Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

W ścianach Dżangała - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
23 września 2013
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
18,90

W ścianach Dżangała - ebook


Książka pt. „W ścianach Dżangała” to sprawozdanie z niebezpiecznej wyprawy na masyw Dżangała widziane oczami jednego z jej uczestników – Jacka. Organizacja całej wyprawy miała nastąpić na początku lipca 1974 roku. Autor nie ukrywa, że zorganizowanie wyjazdu, wbrew pozorom, nie było wcale takie łatwe, ponieważ wszyscy uczestnicy wyprawy mieszkali w różnych miastach i studiowali w różnych szkołach. Nikt z nich nie dysponował telefonem komórkowym i niestety do kontaktowania się służyły im tylko tradycyjne listy. Niekiedy brak swobodnej komunikacji pomiędzy bohaterami wyprawy powodował liczne nieporozumienia organizacyjne, które rozpoczęły się już w pierwszych dniach przygotowań. Oczywiście nawet piętrzące się przeciwności losu nie powstrzymały bohaterów książki przed wyjazdem do Bułgarii, gdzie mieścił się cel wyprawy - ściana Dżangała.

Jacek Kantorczyk w niezwykle ciekawy sposób spisał przeżycia, jakie towarzyszyły mu podczas wyprawy na masyw Dżangała oraz towarzyszących mu partnerów i kaprysy przyrody, trudne, kryzysowe sytuacje, od których w górach się wręcz roi. A jednak wygrywa pasja, chęć rywalizacji, sprawdzenie siebie i swoich możliwości, dotknięcie granicy ryzyka, linii między życiem a śmiercią, która jest cienka i możliwa do przekroczenia tylko raz. Niewątpliwie książka „W ścianach Dżangała” Jacka Kantorczyka jest godna uwagi każdej osoby, która interesuje się górami, niekoniecznie tymi najwyższymi. Napisana lekkim językiem, co powoduje, że czyta się ją bardzo przyjemnie, choć czasem potrafi mrozić krew w żyłach.

Kategoria: Sport i zabawa
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7900-102-6
Rozmiar pliku: 783 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział 1

Prolog

Wracając myślami do lat mojej młodości, ciągle mi jeszcze trudno uwierzyć, że przygoda o której opowiem, wydarzyła się właśnie mnie. Dotychczas nawet nie jestem pewien, czy to co mnie spotkało, nadal mogę nazywać przygodą, czy też niezwykłym wydarzeniem, ale faktem jest, że pewnego dnia, w czasie kilkunastu godzin, znalazłem się niespodziewanie, w głównym nurcie zdarzeń, uzależniony mniej od własnego działania, a bardziej od serii niezwykłych przypadków, na których kolejność i ich konsekwencje miałem tylko niewielki wpływ. Wszystko to, co wtedy mnie spotkało, stało się tak nagle i tak niespodziewanie, że w ciągu krótkiego czasu, początkowo z biernego świadka wydarzenia, zostałem zmuszony zostać jego aktywnym i głównym uczestnikiem.

Aby jednak zrozumieć sens tej całej mojej przygody, spróbuję kolejno opisać od samego początku, jak doszło do tego, co się kiedyś wydarzyło, tak bardzo dla mnie niezwykłego i niezrozumiałego.

Wszystko rozpoczęło się od momentu, kiedy w czasie mojej wczesnej młodości zacząłem myśleć o wyprawach do dalekich krajów, a w szczególności o wyprawach wysokogórskich. Marzenia te były naturalną częścią mojego wewnętrznego życia, z którymi dzieliłem się zwykle z osobami, mającymi podobne jak i ja zainteresowania.

Wkrótce myśli o wielkich wyprawach stały się jednym z moich głównych celów życiowych. Moją wielką ambicją w tamtym czasie, było zobaczenie kiedyś jeszcze innych gór niż tylko Tatry, z którymi zdołałem się już w miarę dobrze zapoznać i w których co roku przebywałem. Niestety, realia życiowe nie były w tamtym czasie po mojej stronie i jeszcze przez jakiś czas musiały pozostać tylko w sferze moich ukrytych marzeń. Wiedziałem, że aby zostać członkiem jakiejś większej wyprawy wysokogórskiej, musiałbym zdobyć trochę więcej doświadczenia górskiego niż to, które dotychczas prezentowałem. W szczególności potrzebne mi było doświadczenie w górach średniej wielkości, a przynajmniej w górach trochę innych niż tylko Tatry.

Niestety, jako student, nie dysponowałem w wystarczającymi funduszami, aby opłacić sobie jakiegokolwiek rodzaju wyjazdy zagraniczne, ani też nie miałem czasu, aby brać udział w długotrwałych wyprawach górskich.

Tak się jakoś złożyło, że wszyscy moi znajomi byli także studentami i pomimo że każdy z nas studiował w innym mieście, to wszystkich nas łączyła wspólna pasja, czyli zamiłowanie do gór, a konkretnie wspinaczka skalna.

To właśnie w Tatrach albo w skałkach na południu Polski, spotykaliśmy się często, czasami nawet dwa razy do roku, w celu udoskonalania naszych umiejętności w zakresie wspinaczki skalnej i już po kilku sezonach uważaliśmy się za dobrze zapowiadających się taterników. Pomimo niebezpieczeństw związanych ze wspinaniem się, uważaliśmy, że jeżeli tylko będziemy przestrzegali najbardziej podstawowych zasad bezpieczeństwa i odrobinie szczęścia, góry nie będą dla nas aż tak groźne, jak to by się mogło ogólnie wydawać.

Byliśmy wtedy młodzi, ciekawi świata i w miarę dobrze przygotowani do twardego życia w warunkach górskich.

W trakcie poznawania różnych technik skalnej wspinaczki, mieliśmy możliwość wzajemnego poznania się i przez to zrodziło się w nas przeświadczenie, że w razie jakiejś krytycznej sytuacji jeden drugiemu z pewnością udzieliłby pomocy.

W latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych minionego wieku, wiele polskich wypraw wyruszało na podbój wysokich gór wszystkich kontynentów, ale w szczególności gór azjatyckich, takich jak Hindukusz, Karakorum czy też w pasma Himalajów.

Kiedykolwiek więc dowiadywałem się, że właśnie wyruszała następna z kolei polska wyprawa w wysokie, odległe góry, zawsze zadawałem sobie pytanie, jak to możliwe, że jej uczestnicy byli tymi szczęśliwymi wybrańcami losu i często zapytywałem sam siebie, co ja w przyszłości musiałbym zrobić, aby także kiedyś zostać członkiem którejś z takich ekspedycji. Przecież nie czułem się gorszy od innych, a jednak moje szanse na wyjazd były prawie że zerowe. Wielu początkujących taterników myślało wtedy tak samo jak ja.

Prawdopodobnie ci, którzy wyjeżdżali, byli jeszcze lepsi od nas, niewątpliwie trochę starsi i na pewno bardziej doświadczeni, a także z pewnością byli bardziej zaangażowani w swoich środowiskach tatrzańskich i niewątpliwie dysponujący większą ilością wolnych dni od pracy, oraz z pewnością, posiadali jakieś szczególnie dobre zaplecze finansowe albo też bogatych sponsorów.

Niewątpliwie jednak nie byłem w pełni świadomy, ile osobistego wysiłku musieli włożyć w przygotowania do każdej z tych wypraw, a także ile własnego zaangażowania i własnych pieniędzy musieli w taką wyprawę zainwestować. Zazdrościłem im bardzo, ale jednocześnie ich podziwiałem.

Niejednokrotnie też rozmawiałem z moim przyjacielem Jurkiem i z innymi na temat tych fascynujących ekspedycji. Zawsze to były jednak komentarze i rozmowy na temat wyjazdu innych. Niestety, nie dyskutowaliśmy o nas samych, bo myśmy nadal nigdzie nie wyjeżdżali i nadal co roku pozostawaliśmy w naszych lokalnych górach.

Osobiście to nie oczekiwałem, że zostanę kiedyś wybrany do uczestniczenia w którejś z takich wypraw, w jakieś egzotyczne góry leżące gdzieś poza granicami kraju. Nie dziwiło mnie to, bo w tamtym czasie byłem bardziej zaangażowany w szkolną naukę, a wspinaczkę skalną traktowałem tylko jako letnią albo zimową odskocznię od codziennego życia i jak dotychczas, całkowicie wystarczały mi te moje trochę nierealne, jak na tamte czasy, marzenia o dalekich wyprawach.

Jakoś nie pomyślałem wtedy, że przecież te moje marzenia życiowe mógłbym sam szybko wdrożyć w życie, będąc trochę bardziej przedsiębiorczym i nie oczekiwać, aż kiedykolwiek ktoś mnie kiedyś zauważy. Prawdopodobnie gdyby nie mój przyjaciel Jurek, to te moje marzenia nigdy nie spełniłyby się.

To on właśnie uświadomił naszej grupie, że był on nie tylko marzycielem oczekującym na łaskę albo niełaskę innych, ale pokazał nam, że był on jednocześnie przedsiębiorczym realistą. To on z nas wszystkich miał największą fantazję i wiedział, jak te swoje niezwykłe i wydawałoby się czasami, niemożliwe do realizacji pomysły wdrożyć w życie, nie tracąc czasu na oczekiwanie, aż mu ktoś poda gotowe na stół. To właśnie on jakoś zawsze potrafił się uniezależnić od innych i z łatwością urealniać swoje i innych marzenia.Rozdział 2

Przygotowania do wyprawy

Pewnego dnia otrzymałem od niego kartkę pocztową z propozycją wspólnego zorganizowania naszej własnej wyprawy wysokogórskiej.

Nie, żeby proponował od razu wyjazd w Himalaje. Jurek wymyślił wypad w Pirin, góry leżące na południu Bułgarii, tuż przy granicy z północną Grecją.

Akurat był to dla mnie okres wytężonej nauki w szkole, tak że nie miałem zbyt wiele czasu ani ochoty, aby myśleć wiele miesięcy naprzód, o następnych wakacjach i przygotowywaniu się do nich. W tamtych dniach, do późnych godzin wieczornych przesiadywałem codziennie nad książkami, bo był to akurat okres niekończących się różnego rodzaju sprawdzianów, egzaminów i jednocześnie był to czas na wykańczanie jednych projektów szkolnych, albo na rozpoczynanie nowych.

Odpisałem mu, aby dał mi trochę czasu na podjęcie ostatecznej decyzji, zasłaniając się dużą ilością zajęć szkolnych, bo faktycznie to żadnych innych wymówek nie potrafiłem znaleźć. Jednak wkrótce po wysłaniu do niego kartki pocztowej pomyślałem sobie, że ociągając się, mogę stracić wielką szansę na wyjazd, jeżeli nie podejmę natychmiastowej decyzji jeszcze tego samego dnia. Wiedziałem, że szansa na taki wyjazd może się nieprędko powtórzyć i jedncześnie zacząłem się obawiać, że jeżeli będę zwlekał z odpowiedzią, Jurek łatwo znajdzie kogoś innego na moje miejsce. Jego pomysł na tego rodzaju ekspedycję uznałem za rzeczywiście interesujący i nie chcąc, aby mnie ktoś uprzedził i zajął moje miejsce w grupie wyjazdowej, już następnego dnia wysłałem do niego następną kartkę z potwierdzeniem swojego udziału w proponowanej przez niego wyprawie.

Wyjazd niedaleko, za stosunkowo małe pieniądze i do tego w nieznane nam jeszcze góry. Oczywiście, Pirin to nie Alpy czy też Himalaje, dokąd najczęściej kierowało się wiele mniejszych albo większych wypraw, ale za to były to góry nikomu w tamtym czasie prawie nieznane, a jeżeli chodziło o mnie, to zawsze lubiłem jeździć w miejsca, gdzie niewielu ludzi przede mną bywało.

Był wtedy rok 1973 i niestety, zdobycie ekwipunku górskiego w Polsce nie było wcale takie łatwe. Zwykle wszyscy zainteresowani zaopatrywali się w miastach sąsiedniego NRD. Cena ekwipunku była wysoka i finansowo nie każdy mógł sobie na taki zakup pozwolić.

Toteż, aby być w posiadaniu kompletnego wyposażenia potrzebnego do wspinaczki skalnej, wszyscy z naszej grupy, niezależnie od tego, że uczęszczali do szkoły, to równocześnie gdzieś dorywczo pracowali po kilka albo i więcej godzin tygodniowo. Wszystko, to aby zdobyć fundusze na zakup potrzebnego sprzętu, takiego jak liny, haki skalne czy też karabinki. Była to tylko podstawa koniecznego wyposażenia letniego, bo jeżeli ktoś chciał jeszcze posiadać dodatkowo ekwipunek zimowy, to koszty zwiększały się co najmniej dwukrotnie. Dochodziły do tego jeszcze namioty, śpiwory, plecaki, buty i ubiór. Wszystko to kosztowało dużo pieniędzy. Aby być w posiadaniu tego całego, niezbędnego sprzętu górskiego, trzeba było najpierw te pieniądze gdzieś zarobić.

Znajomi rówieśnicy, widząc, że wydawałem wszystkie swoje zarobione pieniądze na tego rodzaju sprzęt, na który długo i ciężko musiałem pracować, pukali się tylko w czoło. Oni woleli by za takie pieniądze kupić sobie na przykład dobre stereo albo coś jeszcze bardziej ich interesującego. Ja jednak miałem inny niż oni cel w swoim życiu, do którego niezłomnie zdążałem.

Niezależnie od niezbędnego ekwipunku jaki musieliśmy posiadać, równie ważnym było rozpoznanie terenu, w którym zamierzaliśmy prowadzić naszą górską działalność. Było to zadanie trochę bardziej intelektualne, niż gromadzenie ekwipunku górskiego, bo związane z poszukiwaniem potrzebnych materiałów w bibliotekach i rozpytywaniem osób, które mogłyby ewentualnie coś nam powiedzieć na temat gór, w które zamierzaliśmy wkrótce wyjechać.

Po niedługim czasie, wspólnymi siłami, zebraliśmy trochę materiałów na temat tych gór, czyli zostaliśmy posiadaczami niezbyt dokładnej i trochę ogólnikowej mapy Pirinu no i w trakcie naszych dalszych poszukiwań zdobyliśmy trochę wiadomości na temat tych gór, studiując różne podręczniki geograficzne. W sumie dowiedzieliśmy się tylko tyle, że były to góry przypominające trochę Tatry i w miarę dobrze nadające się do wspinaczki górskiej. Były to akurat takie góry, w których mogliśmy się trochę bardziej podszkolić i nabrać dodatkowego doświadczenia, w trochę innym środowisku, niż już dobrze nam znanym, środowisku tatrzańskim.

W Warszawskim Klubie Wysokogórskim, a także w innych klubach na terenie kraju, nikt o tych górach nic nie wiedział, a przynajmniej nie wiedzieli ci, których o nie pytaliśmy. Wielu z nich patrzyło na nas trochę z wysoka i raczej z lekceważeniem, bo byli oni zainteresowani raczej tymi najwyższymi górami, w które mieli kiedyś nadzieję wyjechać i uważali, że im to nawet nie przystoi wybierać się w takie małe „górki” jak Pirin. W sumie, większość z tych, których rozpytywaliśmy, a którzy nas wyraźnie lekceważyli, nigdy nie wyjechało na żadną wyprawę, nawet w takie małe „górki”, w jakie myśmy zamierzali pojechać, bo nikt ich nigdy do uczestnictwa w większej wyprawie nie zaprosił, jeżeli nie mieli doświadczenia w innych górach, jak tylko Tatry. Często ich wygórowane ambicje, bez solidnych podstaw treningowych w ekstremalnych warunkach innych gór, kończyły się, niestety, tylko na marzeniach.

Skoro nikt z zapytywanych przez nas nie miał o tych górach żadnych informacji, to w takim razie postanowiliśmy pojechać w nie sami, wierząc, że zastaniemy je przynajmniej takie same skaliste jak nasze Tatry i wtedy, będąc już tam na miejscu, będziemy mogli zbadać tamten teren dla siebie i dla dobra przyszłych, małych, początkujących wypraw, takich, jaką miała być nasza niewielka pierwsza wyprawa.

Jurek jako pomysłodawca wyprawy, miał zostać "kierownikiem" całej grupy. Była to oczywiście tylko funkcja symboliczna, bo wszyscy z nas, którzy potencjalnie mieli zostać członkami tej wyprawy, musieli dać z siebie maksymum wysiłku, aby nasz projekt wyjazdu mógł zostać w pełni zrealizowany. Przewidywaliśmy, że cała nasza grupa będzie składała się z sześciu osób, czyli z trzech zespołów, a każdy zespół miał składać się z dwóch osób. Jak dotychczas było nas tylko trzech: Jurek, jego dobry przyjaciel i jednocześnie partner z wypraw tatrzańskich Piotrek, i ja. Jurek zadeklarował się dobrać jeszcze jeden zespół, a ja miałem dobrać dla siebie partnera, takiego, którego dobrze znałem i na którym mógłbym w pełni polegać.

Ważnym było także, aby wszyscy uczestnicy wyprawy byli ludźmi wypróbowanymi w górskich warunkach, z dobrym charakterem, z pozytywnym patrzeniem na świat, a przede wszystkim ze zdolnościami do przeciwstawienia się niebezpieczeństwom i niedogodnościom codziennego, twardego życia górskiego. Jednocześnie wszyscy uczestnicy wyprawy musieli także zdawać sobie sprawę z niebezpieczeństw, na jakie niejednokrotnie będą narażeni, podejmując ryzykowną i niebezpieczną wspinaczkę w nieznanych górskich terenach.

Zdecydowałem się wysłać kartkę pocztową do Wojtka, z propozycją jego uczestnictwa w naszej wyprawie. Z Wojtkiem wspinałem się już uprzednio w Tatrach i byłem pewien, że byłby on dobrym członkiem naszej grupy i jednocześnie moim dobrym partnerem do wspinaczki skalnej. Wojtek ucieszył się ogromnie na myśl wspólnego wyjazdu i bez wahania wyraził swoją natychmiastową gotowość. Wkrótce też poznaliśmy imiona dwóch następnych uczestników naszej wyprawy. Mieli to być Andrzej i jego dobra przyjaciółka Ewa, którzy niedawno ukończyli kurs taternicki z zakresu wspinaczki skalnej i według Jurka, mogli być także przydatnymi uczestnikami naszej wyprawy.

Wyjazd całej naszej grupy, miał nastąpić na początku lipca 1974 roku. Zorganizowanie takiego wyjazdu, wbrew pozorom, nie było wcale takie łatwe. Wszyscy mieszkaliśmy w różnych miastach i studiowaliśmy w różnych szkołach. Nikt z nas nie dysponował wtedy bezpośrednim telefonem i niestety, do kontaktowania się pozostawały nam tylko listy. Brak swobodnej komunikacji pomiędzy nami powodował liczne nieporozumienia organizacyjne, które rozpoczęły się już w pierwszych dniach naszych przygotowań. Nawet wtedy, jeszcze na wiele miesięcy przed wyjazdem, te bieżące przeciwności staraliśmy się rozwiązywać tak szybko, jak tylko to było możliwe. Jeszcze kilka dni przed samym wyjazdem napotkaliśmy na problemy związane z kupnem biletów kolejowych.

I tak dla przykładu, cztery dni po kupieniu biletu z Warszawy do Sofii, dowiedziałem się, że samo kupno biletu to nie wszystko i potrzebna mi była jeszcze rezerwacja miejsca w pociągu (tak zwana miejscówka), bez której nie został bym nawet do pociągu wpuszczony i że odpowiedzialna za rezerwację miejsc miała być Ewa, która załatwiła już nam te miejscówki z wyprzedzeniem i bez naszej wiedzy, ale tylko na przejazd z Warszawy do Bukaresztu. Nastąpiły wtedy kłopoty ze zmianą biletu z tego, które wcześniej już wykupiłem do Sofii i musiałem też szybko wysyłać kartkę pocztową do Wojtka, aby i on jak najszybciej zmienił swój bilet tylko na Warszawa-Bukareszt.

Drobne, tego rodzaju problemy, były same w sobie może i niewielkie, jeżeli by patrzeć na każdy z nich z osobna, ale zebrane już razem, kumulowały się i stwarzały jeden wielki problem dla całej grupy. Jednak, w miarę upływu czasu, wszystkie przeciwności towarzyszyszące naszym przygotowaniom, od momentu pomysłu zorganizowania wyprawy, w miarę szybko zostawały przez nas likwidowane, zanim zrodziły się nowe trudności i wyglądało na to, że tuż przed wyjazdem wszyscy byliśmy dobrze przygotowani i gotowi do wyprawy tak kondycyjnie, materiałowo, informacyjnie i finansowo.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: