Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Ptakon - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2006
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, PDF
Format PDF
czytaj
na laptopie
czytaj
na tablecie
Format e-booków, który możesz odczytywać na tablecie oraz laptopie. Pliki PDF są odczytywane również przez czytniki i smartfony, jednakze względu na komfort czytania i brak możliwości skalowania czcionki, czytanie plików PDF na tych urządzeniach może być męczące dla oczu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(3w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na laptopie
Pliki PDF zabezpieczone watermarkiem możesz odczytać na dowolnym laptopie po zainstalowaniu czytnika dokumentów PDF. Najpowszechniejszym programem, który umożliwi odczytanie pliku PDF na laptopie, jest Adobe Reader. W zależności od potrzeb, możesz zainstalować również inny program - e-booki PDF pod względem sposobu odczytywania nie różnią niczym od powszechnie stosowanych dokumentów PDF, które odczytujemy każdego dnia.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Ptakon - ebook

Młody prokurator odkrywa nagle mroczną tajemnicę przeszłości swojej żony. To pierwszy, jakże dramatyczny, punkt zwrotny powieści. A potem, jak w słynnej formule Hitchcocka, napięcie systematycznie rośnie. Co zwycięży na koniec w Janie Milewskim – wierność wyznawanym zasadom, czy miłość do Anny?

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 83-89143-64-X
Rozmiar pliku: 1,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Cytat

When the white fog burns off, the abyss of everlasting light is revealed.

Denise Levertov

Wstęp

Autobus stanął przy rzędzie płotów, zasłaniających nieład podwórek, smętek domostw z pustaków, jazgot kundli. Jak wielki kod kreskowy wyglądał cień rzucany przez sztachety na piaszczyste pobocze lub jak drabina leżąca pod stopami starego człowieka, który wysiadł z autobusu. Naprzeciw, po drugiej stronie spękanego asfaltu, był uskok, a w dole dachy domów, domków, bloków, kościelna wieża i komin fabryczny; taki widok miał po lewej ręce, po prawej zaś, gdy już skończyły się płoty, ścianę lasu. Niepewny drogi, zawahał się chwilę, nim skręcił w przesiekę. Szedł, wdychając zapach nie nazwany imieniem brzozy, sosny, paproci,mchu, bo takich nazw nie mógł dać woniom mieszczuch. Szedł, myśląc o narodzinach tych wszystkich roślin; od najwyższego drzewa po zapyziałą trawkę, każde wzrosło tam, gdzie wiatr miał kaprys powierzyć ziemi jego zarodek, więc olszyna, którą minął, tak samo powstała przypadkiemjak on, Stefan Kozerski.

Żaneta

Psychiatrą został mniej więcej tak, jak człowiek, który wsiada do metra i sam nie wie, czemu wybiera akurat ostatni wagon; i rzeczywiście ta specjalność, myślał później często, jest takim na końcu wagonikiem, co odczepił się od lokomotywy postępu — w owych latach jeszcze się mówiło „lokomotywa postępu”, a także „wróg postępu” — i za cholerę nie pozwolił się wywlec z tunelu na pożądaną, naukową jaśń; i chociaż uczeni co i rusz tromtadracko obwieszczali triumf, on, stary praktyk, doskonale wiedział, że tak naprawdę od czasów Pinela i Kraepelina zmieniło się żałośnie niewiele, i w tym interesie dwudziestowieczne jest tylko instrumentarium: prąd elektryczny, chemia, ba! nawet komputery zaprzęgli do roboty, lecz to właśnie czyni komiczny kontrast, kiedy owych urządzeń używają znachorzy, szamani oraz zaklinacze chorób, tacy jak on, których dyplom lekarski, a co za tym idzie, wiedza przydać się mogą wyłącznie wtedy, gdy ten, w kim chorobę nazbyt usilnie się zamawia, nie wytrzymuje i dostaje zapaści; a choroba nadal siedzi w mroku, nie bardziej przejrzystym niż średniowieczny Że tak się sprawy mają, podejrzewał już po dwóch latach praktyki, po dziesięciu był pewien, a dziś, po czterdziestu, nie nazywa nabranego przekonania rozczarowaniem ani dramatem, jeśli już — to znużeniem. Bo w rzeczy samej nuży profesora Kozerskiego myśl, że choćbyś pękł, ludzie się nie zmienią, a niektórzy spośród nich — statystycznie od 1 do 3 procent populacji — to wariaci, i ci nie zmienią się już z całą pewnością; można użyć całej magii, podać takiemu kilogramy narkotyków, na rok uśpić atropiną, kopać prądem aż do wytrząśnięcia bebechów, można jeszcze bardzo wiele, lecz i tak próżny trud, wariat dalej będzie wariatem, a lekarzowi, bo za to bierze pensję, pozostanie tylko pilnować, by nie zrobił sobie lub — co gorsza — innym jakiejś krzywdy; aha! i jeszcze, by ci inni nie skrzywdzili wariata.

Mówił to wszystkim swoim studentom, więc również dziewczynie w wytartych dżinsach i niegdyś czarnej koszulce, na której napis „Columbia University” wiele prań temu kontrastował bielą, a dziś zlał się z tłem w prawie jednolitą barwę, szarą jak nastrój jego słów i zmierzch za oknem gabinetu, gdzie dzieliło ich biurko, różnica wieku oraz pamięć poprzednich spotkań.

Była dość ładna. Nie, zdecydowanie ładna, skorygował z lekkim zaskoczeniem. Zwłaszcza oczy ma wysokiej próby, gdy z napięciem wpatruje się w tekturową teczkę, którą położył przed sobą. Wyciszona, raczej inteligentna twarz młodej kobiety, i pewnie trzeba było jego wiedzy, by dostrzec to, co przebijało się przez jej rysy jak palimpsest, coś plebejskiego, z gruntu wulgarnego; Anka patrzyła na teczkę, a Kozerski monotonnie mówił.

– Czy to wszystko ma mnie zniechęcić do psychiatrii? — spytała wreszcie, taktownie mieszcząc się w pauzie. — Pan profesor dobrze wie, że moja motywacja…

Był mniej taktowny; przerwał jej.

– Twoja. przepraszam, pani motywacja jest rzeczywiście szczególna. — Rozsupłał tasiemki teczki, otworzył, maszynopis jak skóra człowieka, z którego zdarto ubranie i którego zaraz będą bili, w oczach Anki przedbłyski lęku, dobrze skrywane, lecz nie przed starym praktykiem. — Zadała sobie pani iście benedyktyński trud. To imponujące zgromadzić ponad sto, dokładnie dziewięćdziesiąt siedem, opisów przypadków, i to aż od czasów Rzymu po najnowszą kazuistykę kryminologiczną. Mówiąc nawiasem, w kilku tych sprawach występowałem jako biegły i nie do końca podzielam pani punkt widzenia. Ci ludzie nie byli chorzy. Gdybym miał choć cień wątpliwości, zaręczam, zaznaczyłbym to w opinii.

Poruszyła się niespokojnie.

– Nie mam na myśli choroby psychicznej, tak jak rozumie to kodeks karny. W świetle prawa byli odpowiedzialni za swoje czyny i ponieśli ich konsekwencje.

– Mieli zdolność rozpoznania znaczenia czynu i pokierowania swoim postępowaniem — zacytował z artykułu, dokładnie takim samym znużonym tonem, jakim mówił przed chwilą o bezużyteczności psychiatrii. — Jako lekarz musiałem to potwierdzić, a jak jest naprawdę — rozłożył ręce w ironicznie bezradnym geście — sam Pan Bóg raczy wiedzieć. Jeśli rzeczywiście czeka nas po śmierci sąd, to mam nadzieję, że powołuje bardziej kompetentnych biegłych. — Okręcił tasiemkę wokół palca i obserwował, jak jego czubek bezkrwiście blednie. — Ten zgromadzony przez panią materiał, a zwłaszcza komentarze są niesłychanie interesujące, przeczytałem jednym tchem jak powieść. Oczywiście rozumiem, że nie uważa pani tego za pracę naukową.

– Sam pan powiedział, że psychiatria nie jest nauką sensu stricto – zripostowała..

– Oczywiście. Jednak nie jest aż do tego stopnia magią, by dało się ją sprowadzić do jakiegoś jednego kamienia filozoficznego, jak to pani próbuje robić. Przeciwnie: im mniej wiemy, tym ostrożniej powinniśmy formułować hipotezy.

– Akurat klinika padaczki skroniowej jest dość dobrze opisana. Nie wyszłam w swoich rozważaniach poza to, co mówią klasyczni autorzy, Jackson, Gastaut, Janz…

Żachnął się.

– Ale zupełnie dowolnie rozpoznawała pani zespoły chorobowe. Skąd, na przykład, pomysł, że Neron miał osobowość naprzemienną? Badała go pani? Stwierdziła dezorientację albo niepamięć, wskazującą na zamroczenie jasne?

Przerwał; spięta czekała na dalszy atak.

– Albo ten seryjny zabójca z Krakowa. Badałem go osobiście i gwarantuję, że miał tylko jedną osobowość, całkowicie zdominowaną przez zbrodnicze popędy!

– I wyklucza pan, że przyczyna tych popędów była zlokalizowana w płacie skroniowym? Przecież w tamtych czasach dysponował pan tylko odmą czaszkową. Nie było tomografii ani rezonansu…

– Zgoda. Dziś możliwości wglądu w centralny układ nerwowy są znacznie większe. Lecz mimo to, w przypadku psychopatów, rzadko znajdujemy tam coś godnego uwagi.

Anka wyjęła z paczki ekstra mocnego, obraca w palcach, nie zapala, jej twarz rozmazuje się w szarości, powinien włączyć światło, powinien, ale nie robi tego, bo im mniej światła, tym słabsza pamięć, a po co oboje mają pamiętać przy trzech długich, grubych jarzeniówkach z sufitu; w 1972 na kongresie w Pilźnie czeski psychiatra miał referat o wpływie oświetlenia szpitali na proces leczenia psychoz, hokus-pokus, abrakadabra, czterdzieści lat przyswajania sobie tajników magii; podsunął dziewczynie popielniczkę, podał ogień, sam zapalił.

– Oboje wiemy, dlaczego powstała ta praca. Czy po to poszła pani na medycynę, żeby przy pomocy naukowych pojęć zracjonalizować sobie sprawę Żanety?

Zaprzeczyła. Nie słowem, ale jakby każdą komórką ciała. Przez chwilę sądził, że powie coś o spłacaniu długu, co brzmiałoby jak banał i kicz, mimo że pewnie byłoby prawdą, ale właśnie prawda ma to do siebie, że bywa banalna i kiczowata; nieprzypadkowo ci, którzy uciekać chcą w oryginalność, prawie zawsze skazują się na zakłamanie.

Nie powiedziała nic, odczekał, dwa razy zaciągnął się papierosem, musiał mówić.

– Pani odpowiedzialność za życie Żanety to wyłącznie sprawa sumienia. Choćby nawet odkryto patogenezę takich zachowań…

– Poczuwam się do odpowiedzialności — przerwała mu twardo, tonem, którego zwykło się używać przy składaniu przysiąg. — Za jej życie, i za jej śmierć!

Choćbyś pękł, ludzie się nie zmienią, a jeśli zmieni ich naturalny, biologiczny proces starzenia się, aż wreszcie — i jedynie skutecznie — rozkładu, na opuszczone miejsce przychodzą inni, niekoniecznie gorsi, jak głoszą katastrofiści, wystarczy, że dokładnie tacy sami; i dlatego widziałem cię już, słyszałem, mógł powiedzieć dziewczynie, która miała na rękawach piżamy krew i siedziała na brzegu żelaznego szpitalnego łóżka, bo znał ten sposób mówienia i uśmiech, co zdawały się odwiecznym depozytem, przekazywanym z pokolenia na pokolenie; więc mógł jej powiedzieć — ale jakiż miałoby to sens? nie za to mu płacą — że w słowach i mimice jesteście identyczne, choć upływają stulecia, i zmienia się wszystko, również język, a zatem nie nazywają już was murwami oraz wszetecznicami, i również prawo, a zatem nie sieką już was rózgami u pręgierza i nie wypędzają za bramy miasta; ale na przekór tym i wszelkim zmianom, wy pozostajecie sobą, w jakiejś gatunkowej nieprzeobrażalności, podobnie jak wesz z łona wikinga niczym nie różni się od tych, których nabawiłaś się tam, w więzieniu dla młodocianych.

Mógł też dodać — ale milczał, milczał i patrzył na nią —

że ma oczy tej młodziutkiej Niemki, pielęgniarki z baraku dziecięcego w Majdanku, która wstrzykiwała mu podskórnie kwas borny; tarzał się z bólu po podłodze, a Fraulein uśmiechała się prawie identycznie jak ty, szesnastoletnia kanalio, a potem dziesięciolecia praktyki w zawodzie i setki replik twoich i jej, więc widziałem cię już, znam każdą twoją myśl, i tak naprawdę nie przerażasz mnie, tylko do mdłości nudzisz — nie powiedział; gdy dziewczyna cicho poprosiła o papierosa, z ulgą podsunął zapalniczkę, bo dym aromatyzowanego carmena mógł przytłumić troszkę zapach nie mytego od tygodni ciała, czemu tani dezodorant nie do końca sprostał; tym tylko różniła się od Niemki, że tamta szorowała się dwa razy dziennie i nie śmierdziała.

– Nazywasz się?

– Tam pisze. — Ruchem głowy wskazała zawieszoną na poręczy łóżka kartę choroby.

– A imię? — spytał nie zrażony, jak mógłby określić ktoś, kto z boku przysłuchiwałby się ich rozmowę; lecz laik pojęcia nie ma, czym jest wywiad psychiatryczny, i nie wie, że psychiatry z ponad trzydziestoletnim stażem zrazić nie sposób, bo choćby pacjent pluł mu w twarz, gryzł, kopał, choćby indagowany, nasrał w odpowiedzi w łóżko, co się zdarza — tu zdarzyło się już wszystko, prawdziwy festiwal zachowań, bachanalia ludzkich możliwości — dla Kozerskiego to i tak tylko materiał, na podstawie którego udzieli sądowi odpowiedzi, czy winien jest człowiek, czy choroba, i, dalibóg, myśli za każdym razem, siadając do pisania opinii, lepiej, by był to człowiek, gdyż człowieka można powiesić lub zamknąć do więzienia, a z chorobą nie wiadomo, co robić,przynajmniej on, lekarz z profesorskim tytułem, tego nie wie.

Tym razem nie stawiała oporu; przeciwnie, z wyraźnym zadowoleniem powiedziała:

– Żanet.

– I tak mam się do ciebie zwracać? Z akcentem na drugiej sylabie?

Wzruszyła ramionami, miała wąskie ramiona i była wątła i krucha, jak robak, którego powinno się zdeptać.

– Pierdol się w ciasną! Możesz się zwracać, jak chcesz.

A potem zaciągnęła się głęboko i teatralnie wydmuchała dym.

– To na kiedy jestem wyznaczona?

– Wyznaczona?

– No, kiedy zrobicie mi ten zastrzyk? — Lekarz, który ją prowadził, zanotował w historii choroby, że osią jej systemu urojeniowego jest lęk przed śmiercionośnym zastrzykiem, raz miał to być morbital, środek do usypiania zwierząt, kiedy indziej — na hitlerowską modłę w serce wstrzyknięta benzyna; tego lekarza, młodego chłopaka, świeżo po studiach, nazywała doktorem Mengele.

Z pustej paczki po carmenach zrobił popielniczkę i podsunął jej; dotąd strzepywała popiół na pościel.

– Boisz się śmierci?

Roześmiała się sztucznie. Albo tylko zabrzmiało sztucznie; to także wspólne dla tych wszy, że z boku wygląda, jakby grały przedstawienie w złym guście.

– Ochujałeś, doktorek? Dziewczyna na linę się rzuca, a ten pyta, czy boi się śmierci!

Trafiła tu po udaremnionej próbie samobójczej, próbie S, jak mawia się we wspólnym żargonie psychiatrów oraz biegłych w symulacji kryminalistów. Nie był przy tym, ale miał zaufanie do kompetencji służb więziennych — wiedział, że bezbłędnie odróżnią histeryczną demonstrację od prawdziwego samobójczego zamachu i z byle powodu nie oddadzą swojego klienta lekarzom.

– Sumienie?

Miał ją leczyć, nie nawracać, jej moralność interesowała go wyłącznie w medycznym aspekcie; to była pierwsza ich rozmowa, gdy został poproszony o konsultację, a Żaneta zaczęła mówić w miarę zbornie, bo do tej pory, jak napisano fachowo w karcie, mowa pacjentki stanowi mieszankę neologizmów i dziwactw słownych z wulgaryzmami oraz żargonem środowiska przestępczego. Gdy przyszedł, odwiązano ją od łóżka; rzemienne pasy głęboko odcisnęły się na nadgarstkach, ale krew na piżamie pochodziła nie od pasów, lecz stąd, że mimo ich zastosowania, ciągle wyrywała igłę kroplówki, a nawet potrafiła gryźć się po rękach;spytał o sumienie, a ona powiedziała coś, co po zakończeniu badania postanowił zanotować.

– Nie zrozumiesz, doktorek, ale to jest tak, jakby mi ze skóry wyrastała trawa. Źdźbła przesytu.

Ona też to zapisała. Kilka tygodni wcześniej, jeszcze w więzieniu.

Rosną ze skóry obce źdźbła przesytu I śmierć na pewno jest na dnie przesytu A one ciągle patrzą na mnie mówiąc Że dziewczyna ma ręce tak sprawne jak chirurg

Tak mówiły naprawdę o jej rękach, o precyzji dłoni dziewczyny, która zdawała się wydana na żer, bo chociaż skazano ją z budzącego tu szacunek artykułu „kto zabija człowieka”, poza tym była dla nich nikim, nowa, obca, co nie zetknęła się dotychczas z prawdziwym światem przestępczym, bo przecież Rafał, Sylwek i Bogdan, mimo że skrajnie zdemoralizowani i brutalni, byli chłopcami z dobrych, prominenckich domów; drobna, wręcz filigranowa, całkiem inna niż te, co od pierwszej chwili taksowały ją wzrokiem: zmaskulinizowane, toporne lesby, którymi można tylko rządzić lub zostać ich do dna upodloną niewolnicą; wybrała władzę, bezwzględną, absolutną, jaką jedynie inteligentny i silny sprawować może nad słabym i głupim; były na pograniczu matołectwa, a ona miała 140 w skali Wechslera, lecz, aby wykorzystać miażdżącą przewagę umysłu, musiała naprzód porazić stado strachem, i zrobiła to drugiego dnia, kiedy obstąpiły ją pod natryskiem; przesiąknięte smrodem gówna i środków dezynfekcyjnych nimfy sanitariatu, które były tu tak u siebie, jak gdyby urodziły się gdzieś tam za kiblem: wynaturzone samice o sile fizycznej mężczyzny gapiły się rozdziawiając usta i uśmiechały do jej nagości, tak jak uśmiecha się niedorozwinięty pomocnik murarza, dla rozrywki wieszając kota.

Patrzyła w oczy tej, która podeszła najbliżej, a potem wyrzuciła do przodu ramię — i już nie miała w co patrzeć, bo gdy ustało epileptyczne miotanie się ciała i kumpelki oderwały ręce leżącej od twarzy, była tam sama krew, nic tylko krew, szkarłatna przepaska ciuciubabki.

– Którą jeszcze zapisać do Związku Niewidomych? — spytała Żaneta; stado cofnęło się.

– Chirurgiem mogłabyś być — powiedziała z podziwem jedyna wśród nich ładna i zgrabna, dziwka, co zabiła Araba, i odtąd we dwie tresowały stado, a naczelnik nigdy nie dowiedziała się, kto okaleczył tamtą dziewczynę; ona sama — ślepa na lewe oko i ledwie widząca prawym — szła w zaparte i zasłaniała się niepamięcią.

W niepohamowanym impulsie, jak gdyby nowa, nagła refleksja uczynniła bezużyteczne dotąd obszary mózgu, i ów impuls właśnie z nich pochodził, wbrew regulaminowi oraz powadze miejsca, uśmiechnął się i zakreślił ołówkiem kilka zdań na 561 stronie; miał dwadzieścia lat, i w bibliotece Colegium Medicum siedział zgarbiony nad opasłym tomem Psychiatrii klinicznej;wzięty w kółko fragment poświęcony był rozszczepieniu osobowości, ale to, co za jego sprawą niespodziewanie, iluminacyjnie pojął, dotyczyło podręcznika od deski do deski, jego wszystkich dziewięciuset stron oraz milionów stron wszelkich innych tego rodzaju publikacji,lecz — co najważniejsze — dotyczyło studenta Kozerskiego, i całej jego przyszłej pracy zawodowej.

Czasem chory, nauczał czeladnika mistrz, zupełnie wyraźnie określa swoją nową osobowość, osnutą na urojeniach wielkościowych, twierdzi np., że mianowano go generałem. Na zarzuty, że nie posiada przecież ani potrzebnego wykształcenia, ani mianowania, ma gotowe odpowiedzi. Podaje mianowicie, że sam nie rozumie, dlaczego właśnie na niego padł wybór, a mianowanie ma mu być wręczone przy najbliższej sposobności.

Rzeczowy, nienaganny stylistycznie, klarowny, precyzyjny język profesora — śmieszył; a co za tym idzie, śmieszył opisany mente captus,choć przecież oczywiste, iż nie było zamiarem czcigodnego akademika naigrawać się z psychicznie chorych; wtedy, w kolosalnej, marnie ogrzanej sali bibliotecznej, poczuł jak gdyby dodatkową porcję chłodu; nie ma ucieczki przed ironią, zrozumiał, bo ona po prostu pierwotnie tkwi w języku, od grubych żartów, jakie cierpieć musi wiejski przygłup, po literacko wysmakowaną drwinę z Don Kichota; i dlatego autor podręcznika, choć nie chciał, był ironiczny, i każdy opis szaleństwa będzie ironiczny, albowiem podobnie jak fala morska kształtuje nadbrzeże, tak samo obłęd narzuca wypowiedzi na swój temat formę oraz ton, czyli właśnie wymusza ironię,którą on, Stefan Kozerski, adept psychiatrii, przyjmuje i przejmuje jako niezbywalny element swego zawodu; lata mijały, gdy wcale do tej refleksji nie wracał, po prostu palił fajkę, palił papierosy z leciutko ironiczną miną; refleksja wróciła sama, kiedy powtórnie badał Żanetę; już nie w półwięziennej izolatce, ale w gabinecie udostępnionym przez ordynatora; jak rozmawiać, pomyślał, o jej źdźbłach trawy bez ironii? Bez tonu pobłażliwej wyższości, gdy samemu należy się do tych, którym na skórze żadna trawa nie rośnie? Spytał, bo musiał spytać, sztuka tego wymagała, czy to wrażenie było przykre, a wtedy dziewczyna roześmiała się.

– Przepraszam, panie profesorze, ale wy, psychiatrzy, to chyba robicie sobie z nas jaja.

Musiał uściślić, czy w grę wchodzi omam, czy tylko znalazła metaforyczne określenie dla stanu, który ją nawiedził, i to była oczywiście przenośnia, halucynacje pojawiły się później, w noc próby samobójczej, i nie odstępowały jeszcze długo w szpitalu, gdzie szamocząc się w pasach, przeklinała tych, którzy ją przeklinali, odgrażała tym, którzy grozili; miała klasyczny, podręcznikowy rzut psychotyczny, o symulacji mowy być nie mogło, więc jeśli pytał o początek, to nie w celu przyłapania na oszustwie, lecz by poznać historię choroby — przed rzetelnym lekarzem stoi wszak taki wymóg.

– Chciałaś odebrać sobie życie, bo nie mogłaś wytrzymać dłużej tego stanu, czy tak?

Skinęła głową.

– Potrafisz opisać moment, kiedy pierwszy raz to poczułaś?

Nie od razu odpowiedziała.

– Musiałabym podać okoliczności, a nie wiem, czy powinnam… Pan orientuje się, że w Zet-Ka istnieje tak zwane drugie życie?

– Orientuję się — odrzekł sucho, trochę jakby krępował go fakt, że mają jakiś wspólny zakres wiedzy; nie krępował jednak, raczej doskwierał, niby ćmienie w zębie lub zgaga; ta szesnastoletnia kryminalistka i jej światek oraz setki innych, którzy siadali przed nim, kurczowo ściskając w dłoniach swoje światy, niby małe globuski dla dzieci; byli przejrzyści w swym bełkocie, a jednocześnie zakuci w jakiś pancerz, od którego odbijały się wszelkie słowa i działania; nie, nie czuł się katorżnikiem pchającym taczki beznadziei, nie ta miara, bardziej właśnie pobolewający ząb, pieczenie w przełyku.

– Znęcałyśmy się nad taką jedną — powiedziała tonem najdalszym od konfesyjnego. — Czy mam mówić szczegółowo?

Wzruszył ramionami.

– To ty wiesz, co w tym zdarzeniu było ważne.

– Nic nie było ważne! — Podniosła nagle głos. — Takie rzeczy działy się tam codziennie, kilka razy dziennie, a potem w nocy, i znów w ciągu dnia! — Nie pytając wzięła z jego paczki carmena i obsłużyła się jego zapalniczką — Przesyt, rozumie pan teraz? Bo ile razy można hajcować się tym, że robisz z takiej szmatę? Że coraz bardziej ją upadlasz, aż do ostatecznych granic, za którymi nawet wyczerpuje się pomysłowość, skoro już zmusiłyśmy ją do wszystkiego, pan powiedział, że mogę bez szczegółów, i wiem, że każdą jedną zmusimy, bo ja, Nataszka, plus kilka innych mamy tam większą władzę niż Hitler i Stalin!

Nagle, jak gdyby ktoś ją popchnął, osunęła się w głąb fotela.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: