Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Prosiaczek Fryderyk. Wielka wojna o imbryk - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
19 marca 2014
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Prosiaczek Fryderyk. Wielka wojna o imbryk - ebook

Na farmę państwa Beanów przybywa młodszy kuzyn Fryderyka, prosiaczek imieniem Weedly. Młodzieniec jest, jak na świnkę, szalenie nieśmiały. Jinx, kot, który nader często myli odwagę z brawurą, postanawia zaopiekować się gościem i wyleczyć go z nieśmiałości. Kot jako wychowawca prosiaczka nie sprawdza się jednak najlepiej...

Kategoria: Powieść
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7686-265-1
Rozmiar pliku: 9,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

I

Kot Jinx siedział na brzegu strumyka, który przepływa przez farmę pana Beana. Właśnie zjadł kolację i czekał na prosiaczka Fryderyka. A Fryderyk się spóźniał. Jinx siedział więc i poruszał tylko z wolna ogonem. Potem zaś poruszył nim szybciej. Przyszło mu bowiem na myśl, że jeżeli ogon poruszać się będzie szybciej, czas też zacznie płynąć szybciej. Próbował tak i tak, kilka razy, ale nie zdołał stwierdzić na pewno, jak to jest z tym upływem czasu, podwinął więc w końcu ogon pod siebie i zaczął myć pyszczek. Umył pyszczek, łapki i brzuszek, a potem próbował umyć grzbiet między łopatkami. Starał się sięgnąć tam na różne sposoby. Owszem, był w stanie wykręcić łepek do tyłu w sam raz, żeby zobaczyć zakurzone futerko, ale nie zdołał dosięgnąć go języczkiem. Skręcał się i skręcał, aż w końcu się przewrócił.

Wstał natychmiast, żeby spróbować jeszcze raz i wtedy nagle zamarł w bezruchu. Spojrzał groźnie na stokrotkę, która wychylała się z pęku trawy i patrzyła z góry. Miał wrażenie, że stokrotka się z niego śmieje. Kiedy jednak rzucił jej surowe spojrzenie, skinęła tylko główką i odpowiedziała mu pozbawioną wyrazu, raczej niemądrą miną – jak to stokrotki.

Jinx przechadzał się przez jakiś czas tam i z powrotem wzdłuż brzegu.

– Gdzie jest ten prosiak? – odezwał się. – Pewnie znów pogrążył się w swoich wierszach i czas przestał dla niego istnieć. Do licha z tymi poetami!

Westchnął, usiadł znowu, spoglądając na wodę. Zaczął rozmyślać o strumyku. Strumyk płynął najpierw przez las, potem wzdłuż jego brzegu, a następnie przecinał pastwisko i wpadał do kaczego stawu, by wypłynąć z niego po drugiej stronie. A potem wił się tu i tam, mijał zabudowania farmy, dawał nura pod mały mostek i odpływał dalej w szeroki świat. Tutaj był całkiem głęboki. Jinx wychylił się, próbując zobaczyć, co znajduje się na dnie, dojrzał jednak tylko odbicie własnego pyszczka. Co prawda, widok ten wcale nie wydał mu się niemiły.

– Wcale a wcale – rzekł Jinx sam do siebie. – Wręcz przeciwnie. Niełatwo byłoby znaleźć drugi taki pyszczek, choćby pod względem korzystnego wyglądu. – To powiedziawszy, zajął się przybieraniem najkorzystniejszych wyrazów pyszczka.

Próbował właśnie wyglądać jak Jerzy Waszyngton i Juliusz Cezar w jednej osobie, kiedy wydało mu się, że widzi poruszające się pod powierzchnią wody dwa cienie. Przyjrzał się uważniej i dostrzegł dwie płocie, które gapiły się na niego. Uśmiechały się wesoło i prześmiewczo machały płetwami, poza tym Jinx był prawie pewien, że jedna z nich pokazała mu język.

To nic miłego, kiedy ktoś cię przyłapie na robieniu z siebie głupca, nawet gdy tym kimś jest płoć, toteż Jinx rozzłościł się.

– Lepiej przestańcie – powiedział gniewnie – bo inaczej już moja w tym głowa, żebyście się zaśmiały baranim głosem.

Rzecz jasna, ryby nie mogły go słyszeć, ale dobrze widziały, jak się wścieka. Podpłynęły jeszcze bliżej, popatrzyły na niego, a potem po sobie i jeżeli ktoś nie widział zanoszących się od śmiechu płoci, to wtedy miałby okazję się przyjrzeć. To wprowadziło Jinxa w jeszcze większą wściekłość. Trzepnął gniewnie ogonem, raz i drugi, a potem rzucił się na nie. Ściślej mówiąc, zamierzał się na nie rzucić, ale zapomniał o wodzie, więc wyszedł z tego głośny plusk. Płocie tylko machnęły płetwami i odpłynęły bezpiecznie w dół strumienia, a Jinx, który wody nie lubił jeszcze bardziej niż większość kotów, wypełzł na brzeg, cały mokry. Natychmiast ujrzał Fryderyka.

– Proszę, proszę – odezwał się prosiaczek. – Nie wiedziałem, że pasjonują cię skoki do wody. Jak nazywa się ten styl? Muszę się go nauczyć.

– Przestań sobie kpić ze mnie – odparł urażony Jinx. Otrząsnął się i ochlapał Fryderyka szczodrze wodą, ale prosiaczkowi wcale to nie przeszkadzało.

– Jak przyjemnie – stwierdził. – Nieco wody dla ochłody. Poproszę jeszcze, dobrze?

– Gdzie żeś ty się podziewał? – spytał Jinx. – Czekałem tu godzinami.

– Wybacz – odpowiedział Fryderyk – ale właśnie, kiedy wybierałem się w drogę, do państwa Bean przybyli w odwiedziny jacyś ludzie, więc zaczekałem, żeby dowiedzieć się, kto to taki.

– A co za różnica? – zdziwił się Jinx. – Poza tym, jak mogą odwiedzić państwa Bean, skoro państwo Bean wyjechali na lato do Europy?

– Otóż to – powiedział prosiaczek. – Przyjechali samochodem i przywieźli ze sobą mnóstwo skrzyń oraz różnych rzeczy. Chyba zamierzali zostać przez miesiąc albo i dwa. Kiedy jednak stwierdzili, że państwo Bean wyjechali na lato, weszli przez okno i otworzyli dom, a potem jak gdyby nigdy nic, wprowadzili się i rozpakowali bagaże.

– Tam do licha! – oburzył się kot. – Nie wolno im tego robić. I skąd dowiedzieli się o wyjeździe państwa Bean? Przecież chyba z nimi nie rozmawiałeś?

Pośród zwierząt panuje zasada, by nigdy nie rozmawiać z obcymi ludźmi, zresztą większość zwierząt nie rozmawia nawet ze swoimi gospodarzami. Minęło wiele lat, zanim pan Bean, który z całą pewnością traktował swoje zwierzęta porządnie, nie gorzej niż jakikolwiek farmer w stanie Nowy Jork, zorientował się, że jego zwierzęta potrafią mówić.

– Jasne, że nie dowiedzieli się tego ode mnie – odparł Fryderyk. – Pan Witherspoon przechodził drogą, więc go zapytali. Próbowałem podsłuchiwać, ale kobieta mnie przegoniła. – Umilkł na chwilę. – Nie powiem, żebym zapałał do niej jakąś szczególną sympatią – dodał.

– Musimy coś w tej sprawie zrobić – orzekł Jinx. – Ilu ich jest?

– Tylko dwoje. Mężczyzna jest drobnego wzrostu i ma na głowie kowbojski kapelusz, a kobieta wysoka, chuda i wygląda, o, tak! – Usiłował zacisnąć usta, by przybrać bardzo zasadniczy i surowy wygląd, jednak oblicze prosiaczka nie nadaje się do takich popisów, więc raczej nie udało mu się przybrać odpowiedniego wyrazu. – Żadne z nich nie przypadło mi do gustu, ale kobieta nie spodobała mi się bardziej.

– Hm – rzekł Jinx z namysłem. – No, cóż, nie wiadomo. Może są w porządku, a nawet jeżeli nie są… – Urwał, a potem odezwał się: – Powiem ci, co powinniśmy zrobić. Kiedy wrócimy od twojego kuzyna, damy znać szeryfowi. Niech zajrzy na farmę i porozmawia z nimi, a jeżeli się okaże, że mają jakieś niecne zamiary, to ich przegoni.

Ponieważ szeryf był serdecznym i zaufanym przyjacielem Fryderyka, prosiaczek uznał, że to rozsądne wyjście, po czym razem z Jinxem ruszyli w drogę wzdłuż brzegu strumienia. Przeszli przez las, wspięli się na wzgórze i zeszli po drugiej stronie, aż przybyli do farmy Macy’ego, gdzie mieszkał Ernest, kuzyn Fryderyka. Fryderyk nie widział się z Ernestem od ponad roku. Przypuszczalnie odwiedzałby go częściej, ale Ernest zapadał w sen za każdym razem, kiedy Fryderyk czytał mu swoje wiersze. Nie, żeby miał cokolwiek przeciwko poezji. Ernest po prostu zapadał w sen przy każdej okazji. Fryderyk twierdził niekiedy, że Ernest częściej zasypia, niż się budzi. Rzecz jasna, jeżeli zastanowicie się przez chwilkę, dojdziecie do wniosku, że to niemożliwe. Ale to jedna z tych rzeczy, które mówią poeci: niby tak naprawdę bez sensu, a jednak doskonale wiadomo, o co chodzi. Tak czy inaczej, Ernest był prawdopodobnie najbardziej ospałą świnią, jaka kiedykolwiek żyła.

Mimo to Fryderyk doszedł do wniosku, że wypadałoby złożyć wizytę jemu i jego żonie oraz dzieciom, a Jinx, który lubił malców, czy to prosięcych, czy dziecięcych, postanowił wybrać się razem z nim.

Tak więc kot i prosiaczek zeszli zboczem wzgórza na podwórze Macy’ego i zastukali do drzwi chlewiku.

Po chwili w okienku pojawił się ryjek.

– Słucham? – odezwał się głos.

– Witaj – rzekł Fryderyk. – Czy ty jesteś kuzynką Korą?

– A niech mnie, a niech mnie! – zawołał ryjek. – To z pewnością kuzyn Fryderyk. Prosimy do środka! – Drzwi otwarły się na oścież. – Erneście! Erneście! Obudź się. Twój kuzyn Fryderyk przyszedł aż z farmy Beanów, żeby cię odwiedzić. Nie powiem, kuzynie Fryderyku, dawnośmy cię nie widzieli. Ernest już się zastanawiał, co się z tobą dzieje. Mało kto nas tutaj odwiedza. Powinieneś wpadać częściej.

– Wiem – odrzekł Fryderyk. – Już dawno się wybierałem, ale wiesz, jak to jest. Tyle rzeczy się dzieje.

Z drugiego pomieszczenia doszedł odgłos ziewnięcia, a po chwili pojawił się Ernest.

– Ho, ho, uaaa! – Ziewnął znowu. – Witaj, kuzynie. Tak, witaj, uaaa! Musisz mi wybaczyć, późno się wczoraj położyłem, byłem na nogach prawie do siódmej, więc dziś rano trochę zaspałem.

– Rano! – obruszył się Fryderyk. – Przecież dochodzi siódma wieczorem.

– Naprawdę? – zdziwił się Ernest. – Proszę, kto by pomyślał? A ja wcale nie czuję się wyspany. Koro, gdzie są – uaaa! – gdzie są dzieci?

Kora zawołała więc dzieci, które przybiegły i zostały przedstawione Fryderykowi. Ernest junior przypominał tak wyglądem, jak i zachowaniem swojego ojca, bo był bardzo pulchny i wciąż sennie przecierał oczy. Za to drugi syn Ernesta był bardzo małym i nieśmiałym prosiaczkiem, który zamiast powiedzieć „dzień dobry” schował się za swoim ojcem i wyglądał zza niego. Widać było tylko jedno różowe uszko i jedno lśniące oczko. Miał na imię Walter, ale wszyscy mówili na niego „mały Walter”.

– Chodźże tu, Walterze – zawołała Kora. – Wyjdź i przywitaj się z kuzynem Fryderykiem.

Fryderyk zaprotestował:

– Daj mu spokój, Koro. Wyjdzie, kiedy będzie chciał.

– Wiesz co, zupełnie nie wiem, jak radzić sobie z tą jego nieśmiałością – wyznała Kora. – Moja ciotka Hat-tie była taka sama, nie potrafiła nawet powiedzieć „witajcie” własnej rodzinie i się nie zaróżowić. A moja siostra… Erneście, pamiętasz, jak zemdlała, kiedy pierwszy raz cię zobaczyła?

– Ha! – zawołał Fryderyk i roześmiał się. – Wcale jej się nie dziwię. To musiał być dla niej nie lada wstrząs, kiedy pierwszy raz ujrzała Ernesta. O, do licha, znowu zasnął. Ejże, Erneście, obudź się.

Ernest otworzył oczy.

– Oj, oj – mruknął. – Chyba przysnąłem. O czym to mówiliście?

– Doszliśmy właśnie do konkluzji – powiedział Fryderyk – że nikt nigdy nie był w stanie stwierdzić, czy jesteś nieśmiały, czy nie, ponieważ zawsze zasypiałeś, nim ktokolwiek zdołał się o tym przekonać.

– Coś w tym jest – przyznał Ernest ze śmiechem. – O, tak… Tak, tak, ho, ho – uaaa! – coś w tym jest. A i owszem – rzekł, po czym znów opadły mu powieki.

– No, i masz ci los – rzekła Kora. – W każdym razie, kuzynie Fryderyku, chciałabym, żebyście z twoim przyjacielem Jinxem coś mi doradzili w sprawie Waltera. Co można zrobić, żeby się tak wszystkiego nie bał?

Rozmawiali o tym przez dłuższą chwilę. Fryderyk wpadł na pomysł, żeby wysłać prosiaczka do szkoły, ale przecież w dzisiejszych czasach nie istnieją żadne szkoły dla prosiaczków. Zaproponował też, żeby jakoś małego ukarać, ale w końcu wszyscy doszli zgodnie do wniosku, że to nie w porządku, żeby ktoś był karany za coś, na co nie jest w stanie nic poradzić.

– A może pan ma jakąś radę? – zwróciła się Kora do Jinxa.

– Z tego co widzę – odpowiedział kot – malec nie widuje chyba zbyt wielu osób poza własną rodziną. Powinien pobyć wśród różnych zwierząt. Trzeba posłać go w świat. To uczyni z niego prosiaczka, jak się patrzy.

– Ale przecież taki maluszek nie może wyruszyć samotnie – stwierdziła Kora.

– Napoleon był mały, a zobacz, do czego doszedł – zaoponował Jinx, usilnie starając się wyglądać jak Napoleon.

– A dokąd moglibyśmy go posłać? – ciągnęła Kora.

– Kuzynie Fryderyku, gdybyś mógł wziąć go ze sobą na farmę Beanów, żeby został tam przez jakiś czas…

– Ojej – odparł pospiesznie Fryderyk – bardzo bym chciał. Ale to niemożliwe, naprawdę nie miałbym czasu, żeby się nim zajmować. Tyle jest do roboty, odkąd państwo Bean wyjechali, a poza tym, jak może wiesz, jestem teraz prezesem Pierwszego Banku Zwierzęcego.

– O, tak – odpowiedziała Kora – słyszałam o twoim banku. Pięknie to brzmi. To… – urwała, bo mały Walter szepnął jej coś do ucha. – Naprawdę? – Zaśmiała się i wyjaśniła, zwracając się do Jinxa: – On mówi, że jego zdaniem jesteś piękny. Chciałby wyrosnąć na kogoś takiego jak ty.

– Proszę, proszę – rzekł Jinx i uśmiechnął się, zadowolony z siebie. – Chciałbyś wyglądać jak ja, młodzieńcze, co?

Jednak mały Walter już skrył się za swoją mamą.

– Bystry z niego młodzik – stwierdził Jinx. – Może byśmy jednak zabrali go ze sobą, Fryderyku? Dostrzegam w nim zadatki na porządnego prosiaczka.

Fryderyk jednak nie chciał się zgodzić, powiedział, że bardzo mu przykro, ale nie może być o tym mowy.

– No, cóż, w takim razie ja się nim zaopiekuję, droga pani, oczywiście, o ile zechce pani powierzyć go mojej opiece – oświadczył Jinx. – Nie jestem tak wykształcony jak Fryderyk, ale tego i owego z pewnością zdołam go nauczyć. No, Walterze? Chodź no tutaj i siądź obok wujka Jinxa.

Ku zdumieniu wszystkich, mały Walter wyszedł zza swojej mamy i usiadł obok kota.

Rozmawiali jeszcze trochę, a potem wstali, aby ruszyć w drogę powrotną, bo mały Walter bał się ciemności, a słońce już zachodziło. Młody prosiaczek ucałował mamę na pożegnanie, a potem ucałował ojca. Ernest co prawda spał, ale jednak otworzył jedno oko i powiedział:

– To ty, Walterku? Ho, ho. Powiedz mi, kiedy będzie gotowe śniadanie. – Po czym zamknął oko.

– Doprawdy, panie Jinx – oznajmiła Kora – nie potrafię wyrazić, jak bardzo jestem panu wdzięczna. Mam nadzieję, że mój syn nie sprawi zbyt wielu kłopotów. Gdyby okazał się ciężarem, proszę natychmiast odesłać go z powrotem do nas.

Jinx zapewnił ją, że o żadnych kłopotach nie może być mowy, następnie pożegnali się i cała trójka wyruszyła w drogę do farmy pana Beana. Walter, zadowolony z siebie, truchtał u boku swojego nowego wujka.II

Jinx zwykle mieszkał w kuchni domu na farmie, ale odkąd państwo Beanowie wyjechali do Europy, nie było oczywiście nikogo, kto mógłby mu otwierać drzwi, żeby go wpuścić i wypuścić, przeprowadził się więc na lato do stajni. Kiedy przybyli na farmę, urządził Walterowi łóżeczko w jednym z pustych boksów, a potem, kiedy Fryderyk wybrał się do Centerboro, żeby porozmawiać z szeryfem, wyruszył na zwiad wokół domu. A nuż uda mu się zdobyć jakieś wieści o nowo przybyłych.

Dom był szczelnie zamknięty, ale w oknie salonu paliło się światło. Jinx miauknął pod drzwiami, dając tym sposobem do zrozumienia, że chce wejść, a potem wskoczył na parapet i miauknął ponownie. Zza okna ujrzał wysoką, kościstą kobietę siedzącą przy stole. Piła herbatę z filiżanki. Ramiona owinęła małą czarną, jedwabną chustą, jej głowę zdobił dziwaczny staromodny czepek, a kiedy unosiła filiżankę do ust, odginała mały paluszek. Jinx postanowił wykonać swoje najsmutniejsze, najbardziej rozdzierające miauknięcie. Miauknięcie przywodzące na myśl dziecięcy płacz i biedne małe kotki przymierające głodem, i całą masę różnych smutnych rzeczy. Trzeba być kimś o naprawdę zatwardziałym sercu, żeby nie podejść do drzwi. Jednak ta kobieta nawet nie spojrzała w jego stronę. A więc Jinx miauknął jeszcze bardziej dojmująco, można było pomyśleć, że cierpi na najstraszliwszy ból brzucha, jaki kiedykolwiek przydarzył się kotu.

Kobieta wreszcie poruszyła się. Podeszła do okna, otworzyła je i zawołała:

– Psik! Dosyć tej kociej muzyki, bo miotłą przyłożę.

Jinx zeskoczył. Był bardzo rozgniewany.

– Do mojego własnego domu mnie nie wpuścisz, co? – mruknął do siebie. – To się jeszcze okaże.

Udał się do drzwi frontowych. Kiedy stanął na tylnych łapach i wyciągnął się, akurat sięgał do dzwonka.

Oparł łapę na przycisku i trzymał go tak długo, aż usłyszał kroki. Wtedy zajął strategiczną pozycję z boku.

Drzwi otworzyły się, stanął w nich mały człowieczek o łysej głowie.

– Dobry wieczór panu, czy też pani, co przecież może się zdarzyć – odezwał się i ukłonił bardzo nisko. Gdy wyprostował się, stwierdził zaskoczony: – Ech! – Tutaj nie ma żywego ducha! Niech mnie i tam do licha! Ani jednej, jedniutkiej żywej duszy.

Postąpił kilka kroków, żeby się rozejrzeć, tymczasem Jinx dał nura do środka. Kobieta siedziała plecami do wejścia, toteż Jinx bez przeszkód wślizgnął się do salonu, a potem pod sofę. Chwilę później pojawił się mężczyzna.

– Wiesz co, Effie, śmieszna rzecz – powiedział. – Dzwonek dzwoni, a nikogo nie ma. Nikogusieńko, wcale. To dopiero, co? Co powiesz? Dziwna rzecz, przyznasz?

– Za dużo gadasz, Snedeker – odpowiedziała. – To pewnie chłopcy z okolicy płatają psikusy. Niech no ich raz przyłapię, a skończą się psie figle.

Odgięła wdzięcznie mały paluszek i upiła łyk herbaty.

– Ha, ha, wszystko to bardzo piękne – stwierdził mężczyzna – ale tutaj nie ma sąsiadów, więc nie ma i sąsiedztwa. Skąd wzięliby się chłopcy z sąsiedztwa, skoro sąsiedztwa nie ma? Co na to powiesz, Effie?

– Tam, gdzie są ludzie, jest i sąsiedztwo – zaoponowała kobieta – a skoro jest sąsiedztwo, są też chłopcy, a gdzie są chłopcy, tam zaczynają się brewerie. Nie zaprzątaj sobie nimi głowy, tylko zrób, co ci powiem.

Jinx nie dowiedział się jednak, jakie polecenie zamierzała wydać, bo w tej samej chwili znów rozległ się dźwięk dzwonka.

– Zostań tu, Snedeker – rzekła kobieta, wstając. – Tym razem ja się tym zajmę.

Wyciągnęła z kąta miotłę i pomknęła, jak mogła najciszej, do drzwi kuchennych. Przez chwilę panowała cisza, a potem rozległo się głośne „łup!” i krzyk, po czym dała się słyszeć ożywiona rozmowa. Potem otwarły się drzwi frontowe, weszła przez nie Effie, a za nią wysoki mężczyzna z długimi, obwisłymi wąsami i srebrną gwiazdą w klapie marynarki.

– No, paniusiu – odezwał się ów wysoki mężczyzna – trzasnąć miotłą w łepetynę szeryfa pełniącego swoje służbowe obowiązki, to nie jest najlepszy sposób, aby udowodnić stróżowi prawa, że jest się praworządnym obywatelem. Nieruchomość niniejsza jest własnością pana Beana, w związku z powyższym chcę wiedzieć, dlaczego, co stwierdzam naocznie, zajmujecie rzeczoną nieruchomość oraz dlaczego nie miałbym przedstawić wam zarzutu nielegalnego wkroczenia na teren tejże, a następnie zabrać was do więzienia w Centerboro?

Szeryf nie zawsze przemawiał w ten sposób, ale zdawał sobie sprawę, że u większości ludzi język prawniczy budzi lęk, toteż posługiwał się nim, kiedy chciał wywrzeć odpowiednie wrażenie. Poza tym dopiero co właśnie oberwał miotłą.

– Ależ szeryfie – tłumaczyła się kobieta z kwaśnym uśmiechem – zaszła fatalna pomyłka z mojej strony. Przyznaję bez wahania. Chodzi o to, że jacyś chłopcy dzwonili dziś wieczorem do drzwi, a potem uciekli. Kiedy pan zadzwonił, myślałam, że to znowu oni. Bardzo mi przykro, czy napije się pan może herbatki?

– Nie wszystko naraz – zaprotestował szeryf. – Czy zajmujecie wzmiankowaną posesję za wiedzą i zgodą pana Beana?

– Ależ jestem ciotką pana Beana, ciotką Effie, czyli panią Snedeker. Przybyliśmy aż z Orenville w Ohio, żeby odwiedzić Beanów. Nie wiedzieliśmy, że wyjechali. No, a teraz tu jesteśmy, wszystkim znajomym powiedzieliśmy, że wyjeżdżamy na dłużej, więc pomyśleliśmy sobie, że istotnie moglibyśmy zostać tu przez jakiś czas. Snedeker, pokaż szeryfowi list Williama.

Pan Snedeker zaczął obmacywać się po kieszeniach. Z jednej wyciągnął kłębek sznurka, fajkę, buteleczkę lekarstwa na kaszel i skrawek świecy, z drugiej wydobył prawo jazdy, kilka zapałek, porcelanową kaczuszkę i dwa lizaki, a z trzeciej – dwa zegarki, śrubokręt i…

– Ruszaj się, Snedeker – odezwała się ciotka Effie. – Szeryf nie chce udekorować choinki na gwiazdkę, tylko chce zobaczyć list.

– Miałem go gdzieś – zapewnił pan Snedeker, po czym zabrał się do badania zawartości kolejnej kieszeni. – Hej, Effie, tutaj jest to przeklęte jajko, którego szukałaś przez cały zeszły tydzień. Zabawne, co? I zdjęcie wodospadu Niagara. O, mam go, mam!

Podał list szeryfowi.

– Rzeczywiście, to pismo pana Beana – stwierdził szeryf. – „Droga ciotko – zaczął czytać – mam nadzieję, że ten list zastanie cię w dobrym zdrowiu i humorze…” Humorze napisał z błędem, ale to w końcu nic nie szkodzi. Hm, hm. „Jeżeli będziesz przejeżdżać tędy w drodze do Albany, miło będzie, jeżeli wpadniecie do nas na kolację.” Cóż, droga pani – powiedział szeryf – trudno to nazwać zaproszeniem na dłuższy pobyt.

– Och, sam pan wie, jaki jest William – odpowiedziała ciotka Effie. – Nigdy nie mówi nawet ćwierci te – go, co myśli. Proszę zobaczyć, jak podpisał ten list. Każdy inny zakończyłby słowami takimi, jak na przykład „kochający cię siostrzeniec”. A on nie, tylko: „z poważaniem, William Bean”.

– Owszem, to prawda – stwierdził szeryf. – A o co chodzi w postscriptum? Mowa o jakimś srebrnym imbryku…

– O, to nic takiego – rzekła pospiesznie ciotka Effie i wyrwała szeryfowi list z ręki. – Takie tam rodzinne sprawy.

– No, cóż. Wygląda na to, że wszystko w porządku – stwierdził szeryf. – Sama pani rozumie, proszę pani, spełniam tylko swój obowiązek. Musiałem się przekonać, co i jak.

– Ależ z pewnością, szeryfie, jak najzupełniej. A czy teraz mogę pana poczęstować filiżanką herbaty?

– Obawiam się, że muszę wracać do swoich obowiązków – odparł szeryf. – Właśnie mi się przypomniało, że bramy więzienia są zamknięte.

– Zamknięte? – powtórzył pan Snedeker. – To chyba dobrze, no nie, co? Więźniowie się nie wydostaną.

– Chodzi o to, że nie mogą się dostać do środka – wyjaśnił szeryf. – Większość z nich wybrała się wieczorem w odwiedziny do krewnych albo do kina, będzie im przykro, kiedy wrócą i zastaną drzwi zamknięte.

– To musi być przyjemne więzienie – zauważyła ciotka Effie.

– To jest bardzo przyjemne więzienie, zapewniam – potwierdził szeryf. – Jedno z najbardziej lubianych więzień w całym stanie. Muszę dbać, żeby było przyjemne, bo inaczej nie miałbym nic do roboty. Bo widzi pani, tutaj, w Centerboro, nie mamy żadnej przestępczości, więc gdybym nie utrzymywał porządnego, wygodnego więzienia, do którego ludzie chcieliby pójść, nie miałbym żadnych więźniów, którymi mógłbym się zajmować – i co wtedy z moją pracą? We wszystkich celach są wygodne łóżka, mamy salę gier, korty tenisowe i tak dalej, a jedzenie jest lepsze niż w hotelu. Ludziska lubią siedzieć w moim więzieniu, więc ten i ów czasem złamie jakieś mniej ważne prawo, a wtedy może tam sobie pomieszkać. Nie mówię, że dobrze robią, ale postępują rozsądnie.

– Cieszę się bardzo, że w Centerboro nie ma przestępczości – powiedziała ciotka Effie – ale co z tymi chłopcami, którzy dopiero co dzwonili do moich drzwi?

– W pobliżu nie ma żadnych chłopców, proszę pani – rzekł szeryf. – Przypuszczam, że to któreś ze zwierząt. Pewnie słyszała pani o zwierzętach z farmy Beanów?

– Czytałam o nich w gazetach – odpowiedziała ciotka Effie. – Zwierzęta zwierzętami, ale między innymi i dlatego pomyśleliśmy, że zostaniemy tu na jakiś czas. Nie pojmuję, jak William mógł wyjechać i zostawić je tutaj całkiem same. Przecież trzeba się nimi zaopiekować.

– Czy ja wiem? – zastanowił się szeryf. – Pan Bean wiedział, co robi, kiedy zostawiał je na gospodarstwie. Pewnie nie rozmawialiście jeszcze z żadnym z nich, prawda, proszę pani?

– Rozmawiać z nimi, he, he – zachichotał pan Snedeker. – A to dobre, naprawdę dobre.

Zaś ciotka Effie powiedziała:

– Czy wyglądam na kobietę, która rozmawia ze zwierzętami? Ależ wiem, wiem – dodała – w gazetach rozpisywali się o tym, jak to zwierzęta mówią i że założyły pierwszy w kraju bank zwierzęcy i tak dalej. Bzdury i bajdury! Tylko niech pan nam nie próbuje wmawiać takich banialuk, szeryfie.

– Skoro pani nie chce uwierzyć, na pewno nie mogę sprawić, żeby pani uwierzyła – odezwał się szeryf – ale na waszym miejscu…

– Na pana miejscu, szeryfie – przerwała mu ciotka Effie – nie opowiadałabym głupot.

– Niech sobie będzie, jak pani chce – rzucił szeryf urażonym tonem. – Jednak powiem tylko tyle, że jeże – li chce paniusia tutaj pomieszkać, lepiej się z nimi zaprzyjaźnić. Dobrej nocy pani życzę, proszę pani. I panu także – dodał, po czym wyszedł.

– Proszę, proszę. Może coś w tym jest, Effie? – rzekł pan Snedeker. – Mówiące zwierzęta? Niby czemu nie? Wiadomo, papugi gadają, to dlaczego inne zwierzęta miałyby nie gadać? Co ty na to, Effie?

– Jedno jest pewne – odpowiedziała jego żona – ty gadasz więcej niż całe stado papug, Snedeker. Poszedłbyś lepiej na strych i poszukał imbryka.

– Tak też i zrobię, Effie. Tylko spytać cię chciałem, co miałaś na myśli, mówiąc szeryfowi, że zatrzymamy się tu na czas jakiś, co? Myślałem, że jak tylko dostaniesz imbryk w swoje ręce, zaraz wracamy do Orenville.

– I tak też zrobimy. Ale znalezienie go może nam zająć trochę czasu. Założę się, że William schował go dobrze i w bezpiecznym miejscu. A skoro już tu jesteśmy, doglądniemy, żeby farma była prowadzona jak się patrzy. Przecież to grzech i wstyd, żeby tak wyjechać i wszystko zostawić, i niech się chyli ku upadkowi, niech popada w ruinę! Też mi pomysł, zostawić gospodarstwo pod opieką zwierząt. Dobre sobie! Nigdy gorszej bzdury nie słyszałam!

Jinx, który cały czas siedział pod sofą i podsłuchiwał, myślał teraz intensywnie. Wiedział co nieco o srebrnym imbryku. Był to wielki skarb pani Bean, która używała go tylko przy specjalnych okazjach, a kiedyś, gdy polerowała go jednym ze starych flanelowych czepków nocnych pana Beana (zachowywała je właśnie w tym celu), słyszał, jak mówiła do męża, że byłoby jej bardzo przykro, gdyby dał ten imbryk ciotce Effie.

– Jak mógłbym jej go dać? – odpowiedział na to pan Bean. – Ja tu nie mam nic do dawania. Dostałem ten imbryk od babci, która kazała mi trzymać go dla mojej żony.

– I tak też zrobiłeś, mój drogi – powiedziała pani Bean. – A jednak z drugiej strony trochę mi jej żal, że go nie dostała. Taką straszną miała na niego ochotę, a przecież ona uwielbia proszone herbatki.

– Proszone herbatki, też mi coś! – fuknął pan Bean. – Wygląda na to, że w Ohio nie zajmują się niczym innym, tylko urządzają sobie proszone herbatki.

– Nie ma w tym nic złego – zaprotestowała pani Bean. – Też byśmy pewnie wydawali proszone herbatki, gdyby było kogo na nie zaprosić. – Uniosła imbryk, aż zalśnił w promieniach słońca wpadających przez kuchenne okno. – Piękne srebro. A jednak, gdyby zamiast zachowywać się, jakbyśmy go jej ukradli, po prostu grzecznie o niego poprosiła, pewnie bym go jej dała. Zaraz powiesz, że mam zbyt miękkie serce.

– I w tym nie ma nic złego – odburknął pan Bean, ale poklepał ją po ramieniu, zanim poszedł w stronę stodoły. Po chwili jednak zawrócił i wetknął głowę przez drzwi. – Nic złego, dopóki zbytnio tym skłonnościom nie ulegasz – uzupełnił, wydając z siebie dziwny pomruk, oznaczający, że pan Bean się śmieje. Pani Bean zaśmiała się także i odstawiła imbryk.

Tak więc Jinx wiedział, że nie można pozwolić, by Snedekerowie zabrali ze sobą ten imbryk. Wiedział też, gdzie cenny przedmiot się znajduje, ponieważ towarzyszył pani Bean, kiedy gospodyni przed wyjazdem do Europy zawinęła imbryk we flanelowy fartuszek, a następnie ułożyła na dnie starego kufra z końskiej skóry, który stał na strychu.

Wypełzł spod kanapy i pobiegł na górę. Jednak drzwi na strych były zamknięte. Jinx zastanowił się przez chwilę, po czym udał się do gościnnej sypialni.

– Hej! Web! – odezwał się ostrożnym szeptem. Minęło pół minuty, zanim poczuł łaskotanie w lewym uchu i usłyszał nikły głosik:

– Cześć, Jinx! Co tam u ciebie?

Pan Web był pająkiem, który zazwyczaj mieszkał w oborze. Panią Bean ogarnął jednak przed wyjazdem niepokój, obawiała się, że w domu zalęgną się muchy, a już szczególnie niepokoiła ją sypialnia gościnna. Toteż pan i pani Webowie przeprowadzili się tam, po czym we wszystkich kątach zastawili swoje pułapki. Jeżeli chodzi o ścisłość, muchy wcale się nie kwapiły, żeby zamieszkać w domu; państwo Web nie byli w stanie nałapać ich dostatecznie wiele, żeby przetrwać. Żeby jednak nie sprawić przykrości pani Bean, pająkostwo nie wyprowadziło się z sypialni, natomiast pan Web chodził odtąd codziennie do obory (tak jak inni chodzą do pracy). Tam łapał tyle much, ile było trzeba, żeby oboje mogli najeść się do syta. Było to bardzo uprzejme ze strony pana Weba, bo o ile wam czy mnie droga z domu do obory zajęłaby kilka minut, dla pająka była to istna wyprawa, szczególnie męcząca pod koniec dnia, kiedy miał już za sobą wyczerpujące polowanie.

– Ostrożnie, Web – przestrzegł pająka Jinx. – Nie wleź mi na nos, bo wtedy kichnę, a wówczas ci ludzie mnie usłyszą. Byli już tutaj?

– Odkąd się pojawili, przewracają cały dom do góry nogami – odpowiedział pan Web. – Słyszałem, jak ta kobieta mówi, że jest ciotką pana Beana. Ale wcale nie jest do niego podobna.

– Skąd możesz wiedzieć, czy jest podobna, czy nie? – parsknął Jinx. – Przecież te wąsy…

– Wąsy? – zdziwił się pan Web. – Nie zauważyłem, żeby miała wąsy.

– Nie ona, tylko pan Bean ma wąsy – uściślił kot. – W dodatku ma je do tego stopnia, że nikt nigdy nie zdołał się przekonać, jak on naprawdę wygląda. Więc skąd możesz wiedzieć, czy ciotka jest do niego podobna? Ale mniejsza z tym – rzekł – bo mamy ważniejsze sprawy na głowie. – Po czym wyjaśnił, o co chodzi.

Pan Web nie odzywał się przez dłuższą chwilę. Przechadzał się tam i z powrotem między uszami Jinxa, głęboko zamyślony. W końcu powiedział:

– Jeżeli uniemożliwimy im znalezienie imbryka dziś wieczorem, zanim pójdą spać, to nim nadejdzie ranek, damy znać pozostałym zwierzętom, a one może coś wymyślą. Jednak na razie musimy się postarać, żeby wuj Snedeker niczego nie znalazł, jeżeli wlezie na strych. Słuchaj, to chyba jego kroki. Idzie tutaj. Idź za nim i spróbuj go przestraszyć. Nad oknem jest szpara, ja i pani Web postaramy się przez nią przedostać. Zrobimy, co w naszej mocy. To na razie. Ruszaj, nie ma chwili do stracenia!

Jinx też słyszał stukot butów na schodach. Po chwili ujrzał wuja Snedekera niosącego świecę. Wuj przeszedł przez sień i otworzył drzwi, za którymi znajdowały się schody prowadzące na strych. Jinx przemknął jego śladem, a zanim Snedeker podniósł świecę, żeby się rozejrzeć, kot skrył się za starą komodą.

Pani Bean była schludną gospodynią. Poukładała graty na strychu równo, a wszystkie porządnie opakowała. Podłoga była zamieciona, w oknach wisiały czyste muślinowe firanki.

– Porządeczek jak się patrzy – stwierdził wuj Snedeker. – A teraz się zastanówmy, od czego by tu zacząć. Za co się zabrać najpierw? Ta duża skrzynia w rogu wygląda jak miejsce w sam raz, żeby schować srebrny imbryk, czyż nie? Ha, a więc… Sio! – zawołał nagle i zaczął gorączkowo odgarniać coś niewidocznego z twarzy. – Pająki! Fuj, nie znoszę tego obrzydlistwa!

To właśnie pan Web skoczył z belki prosto na nos wuja Snedekera, przebiegł po jego twarzy i dał susa na podłogę.

Wuj Snedeker ocierał twarz jeszcze przez dłuższą chwilę, a potem, przyświecając sobie ogarkiem, zaczął się rozglądać, niczego jednak nie zauważył. Gdyby spojrzał w górę, zobaczyłby może panią Web, ale nie spojrzał. Ruszył znów w kierunku wielkiej skrzyni, kiedy do ataku skoczyła pani Web.

Wuj Snedeker był raczej łysy, więc kiedy pani Web wylądowała na czubku jego głowy, ześlizgnęła się aż na czoło, po czym zbiegła po twarzy i skoczyła w dół, tak samo jak uczynił wcześniej pan Web. Następnie wraz z mężem wspięli się czym prędzej z powrotem na belkę, gotowi do kolejnego skoku, gdyby okazało się to konieczne.

Jednak obyło się bez dalszych pajęczych skoków, bo wuj Snedeker wciąż oganiał się w półmroku, powtarzając „sio!” oraz „fuj!” i jeszcze wszystkie inne rzeczy, które mówią ludzie, kiedy oblezie ich robactwo. A wówczas Jinx wydał z siebie niski, upiorny jęk. Wuj Snedeker upuścił świecę, która od razu zgasła, i zbiegł po ciemku schodami. W następnej chwili rozległ się łoskot zatrzaskiwanych drzwi.

Cóż, tymczasem zdołali ocalić imbryk, ale Jinx znalazł się w znacznie gorszej sytuacji niż poprzednio, ponieważ został uwięziony na strychu i nie było żadnego sposobu, żeby mógł się z niego wydostać. Rzecz jasna, gdyby zaczął wyć i miauczeć odpowiednio długo i głośno, ktoś z pewnością by przyszedł, żeby go wypuścić. Jednak Jinx odnosił wrażenie, że tym kimś byłaby prawdopodobnie ciotka Effie, która jak na jego gust przejawiała nadmierne upodobanie do posługiwania się miotłą.

Omówił tę sprawę z państwem Web, którzy jednak nie wymyślili żadnego rozwiązania.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: