Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Przygody Sindbada Żeglarza - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2008
Ebook
12,81 zł
Audiobook
19,99 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, PDF
Format PDF
czytaj
na laptopie
czytaj
na tablecie
Format e-booków, który możesz odczytywać na tablecie oraz laptopie. Pliki PDF są odczytywane również przez czytniki i smartfony, jednakze względu na komfort czytania i brak możliwości skalowania czcionki, czytanie plików PDF na tych urządzeniach może być męczące dla oczu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(3w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na laptopie
Pliki PDF zabezpieczone watermarkiem możesz odczytać na dowolnym laptopie po zainstalowaniu czytnika dokumentów PDF. Najpowszechniejszym programem, który umożliwi odczytanie pliku PDF na laptopie, jest Adobe Reader. W zależności od potrzeb, możesz zainstalować również inny program - e-booki PDF pod względem sposobu odczytywania nie różnią niczym od powszechnie stosowanych dokumentów PDF, które odczytujemy każdego dnia.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Przygody Sindbada Żeglarza - ebook

Znany wątek z „Księgi tysiąca i jednej nocy” o przygodach Sindbada Żeglarza w adaptacji znanego polskiego poety i pisarza Bolesława Leśmiana.

Kategoria: Dla dzieci
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-60276-70-9
Rozmiar pliku: 1,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PRZYGODA WSTĘPNA

Nazywam się Sindbad. Mieszkam stale w Bagdadzie. Rodzice moi umierając zostawili mi w spadku tysiąc worów złota, tysiąc beczek srebra, sto pałaców, sto ogrodów i jeden trzonowy ząb mego pradziadka, który ojciec mój przechowywał w hebanowej szkatułce jako pamiątkę i osobliwość. Pradziadek mój przez całe życie chorował na ból zębów i co pewien czas inny ząb musiał wyrywać, tak że w końcu jeden mu tylko ząb trzonowy pozostał. Umierając kazał sobie wyrwać i ten ostatni ząb trzonowy, który przeszedł w spadku od mego dziada do mego ojca, a od ojca – do mnie. Był to zwyczajny, zepsuty i sczerniały ząb. Jestem pewien, że na świecie znaleźć można bardzo wiele tak samo zepsutych i sczerniałych zębów, lecz nie każdy z nich trafia do hebanowej szkatułki, aby stanowić pamiątkę i osobliwość. Ten – trafił. Nieraz, przyglądając mu się z ciekawością i szacunkiem, wyobrażałem sobie, jak ten ząb bolał niegdyś mego pradziada.

Po śmierci rodziców zamieszkałem w pałacu wraz z jedynym moim wujem Tarabukiem. Wuj Tarabuk był poetą. Co dzień niemal układał wiersze i odczytywał potem tak głośno, że dostawał bólu gardła i musiał je starannie przepłukiwać lekarstwem, które pilnie ukrywał przed okiem ludzkim, zachowując ścisłą tajemnicę. Twierdził przy tym, że gardło go wcale nie boli i że nie ma przeto potrzeby płukania gardła lekarstwem.

Wuj Tarabuk kochał poezję, lecz nienawidził gramatyki. Pisał z błędami i zazwyczaj na jedno słowo dwa do trzech błędów popełniał. Wstydził się wszakże swej błędnej pisowni i twierdził, że popełnia błędy umyślnie, ażeby potem mieć sposobność i przyjemność poprawiania swych utworów. Nie zauważyłem jednak, ażeby wuj Tarabuk raz napisany wiersz kiedykolwiek poprawiał.

Wuj Tarabuk miał stolik składany, srebrny kałamarz i złote pióro… Z tymi przyborami chadzał na brzeg morza, siadał nad brzegiem i, wsłuchany w szumy morskie, pisał swe wiersze.

Pewnego razu o poranku poszedł na brzeg morza. Ustawił stolik składany, umoczył złote pióro w srebrnym kałamarzu i zaczął pisać jakiś wiersz na różowym papierze.

Pisał i pisał, skrobał i skrobał, pocił się i pocił, sapał i sapał, aż wreszcie po nieludzkich trudach i mękach ułożył wiersz następujący:

Morze – to nie rzeka, a ptak – to nie krowa!

Szczęśliwy, kto kocha rymowane słowa!

Rymuj mi się, rymuj, drogi mój wierszyku!

Stój w miejscu cierpliwie, składany stoliku!

Stoi stolik, stoi, zachwiewa się nieco,

Za stolikiem – morze, za morzem – Bóg wie co!

Napisawszy ten wiersz wuj Tarabuk odczytał go głośno i zawołał:

– Piękny wiersz! Jaki prawdziwy początek! Morze – to nie rzeka, a ptak – to nie krowa. Któż zaprzeczy prawdzie tych słów! I jaki trafny koniec! Za stolikiem morze – za morzem – Bóg wie co. Rzeczywiście, za morzem widać mgłę, a w tej mgle dal nieznaną. Jeden Bóg wie, co się w tej dali kryje. Dlatego też napisałem: za morzem – Bóg wie co.

Wuj Tarabuk zatarł ręce z zadowolenia i wyciągnął z kieszeni butelkę z tajemniczym lekarstwem, ażeby przepłukać gardło, nadwerężone głośnym odczytaniem świeżo napisanego wiersza.

Trudno uwierzyć, ile błędów ortograficznych zdążył popełnić wuj Tarabuk w tak krótkim wierszyku! Zamiast "rzeka", pisał "żega", zamiast "ptak", pisał "bdag". Nie chcę wszystkich błędów wyliczać, aby nie ośmieszać mego wuja, którego kocham i poważam. Zresztą sam wuj Tarabuk czuł, że pisze błędnie. A chociaż nie mógł swych własnych błędów zauważyć, wszakże powtórnie wiersz przeglądając zaczął każde słowo o błąd podejrzewać. Szereg tych nieustannych podejrzeń tak go zmęczył, że wreszcie poprawiwszy "bdaga" na "bdacha" zasnął snem nagłym, smacznym i pokrzepiającym. Spał kiwając się bezwolnie nad składanym stolikiem i co chwila pochrapując – bo wuj Tarabuk chrapać lubił i umiał.

Chmury zgromadziły się na niebie, morze rozbłysło srebrnymi wstęgami rozszumiałych pian, zerwała się burza.

Wuj Tarabuk spał.

Wicher uderzył w stolik składany, porwał srebrny kałamarz i złote pióro i wrzucił je do morza.

Wuj Tarabuk spał.

Utonęło złote pióro i srebrny kałamarz. Po raz pierwszy obydwa te przedmioty znalazły się na dnie morskim wśród dziwacznych ryb i potworów. Wicher powtórnie uderzył w stolik składany i zwiał wszystkie papiery do morza. Były to – niestety! – wszystkie wiersze wuja Tarabuka, które napisał od lat dziecinnych aż do chwili ostatniej. Wiersze zakołysały się na wzburzonych falach i zaczęły moknąć. Mokły, mokły, aż przemokły i, ociężałe od wypitej wody, poszły na dno w ślad za kałamarzem i piórem.

Morze poczuwszy w swej głębi rymowane utwory wuja Tarabuka wzburzyło się jeszcze bardziej, zaszumiało, zaryczało tak mocno, że wuj się nareszcie zbudził.

Zbudził się i spojrzał na stolik. Nie ujrzawszy na stoliku swych skarbów zaczął płakać i wrzeszczeć, i wyrywać sobie włosy z głowy. Płacząc, wrzeszcząc, wyjąc, skomląc i wyrywając sobie pęki bujnych włosów, pobiegł z powrotem do domu, pochwycił wędkę największą, wrócił z nią na brzeg morza i zarzucił wędkę do wody. Myślał wuj Tarabuk, iż mu się uda wędką rękopisy z głębiny morskiej powyławiać.

Odtąd wuj Tarabuk co dzień z wędką nad morze chadzał, lecz nadaremnie! Nigdy bowiem nie udało mu się ani jednego rękopisu wyłowić!

Tymczasem wszystkie rękopisy wuja leżały na dnie. Zauważyła je pewna ryba, zwana Diabłem Morskim. Jest to ryba z pękatym brzuchem, olbrzymią paszczą i strasznymi oczyma. Ma wszakże tę zaletę, iż jest uczona. Umie czytać i pisać. Otóż Diabeł Morski ujrzawszy rękopisy zbliżył się do nich i zaczął je uważnie odczytywać. Po odczytaniu kilku rękopisów machnął gniewnie ogonem i zawołał:

– Nigdy jeszcze nie czytałem tak głupich, brzydkich i nieznośnych wierszy! Na domiar złego, w każdym słowie dwa do trzech błędów się ukrywa. Domyślam się, że autorem tych wierszy jest wuj Tarabuk, który co dzień nad brzegiem morza wysiaduje przy składanym stoliku i suszy głowę nad rymami. Dobrze się stało, że wicher zwiał mu ze stolika te rękopisy wraz ze srebrnym kałamarzem i złotym piórem! Może przestanie wreszcie tworzyć te obrzydliwe wiersze! Ma on bardzo miłego siostrzeńca, Sindbada, mieszka z nim razem w pałacu. Biedny to siostrzeniec, który z takim wujem mieszkać musi pod jednym dachem! Skorzystam z tego srebrnego kałamarza i złotego pióra, aby napisać list do Sindbada. Poproszę mojej dobrej znajomej, Ryby Latającej, żeby ten list Sindbadowi wręczyła.

Diabeł Morski zabrał się natychmiast do pisania listu. Wybrał rękopis, którego jedna tylko strona była zapisana, a druga pusta, i zaczął szybko złotym piórem pisać na pustej stronie.

Wiem o wszystkim, co się działo na dnie morza, gdyż pewnej nocy otrzymałem list od Diabła Morskiego i z treści tego listu domyśliłem się, że działo się właśnie tak, a nie inaczej.

Siedziałem w oknie otwartym i patrzyłem przez okno w niebiosy, na których płonęła pełnia księżycowa. Nagle usłyszałem w powietrzu dziwny, suchy, ostry szum skrzydeł. Był to szum osobliwy, do żadnych szumów niepodobny. Żaden ptak nie szumi tak skrzydłami.

Wysunąłem głowę przez okno i zacząłem uważnie wpatrywać się w księżycową jasność pogodnej nocy. Po chwili ujrzałem w powietrzu Rybę Latającą.

Jej skrzydła, podobne do ogromnych płetw, srebrzyły się w księżycu. Poruszała nimi powoli i z trudem. Nie była snadź przyzwyczajona do lotu nad ziemią i raził ją zapewne brak wody morskiej w powietrzu. Leciała jednak wytrwale, mieniąc się w świetle księżyca łuską tęczową. Widziałem, jak szybko porusza zmęczonym pyskiem, chwytając skrzelami dech, utrudniony brakiem wody. W pysku trzymała kawał różowego papieru. Leciała wprost ku mnie.

Zbliżywszy się do okna, podała mi papier różowy. Zaledwo ten papier wyjąłem jej z pyska, ryba natychmiast umknęła z powrotem i wkrótce znikła mi z oczu.

Spojrzałem na papier. Na jednej jego stronie świetniał kaligraficznie i starannie, lecz z okropnymi błędami napisany wiersz wuja Tarabuka. Poznałem od razu charakter jego pisma i nie chcąc odczytywać nudnego i głupiego wiersza odwróciłem arkusz papieru i spojrzałem na drugą jego stronę.

Na drugiej stronie u góry olbrzymimi literami czernił się napis:

WIELMOŻNY SINDBAD w Bagdadzie

Niżej pod tym napisem znajdował się list treści następującej:

Piszę z morza do Ciebie, kochany Sindbadzie! Choć się burza zerwała i fala się kładzie

Na mój grzbiet i przerywa mój spokój i cisze, Ja – mimo burz i wichrów – list do ciebie piszę, Nazywają mię ludzie Diabłem Morskim, ale – Choć jestem Morskim, diabłem nie czuję się wcale. Przeciwnie – jestem dobry, tkliwy, choć rubaszny, Bo mam brzuch zbyt pękaty i pysk bardzo straszny. Nie sądź mnie po pozorach ani po wyglądzie, Ja zjadam ryby w morzu, ty zjadasz – na lądzie, Ja połykam je żywcem, ty – po usmażeniu. Obydwaj dogadzamy swemu podniebieniu, Obydwaj pożeramy chętnie, co się zdarza, Z tą różnicą, że nie mam – tak jak ty – kucharza. Ja wolę ryby z morza, ty – ryby z patelni, Lecz obydwaj jesteśmy w pożeraniu dzielni. Mimo to nikt cię diabłem dotąd nie przezywa, A mnie w dziale przypadła ta nazwa straszliwa! Ani burza najsroższa, ani złe wichrzysko Nie męczy mię, nie boli tak, jak to przezwisko! Trudno! Muszę je nosić, choćby z tej przyczyny, By nie zostać bez nazwy wśród morskiej głębiny! Przysięgam ci, że diabłem nie jestem i wolę Pływać w morzu niż w ogniu piekielnym lub smole. Ufam, że ci wystarczy ta moja przysięga. Piszę ten list z powodu, iż wicher-włóczęga, Który na brzegu przygód byle jakich szuka, Zwiał do morza papiery wuja Tarabuka, Słynny srebrny kałamarz tudzież złote pióro. Płynąłem właśnie, gnany falą i wichurą, I pod wodą papiery widząc niespodzianie, Zacząłem chciwie czytać, bo lubię czytanie, A nawet wolę wiersze od zwyczajnej prozy. Przeczytałem – i dotąd od gniewu i zgrozy Trzęsę się, bo doprawdy w życiu po raz pierwszy Przeczytałem tak dużo tak okropnych wierszy! Co za rymy bez sensu wuj Tarabuk przędzie! Głupstwo siedzi na głupstwie, błąd siedzi na błędzie. Osioł pisałby lepiej, a noga stołowa Więcej ma w sobie sensu niźli jego głowa! Sindbadzie! Jakże możesz żyć pod jednym dachem

Z takim głupcem nieznośnym i z takim postrachem? Jak możesz spać spokojnie w tym samym budynku, Gdzie Tarabuk swe rymy tworzy bez spoczynku? Opuść prędzej swój pałac i pożegnaj wuja. Czyż nie nęci cię okręt, co po morzu buja? Czyż nie wabi cię podróż dziwna i daleka? Cud nieznany w nieznanej podróży cię czeka. Czeka cię bajka senna w zaklętej krainie I Królewna stęskniona, co z urody słynie, I skarby, i przepychy, i dziwy, i czary! Pędź na lotnym okręcie przez morza obszary, Zwiedzaj wyspy, półwyspy, lądy i przylądki I najdalsze zatoki, najskrytsze zakątki. Zwalczaj wszelkie przeszkody i wszelkie zawady! Pędź, leć, płyń bez ustanku! Posłuchaj mej rady! Tego ci życzy, ukłon przesyłając dworski, Kochający się szczerze – twój druh Diabeł Morski

Przeczytałem ten list jednym tchem i wyznam, żem nigdy nie przypuszczał, ażeby Diabeł Morski pisał tak składnie i poprawnie. List ten wywarł na mnie wielkie wrażenie. Rady Diabła Morskiego wydały mi się i słuszne, i ponętne. Od dawna mi się znudził i mój pałac, i wuj Tarabuk, i wiersze wuja Tarabuka. Od dawna pragnąłem zaznać przygód i niebezpieczeństw. Prócz tego list Diabła Morskiego, czytany w świetle księżyca, oczarował mię przenikliwym, nieodpartym czarem. Każde słowo, pisane czarnym atramentem na różowym papierze, dziwnie migotało w blasku księżycowym i tak mnie upajało, żem poczuł w końcu zawrót głowy. Każda litera wydzielała ponętny zapach.morskiej trawy. Bez wątpienia, list ten był zaklęty, a treść jego, mimo dobrodusznych pozorów – była naprawdę diabelska. Przebiegły Diabeł Morski w wyrazach łagodnych i tkliwych namawiał mię do opuszczenia rodzinnego domu i jedynego wuja. Poddałem się jednak czarom tej namowy. Byłem tak zachwycony listem adresowanym na moje imię z tajemniczych głębin morza, że byłbym natychmiast odpisał Diabłu Morskiemu, gdyby Ryba Latająca zaczekała na moją odpowiedź.

Lecz Ryby Latającej od dawna już nie było. Nie czekając na odpowiedź uciekła z powrotem do morza.

Całą noc przesiedziałem przy oknie w głębokiej zadumie.

Nad ranem wyczekałem chwili, gdy wuj Tarabuk z wędką w ręku wychodził właśnie z pokoju, aby swoim zwyczajem udać się nad morze dla wyłowienia zgubionych rękopisów.

Był blady i smutny. Strata ukochanych rękopisów rujnująco wpłynęła na jego zdrowie. Postarzał się o lat sto z górą, chociaż miał dopiero lat pięćdziesiąt. Stał się małomówny i nie kończył słów, które zaczynał. I teraz spojrzał na mnie smutnie i rzekł:

– Dzień do…

Miało to znaczyć: "dzień dobry". Zmartwienie i żal głęboki nie pozwalały mu słów domawiać. Przyzwyczaiłem się do tych niecałkowitych i niedokończonych wyrazów i po pierwszej niemal sylabie zgadywałem ich przemilczaną resztę.

– Dzień dobry – odrzekłem – jakże się spało tej nocy wujkowi?

– Jak naj… – odpowiedział wuj Tarabuk. Miało to znaczyć: "jak najgorzej", wuj bowiem po stracie rękopisów cierpiał na bezsenność.

– Muszę się z wujem pożegnać! – rzekłem głosem stanowczym. – Dziś w nocy postanowiłem wyruszyć w podróż daleką. Czy wuj ma co przeciw temu?

– Nie – odpowiedział wuj.

("Nie" – było jednym z tych słów, które wuj wymawiał całkowicie). Po stracie rękopisów wuj Tarabuk stał się tak obojętny na wszelkie sprawy, że nie wzruszyła go wcale wiadomość o mojej podróży.

Rzuciłem mu się na szyję i zacząłem go ściskać i całować.

– Wuju! – zawołałem. – Żegnam cię na długo i życzę, abyś powyławiał z morza wszystkie swoje rękopisy!

Wuj Tarabuk ucałował mię w czoło i rzekł głosem złamanym:

– Weso…

Miało to znaczyć: "wesołej podróży!"

Po czym wuj Tarabuk wyszedł, a po chwili zobaczyłem przez okno, jak kroczył w stronę morza potrząsając wędką.

Tegoż dnia wyjechałem konno z Bagdadu do Balsory, Balsora bowiem jest miastem portowym i okręty z portu balsorskiego odpływają we wszystkie strony świata.

W Balsorze wsiadłem na okręt, który płynął w kraje dalekie i nieznane. Stanąłem na pokładzie okrętu i patrzyłem, jak ląd się ode mnie oddala i jak powoli znika mi z oczu. Wiał wiatr przychylny. Wzdęte żagle połyskiwały na słońcu. Morze błękitniało i zieleniało.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: