Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Rozbitki - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Rozbitki - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 226 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

AKT PIERW­SZY

Po­lan­ka w le­sie. Z le­wej w głę­bi do­mek le­śni­cze­go, z pra­wej na przo­dzie ław­ka pod drze­wem.

Stro­na pra­wa i lewa ro­zu­mie się od pu­blicz­no­ści.

Sce­na I

ZU­ZIA, MI­CHA­ŁEK sto­ją przed drzwia­mi dom­ku, Mi­cha­łek pije z dzban­ka.

MI­CHA­ŁEK ( od­daw­szy dzba­nek) No, Bóg za­płać, to i dziad wię­cej nie po­wie. ( otarł­szy usta)

A te­raz do wi­dze­nia.

ZU­ZIA Gdzież się tak spie­szysz?

MI­CHA­ŁEK Mu­szę iść, bo sta­ry się tam skrę­ci beze mnie… ( sły­chać z dala parę chra­pli­wych za­dęć trąb­ki)

O! Sły­szysz? Ro­zu­miesz ty to? To się zna­czy, że mie­li­śmy się strą­bić. Ale nie myśl, żeby to było ta­kie strą­bie­nie, jak na przy­kład ara­kiem broń Boże! To się zna­czy, że on trą­bi na mnie i po­wia­da: ( na­śla­du­jąc trąb­kę) Mi­szel, chodź sam tu! A ja mu po­wi­nie­nem od­trą­bić: ( tak samo ) Idę, idę, idę! ( do­by­wa z tor­by fa­jecz­kę i na­kła­da)

ZU­ZIA To idź­że już so­bie, kie­dy ci tak pil­no… ( od­no­si dzba­nek i wra­ca po chwi­li z ko­szy­kiem)

MI­CHA­ŁEK ( któ­ry przez ten czas za­pa­lił fa­jecz­kę) A ty do­kąd z tym ko­szy­kiem?

ZU­ZIA Na ry­dze. Ty so­bie, ja so­bie.

MI­CHA­ŁEK Hola, cze­kaj no Nie wiem, czy to dla cie­bie bez­piecz­nie.

ZU­ZIA A to dla­cze­go?

MI­CHA­ŁEK Dla­te­go, że ja tu do­pie­ro co spo­tka­łem ko­goś.

ZU­ZIA Cóż dziw­ne­go? Wszak­że dziś po­lu­ją.

MI­CHA­ŁEK Po­lu­ją po­lu­ją Ja wiem! Ten też po­lu­je, ale mnie się to po­lo­wa­nie nie bar­dzo po­do­ba.

ZU­ZIA O, nie pleć.

MI­CHA­ŁEK Wi­dzisz, zro­zu­mia­łaś mnie, boś raki spie­kła.

ZU­ZIA Co ci się śni? Na­wet nie wiem o kim mó­wisz.

MI­CHA­ŁEK Nie wiesz? Do­praw­dy? ( pa­trząc jej w oczy) A wasz pa­nicz, pan Mau­ry­cy? Hę? Spoj­rzyj mi w oczy… ( wska­zu­je pal­cem) He, he, he A wi­dzisz!

ZU­ZIA No to cóż, że cza­sem do nas zaj­rzy? Prze­cie moja nie­boszcz­ka mat­ka go wy­pia­sto­wa­ła.

MI­CHA­ŁEK Hm! Wiem, wiem ale słu­chaj no, już kie­dy tak, to żeby przy­najm­niej znał się na rze­czy i pa­mię­tał o to­bie to by było pół bie­dy.

ZU­ZIA Jak to?

MI­CHA­ŁEK Ano żeby było prze­cie czym za­cząć, jak się po­bie­rze­my.

ZU­ZIA Hm, toś ty taki? Nie cho­dzi ci o mnie, tyl­ko o pie­nią­dze?

MI­CHA­ŁEK Każ­de­mu o to po­win­no cho­dzić. Nie myśl, że­bym ja cię miał na­ma­wiać na ja­kie złe rze­czy, boć to prze­cie by­ło­by na moją skó­rę ale wi­dzisz, kto ma ro­zum, to drze łyka, kie­dy się da.

ZU­ZIA Ej, że­byś cza­sem nie ża­ło­wał, je­że­li to mó­wisz na­praw­dę.

MI­CHA­ŁEK ( na stro­nie) Uda­je, że się gnie­wa, ale do­brze, że jej po­wie­dzia­łem: niech wie­dzą, żem ja nie śle­py może czło­wie­ko­wi co z tego kap­nie… ( sły­chać trąb­kę; gło­śno)

Masz! Zno­wu trą­bi trza le­cieć Do­wi­dze­nia. ( od­cho­dzi na pra­wo)

Sce­na II

ZU­ZIA, po chwi­li KO­TWICZ , póź­niej ŁECH­CIŃ­SKA.

ZU­ZIA ( sama; po chwi­li za­sta­no­wie­nia ) A to!… Czy on na­praw­dę mówi, czy tyl­ko tak, żeby się cze­go do­wie­dzieć Co by mi na­wet przez myśl nie prze­szło, to on mnie sam uczy…

( po chwi­li) Niech on jeno so­bie z tego żar­ci­ków nie robi, bo jesz­cze kie­dy mu to na złe wyj­dzie… ( wcho­dzi na chwi­lę do dom­ku)

KO­TWICZ ( wcho­dzi z pra­wej stro­ny, roz­glą­da­jąc się) Tu jest, tu go nie ma Że też ja ich nie mogę zdy­bać ra­zem, a wiem, że mysz­ku­je. Se­kre­ta przede mną co mu się sta­ło?…

Bar­dzo bym chciał mieć czar­ne na bia­łym. ( spo­strze­gł­szy Zu­zię, któ­ra wy­szła za­rzu­ca­jąc chu­s­tecz­kę na gło­wę)

O, jest jed­no pew­no i dru­gie nie­da­le­ko, "pod umó­wio­nym ja­wo­rem"…

( za­stę­pu­jąc jej) Gdzież to ryb­cia idzie? Hę?

ZU­ZIA Na spa­cer.

KO­TWICZ Ale fe! Tak na po­je­dyn­kę czy ma się z kim zejść?

ZU­ZIA Co panu po tej cie­ka­wo­ści?

KO­TWICZ ( gro­żąc żar­to­bli­wie ) Ryb­ciu! ( za­trzy­mu­je ją ) Mu­szę się do­wie­dzieć.

ZU­ZIA ( wy­darł­szy mu się) O, tyle! ( po­ka­zu­je mu figę i wy­bie­ga)

KO­TWICZ Ta figa daje bar­dzo wie­le do my­śle­nia.

ŁECH­CIŃ­SKA ( któ­ra we­szła przed chwi­lą ) Cha! cha! cha!

KO­TWICZ ( na stro­nie ) A ta tu co robi?

ŁECH­CIŃ­SKA Pan hra­bia! Cha! cha! cha! Nie w kniei, tyl­ko na le­śni­czów­ce A to ład­nie, sło­wo daję za­miast strze­lać sar­ny w le­sie, to się tu krę­ci koło sar­ny na dwóch nóż­kach.

KO­TWICZ Co krę­ci, krę­ci Nie wie­dzieć co!

ŁECH­CIŃ­SKA Jak to, nie wi­dzia­łam na wła­sne oczy? Za­raz wszyst­kim opo­wiem Komu to tu świat du­rzyć, jak mat­kę ko­cham!… Okrop­ność!

KO­TWICZ Ale daję sło­wo ho­no­ru.

ŁECH­CIŃ­SKA A! Więc hra­bia chy­ba komu in­ne­mu ro­bił in­te­re­sa To już prę­dzej uj­dzie… ( na stro­nie) No, je­stem w domu.

KO­TWICZ ( cho­dząc, kwa­śno ) Te­raz mnie fak­to­rem ro­bią.

ŁECH­CIŃ­SKA Tego nie po­wie­dzia­łam… ( do chłop­ca, któ­ry wno­si dwa spo­re ko­szy­ki i nie wie, co z nimi ro­bić ) No, cze­goż tu sto­isz, za­nieś do izby… ( do Ko­twi­cza ) Śnia­da­nie dla my­śli­wych … ( po­uf­nie ) ale to tyl­ko dy­plo­ma­cja, bo in­a­czej nie mia­ła­bym z czym się za­mó­wić.

KO­TWICZ Po co?

ŁECH­CIŃ­SKA Po co? Nikt by nie zgadł Oto po pro­stu po to, żeby pil­no­wać hra­bie­go.

KO­TWICZ Mnie?

ŁECH­CIŃ­SKA Nie in­a­czej, jak mat­kę ko­cham bo hra­bia taki cięż­ki do wszyst­kie­go, że niech Bóg bro­ni może już i za­po­mniał, że pani so­bie ży­czy­ła, aby po po­lo­wa­niu przy­je­cha­li wszy­scy do pa­ła­cu na obiad.

KO­TWICZ No tak, wspo­mi­na­ła mi ku­zyn­ka. Więc cóż?

ŁECH­CIŃ­SKA A Strasz jest?

KO­TWICZ Jaka straż?

ŁECH­CIŃ­SKA O! Już kon­cep­ta Strasz, ten mło­dy, co się to te­raz spro­wa­dził do Za­gra­je­wic, bo to o nie­go przede wszyst­kim cho­dzi.

KO­TWICZ Ale fe! Cóż to no­we­go się świę­ci?

ŁECH­CIŃ­SKA Naj­przód, czy jest? No je­że­li go nie masz, to to wszyst­ko nie­po­trzeb­ne.

KO­TWICZ Ale jest, jest, i to na­wet mnie zdzi­wi­ło skąd się wziął nie pro­szo­ny? Nikt go nie zna.

ŁECH­CIŃ­SKA ( ta­jem­ni­czo ) Wła­śnie, że pro­szo­ny.

KO­TWICZ Przez kogo?

ŁECH­CIŃ­SKA Wy­staw so­bie hra­bia, to cała hi­sto­ria. Pani na bi­le­cie wi­zy­to­wym męża na­pi­sa­ła parę słów ołów­kiem i po­sta­ra­ły­śmy się, że mu za­nie­sio­no dziś ra­niut­ko, niby to z po­lo­wa­nia.

KO­TWICZ Ale fe!

ŁECH­CIŃ­SKA Jak mat­kę ko­cham! I jak­że on wy­glą­da? Przy­zwo­icie?

KO­TWICZ Fa­gas za ka­mer­dy­ne­ra bym go nie przy­jął.

ŁECH­CIŃ­SKA E, hra­bie­go to nie ma się co py­tać, bo taki ary­sto­kra­ta, jak nie wiem co.

KO­TWICZ Szew­cem, dzię­ki Bogu, się nie uro­dzi­łem.

ŁECH­CIŃ­SKA Co tam, jaki jest, taki jest, do­syć, że ma pie­nią­chy.

KO­TWICZ I gru­be, ani sło­wa! Po pro­stu mi­lio­ner. ( po chwi­li, z go­ry­czą) Do­sta­ło się w ład­ne ręce mój Boże! Za­gra­je­wi­ce, taka pań­ska re­zy­den­cja gniaz­do Za­gra­jew­skich To był dom, ja­kich dziś już nie ma Ja­ke­śmy się tam ba­wi­li! Go­ście pra­wie nie wy­jeż­dża­li…

szam­pan lał się stru­mie­nia­mi…

ŁECH­CIŃ­SKA ( z ad­mi­ra­cją) Jak mat­kę ko­cham, to były cza­sy!

KO­TWICZ Zwy­kle po ta­kich ba­chan­driach zjeż­dża­no do mnie na barsz­czyk, z któ­re­go sły­nął mój ku­charz. Praw­da, że te barsz­czy­ki kosz­to­wa­ły mię tyle, że łaj­dak Wu­cher­ste­in zli­cy­to­wał mi Bęb­nów­kę i za­brał jak swo­ją.

ŁECH­CIŃ­SKA A, to tak?… Ale hra­bia miał jesz­cze i dru­gą ja­kąś wio­skę.

KO­TWICZ Li­po­wiec? Mam tu po nim pa­miąt­kę… ( otwie­ra cien­ki pu­gi­la­re­sik, do któ­re­go Łech­ciń­ska cie­ka­wie za­glą­da) Prze­gra­łem go na tę samą dwój­kę pi­ko­wą.

ŁECH­CIŃ­SKA Je­zus!… No i cóż?

KO­TWICZ Ano nic od­da­łem w dwa­dzie­ścia czte­ry go­dzin dług ho­no­ro­wy, trud­no! ( po chwi­li)

No, ale się przy­najm­niej żyło i uży­ło po pań­sku A te­raz? Pierw­szy lep­szy cham, pro­sty wy­rob­nik ja­kiś spod pło­tu cho­dzi za­smo­lo­ny, przy far­tu­chu bę­dzie ka­mie­nie tłukł przy dro­dze póź­niej: jest! Wy­pły­wa na wierzch kre­zus!… I nie­chże taki po­tra­fi dom pro­wa­dzić!…

ŁECH­CIŃ­SKA Chy­ba że go pa­no­wie na­uczą bo to tak wszyst­ko idzie w kół­ko o! ( po­ka­zu­je pal­cem)

Taki tam ja­kiś, sko­ro się do­chra­pie gro­sza, to nie ma spo­ko­ju, póki się nie wpro­si do ko­li­ga­cji z ja­kim praw­dzi­wie pań­skim do­mem, i te mi­lio­ny zno­wu wra­ca­ją tam, skąd je wy­ci­śnię­to.

KO­TWICZ Żeby to!

ŁECH­CIŃ­SKA Niech mó­wią, co chcą, pan pa­nem za­wsze bę­dzie. Na przy­kład hra­bia stra­cił taki ma­ją­tek, ale jak był, tak jest hra­bią, a to jest ka­pi­tał, i jaki! Nie­jed­na ma­jęt­na oso­ba na wy­da­niu chęt­nie by od­da­ła wszyst­ko, żeby być hra­bi­ną. Ja sama po­wia­dam, że gdy­bym tak wy­gra­ła wiel­ki los na lo­te­rii albo gdy­by mi do­pi­sa­ły jed­ne duże pie­nią­dze;co jesz­cze se­kret; toby się hra­bia mu­siał za­raz że­nić ze mną, jak mat­kę ko­cham!

KO­TWICZ Ale fe! Tak za­raz? Na po­cze­ka­niu?

ŁECH­CIŃ­SKA By­ła­bym hra­bi­ną… ( do sie­bie) Je­zus! Do­pie­ro bym nos za­dzie­ra­ła! Cie­ka­wa rzecz, jaką minę zro­bi­ła­by na to sta­ra szam­be­la­no­wa. ( do Ko­twi­cza, z przy­mi­le­niem ) Oże­nił­by się hra­bia ze mną, gdy­bym mia­ła pie­nią­dze? Co?

KO­TWICZ ( po chwi­li, przyj­rzaw­szy jej się, pół żar­tem ) Chy­ba bar­dzo gru­be.

ŁECH­CIŃ­SKA A co! Jesz­cze by gry­ma­sił, jak mat­kę ko­cham nie po­wie­dzia­łam? Za­raz chce się kro­ciów Do­bre i coś za­wsze był­by swój kąt, cóż by przy­szło ro­bić, gdy­by za­bra­kło cu­dzych? Prze­cie hra­bie­mu nie wy­pa­da się za­przę­gać do pod­łej pra­cy jak ja­kie­mu pierw­sze­mu lep­sze­mu. To tak jak gdy­by na przy­kład na­sze­mu pań­stwu ka­zać być czym…

Je­zus! Taka wiel­ka fa­mi­lia, od ksią­żąt, hra­biów, na­wet od kró­lów po­dob­no Czy to praw­da, że Czar­no­skal­scy po­cho­dzą od kró­lów?

KO­TWICZ ( z nie­chce­nia ) Wła­ści­wie to tyl­ko ta li­nia, do któ­rej ja się li­czę, hra­biow­ska, Dahl­ber­gów, jest sku­zy­no­wa­ną przez Stu­ar­tów z więk­szą czę­ścią do­mów pa­nu­ją­cych a młod­sza, z któ­rej po­cho­dzi szam­be­la­nic ph niby przez Po­nia­tow­skich ale w każ­dym to już tyl­ko do­bra szlach­ta wię­cej nic…

ŁECH­CIŃ­SKA No, to i to nie ba­ga­te­la! Po­nia­tow­scy i nie­chże­by im przy­szło co ro­bić, pra­co­wać na ży­cie, Je­zus! Oni tak przy­zwy­cza­je­ni do pań­stwa, do wszel­kich wy­gód, czyż­by to mo­gli prze­nieść? Cho­ciaż na­sza pani to świę­ta, aniel­ska ko­bie­ta! Peł­na re­zy­gna­cji, a co za mat­ka! Nie ma ofia­ry, któ­rej by nie była go­to­wą zro­bić dla dzie­ci Bo czyż to nie praw­dzi­wa ofia­ra po­zwo­lić panu Mau­ry­ce­mu że­nić się z cór­ką ta­kie­go Dzień­dzie­rzyń­skie­go? Skąd­że to wy­szło? Ja­kiś ku­piec!

KO­TWICZ ( z gorż­ką iro­nią) Tak­że mi­lio­ner… ( po chwi­li, z nie­chce­nia) Te pie­nią­dze, o któ­rych pani Łech­ciń­ska wspo­mnia­ła, to pew­no po re­fe­ren­da­rzu?

ŁECH­CIŃ­SKA Być może nie wiem.

KO­TWICZ ( mach­nąw­szy ręką ) Na księ­ży­cu.

ŁECH­CIŃ­SKA O, bar­dzo prze­pra­szam, nie na księ­ży­cu!… Ach, gdy­by był re­fe­ren­darz jesz­cze tro­chę po­żył, in­a­czej bym śpie­wa­ła Był­by się oże­nił ze mną, jak amen w pa­cie­rzu ale i tak mi za­pi­sał. Za­pie­ra­ją mi, sza­chru­ją, prze­ku­pu­ją w są­dach, ale wy­do­bę­dę! Wy­do­bę­dę!

Choć­by mi przy­szło nie wiem co!…

KO­TWICZ I dużo to tego?

ŁECH­CIŃ­SKA Po­ka­że się w swo­im cza­sie Ach, jaki hra­bia cie­ka­wy… ( na stro­nie) Je­zus! Że­bym ja go też zła­pa­ła . ( gło­śno ) Ale my tu gadu gadu, a nic o in­te­re­sie. Nie­chże hra­bia się po­sta­ra tego Stra­sza spro­wa­dzić dziś do nas ko­niecz­nie Trze­ba to zro­bić dla pani…

KO­TWICZ ( z god­no­ścią ) Dla­cze­goż ku­zyn­ka nie ra­czy­ła wta­jem­ni­czyć mnie w po­wo­dy?

ŁECH­CIŃ­SKA Dla­cze­go, dla­cze­go kie­dy hra­bie­mu to trze­ba by za­raz tak o… ( wy­sta­wia ję­zyk i po­ka­zu­je pal­cem urznię­cie)

KO­TWICZ Do­praw­dy! Nie za­słu­gu­ję na za­ufa­nie? Więc daj­cież mi po­kój!

ŁECH­CIŃ­SKA Ale za po­zwo­le­niem swo­ją dro­gą sama po­wie­dzia­łam pani to tak jak mnie hra­bia żywą wi­dzi, że tu bez hra­bie­go się nie obej­dzie, jak mat­kę ko­cham Któż by to zro­bił? Cie­ka­wam na sa­me­go pana nie ma co ra­cho­wać.

KO­TWICZ Jesz­cze cze­go! Sta­ry pe­dant.

ŁECH­CIŃ­SKA Mło­dy tak­że nie do tego.

KO­TWICZ Więc?

ŁECH­CIŃ­SKA Wszyst­ko opo­wiem szcze­gó­ło­wo, tyl­ko sia­daj­my, bo mi nogi ścier­pły… ( sia­da­ją na ła­wecz­ce po pra­wej ) Otóż, wi­dzi hra­bia, rzecz się ma tak… ( tuż za nimi pada strzał; Łech­ciń­ska z wiel­kim krzy­kiem rzu­ca się Ko­twi­czo­wi na szy­ję; on po­dob­nież , drgnąw­szy, chwy­ta ją w pół ) Je­zus! Jak­żem się prze­lę­kła… ( spusz­cza­jąc oczy i odej­mu­jąc ręce)

Prze­pra­szam hra­bie­go nie wie­dzia­łam, co się ze mną dzie­je…

KO­TWICZ ( nie pusz­cza­jąc jej ) Ale fe! Taka nie­ostrze­la­na?… ( na stro­nie ) One jed­nak wszyst­kie mają w so­bie coś, te ko­bie­ty…

( pada dru­gi strzał i za­raz po nim śmiech; obo­je z krzy­kiem pa­da­ją so­bie w ob­ję­cia)

ŁECH­CIŃ­SKA ( zry­wa­jąc się) Ach, dla­bo­ga! Oni nas jesz­cze po­strze­lą, jak mat­kę ko­cham ucie­kaj­my stąd znajdź­my so­bie jaki ką­cik spo­koj­ny do po­ga­da­nia.

KO­TWICZ Jest ra­cja pójdź­my do kąt­ka…

( wy­cho­dzą spiesz­nie w głąb ku pra­wej stro­nie)

Sce­na III

MAU­RY­CY, WŁA­DY­SŁAW, DZIEŃ­DZIE­RZYŃ­SKI, po­tem MI­CHA­ŁEK.

DZIEŃ­DZIE­RZYŃ­SKI ( w ele­ganc­kim stro­ju my­śliw­skim z wszyst­ki­mi przy­bo­ra­mi, przy kor­de­la­sie, ale mina miesz­czań­ska; wy­ra­zy cu­dzo­ziem­skie wy­ma­wia moc­no pol­skim ak cen­tem)

Tak się strze­la, moi pa­no­wie cały na­bój w cen­trum! ( do Wła­dy­sła­wa, wska­zu­jąc n a Mau­ry­ce­go, któ­ry na boku zwi­ja pa­pie­ros ) V o y e z v o u s, q u e l n e z jak mi się nos wy­cią­gnął nie stra­wi tego mo­je­go trium­fu ale bo też to był strzał ka­pi­tal­ny. ( na stro­nie ) Skąd mi się wziął, ani wiem… ( gło­śno ) No cóż, nic nie mó­wisz?

WŁA­DY­SŁAW Zdzi­wie­nie ode­bra­ło mi mowę.

DZIEŃ­DZIE­RZYŃ­SKI Aha! Zdzi­wie­nie Wi­dzisz! Nie spo­dzie­wa­łeś się?

WŁA­DY­SŁAW Ale bo pap­ka tak so­bie pa­chy strze­lił.

DZIEŃ­DZIE­RZYŃ­SKI ( do­tknię­ty) C o m m e n t? Jak to, spod pa­chy? Co ga­dasz! Czy my­ślisz, że nie wiem, jak trzy­mać strzel­bę? Ja, my­śli­wy!… Spod pa­chy!

WŁA­DY­SŁAW Pro­szę! Pap­ka my­śli­wy, a nie zna my­śliw­skie­go wy­ra­że­nia Spod pa­chy to jest z nie­chce­nia, nie mie­rząc, tak so­bie, o!… ( po­ka­zu­je, pod­rzu­ca­jąc strzel­bę lufą ku nie­mu)

DZIEŃ­DZIE­RZYŃ­SKI ( prze­cho­dząc na dru­gą stro­nę ) S a v e z - v o u s q u o i, c'e s t b o n! ( śmie­jąc się )

Zła­pa­łeś mnie za słów­ko no! Pa­trz­cież! Prze­cież znam do­sko­na­le…

Istot­nie pra­wie nie mie­rzy­łem, j e n'a i p a s m e s u r é, m a p a r o l e tak so­bie, paf!… To już z na­tu­ry, znaj­cie pra­wo­wier­ne­go szlach­ci­ca, któ­re­go nie ma­cie żad­nej ra­cji prze­śla­do­wać o miesz­czań­skie na­wyk­nie­nia, jak so­bie po­zwa­la­cie.

WŁA­DY­SŁAW Pap­ko, żar­ty



DZIEŃ­DZIE­RZYŃ­SKI Je­że­li bu­rze kra­jo­we jed­ne­go z mo­ich przod­ków wy­pę­dzi­ły do mia­sta, gdzie wziął się do ku­piec­twa c o m m e c e l a z nu­dów p o u r l e p a s s e z t e m p s, to mimo to nie prze­sta­li­śmy być szlach­tą łę­czyc­ką, pi­sko­rza­mi z dzia­da pra­dzia­da…

Dzień­dzie­rzyń­scy de Ku­rzy-jama Weź her­barz!

WŁA­DY­SŁAW Więc istot­nie dla­te­go pap­ka tra­fił w cen­trum?

DZIEŃ­DZIE­RZYŃ­SKI C o m m e n t? A dla­cze­goż? Do­bra krew prze­mó­wi­ła, i kwi­ta.

WŁA­DY­SŁAW Fe! Któż dziś wie­rzy w ta­kie prze­są­dy!

DZIEŃ­DZIE­RZYŃ­SKI Mój pa­nie Wła­dy­sła­wie jak moż­na od­zy­wać się w ten spo­sób, c o m m e n t p e u t o n?

To świę­to­kradz­two! ( uro­czy­ście ) Są rze­czy sa­kra­men­tal­ne, któ­rych lek­ce­wa­żyć nie wol­no Kpij­cie so­bie, ile wam się po­do­ba, z ma­jąt­ku, bo tego lada du­reń może się do­ro­bić; ale to, co mamy po an­te­na­tach, imię, sta­no­wi­sko, n o b l e s s e o b l i g e, któ­re­go za pie­nią­dze nie kupi, po­win­ni­śmy czcić jak świę­tość Pa­nie Mau­ry­cy,nie­praw­daż? Po­przej mnie…
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: