Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Projekt handlu kabardyńskimi końmi - ebook

Wydawnictwo:
Seria:
Data wydania:
5 listopada 2014
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Projekt handlu kabardyńskimi końmi - ebook

Piszę o rzeczach, które się stały, i to w takim porządku, w jakim się stały. Albo w porządku, w jakim je sobie przypominam. Ponieważ nic nie wymyślam, mam niewielką swobodę komponowania treści. Muszę czekać, aż zdarzenia poukładają się i powiążą same. Ale nie znaczy to, że napisałem po prostu dziennik podróżny. Wydaje mi się, że faktycznie – zdarzenia poukładały się w opowieść rzucającą pewne światło również na inne sprawy.

Krzysztof Środa

Projekt handlu kabardyńskimi końmi to szczególny dziennik podróży na Kaukaz. Wyprawa, która ma się skończyć sprowadzeniem wyjątkowo wytrzymałej rasy koni kabardyńskich do Polski, staje się pretekstem do przedstawienia gry pamięci. Książka zdobyła Nagrodę Literacką Gdynia w kategorii eseistyki (2007).

Tę książkę, wyobrażam sobie, mogliby pisać Tomek Sawyer z Huckleberrym Finnem, tyle że już po fakultecie, zapewne filozoficznym. Jest w niej coś wiecznie chłopięcego, autentycznie otwartego na świat – radosne marzenia o wielkiej podróży i niezwykłych, nierealnych czynach. Jest coś marginalnego, niezawierającego ze światem paktu na powagę; rodzaj outsiderstwa, ciepłego dandyzmu. I jest zarazem w całkowitej niekonkluzywności wszystkich rzeczy, którą Środa sugeruje, ukryty, ale mocny, bardzo osobliwy dyskurs o istnieniu.

Marek Bieńczyk, „Dziennik”

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7536-891-8
Rozmiar pliku: 958 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Ale jeśli Jorge Luis Borges miał rację, przypuszczając, że jest zawsze ktoś, kto wie, ile ptaków przeleciało w stadku, którego nie zdążyliśmy przeliczyć, to wolno mi się poddać i zaprzestać powtarzania. Jeśli Borges miał rację, ten ktoś wie nie tylko, ilu nas tam było i kogo brakowało, ale także to, o czym każdy z nas myślał i czego się obawiał, patrząc na spokojne morze. Przychodzi mi nawet do głowy, że skoro jest ktoś, kto wie to wszystko z dokładnością do najdrobniejszego szczegółu – każdego wypalonego papierosa i każdej przelotnej nawet myśli bądź obawy – to jest tak, jakbyśmy wciąż tam stali, wysypując piasek z butów, rozglądając się niepewnie po plaży i zastanawiając, kiedy wreszcie przyjedzie nasza ciężarówka.

Niejasna sytuacja na kontynencie

Kiedyś w przyszłości ktoś może będzie chciał wiedzieć, którędy wtedy szedłem. Wszystkiego jednak nie chcę napisać. Więc szedłem przez jakieś pole. W bruzdach ziemi leżały resztki śniegu, a ja myślałem sobie, że kiedy za chwilę zobaczę się z Heńkiem, poproszę go, żeby raz jeszcze opowiedział mi, jak przewiduje pogodę na podstawie swoich snów o rybach. Przyszło mi do głowy, że jest to coś wartego zapisania. Ale zaraz później, jak podmuch wilgotnego wiatru, tknęła mnie obawa, że Heniek może już nie żyć, a wtedy nie dowiem się tego ani ja, ani nikt inny. Nie miałem powodów, by spodziewać się jego śmierci – widzieliśmy się przed niespełna miesiącem – ale przecież myśli tego rodzaju potrafią pojawiać się bez żadnej dającej się wyśledzić przyczyny. Zacząłem iść szybciej.

Kiedy wsiadałem do samochodu, miałem już przygotowany wariant awaryjny. Jeśli okaże się, że Heniek nie żyje, napiszę historię o tym, jak znikają w niepamięci rzeczy, których nie słucha się uważnie, kiedy jest na to pora. I zaraz potem zawstydziłem się, bo zdałem sobie sprawę, jak wielkie szkody wyrządziłem swojemu umysłowi, zajmując go zbyt długo literaturą. I pomyślałem, że trzeba będzie dać sobie z tym spokój.

Heniek nie umarł. Jak zwykle krzątał się po małej kuchni, czepiając się krawędzi stołu, rantu pieca, oparcia krzesła, a czasem podpierając się drewnianą laską, którą sam wystrugał z zakrzywionej gałęzi. Ale tak było już od lat – odkąd choroba kręgosłupa weszła w nowe, bardziej dokuczliwe stadium – i tak pewnie będzie jeszcze przez lata.

Dowiedziałem się tego, czego chciałem się dowiedzieć. System przepowiadania pogody okazał się prosty i intuicyjny. Kiedy śnią się ryby żywe, należy spodziewać się mrozu. Jeśli ryby są martwe, jest to zapowiedź roztopów – tym gwałtowniejszych, im dalej posunięty jest rozkład ich ciał. Zasada ta nie jest wprawdzie uniwersalna (mnie na przykład zawsze śnią się ryby pływające jeszcze w wodzie), ale Heniek twierdzi, że sprawdzała się nie tylko w jego przypadku. Stosowała ją również jego matka. Nie wiem – i nie dowiem się – czy jej wiedza o interpretacji marzeń sennych dotyczyła również innych znaków i symboli. W każdym razie nie odczytała we śnie żadnego ostrzeżenia przed samochodem, który zabił ją na przejściu dla pieszych przed dworcem w Olecku.

Jeśli wszystko to opisuję, nie bacząc na szkody, jakie wyrządzam w ten sposób swojemu umysłowi, robię to tylko dlatego, że koniec końców może się przecież okazać, że Borges nie miał racji. Chociaż jak miałoby się to okazać – albo jak mogłoby się okazać coś przeciwnego – nie wiadomo.5 stycznia 2003

Nie liczy się. Przejechałem mnóstwo kilometrów, przekroczyłem dwie granice, widziałem wielką rzekę Don, Morze Azowskie i Salskie Stepy, ale nie byłem po drugiej stronie gór. Gorzej – nie byłem nawet w górach. Zobaczyłem je tylko z daleka – biały, rozcięty na wierzchołku trójkąt Elbrusu i cofniętą nieco w głąb krajobrazu ścianę Wielkiego Kaukazu – tak jak widzi się Tatry z Czarnego Dunajca, Poronina, a może nawet spod Nowego Targu.

Teoretycznie byłem w Azji. Geografowie poprowadzili granicę między kontynentami wzdłuż Obniżenia Kumsko-Manyckiego, wiele kilometrów na północ od łańcucha gór. Nie bez przyczyny. Dziś płyną przez nie dwie niezbyt duże rzeki, każda w inną stronę, ale kiedyś było ono dnem cieśniny morskiej, która łącząc Morze Czarne z Kaspijskim, oddzielała od siebie dwa lądy. Tamtych czasów nie pamiętali jednak z pewnością geografowie – również starożytni. Ja nie pamiętam ich tym bardziej i dlatego dla mnie Azja zaczyna się dopiero po drugiej stronie wielkiej grani, do której nie udało mi się nawet zbliżyć. Więc się nie liczy.

Od mojego powrotu z północnego Kaukazu minęły zaledwie dwa miesiące. Zdążył się już zacząć nowy, 2003 rok, spadł śnieg, a jeziora na Mazurach pokryły się dwudziestocentymetrowym lodem. Nie zaskakując nikogo, dobiegły końca słynne kopenhaskie negocjacje, co oznacza, że zostałem, razem z moim krajem, jeszcze mocniej niż dotychczas, osadzony w strukturze Starego Kontynentu. Dzień stał się tak krótki, że czasem można go nie zauważyć. O tej porze roku zaczyna się rozumieć, że myślenie o podróży, która nie jest podróżą do ciepłych krajów, nie ma najmniejszego sensu – obojętne, czy miałaby być wspomnieniem, rzeczywistością czy też niezobowiązującym projektem. A ciepłe kraje, tak jak prawdziwa Azja, zaczynają się po drugiej stronie gór.

10 stycznia 2003

Znowu więc, tak jak kiedyś, badam mapy i przewodniki turystyczne, wysłuchuję z uwagą międzynarodowych prognoz pogody, wpisuję nazwy geograficzne w okienka internetowych wyszukiwarek. Przez jakiś czas wahałem się, ale teraz już chyba wiem. Armenia.

Dlaczego nie egzotyczny, bo muzułmański przecież Azerbejdżan? Dlaczego nie rozpostarta między granią wielkiego Kaukazu a ciepłym morzem Gruzja? Szykuję się do opuszczenia kontynentu, a wybieram jeden z nielicznych, obok Gruzji właśnie, ocalałych w Azji skrawków chrześcijańskiej Europy. Gorzej – wybieram kraj najzimniejszy, bo położony niemal w całości w górach i jako jedyny ze wszystkich trzech oddalony od łagodzących klimatyczne ekstrema mórz.

Niewiele wiem o Armenii. Ale miesiąc temu wiedziałem jeszcze mniej – chociaż i tak sporo w porównaniu z wiedzą, jaką miałem o tym kraju dwa lata wcześniej. Gdyby wtedy ktoś zapytał mnie o Armenię, potrafiłbym powiedzieć tylko tyle, że robi się tam dobry koniak. Zapytany o zamieszkujący ją naród, przypomniałbym sobie, że na początku ubiegłego wieku Turcy zabili wielu Ormian, ale nie potrafiłbym powiedzieć, kiedy dokładnie i dlaczego tak się stało ani ilu ludzi zginęło. Możliwe, że wspomniałbym również o górze Ararat, kojarzącej mi się z jednej strony z Biblią, z drugiej zaś z etykietą armeńskiego koniaku, i upierałbym się, niesłusznie, że znajduje się ona w Armenii właśnie. O tym, że Ararat należy dziś do Turcji, warto wiedzieć choćby po to, by nie łudzić się, że złe uczynki nigdy nie przynoszą korzyści.

Niby nic, ale już te dwie informacje wystarczają, by wzbudzić sympatię. Być może również trzecie skojarzenie, chociaż błędne, także ma w tym swój udział. Łącząc w myślach Armenię z Araratem, sprawiłem, że jej nazwa zyskała dla mnie historyczny wymiar sięgający czasów zdumiewająco zamierzchłych – może nie samego początku świata, ale z pewnością początków cywilizacji.

Od lat bywam co jakiś czas na zamienionym w wielkie targowisko Stadionie Dziesięciolecia. Wśród rozmaitości typów ludzkich można tam czasem wypatrzyć śniade twarze o niezwykle regularnej oprawie oczu – równie uderzającej u mężczyzn, jak i u kobiet – oraz rysach przywodzących na myśl bizantyjskie ikony. Zawsze, kiedy zdarzało mi się je widzieć, kojarzyłem je z Armenią. Niewykluczone, że i w tym przypadku niesłusznie. Dziś, kiedy już wiem, jak wyglądają karaczajewskie kobiety – za radą Janusza przyglądałem im się z wielką uwagą podczas przechadzki po Kisłowodzku – zdaję sobie sprawę, że na Kaukazie cudowny kształt oczu o niczym nie świadczy. Nie w tym jednak rzecz, czy miałem rację. Znacząca była instynktowna gotowość do kojarzenia dostrzeżonego w ludzkiej twarzy ponadczasowego piękna z krajem, o którym wiedziałem tak niewiele.

Przy pierwszej, bardzo pobieżnej lekturze przewodnika Kaukaz Grażyny i Andrzeja Miłoszów, Armenii poświęciłem jednak niewiele uwagi. Licząc się z możliwością wyjazdu w okolice Piatigorska i Mineralnych Wód, skupiłem się głównie na części poświęconej Kaukazowi Północnemu. Jeśli chodzi o Zakaukazie, w tamtym czasie bardziej interesowała mnie Gruzja – ojczyzna słynnych, lecz na naszym rynku notorycznie niedostępnych win.

Z wiadomości dotyczących Armenii zapamiętałem dwie rzeczy. Zapamiętałem, że w kraju tym, na wysokości dwóch tysięcy metrów, znajduje się wielkie jezioro Sewan, którego krystaliczne wody pozostają zimne nawet w czasie letnich upałów, i że mimo historycznych kataklizmów przetrwała tu od czasów starożytnych wspaniała tradycja obróbki kamienia. Ponieważ w tym czasie myślałem o tym, żeby zostać kamieniarzem, tę drugą informację, wraz z opowieścią Janusza o różnych odcieniach wulkanicznego tufu, z którego zbudowane są armeńskie miasteczka, zanotowałem pilnie w pamięci – chociaż już wtedy przeczuwałem, że nie zrobię z niej praktycznego użytku.

21 lutego 2003

Na Kaukaz wyjeżdżałem w nastroju przede wszystkim literackim. Do kieszeni krótkiej jesionki zapakowałem poręczny notes, w którym obiecywałem sobie zapisywać wszystko albo prawie wszystko, co uda mi się dostrzec przez okno samochodu. (Kim bowiem jestem – mówiłem sobie – by na bieżąco rozstrzygać, co będzie, a co nie będzie warte odnotowania w czasie wędrówki przez nieznane kraje?) Ale podróż miała również inny, jawnie materialistyczny aspekt, wybierałem się w nią bowiem z Januszem, który po raz kolejny, setny być może, ruszał w tamtą stronę, by wzorem dawnych podróżników zawładnąć bogactwami Wschodu. Ja jednak, postawiwszy ostatnią kropkę w książce, która okazała się zaledwie wstępem do opisu tej wyprawy, szukałem czegoś więcej.

Czyżbym nie wiedział, że tego rodzaju egzaltacja nie sprzyja powadze myślenia, nie mówiąc już o literaturze? Kilka niedokończonych zdań, jakie dziś mogę odczytać w moim podróżnym notesie, dowodzi, że faktycznie – nie wiedziałem o tym. Na szczęście już na samym początku podróży pojawiły się drobne wprawdzie, lecz irytujące przeciwności losu, które sprawiły, że ów niezdrowy nastrój zniknął, by – przynajmniej przez dwa kolejne tygodnie – nie powracać.

Wyjechałem z Warszawy do Suwałk popołudniowym pociągiem, żeby następnego dnia o świcie wsiąść do samochodu i pojechać dalej na wschód – najpierw do Mosk­wy, a potem, prosto w dół mapy, na południe. Był koniec października, świeciło słońce, a ja stałem w korytarzu pociągu, wyglądałem przez okno i dziwiłem się, że droga na Kaukaz okazała się prowadzić przez Rembertów, gdzie – wtedy nic jeszcze o tym nie wiedząc – spędziłem pierwsze trzy lata mojego dzieciństwa. Trudno było nie podejrzewać, że ten zbieg okoliczności kryje w sobie jakieś symboliczne znaczenie, ale też równie trudno było odgadnąć jego właściwą wymowę.

Zamiast jednej nocy spędziłem w Suwałkach trzy dni. Czekaliśmy, aż okoliczności ułożą się w konfigurację nadającą naszemu przedsięwzięciu minimum sensu. W zasadzie czekaliśmy na próżno. Ale błahe czynności, którymi udało nam się wypełnić ten czas, spowodowały, że chorobliwe ożywienie, jakie ogarnęło mnie w trakcie przygotowań do wyjazdu, ustąpiło miejsca znużeniu. Zmieniła się też pogoda – niebo zachmurzyło się i zaczął wiać zimny, nieprzyjemny wiatr. Trzeciego dnia wieczorem wsiedliśmy do samochodu i pojechaliśmy do Warszawy. Nie była to jednak, jak mogłoby się zdawać, kapitulacja, lecz tylko zmiana planów. Po kilku godzinach snu ruszyliśmy dalej – przez Lublin, a potem Hrubieszów, do przejścia granicznego w Zosinie, gdzie praktycznie bez żadnej kolejki wjechaliśmy na Ukrainę.

Był koniec października. Padający od rana deszcz zamienił się w mokry śnieg, a drzewa, których liście nie zdążyły jeszcze pożółknąć, zrobiły się białe. Tak wyjeżdżałem na Kaukaz po raz pierwszy.

Reszta tekstu dostępna w regularniej sprzedaży.WYDAWNICTWO CZARNE sp. z o.o.

www.czarne.com.pl

Sekretariat: ul. Kołłątaja 14, III p., 38-300 Gorlice

tel. +48 18 353 58 93, fax +48 18 352 04 75

e-mail: [email protected], [email protected],

[email protected], [email protected], [email protected]

Redakcja: Wołowiec 11, 38-307 Sękowa

tel. +48 18 351 00 70

e-mail: [email protected]

Sekretarz redakcji: [email protected]

Dział promocji: ul. Hoża 42/1, 00-516 Warszawa

tel./fax +48 22 621 10 48

e-mail: [email protected], [email protected],

[email protected], [email protected]

Dział marketingu: [email protected]

Dział sprzedaży: [email protected],

[email protected], [email protected]

Audiobooki i e-booki: [email protected]

Skład: d2d.pl

ul. Sienkiewicza 9/14, 30-033 Kraków, tel. +48 12 432 08 52

e­-mail: [email protected]

Wołowiec 2014

Wydanie II
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: