Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Roma i Amor – historia prawdziwa - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
28 sierpnia 2015
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
17,90

Roma i Amor – historia prawdziwa - ebook

„Roma i Amor – historia prawdziwa” Jerzego Zielińskiego to współczesna powieść obyczajowa o walce z niesprzyjającym losem, popełnianych w życiu błędach i pragnieniu miłości.

Główną bohaterką jest Roma. Jest to kobieta w średnim wieku, która postanawia wyjść za mąż za starszego od siebie o dwadzieścia pięć lat niewidomego przedsiębiorcę. Małżeństwo nie należy do udanych. Zazdrosny o młodszą żonę Igor znęca się nad nią fizycznie i psychicznie. Pewnego dnia podczas intymnego zbliżenia serce mężczyzny nie wytrzymuje...

Po śmierci znienawidzonego męża, Roma przejmuje firmę, zaczyna dbać o siebie, stając się atrakcyjną kobietą w średnim wieku. Podczas wyjazdu z przyjaciółmi kobieta poznaje czułego, wrażliwego i wykształconego Piotra. Po pewnym czasie mężczyzna zaczyna tracić wzrok. Pomimo lęków wynikających z wcześniejszych doświadczeń Roma postanawia związać się z nim. Dość szybko po ślubie okazuje się, że zza fasady kulturalnego i wrażliwego mężczyzny wydostaje się zupełnie inne oblicze tego człowieka... Każdy koniec jest początkiem czegoś nowego, ale czy Romie uda się ułożyć życie po raz trzeci?

Jerzy Zieliński delikatną kreską rysuje obrazy toksycznych związków głównej bohaterki, procesów wydostawania się z nich i żałoby po utracie tego, co było dla niej najważniejsze.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7900-407-2
Rozmiar pliku: 804 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

I. Wymazać z pamięci

Roma była pełną życia, atrakcyjną kobietą o smukłej sylwetce, ciemnokasztanowych włosach i wyraziście błękitnych oczach. Trochę zwariowana, ale rozważna w sprawach życiowo strategicznych, zanim - mając 33 lata - wyszła za starszego o 25 lat zamożnego mężczyznę, prowadzącego swój własny, dobrze prosperujący interes - zakład produkcji artykułów szczotkarskich. Zakład ten mieścił się w murowanym, podłużnym baraku, po tej samej stronie ulicy, niespełna 50 metrów od niewielkiego, jednorodzinnego domu, w którym mieszkali. Igor był niewidomy od urodzenia. Genetycznie był zakotwiczony na dawnych, polskich kresach wschodnich - był powieleniem genów swoich przodków, zamieszkałych gdzieś na terenach dzisiejszej Białorusi.

Był Polakiem, a jedyna zauważalna cecha wskazująca na jego pochodzenie to lekki, niemal niezauważalny wschodni akcent, szczególnie wyczuwalny, gdy wypowiadał słowa w gniewie. Był krępy, o jasnej karnacji, prawie łysy.

Jego głowę okalał jedynie niezbyt szeroki pas jasnosiwych włosów.

Igor stwarzał pozory dobrego, czułego, zapobiegliwego męża i z zewnątrz małżeństwo mogło uchodzić za zgodne i udane.

Było jednak inaczej. Raz po raz dochodziło w nim do poważnych konfliktów, wywoływanych najczęściej jego bezpodstawną, chorobliwą, wyimaginowaną zazdrością. Utarczki słowne przechodziły często w rękoczyny i, mimo że Roma broniła się jak mogła, obrywała razy wymierzane w szale, przy użyciu białej laski, którą zawsze miał przy sobie.

Ten przedmiot, powszechnie używany przez niewidomych w celu bezpiecznego poruszania się w przestrzeni i stanowiący swoisty znak rozpoznawczy, znalazł w rękach Igora nowe, okrutne zastosowanie. W napadach szału bił nim na oślep, gdy udało mu się zapędzić przestraszoną kobietę w narożnik pomieszczenia. Nie widząc od dziecka, dysponował bardzo wyczulonym słuchem i niemal bezbłędnie lokalizował położenie swej ofiary.

Poczucie bezradności przeplatane wściekłością narastało w Romie stopniowo, z upływem lat, aż w końcu przerodziło się w postawę buntowniczą.

Nauczyła się stosować uniki, a nawet niekiedy oddawać ciosy. Biała laska coraz częściej trafiała w próżnię, ze świstem prując powietrze.

Do świadomości Igora, przez lata karmionej uległością żony, z trudem przedzierał się fakt, że nie jest już tak bezkarny i wszechwładny. Podczas tych ekscesów zdarzało się, że Roma odepchnęła go z takim impetem, że upadł na podłogę. Raz nawet przy takim upadku uderzył tyłem głowy w krawędź szafki i na chwilę stracił przytomność.

Kobieta nie miała innego wyjścia – wszelkie próby cywilizowanego rozwiązania tej sprawy nie przynosiły pozytywnych efektów, jak choćby wielokrotne próby przeprowadzenia szczerej, spokojnej rozmowy z mężem, w stosownych, wolnych od napięć chwilach.

Także kilkukrotne zgłaszanie policji faktu maltretowania, spotykało się tylko z uszczypliwymi, drwiącymi komentarzami w rodzaju: „pani chyba żartuje - jak taki kaleka, starszy, ociemniały człowiek byłby w stanie panią pobić!?” lub wręcz sugerujące, że siniaki i opuchlizny powstały przy innej okazji, a nawet, że zrobiła je sobie sama.

Tak mijały lata w przygnębieniu, strachu, bólu i poczuciu bezsilności. Roma dobiegała już czterdziestki. W międzyczasie urodziła im się córeczka Natasza, której imię narzucił oczywiście Igor, nawet nie pytając żony o jej propozycje. Dziewczynka miała już 5 lat i była z konieczności świadkiem wielu strasznych, hałaśliwych scen, raz po raz rozgrywających się pod ich dachem. Była dzieckiem spokojnym, mizernym i chorobliwym. Białaczka pojawiła się nagle i uderzyła z taką mocą, że po trzech miesiącach - mimo ogromnych starań, do których niespodziewanie włączył się dotychczas niezbyt interesujący się dzieckiem ojciec - Nataszka zmarła. Był to ogromny cios dla obojga rodziców, a szczególnie dotkliwy dla Romy, która w dziecku znalazła pociechę w swej niedoli i nadzieję na przyszłość. Natasza była rezultatem ich intymnego współżycia, do którego dochodziło rzadko. Zdarzało się jednak, że – po wymierzonych razach i wulgarnych wyzwiskach – odczekawszy kilkanaście minut, nabuzowany samiec rzucał się na Romę, by zaspokoić swoje żądze. Ta niepohamowana chęć odbycia stosunku pojawiała się z reguły właśnie po takich awanturach. Dla Romy te czułości były bodaj cięższe do zniesienia niż bicie i obelgi.

Życie toczyło się dalej, a ogromna niechęć Romy do męża przerodziła się w nienawiść. Śmierć dziecka przypisywała podświadomie, nie naturze i losowi, nie zbiegowi przypadków, ale atmosferze panującej w ich domu.

Właściwie wprost winiła za tę śmierć swojego męża. Przez głowę niekiedy przelatywały jej samobójcze myśli. Jednocześnie buntowała się całym swoim wnętrzem przeciw tym myślom i w głębi duszy czuła, że taka decyzja byłaby poddaniem się, rezygnacją, straszną niesprawiedliwością. Dlaczego właśnie ona, która tyle wycierpiała, miałaby pozbawić się życia, a mąż tyran będzie żyć dalej, pewnie nawet bez wyrzutów sumienia.

Jej stan psychiczny był bardzo zły. Nie mogła spokojnie i rzeczowo myśleć. Chwilami miała wrażenie, że zwariuje, ale obowiązki związane z utrzymaniem domu, absorbowały ją na tyle, że nie pozwalały jej wpaść w całkowite otępienie.

Pewnego dnia, sprzątając mieszkanie, zupełnie przypadkiem natrafiła na buteleczkę z dziwnym, nieznanym jej specyfikiem pod nazwą „Johimbina”. Od koleżanki, jedynej powierniczki jej cierpień, z którą spotykała się rzadko, na krótko i ukradkiem, dowiedziała się, że to silny afrodyzjak, zwiększający ukrwienie narządów płciowych, wzmagający potencję. Dowiedziała się też, że musi być jednak stosowany z umiarem, bo podnosi znacznie ciśnienie tętnicze krwi.

Dotarło do niej, że Igor na pewno to zażywa i stąd u niego ten niestosowny do wieku wigor seksualny.

Zakiełkował w jej głowie pewien plan. Początkowo odpychała go od siebie ilekroć stawała jej przed oczyma jego wizja. Nie mogła oswoić się z myślą, że byłaby zdolna w jakikolwiek sposób przyczynić się do czyjejś śmierci. Jednak uporczywa myśl, gdy raz zakiełkowała w jej komórkach mózgowych, niełatwo dawała się usunąć. Podstępny plan pojawiał się w różnych, nieoczekiwanych momentach, na jawie i we śnie. Czasem jako realne, łatwe rozwiązanie, innym razem jako koszmar.

Mijały miesiące i wydawało jej się, że to minie, ale myśli o fizycznym pozbyciu się męża wręcz się nasilały.

Igor, mimo swych 65 lat, stawał się coraz bardziej nachalny i krewki seksualnie. Przykładał coraz większą wagę do życia erotycznego w ich związku. Wiedziała już, że jest to skutek „cudownego leku”, ale wiedziała też, że nie należy zażywać go w dużych ilościach, według własnego uznania. Właśnie to było częścią jej podstępnego zamysłu.

Igor, w swych niepohamowanych żądzach, zmuszał Romę do wyrazistego okazywania przyjemności, mimo że odczuwała jedynie obrzydzenie. Było to dla niej bardzo trudne, ale nagabywana, zaczęła udawać i spełniać jego oczekiwania. Wkładała w to ogromny wysiłek i cały, na miarę swych możliwości, kunszt aktorski. Odgrywała miłosne uniesienia i widziała jak wzbierała w nim duma z własnej sprawności seksualnej. Częstotliwość tych kontaktów rosła, a jego kondycja rzeczywiście sięgała szczytów.

Jej aktorstwo, w ślad za tym, przybierało coraz bardziej wyraziste formy. Często nawet manifestowała udawany niedosyt. Słusznie zakładała, że to skłoni go do picia większych ilości „Johimbiny”.

Rzeczywiście zwiększał dawki, nie bacząc na zagrożenie dla zdrowia i życia. Miał słabo wydolny układ krążenia – jego serce było niewydolne w trzydziestu procentach.

Miewał znaczne, raptowne skoki ciśnienia, o czym oboje wiedzieli od lat.

Igor wpadł w erotyczny amok i robił wrażenie jakby seks był najważniejszy w jego życiu.

Roma, w pełni świadoma zagrożenia (przeczytała też o tym w jakiejś kolorowej prasie), nadal symulowała niezaspokojenie.

Na pytania Igora wykrzykiwane podczas stosunków: „ Mało ci, mało?!”, odpowiadała z premedytacją, odgrywając swoją rolę: „Tak, chcę więcej, mocniej!”.

Pewnego wieczoru, jak to często bywało, po jednej z wielu kłótni okraszonych niewybrednymi epitetami pod jej adresem, właściwie bez konkretnego powodu, wypowiadanymi jakby profilaktycznie, na zapas, popchnął ją na łóżko. Wszedł w nią od tyłu. Był w tym dniu wyjątkowo podniecony i brutalny. Sapał i chrząkał wykonując dość szybkie, chaotyczne ruchy. Po kilku, może kilkunastu minutach nagle zamarł w bezruchu, po czym wydał chrapliwy pomruk i runął bezwładnie, najpierw na łóżko, potem z hukiem na podłogę.

Leżał na plecach w bezruchu z szeroko otwartymi, nigdy niewidzącymi oczami. Gałki jego oczu były zawsze mętne, bez wyrazu i martwe. Teraz wydawały jej się jakby inne. Malowało się w nich zdziwienie, może zaskoczenie, a otwarte szeroko usta robiły wrażenie jakby zaraz miała z nich wypłynąć wiązanka wyzwisk.

Zaległa niemal absolutna cisza, a Roma patrzyła w osłupieniu na tę twarz, jego nieruchome, rozkrzyżowane ręce i nienaturalnie skręcony korpus. Dopiero po kilku minutach nachyliła się nad nim i nasłuchiwała, przykładając ucho do jego ust. Chciała być pewna czy to już śmierć, czy tylko omdlenie. Cisza. Przyłożyła jeszcze palce do jego szyi, z boku, jak to widywała w filmach kryminalnych.

Znowu nic – pod palcami nie wyczuła żadnych oznak tętna. Przypomniała sobie jeszcze, że przykłada się też lusterko w okolicy ust i nosa – obserwowała czy pojawi się na nim chmurka pary. Nie pojawiła się.

Wszystkie te czynności wykonała bardzo sprawnie, niemal profesjonalnie. Była zdziwiona, że jest taka spokojna i opanowana.

- Nie żyje! – powiedziała głośno do siebie, jakby chciała tę śmierć przypieczętować, potwierdzić oficjalnie. Nie miała żadnych wątpliwości. Wezwanie karetki pogotowia uznała za bezzasadne, ale zaraz też pojawiła się świadomość, że - w pewnym stopniu – miała w tej śmierci swój maleńki udział.

Nie czuła jednak, co wydało jej się dziwne, wyrzutów sumienia. Szybko ochłonęła, pomyślała, że musi trzymać się procedur i postępować racjonalnie. Wykręciła numer pogotowia i spokojnie czekała, wystukując palcem na blacie biurka rytm sygnałów przywołujących połączenie.

Była spokojna, ale niepokoiło ją milczenie w słuchawce. Po kilkunastu sygnałach wreszcie odezwał się surowy głos męski:

- Pogotowie ratunkowe, słucham.

Roma, ściszając nieco głos, powiedziała:

- Mój mąż miał chyba zawał przed chwilą, nie rusza się, nie wiem, nie jestem lekarzem, nie wiem, proszę przyjechać.

Podała jeszcze nazwisko i adres, a na kolejne pytania zadawane przez operatora, odpowiadała zniecierpliwiona:

- Nie wiem, proszę przyjechać!

Opadła w głęboki fotel i tak trwała nieruchomo, a przez jej mózg przelatywał film złożony z dziesiątków urywanych scen, związanych z jej okropnym, smutnym życiem.

- Co dalej? - myślała.

Jeszcze nie docierało do niej, że jest wolna, że nikt już nie będzie jej bił, wyzywał, gnębił, że nie będzie już bezpodstawnych scen zazdrości, pełnych pretensji, wulgarnych wyzwisk, poniżania i wygadywania, że weszła w dobrobyt w jednej koszuli.

Nim zadzwonił domofon i nim wszedł lekarz z pielęgniarzem, pomyślała jeszcze, że staje się właśnie właścicielką całego domu i zakładu z niemałym parkiem maszynowym, ale w tym momencie odbierała to jako obciążenie, a nie korzyść. Nie mieli dzieci, Igor nie miał w ogóle żadnych krewnych – spadek ustawowo przypadał więc żonie.

Myśli te przerwał ostry dzwonek. Po chwili obaj mężczyźni przykucnęli nad ciałem. Usłyszała z ust lekarza zdecydowane, ale z nutą żalu wypowiedziane słowa: - Przykro mi, nie żyje. Po chwili spytał:

- Czy to pani ojciec?

Leżący na podłodze Igor wydawał się jeszcze starszy niż za życia.

- Nie, to mąż. Jest, był ode mnie znacznie starszy. I niewidomy – dodała.

Na twarzach obu mężczyzn widać było zdziwienie, jakby niedowierzanie.

Zadawali jej jeszcze wiele pytań odnośnie jego stanu zdrowia, kondycji. Roma przyniosła teczkę z wynikami jego badań lekarskich, z których jednoznacznie wynikało, że chorował na nadciśnienie, dusznicę bolesną i cukrzycę a także arytmię. Lekarz wystawił medyczny akt zgonu. Ciało poło- żyli na łóżku. Już po godzinie przyjechał karawan. Włożono zwłoki do trumny i zabrano do kostnicy. Została sama.

Nie mogła jeszcze uwierzyć w to, co się stało, choć od jakiegoś czasu właśnie na to czekała. Natychmiast odsunęła natrętne myśli i przyrzekła sobie, że nie będzie się nigdy obarczać odpowiedzialnością za śmierć Igora.

- To rozdział zamknięty! Po prostu serce nie wytrzymało! - powiedziała do siebie, ale tak głośno, jakby chciała wypełnić tym stwierdzeniem cały dom.

Załatwianie formalności związanych z pogrzebem poszło bardzo sprawnie – było to dla niej miłym zaskoczeniem. Nie dawała anonsu prasowego. Na cmentarzu pojawiło się niewielkie grono osób. Na pogrzeb szefa oczywiście przyszli pracownicy i kilku znajomych Romy.

Wdowa szła za trumną cała w czerni, trzymając pod rękę matkę. Pani Jadwiga przyszła na ten pogrzeb wyłącznie po to, aby dodać otuchy córce i wesprzeć ją duchowo. Nienawidziła swego zięcia szczerze i od dawna.

Była kobietą spokojną, rozsądną i zgodną z natury, ale nie mogła znieść cierpień swojej córki. Domyślała się, że nie miała ona łatwego życia, chociaż Roma nigdy nie zdradzała jej sekretów małżeńskich. Wiedziała, że byłoby to dla matki zbyt bolesne – nie chciała jej tym obciążać, wiedząc, że jest kruchego zdrowia. Wielokrotne pytania matki zawsze kwitowała stwierdzeniem w rodzaju: ” Nic się nie dzieje, to są nasze sprawy, dam sobie radę”. Doświadczona wdowa nie dawała się zwieść, wiedziała, że Igor to tyran i córka cierpi w tym związku, ale nie mogła z niej zerwać zasłony milczenia.

Jedyne, co mogła od niej uzyskać to to, że Roma nigdy nie stawała w jego obronie i nie próbowała usprawiedliwiać, gdy matka wyrażała swoją nienawiść do Igora, lub gdy ubolewała nad dolą córki. Często mawiała:

– Ciężko mi na sercu, że musisz znosić na co dzień takiego wstrętnego, starego dziada.

Igor w ogóle nie tolerował teściowej i dlatego z córką widywała się bardzo rzadko. Były to raczej kontakty telefoniczne, a w nich trudno roztrząsać tak delikatne kwestie. Obie liczyły, że teraz wszystko nadrobią i będą mogły spędzać ze sobą tyle czasu ile zechcą.

Pogrzeb odbył się błyskawicznie i obie kobiety wróciły do pustego domu. Był to dom w kształcie regularnego sześcianu, postawiony pod koniec lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku. Struktura wewnętrzna niezbyt dobrze zorganizowana architektonicznie. Pomieszczenia, poza jednym, dużym pokojem na parterze, były małe, w dodatku niezbyt funkcjonalnie urządzone.

W tym dniu nie robiły już nic – usiadły w fotelach i rozpoczęły szczerą rozmowę. Dotychczasowa skrytość córki zmieniła się w wylewność. Opowiadała matce chaotycznie o latach spędzonych z Igorem, o wielkiej krzywdzie, jaką jej wyrządził, o swoim pełnym przemocy życiu. Nalały sobie po kieliszku koniaku z butelki, którą znalazły w barku w pokoju, do którego nikt – oprócz Igora – dotychczas nie miał wstępu.

Nie wiadomo czy sprawił to alkohol, czy szok po jego śmierci, bo Roma otworzyła się przed matką do tego stopnia, że z łatwością opowiedziała o swoim podstępie, o przedawkowaniu tajemniczego afrodyzjaku, który jej zdaniem z pewnością przyczynił się do śmierci.

Matka słuchała tych zwierzeń w ciszy i skupieniu, ani słowem córce nie przerywając. Doczekawszy końca jej zwierzeń, westchnęła tylko głęboko i stwierdziła:

- No tak, ja cały czas podejrzewałam, przecież pamiętasz jak często cię pytałam i pamiętasz też, że ty mnie uspokajałaś, bagatelizowałaś moje obawy lub wręcz zmieniałaś temat.

- Wiem – odparła cicho i łzy potoczyły się jej po policzkach.

- Wiem, ale nie mogłam nic zrobić i dlatego wpadł mi do głowy ten chytry plan – powiedziała jednym tchem.

- Dziecko – spokojnym tonem zaczęła matka - ty mu tego nie kupiłaś, ty mu tego nie podałaś, to był jego wybór. Nie ma więc mowy o wyrzutach sumienia.

- No właśnie – odparła Roma i od razu poczuła się lepiej.

Jeszcze kilka minut przedtem, głęboki smutek przemieszany z poczuciem winy przeszywał jej duszę, a teraz nagle stała się jakby inną istotą. Zdecydowana postawa matki, a przede wszystkim sam fakt podzielenia się tym ciężarem z drugą osobą, dodały jej skrzydeł.

Niemal wykrzyknęła:

- To rozdział zamknięty! Było – minęło!

Poczuła ulgę i poprosiła matkę, aby do tego tematu już nie wracały.

- Mamy ważniejsze sprawy na głowie, jutro weźmiemy się za porządki. Trzeba wszystko przejrzeć, posegregować, powyrzucać. Zaczniemy od rana, zaraz po śniadaniu – oznajmiła z werwą w głosie.

Położyły się spać z obawą, że nie będą mogły zasnąć, ale po kilku minutach obie, prawie jednocześnie, zapadły w głęboki, spokojny sen.

II. Nowe życie

Rano weszły do Igora pokoju. Był zawsze zamknięty na klucz. Ilekroć wychodził z domu, nie zapominał przekręcić zamka. Robił to także, gdy był wewnątrz, w pokoju. Dostęp do tego pomieszczenia miała Roma tylko wtedy, gdy chciał, żeby go posprzątała. Siadał wtedy w fotelu i wsłuchiwał się w odgłosy jej krzątaniny. Wyczuwał, co robiła w danym momencie. Gdy na przykład odkurzała biurko i zalegające na nim przedmioty, robił uwagi:

- Nie poprzestawiaj mi niczego! Co tak się guzdrzesz, jak długo mam czekać?!

Właśnie podczas takiego sprzątania Roma natrafiła kiedyś na buteleczkę z napisem „Johimbina”, którą on nieopatrznie zostawił na blacie biurka.

Zaczęły właśnie od tego biurka. Poza maszyną do pisania alfabetem Braille`a, biurowym dziurkaczem i zszywaczem, leżały na nim całe wiązki pisaków, ołówków i długopisów, a także breloczki, zapalniczki, zapachowe świeczki, muszle, ceramiczne figurki i wiele jeszcze innych drobiazgów.

Zaczęły wysuwać szuflady. Dla odmiany – w nich panował absolutny ład. Wszystko było poukładane w idealnym porządku. Każda rzecz miała swoje odrębne miejsce – żadna z nich nie była przykryta przez inną.

Widać było, że – z uwagi na swoje kalectwo – posegregował i rozmieścił wszystko niezwykle starannie, żeby po omacku poruszać się w przestrzeni tych szuflad. Były tam więc poukładane w rządku klucze, opakowania z lekarstwami, braille`owski kalendarz, tekturowe teczki i taśmy magnetofonowe, oklejone nalepkami z wyciśniętymi znakami alfabetu Braille`a oraz wiele różnych artykułów i drobiazgów.

Z drugiej strony biurka były drzwiczki zamknięte na klucz, które z łatwością otworzyły przy pomocy jednego z kluczy z szuflady. W tej części były półki, a na samym dole metalowa skrzynka. Dopasowały bez trudu kolejny klucz. Po przekręceniu go w zamku, skrzynka odskoczyła od podłoża – wyciągnęły ją na zewnątrz i postawiły na biurku. Obie jednocześnie aż jęknęły z zachwytu. W pudełeczkach o różnych kształtach i kolorach leżało mnóstwo złotej biżuterii: dwa piękne, ciężkie naszyjniki, trzy sygnety, kilkanaście pierścionków.

Niektóre z nich Roma znała – w pierwszych latach małżeństwa Igor dawał jej do ponoszenia. Pamiętała też niektóre kolczyki i klipsy, którymi w przeszłości ozdabiała sobie uszy przy różnych okazjach. Zawsze potem musiała je oddawać Igorowi, a on – jak się teraz okazało – chował je skrzętnie w tej skrzynce. Było tak tylko na początku małżeństwa, potem nigdy już ich nie widziała.

Leżały tam jeszcze piękne, cenne bransolety. Od cienkich, łańcuszkowych po ciężkie, o grubych ogniwach. Roma od razu zwróciła uwagę, że nie ma dobrze jej znanej, bardzo kosztownej, wykładanej brylantami bransolety. Igor zakładał ją czasem w komplecie z sygnetem.

Zdziwił ją jej brak. Przypomniała sobie po chwili, że Igor miał zwyczaj chować kosztowności także w ukrytych, wewnętrznych kieszonkach marynarek, specjalnie na ten cel umieszczonych przez krawca. Skrupulatnie sprawdziły każde ubranie wiszące w szafie – bez rezultatu. Z rezygnacją opuściły ręce i usiadły.

- Gdzie się mogła podziać, przecież to była najdroższa rzecz z całej biżuterii - powiedziała Roma i nagle ciarki przebiegły jej po plecach. Doznała olśnienia.

- Tak, na pewno tak! – wykrzyknęła. - Ona na pewno była w garniturze, w którym był pochowany, teraz jestem tego pewna!

Osobiście, przy wydatnej pomocy matki, ubierała Igora do trumny i wtedy do głowy jej nie przyszło, że w tym ubraniu może być ukryte to cudeńko.

- Trudno, przeżyję, nic na to nie poradzę! - zamruczała pod nosem. Jednak ani w tym dniu, ani w następnych, nie mogła przestać o tym myśleć. Stale stawał jej przed oczyma widok męża leżącego w trumnie, w garniturze z ukrytą w nim bransoletą. Nie miała natury pazernej i wobec odziedziczenia tak znacznej ilości kosztowności, które stały się jej własnością tak niespodziewanie, nie powinna ubolewać nad stratą zaledwie cząstki tych dóbr. Sprawa ta jednak długo nie dawała jej spokoju.

Powróciły do przeglądania zawartości biurka i natrafiły na teczkę z naklejoną kartką, pokrytą pasmem wypukłych punktów i koślawo wykaligrafowanym napisem :”bank”. Wewnątrz była karta wzoru podpisów, a na niej podpis męża, właściciela konta i poniżej Romy, jako pełnomocnika.

Od razu przypomniała sobie, że kilka lat temu zabrał ją do banku i coś kazał podpisać, ale wtedy nie wnikała nawet, czego to dotyczyło – był to okres jej bardzo złego stanu psychicznego i wszystko było jej obojętne.

Postanowiły, że następnego dnia pójdą do banku, by przede wszystkim, poznać stan konta, a może także pobrać pieniądze. Obie wiedziały, że takie pełnomocnictwo działa tylko za życia właściciela konta, ale matka wiedziała też, że informacje o śmierci docierają do banków tylko w przypadkach zgłoszenia się zainteresowanych osób lub sądów. Roma więc będzie mogła zadysponować kontem według swego uznania. Mogła to zrobić bez obaw, że sprawa wyjdzie na jaw, bo nie ma żadnych innych spadkobierców. Zakładała, że Igor nie zostawił żadnego testamentu - nie sprawiał bowiem wrażenia człowieka spodziewającego się tak rychłej śmierci.

Zdawały sobie sprawę, że ewentualne środki, które leżą na koncie i tak przypadłyby Romie z mocy ustawy, gdyby przyszła z sądowym postanowieniem nabycia praw spadku, ale wiadomo powszechnie, że sprawy w polskich sądach ślimaczą się niezmiernie. Wolała mieć dostęp do konta od razu.

W banku pojawiły się jako pierwsze klientki, zaraz po otwarciu. Okazało się, że na koncie spoczywa kwota prawie dwustu tysięcy złotych. Było to zwykłe konto obrotowe. Pieniądze te nie były oprocentowane i nie stanowiły lokaty terminowej. Obie doznały szoku. Roma złożyła wniosek o założenie konta na swoje nazwisko i przelanie na nie całej tej sumy. Pracownica w okienku zdawała się być zaskoczona i dwukrotnie upewniała się, czy rzeczywiście ma przeprowadzić taką operację.

Poszła nawet na zaplecze, jak podejrzewały, wesprzeć się konsultacją z szefostwem, bo wróciła do kasy już nieco spokojniejsza i rozluźniona. Dalej operacja potoczyła się gładko.

Wróciły do domu. Roma, od nadmiaru wrażeń, opadła z sił i długo jeszcze, patrząc w sufit, rozmyślała o konsekwencjach ogromnej zmiany, jaka była jej udziałem. Miała pełną głowę kotłujących się myśli.

Wiedziała, że teraz jej życie zmieni się całkowicie – stała się panią swego losu.

- Nareszcie mogę swobodnie spotykać się z matką, przyjaciółmi, może poznam kogoś, kogo pokocham i przynajmniej w drugiej połowie życia zaznam szczęścia – szeptała do siebie po cichutku. W całym okresie małżeństwa, Roma nie dbała o siebie i stopniowo traciła swój dawny urok i wdzięk.

Podkrążone i podpuchnięte oczy, wybite, podczas jednej z awantur dwa przednie, górne zęby, ręce, które od lat nie zaznały zabiegów kosmetycznych. Wszystko to, wraz z coraz wyraźniej zaznaczającymi się zmarszczkami, dawało obraz kobiety zaniedbanej. Nawet sylwetka, niegdyś dumnie wyprostowana, pochyliła się nieco i utraciła dawną sprężystość.

Wiedziała, że musi odmienić swoje życie – zadbać o ciało, a poprawa nastawienia psychicznego do życia, do otoczenia, wreszcie do samej siebie, nastąpi w ślad za tym.

Następnego dnia zaprosiła swoją najlepszą koleżankę z lat szkolnych, Marię. Spędziły razem prawie cały dzień i wspólnie roztrząsały każdy szczegół tej ogromnej zmiany, jaka stała przed Romą. Analizowały niemal każdy aspekt jej dotychczasowego życia i wyciągały wnioski na przyszłość. Obie zgodnie uznały, że Roma, mając dopiero niespełna 40 lat, ma pełne prawo i szansę ułożyć sobie życie na nowo, w harmonii i szczęściu.

- Musisz kogoś poznać, otrząsnąć się z tego marazmu! - zdecydowanie stwierdziła Maria.

- Nie myślę jeszcze o tym, to wymaga czasu, zbyt dużo doznałam cierpień i poniżeń. Muszę wymazać to z pamięci – odparła i nagle ogarnął ją taki smutek i żal, że jej oczy wypełniły się łzami, a głos załamał.

- Nie mówmy dzisiaj o tym więcej, to mnie przygnębia – poprosiła lekko drżącym głosem.

Dni mijały, a każdy z nich był bardzo pracowity. Roma musiała załatwić wiele spraw urzędowych, związanych z przepisaniem na siebie zakładu. Wszystkie media w domu i zakładzie były fakturowane na Igora. Przy tej okazji - na dodatek - okazało się, że właśnie upłynęła ważność jej dowodu osobistego.

Pracownicy zakładu, dla których Roma stała się teraz prawdziwą, nową szefową, okazali jej stosowny szacunek. Robili wrażenie zadowolonych z nagłej zmiany szefa. Zapewnili ją o wielkim przywiązaniu do firmy i lojalności wobec niej. Pomyślała, że pewnie ciężko znosili rządy Igora i nieraz musieli zacisnąć zęby oraz położyć uszy po sobie, by nie stracić pracy.

Ze swej strony, zapewniła ich o swoim pozytywnym nastawieniu i o uczciwych zasadach współpracy opartej na sprawiedliwości, właściwej ocenie zasług i nagradzaniu za zaangażowanie – cała czwórka zgodnie przyjęła to oklaskami.

Na tym polu nie przewidywała więc większych problemów na przyszłość. Jeden z pracowników, najstarszy, najdłużej tu pracujący zapewnił, że od dawna prowadzi wszystkie firmowe sprawy z pomocą biura rachunkowego i, że poza kontrolą, nie będzie musiała angażować się bezpośrednio, a pieniądze popłyną jak dotychczas.

Ulżyło jej, bo była to jedna ze spraw, której obawiała się najbardziej. Początkowo bała się i myślała, że będzie musiała zakład zamknąć, ludzi zwolnić i sama poszukać pracy.

Nadchodziła wiosna. Roma, w miarę upływu czasu i pokonywania wielu przeszkód, powoli odzyskiwała dawną stabilizację emocjonalną. Na początku pełna obaw i splątanych myśli, teraz stawała się, z dnia na dzień, bardziej rezolutna. Zdawało się jej, że jedyną przeszkodą do pełnej harmonii jest samo przebywanie w pomieszczeniach budzących przykre wspomnienia.

Wyposażenie i wystrój wnętrza domu były niezmienne od dnia, gdy się wprowadziła, na miesiąc przed ślubem. Przez cały ten czas Igor nie pozwolił wymienić czy dołożyć ani jednego sprzętu czy mebla. Nie pozwalał też na nawet niewielką zmianę w ich ustawieniu. Tłumaczył to zakłóceniem orientacji przy poruszaniu się, z uwagi na swoje kalectwo. Nawet kolory ścian, co już nie mogło mieć przecież takiego uzasadnienia, kazał malarzom odtwarzać z maksymalną dokładnością. Kolory te były bardzo ostre, przesycone i Roma czuła się w nich niekomfortowo.

Przypomniała sobie, jak kiedyś, w tajemnicy przed mężem, wyprosiła u malarzy, aby każdy kolor nieco rozjaśnili.

Teraz miała zupełnie odmienną wizję tego domu – postanowiła, że zleci wykonanie remontu wnętrz z wymianą okien włącznie.

Dotychczasowe okna były drewniane, kasetowe, starego typu i pobejcowane niemal na czarno. Robiło to przytłaczające wrażenie, a światło wpadające z zewnątrz było jakoś dziwnie ponure. Postanowiła, że wymieni też większość mebli – wszystkie były bardzo ciemne, mahoniowo-czarne. Chciała rozjaśnić przestrzeń wokół siebie, aby było przytulnie, przyjaźnie, a przede wszystkim, aby nic nie przypominało przeszłości.

Miała pieniądze i przekonanie, że prace pójdą gładko. Zamierzała zlecić wszystko profesjonalnej firmie, dysponującej wieloma pracownikami, żeby trwało to jak najkrócej.

Rzeczywiście, cały remont przebiegł sprawnie i zakończył się w niespełna 10 dni. Pozostała tylko wymiana mebli. Z wydatną pomocą matki i Marii wybrała je i zakupiła, płacąc przelewem ze swojego, bogatego konta. Wszystko przywieziono w jednym dniu – sprawna ekipa zmontowała je i ustawiła w z góry zaplanowanych przez klientkę miejscach. Stare meble, oprócz biurka i szafy z pokoju Igora, ta sama ekipa zabrała ze sobą.

To był teraz zupełnie inny dom i poczuła w pełni, że naprawdę rozpoczął się dla niej nowy etap życia, a przeszłość odsunęła się w nieokreśloną dal.

Nowe szafy i komody wypełniły się modnymi, eleganckimi rzeczami. Wymieniła niemal całą bieliznę, kupiła kilka sukienek na różne okazje, śliczne futerko, mnóstwo bluzek i sweterków. Od lat nie kupowała sobie nic nowego, a spodni, których kupiła teraz kilka par, w ogóle – z rozkazu męża – nie mogła przedtem nosić.

Po paru wizytach u dentysty pojawiły się nowe zęby, które humorystycznie nazywała kanoldami, prezentując je w uśmiechu coraz bardziej powiększającemu się gronu znajomych. Przestała z tych zębów drwić dopiero wtedy, gdy z czasem przyzwyczaiła się i uznała je, jako swoje.

Poszła na kurs prawa jazdy i zaczęła interesować się markami i modelami samochodów. Po zdanym egzaminie kupiła dwuletniego VW Golfa od dentystki, u której się leczyła i która przesiadła się do nowego Audi A4.

Wszystkie te zmiany były prawdziwą rewolucją. Chodziła teraz regularnie do kosmetyczki, solarium i fryzjera. Fantazyjnie wymodelowana fryzura z łagodnie stonowanymi pasemkami dodawała jej uroku. Odmiana była tak znaczna, że trzeba było się bardzo skoncentrować i wysilić, żeby ją rozpoznać. Zdarzało się, że sąsiedzi, którzy dotychczas się kłaniali i zazwyczaj wymieniali z nią kilka słów, teraz przechodzili tuż obok, obojętnie. Początkowo myślała, że jest to jakaś manifestacja niechęci, ale zrozumiała, że – po prostu – biorą ją za kogoś innego.

Przekonała się o tym, gdy raz sama odezwała się do jednego z nich z irytacją w głosie:

- Witam pana, panie Szczerski, chyba pan mnie nie poznaje, jestem sąsiadką spod szesnastki!

Widziała jego zdziwioną minę, nieudawane zaskoczenie i musiała wysłuchać wielu słów usprawiedliwienia, a także komplementów pod swoim adresem.

Jeździła po okolicy swoim nowym autem, aby nabrać wprawy i poczuć się pewniej za kierownicą. Nawet do sklepów w bliskiej okolicy nie chodziła pieszo. Z czasem sąsiedzi oswoili się z jej widokiem - uśmiechali się przyjaźnie i zagadywali życzliwie.

III. Smak wolności

Zbliżało się lato. Dobrzy znajomi, nieco młodsze od niej małżeństwo, Barbara i Tadeusz, zaproponowali jej wyjazd na dwutygodniowe wakacje na Mazury. Miał to być dość luksusowy ośrodek wypoczynkowy nad czystym, ładnie położonym jeziorem.

Przystała na to chętnie i pełna entuzjazmu zaczęła przygotowania do drogi. Basia i Tadziu początkowo zamierzali ją zabrać swoim samochodem, ale ostatecznie wybrali się jej Golfem. Przeważył argument, że jej auto jest młodsze i w lepszym stanie od ich wysłużonej Skody. Poza tym, Roma szukała stale okazji, by doskonalić swoje nowo nabyte umiejętności.

Sama podróż była niezwykle udana i miła.

Zatrzymywali się raz po raz wyprostować nogi, posilić się nieco lub napawać pięknymi widokami. Po drodze mijali soczystozielone pola, kładące się długimi pasami na morenowych, łagodnych zboczach, upstrzone niekiedy kępami drzew i krzewów. Zachwycali się ogromnymi terenami łąk faliście rozpostartych aż po horyzont, zakończonych pasmem ciemnozielonego lasu. Kwitnące, o tej porze roku dywany traw i ziół nastrajały ich melancholijnie. Zapach, który przynosił im lekki, ciepły wiaterek potęgował upojenie tymi widokami.

W końcu podróż dobiegła końca i oczom ich ukazał się pokaźny kompleks budynków z dużym napisem: „Jaskółka”, umieszczonym na najwyższym z nich. Między budynkami wyrastały gdzieniegdzie okazałe drzewa, a wolne przestrzenie okalały kępy krzewów i szeregi iglaków tworzących gęste żywopłoty. Za budynkami, nieco w dole, lśniło lustro srebrzystego jeziora.

Po zgłoszeniu się w recepcji i pobraniu kluczy odstawili auto pod wiatę, która okalała zabudowania od tyłu, od strony jeziora. Wjechali windą na trzecie piętro. Otworzyli drzwi do przestronnego apartamentu. Z niewielkiego przedpokoju weszli do zgrabnej kuchenki. Oddzielne drzwi prowadziły do reszty pomieszczeń. Główny pokój zrobił na nich dobre wrażenie. Zachwycali się skórzanymi kanapami, stylowymi meblami, a także galerią obrazów olejnych, zdobiących jasno kremowe ściany. Szerokie okno balkonowe prowadziło na dość duży taras, z którego rozpościerał się wspaniały widok. Nad wierzchołkami drzew mieszanego lasu aż po horyzont, ciągnęła się tafla jeziora. Woda skrzyła się zachęcająco w promieniach popołudniowego słońca.

Z tego pokoju, w przeciwległe strony prowadziły drzwi otwarte na oścież do niewielkich sypialni, z których każda miała swoją łazienkę. Obie sypialnie wyglądały identycznie. Miały szerokie, małżeńskie łoża, przykryte gustownymi kapami oraz szafy i kilka drobnych mebli: stoliczki nocne, fotele, ławy, komody. Wszystko było bardzo gustowne, starannie skompletowane. Niemal w każdym szczególe dało się odczuć finezyjne połączenie elegancji z funkcjonalnością.

Rozpakowali walizki i porozmieszczali swój podróżny dobytek w szafach i komodach. W ślicznie urządzonych łazienkach odświeżyli się pod prysznicami. Panie uzupełniły makijaż i wszyscy, elegancko ubrani, udali się do restauracji, która zajmowała prawie cały parter budynku.

Zamówili potrawy obiadowe, dobierając je z karty tak, by każdy miał danie wyraźnie odmienne. Basia zdecydowała się na potrawkę z kurczaka z ryżem i marchewką z groszkiem. Tadziu – zrazy wołowe z frytkami i buraczkami, a Roma duszone polędwiczki wieprzowe w sosie borowikowym z zestawem surówek. Nikt nie zamówił zupy. Celowo potrawy wzięli tak różne – chcieli już w pierwszym dniu przetestować kucharzy i zorientować się, co wybierać w kolejnych dniach.

Wszystkim bardzo smakowało i zgodnie stwierdzili, że w następnych dniach złożą zamówienia w taki sposób, żeby każdy spróbował inne danie.

Pogoda była wspaniała, więc udali się jeszcze tego dnia na spacer nad jezioro.

Bardzo szeroka plaża rozciągała się na długość co najmniej 100 metrów i kończyła gąszczem krzewów i drzew, głównie sosnowych. Piasek był czysty, jasnobeżowy. Okazały pomost, zaczynający się od skraju plaży, biegł od brzegu na szeroką wodę na odległość jakichś 30 metrów, potem zakręcał w lewo i biegł jeszcze ze 40 metrów równolegle do brzegu, żeby znów skręcić w lewo i powrócić na ląd.

Tworzyło to swoisty basen, bezpieczny do kąpieli dla osób nieumiejących pływać. W najgłębszym miejscu było około półtora metra.

Zobaczyli, że wiele osób korzysta ze sprzętu wodnego. Wiele łódek, kajaków i rowerów wodnych było do połowy wyciągniętych na brzeg, a inne kołysały się z lekka na wodzie, przycumowane do pomostów. Uzyskali potwierdzenie od obsługi, że goście ośrodka korzystają ze sprzętu gratis. Informację taką przekazała im wprawdzie recepcjonistka, ale chcieli się upewnić.

Przez kolejne dni dobra pogoda się utrzymywała. Większość czasu spędzali na plaży – opalali się, kąpali lub pływali na sprzęcie. Największą frajdę sprawiał im niewielki katamaran - jako jedyny dawał możliwość pływania w trzy osoby. Roma uwielbiała podczas żeglowania leżeć na nim i wpatrywać się w dumnie łopoczący, błękitny żagiel na tle pierzastych chmurek rozsianych po niebie.

Po kilku dniach, cała trójka, opalona i wypoczęta, była w coraz lepszych humorach. Roma promieniała, wyglądała bardzo korzystnie i ponętnie. Wyczuwała, a czasem wprost widziała kątem oka, że niektórzy mężczyźni wodzą za nią wzrokiem. Teraz to już prawdziwa Roma – była w swoim żywiole, czuła się nareszcie naprawdę wyzwolona.

Któregoś dnia, podczas obiadu, Basia zwróciła uwagę na babkę z dwoma kompanami przy stoliku nieopodal, rozmawiających przyciszonym głosem i konspiracyjnie zerkających w ich kierunku.

- Nie odwracaj się, niedaleko nas, za tobą siedzi dwóch facetów z babką. Chyba mówią coś na nasz temat – wycedziła przez zęby Basia do Romy.

- Ty też nie patrz tak nachalnie – zwróciła się do Tadzia, a potem do obojga:

- Jak będziemy wychodzić, zwróćcie uwagę na ten stolik. Może to ktoś znajomy. Ja, w każdym razie, nic nie kojarzę.

Plan się nie udał, bo towarzystwo wcześniej wstało od stolika i skierowało się ku drzwiom. Roma zauważyła, że jeden z mężczyzn porusza się jakoś dziwnie znajomo, a po paru sekundach była już pewna, że jest niewidomy.

- On jest niewidomy, na pewno się nie mylę. Widzieliście jak ostrożnie stawiał kroki, a ten drugi trzymał go za łokieć, dyskretnie prowadząc do drzwi – jednym tchem wyszeptała Roma.

- Wiecie, że mam w tym duże doświadczenie – dodała po chwili.

- Rzeczywiście, chyba masz rację. Coś w tym jest – przyznała Basia, a jej mąż podzielił ich podejrzenia.

Następnego dnia sytuacja się powtórzyła. Tym razem jednak trójka nieznajomych wchodziła na salę, gdy oni siedzieli już nad talerzami zupy. Teraz byli już pewni swojej diagnozy – widzieli jak obserwowany porusza się niepewnie, jak próbuje namierzyć oparcie krzesła, żeby je odsunąć, jak ostrożnie siada. Wywołało to w nich odruch współczucia, a w Romie dodatkowo negatywne emocje z przeszłości. Czuła się jakoś dziwnie. Ta postać wywoływała w niej wspomnienia, ale jednocześnie bardzo intrygowała. Nie mogła się powstrzymać, żeby nie zerkać w tę stronę. Teraz siedziała przodem do drzwi – Basia celowo zamieniła się z nią miejscami. W tych krótkich spojrzeniach zdołała wychwycić, że facet robił sympatyczne wrażenie, miał ładne, bujne włosy i lekki zarost. Jakiś niewidzialny magnes ciągnął jej wzrok w tym kierunku.

Wychodzili pierwsi i nawet przechodzili dość blisko jego stolika, ale nie wypadało zbytnio się gapić.

Skłonili się tylko delikatnie, życząc: „smacznego”.

Po obiedzie, przebraniu się i krótkim relaksie w swoich eleganckich pokojach, jak zwykle poszli na plażę. Na pomoście, wśród przycumowanego sprzętu, nie było katamaranu – zauważyli, że jego błękitny żagiel, słabo widoczny, majaczy gdzieś w oddali. W dodatku dowiedzieli się od obsługi, że jakaś para wynajęła go z dziesięć minut temu i chyba długo trzeba by czekać na jego powrót.

Dzień był wyjątkowo piękny, więc również wszystkie łodzie i rowery wodne były już w użyciu. Pozostały tylko 2-osobowe kajaki.

Nagle, na pomost weszli „znajomi” z restauracji. Chcieli też coś wynająć i rozglądali się niepewnie. Mimochodem stali się świadkami dyskusji, jaką prowadziła Roma ze swoimi przyjaciółmi.

- Popływajcie sobie, o mnie się nie martwcie, ja sobie pospaceruję! - zaproponowała. Tadziu z kolei nalegał:

- Płyńcie we dwie, potem się zamienimy, też mogę sobie zrobić mały spacerek!

Po krótkim przekomarzaniu się stanęło jednak na wersji Romy i po chwili Basia z Tadziem siedzieli już w kajakach, odziani w jaskrawe kapoki.

Ten sam dylemat mieli „restauracyjni znajomi”, też byli we troje. Kiedy Roma odwróciła się w stronę brzegu z zamiarem opuszczenia pomostu, kobieta podbiegła do niej i zagaiła:

- Mamy ten sam problem. Może pani zechciałaby popłynąć z męża kuzynem. Na imię mi Ania. Wyciągnęła przyjaźnie rękę i uścisnęły sobie dłonie.

- Znamy się już przecież z widzenia, z obiadów – dodała. Odwróciła się w stronę mężczyzn i wskazując ręką, przedstawiła:

- Paweł – mój mąż, a to jego kuzyn, Piotr!

- Miło mi, na imię mi Roma, chętnie popłynę – odparła i odwróciła się w stronę Piotra. Ania, z pewnym zakłopotaniem w głosie, cedząc nieskładnie słowa, zwróciła się do Romy:

- Ale jest, ja nie wiem czy... jest pewien problem...

- Wiem! - przerwała Roma, nie pozwalając jej dokończyć.

- Wiem! – powtórzyła i mówiła dalej - to dla mnie nie jest problemem.

- Miałam męża niewidomego i przeżyłam z nim ponad osiem lat, mam w tym duże doświadczenie.

Na te słowa cała trójka na chwilę zamarła w milczeniu. Wszystkich to jej oświadczenie wyraźnie zaskoczyło.

Pierwszy odezwał się Piotr. Uśmiechając się serdecznie, lekko skłonił się w jej kierunku. Po raz pierwszy usłyszała jego ciepły, aksamitny głos.

- Miło mi panią poznać i z wielką przyjemnością popłynę z panią gdzie nas oczy poniosą. Mam tu na myśli pani oczy, bo moje mogłyby nas wyprowadzić na manowce – wypowiedział płynnie, jakby deklamował rolę aktorską. Pomyślała:

- Facet ma poczucie humoru i dystans do swojego kalectwa. Obie te cechy wydały jej się bardzo cenne. Spojrzała mu prosto w oczy i ujrzała w nich tę znaną jej bezradność, ten wygasły blask źrenic, ale jakże różny od zimnych oczu Igora. W oczach tych było coś ciepłego, ujmującego, coś, czego nie mogła określić. Nie były całkiem martwe – wydawało jej się, że tli się w nich jakaś iskierka. Nie myliła się. Piotr nie był całkowicie ociemniały – miał dość rzadką, genetyczną chorobę oczu – retinitis pigmentosa, związaną z zanikiem ciałka żółtego i innymi zmianami w siatkówce oka.

Reagował na światło, częściowo rozpoznawał barwy, widział zarysy ciemnych kształtów na jasnym tle i odwrotnie. Obraz widział jednak rozmazany i zamglony. Roma, w jaskrawokoralowej sukience, na tle bujnej zieleni lasu okalającego plażę, była dla niego na tyle wyraźnym obiektem, że bez pomocy podszedł, żeby się przywitać. Uścisnął jej dłoń. Roma zadrżała i krew napłynęła do jej policzków. Poczuła, że się rumieni, ale dziwiła się dlaczego. Spojrzała na jego piękne, białe zęby, które obnażył w uśmiechu, jego bujne, prawie czarne, lekko szpakowate włosy.

Poczuła ciepło jego dłoni. Czuła, że witając się, przytrzymał ją nieco dłużej niż to jest zwyczajowo przyjęte. Odebrała to, jako króciutką, delikatną, niewinną pieszczotę. Odezwał się również Paweł:

- Będziemy wdzięczni jak zabierze pani mego kuzyna na krótką przejażdżkę.

- Nie jestem zbyt dobrą pływaczką, ale widzę, że są kamizelki ratunkowe – stwierdziła Roma i spostrzegła, że Piotr zakłada jedną z nich na siebie, mordując się przy tym niezmiernie. Paweł pomógł mu ją zapiąć i dociągnąć taśmy.

- Pozwoli pani, że Piotr wsiądzie pierwszy, ja pomogę – powiedział, podając mu rękę i podtrzymując, gdy z pomostu zsuwał się do kajaka. Pomógł też Romie i za chwilę już oboje siedzieli wewnątrz, z wolna poruszając wiosłami i rękoma, odpychając się od pomostu.

Gdy wypłynęli na otwartą przestrzeń, odwrócili się i pokiwali z uśmiechami na twarzach. Rozmowę zaczął Piotr:

- Słyszałem, że pani miała już do czynienia z niewidzącymi.

- Tak, to był mój mąż, już nie żyje, umarł prawie rok temu.

- Przykro mi, wiem co to znaczy utracić kogoś bliskiego – powiedział refleksyjnie tym swoim miłym głosem.

Roma nie chciała wracać do przeszłości, a obawiała się, że mogą paść dalsze pytania, więc pominęła to milczeniem. Zażartowała tylko, by rozładować napięcie:

- Przepraszam, że siedzę do pana tyłem.

- To bardzo miły widok – odparł, co było równie żartobliwą uwagą wobec jego kalectwa.

Roześmiali się równocześnie i oboje doznali podobnego uczucia – coś zaiskrzyło. Między ich ciałami przepłynęły jakieś dziwne prądy. Nawet nie zauważyli, że są już tak daleko od brzegu. Przestali wiosłować. Wiał leciutki, ciepły wiaterek, a wokół panowała błoga cisza. Tylko raz po raz przerywało ją delikatne kwilenie piskląt w, z lekka kołyszących się, trzcinach.

Odwrócili kajak przodem do słońca i tak dryfowali wolniutko, niesieni bocznym, ledwo wyczuwalnym podmuchem wiatru. Przez jakiś czas oboje milczeli, poddając się urokowi tego miejsca.

Zaczęła Roma:

- Czuję się wspaniale, ta dzika przyroda jest piękna.

Piotr przytaknął i dodał:

- Trafiliśmy w wyjątkowo piękny, pogodny dzień.

Roma zauważyła, że Ania i Paweł są od nich dość daleko, ale na tyle blisko, że dostrzegła ich twarze zwrócone w tym kierunku. Pomyślała, że pewnie cały czas, zachowując dystans, asekurują ich dyskretnie.

Słońce nieco zbliżyło się do horyzontu i zrobiło się trochę chłodniej.

- Wracajmy, jutro też jest dzień. Jak długo państwo tu jeszcze będą? - zapytała.

- Jeszcze tydzień - odparł.

- To tak, jak my! - niemal wykrzyknęła z radością w głosie.

- Zostańmy jeszcze trochę - poprosił Piotr. - Tak udane chwile mogą się już nigdy nie powtórzyć. Mam tu na myśli nie tylko pogodę i przyrodę, ale ten specyficzny nastrój, który - dzięki pani - jest moim udziałem.

- Zbytnio mi pan schlebia i przecenia w tym moją rolę – zaprotestowała.

- W każdym razie jestem ogromnie wdzięczny, że zdecydowała się pani ze mną wypłynąć – podsumował i przechylając się nieco ku przodowi, dotknął jej ramienia, ostrożnie przesuwając swoją dłoń, jakby chciał sprawdzić czy na pewno siedzi przed nim rzeczywista, żywa istota.

- Jeszcze raz bardzo dziękuję – dodał, odsuwając raptownie rękę. Znowu poczuła ten dreszcz, jaki doznała na pomoście przy powitaniu i pomyślała, że facet emituje jakąś metafizyczną energię.

Roześmiała się sama do siebie, a on wziął to za oznakę jej zadowolenia i dobrego samopoczucia.

- Wracajmy już – powiedziała po chwili.

Zaczęli bardzo wolno wiosłować, płytko zanurzając wiosła, jakby nie chcieli pluskiem wody zmącić ciszy albo, być może, chcieli wydłużyć czas bycia razem.

Do pomostu dopłynęli niemal jednocześnie z Anią i Pawłem, a po chwili dobili do niego także Basia i Tadziu.

Roma podjęła się wzajemnego przedstawiania całego towarzystwa. Wszyscy, w dobrych humorach, podekscytowani, wymieniali się grzecznościami i uwagami na temat pogody i wrażeń z żeglowania. Przyjaciele Romy podziękowali nowo poznanym znajomym za to, że ich przyjaciółka nie musiała spacerować samotnie po lądzie. Wszyscy razem udali się do hotelu, zapewniwszy się wcześniej o chęci ponownego spotkania w tym składzie następnego dnia.

Większość gości ośrodka korzystała z dobrze wyposażonych kuchni przy pokojach i nie schodziła do restauracji na śniadania i kolacje – ograniczała się jedynie do obiadów.

Przy takiej właśnie kolacji, Basia obsypała Romę serią pytań:

- I co, popłynęłaś z tym Piotrem i co? O czym rozmawialiście? Fajny facet?

- A fajny – odparła Roma, przełykając świeżą sałatkę z pomidora, sałaty lodowej, papryki i surowego ogórka, z mnóstwem przypraw i odrobiną oliwy.

- Fajny, ale co ja mogę powiedzieć o kimś, z kim pływałam przez niecałą godzinę – dodała beznamiętnie.

- Mówił coś o sobie? Wiesz coś o nim? - znowu natarczywie zaczęła Basia.

- Nie było okazji, on wie tylko co nieco o mnie. Że jestem wdową od roku i osiem lat żyłam z niewidomym mężem.

- Powiedziałaś, że był tyle lat starszy od ciebie, że był tyranem?

- Coś ty! Ten temat w ogóle nie był rozwijany, był miły nastrój, rozkoszowaliśmy się piękną pogodą i otaczająca nas naturą – odparła i uniosła obie ręce ku górze, pokazując koleżance wnętrze pustych dłoni, jakby chciała zamanifestować, że nie ma nic ani do ukrycia, ani do dodania.

- Pogadamy jutro, dziś daj mi już spokój! - podniesionym głosem, z groźną miną, zmarszczywszy nieco czoło, zdecydowanie zawyrokowała Roma.

- No dobrze, już dobrze, ja tylko pytam! - zakończyła ten dialog Basia.

Zapraszamy do skorzystania z oferty naszego wydawnictwa.

Wydawnictwo Psychoskok

mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: