Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Raz… dwa… trzy… do rodziny trafisz… Ty! - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
3 lutego 2014
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
19,90

Raz… dwa… trzy… do rodziny trafisz… Ty! - ebook

Książka Raz… dwa… trzy... do rodziny trafisz… Ty! to zbeletryzowana forma relacji z faktycznych wydarzeń i zjawisk, jakie ostatnimi czasy miały miejsce w Polsce. Tematem książki jest system adopcyjny oraz funkcjonowanie opieki zastępczej w placówkach opiekuńczo-wychowawczych. Autorzy, przejęci losem małych, bezbronnych dzieci, obnażają fatalnie funkcjonujące w Polsce procedury adopcyjne. Okazuje się, że po ponad dwudziestu latach po sławnej transformacji ustrojowej procedury i metody pracy z małymi dziećmi – sierotami społecznymi czy biologicznymi – pozostają w dużej mierze takie jak wypracowane w latach PRL-u. Bezdomne i porzucone dzieci nie mogą liczyć na odpowiednią opiekę w myśl najnowszej wiedzy psychologicznej, pedagogicznej czy wychowawczej. Nie wspominając o czymś bardziej ludzkim jak miłość czy traktowanie z odpowiednim szacunkiem i ciepłem. W wyniku skostniałego systemu biurokratyczno-prawnego cierpią nie tylko dzieci, ale i adopcyjni rodzice, którym stawiane są ogromne wymagania. Nikt jednak nie weryfikuje czy adopcyjni rodzice zapewnią miłość i dobro przyjętym do swej rodziny dzieciom. Instytucje domów dziecka, urzędów zajmujących się adopcjami i opieką taktują swych podopiecznych jak: lalki, przedmioty, zapisy w statystykach.

Autorzy Raz… dwa… trzy... do rodziny trafisz… Ty! prezentują dramatyczne losy kilkorga dzieci. Mały Jacuś leży osamotniony w żelaznym łóżeczku na sali anonimowo jak inne dzieci. Jacuś ma dopiero 6 miesięcy i jest obciążony genetycznie. Jego matka jest upośledzona umysłowo, a on najpewniej skończy zaledwie szkołę specjalną. Jacuś nie wie o swym trudnym, przyszłym losie. On nie płacze - bo i po co? Personelu jest mało, więc czasu też brakuje. Jacuś, podobnie jak setki dzieci, jest karmiony, przewijany, stymulowany w ograniczonym zakresie… Pozostaje samotność i patrzenie w sufit. Los bohaterów książki porusza do głębi.

Beata Dołęgowska – beznadziejna fantastka, uparcie wierząca, że transformacja polityki rodzinnej i stanowione prawo powinno służyć ludziom, a nie szkodzić im. Zwłaszcza tym najmłodszym. Wiesław Dołęgowski – niedowiarek, sceptyk, ale mocno wspierający życiowy program żony.

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7900-138-5
Rozmiar pliku: 685 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

WSTĘP

Antoś. Miał trzy miesiące, jak pijany tatuś rzucił nim o ścianę – bo płakał. Przeżył. Z powodu obrażeń został spisany na straty. Miał skończyć w domu opieki społecznej.

1. Walka o niego toczyła się pomiędzy ośrodkiem adopcyjnym a zakładem, który miał się nim opiekować. Ten pierwszy walczył o umieszczenie go w rodzinie polskiej. Ten drugi za wszelką cenę chciał wywieźć malca za granicę.
2. Miała ją adoptować samotna pani, która pokochała dziewczynkę od pierwszego wejrzenia. Instytucje jednak uznały, że osoba samotna nie nadaje się na matkę. A dziecka nikt o zdanie nie musiał pytać.

Adaś. Uparty uciekinier, przerzucany z placówki do placówki, stale uciekał do swojego pierwszego domu dziecka. Szukał własnego miejsca na ziemi. Nie potrafił zrozumieć, że jego miejsce nie jest tam, gdzie on pragnie żyć, a tam, gdzie skierują go urzędnicy.

To historie dzieci czekających na zmiłowanie dorosłych. I historie rodzin oczekujących na takie właśnie dzieci. Wszystkie te wydarzenia miały miejsce w rzeczywistości i są na wskroś prawdziwe.

Dla wielu osób, które znają system opieki nad dziećmi porzuconymi z artykułów prasowych i telewizji śniadaniowych, będzie to lektura szokująca. Bo trudno będzie im uwierzyć – parafrazując Nałkowską – że, „ludzie dzieciom zgotowali ten los”. Ci ludzie są także autentyczni. Większość z nich nadal pracuje, ku chwale opieki nad dziećmi.

Ze zrozumiałych względów, zmienione zostały imiona i dane identyfikacyjne bohaterów tej książki. Reszta to, niestety, sama prawda.ROZDZIAŁ I

NA PRZEKÓR WEWNĘTRZNYM, OD LAT WYPRACOWANYM, PROCEDUROM

Połowa marca. Śnieg sypie od paru dni. Na ulicy Przemysłowej w centrum Warszawy, jak zwykle, nie ma gdzie zaparkować. Trójka pracowników Fundacji Dziecko-Adopcja-Rodzina z Otwocka, Ania, Paweł i Beata są umówieni na 11.30 w biurze Rzecznika Praw Dziecka w sprawie prac komisji nad ustawą o wspieraniu rodziny. Ma to być pierwsze ich spotkanie z urzędnikami tej instytucji. Mają nadzieję, że nie skończy się ono na czczej gadaninie i zmarnowanym czasie. Może uda się znaleźć płaszczyznę porozumienia we wspólnej sprawie: pomocy dzieciom skrzywdzonym przez los.

- Dobra, jeszcze szybki papieros i wchodzimy – zarządza Anka spojrzawszy na zegarek.

- Poczekajcie, coś mi dzwoni – Beata nerwowo zaczyna szukać telefonu, a nie jest to wcale proste, ma ich trzy i bałagan w torbie.

- Musimy już wchodzić – ponagla Paweł, ale milknie, widząc minę Beaty, która trzyma komórkę przy uchu i słucha, coraz bardziej wkurzona.

- Cholera, o co tej babie chodzi? – mówi bezgłośnie.

W końcu udaje jej się przerwać słowotok po drugiej stronie telefonu.

- Czy pani zdaje sobie sprawę, co pani do mnie mówi?

Znowu słucha przez dłuższą chwilę. Wreszcie mówi przez zaciśnięte zęby:

- Bardzo proszę zakończmy tą bezsensowną rozmowę i nie życzę sobie, aby mi pani groziła i próbowała zastraszać – szybkim ruchem przerywa połączenie.

- Co się stało? Kto dzwonił? – prawniczy instynkt Anki natychmiast się uaktywnia.

- Wewnętrzne procedury adopcyjne od lat wypracowane.

- Skąd? – dopytuje Paweł.

- Z województwa śląskiego. Dyrektorka z publicznego ośrodka adopcyjnego. Groziła nam, że jeśli nie będziemy działać według jej zasad, to zrobi wszystko, żeby nas zniszczyć.

- Może nam skoczyć. Działamy zgodnie z prawem – ucina Anka. – Chodźmy wreszcie, już jesteśmy spóźnieni.

Dwa miesiące później Beata odbiera podobny telefon. Tym razem dzwoni dyrekcja z niepublicznego ośrodka - też ze Śląska.

- Jeśli nie przestaniecie mieszać się do naszych dzieci i nie będziecie działać tak, jak my chcemy, to złożymy na was doniesienie do prokuratury, a skargę do ministerstwa już napisaliśmy.

- Nie wiem, w czym rzecz.

- Doskonale pani wie. Nie odpuszczę ani Franka, ani Filipa. Postępujecie niezgodnie z procedurami adopcyjnymi.

- Nie mamy sobie nic do zarzucenia, działamy zgodnie z prawem. Jeśli instytucja nadzorująca zwróci się do nas z prośbą o wyjaśnienie, to będziemy wyjaśniać. Jeszcze raz pani powtarzam… nie mamy nic do ukrycia – odpowiada Beata, cedząc słowa.

Kiedy Niepublicznemu Ośrodkowi Adopcyjnemu w Otwocku po raz pierwszy grożono, że się go zniszczy, kiedy zastraszano go prokuraturą i ministerstwami, kiedy wysyłano skargi i kalumnie, Fundacja wierzyła, że działa w kraju jednak demokratycznym i jednak praworządnym. Wierzyła, że nic złego nie może jej się przytrafić, bo nic złego nie czyni.Bo przecież poszukuje domów i rodzin dla dzieci opuszczonych i niechcianych.

A jednak czas pokazał, że tych gróźb należało się obawiać, bo nie skończyło się tylko na zastraszaniu…

Gdy powstawała Fundacja, żaden z tworzących ją zapaleńców nie miał pojęcia, jak naprawdę wyglądają procedury adopcyjne od strony instytucjonalnej. Jakimi mechanizmami rządzą się ośrodki adopcyjne i przez jaki gąszcz przedziwnych interpretacji przepisów prawa muszą przejść kandydaci na rodziców adopcyjnych. Nikt z nich nie spodziewał się, jak trudna jest sytuacja dzieci przebywających w domach dziecka, w rodzinach zastępczych, w pogotowiach opiekuńczych. Dzieci, których w większości nie można adoptować, bo ich rodzice mają ograniczoną, ale nadal władzę rodzicielską. Nikt z nich nie wiedział, że dziecko może być traktowane w systemie opieki – przedmiotowo i statystycznie.

Nikt z nich nie przypuszczał, że „dobro dziecka” (tak często używana formuła), odmienia się przez wszystkie przypadki i może być argumentem przy podejmowaniu każdej, niekoniecznie dla dobra tego dziecka, decyzji.

Nie minęło wiele czasu, a ludzie Fundacji przekonali się, że pod kloszem opieki nad dzieckiem i rodziną, kryją się ludzkie, dziecięce dramaty.

Jest czerwcowy poranek. Żar leje się z nieba. Ekipa Fundacji siedzi w ogródku, przy porannej kawie i dzieli się zadaniami na kolejny dzień pracy. Dzwoni telefon.

- Beata, to do ciebie, pani dyrektor ze śląskiego ośrodka adopcyjnego – Magda przekazując słuchawkę jest lekko skonfundowana.

- Musimy coś zrobić z tą adopcją ze wskazaniem, bo jest zupełnie nielegalna. Czy wasza fundacja jest również przeciwko szarej strefie adopcyjnej? – pada po drugiej stronie. – A tak poza tym, gdybyście chcieli otworzyć ośrodek adopcyjny w moimi województwie, to nie mielibyście racji bytu – ni stąd ni zowąd dodaje rozmówczyni.

- O adopcji ze wskazaniem Fundacja mówi pełnym głosem od stycznia, nawet organizowała konferencję na ten temat. Co do ośrodka adopcyjnego, to jeszcze o tym nie myśleliśmy – odpowiada Beata.

- Przygotowujemy w połowie czerwca spotkanie z ośrodkami adopcyjnymi. Może miałaby pani ochotę przyjechać do nas, to moglibyśmy omówić wspólny cel, jakim jest walka z nielegalnymi adopcjami – zaprasza kobieta.

- Czemu nie? Będziemy w kontakcie.

- No to do usłyszenia – kończy rozmowę dyrektorka.

W ten czerwcowy dzień, po porannej rozmowie telefonicznej i kolejnej kawie, zapada jednogłośna decyzja: „powołujemy niepubliczny ośrodek adopcyjny w Otwocku”. Może na tym terenie będzie on miał rację bytu.

W ciągu paru dni spotykają się z zaprzyjaźnionymi pracownikami publicznego ośrodka adopcyjnego z Mazowsza i poznają wewnętrzne struktury i mechanizmy funkcjonowania takiej placówki.

Słuchają uważnie i z tych wypowiedzi jawi się obraz ośrodka autokratycznego z władzą niemalże absolutną. Obraz ośrodka, który istnieje sam dla siebie, a nie dla dzieci, czy rodzin pragnących je adoptować.

Wyznaczane odległe terminy pierwszych spotkań, testów psychologicznych i wywiadów środowiskowych. Szkolenia dwa razy w roku, rejonizacja, określony staż małżeński, nie mniej niż trzy – pięć lat. Wymaganie zaświadczeń o niemożności posiadania dzieci i leczeniu niepłodności. Niechęć do osób samotnych, kolejki w oczekiwaniu na dziecko, wymagane opinie z zakładu pracy, od proboszcza (ośrodki katolickie) i wszystkich świętych. To tylko część przeszkód, które skutecznie mają zniechęcać kandydatów na rodziców adopcyjnych, a które nie mają żadnych podstaw prawnych.

Zdumieni są, gdy słyszą, że w niektórych ośrodkach ludzie po kwalifikacjach i szkoleniach nie otrzymują do ręki stosownych dokumentów, uprawniających ich do pełnienia funkcji rodzica adopcyjnego.

Absurdalność tych procedur zrodziła pomysł na powstanie ośrodka, który będzie inny. Inny, bo stworzony przede wszystkim z myślą o dzieciach i przyszłych rodzicach. Inny, bo prowadzony przez zapaleńców, którzy wierzą, że mogą coś zmienić i nadać adopcji ludzkie oblicze.

Jesienią powstał Niepubliczny Ośrodek Adopcyjno – Opiekuńczy przy Fundacji Dziecko – Adopcja – Rodzina w Otwocku i rozpoczął działalność za zgodą wojewody mazowieckiego. Ogólnopolski: bez rejonizacji, z jasno określonymi zasadami odpłatności za szkolenia. Bez ukrytych gratyfikacji, cegiełek, czy „co łaska, ale nie mniej…”.

Ośrodek diagnozuje i szkoli wielu kandydatów na rodziców adopcyjnych. W trybie wieczorowym, weekendowym, a nawet indywidualnym. Współpracuje z powiatowymi centrami pomocy rodzinie, ośrodkami pomocy społecznej, domami pomocy społecznej na terenie całego kraju. Kontaktuje się z wieloma rodzinami zastępczymi i domami dziecka, prawie we wszystkich województwach. Jego dostępność i otwartość wywołuje lawinę zgłoszeń osób chętnych do adopcji dzieci.

Pedagodzy i psycholodzy czasami całą dobę są w podróży, przeprowadzając wywiady środowiskowe. Jeżdżą w najbardziej odległe zakątki kraju. Mają nawet kilka wizyt w ciągu jednego dnia.

Zainteresowane rodziny mogą kontaktować się z pracownikami o każdej porze, korzystając z ich prywatnego czasu. Wiedzą, że mogą liczyć na pomoc i poradę.

Z Fundacją nawiązują kontakt rodziny szkolone w innych ośrodkach adopcyjnych. Proszą o pomoc w poszukiwaniu dla nich dzieci. Większość z nich czeka w swoich ośrodkach wiele miesięcy lub lat, bez nadziei, że ich procedury adopcyjne szybko się zakończą. Jest ich tak wiele, że powstaje pomysł utworzenia ogólnopolskiej, elektronicznej bazy danych dzieci i rodzin. Pomogłaby ona w dotarciu do indywidualnych potrzeb dziecka i oczekiwań przyszłych rodziców.

Po wielu tygodniach pracy nad systemem, baza zaczyna wreszcie działać. Wpisują się do niej rodziny, które mają zaświadczenia uprawniające do bycia rodziną adopcyjną oraz te, którym mimo uzyskania takich uprawnień, tych zaświadczeń nie wydano. Często np. z powodu stereotypu „przywiązania” rodziny do konkretnego ośrodka, czyli według zasady – „my was wyszkoliliśmy, to inni nie będą sobie wami statystyk podnosić”. W takich przypadkach otwocki ośrodek bierze na siebie uzyskanie potrzebnych dokumentów z instytucji, które przeszkoliły rodziny.

W trakcie udoskonalania systemu bazy okazuje się, że twórcy nie wzięli pod uwagę pomysłowości i determinacji rodzin. Mając dostęp do serwisu, swoje loginy udostępniają osobom nieuprawnionym, bo nie zarejestrowanym w bazie danych. Szybko zatem zostaje zablokowana możliwość wglądu w podstawowe dane o dzieciach i definitywnie zamknięta ich dostępność.

Baza cieszy się niesłabnącym zainteresowaniem rodzin. Codziennie rejestrują się nowe. Wierzą i mają nadzieję, że wreszcie odnajdą się ze swoimi pociechami, które być może już gdzieś na nie czekają.

Niestety, ani instytucje zajmujące się opieką nad dziećmi i rodzinami, ani ośrodki adopcyjne nie wykazują specjalnego zaciekawienia systemem elektronicznej bazy danych. Opierają się w dalszym ciągu na papierowych wersjach kart zgłoszenia dzieci i rodzin. Przewalają tony akt, zamiast kilkoma kliknięciami pomóc sobie wstępnie wytypować właściwych rodziców do potrzeb oczekującego dziecka.

ROZDZIAŁ II

RAZ, DWA, TRZY, DOBRYMI RODZICAMI BĘDZIECIE… WY.

Do ośrodka w Otwocku zaczynają napływać karty zgłoszeniowe dzieci z Wojewódzkiego Banku Danych (WBD). Jest to ośrodek adopcyjny, który między innymi zajmuje się przesyłaniem kart informacyjnych dzieci do adopcji, otrzymanych z lokalnych ośrodków. Lokalnych, czyli takich, do których dziecko zostało zgłoszone po raz pierwszy – z powiatowych centrów pomocy rodzinie, opieki społecznej, domów dziecka, interwencyjnych placówek opiekuńczych, rodzin zastępczych itp.

Ośrodek lokalny ma za zadanie w określonym czasie dokonać doboru rodziny dla danego dziecka. Jeśli to mu się nie uda, ma obowiązek zgłosić to dziecko do wojewódzkiego banku danych na terenie swojego województwa. Ten z kolei przesyła jego dane dalej - do ośrodka centralnego. Stamtąd karty powinny dotrzeć do pozostałych wojewódzkich banków danych, a z nich do lokalnych ośrodków adopcyjnych. A wszystko to tradycyjną pocztą – listem zwykłym.

Jasne? Nijak tego zrozumieć nie można. Pełny galimatias, którego nie sposób ani opisać, ani pojąć. Może dlatego niektóre ośrodki adopcyjne nie otrzymują wszystkich kart dzieci, a nawet są takie, do których nigdy karty z WBD nie dotarły. Możliwe, że za sprawą legendarnych i mitycznych „losowań” dzieci: raz, dwa, trzy do tego ośrodka trafiasz… ty!

Małgosia, pedagog pracujący w otwockim ośrodku, rejestruje karty wprowadzając je do elektronicznej bazy danych. Wpisuje wszystkie dane w nich zawarte. Oprócz tego musi zadzwonić do tych, co zgłaszali dzieci, aby uzyskać o dzieciakach jak najwięcej aktualnych informacji. Wszystko to będzie potrzebne na komisję kwalifikacyjną, na której będzie dokonywany dobór rodziny do indywidualnych potrzeb dziecka. W prosty sposób ujmując: ta właśnie rodzina- dla tego właśnie dziecka.

- Chłopiec jest już w kontakcie z rodziną, która zdecydowała się na przysposobienie – informuje pracownik socjalny.

- Jest już umówione spotkanie dziewczynki z rodziną – słyszy Małgosia w kolejnej rozmowie.

- Jesteście czwartym ośrodkiem w kolejce, który jest zainteresowany maluchem. Jeśli kontakty się nie powiodą, odezwiemy się do was.

Gośka kończy z wydzwanianiem i wchodzi do gabinetu dyrektorki.

- Lilka, większość kart jest nieaktualna. Zostawiam je do przejrzenia. Aktualne informacje o dzieciach masz zaznaczone ołówkiem.

- No - jak zwykle. Kilkanaście kart, kilkanaście wykonanych telefonów i nic nie warte informacje - tak jakby WBD nie mógł tego sprawdzić i zaktualizować danych. W końcu ma na to pieniądze i ludzi do roboty. Szkoda gadać. Widzimy się na komisji – kwituje Lilka.

Na komisji, która zazwyczaj trwa kilka godzin, nigdy nie jest ani miło, ani łatwo, ani przyjemnie. Każdy zdaje sobie sprawę z ciążącej na nim odpowiedzialności za los dziecka powierzanego rodzinie. Decyzja zawsze musi być jednogłośna, bez cienia niepewności. Im większe potrzeby dziecka, tym większe wątpliwości, co do doboru dla niego rodziny.

Łatwo jest dobierać rodzinę dla maleńkiego dzieciaczka – niemowlaczka, z krótką historią życia, z często podstawowymi informacjami o jego rodzinie biologicznej. Takie dziecko kocha się od razu, po pierwszym telefonie – że jest i czeka. Trudniej, kiedy ma ono skomplikowaną, traumatyczną przeszłość. Kiedy wiadomo, że matka biologiczna chlała, ćpała, czy prostytuowała się. Ciężko, gdy matka upośledzona umysłowo, czy chora psychicznie. Gdy była ofiarą przemocy swoich przygodnych partnerów, którzy pastwili się również nad jej dziećmi.

Niełatwo znaleźć rodzinę dla dzieci w wieku szkolnym, które często nie są przygotowane przez swoich opiekunów do przysposobienia. Dla rodzeństw trzy, czteroosobowych, których nie można i nie powinno się rozdzielać.

Mimo jednak tych wszystkich utrudnień, udaje się odnaleźć rodziny, które potrafią w pełni zaakceptować i pokochać takie dzieci.

Wydawałoby się, że po dobraniu rodziny, wszystko idzie już ku dobremu. Jeszcze tylko zapoznanie z historią dziecka, umówienie pierwszego kontaktu i złożenie dokumentów do sądu rodzinnego, jeśli rodzina zdecydowała się na adopcję. No tak, ale to spotkanie trzeba umówić z ośrodkiem lokalnym, a często nie jest to takie proste.

- Przecież przedwczoraj osobiście wysłałam do was pismo z wstrzymaniem poszukiwań rodziny dla dziecka. Dzisiaj dzwonię, a pani mi opowiada, że jest jakaś inna rodzina. Wczoraj przedstawiałam chłopca. Ludzie po paru godzinach dzwonią i proszą, aby ich umówić z dzieckiem, a pani mi tu opowiada, że mam się wstrzymać z naszą rodziną. - Gośka nie panuje nad swoim głosem. – To co ja mam im w tej chwili powiedzieć?

Chwilę słucha, kręcąc z niedowierzaniem głową.

- No dobrze, będę jeszcze dzwonić. Do usłyszenia – energicznie odkłada słuchawkę. - Chyba mnie zaraz krew zaleje. Normalnie pracować się nie da.

- Problem z kontaktem? – pyta Lilka, która właśnie wyszła ze swojego gabinetu i słyszała część rozmowy.

- Dzwonię do kobiety, a ona mi mówi, że ma inną rodzinę z zaprzyjaźnionego ośrodka. To po cholerę wysyłaliśmy to wstrzymanie? I jak teraz będzie się czuła rodzina, która zdecydowała się na spotkanie z dzieckiem? Mam im powiedzieć, że przepraszam, ale muszą poczekać i modlić się, żeby tamta rodzina się nie zdecydowała? To jakiś absurd – Małgosi puszczają nerwy.

- Spokojnie, musimy to wyjaśnić. Nie wyobrażam sobie, aby nie doszło do kontaktu – włącza się Beata, która przysłuchiwała się całej rozmowie. - Kiedy poszło wstrzymanie dziecka i na ile dni zostało „zablokowane”?

- Poszło w poniedziałek, a wstrzymanie było do piątku – odpowiada Gosia, z trudem dochodząc do siebie. – Sama wysyłałam maila.

- Potwierdzałaś, że doszedł?

- Tak, jeszcze umawiałam się z kobietą, że mamy we wtorek komisję kwalifikacyjną i potencjalną rodzinę. Po doborze i przedstawieniu malca miałam umawiać spotkanie.

- To znaczy, że my mamy pierwszeństwo - a oni problem. Ty dzwonisz do ośrodka czy ja? – Zwraca się Beata do Lilki.

- Okej, zadzwonię. Jak nie da rady im wytłumaczyć, to ty zadzwonisz - jako prezes.

Po wielu dyskusjach z dyrekcją lokalnego ośrodka adopcyjnego, udaje się zorganizować pierwsze spotkanie. Nie było łatwo. Ale było warto trochę tych nerwów stracić. Rodzina, która pojechała do dziecka, po trzech dniach złożyła wniosek do sądu o przysposobienie malucha.

- Znowu mamy jazdę z umówieniem kontaktu. Rodzina dobrana do dziecka, a ośrodek żąda całej dokumentacji. Nie wystarczają mu zaświadczenia o ukończeniu szkolenia i kwalifikacji na rodzinę adopcyjną, ale jeszcze kazał sobie przesłać opinię psychologiczną i wywiad środowiskowy – wylicza Gośka, która przed chwilą zakończyła dysputę z ośrodkiem lokalnym.

- Casting czy złośliwość? – pyta Paweł.

- Casting, bo mówiła, że będą sobie rodzinę wybierać. Podobno mają kilka z różnych ośrodków i będą sobie dobierać tę najlepszą.

- Najlepszą dla nich czy dla dziecka?

- Można się tylko domyślać – odpowiada z przekąsem Gosia - nie dość, że nie znaleźli domu dla „swojego” dziecka, to jeszcze kwestionują kwalifikacje rodziny i nasz dobór.

- A z jakiego województwa?

- Z łódzkiego. Z nimi jeszcze nie mieliśmy do czynienia.

- Umawiaj kontakt i przekaż ośrodkowi, że papiery, których żądają, są potrzebne do sądu w momencie złożenia wniosku. Jeśli do tego dojdzie, rodzina na pewno będzie miała wszystkie aktualne dokumenty do przedłożenia – doradza Paweł.

- A jak będą się upierać?

- Wtedy będziemy się zastanawiać. Wysyłanie pisma z prośbą o nadzór nad ośrodkiem jest zupełnie bez sensu, bo przecież to już przećwiczyliśmy. Wojewoda znowu przyzna rację instytucji sobie podległej.

- Paweł, dla świętego spokoju wyślijmy te dokumenty. Zależy nam na dziecku i rodzinie.

- Oki, ale ja bym tak szybko nie odpuścił.

O ile prostszym byłoby nie piętrzenie problemów, a wspólne ich pokonywanie. Cel przecież jest jeden - znaleźć dom dla potrzebujących dzieci.

Czasami, mimo wytrwałości i chęci, nie udaje się doprowadzić do pierwszego spotkania. Nie powiodło się w przypadku małej, czteroletniej dziewczynki, o którą zabiegał, przez półtora miesiąca, ośrodek z Otwocka.

- Dzwoniliśmy do pani dyrektor z zachodniopomorskiego, niepublicznego ośrodka z informacją, że mamy rodzinę dla zgłoszonej przez nich dziewczynki – wspomina Lila. - W odpowiedzi słyszeliśmy, że to ich ośrodek będzie przeprowadzał procedurę adopcyjną. Żądali pełnej dokumentacji kandydatów. I, ewentualnie, rodzina od nas zostanie wzięta pod uwagę - bądź nie. Decyzję w sprawie kontaktu będą podejmować tylko oni, bo to jest „ich dziecko”, a nie wojewódzkiego banku danych. Mimo że dziewczynka od roku była uregulowana i mogła być adoptowana - nie znaleziono dla niej domu.

Bezskutecznie próbowaliśmy doprowadzić do spotkania naszej rodziny z dzieckiem. Niestety, nie udało się. O jej dalszych losach nic nie wiemy.

Podobnie było z kilkumiesięczną dziewczynką, przebywającą w zakładzie leczniczym na Śląsku. Przez trzy miesiące nie sposób było ustalić, czy dziecko jest w trakcie spotkań z rodziną i czy jest to rodzina polska, czy zagraniczna.

Wojewódzki bank danych przysyłał pisma, że nic nie wie o jakichkolwiek kontaktach z dzieckiem, a ośrodek lokalny uparcie twierdził, że małą interesuje się kolejna rodzina i się zastanawia.

Nie udało się dotrzeć do prawdy. Można mieć tylko nadzieję, że dziewczynka znalazła swoich kochających rodziców.

ROZDZIAŁ III

POZA PRAWEM? TO DUCH PRAWA

Po kilku miesiącach działalności otwockiego ośrodka, Fundacja zostaje powiadomiona o skargach napływających do mazowieckich włodarzy. Ponoć dotyczą one samowolnych zgłoszeń dzieci do tego ośrodka przez rodziny zastępcze.

Zdaniem różnych, publicznych i niepublicznych, ośrodków adopcyjnych dzieci znajdujące się pod opieką rodzin zastępczych czy domów dziecka w danym województwie, są z nim związane terytorialnie i należą do ośrodków lokalnych działających tylko w jego obrębie.

Mała dziewczynka została zgłoszona przez pogotowie rodzinne do ośrodka w Otwocku, ponieważ jej opiekun prawny powątpiewał w skuteczność poszukiwań rodziny przez instytucje z jego rejonu. A to dlatego, że dziewczynka miała podejrzenie fas, czyli alkoholowego zespołu płodowego (matka w czasie ciąży się nie oszczędzała).

Kilkumiesięczna Jagódka, od chwili narodzin, przebywała na Śląsku w rodzinie zastępczej, która pełniła rolę pogotowia rodzinnego. Długo trwało zanim sąd rodzinny ostatecznie uregulował sytuację prawną dziewczynki. Była to zasługa mamy zastępczej, która wydeptała ścieżkę w organach sprawiedliwości. Wreszcie się nad dzieckiem zlitowano i pozbawiono matkę biologiczną władzy rodzicielskiej.

Dziewczynka zdrowa nie była, ale natychmiast po jej zgłoszeniu otwocki ośrodek znalazł rodzinę otwartą na jej potrzeby. Po pierwszym kontakcie zakochani, przyszli rodzice, natychmiast zdecydowali się na przysposobienie malutkiej.

Jakież było zdziwienie pracowników Fundacji, kiedy dowiedzieli się, że mają spodziewać się kontroli. A to właśnie za sprawą tej małej dziewczynki, a właściwie rozsierdzonego ośrodka adopcyjnego, do którego dziecko nie zostało zgłoszone, a niby powinno.

Przyszli rodzice małej Jagódki przez wiele miesięcy pokonywali kłody rzucane im pod nogi: a to musieli się wstrzymać z kontaktami z dzieckiem, dopóki roszczeniowi pracownicy ośrodka lokalnego nie raczyli odpuścić, a to musieli się poddać badaniom więzi łączących ich z córeczką, a w końcu uzbroić w cierpliwość i doczekać zakończenia procedur adopcyjnych, które trwały bez mała dziesięć miesięcy. Ile łez wylali, ile nie przespali nocy, ile godzin przegadali, pocieszając się, że wszystko zakończy się dobrze, to wiedzą tylko oni i ci z Otwocka, do których dzwonili po poradę i słowa otuchy.

Niemal identyczna historia powtórzyła się w województwie lubelskim. Kilkunastomiesięczny chłopczyk został zgłoszony do ośrodka w Otwocku przez pomoc społeczną, w nadziei, że może tu właśnie znajdą rodzinę dla malucha. Miejscowy ośrodek adopcyjny rodziny dla dziecka, nie miał, a wiadomo już było, że chłopczyk został zgłoszony do adopcji zagranicznej. Ośrodek mocno się uaktywnił dopiero wtedy, gdy pojawiło się otwarte małżeństwo, gotowe przysposobić Jareczka.

Dla ośrodka lokalnego problemem stał się dobór rodziny bez udziału i zgody tegoż. Dyrekcja wstrzymała, w trybie natychmiastowym, kontakty ze „swoim dzieckiem”. Jednocześnie poddała w wątpliwość kompetencje przyszłych rodziców, sugerując, że nie podołają zadaniu wychowania chorego maluszka. Zostały powiadomione pisemnie wszystkie ośrodki adopcyjne na terenie województwa, w którym działa niepubliczny ośrodek w Otwocku – „o działaniach niezgodnych z prawem”, które podobno kładą cień na „wewnętrzne, wypracowane od lat, procedury adopcyjne”.

Ośrodek lokalny był tak zdesperowany w walce o swoje racje, że posunął się nawet do wysłania do sądu rodzinnego pisma negującego kompetencje rodziny – podkreślając, że „rodzina się nie nadaje”. Całe szczęście, że po trzech miesiącach od złożenia wniosku, małżeństwo otrzymało styczność osobistą i mogło zabrać dziecko do domu. Jednak z powodu doniesień, sąd rodzinny postanowił objąć rodzinę specjalnym nadzorem. Do jego wykonania wyznaczył ośrodek adopcyjny, który zupełnie nie znał przyszłych rodziców. Kolejny raz rodzina musiała przejść diagnostykę i ponownie poddać się testom psychologiczno - pedagogicznym. Na opinię z nadzoru sąd czekał aż 50 dni. W tym czasie rodzina leczyła dziecko w prywatnych gabinetach specjalistycznych, mając nadzieję na rychłe zakończenie procedur adopcyjnych, co stało się równo rok od pierwszego spotkania z synkiem. Kontrole z mazowieckich urzędów nie wykazały żadnych uchybień w przeprowadzaniu procedur adopcyjnych przez otwocki ośrodek.

Zastanawia jednak, dlaczego niektóre ośrodki adopcyjne tracą siły na walkę o rejonizację i wykazują chorobliwą wręcz ambicję, broniąc zrutynizowanych procedur wypracowanych długoletnią praktyką. Kierując się zasadą „dla dobra dziecka”, traktują „swoje dzieci” jak własność. Pewnie dlatego, by w statystykach, które mają wpływ na ocenę ich pracy, wykazać się aktywnością.

A co się dzieje, jeśli dzieci są z województwa, w którym działa kilka ośrodków adopcyjnych? Do którego należy je zgłosić? Czy górą są te ośrodki, które wypracowały sobie wyłączność na zgłaszanie do nich dzieci i od lat współpracują z instytucjami, rodzinami zastępczymi czy domami dziecka? Często mając z nimi podpisane tzw. umowy lojalnościowe lub wręcz kontrakty. Ten swoisty monopol, to korzyści, których warto bronić wszelkimi metodami.

Pewnej zimowej nocy, zaraz po przyjściu na świat, mała dziewczynka została pozostawiona w szpitalu przez swoją mamę. Mama, z racji bardzo złej sytuacji materialnej, nie mogła jej wychowywać. Decyzja rodziców była przemyślana i ostateczna, o czym został powiadomiony cały personel szpitala. Dziecko zostało zgłoszone przez pomoc społeczną do ośrodka lokalnego w Otwocku. O fakcie pozostawienia dziecka w szpitalu niefortunnie poinformowano również, warszawski ośrodek adopcyjny.

Niestety, temu ośrodkowi wydawało się, że, tak jak to się działo do tej pory, on właśnie ma pierwszeństwo do tego niemowlaka. W tym przekonaniu, utwierdził go także miejscowy sąd rodzinny, który do niego, rutynowo, zgłosił dziecko.

Powstał problem: jedno dziecko, dwa oficjalne zgłoszenia do różnych ośrodków i możliwość doboru dwóch potencjalnych rodzin dla jednego malca.

Taka sytuacja musi doprowadzić do konfliktu między ośrodkami, ponieważ każdy z nich jest przekonany o swoich racjach.

Pośrodku tego sporu stoją dziecko i jego matka. Ojciec już nie, bo został pominięty przy zgłaszaniu dziecka w urzędzie stanu cywilnego. Mimo, że matka biologiczna potwierdziła jego ojcostwo, podając jego dane personelowi szpitala, nie został wpisany do aktu urodzenia. Wygodniej i bezpieczniej - dla niektórych - jest mieć tylko zrzeczenie władzy rodzicielskiej matki z ojcostwem nieznanym, niż dodatkowo głowę sobie zawracać domniemanym ojcem. A nóż się uaktywni w nieodpowiednim czasie i zakłóci procedury adopcyjne chęcią wychowywania dziecka.

Pomimo decyzji sądu, mama małej Helenki zadecydowała, iż nie chce mieć nic wspólnego z wyznaczonym przez sąd ośrodkiem. Została przy otwockim, który od początku jej pomagał, choćby w próbach wyprostowania aktu urodzenia dziecka.

Podjęcie tej decyzji przyszło jej tym łatwiej, że wyznaczony przez sąd ośrodek, swoim postępowaniem, sam sobie strzelił w stopę. Nie powinien, bowiem, wielokrotnie nachodzić matki tuż po porodzie i wymuszać na niej podpisywania zgody na przeprowadzanie procedury adopcyjnej. Nie wolno mu było również nachodzić jej w miejscu pracy, bo spowodowało to utratę anonimowości, którą chciała zachować. Każdy ośrodek adopcyjny powinien uszanować prawo matki do spokoju i przemyślenia swojej decyzji. Winien służyć jej pomocą psychologiczną, a nie wpędzać w dodatkowe frustracje. Powinien też wiedzieć, że podpisywanie przez mamę biologiczną jakichkolwiek dokumentów zrzekających się władzy rodzicielskiej jest nieważne przed upływem 6 tygodni od narodzin dziecka.

Ośrodek w Otwocku przejmując opiekę nad rodziną biologiczną, naraził się, w tym przypadku, na represje ze strony „pokrzywdzonego” ośrodka adopcyjnego, który rozesłał pisma zawiadamiające o swojej „krzywdzie” i naruszeniu, przez lata wypracowanych, standardów.

Atmosfera zaczęła się zagęszczać. Pojawiły się zarzuty, że: „sam wpis do rejestru ośrodków adopcyjno-opiekuńczych i mocne, a czasami wręcz nadmierne podpieranie się przepisami prawnymi nie daje jeszcze umiejętności powierzania dzieci do adopcji. Poza przepisami i literą prawa istnieje jeszcze tzw. duch prawa. Ponadto, poza przestrzeganiem prawa należy kierować się zdrowym rozsądkiem, etyką zawodową i dobrymi obyczajami”.

Gdyby „skrzywdzony” ośrodek adopcyjny kierował się tymi zasadami, nie dochodziłoby do konfliktów i sporów kompetencyjnych. A rodzina biologiczna malutkiej Helenki nie czułaby się oszukana i potraktowana instrumentalnie przez czujących „ducha prawa”, wyspecjalizowanych fachowców od adopcji.

Mała dziewczynka, na czas trwania procedur adopcyjnych, postanowieniem sądu została umieszczona w placówce, choć mogła znaleźć schronienie w rodzinie zastępczej. Dobrze, że na krótko. Po sześciu tygodniach jej mama zrzekła się władzy rodzicielskiej. Można więc było zakwalifikować rodzinę dla dziecka, która już dzień później nawiązała pierwsze więzi ze swoja córeczką.

Sprawa małej Helenki zakończyła się szczęśliwie i dla dziecka i dla rodziców adopcyjnych. Natomiast spory między ośrodkami adopcyjnymi zaczęły się nasilać.

Do interwencyjnej placówki z podwarszawskiej miejscowości, opiekującej się niemowlaczkami, zgłosiła się młoda kobieta w zaawansowanej ciąży. Poinformowała, że jest zdecydowana na pozostawienie dziecka w szpitalu, zaraz po porodzie. Nie ma środków do życia, wychowuje już kilkuletniego synka, a ojciec dziecka zmaga się z poważną chorobą. Placówka odesłała ją do warszawskiego ośrodka adopcyjnego, z którym współpracuje od wielu, wielu lat i jest od niego strukturalnie zależna.

Zupełnie niezorientowana w zawiłościach procedur, młoda mama prosi o pomoc ośrodek wskazany przez placówkę. Dowiaduje się w nim, że absolutnie nie powinna rodzić w swoim rejonowym szpitalu, ponieważ „dzieci w nim giną i nie wiadomo, co się z nimi dzieje”. Dlatego dobrze zrobi, jeśli wybierze jeden z warszawskich szpitali – zalecanych przez ośrodek. Można się tylko domyślać, że z tych szpitali dzieci obligatoryjnie zgłaszane są do tego właśnie ośrodka adopcyjnego.

Z powodu wcześniejszej akcji porodowej młoda mama nie dociera do wyznaczonego szpitala i rodzi w rejonowym. Szpital zgłasza ten fakt do powiatowego centrum pomocy rodzinie. Centrum, z kolei, zwraca się do otwockiego ośrodka adopcyjnego o pomoc i „konieczność zbadania możliwości przejęcia przez matkę opieki nad dzieckiem. A ze względu na szczególny charakter sprawy, o udzielenie matce odpowiedniej pomocy psychologicznej.” Takim obrotem sprawy oburzony jest stołeczny ośrodek, który już ostrzył sobie zęby na niewinnego maluszka i gotowy był przejąć go od matki.

Mama małego Januszka podtrzymuje swoją decyzję o oddaniu dziecka do adopcji. Jednocześnie przyjmuje wsparcie psychologiczne.

Dziecko, decyzją sądu, tym razem zostaje umieszczone w rodzinnym domu dziecka. Tam przebywa (na szczęście bardzo krótko) do czasu orzeczenia osobistej styczności dla rodziny dobranej przez ośrodek w Otwocku.

Pisma żalące metody pracy otwockiego ośrodka – a takowe krążą - do samych zainteresowanych nie docierają. Dochodzą jednak słuchy, z różnych źródeł instytucjonalnych, że „Otwock” nie przestrzega zasad wypracowanych przez większość ośrodków adopcyjnych i bardzo nieetycznie postępuje, różnymi podstępami próbując przechwycić dzieci, które „należą” do innych. Ośrodek nie może odpierać tych pomówień, ponieważ nie wpływa do niego żadne oficjalne pismo wymagające wyjaśnień.

Może jedynie czuć żal i rozgoryczenie, że jego praca nie dość, że jest niedoceniana, to także piętnowana przez tych, którzy powinni wspierać go w jego działaniach. Bo przecież, dla każdego ośrodka adopcyjnego, dziecko i jego potrzeby powinny być najważniejsze.

Presja na ośrodek nie ogranicza się tylko do plotek. Są to konkretne oskarżenia w postaci wpisów na znanym portalu internetowym, zajmującym się problematyką leczenia niepłodności i adopcją. Internauci dywagują o zasłyszanych informacjach, które nie mają pokrycia w rzeczywistości, a które oczerniają Fundację i jej ośrodek adopcyjny. Jedna z użytkowniczek portalu pisze o tym, że „Otwock ma za plecami prokuratora” i „jakieś przekręty ponoć robią”, a wie to „z wiarygodnego źródła”. Inna, powołując się na ośrodek adopcyjny ze Śląska, informuje swoje koleżanki, iż pani psycholog odradza współpracę z „Otwockiem”. Bo proponuje się tam dzieci z bardzo poważnymi zaburzeniami i nie mówi się o tym przyszłym rodzicom.

Coraz częściej sugeruje się też, że w ośrodku w Otwocku nie ma dzieci małych i zdrowych. Są tylko tzw. spady (używając swoistej ośrodkowej nomenklatury), czyli dzieci, których nikt nie chce, albo dzieci, na które ośrodki po prostu machnęły ręką.

Po interwencjach i wysłanych oficjalnych pismach do właściciela portalu i dyrekcji śląskiego ośrodka adopcyjnego, Fundacja otrzymuje zapewnienia, że „od ponad 30 lat istnienia, nie miało miejsca, by placówka podważałaby pracę innych Ośrodków, bądź sugerowała negatywną opinię o ich pracy.” Uprzejmie poinformowała, że nikt „nie może brać odpowiedzialności za spontaniczne wypowiedzi rodzin, których łączą szczególne emocje”. Natomiast właściciel portalu odmówił ujawnienia loginów autorów „spontanicznych” wpisów i wytłumaczył, że nie ponosi odpowiedzialności za subiektywne opinie internautów. Ale co raz napisane, zostaje w sieci, a przeczytane na długo pozostaje w świadomości i w pamięci.

Niektóre rodziny, którym otwocki ośrodek proponuje dziecko, sugerując się wpisami na forach, dociekliwie wypytują o potencjalne deficyty dziecka. Nawet niewinna informacja, niepoparta badaniami lekarskimi, urasta do rangi problemu.

Tak było w przypadku czternastomiesięcznego Konradka, do którego przyszli rodzice pojechali na pierwszy kontakt. Wcześniej zostali poinformowani o stanie zdrowia dziecka, o jego opóźnieniach psychoruchowych i obciążonym wywiadzie matki biologicznej. Na miejscu dowiedzieli się od dyrektorki lokalnego ośrodka z Mazowsza, że dziecko może mieć problemy neurologiczne i diabetologiczne. Szkoda tylko, że pani dyrektor nie była uprzejma powiedzieć o tym, kiedy otwocki pedagog dzwonił do niej, dopytując się o aktualny stan zdrowia dziecka. Może dlatego, że chłopiec przygotowywany był już do adopcji zagranicznej.

Rodzina nie zdecydowała się na dalsze odwiedziny chłopca, oskarżając ośrodek w Otwocku o rzekome zatajanie istotnych danych zdrowotnych. Nie omieszkała również podzielić się tymi rewelacjami na forach internetowych.

Druga rodzina, zakwalifikowana do malucha, nie zraziła się sugerowanymi schorzeniami. Po udanym kontakcie, złożyła wniosek do sądu o przysposobienie. Chłopczyk został adoptowany i w nowej rodzinie rozwija się prawidłowo. Wszelkie obawy, co do stanu jego zdrowia, zostały rozwiane przez lekarzy specjalistów.

„Otwock” obarczany jest także winą za zatajanie przez domy dziecka istotnych danych o swoich wychowankach. Ma mu się za złe, że kieruje rodziny do dzieci, które na miejscu okazują się być w kiepskiej kondycji psycho-fizycznej. Jeśli deficyty nie były zawarte w karcie dziecka i nie zostały ujawnione w rozmowach telefonicznych, to przecież ośrodek - „duchem świętym” nie jest, aby o nich wiedzieć.

Ogromne pretensje miała rodzina, która pojechała do dwuletniej dziewczynki z podejrzeniem fas, mimo świadomości, czym jest to obciążenie. Na prośbę zostały im udostępnione zdjęcia malutkiej, wykonane przez pracowników placówki. W chwili ujrzenia dziecka, pedagog towarzyszący rodzinie, jak i sami małżonkowie, o mało nie zeszli na zawał. Dziewczynka w niczym nie przypominała tej ze zdjęć. Nie można było nawiązać z nią kontaktu, a fas i upośledzenie umysłowe miała wypisane na twarzy. Dom dziecka nawet nie próbował się tłumaczyć, wychodząc z założenia, że każdemu dziecku powinno się dać szansę. Rodzina miała za złe, że dopiero na miejscu dowiedziała się o problematycznym stanie zdrowia dziecka.

Nie wzięła jednakże pod uwagę, że i „Otwock” został wprowadzony w błąd. Mocno zszokowana tą wielce nieudaną wizytą, dała wyraz w mało pochlebnych opiniach zamieszczonych na forach internetowych. I w zasadzie trudno jej się dziwić, skoro zawierzając specjalistom, została przez jednych świadomie, przez drugich nieświadomie, a jednak mocno zraniona.

Po tych wydarzeniach jeden z pedagogów „Otwocka” definitywnie odmówił udziału w pierwszych kontaktach rodzin z dziećmi. Jeden z psychologów nie wytrzymał presji i złożył wymówienie. Systematyczne deprecjonowanie działalności otwockiego ośrodka nie zostaje bez wpływu na pracowników, ich nastroje i motywację do pracy. Dlaczego komuś tak bardzo zależy, aby sekować ten ośrodek?

ROZDZIAŁ IV

O CO TAK NAPRAWDĘ CHODZI?

- Uwalą nas na bank – rzuca na powitanie Lilka. – Muszę zapalić, bo mi ciśnienie skoczyło, oglądając te pańcie familiarnie poklepujące się po chudych ramionkach. Do tej pory mnie trzepie.

Właśnie wróciły z Anką ze spotkania ośrodków adopcyjnych, które zorganizowało centrum polityki społecznej, w związku z wejściem ustawy o wspieraniu rodziny i systemie pieczy zastępczej.

- Ja bym się jeszcze nie przejmowała, nie wyobrażam sobie, żeby limit 20 przysposobień przeprowadzonych w 2010 roku, nie był liczony proporcjonalnie do okresu działalności naszego ośrodka – Anka jako prawniczka rzeczowo ocenia sytuację.

- Zaraz, zaraz, a czy wiemy już jak będą zaliczane procedury? - docieka Beata. - Czy będą brane pod uwagę te zakończone w ośrodku, czy te zakończone w sądzie?

- Nic nie wiadomo. Logiczne jest, że te w ośrodku, przecież nie mamy wpływu na pracę sądu, a istnieją takie przypadki, że rodziny już pół roku czekają na ostateczne postanowienie – odpowiada Lilka. – Ale jak będą chcieli nas wyciąć, to i tak to zrobią. A zobaczycie, że będą chcieli. Zwłaszcza ośrodki publiczne i ich zajebista koalicja.

Zapraszamy do skorzystania z oferty naszego wydawnictwa.

Wydawnictwo Psychoskok

mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: