Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Ruchy - ebook

Wydawnictwo:
Seria:
Data wydania:
Kwiecień 2008
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Ruchy - ebook

Mała kolejowa mieścina na rubieżach czasoprzestrzeni, zaludniona przez drugorzędnych aktorów, żałosnych skandalistów i spocone boginie nocy. Bieg rzeczy dawno utracił tu swój linearny charakter – jedna przyczyna wywołuje wiele skutków i jeden skutek ma niezliczoną ilość przyczyn.

Sytuacje, motywy, układy taneczne - wszystko zaczyna się niebezpiecznie dublować, tak jakby w ogarniętym rozkładem świecie istniała tylko jedna aktywność - mimetyzm kopulacyjny. Na marginesie pozornie przypadkowych wydarzeń rozgrywa się dziwny ceremoniał. To Ruchy upominają się o swoją dolę. Nad zanurzonym w kipieli beztroskiego tarła miasteczkiem zbierają się czarne chmury, zimne nóżki przestają być zimne tylko z nazwy, a na dodatek ktoś odkręca kurek z szajbą... Taką niespójną, zmierzającą do rozpadu rzeczywistość stara się pochwycić Sławomir Shuty. Historie jego bohaterów balansują na granicy tragizmu i komizmu, by ostatecznie pogrążyć się w oparach absurdu. Siłę oddziaływania Shutego wzmacnia mozaika najróżniejszych odmian mowy potocznej oraz mniej lub bardziej zakamuflowane stylizacje i nawiązania.

Kategoria: Literatura piękna
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7747-174-6
Rozmiar pliku: 1,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Mąt

CZĘŚĆ PIERWSZA

***

Popołudniowe, z rzadka zdobione kłębiastymi obłoczkami niebo przeciął nisko lecący samolot. Z jego perspektywy świat przypominał pokryte patyną nałożoną celowo dla wzmocnienia efektu realizmu miasteczko z zestawu zabawkowej kolejki elektrycznej; jakże często podobne modele znajdują pod woniejącą aromatem lasu świąteczną choinką podniecone wizją prezentów szkraby.

Ziemia obserwowana z góry przywodziła na myśl tekturową makietę. Na kartonikowych domach z opakowań po mleku, ustawionych w równych jak w manierze architektury socrealistycznej rzędach, niezbyt zręczna dłoń artysty, którego z racji emocjonalnego zaangażowania i warsztatowej prostoty należałoby zaliczyć do twórców sztuki naiwnej, przymocowała plątaninę drucików – anten radiowo-telewizyjnych. Porozrzucane po dachu gołębniki, ozdobione buro-niebieskimi szkiełkami – luksferami – wejścia do klatek schodowych, zasłonięte białymi firankami okna, w których czy to zieleniły się rośliny doniczkowe, czy też czerwieniły ozdabiające święte obrazki sztuczne kwiaty, kwadratowe okienka schowków i suszarni wykonano z podobnym brakiem staranności. Na parterze budynku, który kojarzył się z monstrualnym pudełkiem po butach, urządzono skąpo zaopatrzony sklep ogólnospożywczy, a obok, jak wynikało z koślawych napisów, magiel, masarnię, pracownię krawiecką, sklep odzieżowy oraz maleńki zakład przetwórczy. Na piętrze owego pawilonu znajdował się niewielki dom kultury; w jego skład wchodziła osiedlowa biblioteka, popadająca w ruinę wypożyczalnia kaset wideo, której właściciel flegmatycznie próbował wdrażać nowe, wygodniejsze sposoby korzystania z zasobów światowego kina, a także centrum rekreacji siłowej oraz lokal taneczno-rozrywkowy.

Lokali o podobnym przeznaczeniu było w pobliżu kilka, następny punkt świadczący usługi przyjemnościowe znajdował się tuż za zrobionymi jakby z zapałczanych pudełek garażami, w staromodnym okrągłym budynku, który do złudzenia przypominał pudełeczko po cukierkach miętowych (opakowania tego typu niełatwo dziś znaleźć). Aby dotrzeć do kolejnego lokalu, będącego miejscem najbardziej istotnych miasteczkowych obcierek, należało przeciąć rozległy, wbity jakby klinem w otaczające go szczelnie tekturowe prostopadłościany park, czy raczej: zieloną przestrzeń, wypełnioną wyciętymi z kolorowego papieru drzewkami i krzaczkami, upstrzoną ciemnobrązowym konfetti, którego zadaniem była symulacja psich odchodów.

Pomiędzy prostokącikami bloków, przez rozległy plac zabaw, pozbawione bramek i linii bocznych dzikie boisko do gry w piłkę nożną, obok szarych zabudowań przedszkola, a zarazem lokalnej siedziby związku wędkarskiego, oraz kwadratowych budynków kryjących przepełnione krańcowo śmietniki, między ustawionymi na parkingach i chodnikach staromodnymi samochodzikami, przyprószonymi sadzą rajskimi jabłoniami, sztucznie zielonymi młodymi jarzębinami, strzelistymi, przyciętymi u wierzchołka topolami, obok rozcapierzonej wierzby płaczącej, której plastikowe kity wrastały w metalowy model rdzewiejącego ze starości autokaru, i w końcu obok wybujałych krzaków bzów przetaczał się kondukt. Jego koniec, złożony z okutanych w ciemne odzienie, niezbyt skorych do religijnej kontemplacji postaci, sięgał budynków przybytku bożego. Sam dom modlitwy przypominał nieskładny stos opakowań po jajkach, połączenie bożonarodzeniowej szopki z blaszaną halą wystawienniczą, choć z tej perspektywy, ze swoim krzywym, zapadającym się pod różnymi kątami dachem, mógł wyglądać na śmiały, awangardowy zamysł architektoniczny, który zestarzał się ideologicznie. Tkwił tutaj jak tani frazes w porządnie skonstruowanej poradzie metodycznej.

– Nie przypuszczałem, że sprawy przyjmą taki obrót – wystękał, spoglądnąwszy przez odarte z dekoracyjnych draperii okno, po czym z niechęcią skierował uwagę na wypełnione odorem procesów gnilnych mieszkanie, nie zaprzestając reanimacji jąder i nacierania obolałej kości ogonowej, dla której upadek z takiej wysokości na pewno nie był rzeczą normalną, tym bardziej że w swym dyktowanym prawem ciążenia ruchu spotkała się nieoczekiwanie z pozostawionymi na środku pokoju hantlami. – Ki diabeł je tu zostawił… – Westchnął i spojrzał na sufit, gdzie na haku chybotały się smętne pozostałości lampy.

Pewne ważne i niecierpiące zwłoki sprawy

W czeluść pogrążonego w martwocie aneksu kuchennego wdarło się głuche tąpnięcie, jakby ktoś piętro wyżej gwałtownie zamknął tapczan. Poruszony niespodziewanym dźwiękiem Ślęk zarzucił poszukiwania artykułów żywnościowych zdolnych wypełnić jego rury esencjonalną emulsją i powrócił do kontemplacji pewnych ważnych, a niecierpiących zwłoki spraw.

Najdroższa! – rozpoczął swój noszący znamiona pożegnalnego listu - przeżyliśmy razem tyle wspaniałych chwil, które swym niezaprzeczalnym urokiem zapadły głęboko w mą pamięć; chwil, których arkadyjskiego blasku nie przyćmi żadne słońce. Najdroższa! Ileż razy moje spragnione dłonie chciwie błądziły wśród wzgórz Twych cudnie ukształtowanych, pełnych piersi, które profanowi mogłyby się wydać tandetnym tworem z silikonu – choć, przysięgam na wszystko, nim nie były. Ileż razy zapadałem w rajską toń puszystego pierożka, który po kociemu, odwracając się do mnie tyłem, prężyłaś i który aż prosił się o zdrową dawkę nadzienia. Ileż razy pokrywałem solidną porcją lukru Twe modelowane ręką antycznego rzeźbiarza podbrzusze, ile razy wbijałem się niczym oszołomiony młody byczek w deser jędrnych, dorodnych pośladków… Ile namiętnych igraszek pamięta ta zmięta, przepocona miłością, malowana w kwiaty pościel, w której lubiłaś prezentować swą wdzięczną cielesność.

Najdroższa! Od początku zdawałem sobie sprawę, że preferujesz mężczyzn lubiących aktywny wypoczynek, dowcipnych, zabawnych, inteligentnych, a nie znosisz zakłamania, głupich filmów i kobiet niemających własnego zdania i na wszystkie pytania odpowiadających „tak”, ale ucieszyło mnie, że nie pogardziłaś moim skromnym towarzystwem, które nierzadko mogło być dla Ciebie nieznośne. Jestem Ci za to bardzo wdzięczny i nie zapomnę o tym do końca mych smutnych i przesyconych brakiem Twego ciała dni.

Najdroższa! Pragnąłbym raz jeszcze nacieszyć się blaskiem Twych wydanych słonecznej kąpieli, rozwartych śmiesznie ud; Twych zmysłowych, znamionujących gorącą, południową naturę, uwieńczonych sztywnymi sutkami, ślicznie opalonych piersi; Twych maleńkich, doprowadzających pewnie do stanu wrzenia niejednego samca bosych stóp, wbijających się w szorstką skórę nadbrzeżnego piaskowca; Twych ekstatycznych ust, które zwiastowały dobrą nowinę naprawdę sytej zmysłowej uczty, jaką niejednokrotnie spożywaliśmy zanurzeni w oceanie zielonych łąk.

Pamiętasz nasze popołudnia spędzane na werandzie domostwa, którego uformowane niewprawną ręką drewniane ściany pokryte były oślepiająco białym wapnem? Letnie słońce leniwie sunęło po nieboskłonie, a Ty opierałaś się półsennie o balustradę. Układ Twych bosko wyrzeźbionych nóg, sposób, w jaki się przeciągałaś, nadawał takim scenom iście mitologiczną figlarność. Spoglądałaś na mnie przez ramię i uśmiechałaś się zachęcająco, pamiętasz?

Byliśmy dla siebie stworzeni, my, dzieci wszechświata poszukujące rozkoszy o bladym świcie, wśród roztaczających się woni ziół i radosnego śpiewu ptactwa. Wydawało się, że nic nie zmąci naszego rajskiego bytowania, ale przyszedł ten dzień, czarny, posępny, najsmutniejszy, najstraszliwszy w moim życiu dzień, w którym najnormalniej w świecie zabrakło mi miejsca w buforze pamięci.

Najdroższa! Wybacz! Po stokroć przepraszam – padam do Twych stóp i roszę je łzami prawdziwej namiętności, składam na nich pocałunki wiekuistego pożądania – ale na swoją kolej czekają już inne gorące piękności z szeroko rozwartymi koszyczkami, które aż się proszą o śmietankowy zastrzyk, a na dodatek (zdradzę Ci ten sekret, choć lico me pokrywa iście dziewiczy rumieniec) zainteresował mnie pewien śmieszny, a zarazem niezwykle ciekawy film, ukazujący pękatego człowieka w czarnej masce, który najwyraźniej traci niewinność podczas spotkania z pokaźnych rozmiarów psem o dziwnym pysku. Ach, ileż w tym wszystkim pasji, ile szczerości! Musisz przyznać mi rację, że pliki z ruchomymi obrazami do niewielkich nie należą, a jeśli weźmiesz pod uwagę mój przestarzały technicznie sprzęt i ograniczoną pamięć, zrozumiesz, że podjęcie tej drastycznej decyzji było koniecznością. Jakże często życie składa się właśnie z takich nieprzyjemnych chwil, radykalnych momentów wyboru. Sądzę, że nie żywisz urazy i że wspólnie spędzone chwile pozwolą nam z nadzieją spojrzeć w przyszłość, Twój na zawsze, szczerze oddany

Tajemniczy Adorator

PS

Tak między Bogiem a prawdą, Twoje infantylne marzenia, pozwolisz, że tutaj zacytuję: „skończyć studia, a potem być szczęśliwą jak każda porządna dziewczyna”, zaczynały działać mi na nerwy, co, myślę, jest prawdziwym powodem naszego rozstania. Ścieżkę dostępu na wszelki wypadek, pozwolisz, zachowuję.

Zakończywszy trudną rozmowę z cybernetyczną dziewczyną, Ślęk oddał się kultywowaniu zamiłowań do informacji opatrzonych klauzulą „tylko dla abonentów w daleko posuniętej desperacji”.

Dobry dotyk

Nie doczekawszy się Parucha, na którego przecież wcale nie czekał, Dulda wypił kilka głębszych, które postawiły go do pionu, przyodział się w swój tajemniczy kombinezon ze specjalnym perforowaniem w najbardziej zaskakujących miejscach, a następnie opuścił kwadrat, zostawiając w drzwiach kartkę informującą, iż udał się na wieczorny spacer z psem, co mijało się z prawdą o tyle, że psa nie posiadał, i poszedł szukać szczęścia w pobliskim parku zwanym laskiem. Prawdę mówiąc, zamierzał szukać tam nie tyle szczęścia, co potwierdzenia pewnych hipotez, które jakiś czas temu zalęgły mu się w głowie i od tej pory nie dawały spokoju.

Podejrzewał mianowicie, że to zarośnięte w stylu ogrodu angielskiego, kluczowe dla miasteczka miejsce tylko pozornie służy okolicznym mieszkańcom jako przestrzeń rekreacji i zabaw ruchowych, a tak naprawdę, kiedy tylko zajdzie słońce, staje się jądrem ciemności, zaludnionym przez indywidua o nieokreślonych preferencjach, tarliskiem pełnym żądnych zwyrodniałych doznań zjaw, wrzodem na przestrzeni miejskiej, który domagał się natychmiastowej społecznej interwencji. Było to zadanie dla niego.

Zaraz za stojącym obok kiosku Ruchu przystankiem, niedaleko pomalowanego byle jak przejścia dla pieszych, którego równie dobrze mogłoby w ogóle nie być, bo i tak nikt z niego nie korzystał, spostrzegł wyłom w otaczającym park niebiesko-białym parkanie. Kierowany zwykłą ludzką ciekawością postanowił skorzystać z nadarzającej się okazji i wejść doń nie, jak przyzwoitość nakazuje, wejściem głównym, ale tym właśnie otworem.

Przez stratowane chaszcze i krzaczyska dotarł prosto do jądra zieleni. U krańca wydeptanej niczym przez rannego nosorożca ścieżki tkwił zapadający się w południowe, błotne brzegi sadzawki samochód. Pojazd przypominający wielkiego żuka, któremu zabrakło sił, żeby dotoczyć kulkę gnoju do końca, miał wgnieciony zderzak, zdeformowaną maskę, jego przednią szybę pokrywała pajęczyna stłuczenia. Dulda zbliżył się i zaglądnął przez boczną szybę do środka. Nieoczekiwanie dla siebie zobaczył leżące tam bezwładnie ciało Parucha. Jego blada i zakrwawiona twarz spoczywała bez ruchu na dmuchanej poduszce. Denat był nagi jak go pan bóg stworzył, to znaczy pozostawał jedynie w slipach.

Tak więc się sprawy miały!

Porządny i odpowiedzialny z pozoru człowiek, który miał czelność tytułować się jego przyjacielem, okazał się zwykłym zboczeńcem, osobnikiem beztroskim i nieodpowiedzialnym, który miast spotkać się, jak było zaplanowane, i poddać analizie wyimaginowane widowisko piłkarskie w sposób przykładny i cywilizowany, podążył za mrocznym instynktem, za wynaturzonym głodem, który zaprowadził go jak na smyczy w miejsce, gdzie dochodziło do nietypowych propozycji i zachowań urągających normom ustanowionym przez przedstawicieli zdrowej tkanki społecznej.

Ach, moja osoba była więc tylko pretekstem do pokątnego zaspokojenia jego ukrytych pasji, ale sprawiedliwość, choć nierychliwa, dosięgła go swoją macką; są jednak w tych czasach zasady, za którymi stoją nieugięci funkcjonariusze aparatu egzekwującego, stary dobry świat nie zszedł całkiem na psy! – pieklił się nie bez zadowolenia Dulda.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: