Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Próbki dobrey literatury wieku szesnastego Jana Kochanowskiego. Tom 2 - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Próbki dobrey literatury wieku szesnastego Jana Kochanowskiego. Tom 2 - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 233 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Wia­do­mość o pi­sa­rzu i o dzie­łach.

Jan Ko­cha­now­ski, her­bu ko­min czy­li śle­pow­ron, uro­dził się w Sy­cy­nie w Wwie San­do­mir­skiem r. 1530, w dru­giey po­ło­wie pa­no­wa­nia Zyg­mun­ta I. Je­den z nad­dzia­dow iego, Kor­win, z daw­ne­go rodu rzym­skie­go, te­goż zna­ku xo póź­niey Hu­niad i Ma­te­usz, kró­lo­wie wę­gier­scy, przy­był do Pol­ski, i osiadł w Ma­zow­szu, gdzie roz­sze­rzy­ło się bar­dzo iego po­tom­stwo, a nie­któ­re ga­łę­zie wznio­sły się zna­ko­mi­cie. Jed­na z nich ato­li ubo­ga i dłu­go świa­tu nie-II. ł

Pi­sma wier­szem i pro­zą

Jana Ko­cha­now­skie­mu.

zna­na, osia­dła w San­do­mir­skiem; a wnet, nie ma­jąt­kiem i ty­tu­ła­mi-le­piey w wo­ie­wódz­twie swo­iem za­sły­nę­ła: bo wstrę­tem do wszel­kich zayść i spo­rów, usłuż­no­ścią i przy­iaź­nią są­siedz­ką, mi­ło­ścią bra­ter­ską, tro­skli­wo­ścią o pod­da­nych; tak da­le­ce: iż ko­cha­ią­ca i ko­cha­na zied­na­ła so­bie z cza­sem pięk­ny " Ko­cha­now­skich" przy­do­mek. Je­den z nich, Piotr, star­szy od pię­ciu bra­ci: Jana, Do­bie­sła­wa, Wita, Fi­li­pa i To­ma­sza, i od trzech sióstr: My­słow­skiey, Dą­brow­skiey i Sie­niń­skiey, po wcze­śnie zmar­łych ro­dzi­cach uczy­nił mię­dzy nie­mi i sobą, w r. 1518, dział po­lu­bow­ny nie zbyt wiel­kiey ich pu­ści­zny*) a spra

*) Było ied­nak wio­sek kil­ka, któ­re nie­mal wszyst­kie do dziś dnia ist­nie­ią: Gro­dek, Za­wa­da, Piast­ków, Wsio­ła, Czar­no­las, Gar­bat­ka, Ba­rycz, Sy­cy­na, i t… d.

wie­dli­wo­ścią i zgo­dą, ia­kie to­wa­rzy­szy­ły temu trud­ne­mu ak­to­wi, po­twier­dził so­bie i ro­dzeń­stwu rze­czo­ny przy­do­mek, któ­ry od­tąd w na­zwi­sko się zmie­nił. – Ów tedy Piotr Ko­cha­now­ski, sę­dzia san­do­mir­ski, oże­niw­szy się z Anną z Bia­ła­cze­wa, her­bu Od­ro­wąż, dzie­dzicz­ką wsi Po­licz­ny, miał z niey czte­ry cór­ki i ta­koż sze­ściu sy­nów: Ka­spra, Pio­tra, Mi­ko­ła­ia, An­drze­ia, Ja­kó­ba i na­sze­go Jana, któ­ry był dru­gim z rzę­du, a miał roz­gło­sić na wie­ki Ko­cha­now­skich imie. – Piotr miesz­kał lat kil­ka po oże­nie­niu w Sy­cy­nie, wio­sce na nie­go w dzia­le przy­pa­dłey, ale r. 1537 po­mie­niał się z bra­tem młod­szym Do­bie­sła­wem i prze­niósł się do Czar­no­le­sia, lubo w po­ło­wie te­goż miesz­kał iuź i był dzie­dzi­cem Fi­lip, brat iego, rów­nież żo­na­ty*). W owym skrom­nym Czar­no­le­sie… dziś nie­ob­cym żad­ne­mu Po­la­ko­wi, na ło­nie licz­ney i ko­cha­ią­cey się ro­dzi­ny, pod oczy­ma bo­go­boy­nych i roz­sąd­nych ro­dzi­ców, Jan Ko­cha­now­ski spę­dził mile, przy­kład­nie i uży­tecz­nie, wiek dzie­cin­ny i mło­do­cia­ny. Pierw­szem iego nie­szczę­ściem była śmierć oyca, 1547 r. zda­rzo­na; ale po­tra­fi­ła go za­stą­pić cno­tli­wa, świa­tła i nie­po­spo­li­tych przy­mio­tów Mat­ka. Nay­star­sze­go syna Ka­spra za­trzy­mu­iąc dla po­mo­cy przy so­bie, Jana, w któ­rym wraz z mę­żem od ko­leb­ki wy­so­kie wi­dzia­ła zdol­no­ści, i

*) Do­wo­dy tych szcze­gó­łów i wie­łu in­nych o ro­dzi­nie i o po­tom­stwie Jana Ko­cha­now­skie­go, do­tąd nig­dzie dru­kiem nie ogło­szo­nych, mam w ręku, dzię­ki ła­ska­wym ro­da­kom, któ­rzy wie­dząc o moim za­mia­rze iesz­cze w r. 1824 po­wzię­tym: na­pi­sa­nia ob­szer­ne­go dzie­ła o Ja­nie Ko­cha­now­skim, udzie­li­li mi ich w ów czas.

któ­re­go prze­zna­cza­ła do du­chow­ne­go sta­nu, wy­pra­wi­ła na­przód do szkół kra­io­wych, a po­tem za gra­ni­cę-, cze­go iesz­cze przy­kła­du nie było w skrom­nym Ko­cha­now­skich ro­dzie. – Pe­łen chę­ci uczy­nie­nia za­do­syć na­dzie­iom i wi­do­kom uko­cha­ney mat­ki, i wy­pła­ce­nia iey się za na­kła­dy nad siły i oby­czay ro­dzin­ny po­dey­mo­wa­ne, mło­dy Jan z wiel­ką gor­li­wo­ścią od­dał się na­ukom, a mia­no­wi­cie ła­ci­nie. Spę­dziw­szy czas ia­kiś w Niem­czech, udał się do Pa­ry­ża, gdzie przez lat kil­ka do fi­lo­zo­fii i do in­nych umie­ięt­no­ści usil­nie się przy­kła­dał; a czu­iąc w so­bie nie­zmy­ślo­ną zdat­ność i ocho­tę do ry­mo­twór­stwa, tra­wił czas wol­ny na skła­da­niu wier­szy ła­ciń­kich i na prze­sta­wa­niu z uczo­ny­mi i po­eta­mi, ia­kich mia­ła wte­dy Fran­cya, szcze­gol­niey zaś z Bon­sar­dem. – Z Pa­ry­ża, po­wol­ny mat­czy­nej i wła­sney woli po­ie­chał do Włoch, gdzie zwie­dziw­szy róż­ne aka­de­mie, w Pa­dwie i w Rzy­mie ta­kie lat kil­ka prze­miesz­kał.

Już po dru­gi raz wło­ska zie­mia była ogni­skiem świa­tła i szko­łą umie­ięt­no­ści, a ię­zyk ła­ciń­ski ię­zy­kiem nauk. Ko­cha­now­ski dziw­nie w nim bie­gły dał sse wnet po­znać nay­zna­ko­mit­szym mę­dr­com, po­zy­skał ich sza­cu­nek i zied­nał so­bie wiel­ką sła­wę. Ba­wi­li tez pod ten czas we Wło­szech pierw­szych imion i ta­len­tów ro­da­cy, iako to: Jan Za­moy­ski, Łu­kasz Gór­nic­ki i inni; ci "Mi­ło­ści­wi" nie po­gar­dzi­li "Sza­rym" szlach­ci­cem, owszem chlu­bi­li się nim przed ob­cy­mi i do­zgon­ną za­war­li z nim przy­iaźń.

Po­wrot Jana Ko­cha­now­skie­go do domu po­prze­dził nay­po­chleb­niey­szy od­głos; ale na­głym po­wo­dem do nie­go sta­ła się wieść smut­na o śmier­ci Mat­ki iego. – Mło­dzie­niec, Iu­lio uwi­kła­ny w róż­ne związ­ki ser­ca, rzu­ca uro­cze Wło­chy na tę okrop­ną wia­do­mość, i śpie­szy po­dzie­lać bo­leść i tru­dy bra­ci. Od­daw­szy hołd win­ne­go żalu za­cney mat­ce, pe­łen wdzięcz­no­ści dla star­sze­go bra­ta, któ­ry wszyst­kie kło­po­ty ma­iąt­ko­we, całą opie­kę nad młod­szem ro­dzeń­stwem wziął na się, Jan Ko­cha­now­ski, po­żą­da­ny od świa­ta i dwo­ru, od sa­me­go na­wet Zyg­mun­ta Au­gu­sta, co iuź od r. 154S sie­dział na oy­cow­skim tro­nie, uda­ie się do Kra­ko­wa. – Bi­skup Fi­lip Pad­niew­ski, mąż świa­tły i zna­ko­mi­ty, ofia­ru­ie mu dom swóy, a wnet ied­na mu przy boku kró­lew­skim urząd se­kre­ta­rza we­spół z Łu­ka­szem Gór­nic­kim. – Wów­czas w Pol­scze wszyst­kie pry­wat­ne, tem wię­cey pu­blicz­ne spra­wy trak­to­wa­no po ła­ci­nie.

Mógł więc ła­two Ko­cha­now­ski na tym do­stoy­nym stop­niu wy­dać bie­głość swo­ię w tym ię­zy­ku, mógł oraz wy­kryć dow­cip swóy, ła­twe rze­czy obię­cie, umysł wyż­szy nad po­spo­li­te, zna­io­mość łu­dzi i rze­czy; wkrót­ce też do tego zna­cze­nia u kró­la i u pa­nów rzą­dzą­cych przy­szedł, iż go nie tyl­ko wy­sy­ła­no do ziaz­dów sta­nu ry­cer­skie­go, ale na­wet do po­stron­nych dwo­rów w róż­nych i trud­nych po­sel­stwach.

Przez te wszyst­kie tyle świet­ne lata, Ko­cha­now­ski iak­kol­wiek od­da­ny urzę­do­wey i pu­blicz­ney pra­cy, iak­kol­wiek za­ię­ty uczta­mi i za­ba­wa­mi dwor­skiem), któ­rych był du­szą, dow­ci­pem i we­so­ło­ścią – Ko­cha­now­ski, mó­wię, nie za­po­mi­nał o ży­cze­niu zmar­łey mat­ki, i o głów­nym celu kosz­tow­ney i wyż­szey nad bra­ci na­uki. W przy­szło­ści swo­iey wi­dział się du­chow­nym, ale nie upa­tru­iąc w so­bie owey świą­to­bli­wo­ści i czy­sto­ści oby­cza­iów, ia­kich wy­so­kie po­wo­ła­nie ka­pła­na wy­ma­ga, tem wię­cey nie­uf­ny so­bie im po­boż­niey­szy, zwle­kał ile mógł osta­tecz­ne sło­wo*, wy­ma­wiał się z po­ko­ra, usil­nym na­le­ga­niom na­przód Pad­niew­skie­go, po­tem na­stęp­cy iego Mysz­kow­skie­go, któ­rzy go za­chę­ca­li do ry­chłe­go wy­świę­ce­nia się. – Pra­gnąc co prę­dzey ozdo­bić i wes­przeć ko­ściół rzym­ski tak zna­ko­mi­tym fi­la­rem, zwłasz­cza w epo­ce, kie­dy tylu po­tęż­nych tar­ga­ło się… nań nie­przy­ia­ciół, owi za­cni ka­pła­ni nę­ci­li go do du­chow­ne­go sta­nu, ro­ku­iąjc mu w przy­szło­ści nąj­pierw­sze do­sto­ień­stwa.– W cią­gu tych tar­gów gor­li­wych bi­sku­pów i nie­do­wie­rza­ia,cego so­bie mło­dzia­na, umie­ra ów Ka­sper, opie­kun ca­łe­go swe­go ro­dzeń­stwa. Cięż­kim ża­lem prze­ię­ty, śpie­szy zno­wu Jan Ko­cha­now­ski do oy­czy­ste­go gniaz­da, chcąc od­dać mu ostat­nią po­słu­gę, a iuz te­raz nay­star­szy cie­szy i po­krze­pia młod­sze ro­dzeń­stwo. Prze­ma­wia wśród łez na gro­bie bra­ta*) i przey­mu­ie się obo­wiąz­ka­mi gło­wy ro­dzi­ny. Pra­gnie po raz pierw­szy w ży­ciu bo­ga­tych do­cho­dów, aby mógł nie­mi wspie­rać sio­stry i bra­ci. Za po­wro­tem tedy swo­im do sto­li­cy, iuż nie wzbra­nia­iąc się dłu­żey, przy­y­mu­ie wy­ied­na­ne mu u kró­la in­trat­ne pro­bo­stwo po­znań­skie, przy­y­mu­ie i in­nych pre­bend kil­ka, a mię­dzy in­ne­mi zwo­leń­ską **) pa­ra­fią kil­ku wio­sek na

*) Prze­mo­wa ta umiesz­czo­na iest cał­ko­wi­cie w Wy­iąt­kach. –

**) Mam prze­kład wi­zy­ta­cyi ko­ścio­ła zwo­leń­skie­go z r. 1565. Są w nim te sło­wa: „Ple­ba­nem iest P. Jan Ko­cha­now­ski, pro­boszcz po­znań­ski, nie­ma­ją­cy iesz­cze świę­ceń; nic miesz­ka on w swo­iey le­zą­cych do ro­dzeń­stwa iego, i gdzie byłt grób oboy­ga ro­dzi­ców. Już ma wła­śnie wy­rzec za­kon­ne ślu­by, kie­dy na­gle zmie­nia zu­peł­nie zda­nie; z po­dzi­wie­niem wszyst­kich oświad­cza sta­łą i nie­ugię­tą wolę pro­wa­dze­nia dal­sze­go ży­cia w świec­kim sta­nie, w wiey­skiey za­ci­szy. Skła­da urzę­dy, wy­zu­wa się ze wszel­kich du­chow­nych do­cho­dów, i mimo próśb przy­ia­ciół, mimo na­le­gań sa­me­go kró­la, któ­ry mu pła­cę z wła­sney szka­tu­ły wy­zna­cza i opac­two sie­cie­chow­skie chce nadać, ie­dzie do wio­ski oy­czy­stey, dzia­łem z r. 1560 na nie­go ple­ba­nii, bo nie­ma gdzie miesz­kać, gdyż za­nie­dba­ny iest dom ple­bań­ski, cho­ciaż ple­ban ma do­brą po­sa­dę. Wi­ka­ry­usza­mi są Sta­ni­sław z Bar­to­dzie­jów i Ma­ciey z Za­le­sia. Znay­du­ie się w tey pa­ra­fii he­re­tyk Łu­kasz, syn Da­nie­la, Gu­pol­ski.”

przy­pa­dłey, do Czar­no­le­sia; tam, w sa­mey do­bie męz­kie­go wie­ku, na za­wsze osia­da, a na ło­nie ro­dzi­ny i na­tu­ry no­wem od­ra­dza się ży­ciem – bo tam do­pie­ro wcho­dzi w po­sia­da­nie owych skar­bów, za któ­re­mi za­wsze po­ta­iem­nie wzdy­chał; do któ­rych pięk­na du­sza iego rze­czy­wi­ście była stwo­rzo­na, lubo ią uniósł gdzie in­dziey na czas po­pęd oko­licz­no­ści. – Ale iak­by na do­wie­dze­nie praw­dy owych słów: źe i w raiu " nie do­brze czło­wie­ko­wi bydź sa­me­mu" bie­rze wkrót­ce zonę, Anne Do­ro­tę Pod­lo­dow­ską, sio­strę uko­cha­ne­go zdaw­na przy­ia­cie­la, po­boź­nem wy­cho­wa­niem i pięk­ne­mi oby­czay­mi za­le­co­ną pa­nien­kę; a god­na, sie­bie znay­du­ie w niey to­wa­rzysz­kę, z całą ży­wo­ścią uczu­cia, z ca­łym za­so­bem do­świad­cze­nia i na­uki, z ca­łym uro­kiem ima­gi­na­cyi, od­da­ie się po­wo­ła­niu, męża, oyca, oby­wa­te­la, pi­sa­rza, i sta­ie się po wszyst­kie cza­sy wzo­rem rzad­kim, wzo­rem god­nym roz­pa­mię­ty­wa­nia. – Po­eta i szczę­śli­wy, re­li­giy­ne i we­so­ły, ży­ią­cy w my­śli z po­tom­no­ścią i w drą­giem ży­ciu, rze­czy­wi­ście z ro­dzi­ną, cze­lad­ką, zsą­sia­dy; na­le­żą­cy do klas­sy srzed­niey przez, stan i cno­tę, do nay­wyż­szey przez oświe­ce­nie i związ­ki; znaw­ca świa­ta, ob­cych kra­iów i dwom, a prze­to samo więk­szy mi­ło­śnik po­ko­iu, i wio­ski; Ko­cha­now­ski w skrom­nym Czar­no­le­sie swo­im, nie tyl­ko na przy­do­mek xią­żę­cia po­etów, ale na god­ność pa­tro­na zie­mia­nów pol­skich za­ra­bia; i w owym wie­ku szes­na­stym, tyle bo­ga­tym w mę­żów sta­nu, orę­ża, pió­ra i cno­ty, iesz­cze od­zna­czyć się umie i wła­ści­wą so­bie za­ia­śnieć sła­wą. – Na­ga­ba­ny dłu­go przez zna­ko­mi­tych przy­ia­ciół o przy­y­mo­wa­nie urzę­dów i ty tu­łów, wszyst­kie­go od­ma­wia. Ja­no­wi Za­moy­skie­mu, któ­ry mu przy­wi­ley na kasz­te­la­nią po­ła­niec­ką przy­sy­ła, ta­kie sło­wa od­pi­su­ie: „Prze­sta­jąc na ma­łem, nie dice do domu mego pu­ścić dum­ne­go i wfe­le po­trze­bu­ją­ce­go kasz­te­la­na, któ­ry­by pręd­ko to wszyst­ko prze­mar­no­wał, co ze­brał Ko­cha­now­ski.” Przy­y­mu­ie tyl­ko spo­koy­ny urząd Woy­skie­go*), bo ta­ko­wy po­zwa­la mu sie­dzieć w domu i chwil wie­le mu­zom po­świę­cać. – Na­przód ia­ko­by pła­cąc ko­ścio­ło­wi pol­skie­mu część tey chlu­by, kto­rą so­bie ro­ko­wał po nim, prze­stra­ia na pol­ską lut­nią cały psał­terz Da­wi­da, i od­da­ie wier­nie, zwięź­le, gład­ko, wy­so­ką pię

*) Woy­skim by­wał oby­wa­tel sta­tecz­nych oby­cza­iów, po­wa­ża­ny w wo­ie­wódz­twie, któ­re­go obo­wiąz­kiem było, w cza­sie woy­ny mieć opie­kę nad po­zo­sta­łe­mi; w do­mach żo­na­mi i dzieć­mi.

kność tey świę­tey i nie­śmier­tel­ney po­ezyi. Mi­ko­łay Go­mół­ka, mu­zyk ów­cze­sny, na proś­bę iego, mu­zy­kę pod te psal­my ukła­da, i wnet po wszyst­kich kra­io­wych świą­ty­niach roz­le­ga­ią… się w oy­czy­stym ię­zy­ku pie­śni kró­la pro­ro­ka*). Dzi­wi się lud pro­sty, że ie

*) Pierw­sze wy­da­nie Psal­mów prze­kła­du J. Ko­cha­now­skie­go, wy­szło w Kra­ko­wie 1578 r. – z mu­zy­ką Go­mół­ki we dwa lata po­źniey; ato­li nie rów­nie daw­niey za­czął pra­co­wać nad nie­mi po­eta, a pra­co­wał szcze­rze. Czy­tam w li­ście iego z 6 8br. 1371. r. z Czar­no­le­sia do Sta­ni­sła­wa Fo­ge­lve­dra, se­kre­ta­rza kró­lew­skie­go, te sło­wa: „Psał­terz iżeś W. M. obie­cał, do­brześ to uczy­nił, quid enim pro­mit­te­re im­pe­dit (cóż szko­dzi obie­cać?) Ale póki go cze­kać, żeś W. M. kre­su nie za­ło­żył, i to tez nie źle. Bo to Hes­sus (ta­koż tłu­macz psal­mów) trzy lata ro­bił, a przed­się źle. Utcu­mque est (iak­kol­wiek bądź;), nie wiem co za ora­cyą po­sło­wie na wi­ta­niu Kró­lo­wi JMC. przy­nio­są na seym, ia się o trzy ro­zu­mie, dzi­wią się ucze­ni, ze w pol­skich ry­mach za­le­ty ory­gi­na­łu grec­kich i ła­ciń­skich prze­kła­dów zna­cho­dzą. – Gdy tak po­myśl­nie uda­ła się ta pra­ca Ko­cha­now­skie­mu, gdy co­dzień nie tyle próż­ność co du­sza zbie­ra­ła owo­ce iey słod­kie, gdy zona i cór­ki chwa­li­ły co pi­sał, moze nie kry­tycz­nie ale ser – dzie­ści psal­mów sta­ram: trac­tent fa­bri­lia fa­bri (ko­wal niech kuie), trzy­dzie­ści, mó­wie, i z daw­ne­mi, bych zaś w nie­praw­dzie nie zo­stał. Co się ty­cze re­gu­ły, któ­rąś mi W. M. na­pi­sał, abych iey strzegł in ver­ten­do (w tłu­ma­cze­niu), iest bar­dzo do­bra i pew­na. Jeno ia mie­wam cza­sem pi­sząc, vi­sy­ie: nka­zu­ią mi się dwie bo­gi­nie, ied­na iest ne­ces­si­tas (ko­niecz­ność), a dru­ga, po­eti­ca. Te dwie kie­dy mię ob­stą­pią, nie­wiem co z nie­mi czy­nie.” Ten list, w któ­rym o in­nych ia­kichś drob­nych wier­szach wspo­mi­na, temi sło­wa­mi koń­czy. „Tak my sam na wsi, kie­dy iuż za­sie­ie­my, ko­min w koło ob­się­dzie­my, a lada co mó­wi­my i pi­sze­my.”

decz­nie, on, ów za­wo­ła­ny ła­cin­nik za­czął upa­try­wać co­raz wię­cey za­let w pol­skiey mo­wie, i zwol­na dbać prze­stał o eu­ro­pey­ską sła­wę. Daw­niey wi­rem wie­ku wcią­gnię­ty i on ro­zu­miał, ze tyl­ko po ła­ci­nie mą­drym bydź moż­na i war­to; pi­sy­wał wpraw­dzie wier­sze pol­skie, ale pra­wie same "Frasz­ki", czę­sto zbyt kro­to­fil­ne „kwo­li we­so­łym to­wa­rzy­szom”, by­naym­niey nie dla po­żyt­ku i sła­wy; lecz te­raz spoy­rzał bli­żey sie­bie, a głę­biey w przy­szłość; z ro­dzin­ne­go i do­mo­we­go wień­ca prze­szedł do na­ro­do­we­go koła i za­pra­gnął chlu­by pierw­sze­go pol­skie­go i na­ro­do­we­go po­ety. – Wy­ma­wia­ią mu nie­któ­rzy, że iey nie osię­gnął, a to dla tego, że lubo po pol­sku pi­sał, na­śla­do­wał wie­le z grec­kich i ła­ciń­skich po­etów; że na­wet do wła­snych utwo­rów ra­czey ich mi­to­lo­gicz­nych fik­cyi, n.

niź­li sła­wiań­skich bo­żyszcz i gmin­nych po­dań uży­wał; że na­resz­cie nie za­wsze była oy­czy­sta pie­śni iego treść. – Lecz w owym cza­sie, iak po­wszech­nie iest wia­do­mo, cała za­wo­ła­na mą­drość pi­śmien­na, wszyst­kie uzna­ne wzo­ry były w sta­ro­żyt­nych; pi­sa­li iuż Dan­te, Tass, Szek­spir, ale iesz­cze mało uwiel­bia­ni byli; zda­wa­ło się prze­to kra­io­wym uczo­nym: iż pierw­szym i ko­niecz­nym kro­kiem do oświa­ty na­ro­du było obe­znać go z klas­sycz­ne­mi dzieł­mi, z wy­obra­że­nia­mi sta­ro­żyt­nych, a to na­śla­du­jąc ie, lub prze­le­wa­iąc na ię­zyk oy­czy­sty. Moż­na na­zwać ten spo­sób my­śle­nia uprze­dze­niem, ale wol­noż nam po­tę­piać go, nam, któ­rzy po upły­nio­nych trzech wie­kach, tym ie­dy­nie przy­zna­ie­my ro­zum i edu­ka­cya, co po fran­cuz­ku umie­ią; a tam, gdzie są wid­ma, du­chy, cza­ry, tam iuż wi­dzi­my po­ezyą?

Z po­wo­dów rów­ney­że wagi za­szczyt ory­gi­nal­ne­go po­ety ską­po przy­zna­wa­nym bywa Ja­no­wi Ko­cha­now­skie­mu są prze­cie rze­czy w iego pi­smach, któ­re wy­dał sam z sie­bie nie na­śla­du­jąc ni­ko­go, a te są pra­wie nay­lep­sze. Po­ło­wa Pie­śni i Fra­szek iest iego wła­sna; Pro­po­rzec, Sa­tyr, Wtar­gnie­nie Ra­dzi­wił­ła, Pa­miąt­ka Ten­czyń­skie­mu i wie­le in­nych wier­szy wzo­ru nie mia­ły, a na­de­wszyst­ko So­bót­ki i Tre­ny, któ­re­by same ied­ne unie­śmier­tel­nić imie swe­go au­to­ra mo­gły, czyż nie są iego utwo­rem?– Po­etą oby­wa­te­lem był tak­że w ca­łem zna­cze­niu tego wy­ra­zu: rzad­kim przy­kła­dem i szczę­ściem wiey­skie i na­uko­we ży­cie umiał spo­ić z ży­ciem na­ro­du, z ży­ciem obec­nem; o każ­dey przy­go­dzie kra­iu wie­dział, każ­dy iego try­umf ośpie­wał, każ­dą opła­kał nie­do­lą; o każ­dem nad­uży­ciu i iego skut­kach prze­strzegł, nie szczę­dząc praw­dy sa­mym na­wet kró­lom. Do tey do­kład­ney wia­do­mo­ści o rze­czach pu­blicz­nych, trud­niey­szey za owych cza­sów niż dziś, kie­dy mamy ga­ze­ty, dzien­ni­ki i pocz­tę, do­po­ma­ga­li mu zna­ko­mi­ci i ucze­ni przy­ia­cie­le, z któ­ry­mi cią­głą i czę­stą utrzy­my­wał kor­re­spon­den­cyą *), i któ­rzy nie­kie­dy, ucie­ka­iąc od zgieł­ku dwo­ru i cię­ża­ru spraw pu­blicz­nych, za­ież­dża­li przed skrom­ny dom iego, a pod cie­niem ulu­bio­ney iego lipy, lub koło ia­sne­go ogni­ska roz­ma­wia­li z nim o kra­iu i li­te­ra­tu­rze, świa­tłe­go za­sie­ga­iąc zda­nia.

*) List po­wy­żey wspo­mi­na­ny do­wo­dzi tego; za­czy­na się tak: „Ille ego, qui qu­on­dam sin­gu­lis fere sep­ti­ma­nis ta­bel­la­rium ad te Var­so­viam mit­te­banr” Ja któ­ry nie­gdyś co ty­dzień pra­wie do cie­bie umyśl­ne­go po­sy­ła­łem do War­sza­wy, te­raz iuz rza­dziey pi­szę i to ok­ku­ren­tów (spo­sob­no­ści) cze­kam.

Lat kil­ka­na­ście rów­nie bło­gich iak uży­tecz­nych spę­dził Ko­cha­now­ski w swo­im Czar­no­le­sie Wstą­pie­nie na tron Ste­fa­na Ba­to­re­go, dziel­ność kró­la i wo­dza, iaką mo­nar­cha ten oka­zał: to co zro­bił, co zro­bić za­my­ślał, oby­wa­tel­ską roz­ko­szą i na­dzie­ią ser­ce Ko­cha­now­skie­go na­peł­nia­ły; na­cie­szyć się do­syć nie mógł tą kra­io­wą po­myśl­no­ścią z przy­ia­cioł­mi swy­mi; za­ciem­ły ią wnet do­mo­we nie­do­le. Smierć le­d­wie trzy­let­niey có­recz­ki, peł­ney cu­dow­nych pra­wie na wiek swóy za­let i zdol­no­ści, śmierć na­dob­ney Or­szul­ki, pierw­szem była iego ro­dzin­nem nie­szczę­ściem; uwiecz­nił ie ser­decz­ną wy­mo­wą oyca i po­ety w Tre­nach swo­ich. Stra­cił w krót­ce i dru­gą có­recz­kę Anne, a na­resz­cie przy­ia­cie­la w Ste­fa­nie Pod­lo­dow­skim, bra­cie żony swo­iey, bit­nym i śmia­łym wo­ia­ku. – Kie­dy wiel­ko­ścią tey ostat­niey stra­ty prze­ię­ty i sro­go-ścia krzyw­dy obu­rzo­ny, Ko­cha­now­ski po­ie­chał śpiesz­nie do Lu­bli­na do­ma­gać się spra­wie­dli­wo­ści od kró­la od­pra­wu­ią­ce­go tam­że sądy, ru­szo­ny na­gle apo­ple­xyą żyć prze­stał, d. 22 Sierp­nia, 1584 r. ma­iąc za­le­d­wie lat 54. – Zgon iego tak pięk­ny iak ży­cie, bo siłą szla­chet­nych uczuć spra­wio­ny, zgon rów­nie nie­spo­dzia­ny iak bo­le­sny dla cię­żar­ney żony i czte­rech nie­let­nich có­rek, zna­lazł od­głos ża­łob­ny w ser­cach ca­łe­go na­ro­du i u wie­lu za gra­ni­cą. Mało komu uda­ło się, po­dob­nie iak Ko­cha­now­skie­mu, nie obu­dzić prze­ciw so­bie, ani za­wi­ści, ani gnie­wu; we wszyst­kich spół­cze­snych iemu pi­sa­rzach same zna­cho­dzi­my tyl­ko dla nie­go po­chwa­ły, i żal naysz­czer­szy nad zbyt wcze­snem zey­ściem. Ja­koż iesz­cze w sile zdro­wia śpie­wak Czar­no­le­sia obie­cy­wał wie­le szczę­ścia ro­dzi­nie, wie­le chlu­by i po­żyt­ku kra­io­wi i nie mało pi­sać za­mie rżał. Syna, któ­re­go tę­sk­nie wy­glą­dał za ży­cia, do­pie­ro w parę mie­się­cy po śmier­ci uro­dzi­ła nie­szczę­sna zona; dała temu po­grob­ko­wi imie mę­żow­skie, i ów Jan Ko­cha­now­ski dru­gi, iuż przed uro­dze­niem sie­ro­ta, do­ró­sł­szy lat męz­kich, był ry­ce­rzem i po­etą, ale po­dob­no przy­sta­ła mu le­piey wu­iow­ska sza­bla od oy­cow­skiey lut­ni; wier­sze iego za­gi­nę­ły, pa­mięć męz­twa zo­sta­ła. W wy­pra­wie Cho­cim­skiey pięk­nie się od­zna­czył j w bi­twie pod Cer­kwią, w cza­sie wal­ney bi­twy, uniósł się z ta­kim za­pa­łem iż – oto­czo­ny od nie­przy­ia­cie­la był­by ży­cie utra­cił, gdy­by sam kró­le­wicz Wła­dy­sław na obro­nę iego nie był przy­śpie­szył. Twar­dow­ski w swo­im po­ema­cie *) wy­li­cza­iąc wo­dzów cią­gną­cych z mło­dym w ów czas sy­nem Zyg­mun­ta III. mówi tak­że:

Da­ley Jan Ko­cha­now­ski, któ­ry ce­cho­wa­ny,

W He­li­ko­nie z mu­za­mi, do­tąd się Fe­bo­wą

Ba­wił lut­nią, kor­wi­nom za­cnym swym nie nową,

Po­rzu­cił za­kąt wiey­ski, te­raz na po­ga­ny Od strun wdzięcz­nych do trą­by, od pió­ra do piki Obok mię­dzy dru­gie­mi sta­wa wo­iow­ni­ki.

Z czte­rech có­rek Ko­cha­now­skie­go, nay­star­sza Ewa, wy­da­ną zo­sta­ła, ta­koż iuż po iego zgo­nie, za Fi­łi­pa Owa­do-

*) Pod ty­tu­łem: „Wła­dy­sław IV.” Twar­dow­ski Sa­mu­el na­pi­sał kil­ka po­ema­tów hi­sto­rycz­ney tre­ści, i z tego wzglę­du dzie­ła iego są sza­cow­ne Ur. się 1600 – żył lat 60.

wskie­go. Kró­lo­wa Anna Ja­gie­lon­ka,wiel­biąc po­etę i czło­wie­ka za ży­cia, opła­ku­iąc go po śmier­ci, uczci­ła pa­mięć iego spo­so­bem god­nym swe­go ser­ca; wzię­ła pod opie­kę uko­cha­ną dru­ży­nę iego. Ona to uła­twi­ła za­męź­cie pier­wo­rod­ney iego córy, nada­iąc pań­stwu mło­dym znacz­ne do­bra na prze­ży­cie*). Trzech in­nych có­rek Ko­cha­now­skie­go los nie iest mi z pew­no­ścią zna­ny

*) Kto­by chciał do­wo­du urzę­do­we­go tego daru kró­lo­wey Anny, niech otwo­rzy me­try­ki ko­ron­ne 5 tam wy­czy­ta: "D. 8 czerw­ca 1598 w Byd­gosz­czy. Zyg­munt III po­twier­dza przy­wi­ley na wsi Ja­do­wo, Za­wiesz­czy­ty, Za­wa­dy i Wy­glą­da­ły, przez Anne Ja­gie­lon­kę Fi­li­po­wi Owa­dow­skie­mu i Ewie z Czar­no­la­su Ko­cha­now­skiey na prze­ży­cie nada­ny." A da­ley: "D. 6 lip­ca. Kon­sta­neya Au­stry­acz­ka ze­zwo­li­ła na ces­syą dóbr Ja­do­wa przez Fi­li­pa Owa­dow­skie­go na rzecz Jana Szu­łap­skie­go. -

**) Zda­ie się prze­cież, iż ied­na z nich poyść ani czas śmier­ci za­cney iego wdo­wy. Nie wia­do­mo na­wet, czy zło­żo­no iey zwło­ki obok uko­cha­ne­go męża, któ­ry, iak zdaw­na pra­gnął, tak był po­cho­wa­ny w Zwo­le­niu, w gro­bie ro­dzin­nym, obok ro­dzi­ców i Or­szul­ki swo­iey. Tam do dziś dnia wi­dzieć moż­na na­gro­bek iego z na­pi­sem i po­pier­siem, rów­nież iak ten, któ­ry oycu i mat­ce po­ło­żyć ka­zał.

Pi­sma Jana Ko­cha­now­skie­go dzie­lą się na ła­ciń­skie i na pol­skie; nie ty­ka­jąc pierw­szych iako dla mnie nie­do­stęp­nych, dru­gie przey­dzie­my w wy­iąt – mu­sia­ła za Lendz­kie­go; iest bo­wiem z r. 1651 dział mię­dzy Ada­mem i Ja­nem Lendz­kim, bra­cią, dzie­dzi­ca­mi Czar­no­la­su, któ­rzy tnat­ce swo­iey Ewie z Kło­czo­wa wdo­wie, (za­pew­ne sy­now­cy owey Ko­cha­now­skiej obo­wię­zu­ią się wy­pła­cać dwa razy do roku pew­ną sum­mę na iey utrzy­ma­nie. – Rzecz uwa­gi god­na iż ta sum­ma nie wy­no­si wię­cey niż 70 złp ów­cze­snych.

kacu, w ta­kiey pra­wie ko­lei, w ia­kiey są we wszyst­kich wy­da­niach mnie zna­nych, prócz w Bo­ho­mol­co­wem z r. 1768. – Nie wie­lu, pi­sa­rzy na­szych tyle razy tło­czy­ła pra­ssa, i ie­śli nie wszyst­kie pi­sma Jana Ko­cha­now­skie­go, to przy­naym­niey iego imie i nie­któ­re cel­niey­sze po­ezye na­wet na­szym mod­nym da­mom są zna­ne. Ato­li nie iest tyle czy­ta­nym ile bydż po­wi­nien*, nie ied­na mat­ka, któ­ra po utra­cie dzie­cię­cia nie­ia­kiey po­cie­chy i ob­ra­zu żalu swe­go w ob­cych szu­ka po­etach, Tre­nów iego nie zna; w nie ied­ney xiąż­ce do na­bo­żeń­stwa psal­my by­wa­ią in­ne­go prze­kła­du, i mło­dzież na­sza nie uczy się do­syć wier­szy iego na pa­mięć. Ko­cha­now­ski zaś pi­sarz ia­sny, iędr­ny, gład­ki, czu­ły i we­so­ły, nie raz de­li­kat­ny, za­wsze traf­ny i zwię­zły, nay­dziel­niey­by po­słu­żył do na­po­ie­nia mło­dzie­ży praw­dzi­wą pol­sczy­zną. Mło­de umy­sły, kar­mio­ne wcze­śnie tym zdro­wym i pier­wot­nym po­kar­mem, przy­swo­iły­by go so­bie i prze­mie­nił­by się im w na­tu­rę. Dla cze­góż tylu Po­lkom fran­cuz­czy­zna ła­twą iest i miłą? oto nay­wię­cey dla tego, że z dzie­ciń­stwa czy­ta­ią w tym ię­zy­ku do­brze na­pi­sa­ne xiąż­ki, wier­szy uczą się; ztąd gład­kie i wła­ści­we ob­ro­ty słów, iuż utwo­rzo­ne a zwięź­le od­da­ne zda­nia i my­śli zo­sta­ią im w pa­mię­ci, i z cza­sem maią ie za wła­sne; zda­rza się tez bar­dzo czę­sto: ii taka, co ucho­dzi za ro­zum­ną i wy­mow­ną, kie­dy pi­sze i mówi po fran­cuz­ku, wca­le inną się oka­zu­ie po pol­sku; a przez samą próż­ność nie lubi wła­sne­go ię­zy­ka i skła­da na iego mnie­ma­ne ubóz­two wła­sny nie­do­sta­tek.

Oce­niać tu, za­le­cać i roz­bie­rać dłu­żey pism Jana Ko­cha­now­skie­go nie będę; po­chwa­la, się one same nay­le­piey w oczach tych, któ­rzy te Wy­iąt­ki prze­czy taią, a wię­cey iesz­cze przed tymi, któ­rzy ca­łość dzieł iego po­znać ze­chcą. Wy­da­dzą one tak­że nad to wszyst­ko, com ze­brać i po­wie­dzieć tu mo­gła, całą za­le­tę Jana Ko­cha­now­skie­go iako czło­wie­ka. – Nim ied­nak do owych Wy­iąt­ków przy­stą­pię, nie­mo­gę się wstrzy­mać od za­pi­sa­nia tu choć ied­ney uwa­gi, nad róż­ni­cą nie­zmier­ną, iaka iest w wie­lu wzglę­dach mię­dzy Ko­cha­now­skim i Re­iem; róż­ni­ca o któ­rey nie my­śla­łam by­naym­niey, bio­rąc się do przed­sta­wie­nia ich obu­dwóch, a któ­ra, pi­sząc o nich, iuż nie raz mi się na­strę­czy­ła. Bied­ny Rey nig­dzie w ca­łem dzie­le swo­iem nie wspo­mniał ani o so­bie ani o swo­ich; źle wy­cho­wa­ny, dłu­go nie­uk i błą­dzą­cy, wy­śmia­ny, spo­twa­rzo­ny, zna sie­bie; ni gdzie się też nie po­da­ie za przy­kład ani się chwa­li, i nikt się temu nie dzi­wi. – Ko­cha­now­ski prze­ciw­nie, bar­dzo czę­sto mówi o so­bie, iako wzór się sta­wia, nie tyl­ko na zonę, na dzie­ci, ale na­wet na wio­skę, na dom swóy, na drze­wo ulu­bio­ne, po­łysk nie­śmier­tel­no­ści rzu­ca, ro­ku­ie so­bie sła­wę nie­prze­ży­tą, imię u ob­cych i u po­tom­nych gło­śnem prze­wi­du­ie i nikt się temu nie dzi­wi, bo każ­dy wi­dzi, że i on zna się na so­bie. Tak­to czę­sto nie do­syć na da­rach przy­ro­dze­nia, aże­by wy­yść na czło­wie­ka – po­trze­ba iesz­cze szczę­śli­we­go wy­cho­wa­nia, po­rząd­ney na­uki i usta­lo­ne­go opi­nią dru­gich sza­cun­ku sa­me­go sie­bie. – Do wy­pi­sów o tyle ob­szer­nych z dzieł Jana Ko­cha­now­skie­go O ile tyl­ko moż­na było, do­łą­czo­nych iest w koń­cu kil­ka uryw­ko­wych wy­iąt­ków, umyśl­nie dla na­ucze­nia się ick na pa­mięć. Rów­nie iak w koń­cu wy­pi­sów z nZy­wo­ta czło­wie­ka po­czci­we­go" iest po­ło­żo­ny spis prze­sta­rza­łych wy­ra­zów i ob­ro­tów; da­le­ko ied­nak mniey ich się zna­cho­dzą w Ko­cha­now­skim niż w Reiu; i te co są, zda­ią się bydż uży­te nay­czę­ściey dla har­mo­nii lub rymu. Lubo ci oba pi­sa­rze zu­peł­nie są ied­no­cze­śni, i lat tył­ko kil­ka­na­ście iest prze­dzia­łu w ich wie­ku i roku pierw­sze­go wy­ga­nia prac: prze­cież Ko­cha­now­ski, na­wet co do ię­zy­ka, o kil­ka­dzie­siąt lat póż­niey­szym się zda­ie, i czy­ta­iąc go, wtó­ru­ie się chęt­nie owe­mu zda­niu o nim Pa­proc­kie­go w "Her­bach ry­cer­stwa pol­skie­go." "Jan Ko­cha­now­ski z grec­ki­mi, ła­ciń­skie­mi po­ety, któ­re on wiek sta­ry za na­przed­niey­sze li­czył, po­rów­nał; a w na­szym pol­skim ię­zy­ku przed nim nig­dy, a po nim trud­no o ta­kie­go, coby z nim po­rów­nać miał."

W y i ą t k i z Pism wier­szem i pl0z? Jana Ko­cha­now­skie­go wy­da­nych ra­zem w Kra­ko­wie r. 1S8S, pra­C2 Jaoa Ja­nu­szow­skie­go.

Czte­ry Księ­gi pie­śni.

Wier­sze Ko­cha­now­skie­go na­zwą pie­śni ozna­czo­ne, są po­ezye li­rycz­ne róż­ney mia­ry i tre­ści, w czte­rech xię­gach za­war­te. Czy­ta­jąc ie z uwa­gą, po­znać ła­two, iź nie są dru­ko­wa­ne w ta­kiey ko­lei iak pi­sa­ne były, wie­le z nich po­waż­nych doy­rza­ło­ścią my­śli i lat umiesz­czo­no na po­cząt­ku: inne, błysz­czą­ce wio­sną wie­ku i ser­ca, po­ło­żo­no na koń­cu – Nie­któ­re z tych pie­śni

II. 3

są po­boż­ne, po­li­tycz­ne, wspa­nia­łe; nie­któ­re lek­kie, we­so­łe, mi­ło­sne – wszyst­kie prze­cież są pięk­ne; bo Ko­cha­now­ski bę­dąc szcze­gól­niey na­śla­dow­cą i lu­bow­ni­kiem Ho­ra­ce­go, iego ro­dzay po­ezyi nay­wię­cey mi­ło­wał i w nim był naysz­cze­śliw­szy. – Ze stu prze­szło pie­śni dla róż­nych przy­czyn za­le­d­wie kil­ka­na­ście wy­pi­sa­nych tu zo­sta­ło, po­rząd­kiem przy­ie­tym przez Ja­nu­szow­skie­go i in­nych wy­daw­ców."

1. Sza­cu­nek do­brey żony.

Może kto rgką sła­wy do­stać w boiu, Może wy­mo­wą i rzą­dem w po­ko­iu: Lecz ie­śli zona męża nie ozdo­bi, Mąż próż­no robi.

Kto z go­spo­dar­stwa, a kto zaś z wy­słu­gi Zbie­rze pie­nią­dze, i z ku­piec­twa dru­gi;

Je­śli się żona nie przy­ło­ży kte­mu, Zgi­nąć wszyst­kie­mu.

Zona uczci­wa ozdo­ba mę­żo­wi I nay­pew­niey­sza pod­po­ra do­mo­wi; Na niey rząd wszy­stek: swe­go męża ona Gło­wy ko­ro­na.

Ona mę­żo­wym kło­po­tom za­bie­ga, I iego wcza­su na wszyst­kiem prze­strze­ga; Ona wy­wa­bić tro­skę umie z gło­wy Słod­kie­mi sło­wy.

Ona dzia­tecz­ki oy­co­wi po­dob­ne Ro­dzi; zkąd ro­sną po­cie­chy osob­ne; Ani iuż spad­ków upa­tru­ią krew­ni Dzie­dzi­ca pew­ni.

Trzy­kroć szczę­śli­wy,któ­re­mu ty zda­rzysz Ten zwią­zek, Pa­nie! Ale zły to­wa­rzysz Odey­mie wszyst­ko; że tro­ski w pół wie­ka Zgry­zą czło­wie­ka.

2. Z oko­licz­no­ści wez­bra­nia rze­ki Wil­ny, opie­wa po­top.

Prze­ciw­ne chmu­ry słoń­ce nam za­kry­ły, I nie po­god­ne desz­cze po­bu­dzi­ły; Wody z gór szu­mią, a pie­ni­sta Wil­na Juz brze­gom sil­na.

Strach pa­trzeć na to czę­ste po­ły­ska­nie; A prze to sro­gie ob­ło­ków trza­ska­nie, Kła­dą się lasy, a pio­run gdzie zmie­rzy, Złe nie ude­rzy.

Za­kła­day ko­rab, cie­śla na­uczo­ny! A kto wie ie­śli nie wro­cą się ony Nie­szczę­sne cza­sy, kie­dy po­wódż była Świat za­to­pi­ła.

Sześć nie­dziel wten­czas deszcz lał nie prze­sta­iąc, A zie­mia nowe zrzó­dła po­bu­dza­iąc Rzek przy­mna­ża­ła, tak, iż mor­skie wały Wy­lać mu­sia­ły.

Z ludź­mi po­spo­łu i mia­sta i gro­dy Nie­uśmie­rzo­ne za­to­pi­ły wody. Nie wy­sie­dział się pa­sterz z by­dłem wca­le. Na żad­ney ska­le.

Ryby po gó­rach wy­so­kich pły­wa­ły, Gdzie le­d­wie przed­tem pió­ra do­na­sza­ły Męż­ney or­li­ce; gdy do mi­łych dzie­ci Z ob­ło­wem leci.

Ale na ten czas i mat­kę i syny Po­żar­ła woda i wszy­stek źwierz iny. Sam Noe zo­stał, przy nim żona tyl­ko A dzia­tek kil­ko.

Nie­ży­zne w cno­tę to tam były lata, Gdzie le­d­wo ie­den ze wszyst­kie­go świa­ta Na­le­zion, co go Bóg wca­le za­cho­wał Gdy nie­rząd pso­wał.

Ten bę­dąc z ła­ski Pań­skiey ostrze­żo­ny Zbu­do­wał so­bie ko­rab nie­zmie­rzo­ny,

Na któ­rym pły­wał cza­su złey przy­go­dy, Po wierz­chu wody.

A wszy­scy in­szy, na­gle za­gar­nie­ni, I w głę­bo­ko­ściach mor­skich za­to­pie­ni. Nie­bo a mo­rze, te dwie rze­czy były Świat za­to­pi­ły.

A kie­dy się iuż pra­wie do­syć sta­ło Pań­skie­mu gnie­wu, po­tro­sze spa­da­ło Wiel­kie­go mo­rza; aż za cza­sem ska­ły Z wody wy­y­źrza­ły.

Po­tym i zbyt­nie za­war­ły się zdro­ie, A by­stre rze­ki wpa­dły w brze­gi swo­ie; Zie­mia ku słoń­cu peł­ne cięż­kiey rosy Roz­wi­ła wło­sy.

A tru­py w koło strasz­li­we le­ża­ły, Lu­dzie i by­dło, wiel­ki źwierz i mały; Peł­ne ich mo­rza, peł­ne brze­gi były, Boga ru­szy­ły.

I rzekł No­emu: "Już te­raz na zie­mię „Wy­stę­puy śmie­le i z tobą twe ple­mie… nOto ią zno­wu przy­odzie­ię w lasy ”Na wiecz­ne cza­sy.

„I bę­dzie iako po te lata wszyst­ki ”Zie­mia da­wa­ła wsze­la­kie użyt­ki; "Mnóż­cie się! niech świat spu­sto­sza­ły wszę­dzie, "Zno­wu osię­dzie.

" A w tym upew­niam każ­dą żywą du­szę, "Że nig­dy po­tem ta­kich wód nie wzru­szę. "Któ­re­by mia­ły zie­mię opa­no­wać "I świat ze­pso­wać.

"Wło­żę na nie­bo zna­ko­mi­tą prę­gę, "Któ­rą gdy uy­źrzę wspo­mnę na przy­się­gę: "Że mam ha­mo­wać nie­zwy­czay­ną wodę! " I nie za­wio­dę."

Po­mni się lut­ni! nie two­iey to gło­wy, Wspo­mi­nać Boga ży­we­go roz­mo­wy.

Każ ty nam za­sieść przy cie­płym ko­mi­nie Aż zły czas mi­nie.

3. ?le do­piiać się przy­ia­cie­la.

Chce­cie­li słu­chać, po­wiem wam swe zda­nie

Na czym za­le­ży do­bre za­cho­wa­nie. Ale w czas wiedz­cie, że nie dzier­żę z temi, Któ­rzy pry­ia­cioł szu­ka­ia… peł­ne­mi.

Trud­no­by się tam mi­łość ro­dzić mia­ła, Gdzie swar, gdzie zwa­da gniaz­do swe usła­ła.

Trud­no ma uro­óść, co kie­dy nie­bacz­nie I bez roz­my­słu szum­na gło­wa za­cznie.

Cno­ta nad wszyst­ko: a skar­bu więk­sze­go Nad przy­ia­cie­la nie masz uprzey­me­go. Kto się w taki skarb do­brze za­po­mo­że, Póki żyw upaść w ubóz­two nie może.

Ale po­cząw­szy od stwo­rze­nia świa­ta Aż po te na­sze osta­tecz­ne lata: Le­d­wie par kil­ka w dzie­iach opi­sa­no, kto­re za pra­we przy­ia­cio­ły mia­no.

A my się tego pi­wem do­pić chce­my? Za­praw­dę lek­ce przy­iażń sza­cu­ie­my.

4. Mo­dli­twa o deszcz.

Wsze­go do­bre­go Daw­ca i Sza­fa­rzu wiecz­ny,

To­bie zie­mia spa­lo­na przez ogień sło­necz­ny

Mo­dli się dżdża, i smęt­ne zio­ła po­chy­lo­ne I na­dzie­ia ora­czów, zbo­ża upra­gnio­ne!

Sci­śni wil­got­ne chmu­ry świę­tą ręką swo­ią, A one su­chą zie­mię i drze­wa na­pcią, Ogniem zię­te. O! Któ­ry, z su­chey ska­ły zdro­ie

Nie­sły­cha­ne po­bu­dzasz, okaz dary swo­ie!

Ty noc­ną rosę spusz­czasz; ty do­stat­kiem hoy­nym

Ży­wey wody do­da­wasz rze­kom nie­spo­koy­nym.

Ty prze­pa­ści na­sy­casz i ła­ko­me mo­rze; Ztąd gwiaz­dy żyw­ność maią i ogni­ste zo­rze.

Kie­dy Ty chcesz, wszy­stek świat po­wo­dzią za­to­nie;

A kie­dy chcesz od ognia, iako pió­ro spło­nie.

5. Po­chwa­ła zna­ko­mit­szych Kró­lów Pol­skich.

Kto mi dat skrzy­dła, kto mię odział pió­ry, I tak wy­so­ko po­sta­wił, że z góry Wszy­stek świat wi­dzę, a sam iako trze­ba Ty­kam się nie­ba.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: