Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Prawdziwa miłość - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
18 maja 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Prawdziwa miłość - ebook

To opowieść o miłości.

Zaczęło się od jej utraty. Czułam, jakby mój świat nagle się rozsypał. Potem była podróż, która mnie odmieniła. Podczas przygotowań do światowej trasy koncertowej - pierwszej w mojej karierze - musiałam stawić czoła dużym wyzwaniom i pokonać paraliżujący lęk, lecz dzięki moim niezwykłym dzieciom wyszłam z tego silniejsza niż kiedykolwiek.

To historia o tym, jak odkryłam najprawdziwszą ze wszystkich miłości.

Jennifer Lopez jest nagradzaną aktorką, piosenkarką, tancerką, bizneswoman, projektantką mody, producentką filmową, filantropką, a teraz także autorką książki. Zdobyła status światowej ikony i ugruntowała swoją pozycję w branży filmowej i muzycznej. Sprzedaż jej płyt przekroczyła 70 milionów egzemplarzy, zaś łączny dochód z filmów - ponad dwa miliony dolarów. Magazyn „Forbes” ogłosił ją najpotężniejszą celebrytką na świecie, a „People” wybrał najpiękniejszą kobietą świata. Lopez jest jedną z najbardziej wpływowych artystek i wykonawczyń w historii oraz dumną mamą Maksa i Emme.

Kategoria: Biografie
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7945-298-9
Rozmiar pliku: 19 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Tworzenie własnej historii może być trudnym zadaniem, ale i tak jest łatwiejsze niż ciągła ucieczka. Uznanie własnej słabości bywa ryzykowne, ale mniej niebezpieczne niż wyrzeczenie się miłości, poczucia przynależności i radości – tych doświadczeń, które czynią nas bardziej podatnymi na ciosy. Tylko jeśli wystarcza nam odwagi, by zbadać ciemność, potrafimy odkryć nieskończoną moc światła.

Brené Brown, Dary niedoskonałości

Książkę tę dedykuję Maksowi i Emme,
którzy mnie uratowali.PRZEDMOWA

DZIEŃ PREMIEROWEGO KONCERTU mojej pierwszej w życiu światowej trasy.

Za chwilę rozpocznie się wielki spektakl, który planowaliśmy i przygotowywaliśmy przez ponad pół roku. Czekam za kulisami w kostiumie scenicznym, w tym samym gronie co zwykle. Pochylam się jeszcze do Emme i Maksa, by ich ucałować, zanim przejdą z moją mamą do miejsca, skąd będą oglądać pokaz otwierający show. Po raz pierwszy zobaczą swoją mamusię występującą przed tysiącami ludzi. Ostatnim razem, gdy pojawiłam się na scenie w takich okolicznościach, byli jeszcze w moim brzuchu.

Odchodzą już, gdy nagle Emme odwraca się i przystaje. Właśnie stoję na platforemce o wymiarach trzydzieści na trzydzieści centymetrów, a członkowie ekipy wpinają mnie w specjalną uprząż. Olbrzymi, obszyty piórami tren mojej białej spódnicy wylewa się poza krawędzie platformy. Emme pewnie myśli, że stoję na chmurze. Wydaje się troszkę zaniepokojona i podekscytowana zarazem. Ja sama się denerwuję, ale panuję nad strachem. Za chwilę mam się wznieść w powietrze. Wiem, że to wariacki pomysł, bo członkowie ekipy przyglądają mi się z minami mówiącymi: „To szaleństwo!”. Pokazuję operatorowi uniesiony kciuk, on odpowiada mi tym samym gestem i… unoszę się, znikam między krokwiami, aż w końcu zatrzymuję się za ogromnym ekranem, gdzie nikt mnie nie widzi.

Emme z zadartą głową patrzy, jak wznoszę się coraz wyżej… Z mojej perspektywy wszyscy w dole wyglądają jak mrówki. Biorę głęboki oddech i myślę o minionym roku, o ciężkiej pracy i trudnych lekcjach, które przywiodły mnie do tej chwili.

Jeśli sobie na to pozwolę, ugną się pode mną kolana. Ale nie dopuszczam do tego. Dzielnie się trzymam, gdy zespół gra przejmujący utwór otwierający koncert, a na ekranie pojawia się pierwszy klip. W końcu ściana wideo rozdziela się i pojawiam się, trzydzieści metrów ponad widownią. Tłum szaleje. Światło reflektora skupia się na mnie, a ja swoim najlepszym hollywoodzkim głosem mówię: „Witajcie, kochani!”.

W tej książce zabiorę was w emocjonalną podróż przez wydarzenia roku, w którym ruszyłam w pierwszą światową trasę w mojej karierze. Roku, który odmienił moje życie.

Gdy zaczęłam planować tamtą trasę, wiedziałam, że stworzę bardzo osobisty show. Nie spodziewałam się tylko, że będzie to tak wielkie, uwalniające doświadczenie. Układanie trasy koncertowej i cowieczorne występy dla publiczności na całym świecie pomogły mi wrócić do tego, kim jestem: osobą, która śpiewa i tańczy, wyraża siebie i łączy się z ludźmi za pośrednictwem muzyki.

Wiele razy chciałam porzucić pisanie tej książki, zdając sobie sprawę, że będzie to trudny proces, ze względu na rozgrzebywanie przeszłości i przeżywanie na nowo najczarniejszych chwil. Nie chciałam też, aby mnie źle zrozumiano i by cokolwiek rzuciło cień na tę wspaniałą podróż. Książka ta nie jest szczegółową relacją z żadnego z moich związków, publicznie znanych bądź nie. Nie zwierzam się tutaj ze wszystkiego, mam też nadzieję, że tego nie oczekujecie. Ufam jednak, że ostatecznie przekonacie się, iż otrzymaliście o wiele więcej. To książka o wzorcach, które sięgają jeszcze czasów mojego dzieciństwa. Książka o mojej drodze i o tym, czego się nauczyłam. Opowieść o prowadzącej do przemiany wędrówce, podczas której musiałam zmierzyć się z poważnymi wyzwaniami, pokonałam niektóre z moich największych lęków i wyszłam z tego silniejsza niż kiedykolwiek. To opowieść o tym, jak odkryłam… miłość najprawdziwszą ze wszystkich.

Mam szczerą nadzieję, że dzięki tej książce inni także zaczerpną coś z doświadczeń, które zmieniły bieg mojego życia, i znajdą pokrzepienie w mantrze, która motywowała mnie do napisania następnych stron:

Będziesz żyć.

Będziesz kochać.

Znów zatańczysz…

NA SAMYM DNIE

SIĘGNIĘCIE DNA

Doskonale pamiętam chwilę, gdy wszystko się zmieniło. Przygotowywałam się właśnie do sesji zdjęciowej na pustyni niedaleko Los Angeles.

Był piękny lipcowy dzień 2011 roku. Marc i ja dopiero co świętowaliśmy siódmą rocznicę naszego ślubu. Każdy, kto przyglądał się mojemu życiu z boku, mógł pomyśleć, że wspaniale mi się wiedzie: miałam męża i dwoje pięknych dzieci, moja kariera szybowała w górę. Byłam jurorką w American Idol, programie numer jeden na tej planecie, a mój nowy singiel On the Floor trafił na szczyt światowych list przebojów. W dodatku kilka miesięcy wcześniej magazyn „People” uznał mnie za swoją pierwszą Najpiękniejszą Kobietę Świata. Czy życie mogło być jeszcze lepsze?

Nikt nie miał pojęcia, że tak naprawdę to życie wcale nie było tak udane. Mój związek się rozpadał, a ja byłam przerażona.

Teraz siedziałam na pustyni i właśnie robiono mi makijaż do sesji zdjęciowej L’Oréal. Miałam za sobą już setki takich sesji – masz tylko siedzieć na krześle, gdy ktoś cię czesze i maluje, potem stajesz przed obiektywem i robisz to, co do ciebie należy. Ale tamtego dnia czułam się jakoś inaczej.

Gdy tak siedziałam, w mojej głowie kłębiły się różne myśli. Serce wyrywało mi się z piersi, nie mogłam oddychać… Zjadał mnie strach i niepokój. Co się ze mną działo?

Moja mama, Guadalupe, która mieszka w Nowym Jorku, była akurat w Los Angeles i przyjechała ze mną tamtego dnia na pustynię. Towarzyszył mi też mój drogi menedżer, Benny Medina.

W pewnej chwili poczułam panikę. Zerwałam się z krzesła i powiedziałam:

– Benny, coś się dzieje! Chyba zaczynam wariować.

Prawda w końcu
zawsze znajdzie sposób,
aby wypłynąć
na powierzchnię,
nawet jeśli tego
nie chcesz.

Benny, który wiele ze mną przeszedł przez piętnaście lat współpracy i przyjaźni, chwycił mnie za ręce.

– Hej, co się dzieje? O co chodzi? – spytał.

Mama podbiegła do mnie z zatroskaną miną.

Mogłam tylko odpowiedzieć:

– Nie wiem. Źle się czuję. Boję się. Mam wrażenie, jakbym traciła rozum.

Benny próbował mnie uspokoić.

– Nic ci nie jest, Jennifer – zapewniał. – Już dobrze. Wszystko jest w porządku.

W jego oczach mogłam wyglądać na spokojną. Ale nie byłam spokojna. Dopadła mnie jedna z tych chwil, kiedy człowiek tak bardzo się boi, że nie może nawet krzyknąć. Czułam się jak sparaliżowana.

My wszyscy czasem spychamy gdzieś głęboko nasze uczucia, aż wreszcie one same znajdują sobie ujście. Staramy się je ignorować, lecz w końcu zaczyna im brakować miejsca i wylewają się gwałtownie, niczym woda z przepełnionego czajnika. A wtedy ranią i budzą przerażenie. To właśnie działo się ze mną.

Z lękiem i paniką spojrzałam na Benny’ego i mamę.

– Chyba nie mogę być już dłużej z Markiem – wyrzuciłam z siebie, nie powstrzymując łez.

Więc w końcu się stało.

Ta jedna rzecz, której obawiałam się bardziej niż czegokolwiek w świecie. Ta jedna rzecz, której tak długo nie chciałam stawić czoła. W głębi serca wiedziałam, że już nigdy nic nie będzie takie samo.

Bezwładnie padłam w ich objęcia i rozszlochałam się. I jak wtedy, gdy woda w końcu wykipi z przepełnionego czajnika, tak teraz ciśnienie uszło i powoli wszystko zaczęło stygnąć. Szalone myśli pomału topniały i odpływały, bo w końcu udzieliłam głosu prawdziwej przyczynie mojego strachu i paniki. Wiedziałam, co oznacza wypowiedzenie tych słów głośno: koniec mojego małżeństwa. Koniec naszej rodziny. Koniec marzenia, które z takim trudem starałam się utrzymać.

Oznaczało też coś więcej. Oznaczało, że znów zostanę osądzona. Będę wyśmiewana, ganiona i wykpiwana. Już widziałam nagłówki: „Jennifer Lopez się rozwodzi… po raz kolejny!”. Albo: „Kobieta, która ma wszystko, ale nie radzi sobie w miłości!”. Tak bardzo bałam się kolejnej porażki, oceny i analizy świata, i tego, że wszystkich rozczaruję… znowu. Lecz tym razem nie było tak jak kiedykolwiek wcześniej. Było gorzej. Ten rozwód miał wpłynąć nie tylko na Marka i na mnie. Miał dotknąć także dwie urocze istotki, które sprowadziliśmy na świat. Byłam zdruzgotana myślą, że skrzywdzę Maksa i Emme. Bałam się, że zniszczę im życie i pewnego dnia dzieci będą miały do mnie żal, że nie umiałam utrzymać tego małżeństwa.

Gdy biłam się z myślami o rozbiciu swojej rodziny, musiałam brać pod uwagę, co będzie najlepsze dla moich dzieci na dłuższą metę. Ciągnęło mnie w obu kierunkach, dlatego tak bardzo walczyłam, żeby nie przyznać tego, czego i tak nie dało się uniknąć. Nie mogłam przyznać, że to koniec tego małżeństwa. Ale prawda zawsze znajdzie sposób, aby wypłynąć na powierzchnię, nawet jeśli tego nie chcesz. Tamtego dnia na pustyni, gdy mój umysł szalał, starając się wyprzeć rzeczywistość, w końcu sięgnęłam dna.

NADZIEJA NA LEPSZĄ PRZYSZŁOŚĆ

W Boże Narodzenie 2010 roku, siedem miesięcy przed tamtą sesją zdjęciową dla L’Oréal, nasz dom był pełen ludzi. Marc, Emma i Max, inne dzieci Marka: Ryan, Cristian, Arianna z Alexem, także nasi rodzice, rodzeństwo i przyjaciele. Takich świąt zawsze pragnęłam: wesołej gromady z naszą rodziną pośrodku.

Dom wypełniały prezenty, jedzenie i śmiech. Tamtego popołudnia wszyscy razem – dwadzieścia cztery osoby – zasiedliśmy do pięknego świątecznego obiadu. Między mną a Markiem oczywiście nie układało się idealnie. Nasze małżeństwo nigdy nie płynęło spokojnym nurtem. Od początku było burzliwe, namiętne i wybuchowe, ale przeżyliśmy też wiele udanych i radosnych chwil. Wiedziałam, że są problemy, lecz kochaliśmy się i nie szczędziliśmy starań, a ja bardziej niż czegokolwiek pragnęłam mieć rodzinę – tę rodzinę. Dlatego byłam gotowa ignorować wszystko, co szło nie tak, dla wyższego dobra, jakim było utrzymanie status quo.

Zdawało mi się, że tamte święta Bożego Narodzenia były dokładnie tym, czego chciałam. Że wreszcie udało nam się wszystko poukładać i że warto znosić trudności, bo tak już w życiu jest. Każde małżeństwo boryka się z jakimiś wyzwaniami, ale ja tak bardzo chciałam utrzymać ten związek, tę rodzinę, i sprawić, by moje marzenie się spełniło – niezależnie od kosztów. Nadal po części wierzę w tę ideę: rodzina jest najważniejsza.

Dwanaście miesięcy później, w następne Boże Narodzenie, obudziłam się sama. Jedynymi osobami w domu byli Max, Emme i moja kuzynka Tiana, która przyjechała, aby dotrzymać mi towarzystwa. Mama i siostry: Lynda i Leslie postanowiły spędzić święta w Nowym Jorku. Zaprosiły mnie do siebie, ale podziękowałam. Chciałam być we własnym domu, niezależnie od tego, jak pusty się teraz wydawał.

W tamte święta wylałam mnóstwo łez, chociaż starałam się, aby płynęły tylko wtedy, gdy dzieci nie mogły ich widzieć. Święta jak mało co wzmagają poczucie straty, a ja tak dotkliwie ją czułam. Wtedy jednak na świąteczny obiad przyjechał mój tata, David; pojawił się też Benny ze swoją mamą. Tak więc razem z Emme, Maksem i resztą mieliśmy przy stole całkiem sporo gości – nawet jeśli nie było ich tak wielu, jak rok wcześniej.

Z tamtego Bożego Narodzenia zapamiętam jednak na zawsze nie łzy czy samotność, lecz toast, który wygłosił Benny.

Benny Medina to człowiek-legenda. To on stał się pierwowzorem głównego bohatera serialu Bajer z Bel-Air – fascynującego gościa, który potrafi sprawić, że każdy czuje się wyjątkowy. Wśród przyjaciół słynie ze swoich „toastów Benny’ego”. Uwielbia w wybranym przez siebie momencie wznieść kieliszek i opowiedzieć jakąś anegdotę, wygłosić mowę lub oświadczenie. Pracuje nad nimi – czasem widać, jak wystukuje słowa na swoim telefonie tuż przed tym, nim się odezwie. Tak więc kiedy Benny wznosi kieliszek, wiesz, że usłyszysz coś wyjątkowego. I podczas tamtego obiadu nie było inaczej.

– Przez ostatni rok wiele się zmieniło – zaczął. – Były straty i były zyski. Rozejrzyj się wokół siebie i pamiętaj, że ta rodzina – rodzina, która siedzi tu z tobą – zawsze tutaj była i jest. I zawsze tu będziemy.

Spojrzałam na nich wszystkich siedzących przy stole. Kochałam ich: mojego tatę, dzieci, Tianę, kuzynów, ciocię, Benny’ego.

– Dokonujesz w życiu wyborów, a ci ludzie tutaj – ciągnął Benny – ci ludzie są rodziną, która pomoże ci to wszystko przetrwać. Są twoją opoką.

Dokonujesz w życiu wyborów, a ci ludzie tutaj – powiedział Benny –
ci ludzie są rodziną, która pomoże ci to wszystko przetrwać. Są twoją opoką.

Gdy mówił, zaczęłam dostrzegać, że otaczają mnie ludzie, którzy wspierali mnie i kochali bezwarunkowo, i zawsze przy mnie byli. Rodziny mają różne kształty i rozmiary, i nie zawsze muszą pasować do wymarzonego ideału, aby dawać ci szczęście. Wystarczy, że wspierają cię i kochają, dodając ci sił, kiedy najbardziej tego potrzebujesz.

Gdy rozejrzałam się po siedzących przy stole, nagle coś do mnie dotarło. Poczułam miłość. Poczułam obecność tej rodziny. I wiedziałam, że mam za co być wdzięczna losowi.

Mogłam też ufać, że Benny miał rację, mówiąc: „Choć niektóre zmiany w minionym roku mogły być bolesne, ostatecznie prowadzą do lepszego miejsca. Przeciwności, które napotykasz w życiu, czasem przynoszą ból, ale z bólem idą rozwój i szansa, aby pokazać się jako najsilniejsza, najlepsza wersja siebie”.

W tamtej chwili najbardziej ze wszystkiego potrzebowałam pokrzepienia i nadziei, że nadejdzie lepszy czas.

Benny w swojej mowie ofiarował mi ten piękny dar.

NOWE MARZENIE

W rodzinie, w której dorastałam, rozwód nie wchodził w grę. Moi rodzice byli razem przez trzydzieści trzy lata, na dobre i na złe, i na wszystko pomiędzy. Tak więc kiedy poślubiłam Marka, mając już za sobą rozczarowania dwóch rozwodów i zerwane zaręczyny, bardzo pragnęłam, aby nasze małżeństwo było właśnie „tym”. Chciałam je utrzymać, niezależnie od wszystkiego. A gdy na świat przyszły dzieci, moja determinacja jeszcze wzrosła. Nie zamierzałam nigdy zrezygnować z tej miłości.

Tried to be someone I knew that I wasn’t

I thought I could make myself happy with you

NEVER GONNA GIVE UP^()

Marc był moim facetem, tym jedynym. Ojcem moich dzieci, człowiekiem, z którym miałam się zestarzeć. Wierzyłam w to całym sercem… aż w końcu zdałam sobie sprawę, w miesiącach, które prowadziły do tamtego dnia na pustyni, że tak nie będzie. Nie słuchałam swojego wewnętrznego głosu, a teraz moje ciało i dusza fizycznie mówiły mi, że dłużej już nie wytrzymam. Już nie mogłam wypierać prawdy. Musiałam coś z tym zrobić.

Kiedy teraz o tym myślę, widzę, że lata wcześniej dotarłam do podobnego punktu w swojej karierze. Było to wtedy, gdy dostałam możliwość robienia rzeczy, o których nawet nie ośmieliłabym się marzyć, będąc małą dziewczynką: pojawiły się platynowe płyty, role filmowe u boku Jacka Nicholsona, George’a Clooneya, Seana Penna… Czułam wtedy, jakbym robiła to wszystko na własnych warunkach, choć tak naprawdę było zupełnie inaczej.

Podążałam głównie za radami menedżerów, producentów muzycznych i stylistów. Mieli jak najlepsze intencje, ale ponieważ nie słuchałam siebie, w rezultacie coraz bardziej troszczyłam się o to, czego oni chcieli, i o to, jak postrzegała mnie opinia publiczna i media, zapominając, co jest dobre dla mnie jako artystki. Zamiast mierzyć swój sukces i wartość własnymi standardami, uznałam za miarę to, jak postrzegali mnie inni.

Przywykłam do obrazu siebie jako kobiety z kolorowych pism, hollywoodzkiej diwy i zapomniałam, jak to jest być znaną jako ja sama. A to tak ważne, by nie stracić kontaktu ze sobą i nie zatracić siebie w pędzie. Zawsze chciałam wierzyć, że mój publiczny wizerunek nie wpływa na poczucie własnej wartości – niestety, nie zawsze tak było. Jeśli ciągle słyszy się negatywne opinie na swój temat, powoli przesączają się one do podświadomości i człowiek zaczyna czuć, jakby były prawdziwe. Zacierają to, kim się jest, i można naprawdę się pogubić.

Malowano mnie w sposób, który mijał się z rzeczywistością, bo nie panowałam nad sytuacją. Byłam tak zajęta nadążaniem za realizacją planu i dawaniem ludziom tego, czego chcieli, że nie zapytałam siebie, czego ja sama chciałam. Poświęciłam mnóstwo energii na spełnianie tych oczekiwań i straciłam po drodze własne wyczucie kierunku.

Gdy rozpoczynałam karierę, wszystkie decyzje podejmowałam samodzielnie; zawsze wiedziałam, co będzie dla mnie najlepsze. Nikt mi nie mówił, co mam robić ani dokąd iść. Podążałam za głosem serca, za własnym instynktem i słuchałam intuicji. Tak naprawdę nikt poza tobą nie wie, co będzie dla ciebie najlepsze. Musisz tylko usiąść spokojnie i zapytać siebie: Czego chcę? Czy dobrze się z tym czuję? Co powinnam zrobić? Ja zrozumiałam, że muszę się cofnąć i zrobić to, co zawsze robiłam. Słuchanie własnego instynktu było równie ważne, jak słuchanie rad innych ludzi, i tylko ja wiedziałam, co będzie dla mnie najlepsze.

Dlatego teraz, kiedy ktoś mnie pyta: „Jaką radę dałabyś artyście, który dopiero zaczyna i chce robić to, co ty robisz”, moja odpowiedź zawsze brzmi: „Słuchaj siebie, słuchaj swojej intuicji. Tylko ty wiesz, co jest dla ciebie dobre”.

Właśnie o to chodzi w byciu artystą. Twoja moc płynie z indywidualności, bycia dokładnie tym, kim jesteś. Nie ma dwóch takich samych twórców, tak jak nie ma dwóch takich samych ludzi. Dlatego w sztuce nie ma miejsca na rywalizację. Nie chodzi o to, kto będzie najlepszy czy największy, kto zostanie królem czy królową. To idiotyczny pomysł. Rywalizacja czy porównywanie stanowią przeciwieństwo tego, czym jest bycie artystą. Artysta powinien rywalizować tylko z jedną osobą – z sobą samym. Nie możesz przejmować się tym, co robią czy mówią inni. Musisz skupić się na tym, kim jesteś, pozostać wiernym sobie, aby być twórczym i podejmować najlepsze decyzje.

Artysta powinien rywalizować tylko z jedną osobą – z sobą samym.

Kiedy więc dotarłam do punktu, w którym po prostu nie czułam się dobrze w swoim związku, wiedziałam, co powinnam zrobić. Gdybym wyciszyła szum płynący od reszty świata: krytyków, fanów, przyjaciół, nawet rodziny, i uważnie posłuchała siebie, co bym usłyszała?

Musiałam zadać sobie to pytanie. I tak jak przejęłam kontrolę nad swoją karierą w tamtym decydującym momencie, teraz musiałam przejąć kontrolę nad własnym życiem.

„To ty dokonujesz wyborów w swoim życiu” – powiedział Benny w toaście.

Teraz, gdy nasze małżeństwo się skończyło, a moje życie zmierzało w innym kierunku niż zakładałam, należało dokonać kolejnego wyboru i postanowiłam tym razem zrobić to samodzielnie. Zaczęłam pytać: Co dalej? Jakie nowe marzenie będę chciała spełnić? W ciągu dni po tamtym świątecznym obiedzie właśnie do tego pytania wracałam. Po prostu nie mogłam go zignorować.

PODBÓJ ŚWIATA

Do pierwszego stycznia zmierzyłam się z tym, czego najbardziej się obawiałam: z rozpadem naszej pozornie doskonałej rodziny. Rzeczywistość pukała do drzwi, a ja musiałam wymyślić, co zrobić, by wszystko znów mogło działać. Zostałam samotną matką. Jak sobie z tym poradzę? Czy uda mi się zastąpić moim dzieciom oboje rodziców? Czy kiedykolwiek zdołam wypełnić im tę lukę? Czy mamusia kiedykolwiek im wystarczy? Świadomość, że nie zawsze ma się odpowiedź na wszystko, była przygnębiająca. A jeszcze bardziej przerażała mnie myśl, że być może nigdy mi się to nie uda. Jednak nie mogłam się teraz zatrzymać. Musiałam doprowadzić sprawę do końca. Nawet w chwilach największej słabości, kiedy najbardziej w siebie wątpiłam, moje dzieci mnie potrzebowały. Musiałam być silna.

Nie wiem, co we mnie siedzi, ale – na dobre i na złe – w obliczu wątpliwości czy zmian przychodzą mi do głowy szalone pomysły (nie pytajcie, dlaczego tak jest), każące mi podjąć wyzwanie wykraczające poza moje normalne granice i zrobić coś, czego nigdy wcześniej nie robiłam. Chyba, podświadomie, chodzi o odwrócenie uwagi od trudności i bólu danej chwili. Przykład: po urodzeniu dzieci – skoro już mowa o dużej zmianie – naprawdę czułam, że straciłam swój seksapil. Byłam wyczerpana, miałam kiepską kondycję, czułam się jak wieloryb wyrzucony na brzeg. Co zatem zrobiłam? Postanowiłam wziąć udział w triatlonie! Zrozumcie, nigdy wcześ­niej nie brałam udziału w czymś takim. Jako dwunastolatka biegałam na dziesięć kilometrów, ale nigdy nie robiłam niczego, co by choć przypominało triatlon.

W poranek wyścigu, gdy stałam tam otoczona tysiącem paparazzich, gotowa, by za chwilę wskoczyć do oceanu, dotarło do mnie, że pewnie nie był to najlepszy pomysł w moim życiu. Widziałam tylko boję, pięćset metrów dalej, a jej widok raz po raz zasłaniały fale rozbijające się o brzeg, na którym stałam. Powtarzałam w myślach modlitwę: „Proszę, Boże, mam dwoje dzieci. Proszę, pozwól mi przeżyć tę niewiarygodną głupotę, jaką postanowiłam zrobić”. Ale gdy rozległ się strzał z pistoletu, odruchowo pobiegłam w stronę oceanu i wskoczyłam do wody. Stawiłam czoło lękowi, a gdy przekroczyłam linię mety, czułam się niepokonana. Odzyskałam seksapil. Poczułam, że teraz mogę zrobić wszystko.

I teraz znów tak było. Po refleksyjnym Bożym Narodzeniu i Nowym Roku, które starałam się jak najlepiej wykorzystać, tego dnia leżałam całkiem sama w łóżku, o pierwszej po południu, i wpatrywałam się w sufit. Nagle mnie tknęło. Do głowy przyszedł mi jeden z takich wariackich pomysłów. Wzięłam do ręki telefon, żeby zadzwonić do Benny’ego. Rozmowa przebiegała mniej więcej tak:

– Benny! Już wiem, co chcę zrobić.

– Tak?

Cichym, stanowczym głosem, który – o czym Benny zdążył się już przekonać – oznaczał, że doznałam olśnienia, oznajmiłam:

– Muszę pojechać w trasę w tym roku. To właśnie muszę zrobić.

– Naprawdę? – spytał i zamilkł na chwilę.

Benny chciał tego od lat. Czekałam na jego odpowiedź.

– Okej… zróbmy to – powiedział w końcu.

– W porządku! Zróbmy to.

– Okej, fajnie…

– Świetnie! Bardzo się cieszę.

– Ja też się cieszę.

Rozłączyłam się.

Co ja do diabła zrobiłam? Och. Mój Boże. I co teraz?

PAANIIKAAAAA!!!

Widzicie? Działało! Już nie skupiałam się na swoim smutku. Moje myśli były gdzie indziej, skoncentrowane na kolosalnym wyzwaniu, które sobie postawiłam – budowaniu „nowego marzenia”. Czegoś, co miało mnie ponieść przez pięć kontynentów, sześćdziesiąt pięć miast, czterysta sześćdziesiąt dwie zmiany garderoby oraz pięćset tysięcy cekinów (na co bardzo liczyłam): w moją pierwszą w życiu światową trasę koncertową.

Wbrew temu, co wiele osób mogło myśleć, nigdy wcześniej nie byłam w takiej trasie. A teraz, na domiar wszystkiego, miałam wyruszyć w nią jako samotna matka, z dwójką dzieci na doczepkę.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: