Puste kartki - ebook
Puste kartki - ebook
Akcja rozgrywa się wspócześnie, w anonimowym polskim mieście. Powieść opowiada o gimnazjalistce, która odkrywa w sobie talent. Uwikłana we własną młodzieńczą niepewność, relacje z rówieśnikami i dorosłymi, przeżywa rozmaite przygody duchowe i intelektualne, by w efekcie rozwiązać swoje problemy niespodziewaną dla czytelnika decyzją. Szybko tocząca się fabuła pochłania ciekawość odbiorcy, niejednej dziewczynie pozwala odnaleźć tożsamość z główną bohaterką.
Spis treści
ROZDZIAŁ 1. Szyba 3
ROZDZIAŁ 2. Argument 6
ROZDZIAŁ 3. Wiersz 10
ROZDZIAŁ 4. Odległość 14
ROZDZIAŁ 5. Wycieczka 20
ROZDZIAŁ 6. Spotkanie 23
ROZDZIAŁ 7. Codzienność 27
ROZDZIAŁ 8. Doba 30
ROZDZIAŁ 9. Pocztówki 34
ROZDZIAŁ 10. Miłość 39
ROZDZIAŁ 11. Pamięć 46
ROZDZIAŁ 12. Przyjaźń 49
ROZDZIAŁ 13. Wypracowanie 52
ROZDZIAŁ 14. Pisanie 55
ROZDZIAŁ 15. Piękno 58
ROZDZIAŁ 16. Koleżeństwo 61
ROZDZIAŁ 17. Tunel 65
ROZDZIAŁ 18. Początek 69
ROZDZIAŁ 19. Język 74
ROZDZIAŁ 20. Obra 78
ROZDZIAŁ 21. Historie 82
ROZDZIAŁ 22. Rozmowa 87
ROZDZIAŁ 23. Zamyślenie 90
ROZDZIAŁ 24. Nieporozumienie 93
ROZDZIAŁ 25. Ręce 97
ROZDZIAŁ 26. Odkrycia 100
ROZDZIAŁ 27. Zdrada 103
ROZDZIAŁ 28. Talent 106
ROZDZIAŁ 29. Zniknięcie 109
ROZDZIAŁ 30. Choroba 112
ROZDZIAŁ 31. Dlaczego? 115
ROZDZIAŁ 32. Pomoc 120
ROZDZIAŁ 33. Z góry 124
ROZDZIAŁ 34. Spojrzenie 128
ROZDZIAŁ 35. Prąd 131
ROZDZIAŁ 36. Kosmos 135
ROZDZIAŁ 37. Plotki 140
ROZDZIAŁ 38. Brat 143
ROZDZIAŁ 39. Przecinek 148
ROZDZIAŁ 40. List 153
ROZDZIAŁ 41. Ciemność 156
ROZDZIAŁ 42. Przeczucia 162
ROZDZIAŁ 43. Chwila 165
ROZDZIAŁ 44. Granica 169
ROZDZIAŁ 45. Ładnie 173
ROZDZIAŁ 46. Cisza 176
ROZDZIAŁ 47. Zatrzymanie 179
ROZDZIAŁ 48. Kartki 182
ROZDZIAŁ 49. Koniec 186
Kategoria: | Dla młodzieży |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-935021-1-0 |
Rozmiar pliku: | 329 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Szyba
Te szyby wystawowe przyciągają jak magnes. Często zastanawiała się, że gdyby zamieszkali na wsi, tęskniłaby za miastem. Też, a może przede wszystkim za tymi szybami wystawowymi. Zerkała ukradkiem, bo było jej wstyd, że tak nie może się oprzeć przyglądaniu się w nich swemu odbiciu. Na pewno sobie myślą, że się do siebie mizdrzę. A przecież chodziło o coś zupełnie innego. Od czasu do czasu przystawała przed jakąś ciekawszą wystawą, by niby to pooglądać wyeksponowany towar. Ale patrzyła na coś zupełnie innego. Najgorzej, gdy ta ciekawsza wystawa zupełnie nie pasowała do jej płci i wieku.
– No co tak panienka się przygląda? Tatuś kazał kupić uszczelkę i nie wie panienka, którą wybrać?
– Nie, nie – odruchowo zaprzeczyła zarumieniona Marta.
Ale starszy pan raczej zamierzał przyjść z pomocą niż zostawić ją sam na sam z tym filmowym zwierciadłem miasta.
– No, niech się panienka nie wstydzi. Przecież to nie pierwszyzna, że takie młodziutkie panienki w uszczelkach się nie orientują. A co tam „młodziutkie”, co tam „panienki” – starszy pan rozgadał się na dobre – w ogóle kobiety przecież. Moja żona do grobowej deski nie rozróżniała wkrętarki od wiertarki. No, niech panienka śmiało powie, co się tam u was zepsuło, to doradzę. W końcu kawał życia mam za sobą. A jeśli kawał życia, to i kawał uszczelek. He, he – starszy pan ucieszył się ze swojej zręcznej refleksji.
– Nic, ja tylko… – i Marta nie wiedziała, co powiedzieć, żeby nie urazić tego miłego i uczynnego staruszka.
– No, śmiało, śmiało. Nie ma się czym krępować.
I w efekcie skończyło się tym, że Marta kupiła jakąś uszczelkę, którą do dzisiaj nosi w piórniku na pamiątkę tej pouczającej sytuacji. Dowiedziała się nie tylko, że ludzie jednak ją obserwują. A mama zawsze powtarza: „Zdaje ci się, że ci się ludzie przyglądają. Każdy jest zajęty swoimi sprawami”. Więc dowiedziała się, że jednak nie wszyscy są zajęci tylko swoimi sprawami. Dowiedziała się przede wszystkim, że czasem trzeba skłamać w dobrej intencji. Właśnie: nie że „można”, ale że „trzeba”. Rozmyślała o tym później, a nawet podzieliła się tym spostrzeżeniem z mądrą panią Czesią, która przyznała jej rację. Ale najważniejsze, że historia z uszczelką nauczyła ją ostrożności. A to utrudniało sprawę, bo teraz trzeba było wybierać wystawy sklepów papierniczych, obuwniczych, księgarń, drogerii i tak dalej. A niestety, te ograniczone branże nie zawsze się nadawały. I nie raz szkoda było ominąć z daleka jakiś salon samochodowy albo perfumerię.
A w tych wystawach wszystko zależy od kąta padania światła i przeciwległej strony sklepu, czyli ulicy. Więc – jeśli miała szczęście – zarys jej sylwetki nagle pojawiał się w świecie niemożliwym. A wraz z tym zarysem cała ona. Czuła się jak w baśni, której akcja toczy się w jakimś filmie przyszłości. Pierwsze niemożliwe to to, że przejeżdżają przez nią samochody. Drugie niemożliwe, że jest sobą i jednocześnie manekinem wystawowym. Trzecie niemożliwe, że jest w dwóch miejscach naraz. Czwarte, że wszystko drga, migocze, więc jest takie nieuchwytne. Piąte, że przechodnie mijają ją z tyłu a widzi ich z przodu i że wcale nie idą chodnikiem ale przecinają tę wystawę sklepową. I szóste, że nagłe słońce zza chmur oślepia do zmrużenia powiek, a w tym zmrużeniu wszystko bardziej świetliste i jakieś oślepiające, że gubią się jedne szczegóły, a wydobywają zupełnie inne, nieoczekiwane. A potem znowu chmura i cień uniewyraźnia całą lewą albo prawą część obrazu. Ale to wcale nie obraz. Nie, nie obraz. Bo ona jest w samym środku tej rzeczywistości przenikniętej i przenikającej się. Mogła tak stać godzinami.
A mama nie chciała uwierzyć, że spóźniła się dlatego, że przeglądała się w wystawowej szybie.
– Dziecko kochane, jak długo można się przeglądać w wystawie? Do tego służą lustra. A zupa całkiem wystygła.
I Marta myślała, że cena gorącej zupy wcale nie jest taka duża za ten fragment świata, w którym wszystko nakłada się na wszystko. Że nie wszystko, co niezwykłe musi zaraz kosztować majątek. Więc myli się wuj Andrzej? Myli się, twierdząc, że nic w życiu nie jest za darmo?ROZDZIAŁ 2
Argument
– Ale ta szkoła jest daleko. Czy ty rozumiesz, co to znaczy dojeżdżanie, codziennie rano. Na ósmą, w korkach. A jeszcze w naszym klimacie! Wiesz, że trzeba by wstawać o wiele wcześniej, czyli po ciemku. A potem marznąć i moknąć na przystankach. Nie mówiąc już o powrotach, w zapchanych autobusach…
– Mamo, ale w tej szkole jest klasa humanistyczna.
– Polskiego i historii możesz się nauczyć wszędzie, a dojazdów nigdy nie doświadczyłaś i nie wiesz, że potrafią zepsuć każdą klasę humanistyczną.
– Nie doświadczyłam, ale dlaczego miałyby jakieś głupie dojazdy zepsuć klasę humanistyczną? Przecież wielu uczniów dojeżdża. Na przykład Wojtek.
– Wojtek! Wojtek to co innego, Wojtek nie ma innego wyjścia. W naszej okolicy nie ma szkoły dla takich jak Wojtek. Musieć a specjalnie sobie wybrać to dwie różne sprawy.
– Ale on lubi tę swoją szkołę i wcale dojazdy mu jej nie zniszczyły.
– Marto, zastanów się, co ty mówisz. Przecież Wojtek nie wystaje na przystankach, nie tłoczy się w tramwajach. Dobrze wiesz, że do szkoły wozi go tata samochodem. A to co innego. My z pewnością nie będziemy mogli cię zawozić.
– Wcale na to nie liczę.
– Tym bardziej, Marto.
– Mamo, ale tam jest klasa humanistyczna. Polskiego uczy na pewno bardzo dobra nauczycielka.
– Co ty z tym polskim? Jeszcze nie wiesz, co będziesz w życiu robić. Może polski wcale ci się tak bardzo nie przyda?
– Jak to polski mi się nie przyda? To mój ulubiony przedmiot.
– Teraz twój ulubiony, ale jesteś dopiero w gimnazjum. Dorastasz, a ludzie w twoim wieku zmieniają się szybciej niż myślisz. A więc zmieniają się ich zainteresowania…
– Może inni tak, ale ja nie zmienię swoich zainteresowań. Przecież wiesz, że polski…
– Wiem, wiem, że polski. Skąd jednak możesz wiedzieć, co cię czeka. Wierz mi, że gusty tak młodych ludzi jak ty zmieniają się prawie z miesiąca na miesiąc. Nie myślisz chyba, że jesteś jakimś wyjątkiem pod tym względem?
Marta zawstydziła się.
– Mamo, muszę ci coś powiedzieć.
– No mów, córeńko, oczywiście, że mów. Coś się stało?
Mama zaniepokoiła się i spojrzała Marcie głęboko w oczy. Trochę za głęboko, bo Marta zawstydziła się jeszcze bardziej. Ale taka szansa może się już nie zdarzyć. Trzeba to raz wreszcie powiedzieć nie tylko na głos, ale przede wszystkim mamie.
– Mamo…
– Tak, córeńko?
– Ja właśnie myślę… Ja myślę, że jestem pod tym względem… że pod tym względem jestem wyjątkiem.
I Marta zadrżała, gdy usłyszała te zarozumiałe własne słowa. A mama? Mama uśmiechnęła się, wyciągnęła do niej rękę, przytuliła mocno. Przytuliła mocno. Och, jak to dobrze, że na takie słowa mama przytuliła mocno.
– Marto, dziecko kochane, rozumiem.
Jak to dobrze, że mama rozumie.
– Ale posłuchaj. Nie wiesz jeszcze tylu rzeczy o życiu. Na przykład tego, że składa się z codziennych trudności, od których zależy cała reszta. Też nasze zainteresowania. A dojazdy są właśnie taką trudną codziennością i nawet nie wiesz, jak mogą wpłynąć na twoją miłość do języka polskiego, jak bardzo mogą ją okaleczyć. Poza tym jest tyle ciekawych przedmiotów. Tymczasem trafiła ci się bardzo dobra polonistka, ale nie zawsze będziesz miała takie szczęście. Nie wiadomo, na kogo trafisz w przyszłości, a wszystko przed tobą. Jest tylu wspaniałych nauczycieli od innych przedmiotów.
Marta jednocześnie stężała i przytuliła się jeszcze mocniej. Taka szansa może się nie zdarzyć drugi raz.
– Mamo, mamo kochana. Przecież wiesz, że polski to dla mnie przedmiot jedyny na świecie. Przecież wiesz…
– Wiem, córeńko, ale…
– Proszę cię, mamo, proszę cię. Przecież wiesz, że bez „ale”. Wiesz, prawda?
I mama pogłaskała Martę po głowie.
– Ty płaczesz? Marto! Nie płacz, kochana moja. Nie płacz. Wiem. Wszystko wiem.
I po chwili szansa pękła jak balon, który postanowił wznieść się za wysoko:
-– Uspokój się. Wrócimy jeszcze do tej rozmowy.
Wrócimy? Wrócić do tej rozmowy? Przecież nie da się wrócić do tej rozmowy. Każda następna rozmowa będzie już inna. Mama z pewnością ma wiele mocnych argumentów, a ona – Marta ma tylko jeden. I – jak się okazuje – nieprzekonujący. Jeden nieprzekonujący argument na wstawanie o świcie, zatłoczone autobusy, korki na ulicach i powroty ze szkoły po ciemku. Jeden cienki jak bibułka argument. Uniesiony na wietrze frunął teraz ten argument za oknem jakby zanikła siła ciążenia. Leciał ku mrocznemu niebu na skrzydłach niepewności. Poczekaj na mnie. Nie zostawiaj mnie samej. Nie zostawiaj mnie.ROZDZIAŁ 3
Wiersz
Wiersz urodził się sam, choć potem pani Czesia tłumaczyła, że samo nie dzieje się nic. I to się nawet zgadzało z tym podmiotem, o którym opowiadała polonistka. Że każda czynność ma swojego sprawcę. Że nawet podmiot domyślny pozostaje wciąż podmiotem.
– Proszę pani, a jeśli mówimy „robi się”, to przecież wtedy nie ma podmiotu, prawda? Więc jednak nie zawsze taki podmiot występuje.
– Zawsze. Występuje zawsze. W takim „robi się” podmiotem jest domyślne „to”. „To robi się”.
Jakoś to chyba mędrkującego Tomka nie przekonało. I nie przekonało też Marty, ale rozmyślała o tym, czym właściwie jest takie „się”, co „robi”. A teraz myślała, że właśnie wiersz urodził się sam, choć pani Czesia tłumaczyła:
– Widzisz, Marto, czas nigdy nie płynie bez śladów. Często po prostu nie wiemy, że dojrzewamy do jakiejś myśli. Bywa, że trwa to kilka dni, ale może trwać kilka miesięcy lub lat, a nawet lata całe. A potem, gdy ta myśl układa się słowami, mówimy, że stało się to nagle, że jakieś olśnienie. I nie bierzemy pod uwagę, że ta myśl dojrzewała sobie długo, długo, aby wreszcie zaistnieć.
Ładnie to powiedziała mądra pani Czesia. Ale czy tak właśnie było z wierszem Marty? A jeśli tak, dlaczego skończyło się tak a nie inaczej? Dlaczego tak?
Wyskoczyła z kolejki jak na skrzydłach. Bo kiedy tak stała w ścisku pasażerów z nosem przyklejonym do szyby, poczuła to tak wyraźnie, że aż dreszcz przeszedł jej po plecach. Wcześniej nie wiedziała, że dreszcze mogą być takie przyjemne. Jakby te słowa spadły jej prosto do głowy z tych mijanych gałęzi jesiennych drzew, w które wgapiała się trochę nieobecna w tym pociągu i w tej drodze ze szkoły. A potem to już tylko na skrzydłach powtórzeń. Żeby wiersz nie uciekł. Jakby znalazła jakiś drogocenny diament, który ściska w dłoni, by go nie zgubić; byle tylko nie zgubić.
– Lepią anioły… lepią anioły…
Nie mogła powstrzymać uśmiechu – do samej siebie, do tych aniołów, co lepią ludzi z dobrej mąki. Ale co ci ulepieni z dobrej mąki pomyślą? Sama nie raz dziwiła się na widok przechodniów, którzy śmieją się do siebie samych i rozmawiają ze sobą. Nie wygląda to normalnie.
– …dusza z cienkiego szkiełka… trzymać to, trzymać… powtarzać, żeby nie uciekło: lepią anioły ludzi z dobrej mąki… z cienkiego szkiełka…
Czy to słowa uczepiły się Marty, czy Marta uczepiła się słów? Tak czy inaczej biegły teraz przez ulicę razem, nierozłączne. Żeby tylko nie zapomnieć.
– O, Marta? Cześć! – Hubert wyrósł jak spod ziemi. – Gdzie się tak spieszysz?
Nie „gdzie”, tylko „do czego”.
– Cześć, Hubert. Wracasz z treningu?
– Nie, dopiero ze szkoły. Trening mam wieczorem.
– A kiedy te twoje zawody? – Marcie podobało się to trenowanie Huberta. Miał chłopak samozaparcie.
– No, już za dwa tygodnie, niestety.
Szli teraz ramię w ramię, co dla Marty nie było zadaniem łatwym, zważywszy na Hubertowe wyjątkowo długie nogi. By dotrzymać mu kroku, nadrabiała jak mogła.
– Dlaczego „niestety”?
– No bo czasu mało, a kondycja… wiesz jak to jest z kondycją.
Prawdę mówiąc zupełnie nie wiedziała, jak to jest z kondycją.
– A jak jest?
– No, wiesz, spada. A żeby ją utrzymać, muszę trenować codziennie.
– Codziennie? – Marta spojrzała w górę na wysokiego Huberta. – Trenujesz codziennie?
– Pewnie, że codziennie. Inaczej się nie da. Ta drużyna, co z nią gramy, jest naprawdę świetna. Nie słyszałaś, że w zeszłym roku zdobyli mistrzostwo dzielnicy?
Marcie coś obiło się o uszy. Wokół sprawy było głośno. Wszyscy chłopcy w szkole trąbili o tym przez dłuższy czas. Ale Marta nie przykładała do tego wagi i teraz pomyślała, że jest jakaś niesprawiedliwa, bo przecież dla Huberta to mistrzostwo i zawody to najważniejsza rzecz na świecie.
– No słyszałam, słyszałam – w ramach odkupienia poczucia winy powiedziała takim tonem, jakby to co najmniej ona miała wziąć udział w tych zawodach. – Pewnie, że słyszałam! – dodała.
– Właśnie. Chcemy z chłopakami odebrać im tytuł mistrza, przynajmniej na ten rok.
– Oj, to musicie się bardzo postarać.
– Trener powiedział, żeby zapomnieć o „bardzo”; powiedział, że postarać to my się musimy wyjątkowo.
Dochodzili do podwórka. Marta myślała, że Hubert jest taki ambitny. Hubert myślał pewnie o zawodach.
– A kiedy ten mecz? Mogłabym przyjść?
– Pewnie. Szykuj się za dwa tygodnie; jeszcze ci przypomnę. Gramy w szkole sportowej, wiesz gdzie? Oni mają zawodowe boisko do siatki.
– Więc sprawa jest poważna, co?
– Pewnie, że poważna.
Po powrocie do domu Marta zamyśliła się na dobre. Może Hubert będzie kiedyś sławnym siatkarzem? I Marta będzie go oglądać w telewizji. „A teraz, proszę państwa, Hubert Piłecki, ścina… jak on ścina! Proszę tylko popatrzeć. To prawdziwy talent”. A cała sala bije brawo i Marta jest dumna z takiego kolegi. Ale… ale… ale zaraz… Marcie robi się gorąco. Zaraz, zaraz… przecież zanim spotkała Huberta… Ten wiersz. Jak to szło? O aniołach i ludziach. Ten wiersz ze słów, co dojrzały w niej jak owoc. Jak to było? Jak to było?! Że anioły ulepiły dobrego człowieka? Jakoś tak, ale inaczej. Marcie robi się gorąco. Serce bije ze zdwojoną siłą. Już wie, że im usilniej stara się sobie przypomnieć, tym bardziej nie może. Już wie, że cały ten wysiłek na nic. Że wiersz odfrunął. Może pogniewał się za tę rozmowę z Hubertem? Za to, że Marta nie doniosła go do domu w milczeniu? Słony smak łez Marty spłukiwał teraz to puste miejsce po ulotnym smaku poezji. Nie, nie przyzna się do tego nikomu.