieciaczki. – Zbliżył twarz do twarzy Meilin i powiedział śpiewnym głosem, jakby mówił do niemowlęcia: – Oj, Bingwen przestraszył małą dziewczynkę swoim filmikiem z obcym?

– Powiedziałem, żebyś dał jej spokój.

Bingwen wszedł między nich i pchnął Zihao do tyłu. Nie było to mocne pchnięcie, ale ponieważ Zihao wychylał się z krzesła i miał przesunięty środek ciężkości, wystarczyło, by pozbawić go równowagi. Szyderca zachwiał się, sięgnął do blatu, nie trafił i upadł na podłogę, a krzesło odjechało w drugą stronę. Dzieci się roześmiały, ale natychmiast umilkły, bo Zihao zerwał się na nogi i chwycił Bingwena za gardło.

– Ty mały połykaczu błota! – wrzasnął. – Wyrwę ci za to język!

Bingwen zaczął się dusić, więc mocno szarpnął nadgarstki Zihao.

– Puść go! – krzyknęła Meilin.

– Narzeczona znów biegnie na ratunek – stwierdził Zihao i mocniej zacisnął dłonie.

Inne dzieci nie zrobiły nic. Kilku chłopców z wioski Zihao chichotało, ale nie sprawiali wrażenia rozbawionych, raczej zadowolonych, że to Bingwen jest maltretowany, a nie oni.

Skoczek chwycił Zihao od tyłu, ale rosły chłopak tylko roześmiał się drwiąco.

– Cofnij się, kaleko, bo inaczej zobaczymy, jak sobie radzisz z dwiema przetrąconymi nogami.

Chłopcy znowu się roześmiali.

Płuca Bingwena walczyły o powietrze. Chłopiec wierzgał i bił Zihao pięściami w ramiona, ale silniejszy chłopak jakby tego nie zauważał.

– Co tu się dzieje? – zabrzmiał głos pani Yí.

Zihao puścił Bingwena, który upadł na podłogę, kaszląc i ciężko łapiąc powietrze.

Pani Yí stała nad nimi z bambusowym kijkiem w dłoni.

– Wynocha! – krzyknęła i machnęła kijkiem. – Wszyscy wynocha!

Dzieci zaczęły protestować: To Bingwen zaczął… Zawołał nas… Rzucił się na Zihao….

Bingwen chwycił Meilin za rękę i powiedział do Skoczka:

– Spotkamy się na polach.

A potem przepchnął się między dzieciakami do wyjścia, ciągnąc kuzynkę za sobą.

– Pokazywał straszny filmik – wyjaśniło jedno z dzieci.

– Chciał nas przestraszyć – dorzuciło inne.

– Zepchnął Zihao z krzesła.

– Zaczął bójkę.

Bingwen wyszedł z Meilin przed bibliotekę. Zbliżał się wieczór, powietrze było chłodne i wilgotne, z doliny wiał w górę lekki wiatr.

– Dokąd idziemy? – zapytała dziewczynka.

– Do domu – odparł Bingwen.

Poprowadził ją do wioskowych schodów wybudowanych na zboczu wzgórza, po których poszli ku leżącym w dole polom ryżowym. Każda wioska w dolinie była przyklejona do zbocza wzgórza, ponieważ dno było żyzne i wykorzystywano je do uprawy ryżu. Wioska Meilin znajdowała się trzy kilometry na zachód. Gdyby Bingwen się pośpieszył, zdążyłby odprowadzić kuzynkę do domu, a potem wrócić do swojej wioski przed zmrokiem.

– Dlaczego biegniemy? – zapytała Meilin.

– Bo kiedy Zihao wyjdzie na dwór, będzie mnie gonił.

– Więc mam być twoją ludzką tarczą?

Bingwen roześmiał się mimowolnie.

– Mały strateg z ciebie.

– Nie jestem mała. Jestem wyższa od ciebie.

– Oboje jesteśmy mali, tylko ja jestem mniejszy. A ciągnę cię z sobą, bo jesteś moją kuzynką i nie chciałbym widzieć, jak dostajesz w głowę. Postawiłaś się Zihao. Będzie gonił też ciebie.

– Dziękuję, sama potrafię o siebie zadbać.

Zatrzymał się i puścił jej rękę.

– Chcesz iść do domu sama?

Meilin wyglądała, jakby chciała się sprzeczać, ale zaraz spuściła wzrok.

– Nie.

Bingwen znowu ujął ją za rękę i ruszył w dół po schodach.

Meilin chwilę milczała.

– Nie powinnam tam wtedy płakać. To było dziecinne.

– Nie było. Dorośli ciągle płaczą. Tylko lepiej to ukrywają.

– Strasznie się boję, Bingwenie.

Zaskoczyła go. Meilin nigdy nie przyznawała się do słabości. Jeśli już, to zawsze starała się udowodnić, jaka jest mądra, silna i odważna, zawsze wytykała Bingwenowi, Skoczkowi i innym, że źle rozwiązali zadanie matematyczne albo zagadkę. A teraz była na krawędzi łez i okazywała słabość, jakiej Bingwen nigdy dotąd u niej nie widział.

Przez chwilę zastanawiał się, czyby jej nie okłamać i nie powiedzieć, że ten filmik to żart. W sumie tak zrobiłby dorosły: roześmiałby się, wzruszył ramionami i zlekceważył sprawę jako fantastyczny wymysł. Dorośli uważali, że dzieci nie umieją strawić prawdy. Dzieci trzeba chronić przed twardą rzeczywistością świata.

Ale co dobrego dałoby to Meilin? To nie był żart. Ani zabawa. To coś na ekranie było prawdziwe, żywe i niebezpieczne.

– Też się boję – przyznał Bingwen.

Skinęła głową. Szła szybko, żeby dotrzymać mu kroku.

– Myślisz, że to coś zbliża się do nas?

– Nie powinniśmy o tym myśleć jak o czymś – rzekł Bingwen. – Jest zapewne więcej niż jeden. I owszem, zbliża się do Ziemi. Zakłócenia robią się coraz gorsze, więc ich statek zmierza w naszą stronę. Poza tym stwór wyglądał na inteligentnego. Musi być inteligentny. Zbudował statek międzygwiezdny. Ludzie tego nie potrafią.

Pokonali ostatni zakręt schodów i znaleźli się na dnie doliny. Czekał na nich Skoczek w mokrym i ubłoconym ubraniu.

– Długo szliście – odezwał się.

– Jak się dostałeś na dół przed nami? – zapytała Meilin. – I dlaczego jesteś taki brudny?

– Rurą irygacyjną – odparł Skoczek. Poklepał się w chromą nogę. – Schody zajmują za dużo czasu.

Meilin się skrzywiła.

– Ludzie wylewają do tych rur pomyje.

Skoczek wzruszył ramionami.

– Wybór był między rurą a zbiciem na kwaśne jabłko. Wczoraj padało, więc rury nie są brudne. Nie bardzo.

– Są obrzydliwe.

– Zgadzam się, ale łatwiej wyprać ubranie niż oczyścić rany. – Skoczek rozpędził się i wskoczył do najbliższego poletka ryżowego. Zanurzył się w sięgającej pasa wodzie, przez chwilę się w niej chlapał, pozbywając się większości błota, a potem się otrząsnął i wypełzł na brzeg. – Widzisz? Świeży jak kwiatek.

– Zaraz zwymiotuję – powiedziała Meilin.

– Tylko nie na mnie – zaprotestował Skoczek. – Właśnie się wykąpałem.

Ruszyli truchtem wąską groblą między dwoma poletkami, kierując się ku rozległym polom ryżowym. Biegli wolniej, żeby Skoczek nadążał, ale było to dobre, spokojne tempo biegu długodystansowego.

Po kilkuset metrach Bingwen obejrzał się na schody, żeby sprawdzić, czy podąża za nimi Zihao. W dół schodziło kilkoro dzieci, ale jego wśród nich nie zauważył. Nie zwolnili.

– Jaki jest plan? – zapytał Skoczek.

– Czego? – zapytał Bingwen.

– Ostrzeżenia wszystkich.

Bingwen się uśmiechnął. Zawsze mógł liczyć na Skoczka.

– Nie wiem, czy ktoś nam uwierzy. Pokazałem wideo pani Yí, a ona je zlekceważyła.

– Pani Yí to stara bawolica – stwierdził Skoczek.

Biegli pół godziny, przecinając pola, które układały się zgodnie z zakolami doliny. Kiedy dotarli do wioski Meilin, dziewczynka zatrzymała się i odwróciła do nich u dołu schodów.

– Stąd dojdę sama. Co mam powiedzieć rodzicom?

– Prawdę – odparł Bingwen. – Powiedz im, co widziałaś. Powiedz, że wierzysz przekazowi. Powiedz, żeby poszli do biblioteki i sami go zobaczyli.

Meilin podniosła wzrok na niebo, gdzie pokazało się już kilkadziesiąt pierwszych gwiazd.

– Może nie chcą zrobić nam krzywdy. Może mają pokojowe zamiary.

– Może – powiedział Bingwen. – Ale nie widziałaś całego wideo. Obcy zaatakował jednego z ludzi.

Nawet w słabym świetle Bingwen dostrzegł, że Meilin pobladła.

– Aha.

– Ale może nie pojawią się w Chinach – ciągnął chłopiec. – Świat jest duży. My jesteśmy tylko maleńką, mikroskopijną plamką na nim.

– Mówisz mi to, co chcę usłyszeć.

– Mówię ci prawdę. W tej chwili jest wiele niewiadomych.

– Mimo to bylibyśmy głupi, gdybyśmy się nie przygotowali na najgorsze – stwierdziła Meilin.

– Masz rację.

Dziewczynka skinęła głową; sprawiała wrażenie bardziej zaniepokojonej niż przedtem.

– Powodzenia – powiedziała. – Uważajcie na siebie.

Chłopcy patrzyli, jak wchodzi na schody, i ruszyli dopiero wtedy, gdy znalazła się w domu. Biegli wąskimi groblami, które jak siatka tworzyły olbrzymią szachownicę nawadnianych poletek. Kiedy prawie dotarli do swojej wioski, kilka poletek za nimi pokazał się pierwszy chłopiec. A potem również kilka poletek dalej z prawej strony pojawił się drugi, biegł równolegle z nimi. Następnie z lewej strony pojawił się trzeci chłopiec.

– Otoczyli nas – stwierdził Skoczek.

– Zablokowali – dodał Bingwen.

Tamci chłopcy zaczęli się do nich zbliżać.

– Jakieś pomysły? – zapytał Skoczek.

– Są od nas wyżsi i szybsi. Nie wyprzedzimy ich.

– Chcesz powiedzieć, że ja ich nie wyprzedzę.

– Nie, mam na myśli nas obu – rzekł Bingwen. – Ty jesteś wytrzymalszy ode mnie. Masz większą szansę ucieczki niż ja.

– Plan – powiedział Skoczek.

– Biegnij naprzód i sprowadź mojego ojca. Ja zostanę i dam im zajęcie.

– Poświęcenie. Jakie to szlachetne. Nie ma mowy. Nie zostawię cię.

– Zastanów się, Skoczku. Zostajesz i obaj oberwiemy. Biegniesz i może uda się nie dostać lania. Ratuję tak samo moją skórę, jak twoją. Biegnij już.

Skoczek przyśpieszył, a Bingwen się zatrzymał. Tak jak się spodziewał, chłopcy zacieśnili krąg, nie zważając na Skoczka. Bingwen odwrócił się w lewo i zszedł z grobli na najbliższe poletko. Zimna woda sięgnęła mu do pasa, stopami miesił gęste błoto. Pędy ryżu rosły gęsto, spomiędzy nich wystawała mu tylko głowa. Omiatał wzrokiem brzeg poletka, aż spostrzegł żabę przy grobli. Złapał ją, włożył do kieszeni i poszedł na środek poletka. Kiedy tam dotarł, chłopcy już byli na miejscu. Każdy z nich zajął pozycję na jednym brzegu poletka, zostawiając ten północny, od strony wioski Bingwena, niestrzeżony. Po niecałej minucie przy końcu poletka pojawił się Zihao, zadyszany po biegu. Zrobiło się już prawie całkiem ciemno.

– Wyłaź z wody – rzekł Zihao.

Bingwen się nie ruszył.

– Przez ciebie zmarnowaliśmy czas w bibliotece, błotny móżdżku. Jak mamy wyrwać się z tej dziury, skoro takie błotne móżdżki marnują nasz czas przy komputerze?

Bingwen patrzył w stronę wioski, czekając na pojawienie się światła lampionu.

– Kazałem ci wyłazić z wody – powiedział Zihao.

Bingwen milczał.

– Wyłaź albo po ciebie pójdę.

Bingwen stał nieruchomo i cicho.

– Przysięgam, że jeśli natychmiast nie wyjdziesz, połamię ci po kolei wszystkie palce.

Bingwen nie zamierzał się ruszyć. Woda nie stanowiła wielkiej ochrony, ale nie miał innej.

Chłopcy wokół niego zaczęli się niespokojnie wiercić.

– Myślisz, że jesteś o wiele bystrzejszy od wszystkich innych, co, Bingwenie? Słyszałem, jak mówisz po angielsku do komputera. Widziałem, czego się uczysz. Jesteś zdrajcą. – Zihao splunął do wody.

Bingwen ani drgnął.

– Wyłaź i stań przede mną twarzą w twarz! – krzyknął chłopak.

Bingwen spojrzał w stronę wioski. Nie zbliżało się żadne światło lampionu.

– Ostrzegałem cię – powiedział Zihao i wskoczył na poletko. Rozbryzgiwał wodę i nie przejmował się, że niszczy pędy ryżu.

Bingwen czekał.

Tuż zanim Zihao znalazł się przy nim na wyciągnięcie ręki – a zatem w zasięgu uderzenia – Bingwen zalał się łzami.

– Proszę, nie duś mnie. Proszę. Bij, jeśli chcesz. Tylko mnie znowu nie duś.

Zihao uśmiechnął się tryumfująco.

Biedaku, pomyślał Bingwen. Jesteś taki głośny i silny, i taki przewidywalny.

Zihao chwycił Bingwena za szyję, którą chłopiec wyciągnął ku niemu i lekko odwrócił, tak że tym razem kciuki Zihao wbijały się w mięśnie zamiast w tchawicę. Co prawda Bingwen nie spodziewał się długiego duszenia.

Zrobił minę wyrażającą panikę i wymamrotał coś, jakby błagał o litość.

Zihao uśmiechnął się szerzej.

– Co takiego, Bingwenie? Nie słyszę…

Bingwen wepchnął mu żabę w usta. Chciał, żeby chłopak się odezwał, i Zihao dał się sprowokować.

Puścił Bingwena i rzucił się w tył, rozpryskując wodę i krztusząc się, usiłując jednocześnie wyjąć sobie żabę z ust. Bingwen jednak był szybszy. Lewą ręką przytrzymał od tyłu głowę Zihao, a prawą wepchnął żabę głębiej. Była za duża, żeby się cała zmieścić, ale Bingwen nie chciał udusić prześladowcy, tylko go unieszkodliwić. Zihao wydał stłumiony wrzask, Bingwen puścił żabę, chwycił przeciwnika w pasie i mocno kopnął go kolanem w krocze.

Zihao upadł z pluskiem. Żaba wysunęła się z jego ust i wskoczyła do wody. Bingwen nie czekał na reakcję pozostałych. Musiał działać bez zważania na nich, jakby przepełniała go wściekłość. Wrzasnął, uniósł pięść i uderzył w wodę tuż obok twarzy Zihao. Siła bezwładności pociągnęła go na dno poletka, tak że zniknął napastnikom z oczu.

Zanim woda zdołała się uspokoić, Bingwen odwrócił się i ruszył po dnie w kierunku, z którego przyszedł Zihao. Rozgarnięte i połamane źdźbła ryżu tworzyły ścieżkę na tyle szeroką, że mógł się przemieszczać bez trącania pędów i zdradzania swojej pozycji. Nie płynął, nie podnosił wysoko nóg ani nie robił nic, od czego marszczyłaby się powierzchnia, tylko pełzł, grzęznąc palcami rąk i nóg w błocie. Dwa razy zatrzymywał się i przekręcał głowę, żeby zaczerpnąć powietrza.

Nie wiedział, czy idą po niego, ale nie wynurzał się z wody, żeby popatrzeć. Ciemność i pędy ryżu albo go osłonią, albo nie.

Dotarł do ziemnego nasypu stanowiącego granicę poletka, uniósł głowę i zerknął do tyłu. Chłopcy stali w wodzie wokół Zihao i pomagali mu wstać. Nawet gdyby teraz pobiegli za Bingwenem, nie złapaliby go. Za bardzo spowalniałaby ich woda; Bingwen miał nad nimi dużą przewagę.

Wypełzł z wody i pobiegł mimo ciężkiego i mokrego ubrania.

Rozległy się za nim krzyki, ale nikt go nie ścigał. Dotarł do wioskowych schodów w chwili, kiedy Skoczek i ojciec schodzili na dół. Ojciec niósł lampion.

– Jesteś mokry – zauważył.

– Ale nie krwawisz – stwierdził Skoczek. – To dobry znak.

Bingwen zgiął się wpół; chwytał oddech i tłumił odruch wymiotny.

– Powiedziałeś o wideo? – zapytał Skoczka.

– Nie było czasu.

– Opowiesz mi w domu, w cieple – rzekł ojciec i zwrócił się do Skoczka: – Mój syn jest bezpieczny. Dziękuję. Twoi rodzice na pewno chcą, żebyś wrócił do domu.

Skoczek wyglądał, jakby chciał zaoponować i pójść z nimi, ale wiedział, że z ojcem Bingwena lepiej nie dyskutować. Rozstali się i ojciec zaprowadził Bingwena do domu, gdzie czekali na niego matka i dziadek. Matka przytuliła chłopca, a dziadek poszedł po ręcznik.

– Nic ci się nie stało? – zapytała matka.

– Nie.

– Chodź do ognia – powiedział dziadek, owijając go ręcznikiem.

Bingwen zdjął koszulę i wysuszył się przy palenisku. Matka, ojciec i dziadek obserwowali go zmartwieni. Opowiedział im o wideo. O obcym. O dodatkowej parze rąk. O tym, jak włosy i mięśnie stwora poruszały się w stanie nieważkości. O tym, dlaczego uwierzył filmikowi.

Kiedy skończył, ojciec wpadł w gniew.

– Uczyłem cię szanować starszych, Bingwenie!

– Szanować? – zdziwił się chłopiec. Nawet nie opowiedział o pani Yí. Dlaczego ojciec był zły?

– Jesteś mądrzejszy od rządu? Mądrzejszy od wojska?

– Oczywiście, że nie, ojcze.

– To dlaczego utrzymujesz, że wiesz lepiej? Nie zdajesz sobie sprawy, że dochodząc samodzielnie do takiego wniosku, nazywasz głupcami wszystkich, którzy widzieli to wideo i nie uwierzyli mu?

– Nikogo nie nazywam głupcem, ojcze.

– Są od tego specjaliści. Ludzie wykształceni. Gdyby uznali, że filmik jest prawdziwy, podjęliby stosowne działanie. Nie ma działania, a zatem filmik nie jest prawdziwy. Znaj swoje miejsce.

Matka nic nie mówiła, ale Bingwen widział, że bierze stronę ojca. Jej mina wyrażała tylko rozczarowanie i wstyd za syna.

Bingwen ukłonił się nisko, dotykając twarzą podłogi.

– Nie kpij ze mnie – rzekł ojciec.

– Nie kpię, ojcze. Wyrażam tylko szacunek dla tych, których imię noszę i o których aprobatę zabiegam. Wybacz, jeśli cię uraziłem.

Chciał oponować, musiał oponować. Bez względu na to, czy ojciec w to wierzył, czy nie, zbliżali się obcy. Bingwen wiedział, że to brzmi idiotycznie, ale fakty to fakty. Trzeba się przygotować.

Ale co mógłby powiedzieć, co nie rozgniewałoby ojca jeszcze bardziej? Dyskusja była zamknięta. Teraz ojciec nigdy nie obejrzy tego filmiku.

Bingwen nie podnosił się przez kilka minut i nic nie mówił. Kiedy w końcu usiadł, w izbie został tylko dziadek.

– Nie gniewaj ojca – rzekł starzec. – To psuje atmosferę w rodzinie.

Bingwen znowu nisko się skłonił, ale dziadek wsunął mu rękę pod ramię i podniósł go do pozycji siedzącej.

– Dosyć kłaniania się. Nie zamierzam mówić do twojej potylicy.

Dziadek sięgnął do stołu po swoją czarkę herbaty. Przez chwilę milczeli.

– Wierzysz mi, prawda? – zapytał Bingwen.

– Wierzę, że ty wierzysz.

– To nie jest pełna odpowiedź.

Dziadek westchnął.

– Załóżmy na chwilę, że coś takiego mogłoby być możliwe.

Bingwen się uśmiechnął.

– Mogłoby – powtórzył dziadek i dla podkreślenia wagi swoich słów uniósł palce. – Jest to nadzwyczaj nieprawdopodobne, ale możliwe.

– Musisz iść do biblioteki, dziadku, i obejrzeć to wideo.

– I rozgniewać twojego ojca? Nie, nie, nie. Wolę w spokoju smakować przy ogniu herbatę.

Bingwen był zawiedziony.

– I na co by to się zdało? – zapytał dziadek. – Nawet gdyby okazało się, że to prawda, co moglibyśmy zrobić? Walczyć kijami? Polecieć w kosmos? A może powinniśmy się modlić?

– Przygotować się do ucieczki – rzekł Bingwen. – Spakować potrzebne rzeczy i zakopać tam, skąd możemy je szybko wydobyć.

Dziadek się roześmiał.

– Zakopać nasze rzeczy? Po co? Obcych nie będzie obchodzić nasza żywność na drogę, ubrania i narzędzia.

– Ukryjemy je przed ojcem – tłumaczył Bingwen. – Ponieważ zakazał mi to robić, okazałbym mu brak szacunku, usiłując umożliwić nam ucieczkę i ocalić rodzinę.

– Gdy twój ojciec się dowie, będzie wściekły – stwierdził dziadek.

– Dowie się tylko wtedy, jeżeli i kiedy będziemy musieli skorzystać ze skrytki. Wtedy będzie wdzięczny.

Potem zaczęli cicho sporządzać listę potrzebnych rzeczy. Dopiero o wiele później, gdy kładł się do łóżka, a jego spodnie dawno już wyschły, Bingwen uświadomił sobie, że nikt nie zapytał, dlaczego był mokry.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: