Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Scenariusz mordercy - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
Listopad 2015
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Scenariusz mordercy - ebook

RED to wyjątkowy oddział policji stworzony przez burmistrza Nowego Jorku. Wybrani detektywi prowadzą śledztwa, w które są zamieszani ludzie z pierwszych stron gazet – politycy, aktorzy i sportowcy. Elita chroni elitę. W Nowym Jorku trwa festiwal filmowy, na który zjechały wszystkie gwiazdy Hollywood. Impreza rozpoczyna się tragedią – zabójstwem znanego producenta. Sprawę prowadzą detektywi Zach Jordan i Kylie MacDonald. Czeka ich żmudne i trudne śledztwo, bo morderca wymyślił precyzyjny scenariusz, wybrał głównych aktorów. Jest reżyserem krwawego widowiska i to od niego zależy, kto zginie, a kto przeżyje.

Kategoria: Horror i thriller
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-276-1743-9
Rozmiar pliku: 870 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Obudziłem się wściekły jak diabli. W spowitym ciemnością pokoju widziałem tylko cyfry 3:14 na wyświetlaczu elektronicznego zegara. Chciałem pospać jeszcze ze trzy godziny, ale jedynym środkiem nasennym, który znajdował się w mieszkaniu, był naładowany rewolwer leżący na nocnej szafce. Wolałbym go raczej użyć przeciwko kretynowi, który sprawił, że mój partner wylądował w szpitalu.

Włączyłem światło. Pod komodą leżała zwinięta fioletowa mata do jogi. Uznałem, że trzydzieści minut asan i pozycji psa z głową w dół pomoże mi w rozciągnięciu mięśni i zniwelowaniu stresu.

Zadziałało.

Kwadrans po czwartej, już wykąpany i ubrany, zasiadłem nad filiżanką zielonej herbaty. To nie był mój wybór. Erika, instruktorka jogi, zaklina się, że ten napój uleczy moje czakry i pomoże ciału znosić fizyczne oraz psychiczne trudy życia. Obiecałem jej, że spróbuję tej kuracji przez miesiąc, ale tylko za zamkniętymi drzwiami. Gdyby ktokolwiek w pracy wyczuł liście herbaty w moim oddechu, ludzie zabiliby mnie śmiechem.

Nazywam się Zach Jordan, jestem detektywem pierwszego stopnia w nowojorskiej policji.

W Nowym Jorku pracuje trzydzieści pięć tysięcy gliniarzy, a ja należę do siedemdziesięciu pięciu szczęśliwców wyznaczonych do pracy w Zespole do spraw Przestępstw Przeciwko Znanym Ludziom.

Zespół był pomysłem burmistrza. To facet o mentalności twardogłowego biznesmena, który uważa, że zarządzanie wielkim miastem przypomina zarządzanie linią lotniczą – najbardziej dbasz o stałych klientów z platynową kartą. W Nowym Jorku oznacza to persony nieprzyzwoicie bogate, wpływowe i sławne, czasem zresztą z niepojętych powodów.

Codziennie dbam o bezpieczeństwo miliarderów z Wall Street, gwiazd sportu z siedmiocyfrowymi kontraktami i ludzi show-biznesu. Z tymi ostatnimi mamy najwięcej pracy. Pewnie dlatego, że ich atrakcyjność przyciąga stalkerów, majątek przyciąga złodziei, a podłość charakteru kusi morderców.

Nazwa Zespół do spraw Przestępstw Przeciwko Znanym Ludziom wskazuje, że departament policji dysponuje oddziałem specjalnym oddelegowanym wyłącznie na potrzeby miejscowej śmietanki. Tak, właśnie tak, choć jest to zupełnie niepoprawne politycznie. Dlatego burmistrz poprosił, a tak naprawdę nakazał, żebyśmy tej nazwy nie używali.

Dlatego mówi się o nas: NYPD Red^(). Dla gliniarza w Nowym Jorku to najlepsza możliwa robota.

Herbata ostygła, dodałem więc cukru i włożyłem kubek do mikrofalówki. Trzydzieści sekund później była cieplejsza i słodsza, co nie zmieniało faktu, że nadal była herbatą. Usiadłem przy komputerze i sprawdziłem pocztę. Był krótki mejl od Omara:

Cześć, Zach, dziś WIELKI DZIEŃ. Połamania nóg. LOL. Omar.

Kliknąłem „Odpowiedz” i napisałem:

Cieszę się, że jeden z nas uważa to za zabawne.

Omar Shanks jest, a raczej do ubiegłego tygodnia był moim partnerem. Policyjna drużyna softballowa grała z zespołem strażaków na dorocznym meczu charytatywnym, gdy jeden z zawziętych przeciwników usiłował powstrzymać Omara wślizgiem. W rezultacie złamał mu kostkę i zerwał więzadło krzyżowe przednie. Lekarze twierdzą, że leczenie Omara potrwa co najmniej cztery miesiące. Dzisiaj rano czeka mnie spotkanie z nowym partnerem, a ściślej mówiąc, z partnerką.

Nazywa się Kylie MacDonald. Mamy coś, czego partnerzy zwykle nie mają. Wspólny bagaż. Przynajmniej na razie nie chcę się zagłębiać w szczegóły, ale ogólny zarys mogę przedstawić.

To był mój pierwszy dzień w akademii policyjnej. Taksowałem wzrokiem innych rekrutów, gdy do sali weszła ona – opalona, złotowłosa bogini żywcem wyjęta z piosenki Beach Boys. Na ścianie wisiał defibrylator i miałem wrażenie, że za chwilę będę go potrzebował. Była zbyt piękna na policjantkę. O wiele lepiej pasowałaby na żonę gliniarza. Moją żonę.

Kilku innym musiała zaświtać w głowie ta sama myśl, ponieważ chwilę później zagarnął ją ocean testosteronu. Ignorowałem ją w myśl teorii, że dziewczynom takim jak Kylie bardziej podobają się faceci, którzy się nie przystawiają, nie ślinią na jej widok i nie obcinają pożądliwymi spojrzeniami. Po tygodniu zadziałało.

– Jestem Kylie MacDonald – zagadnęła pewnego dnia po zajęciach. – Jeszcze nie mieliśmy okazji rozmawiać.

– Tak, unikałem cię – burknąłem.

– Dlaczego?

– Z powodu koszulki.

– Jakiej koszulki?

– Tej, którą miałaś na sobie pierwszego dnia. Z logo Metsów.

– Niech zgadnę… Jesteś fanem Jankesów.

– Zdeklarowanym. Na śmierć i życie.

– Szkoda, że nie wiedziałam. Włożyłabym koszulkę z logo Jankesów. Specjalnie dla ciebie.

– Wątpię, żebyś ją miała.

– Zakład o pięć dolców, że mam?

– Zgoda.

Wyjęła komórkę i zaczęła przeglądać zdjęcia. W końcu znalazła to, którego szukała, i podała mi telefon.

Ujrzałem zdjęcie Kylie obejmowanej ramieniem przez skandalicznie przystojnego gościa w kapeluszu z logo Metsów na głowie. Kylie miała na sobie T-shirt z napisem „Jankesi”. Poniżej widniała dalsza jego część: „są do dupy”.

– Płać – wyciągnęła rękę.

Piękna i błyskotliwa. Jak mogłem się nie zakochać?

Dałem jej pieniądze. To, co nastąpiło później, to długa historia pełna radości i łez, szczęścia i rozpaczy. Bagaż, który zachowałbym na inny moment. Mogę jednak powiedzieć, jak się skończyła. Uroczystym ślubem kościelnym Kylie ze Spence’em Harringtonem, gościem ze zdjęcia w telefonie komórkowym.

To było prawie dziesięć lat temu. Teraz Kylie i ja mamy być partnerami. Niełatwo przyzwyczaić się do nowego partnera i układać sobie z nim współpracę. Jeszcze trudniej, gdy nadal jest się w nim beznadziejnie zakochanym.

Właśnie z tego powodu obudziłem się w środku nocy.

Wylałem zieloną herbatę do zlewu. Do diabła z czakrami. Potrzebowałem kawy.ROZDZIAŁ DRUGI

Bistro U Gerri znajduje się przy Lexington Avenue w niewielkiej odległości od dziewiętnastego komisariatu i dokładnie naprzeciwko Hunter College. O piątej rano nie ma tam ani jednego studenta, roi się za to od taksówkarzy, budowlańców i gliniarzy. Jeden z nich ma doktorat zamiast broni.

Cheryl Robinson jest psychiatrą w wydziale. Prócz doskonałego zrozumienia ludzkich zachowań oraz umiejętności słuchania, doktor Robinson ma coś, co odróżnia ją od reszty specjalistów, z jakimi miałem do czynienia. Jest olśniewająco piękna. Choć przysięga, że w dziewięćdziesięciu procentach jest Irlandką, ma ciemnobrązowe oczy, kruczoczarne włosy i cudowną karmelową karnację po babci Latynosce.

Spodobała mi się już na pierwszych zajęciach z negocjacji. Była jednak mężatką, co dla mnie oznacza kategorię „poza zasięgiem”. Ostatnio jej stan cywilny uległ zmianie, ale atrament na papierach rozwodowych jeszcze nie wysechł. Tego ranka siedziała sama w jednym z boksów. Sądząc z mowy ciała i smutku w oczach, nadal zmagała się z upiorami nieudanego związku.

Dla niektórych mężczyzn oznacza to jawne zaproszenie. Widzą w takiej kobiecie łatwy cel, istotę gotową do wypełnienia pustki przelotnym seksem bez zobowiązań, ale ja do nich nie należę. Zresztą byliśmy już z Cheryl dobrymi przyjaciółmi, a ona wyglądała na kogoś, kto bardziej potrzebuje przyjaciela niż chwili zapomnienia.

Kupiłem dwie kawy na wynos, jedną włożyłem do torby, drugą otworzyłem.

– Mogę się przysiąść? – zapytałem, sadowiąc się naprzeciwko Cheryl. – Wyglądasz jak dama w opałach, a ja mam w sobie nadczynny gen księcia na białym koniu.

– Sądziłam, że wszyscy gliniarze mają ten problem, ale ty jesteś pierwszy, który chce mnie podnieść na duchu – odparła.

– To dlatego, że cały czas widzą w tobie psychiatrę. Boją się, że jeśli usiądą i zaczną coś mówić, od razu będziesz ich analizować.

– A co tu jest do analizowania? Są stuknięci, więc zostają policjantami. Zostali policjantami, więc są stuknięci.

Przed nią leżały na stole otwarte saszetki z cukrem. Sięgnąłem po jedną.

– Ponieważ w dzieciństwie przeczytałem wszystkie książki z serii „Hardy Boys”, zgaduję na podstawie ilości cukru, że siedzisz tu około czterdziestu minut.

– Godzinę – uściśliła, zerkając na zegarek.

– Wynika stąd, że nawet psychiatrzy mają problemy, które nie pozwalają im w nocy spać.

– Problem jest jeden i ten sam. Fred.

– Myślałem, że rozwiedliście się dwa tygodnie temu. Na mocy prawa obowiązującego w stanie Nowy Jork Fred przestał już być twoim problemem, czyż nie?

– Wieczorem przysłał mi mejla. Jest zaręczony.

– Hm – powiedziałem, z namysłem kiwając głową i gładząc nieistniejącą kozią bródkę. – Und jak się z tym czujesz?

Zaśmiała się.

– To najgorsza imitacja Freuda, jaką słyszałam.

– Tak naprawdę to był doktor Phil, ale ty unikasz odpowiedzi na pytanie.

– Nie obchodzi mnie, że drań ponownie się ożeni, ale lepiej bym się czuła, gdyby proces zapominania o mnie trwał nieco dłużej niż dwa tygodnie.

– Ma pani rację, pani doktor. Mógłby się z tym wstrzymać, aż dojdziesz do siebie. O, widzę, że już doszłaś.

Znowu się zaśmiała.

– Miałam dość Freda już dwa lata przed rozwodem.

– Teraz inna będzie cierpieć. Jest remis.

– Dzięki. Moja kolej na wejście w rolę doktora. Dlaczego zerwałeś się dzisiaj tak wcześnie?

– Czeka mnie szalony tydzień. Do Nowego Jorku zwala się gromada ludzi z Hollywood. Chciałem się przygotować na ich przyjazd.

– Rozumiem. I nie ma to nic wspólnego z tym, że dzisiaj zaczynasz pracę z nową partnerką, która jest twoją byłą dziewczyną.

Cheryl Robinson znała moją historię z Kylie. Opowiedziałem jej o tym podczas przyjęcia z okazji przejścia na emeryturę jednego z policjantów. Cheryl umiała słuchać, a ja byłem dostatecznie pijany, by się przed nią otworzyć. I wcale tego nie żałowałem. To, że mogłem opowiedzieć o tym profesjonalistce w prywatnej rozmowie zadziałało terapeutycznie.

– Chyba masz rację. Kylie zaczyna dzisiaj. Dotąd nie podziękowałem ci, że pomogłaś jej zdobyć tę pracę.

Gdybym miał wymienić to, co absolutnie najpiękniejsze w Cheryl Robinson, to byłby to jej uśmiech. Zupełnie jakby uruchamiała go włącznikiem. W jednej chwili ciemne oczy rozjaśniały się, a pełne usta odsłaniały rząd białych zębów. Moja drobna złośliwa uwaga, na którą kto inny zareagowałby podobną złośliwością, u niej wywołała promienny uśmiech o mocy tysiąca megawatów.

– Brawo, detektywie – powiedziała. – Myśl, co chcesz, ale nie pomogłam Kylie MacDonald zdobyć tej posady. Sama to sobie zawdzięcza. Kapitan Cates poprosiła, żebym nieoficjalnie zerknęła w jej profil. Robił wrażenie. Wasza przeszłość nie zaszkodziła jej w karierze.

Wzniosłem kubek z kawą.

– Mam nadzieję, że nie zaszkodzi też mojej.

Cheryl nakryła dłonią moją dłoń. Omal nie upuściłem kubka.

– Zach – powiedziała miękko – przestań użalać się nad sobą. Pozwól przeszłości odejść i zacznij od nowa.

– Dobra rada, pani doktor – odparłem, kładąc rękę na jej dłoni. – Dobra dla nas obojga.ROZDZIAŁ TRZECI

Zaniedbany budynek z czerwonej cegły ze zwieńczeniami z błękitnoszarego piaskowca i wykończeniami z terakoty, zlokalizowany przy Sześćdziesiątej Siódmej Ulicy między Trzecią Aleją i Lexington, jest siedzibą dziewiętnastego komisariatu od lat osiemdziesiątych dziewiętnastego wieku. To solidna pięciopiętrowa budowla z miejscem dla więcej niż dwustu mundurowych i kilkudziesięciu oficerów śledczych, służących w rejonie Upper East Side.

To także idealna lokalizacja dla NYPD Red, ponieważ w całości podlega jurysdykcji miasta. Zajmujemy trzecie piętro wzdłuż północnej ściany, poza głównym nurtem zdarzeń, ale w zasięgu świateł i syren, niedaleko od pięciu miejskich gmin, z okazjonalnym widokiem na budynek Chryslera, jak dla mnie najpiękniejszego i najbardziej okazałego spośród charakterystycznych obiektów Nowego Jorku.

Siedziałem przy biurku, gdy usłyszałem ten głos:

– Siema, Szósty!

Poznałbym go na końcu świata. Okręciłem się na krześle i zobaczyłem ją: opadające na ramiona jasne włosy, błyszczące zielone oczy i irytującą złotą obrączkę na serdecznym palcu lewej ręki. Kylie MacDonald.

– K. Mac – powiedziałem.

– Co się dzieje, Szósty? Zapomniałeś mojego numeru? – zapytała. Podeszła bliżej i uściskała mnie na powitanie.

– Długo jeszcze będziemy się bawić w tę głupią grę z numerami? – burknąłem, wciągając w nozdrza znajomy zapach szamponu rozmarynowo-miętowego.

– Zgodnie z warunkami zakładu, do końca życia. A jeśli spotkamy się w piekle, to nawet dłużej. Co słychać, Szósty?

Kylie i ja mamy rywalizację we krwi. Kilka dni po naszej pierwszej rozmowie, kiedy przegrałem z nią zakład o pięć dolarów, założyliśmy się o znacznie więcej. Kto uzyska lepszy wynik na koniec akademii, ma prawo nazywać to drugie numerem z listy absolwentów ułożonej według uzyskanych punktów. Wśród dwustu siedemdziesięciu pięciu osób ukończyłem akademię na miejscu szóstym.

– Wszystko gra. A u ciebie, Pierwsza?

– Więc jednak pamiętasz mój numer.

– Chyba nigdy nie pozwolisz mi zapomnieć.

– Skoro zostaliśmy partnerami, będę ci o tym przypominać codziennie. Taka jestem. Ciągle nie mogę uwierzyć, że wzięli mnie do NYPD Red.

– A ja wierzę. Masz na koncie aresztowanie, o którym gazety informowały na pierwszych stronach.

– Gazety rozeszły się jak świeże bułeczki, ale góra się wkurzyła. – Posłała mi zabójczy uśmiech. – Nie udawaj, że nie znasz szczegółów, Zach.

– Słyszałem to i owo. Jeśli obiecasz, że będziesz się do mnie zwracać po imieniu, nie zapytam, czy to prawda.

– Wyduś to z siebie. Co słyszałeś?

– Na własną rękę dorwałaś gwałciciela sześciu pielęgniarek.

– To było w gazetach. Przestań udawać.

– Nie wyznaczyli ciebie do tej sprawy. Zrobiłaś to samowolnie. Brudny Harry w spódnicy. Samotna wilczyca. Nieobliczalna i groźna.

– Jego trzecią ofiarą była moja przyjaciółka Judy. Jest pielęgniarką w szpitalu na Coney Island. Skończyła zmianę o drugiej w nocy. Szła do metra, gdy ten facet zastąpił jej drogę, uderzył w twarz i zgwałcił. Nawet nie zadzwoniła pod dziewięćset jedenaście. Wybrała telefon do mnie. Zgłosiłam ten gwałt, a potem siedziałam z nią całą noc w szpitalu. Nazajutrz poprosiłam o przydzielenie mi tej sprawy.

– A oni odmówili, ponieważ miałaś do niej osobisty stosunek.

– Pokaż mi policjantkę pozbawioną uprzedzeń wobec seryjnego gwałciciela – odparowała. – Facet prowadzący śledztwo był stary, leniwy i głupi. Nigdy nie dorwałby tego zboka.

– Więc Jedynka postanowiła działać na własną rękę.

– To nie była skomplikowana sprawa. Drań nie zmieniał sposobu działania. Atakował na Brooklynie i chociaż zmieniał szpitale, zawsze wybierał taki, z którego prowadziła długa i ciemna droga do metra.

– Przebrałaś się za pielęgniarkę i zaczęłaś chodzić ze szpitala do metra. Ile nocy spędziłaś na polowaniu?

– Siedemnaście. Dorwałam go przy osiemnastej próbie.

– Miałaś wsparcie?

– Zach, nie miałam upoważnienia do tej akcji, więc wsparcia nie było. Miałam tylko broń i odznakę. I zadziałało.

– Na szczęście dla ciebie.

– Na szczęście dla wielu pielęgniarek. Samotna wilczyca czy nie, zrobiłam swoje. Złamałam parę zasad, ale niczego nie żałuję.

– Może dlatego przysłali cię do nas. My przez cały czas łamiemy zasady.

– My, Detektywie Porządnicki? Znam cię, Zach. Ty nie należysz do ludzi łamiących zasady. Jesteś Koziorożcem w każdym calu. Zorganizowany, uwielbia jasne struktury, nie kieruje się impulsami, mistrz powściągliwości.

– Nie wszyscy mogą być kowbojami.

– Pewnie dlatego zrobili nas partnerami. Jin-jang, punkt i kontrapunkt…

– Rozsądny glina i szalony glina – wszedłem jej w słowo.

– Powiedz mi coś o swoim partnerze.

– Omar Shanks nie jest tak ładny jak ty. Ani tak szalony.

– Wiesz, o co mi chodzi. Co z jego kolanem? Jestem tu tylko na okresie próbnym. Po powrocie Omara będą chcieli mnie odesłać. Muszę wiedzieć, ile mam czasu, by zrobić wrażenie na kapitan Cates. Jeśli jej zaimponuję, może mnie zatrzyma.

– Masz kilka miesięcy, ale musisz wiedzieć, że na Cates trudno zrobić wrażenie – odparłem.

– A jeśli ją wkurzysz, wylecisz jeszcze przed lunchem.

Podnieśliśmy głowy. Przed nami wyrosła nasza szefowa, kapitan Delia Cates.

Kylie wyciągnęła dłoń na powitanie.

– Detektyw Kylie MacDonald, pani kapitan.

W tej samej chwili rozległ się sygnał komórki. Cates sprawdziła, kto dzwoni, i skomentowała:

– Jeszcze nie ma ósmej, a zastępca burmistrza do spraw działania mi na nerwy dobija się do mnie już czwarty raz. – Wcisnęła zieloną słuchawkę. – Bill, daj mi chwilę, właśnie coś załatwiam. – Trąciła pięścią wyciągniętą rękę Kylie. – Witam w Red, pani detektyw. Poranna odprawa o dziesiątej. Jordan, bądź u mnie w biurze przed odprawą.

Przycisnęła telefon do ucha i odeszła.

Kylie patrzyła za nią bez słowa. Wiedziałem, jakie myśli chodzą jej po głowie.

– Nie próbuj tego analizować – powiedziałem. – Cates jest rzeczowa do bólu, nie bawi się w uprzejmości. Jeśli spodziewałaś się herbatki i babskich pogawędek, to czym prędzej o tym zapomnij. Przywitałyście się, a teraz do roboty. I nie próbuj jej imponować. Cates sprawdziła twoją teczkę. Nie byłoby cię tutaj, gdyby nie uznała, że się do tego nadajesz.

– Bardzo mi pomogłeś. Dzięki – odparła Kylie.

– Od tego są partnerzy.ROZDZIAŁ CZWARTY

Henry Muhlenberg mocno przycisnął dłoń do ust Edie Coburn. Wbiła mu zęby w skórę i gwałtownie odrzuciła głowę do tyłu, ale nie puścił. Ostatnia rzecz, jakiej teraz potrzebował, to przypadkowa para uszu, która usłyszy okrzyk rozkoszy dobiegający z przyczepy Edie.

Jej ciałem wstrząsnęły dreszcze. Jeden, drugi, trzeci. Potem osunęła się bezwładnie w jego ramionach.

Oderwał rękę od jej warg.

– Daj mi papierosa. Są na kontuarze – powiedziała.

Muhlenberg wstał z sofy i nagi przeszedł na drugi koniec przyczepy. Miał dwadzieścia osiem lat, był cudownym dzieckiem niemieckiego kina, kręcił ambitne filmy wychwalane przez krytyków i niezauważane przez widzów. Mając dość jeżdżenia dziesięcioletnim oplem i mieszkania w jednopokojowej klitce we Frankfurcie, sprzedał duszę za porsche 911, dom w Beverly Hills i kontrakt na trzy filmy.

Pierwszy okazał się klapą, drugi zarobił sześć milionów – co dla wytwórni niezależnej jest świetnym wynikiem, ale dla dużej oznacza katastrofę. Jeśli trzeci film nie podbije multipleksów, Muhlenberga czekał powrót do Niemiec i kręcenie teledysków dla garażowych kapel.

To była jego ostatnia szansa, a teraz ta suka Edie Coburn wycięła mu taki numer. Przyszedł do jej przyczepy, żeby wynegocjować rozejm między nią a jej mężem idiotą, Ianem Stewartem, który na nieszczęście partnerował jej w tym filmie. Wynegocjować? Raczej wybłagać, chowając dumę do kieszeni.

– Edie, proszę – powiedział. – Cała ekipa w komplecie i stu statystów czeka w gotowości, a licznik tyka. Każda minuta twojego uporu kosztuje studio tysiąc dolarów.

– Ian powinien najpierw pomyśleć, zanim zaczął dymać tę tlenioną cizię z cyckami z silikonu.

– Przecież nie wiadomo, czy to prawda. Plotka o Ianie i Devon to tylko plotka. Może puścił ją w obieg rzecznik prasowy studia, żeby podkręcić atmosferę przed premierą.

– Nie wiem, jak jest w Niemczech, Herr Muhlenberg, ale w Nowym Jorku wszystkie plotki są prawdziwe.

– Nie jestem terapeutą, nie zajmuję się małżeńskimi kłopotami. Wiem, że macie z Ianem problemy, ale wiem też, że jesteś profesjonalistką. Co cię skłoni do przebrania się i wyjścia na plan?

Edie miała na sobie krótkie niebieskie kimono w barwne pawie i kwiaty. Szarpnęła pasek i kimono opadło na podłogę.

Numerek w rewanżu. Muhlenberg spełnił jej wolę.

Przy cenie tysiąca dolarów za minutę przestoju ten akt kosztował studio pięćdziesiąt cztery tysiące dolarów. Edie nie dorównywała nastoletniej gwiazdce grającej w jego ostatnim filmie, ale skoro dla ratowania kariery musiał przelecieć czterdziestosześcioletnią diwę… to cóż, mógł trafić o wiele gorzej.

Zapalił jej papierosa. Zaciągnęła się i dmuchnęła mu dymem prosto w twarz.

– Mam nadzieję, że nie czekasz na owację na stojąco. To był czysty biznes – powiedziała.

– Jasne. W takim razie powiadomię Iana, że będziesz na planie za trzydzieści minut.

– Tak, tylko nie zapomnij włożyć spodni.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: