Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Resztki życia. Tom 2 - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Resztki życia. Tom 2 - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 263 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Po­wieść przez

J. I. Kra­szew­skie­go.

De que la vida se­rvia?

Tir­so de Mo­li­na.

El bur­la­dor de Se­vil­la.

(A. II. s. XIII)

Tom II.

War­sza­wa.

Na­kła­dem Księ­gar­ni Mi­cha­ła Glücks­ber­ga, przy ul. Kra­kow­skie-Przedm. Nr. 9 (411) w domu Wgo Gro­dzic­kie­go.

1860.

Wol­no dru­ko­wać, pod wa­run­kiem zło­że­nia w Ko­mi­te­cie Cen­zu­ry, po wy­dru­ko­wa­nin, pra­wem prze­pi­sa­nej licz­by exem­pla­rzy.

W War­sza­wie, d 26 Wrze­śnia (8 Paź­dzier.) 1859 r. Star­szy Cen­zor, F. M. So­biesz­czań­ski.

Druk J. Ungra.I.

W ma­leń­kim dom­ku przy któ­rym sta­ła uschła to­po­la i roz­ro­sły krzak wir­gin­ji, za­ję­tym przez owe­go nie­zna­jo­me­go tak sil­ną obu­dza­ją­ce­go cie­ka­wość w Szam­be­la­nie, rów­nie pu­sto i ubo­go było we­wnątrz jak po wierz­chu. Dwo­rek stał od­daw­na opusz­czo­ny przez daw­ne­go wła­ści­cie­la, zu­bo­ża­łe­go miesz­cza­ni­na, a nowy na­byw­ca nie zda­wał się wca­le my­śleć o po­dźwi­gnie­niu swej sie­dzi­by. Wszyst­ko tak po­zo­sta­ło jak było, dach prze­gni­ły, szta­che­ty kij­mi po­za­stę­py­wa­ne, furt­ka roz­bi­ta, ogró­dek chwa­stem za­ro­sły. Znać było że ów pan Po­ro­niec­ki nie trosz­czył się o ju­tro i w przy­szłość nie wie­rzył.

To może wraz z jego ta­jem­ni­czem po­stę­po­wa­niem i ucie­ka­niem od lu­dzi bu­dzi­ło wła­śnie ów nie­po­kój w są­sia­dach, nie mo­gą­cych zro­zu­mieć no­we­go przy­by­sza; Szam­be­lan nie taił się z tem wca­le że go miał za zbie­ga ja­kie­goś co się mści­wej ręce spra­wie­dli­wo­ści wy­śli­znął.

Wi­dzie­li­śmy jak sil­nie sztur­mo­wał aby się przy­bli­żyć do nie­go i jak pierw­sze na­tar­cie zu­peł­nie się nie po­wio­dło, nie zra­zi­ło go to jed­nak od no­wych usi­ło­wań.

Na­stęp­nych dni idą­cy za mia­sto na swe wy­ciecz­ki ca­ło­dnio­we, po­wra­ca­jąc z nich wie­czo­rem nie­zna­jo­my za każ­dą razą pra­wie spo­ty­kał Szam­be­la­na na dro­dze, ści­ga­ją­ce­go go ukło­nem, uśmie­chem, a cza­sem na­wet sło­wem. Cho­ciaż go to wi­docz­nie nie­cier­pli­wić się zda­wa­ło, zno­sił jed­nak przy­zwo­icie, nie­kie­dy od­da­jąc ukłon lub uda­jąc że na­trę­ta nie wi­dzi. Prze­my­kał się do swej furt­ki i ba­ry­ka­do­wał w pu­stym dom­ku.

Sta­ry Wę­dży­gol­ski od­żył no­wem za­ję­ciem któ­re so­bie utwo­rzył, po­rzu­cił pra­wie to­kar­nię i kla­wi­cym­ba­lik, rza­dziej niż kie­dy sia­dy­wał w domu, a pu­ścił się na uwiel­bia­nie pan­ny Ade­li przed któ­ra ręce za­ła­my­wał w za­pa­le i śle­dze­nie są­sia­da któ­ry mu zna­ko­mi­cie do­ku­czał. – Pod­ko­mo­rzan­ka śmia­ła się z nie­go otwar­cie, zna­jo­mi pod­dr­wi­wa­li, ale na ta­jem­ni­czym przy­by­szu ro­dzaj prze­śla­do­wa­nia ja­kie­go do­zna­wał, wi­docz­nie czy­nił wra­że­nie nie­przy­jem­ne.

Zno­sił on zra­zu spo­koj­nie za­bie­gi sta­re­go sta­ra­jąc się tyl­ko jak naj­mniej z nim spo­ty­kać, ale wre­ście po­czął się nie­mi nie­cier­pli­wić. Wi­dać było po zży­ma­niu ra­mio­na­mi, po rzu­ca­niu się po­skra­mia­nem tyl­ko uczu­ciem przy­zwo­ito­ści, że we­wnątrz ki­piał i gnie­wem się pa­lił, Szam­be­lan jed­nak ła­god­nie i sło­dziuch­no za­wsze, me prze­sta­wał się na­ra­żać i na­bi­jać. Po­ro­niec­ki zmie­niał go­dzi­ny wyj­ścia i po­wro­tu, dro­gi któ­re­mi cho­dził, kie­ru­nek prze­chadz­ki, za­wsze jed­nak pra­wie był pe­wien że gdzieś choć zda­le­ka na­po­tka nie­omi­nio­ne­go sta­rusz­ka. Im zręcz­niej się tam­ten wy­my­kał, tem on go­nił go z więk­szą na­tar­czy­wo­ścią i in­stynk­tem. Naj­cier­pliw­sze­go z lu­dzi mu­sia­ło­by to w koń­cu do­pro­wa­dzić do roz­draż­nie­nia i wy­bu­chu. Nie­tyl­ko bo­wiem na każ­dej swej dro­dze, ale w da­le­kich i ustron­nych od­po­czyn­kach, nie­zna­jo­my za­le­d­wie za­siadł­szy io­bej­rzaw­szy się, po­wien był że mu z ja­kie­goś krza­ku lub kąta ciem­ne­go śled­cze oko prze­śla­dow­cy się uka­że.

Nie wiem na­wet jak po­go­dzić bo­jaźń Szam­be­la­na któ­ry po­dej­rzy­wał Po­ro­niec­kie­go o strasz­li­wą ja­kąś prze­szłość, z tem upę­dza­niem się za nim mo­gą­cem naj­spo­koj­niej­sze­go z lu­dzi wpra­wić w gniew nie­bez­piecz­ny. Im ła­god­niej jed­nak i po­kor­niej zno­sił to nie­szczę­śli­wy, tem za­żar­ciej do­cie­rał sta­ru­szek, za punkt ho­no­ru so­bie wziąw­szy do­ba­dać się prze­szło­ści przy­by­sza.

Na tym stop­niu sta­ły rze­czy w nie­byt­no­ści pana Jo­achi­ma, któ­ry po­ra­cho­waw­szy się z sobą na czas ja­kiś na wieś się usu­nął, gdy w ostat­ku wiel­ka cier­pli­wo­ści mia­ra jaką był ob­da­rzo­ny Po­ro­niec­ki wy­czer­pa­na zo­sta­ła. Ani wyjść mu już z domu, ani w nim sie­dzieć nie było po­dob­na, bo Szam­be­lan krą­żył do­ko­ła i przez pło­ty za­zie­rał. Wresz­cie skut­kiem za­pew­ne opo­wia­dań sta­re­go prze­śla­dow­cy, nie­zna­jo­my zwra­cał, gdzie­kol­wiek się znaj­do­wał oczy wszyst­kich i stał się przed­mio­tem nie­wy­god­nej cie­ka­wo­ści. Po­trze­ba było temu raz ko­niec po­ło­żyć. Szam­be­lan któ­re­mu się do­tych­czas uda­wa­ło bez­kar­nie, już tak był przy­wykł na te swo­je łowy wy­cho­dzić, że ich żad­ne­go dnia nie za­nie­dbał.

Jed­ne­go tedy wie­czo­ra spo­tka­li się zno­wu na ścież­ce za pło­ta­mi któ­rę­dy nie­zna­jo­my do domu po­wra­cał, ale za­miast Szam­be­la­na, przy­bysz pierw­szy na­gle przy­bli­żył się do są­sia­da, i sta­nął przed nim jak groź­ne wid­mo. Sta­ry po­bladł i chciał się cof­nąć, po­strzegł bo­wiem na twa­rzy śla­dy nie­bez­piecz­ne­go znie­cier­pli­wie­nia, ale zła­pał się sam w mat­nię, bo nie było któ­rę­dy ucie­kać.

Po­ro­niec­ki stał przed nim wy­pro­sto­wa­ny, bla­dy, z za­ło­żo­ne­mi po na­po­le­oń­sku na pier­siach rę­ka­mi i dłu­giem na­przód wy­trzy­mał go mil­cze­niem, oczy jego tyl­ko błysz­czą­ce, za­iskrzo­ne wpi­ły się w Szam­be­la­na, i wzrok ten go­rącz­ko­wy prze­bił go na wy­lot, od­wa­ga opu­ści­ła cał­ko­wi­cie.

– Mo­ści pa­nie, – rzekł schrzy­płym gło­sem nie­zna­jo­my po dłu­giej chwi­li – po­wiedz mi cze­go mnie prze­śla­du­jesz? Nie­mam li pra­wa żyć tak jak mi się po­do­ba, zo­stać sa­mot­nym i w lu­dzi nie wie­rząc nie po­trze­bo­wać ich i od nich od­su­nąć? Dla­cze­go śle­dzisz wszyst­kie kro­ki moje, jak cień cho­dzisz za Boną i do­pro­wa­dzasz mnie do gnie­wu, któ­ry za­praw­dę strasz­niej­szym być może niż my­ślisz? Roz­mów­my się raz otwar­cie! cze­go WPan chcesz ode­mnie? mów! mów!

– Ja! – rzekł uśmie­cha­jąc się zbla­dły sta­rzec – ale nic, praw­dzi­wie nic, pra­gną­łem bli­żej po­znać pana, są­sia­du­je­my z sobą, ży­je­my tu wszy­scy zgod­nie i przy­ja­ciel­sko, chcia­łem byś pan ży­cie na­sze po­dzie­lał!

– A je­śli ja­ży­cia wa­sze­go dzie­lić nie chcę? je­śli mi się nie­po­do­ba, ani was znać, ni chle­ba prze­ła­mać; ja­kim­że pra­wem zmu­szać mnie do tego bę­dzie­cie. Mo­ści pa­nie, dziec­kiem nie­je­stem, doj­rza­łość moję ku­pi­łem może dro­go, któż daje ci pra­wo mie­szać się do spraw i chcieć rzą­dzić czło­wie­kiem nie­ma­ją­cym wzglę­dem was żad­nych obo­wiąz­ków?

– Obo­wiąz­ki spo­łecz­ne – ode­zwał się skło­po­ta­ny sta­ru­szek do­by­wa­jąc fu­la­ru i ocie­ra­jąc pot z czo­ła.

– Ja­kież ja mam wzglę­dem was? – co­raz za­pa­la­jąc się rzekł Po­ro­niec­ki, – gdy­byś WPan to­nął za­pew­ne­bym go za koł­nierz wy­cią­gnął, gdy­by cię kto krzyw­dził, mo­że­bym się ujął, ale mam­że obo­wią­zek cię ba­wić i mój spo­kój dla wa­sze­go wi­dzi rai się po­świę­cać? Wa­szym to obo­wiąz­kiem mo­ści pa­nie, po­sza­no­wać choć­by fan­ta­zję moją, choć­by dzi­wac­two….. i ustą­pić mi z dro­gi kie­dy ja was nie chcę i o nic nie pro­szę…

– Prze­cież, – ocu­ca­jąc się nie­co, do­dał sta­ry – i nam nikt zno­wu wzbro­nić nie może cho­dzić i pa­trzeć, spo­ty­kać się i…

– Śle­dzić a szpie­go­wać! – za­wo­łał ze śmie­chem zim­nym i strasz­nym są­siad Szam­be­la­na. – My­ślisz więc WPan że ja na to po­zwo­lę?

Sta­rzec wi­docz­nie się zmie­szał i z prze­ra­że­niem spoj­rzał na groź­ną po­stać Po­ro­niec­kie­go któ­ry stał z uśmie­chem i drga­ją­cą war­gą cały zbu­rzo­ny nie bę­dąc już pa­nem sie­bie.

– Ale có­żem to ja tak strasz­li­wie prze­wi­nił? – ode­zwał się na­resz­cie sta­ru­szek.

– WPan mnie go­nisz, nę­kasz, prze­śla­du­jesz, nie da­jesz po­ko­ju… to nie do znie­sie­nia! Raz to prze­cię skoń­czyć po­trze­ba. Chodź

WPan ze raną, – do­dał żywo, – chodź ze raną?

– Do­kąd?

– Chodź ze mną! – groź­no za­wo­łał nie­zna­jo­my, – chcia­łeś tego, – idź!

To mó­wiąc po­stą­pił kro­kiem i przy­na­gla­jąc prze­lę­kłe­go Szam­be­la­na, wpro­wa­dził go bocz­ną furt­ką do swo­je­go ogród­ka…

Wąz­ka ście­żyn­ka wiła się po­mię­dzy zdzi­cza­łe­mi krza­ka­mi agre­stu i po­rze­czek, bu­rza­na­mi chwa­stów i po­krzy­wy wio­dąc do tyl­nych drzwi dwor­ku. Nią bied­ne­go Szam­be­la­na, któ­ry­by już był wo­lał być przy swej to­kar­ni lub kla­wi­cym­ba­le, za­pro­sił iść Po­ro­niec­ki w spo­sób któ­ry od­mo­wy nie do­pusz­czał. Sta­rzec po­szedł śmier­tel­nie wy­lę­kły, a czu­jąc poza sobą żywy chód to­wa­rzy­sza i go­rą­cy od­dech jego, po­spie­szał nie śmie­jąc się oglą­dać.

Tak do­szli do drzwi domu i przez ku­ry­ta­rzyk wąz­ki któ­ry go dzie­lił na dwo­je, do­sta­li się do pro­gu iz­de­bek zaj­mo­wa­nych przez no­we­go wła­ści­cie­la. Go­spo­darz otwo­rzył drzwi i wpro­sił pra­wie gwał­tem Szam­be­la­na do swo­je­go miesz­ka­nia.

– Je­steś WPan cie­ka­wy, – rzekł drżą­cym od gnie­wu gło­sem, – na­syć że się, zo­bacz wszyst­ko abyś mi na­resz­cie dał po­kój i prze­śla­do­wać prze­stał. Chcia­łeś wi­dzieć za­pew­ne ubó­stwo moje… oto je masz, – do­dał, – patrz, prze­glą­daj, prze­wra­caj, śledź… pro­szę i bła­gam.

W isto­cie nie było tam co oglą­dać, w pierw­szej izbie kil­ka stoł­ków sta­rych, sto­lik pro­sty a na nim rzu­co­na xiąż­ka. Szam­be­lan mimo trud­ne­go po­ło­że­nia w ja­kiem się znaj­do­wał, nie wy­trzy­mał by okiem nie paść na otwar­te dzie­ło i z prze­stra­chem po­strzegł w niem Zbój­ców Schil­le­ra. Zim­no mu się zro­bi­ło i twarz wy­krzy­wi­ła dziw­nie, ale go­spo­darz ru­chem ręki za­pra­szał da­lej, mu­siał wnijść do al­kie­rzy­ka w któ­rym tyl­ko łóż­ko nie­po­sła­ne i bied­ne, kil­ka odar­tych xią­żek i tro­chę su­kien z wpół otwar­te­go po­wy­rzu­ca­nych ku­fra znaj­do­wa­ły się.

Zresz­tą ścia­ny na­gie, nę­dza pra­wie i za­nie­dba­nie wy­mow­nie świad­czą­ce że poza tą chwi­lą nie było już przy­szło­ści…

Pęk ze­schłych kwia­tów le­śnych, je­dy­ną był może ozna­ką ja­kie­goś za­ję­cia i uczu­cia, chwi­lo­we­go pra­gnie­nia, ale i ten znać rzu­co­ny zo­stał wpręd­ce pod nogi i wa­lał się roz­sy­pa­ny na pod­ło­dze.

– Otóż masz coś tak pra­gnął zo­ba­czyć, za­wo­łał co­raz się uno­sząc Po­ro­niec­ki, – może ci pier­si otwo­rzyć i rany w nich po­ka­zać jesz­cze i wy­spo­wia­dać się dla­cze­go zo­sta­łem od­lud­kiem i mi­zan­tro­pem! Nie! nie! to by już było za­nad­to, tego tyl­ko Bóg po czło­wie­ku wy­ma­gać ma pra­wo… To­bie dość bę­dzie pa­pie­rów do­wo­dzą­cych żem prze­cie nie zbój­ca, nie obe­rwa­ny z szu­bie­ni­cy zbro­dzień, nie pod­pa­lacz i mor­der­ca!

To mó­wiąc wy­su­nął szu­fla­dę nie­li­to­ści­wy go­spo­darz, i kil­ka pa­pie­ru ar­ku­szy rzu­cił na sto­lik przed Szam­be­la­na.

– Nie wstydź się wac­pan, czy­taj, patrz py­taj, rób śledz­two do koń­ca, abyś się wresz­cie uspo­ko­ił i na­pasł do syta.

– Ale mój pa­nie, – za­wo­łał Wę­dży­gol­ski opie­ra­jąc się i od­zy­sku­jąc tro­chę przy­tom­no­ści, – WPan po­stę­pu­jesz ze mną wca­le nie…

– Wca­le nie na­pa­stli­wiej od WPa­na, – za­śmiał się pierw­szy, – na­tręc­two nie­zno­śne od­pie­ram otwar­to­ścią nie­przy­zwo­itą praw­da, ale ko­niecz­ną, bo to moja broń ostat­nia…

Je­st­żeś syt czy nie, mów? może ci jesz­cze cze­go po­trze­ba? me­try­ki uro­dze­nia, świa­dec­twa żem miał ospę szcze­pio­ną, pa­spor­tu czy za­rę­cze­nia po­li­cji żem nie był pod są­dem?…

– Ale cóż to jest zno­wu! – obu­rzył się Szam­be­lan.

– Wprost ośmie­lam się bro­nić, – rzekł

Po­ro­niec­ki, – po­stę­pu­ję prze­ciw wszel­kim pra­wi­dłom przy­zwo­ito­ści, pła­cąc za nie­przy­zwo­ite WPa­na prze­śla­do­wa­nie. A te­raz, – do­dał głos pod­no­sząc, – pro­szę i to jesz­cze so­bie za­no­to­wać, że i ja śle­dzić po­tra­fię, – że i ja mogę so­bie zro­bić za­baw­kę krok w krok cho­dząc za pa­nem gdy się uga­niasz za Anu­sią sto­la­rzan­ką któ­ra so­bie drwi z sta­re­go sa­ty­ra, że i ja umiem do­ba­dać się prze­szło­ści, od­gad­nąć pod si­wi­zną jaką była mło­dość, i ja mam usta… a na ostat­ni raz ręce sil­ne i ży­la­ste.

To mó­wiąc otwo­rzył drzwi wio­dą­ce na uli­cę ku furt­ce i wy­lę­kłe­go Szam­be­la­na wy­pra­wił za­dy­cha­ne­go od wzru­sze­nia ja­kie­go do znał, nie­wie­dzą­ce­go do­brze co po­cząć z sobą, gnie­wać się czy mil­czyć, krzy­czyć czy znieść ci­cho za­słu­żo­ną nie­co obe­lgę i gru­bi­jań­skie obej­ście.II.

Wła­śnie mimo krza­ku wir­gin­ji w któ­rym bzy­cza­ły osy, prze­my­kał się nie oglą­da­jąc za sie­bie sta­ru­szek, gdy w chwi­li kie­dy­by oczów ludz­kich naj­mniej pra­gnął unik­nąć, ze­tknął się oko w oko z pa­nem Re­fe­ren­da­rzem i god­ną jego sio­strą.

Był to dzień utra­pień dla nie­szczę­sne­go Szam­be­la­na, – nikt bo­wiem strasz­niej­szym dlań nie był nad sta­rą pan­nę i kroch­mal­ne­go jej bra­ta.

Pe­tro­nel­la cof­nę­ła się wi­dząc wy­cho­dzą­ce­go z pu­ste­go dwor­ku w któ­rym nikt do­tąd nie by­wał sta­rusz­ka i za­ła­mu­jąc ręce, za­wo­ła­ła z prze­ję­ciem:

– Pan Szam­be­lan tu­taj! – w Imie Ojca i Syna… a ta­iłeś się pan tak sta­ran­nie ze swe­mi sto­sun­ka­mi, a ubo­le­wa­łeś że nic dojść nie mo­żesz? Więc to ja­kaś ta­jem­ni­ca? po­zna­li­ście się… zna­cie? a przed nami to za­kry­te?

Zła­pa­ny na go­rą­cym uczyn­ku sta­ry po­trze­bo­wał ca­łej swój przy­tom­no­ści umy­słu aby się wy­tłu­ma­czyć nie przy­zna­jąc do upo­ko­rze­nia ja­kie­go do­znał i sce­ny któ­rą mu zro­bił Po­ro­niec­ki; roz­ma­ite my­śli prze­bie­gły mu po gło­wie, za­wa­hał się, zmie­szał, chciał odejść tym­cza­so­wo aby wol­ną chwi­lą uprząść ja­kąś ba­jecz­kę, ale pan­na Pe­tro­ne­la nie pusz­cza­ła i uśmie­cha­jąc się na­gli­ła.

– Taki to z pana przy­ja­ciel, – rze­kła, – oświad­czasz się za­wsze ze swą przy­chyl­no­ścią, a masz wi­dać se­kre­ta któ­rych my pew­nie­by­śmy jed­nak nie zdra­dzi­li… czyż się to go­dzi?

– Ale żad­nych se­kre­tów – ją­kał się Szam­be­lan, praw­dzi­wie naj­na­tu­ral­niej w świe­cie…..

– By­wa­łeś tu a ni­ceś nie mó­wił? więc go znasz? więc z nim w sto­sun­kach?…

– Tak, w isto­cie, od kil­ku dni, po­zna­jo­mi­li­śmy się przy­pad­kiem, na prze­chadz­ce, nie wie­dzieć jak przy­lgnął do mnie bied­ny czło­wiek, – oglą­da­jąc się do­ko­ła mó­wił sta­ry. Bar­dzo za­cny a nie­szczę­śli­wy i go­dzien li­to­ści…

– Więc któż to taki? – na­le­ga­ła pan­na Pe­tro­nel­la…

Szam­be­la­no­wi tak da­le­ce wy­kła­mać się była po­trze­ba i od­wró­cić po­dej­rze­nia, że nie bar­dzo ob­li­cza­jąc na­stęp­stwa, jął mó­wić żywo słu­cha­ją­cej z naj­go­ręt­szem na­tę­że­niem cie­ka­wo­ści pan­nie Pe­tro­nel­li:

– Czło­wiek zra­żo­ny do świa­ta, ale wiel­kiej za­cno­ści, ogrom­nie bo­ga­ty…..fa­mil­ji bar­dzo zna­ko­mi­tej, spo­krew­nio­ny z naj­pierw­sze – mi do­ma­mi… pe­łen ta­len­tów, do­bro­czyn­ny, czu­ły ale du­sza zra­nio­na po­trze­bu­ją­ca wy­po­czyn­ku…

– Byc­że to może?

– Ze łza­mi spo­wia­dał się przedem­ną, – do­dał sta­ry, – mu­sie­li­ście pań­stwo po­strzedz jak ztam­tąd wy­bie­głem wzru­szo­ny, prze­ję­ty… roz­czu­lił mnie swo­ją nie­do­lą…..

– Ale ja­kim­że spo­so­bem po­zna­li­ście się?

– Naj­na­tu­ral­niej, sam uczuł ja­kąś ku mnie sym­pa­tje, zbli­żył się….. po­trze­ba zwie­rze­nia, zresz­tą nie­wy­sło­wio­ny ja­kiś po­ciąg któ­ry nas wza­jem­nie ku so­bie nę­cił… do­syć że pa­dli­śmy so­bie na szy­ję i ob­le­li łza­mi…

– Aż tak! – za­wo­ła­ła pan­na Pe­tro­nel­la, – ale mów­że po­rząd­nie? có­żeś wi­dział? co sły­sza­łeś? bo­ga­ty? nie­szczę­śli­wy? czy żo­na­ty? nie? jak­że?

Szam­be­lan zro­bił minę ta­jem­ni­czą i za­fra­so­wa­ną.

– Wię­cej nad­to mó­wić mi jesz­cze nie­wol­no, – rzekł, – zwią­za­ny je­stem sło­wem uro­czy­stem, świę­tem, zło­żo­nem na oł­ta­rzu przy­jaź­ni… mil­czę…. bo mu­szę…

Pan­na Pe­tro­nel­la ru­szy­ła ra­mio­na­mi.

– Ale prze­cież­by to od nas nie wy­szło – ode­zwa­ła się.

– Sło­wo dane, sło­wo świę­te! – po­spiesz­nie rzekł ocie­ra­jąc się cią­gle i po­glą­da­jąc ku furt­ce Szam­be­lan, – do­syć że to jest naj­zac­niej­szy z lu­dzi, ale ser­ce zra­nio­ne głę­bo­ko.

– Cze­muż u lep­szych, niż ci co mu ży­cie za­krwa­wi­li nie szu­ka po­cie­chy? – wes­tchnę­ła pan­na.

Re­fe­ren­darz po­ki­wał gło­wą i do­był wstą­że­czek or­de­ro­wych z dziur­ki sur­du­ta chcąc je uwi­docz­nić, nie­wie­le zresz­tą przy­kła­da­jąc uwa­gi do roz­mo­wy, któ­ra go mniej ob­cho­dzi­ła niż sio­strę, chci­wą szcze­gó­łów i ła­ko­mą ga­węd­ki.

Szam­be­lan był­by si§ już… wy­mi­nął, ale mu nie do­zwo­li­ła.

– Cze­góż się WPan tak spie­szysz? – za­wo­ła­ła z gorz­kim wy­rzu­tem ra­chu­jąc na to, że w dłuż­szej roz­pra­wie z czem­kol­wiek wy­pa­plać się musi. Cóż się sta­ło z pa­nem Jo­achi­mem? On, co nig­dy z mia­stecz­ka się nie ru­szał, znikł nam z oczów na­gle, w tem być coś musi? nic pan nie wiesz?

– Sam się temu dzi­wu­ję i zro­zu­mieć nie mogę.

– Czy nie zbro­iła co có­recz­ka? hę? zięć może? prze­cież to nie dla po­lo­wa­nia?
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: