Sekretne sprawy dziewczyn - ebook
Format ebooka:
EPUB
Format
EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie.
Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu
PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie
jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz
w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire
dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy
wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede
wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach
PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla
EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Pobierz fragment w jednym z dostępnych formatów
Sekretne sprawy dziewczyn - ebook
Kate i Marylin, niegdyś papużki nierozłączki, oddalają się od siebie coraz bardziej. Obydwie są już w gimnazjum i coraz więcej je różni. Marylin jest cheerleaderką, maluje paznokcie, ma fioła na tle swojej fryzury i zrobi wszystko, by zyskać popularność.
Kategoria: | Powieść |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7686-342-9 |
Rozmiar pliku: | 663 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Podziękowania
Autorka dziękuje następującym osobom: Lizzie i Barbarze Dee za ich pracę nad tekstem i entuzjazm wobec projektu; Sujacie Kishnani za jej liczne sugestie; pastorowi Frankowi Venable za inspirację przy kreowaniu postaci powieściowego pastora; Kiley Fitzsimmons za jej cenne uwagi redakcyjne oraz Beth Sue Rose, która znakomicie rozumiejąc historię Kate i Marylin, podsunęła mi niejeden doskonały pomysł.
Autorka chciałaby również wyrazić wdzięczność tym wszystkim, którzy nie przestają w nią wierzyć, nadając tym samym sens jej życiu: Amy Graham, Kathryn i Tomowi Harrisom, Danielle Paul, rodzinie O’Roarków, rodzinie Dowellów, wspaniałym dziewczynom z rodziny Jonikasów, a także, oczywiście i przede wszystkim Cliftonowi, Jackowi i Willowi (oraz Travisowi).Dziewczyna z gitarą
Pewnego dnia, tuż przed końcem wakacji, Kate postanowiła nauczyć się grać na gitarze. I od razu zdała sobie sprawę, że będzie do tego potrzebowała nowych butów. Przez całe dotychczasowe dwunastoletnie życie w zupełności wystarczały jej wszelkiego rodzaju buty sportowe: tenisówki, adidasy, trampki za kostkę, traperki, a nawet korki. Jej mama już dawno pogodziła się z faktem, że kupowanie dla Kate eleganckiego obuwia zwyczajnie mija się z celem. W sytuacjach awaryjnych, takich jak ślub kuzynki Janice w lipcu tego roku, mama po prostu pożyczała buty od koleżanki z pracy, której córka nosiła ten sam rozmiar, co Kate.
Nie można jednak planować muzycznej kariery bez zajęcia określonego stanowiska w kwestii stroju. Co do tego Kate miała absolutną pewność, ponieważ niekiedy zdarzało jej się oglądać MTV2 u Marcie Grossman. Rodzice Kate stanowczo sprzeciwiali się temu, by ich córki przesiadywały przed telewizorem, zwłaszcza jeśli leciało w nim akurat coś ciekawego. Dlatego też Kate, żądna nowości ze świata kultury, musiała odwiedzać koleżankę. Tydzień wcześniej obejrzała u niej wydanie specjalne programu, poświęcone dziewczynom grającym na gitarze. Kate wpatrywała się w ekran olśniona, jakby przypadkiem trafiła do cudownej krainy, w której każdy może robić i mówić, co mu się żywnie podoba, jeśli tylko trzyma w rękach gitarę. Wiedziała od razu, że właśnie odnalazła swoje miejsce na świecie.
Według obserwacji Kate dziewczyny grające na gitarze dzieliły się przynajmniej na dwie grupy. Do pierwszej należały przedstawicielki stylu retro. Z nimi Kate nie miała wiele wspólnego – nie szalała za sukniami z lat pięćdziesiątych, nie mówiąc o makijażu, a buty na koturnach czy szpilki były dla niej czymś zupełnie nie do przyjęcia. Niekiedy próbowała stroić przed lustrem zalotne lub nadąsane minki, lecz wyglądała wtedy, jakby zbierało jej się na wymioty.
Istniała jednakże jeszcze jedna grupa gitarzystek – takich, które nosiły dżinsy i T-shirty oraz, co najważniejsze, naprawdę odjazdowe buty. Niektóre z nich grały na gitarach akustycznych, inne na elektrycznych, miały albo krótkie, nastroszone włosy, albo długie, opadające na twarz. Jednak bez względu na dzielące je różnice, jedno łączyło wszystkie: buty, od których trudno było oderwać wzrok. Wielkie czarne buciory, kowbojki czy glany – ich buty przekazywały otoczeniu jasny komunikat: „nie próbuj ze mną zadzierać” lub „nie obchodzą mnie wasze nudne sprawy, ja jestem cool”.
Kate po prostu musiała sprawić sobie właśnie takie buty.
Dzień przed podjęciem decyzji o nauce gry na gitarze Kate została zaproszona przez swoją przyjaciółkę na imprezę z okazji końca wakacji. Marylin uwielbiała urządzać imprezy. Kate dawno już przestała się temu dziwić, jako że przyjaźniła się z Marylin od przedszkola. Co więcej, udało im się pozostać przyjaciółkami, mimo że Marylin trafiła niedawno do szkolnej drużyny czirliderek i obecnie jej myśli pochłaniały głównie takie problemy, jak ułożenie perfekcyjnej fryzury.
Niestety Marylin uważała również, że pisma dla nastolatek zawierają przepis na idealne życie. Zapewne w którymś z takich pism znalazła radę typu: „Na kilka dni przed rozpoczęciem roku szkolnego zadzwoń do wszystkich swoich najlepszych przyjaciółek i zaproś je do siebie. Spędzicie miło czas, wykonując zabawne breloczki do szkolnych toreb lub plecaków. Będzie to również doskonała okazja, by wymienić się pożytecznymi informacjami. Jaki kolor lakieru do paznokci jest najmodniejszy w tym sezonie? Na pewno któraś z twoich przyjaciółek zna odpowiedź na to pytanie”.
Tak, Marylin wierzyła święcie, że prawie całe życie powinno przypominać fantastyczną zabawę. Nawet rozwód rodziców, co przydarzyło się jej samej, nie musi od razu oznaczać końca świata. Taka sytuacja wymaga od ciebie po prostu odrobiny więcej wysiłku – pamiętaj, błyszczyk do ust potrafi zdziałać cuda! – a znowu poczujesz się jak bohaterka popularnego serialu.
Imprezę przewidziano na całą noc. Co prawda tylko dla dziewczyn, ale w pierwszej części uczestniczyli również chłopcy. Kate nie przepadała za żadnym z nich. Wes Porter czy Robbie Ballard ze szkolnej drużyny piłkarskiej rozmawiali wyłącznie z czirliderkami. Dziewczynom takim jak Kate – piegowatym, o prostych brązowych włosach, a do tego grającym w kosza – z zasady nie poświęcali ani minuty. Niektórym osobnikom, myślała Kate, przydałyby się przymusowe prace społeczne w domach starców lub szpitalach. Gdyby spędzili jakiś czas wśród niedołężnych, pomarszczonych staruszków, nauczyliby się dostrzegać piękno ludzkiej duszy. A to na pewno wyszłoby na dobre komuś takiemu jak Wes czy Robbie.
Dlatego też pierwsze dwie godziny, zanim chłopaki nie opuścili imprezy, Kate spędziła przed telewizorem, oglądając filmy kryminalne w towarzystwie młodszego brata Marylin, Peteya, przyszłego ucznia czwartej klasy. Petey okazał się wyjątkowo dobrym kompanem. Jak na dziewięciolatka doskonale orientował się w niuansach zbrodniczej psychiki. Co chwilę zwracał uwagę Kate na różne rzeczy, jak na przykład lisie spojrzenie bardzo przystojnego bohatera.
– Tak poznajesz winnego. – Skupioną twarz Peteya oświetlała błękitnawa poświata telewizora. – Po oczach. Kiedy ktoś kłamie, zaczyna mrugać. I właśnie w ten sposób się zdradza.
Kate z pewnym wysiłkiem śledziła intrygę. W pokoju, jeśli nie zwracać uwagi na światło padające z ekranu, panowała przytulna ciemność. Gdyby siedziała na własnej kanapie – obok niej pies Max, miska płatków kukurydzianych na kolanach – byłaby bardzo zadowolona, że tak przyjemnie upływa jej ostatni piątkowy wieczór przed rozpoczęciem roku szkolnego.
Niestety, męczyła się na imprezie u Marylin, a w ogródku za domem bawiło się piętnaście osób, które uważały fizyczną atrakcyjność za jedyny powód usprawiedliwiający istnienie. Nikt, ale to zupełnie nikt, nie interesował się Kate. Nic dziwnego, że poczuła się odrzucona. W dodatku przez ludzi, których nawet nie lubiła, co było dość upokarzające. Trudno uznać taki wieczór za udany.
Gdybym tylko miała już gitarę, rozmarzyła się. Co by ją wtedy obchodziła jakaś banda piłkarzy i czirliderek? Wątpiła, żeby dziewczyna, która gra na gitarze, musiała się zmagać z problemem odrzucenia. Taką dziewczynę interesuje jedynie, jak wyrazić swoją osobowość poprzez muzykę. No i, oczywiście, poprzez odpowiednio masywne buty. Na pewno nie zawraca sobie głowy idiotycznymi układami towarzyskimi panującymi w jej szkole. Kate obiecała sobie, że już wkrótce stanie się taką właśnie osobą.
Nazajutrz rano obudziła się wcześnie. Przyjrzała się śpiącym jeszcze chuderlawym czirliderkom, które poprzedniego wieczora potraktowały ją jak powietrze, i zapragnęła czym prędzej wrócić do siebie. Zrezygnowała z przebierania się, bojąc się, że mogłaby kogoś obudzić, i bardzo ostrożnie przeszła pomiędzy śpiworami.
Mieszkała zaledwie trzy domy dalej, po drugiej stronie ulicy, więc jeśli ktoś zobaczyłby ją paradującą w piżamie, na pewno uznałby, że wyszła poszukać Maksa. Zresztą Kate nie przejmowała się zanadto strojem, chciała jedynie w spokoju oddać się rozmyślaniom o gitarze. Już samo myślenie o myśleniu o gitarze poprawiało jej humor.
Zupełnie niespodziewanie, zważywszy na wczesną porę, zauważyła sąsiadkę i koleżankę ze szkoły, Flannery, wyprowadzającą na spacer swojego psa. Zaskoczenie było tym większe, że Flannery zniknęła gdzieś na całe lato. Kate przyjęła już niemal za pewnik, że sąsiadka wyprowadziła się albo w końcu zeszła na złą drogę i uciekła z domu. W poprzednim roku Flannery dołożyła wielu starań, by wszyscy, łącznie z Marylin, zaczęli traktować Kate jak śmieć, po czym nagle odkryła towarzystwo ośmioklasistek i przestała się interesować zarówno Kate, jak i Marylin.
W wyglądzie Flannery zaszły pewne zmiany: miała ostry makijaż oraz intensywnie różowe włosy. Zauważyła Kate i pomachała jej na powitanie.
– Fajna piżamka – zawołała. – Od pierwszego kopa widać twój styl. No po prostu cała ty.
Kate ze zdziwieniem przyjrzała się piżamie. Bluzka bez rękawów i szorty z żółtej bawełny w czerwone truskawki. Jakim cudem ten strój mógł się kojarzyć właśnie z nią? Lub w ogóle z czymkolwiek, może za wyjątkiem ciasta z truskawkami, które przecież w niczym nie przypominało Kate. Chyba nikt ze znanych jej osób nie powiedziałby o niej, że jest „słodka”. I mało prawdopodobne, by użył jakiegokolwiek innego „deserowego” określenia.
– Co tu robisz o tej porze? – spytała Kate, chwilowo niezdolna do wymyślenia ciętej riposty.
Flannery, niestety, nie była ubrana w piżamę. Miała na sobie czarny T-shirt, krótkie dżinsowe spodenki oraz japonki. Paznokcie u stóp pomalowała srebrnym lakierem. Z daleka wyglądała na jakieś dwadzieścia trzy lata.
– Moja mama zagroziła, że jeśli nie zacznę zajmować się Rocko, odda go do schroniska dla starych psów. A tam nie pożyje dłużej niż trzydzieści sekund, bo zaraz go uśpią.
Kate przechyliła głowę i przyglądała się z zaciekawieniem swemu dawnemu wrogowi. Kto by przypuszczał, że Flannery może przejąć się losem psa, szczególnie tak odpychającego, jak Rocko. Zwierzę śliniło się niemiłosiernie, a w dodatku cierpiało na jakąś przewlekłą chorobę oczu.
Flannery podskoczyła lekko, usiadła na masce srebrnej hondy accord (nienależącej do nikogo z jej rodziny) i pociągnęła za smycz. Rocko doczłapał ciężko do samochodu, po czym z wyraźną ulgą klapnął na trawę.
– Wiesz już, kto będzie twoim wychowawcą? – spytała Flannery. Nie czekając na odpowiedź, ciągnęła: – Nam dali Shearer. Słyszałam, że jest strasznie ostra. Jeśli spóźnisz się rano choć o sekundę, na sto procent każe ci zostać po lekcjach.
Kate skrzyżowała ręce na piersiach. Czuła się już zupełnie swobodnie, stojąc na środku chodnika w samej piżamie, pomimo że coraz więcej osób przejeżdżało obok w drodze do pracy lub na siłownię.
– A nam przydzielili pana Stephensa – powiedziała. – Wiesz coś o nim?
– No, jest w porządku – stwierdziła niedbale Flannery, za parę dni zaczynająca ósmą klasę, dzięki czemu najwyraźniej uważała się za ekspertkę w każdym temacie dotyczącym klasy siódmej. – Ciesz się, że nie dali wam Meyersa. To kreatura. Nie mówiąc o tym, że skończony idiota. Pan Stephens uczył mnie algebry. Ciężki przypadek łupieżu, ale poza tym okej.
– Masz chyba na myśli wprowadzenie do algebry? Algebra wchodzi dopiero w ósmej klasie. – Kate udało się powstrzymać ironiczny uśmiech. Cała Flannery, zero jakiegokolwiek pojęcia, jeśli chodzi o szkołę.
Przez krótką chwilę Flannery w skupieniu obgryzała skórkę przy paznokciu.
– Chyba ja wiem lepiej, czego się uczyłam rok temu. Wyobraź sobie, odkryli, że jestem szczególnie uzdolniona matematycznie. Zatkało cię, co?
– Nie bardzo – odparła Kate bez przekonania.
Tego ranka Flannery zaskoczyła ją już dwukrotnie. Po pierwsze, lubiła zwierzęta. Po drugie, okazała się inteligentna. Czy za chwilę wyjdą na jaw jakieś inne, szokujące tajemnice? Na przykład, że przez cały poprzedni rok skrycie marzyła o tym, by zostać najlepszą przyjaciółką Kate? Wziąwszy pod uwagę, jak dużo pracy kosztowało Flannery nastawienie Marylin przeciwko Kate, ile niemiłych rzeczy powiedziała Kate prosto w twarz oraz za jej plecami, a także spisek, w wyniku którego nikt nie rozmawiał z Kate przez trzy tygodnie, wydawało się to wysoce nieprawdopodobne.
Flannery pociągnęła za smycz, zmuszając Rocko do powrotu na chodnik.
– Umieram z głodu – rzuciła. – Wpadniesz do mnie na śniadanie?
No i proszę, trzecia niespodzianka. Tylko co tu było bardziej zaskakujące: samo zaproszenie, czy fakt, że Flannery jada śniadania? Kate nachyliła się, niby w celu wyciągnięcia źdźbła trawy, które wcisnęło się w podeszwę jej buta, lecz przede wszystkim po to, by zyskać trochę czasu na przemyślenie odpowiedzi. W końcu wspólne śniadanie na pewno bardzo zbliża ludzi do siebie, a Kate nie była pewna, czy chce nawiązywać bliższe relacje z Flannery. Sprawa wydawała się dość ryzykowna.
– Mama właśnie smaży naleśniki – zaszczebiotała słodko Flannery. – Nie będziesz mogła się od nich oderwać, zobaczysz.
Kate wzruszyła ramionami.
– No dobrze, chętnie – odparła, nie znajdując dobrego wykrętu.
Cóż, była nawet odpowiednio ubrana na tę okazję. A ponadto w ciągu ostatnich osiemnastu godzin tylko Petey i Flannery potraktowali Kate jak człowieka. Sprawiedliwość wymagała, by to docenić.
Flannery zeskoczyła z auta.
– Świetnie. Mój ojczym prawie w ogóle się nie wydziera przy gościach.
Wspaniale, pomyślała Kate, idąc za Rocko i Flannery. Za chwilę swoją obecnością złagodzi napięcia w patologicznej rodzinie sąsiadów. Właśnie tego rodzaju doświadczeń było jej teraz trzeba.
Siadały już do stołu, kiedy Kate zdała sobie sprawę z pewnej rzeczy. Flannery dotychczas nie zapytała jej, czemu znalazła się na ulicy w samej piżamie o godzinie siódmej rano.
Oczywiście, pewnie mało co może zaskoczyć osobę tak dziwną, jak Flannery, wytłumaczyła sobie zaraz Kate.
Ojczym Flannery w ogóle nie pojawił się na śniadaniu. Przy stole, oprócz Kate, siedzieli: Flannery, jej mama oraz młodsi bracia, Josh i Bennie. Mamę Flannery bardzo ucieszył widok Kate. Nawet za bardzo. Pewnie wyobraża sobie, pomyślała Kate, że ratuję jej córkę przed kryminalną przyszłością.
– Zapomniałam już, że twoja mama jest taka miła – stwierdziła Kate po śniadaniu, kiedy przeniosły się do pokoju Flannery. Minęły wieki od czasu, gdy Kate gościła w nim po raz ostatni. Wiele się zmieniło.
Mniej więcej rok wcześniej w pokoju koleżanki królowały pluszaki oraz wszelkie odcienie różu. Ściany wprawdzie nadal pozostały różowe, ale w dużej części zasłoniły je plakaty zespołów rockowych. Widniejący na zdjęciach muzycy spoglądali na Kate złym wzrokiem, jakby oczekiwali, że intruzka lada moment padnie trupem.
– Mam jest spoko – przyznała Flannery, siedząc na łóżku i kładąc kolejną warstwę srebrnego lakieru na paznokcie u stóp. – Tylko mogłaby znaleźć jakąś pracę. Człowiek chciałby pobyć czasem sam w domu, a ona nigdzie się stąd nie rusza. To trochę denerwujące.
– Moja mama pracuje na pół etatu – wyjaśniła Kate. – Ja nawet lubię, kiedy jest w domu. Piecze wtedy mnóstwo ciast. To właściwie jej drugi etat. Ludzie zamawiają u niej torty weselne i ciasta na przyjęcia. Kiedyś zajmowała się dekorowaniem wystaw sklepowych, ale doszła do wniosku, że większą frajdę sprawia jej pieczenie. A w domu tak smakowicie wtedy pachnie.
– Wiesz, gadasz jak ośmiolatka – stwierdziła Flannery, pochylając się nad stopą, żeby podmuchać na świeżą warstwę lakieru na paznokciach. – Często, kiedy cię słucham, dochodzę do wniosku, że jesteś strasznie dziecinna.
Poprzedniego wieczoru Kate musiała znosić fakt, że wszyscy ją ignorowali, a dzisiejszego ranka spotkały ją obelgi.
Dosyć. Wstała i odwróciła się w stronę drzwi. Chcąc nie chcąc, zerknęła do otwartej na oścież garderoby. Podłoga zawalona była porozrzucanymi w nieładzie butami. Z wieszaków niechlujnie zsuwały się bluzki. A w samym środku bałaganu, oparta o tylną ścianę szafy, stała… gitara elektryczna.
– Grasz na niej? – spytała Kate, zapominając nagle o urażonej dumie.
Czyżby Flannery też należała do elitarnej grupy dziewczyn, które zgłębiły sekret, jak przejść przez życie, grając na gitarze i nie przejmując się niczym?
– Czasami – rzuciła Flannery i podeszła do gitary. – Znam wszystkie chwyty, ale nadal uczę się barowych. Inaczej nie przyjmą mnie do żadnej kapeli.
– Zamierzasz grać w kapeli? – dopytywała się Kate, nagle znajdując wyjaśnienie dla ostrego makijażu koleżanki.
Flannery usiadła na podłodze i ostrożnie oparła gitarę na kolanie.
– Kto wie? Rozważałyśmy ten pomysł z Megan Wood. Jej brat, który gra na perkusji, powiedział, że możemy jej czasem używać. – Dziewczyna spojrzała na Kate. – A co? Ty też byś chciała?
– Tak się zastanawiałam. Chyba chciałabym się nauczyć grać na gitarze. Wydaje mi się, że to może być fajna zabawa.
– I właśnie o to mi chodzi – Flannery z dezaprobatą pokręciła głową. – Mówisz jak ośmiolatka. Granie na gitarze nie jest fajną zabawę, tylko sposobem na życie.
Kate utkwiła wzrok w podłodze.
– Wiem – wyznała cicho. – Ja też tak myślę. Flannery przez chwilę nic nie powiedziała, a potem przyjrzała się Kate.
– Wierzę ci. – Kiwnęła głową i podała Kate gitarę. – Weź. Pożyczam ci ją na kilka dni. Zabierz również wzmacniacz.
Oszołomiona Kate gapiła się przez chwilę na instrument. Potem lewą dłonią objęła gryf, prawą podtrzymała pudło. Sposób, w jaki po raz pierwszy w życiu wzięła w ręce gitarę, wydał jej się zaskakująco naturalny.
– Nie mogę – westchnęła ciężko. – Nie pożycza się tak osobistych rzeczy.
– Bez przesady – żachnęła się Flannery. – Poza tym tata obiecał kupić mi nową.
– Serio? – niedowierzała Kate. – Mówisz poważnie? Mogę ją pożyczyć?
– Nigdy w życiu nie byłam bardziej poważna.
Kate spojrzała na Flannery. Wyglądało na to, że można było jej wierzyć.
Jako dodatek do gitary i wzmacniacza Kate otrzymała również podręcznik do samodzielnej nauki gry na gitarze, który przejrzała strona po stronie w poszukiwaniu czegoś prostego na początek. E-moll zachwyciło ją brzmieniem. Właśnie nad nim pracowała, gdy zadzwoniła Marylin.
– Gdzieś ty zniknęła dziś rano? – spytała od razu przyjaciółka. – Budzę się, a ciebie nie ma. Wiesz, jak się martwiłam?
– I dlatego dzwonisz dopiero teraz? Po obiedzie? – Kate delikatnie uderzyła w struny, z zadowoleniem wsłuchując się w pełen napięcia i smutku dźwięk. Akord e-moll wychodził jej już całkiem nieźle.
– To przez Mazie. Bez przerwy przypalała naleśniki. Śniadanie trwało całą wieczność! A jak włączył się alarm przeciwpożarowy, zapanowało czyste szaleństwo. No i, szczerze mówiąc, dopiero po jedenastej zauważyłam, że cię nie ma.
– Dzięki za szczerość – skomentowała Kate. – Nie masz pojęcia, jak bardzo poprawiłaś moją samoocenę.
Zapadła kłopotliwa cisza. Kate wydawało się, że słyszy przez telefon, jak pracują zwoje mózgowe przyjaciółki. Potem nagle Marylin krzyknęła do słuchawki:
– Ach, oczywiście! Już rozumiem! Masz rację, to okropne z mojej strony, że nie zorientowałam się wcześniej. Wszystko przez ten zamęt i alarm… Pewnie wydawało mi się, że jesteś w łazience.
Przez trzy godziny? – chciała spytać Kate, ale dała spokój. Doświadczenie życiowe podpowiadało jej, że niewielu ludzi przyznałoby się do błędu, jak to właśnie zrobiła Marylin. Taki akt odwagi nie zasługiwał na złośliwy komentarz. Kate postanowiła nie męczyć dłużej przyjaciółki.
– Nieważne – powiedziała, przerzucając strony samouczka w poszukiwaniu innego łatwego akordu. – Miałam ochotę wrócić do domu. I tak, poza tobą, nikogo tam nie znałam.
– Nieprawda! – zaprzeczyła gorliwie Marylin. Znowu ucichła na moment. – Okej, częściowo masz rację. Ale przecież znasz Ashley od przedszkola.
Kate westchnęła ciężko. Marylin jak zwykle bujała w obłokach. Wyobrażała sobie, że czirliderki mogą zadawać się ze zwykłymi ludźmi. Zgadza się, Kate i Ashley były kiedyś koleżankami, ale później Ashley trafiła do drużyny czirliderek. W czwartej klasie wykonały razem model kuli ziemskiej z ciastoliny. Zadanie polegało na wyraźnym zaznaczeniu kolejnych warstw ziemi: brązowa przedstawiała skorupę, żółta płaszcz, pomarańczowa jądro zewnętrzne, a czerwona jądro wewnętrzne. Ponieważ bardzo im zależało na estetycznym wykończeniu modelu, poświęciły temu całe sobotnie popołudnie.
Mama Ashley przyrządziła dla nich przekąski i lemoniadę, a młodszy brat wciąż podkradał im ciastolinę, z której zamierzał ulepić statek kosmiczny z Gwiezdnych wojen.
Kate z przygnębieniem pomyślała, jak bardzo nie cierpi gimnazjum. Dzielisz z jakąś osobą pewną część życia, znasz jej mamę, młodszego brata, wiesz nawet, czego używa się do prania u niej w domu (u Ashley prano w płynie o przyjemnym zapachu, sto razy lepszym od chlorowego zapachu proszku, który kupowała mama Kate), ale niech tylko ta osoba zostanie czirliderką – zapomnij – jakbyście się w ogóle nie znały.
Z Marylin, naturalnie, sprawy przedstawiały się zupełnie inaczej. Zapewne dlatego, że Marylin była osobą wrażliwą. Gdyby ktoś w jej obecności złapał pająka kosarza za jedną z jego długich i cienkich nóg, zawołałaby oburzona: „Nie rób mu krzywdy!” Jakby chodziło o człowieka. Oczywiście, Marylin też przytrafiały się gorsze momenty. W szóstej klasie uległa złemu wpływowi Flannery i przestała się odzywać do Kate. Zmowa milczenia trwała jakiś czas, ale ostatecznie przyjaciółki pogodziły się i wszystko między nimi wróciło do normy, choć na wspomnienie tego okresu Kate nadal przechodzą ciarki po plecach.
Ich przyjaźń przypominała wazon, który spadł ze stołu i rozbił się na kilka kawałków. Wazon później posklejano, ale pęknięcia pozostały widoczne. Według Kate takie pęknięcia tylko wzmacniały prawdziwą przyjaźń. Symbolizowały świadomość, że ludzie nie muszą pasować do siebie pod każdym względem, by tworzyć jedność.
– Co to za hałas? – zainteresowała się Marylin. – Radio?
Kate ćwiczyła właśnie A-dur i nieświadomie robiła to dość głośno, ale trudno było inaczej. A-dur, nieco trudniejszy niż e-moll, brzmiał tak wesoło i optymistycznie. Kojarzył się z piosenką dla dzieci, o wschodzącym słońcu i ptakach, fruwających wysoko ponad drzewami.
– Uczę się grać na gitarze – wyjaśniła Kate. – Fajna zabawa.
– Od kiedy masz gitarę? – spytała Marylin, przy czym ton jej głosu zdradzał całkowity brak przekonania do nowego zajęcia przyjaciółki.
– Od dzisiejszego poranka. Flannery mi pożyczyła. Wstąpiłam do niej po drodze do domu.
– Nadal ma różowe włosy?
– I to jak!
Marylin parsknęła śmiechem.
– Pomyśleć, że się z nią przyjaźniłyśmy.
– To ty się z nią przyjaźniłaś – sprostowała Kate. – Ja na pewno nie. Flannery zachowała się wobec mnie przyzwoicie zaledwie dwa razy w życiu. Dziś był ten drugi.
– Chciałam tylko powiedzieć, że to bardzo dziwna osoba – Marylin zawahała się. – Chyba nie powinnaś pożyczać od niej rzeczy. Przecież nie chcesz, żeby was ze sobą kojarzono. Poza tym, pierwsze słyszę o tej twojej gitarze. Czy to nie jest zajęcie… raczej dla chłopaka?
– Dla dziewczyny też – zaprotestowała Kate. – Wiesz, ile jest sławnych gitarzystek?
– Ale one nie chodzą do siódmej klasy – zauważyła Marylin. – Teraz powinnaś się spotykać ze swoimi koleżankami i przygotowywać do liceum. To czas na szukanie swojego własnego stylu. Tak uważa Mazie. Mówi, że w tym roku naszego własnego stylu będziemy szukać razem.
– Wyjaśnij mi, na czym polega grupowe szukanie swojego własnego stylu?
– To proste! – ożywiła się Marylin i zaczęła opowiadać Kate, że każda z czirliderek zaprenumeruje inne pismo o modzie i pod koniec miesiąca będą wspólnie oglądać te pisma oraz wymieniać się radami dotyczącymi stylu.
Kate uderzyła miękko w a-moll, który ku jej zaskoczeniu okazał się równie łatwy, co e-moll, a nawet równie smutny. Podobało jej się granie na gitarze. Coraz bardziej upewniała się, że będzie w tym dobra.
Jeśli chciała być ze sobą zupełnie szczera – a dlaczego miałaby nie być? – w gruncie rzeczy cieszyło ją, że Marylin nie popiera jej nowego hobby. Oczywiście, to jej najlepsza przyjaciółka, ale przecież nie zgłębiła całej mądrości świata. Jej wybory świadczyły o tym najlepiej. Najpierw czirliderki, potem Mazie Calloway, a teraz jeszcze prenumerata pism o modzie.
Czasem Kate łapała się na myśli, że to raczej ona powinna udzielać rad przyjaciółce. Rzuć drużynę, szukaj przyjaciół wśród ludzi, którzy wierzą w wyższe wartości, nie przejmuj się modą.
Graj na gitarze.
Wyprawa do sklepu po nowe buty okazała się nie lada wyzwaniem dla Kate, a jeszcze większym dla jej mamy.
– Wyjaśnijmy sobie do końca – zaczęła pani Faber, pocierając dłonią czoło, jakby dokuczał jej wyjątkowo nieprzyjemny ból głowy. – Już nie potrzebujesz tenisówek do szkoły. Zamiast nich chcesz to.
Wskazała na parę czarnych, wysoko wiązanych butów. Trochę im wprawdzie brakowało do klasycznych glanów, ale nie tak znowu dużo: były masywne, ciężkie i bez wątpienia powodowały przyjemny hałas w kontakcie z podłożem.
Kate pokiwała głową. O takich właśnie butach marzyła.
– Córeczko, one ważą ponad dwa kilo, wyglądają na strasznie niewygodne i nie pasują do niczego z twoich ubrań.
– Wcale nie muszą pasować – upierała się Kate. – Zresztą dlatego właśnie mi się podobają. Są dokładnym przeciwieństwem wszystkiego, co mam.
Pani Faber nabrała głęboko powietrza, a potem powolutku je wypuściła.
– Zaczęło się, prawda? Weszłaś już w okres dojrzewania. Muszę zachować spokój i nie panikować. Nauczyłam się tego przy twojej siostrze: najważniejsze, kiedy się ma do czynienia z nastolatką, jest zachowanie absolutnego spokoju.
Tracie skończyła piętnaście lat i, według Kate, była okropną kokietką. Miała za sobą krótką karierę czirliderki oraz toaletkę zawaloną lakierami do włosów, maleńkimi słoiczkami i tubkami różnych mazideł, od których wieczka, zakrętki i nasadki poniewierały się po całym domu. Posiadała siedemnaście par butów, lecz ani jednej podobnej do glanów.
– Aleja ich potrzebuję – Kate przekonywała mamę. – Będą częścią mojego nowego wizerunku. Po prostu zaczęłam dbać o wygląd. Zależało ci na tym przecież. Zawsze mnie męczysz, żebym się uczesała.
– Czesanie się, to jedno – tłumaczyła pani Faber łagodnie – a ubieranie się jak zbir, to drugie. Zwłaszcza że zbirem nie jesteś. Co właściwie chciałabyś wyrazić poprzez taki strój, Kate? „Spójrz na mnie krzywo, a spiorę cię na kwaśne jabłko”?
– Mamo – zaczęła Kate, lecz wyłowiła w swoim głosie nieprzyjemnie jęczący ton, podobny do tego, który słyszała w głosie Tracie przez ostatnie trzy lata. Postanowiła zmienić taktykę. Wyprostowała się i stwierdziła zdecydowanie: – Zapłacę połowę ceny. Zostało mi jeszcze trochę pieniędzy z urodzin i to, co zarobiłam w wakacje, wyprowadzając psa Weintersów.
– Naprawdę tak bardzo ci na nich zależy?
Kate przytaknęła.
– Naprawdę.
Pani Faber wzruszyła ramionami. Gestem przywołała sprzedawcę.
– Skoro zamierzasz zapłacić połowę, obawiam się, że nie mam wyjścia. Ale to jedyne buty, poza tymi na wuef, które kupuję ci w tym roku. Zrozumiano?
– Zrozumiano.
Aż do dziś Kate nie mogła pojąć, czemu ludzi cieszą zakupy. Wcześniej nie znosiła chodzenia po sklepach, przymierzania ciuchów, paradowania w nich przed mamą, która zawsze kazała jej się prostować i wciągać brzuch.
Ale teraz plastikowa torba z jaskrawoczerwonym napisem ŚWIAT OBUWIA, dyndająca wesoło na wysokości jej kolan, sprawiała, że Kate czuła się lekko i wyjątkowo. Czyżby para nowych butów faktycznie mogła odmienić czyjeś życie? Kate gotowa była w to uwierzyć.
– Idziemy na coś do picia? – zaproponowała pani Faber. – Zaledwie godzina zakupów, a ja padam już z nóg. Zrobimy sobie małą przerwę, potem odwiedzimy jeszcze jeden sklep, dobrze? Podejrzewam, że na dziś mi wystarczy.
Przeszły do części gastronomicznej, gdzie znalazły wolny stolik. Używając chusteczki, mama usunęła z blatu okruchy oraz mokre plamy. Później poszła kupić napoje. Kate usadowiła się przy stoliku, otworzyła swoją torbę. Chciała zerknąć na nowe buty, poczuć zapach lśniącej skóry.
– Cześć, Kate.
Kate błyskawicznie wyciągnęła rękę z torby, jakby przyłapano ją na próbie kradzieży. Naprzeciw niej, z niezbyt mądrym wyrazem twarzy, stał Andrew O’Shea.
– Nie spodziewałem się spotkać ciebie w centrum handlowym – zaczął. – Sam nie wiem, dlaczego. Na boisku do kosza, jak najbardziej, ale w sklepie z butami – pokazał palcem torbę – już nie bardzo.
Tuż za Andrew stała jakaś dziewczyna. Chuda i blada, o mlecznobiałym odcieniu skóry, przez którą prześwitywały żyłki, przypominające niebieskie linie autostrad na mapie. Miała bardzo jasne włosy, podobnie jak Andrew. Nosiła też podobne do jego okulary.
– Twoja kuzynka? – Kate wskazała głową dziewczynę.
– Becky? – głos Andrew załamał się na literze K, a przy Y już całkiem piszczał. – Nie, Becky jest moją… – z widocznym wysiłkiem szukał odpowiedniego słowa.
– Chodzimy ze sobą – włączyła się dziewczyna. – Poznaliśmy się na basenie.
– Kurczę, pewnie szybko robisz się strzaskana na raka – wyrwało się Kate, zanim zdążyła pomyśleć. – To znaczy – dodała od razu, chcąc zatuszować niemiłą uwagę – twoja skóra wygląda na bardzo wrażliwą na oparzenia.
Dziewczyna zrobiła się czerwona jak burak, lecz mimo to się roześmiała.
– Mój tata lubi żartować, że nie zgubiłabym się nawet podczas śnieżnej zamieci.
Dawno temu Kate i Andrew omal nie zostali parą. Właściwie nawet zostali, na dobę, zanim Kate nie spanikowała i nie wycofała się z tej znajomości. W związku z tym nie bardzo wiedziała, jak zareagować na Becky. Czy powinna ją z miejsca znienawidzić? Ale jak można znienawidzić kogoś, kto jest na tyle miły, żeby nie wziąć ci za złe niegrzecznej uwagi? Do tego potrafi się śmiać z własnego wyglądu.
– Kupiłam buty – zwróciła się Kate do dziewczyny. – Chcesz obejrzeć?
Becky kiwnęła głową i podeszła do stolika. Kate wysunęła górę pudełka z torby, uchyliła wieko. Nie wyjmowała butów. Z niewiadomego powodu nie czuła się gotowa, by zaprezentować je w całej okazałości. Zresztą w ten sposób całkiem dobrze było je widać.
– Aha, ładne – mruknęła Becky, wracając na swoje miejsce obok Andrew.
Nie dało się ukryć, że buty wcale jej się nie spodobały. Co więcej, w ogóle nie zrozumiała, po co Kate je kupiła.
Andrew gwizdnął.
– No, no, odjazdowa glan lady – skomentował. Kate pomyślała z nadzieją, że chociaż on zrozumiał. Lecz zaraz potem Andrew potrząsnął głową z dezaprobatą. – Na pewno odstraszysz w nich wszystkich chłopaków.
Kate wsunęła pudełko z powrotem do torby. Piekły ją policzki.
– I co z tego? Może właśnie chcę ich odstraszać. Andrew podniósł ręce w obronnym geście i cofnął się o parę kroków.
– Chciałem tylko wyrazić opinię, że nie są to najbardziej kobiece buty na świecie. Ale nie szkodzi. Przecież nie zależy ci, żeby wyglądać kobieco.
Kate poczuła ucisk w gardle.
– Dzięki, Andrew. Postaram się wziąć to za komplement.
Andrew cofnął się jeszcze o kilka kroków, odwrócił szybko, a potem on i Becky wtopili się w hałaśliwy tłum.
Kate przycisnęła do piersi torbę z pudełkiem w środku. I bardzo dobrze, że nie była kobieca. Kobiece kobiety to idiotki. Bez przerwy chichoczą z byle powodu i zachwycają się wszystkim, co powie pierwszy lepszy chłopak.
Do tego niektóre z nich mają mlecznobiałą skórę, przez którą widać żyłki, a żyłki nie każdemu się podobają. Na przykład dla Kate to dość obrzydliwe.
Przy stoliku pojawiła się pani Faber z dwoma kubkami napoju, słomkami i papierowymi serwetkami.
– Co ci się stało, Kate? Wyglądasz na zmartwioną.
Kate wpatrywała się w podłogę, po której walały się papierki po słomkach i wyplute gumy do żucia.
– Możemy już wracać do domu? Bardzo się zmęczyłam.
Pani Faber chciała coś powiedzieć, ale w ostatniej chwili zmieniła zdanie.
– Oczywiście, kochanie, idziemy. Ja też jestem wykończona.
Po powrocie do domu Kate od razu poszła do swojego pokoju. Zamknęła za sobą drzwi, wyjęła z szuflady czystą parę skarpet, założyła je. Potem odpakowała nowe buty. Wyglądały wspaniale – takie duże i lśniące. Kate pomyślała, że na swój sposób są bardzo piękne.
Wciągnęła buty. Potem zagrała na gitarze.
Autorka dziękuje następującym osobom: Lizzie i Barbarze Dee za ich pracę nad tekstem i entuzjazm wobec projektu; Sujacie Kishnani za jej liczne sugestie; pastorowi Frankowi Venable za inspirację przy kreowaniu postaci powieściowego pastora; Kiley Fitzsimmons za jej cenne uwagi redakcyjne oraz Beth Sue Rose, która znakomicie rozumiejąc historię Kate i Marylin, podsunęła mi niejeden doskonały pomysł.
Autorka chciałaby również wyrazić wdzięczność tym wszystkim, którzy nie przestają w nią wierzyć, nadając tym samym sens jej życiu: Amy Graham, Kathryn i Tomowi Harrisom, Danielle Paul, rodzinie O’Roarków, rodzinie Dowellów, wspaniałym dziewczynom z rodziny Jonikasów, a także, oczywiście i przede wszystkim Cliftonowi, Jackowi i Willowi (oraz Travisowi).Dziewczyna z gitarą
Pewnego dnia, tuż przed końcem wakacji, Kate postanowiła nauczyć się grać na gitarze. I od razu zdała sobie sprawę, że będzie do tego potrzebowała nowych butów. Przez całe dotychczasowe dwunastoletnie życie w zupełności wystarczały jej wszelkiego rodzaju buty sportowe: tenisówki, adidasy, trampki za kostkę, traperki, a nawet korki. Jej mama już dawno pogodziła się z faktem, że kupowanie dla Kate eleganckiego obuwia zwyczajnie mija się z celem. W sytuacjach awaryjnych, takich jak ślub kuzynki Janice w lipcu tego roku, mama po prostu pożyczała buty od koleżanki z pracy, której córka nosiła ten sam rozmiar, co Kate.
Nie można jednak planować muzycznej kariery bez zajęcia określonego stanowiska w kwestii stroju. Co do tego Kate miała absolutną pewność, ponieważ niekiedy zdarzało jej się oglądać MTV2 u Marcie Grossman. Rodzice Kate stanowczo sprzeciwiali się temu, by ich córki przesiadywały przed telewizorem, zwłaszcza jeśli leciało w nim akurat coś ciekawego. Dlatego też Kate, żądna nowości ze świata kultury, musiała odwiedzać koleżankę. Tydzień wcześniej obejrzała u niej wydanie specjalne programu, poświęcone dziewczynom grającym na gitarze. Kate wpatrywała się w ekran olśniona, jakby przypadkiem trafiła do cudownej krainy, w której każdy może robić i mówić, co mu się żywnie podoba, jeśli tylko trzyma w rękach gitarę. Wiedziała od razu, że właśnie odnalazła swoje miejsce na świecie.
Według obserwacji Kate dziewczyny grające na gitarze dzieliły się przynajmniej na dwie grupy. Do pierwszej należały przedstawicielki stylu retro. Z nimi Kate nie miała wiele wspólnego – nie szalała za sukniami z lat pięćdziesiątych, nie mówiąc o makijażu, a buty na koturnach czy szpilki były dla niej czymś zupełnie nie do przyjęcia. Niekiedy próbowała stroić przed lustrem zalotne lub nadąsane minki, lecz wyglądała wtedy, jakby zbierało jej się na wymioty.
Istniała jednakże jeszcze jedna grupa gitarzystek – takich, które nosiły dżinsy i T-shirty oraz, co najważniejsze, naprawdę odjazdowe buty. Niektóre z nich grały na gitarach akustycznych, inne na elektrycznych, miały albo krótkie, nastroszone włosy, albo długie, opadające na twarz. Jednak bez względu na dzielące je różnice, jedno łączyło wszystkie: buty, od których trudno było oderwać wzrok. Wielkie czarne buciory, kowbojki czy glany – ich buty przekazywały otoczeniu jasny komunikat: „nie próbuj ze mną zadzierać” lub „nie obchodzą mnie wasze nudne sprawy, ja jestem cool”.
Kate po prostu musiała sprawić sobie właśnie takie buty.
Dzień przed podjęciem decyzji o nauce gry na gitarze Kate została zaproszona przez swoją przyjaciółkę na imprezę z okazji końca wakacji. Marylin uwielbiała urządzać imprezy. Kate dawno już przestała się temu dziwić, jako że przyjaźniła się z Marylin od przedszkola. Co więcej, udało im się pozostać przyjaciółkami, mimo że Marylin trafiła niedawno do szkolnej drużyny czirliderek i obecnie jej myśli pochłaniały głównie takie problemy, jak ułożenie perfekcyjnej fryzury.
Niestety Marylin uważała również, że pisma dla nastolatek zawierają przepis na idealne życie. Zapewne w którymś z takich pism znalazła radę typu: „Na kilka dni przed rozpoczęciem roku szkolnego zadzwoń do wszystkich swoich najlepszych przyjaciółek i zaproś je do siebie. Spędzicie miło czas, wykonując zabawne breloczki do szkolnych toreb lub plecaków. Będzie to również doskonała okazja, by wymienić się pożytecznymi informacjami. Jaki kolor lakieru do paznokci jest najmodniejszy w tym sezonie? Na pewno któraś z twoich przyjaciółek zna odpowiedź na to pytanie”.
Tak, Marylin wierzyła święcie, że prawie całe życie powinno przypominać fantastyczną zabawę. Nawet rozwód rodziców, co przydarzyło się jej samej, nie musi od razu oznaczać końca świata. Taka sytuacja wymaga od ciebie po prostu odrobiny więcej wysiłku – pamiętaj, błyszczyk do ust potrafi zdziałać cuda! – a znowu poczujesz się jak bohaterka popularnego serialu.
Imprezę przewidziano na całą noc. Co prawda tylko dla dziewczyn, ale w pierwszej części uczestniczyli również chłopcy. Kate nie przepadała za żadnym z nich. Wes Porter czy Robbie Ballard ze szkolnej drużyny piłkarskiej rozmawiali wyłącznie z czirliderkami. Dziewczynom takim jak Kate – piegowatym, o prostych brązowych włosach, a do tego grającym w kosza – z zasady nie poświęcali ani minuty. Niektórym osobnikom, myślała Kate, przydałyby się przymusowe prace społeczne w domach starców lub szpitalach. Gdyby spędzili jakiś czas wśród niedołężnych, pomarszczonych staruszków, nauczyliby się dostrzegać piękno ludzkiej duszy. A to na pewno wyszłoby na dobre komuś takiemu jak Wes czy Robbie.
Dlatego też pierwsze dwie godziny, zanim chłopaki nie opuścili imprezy, Kate spędziła przed telewizorem, oglądając filmy kryminalne w towarzystwie młodszego brata Marylin, Peteya, przyszłego ucznia czwartej klasy. Petey okazał się wyjątkowo dobrym kompanem. Jak na dziewięciolatka doskonale orientował się w niuansach zbrodniczej psychiki. Co chwilę zwracał uwagę Kate na różne rzeczy, jak na przykład lisie spojrzenie bardzo przystojnego bohatera.
– Tak poznajesz winnego. – Skupioną twarz Peteya oświetlała błękitnawa poświata telewizora. – Po oczach. Kiedy ktoś kłamie, zaczyna mrugać. I właśnie w ten sposób się zdradza.
Kate z pewnym wysiłkiem śledziła intrygę. W pokoju, jeśli nie zwracać uwagi na światło padające z ekranu, panowała przytulna ciemność. Gdyby siedziała na własnej kanapie – obok niej pies Max, miska płatków kukurydzianych na kolanach – byłaby bardzo zadowolona, że tak przyjemnie upływa jej ostatni piątkowy wieczór przed rozpoczęciem roku szkolnego.
Niestety, męczyła się na imprezie u Marylin, a w ogródku za domem bawiło się piętnaście osób, które uważały fizyczną atrakcyjność za jedyny powód usprawiedliwiający istnienie. Nikt, ale to zupełnie nikt, nie interesował się Kate. Nic dziwnego, że poczuła się odrzucona. W dodatku przez ludzi, których nawet nie lubiła, co było dość upokarzające. Trudno uznać taki wieczór za udany.
Gdybym tylko miała już gitarę, rozmarzyła się. Co by ją wtedy obchodziła jakaś banda piłkarzy i czirliderek? Wątpiła, żeby dziewczyna, która gra na gitarze, musiała się zmagać z problemem odrzucenia. Taką dziewczynę interesuje jedynie, jak wyrazić swoją osobowość poprzez muzykę. No i, oczywiście, poprzez odpowiednio masywne buty. Na pewno nie zawraca sobie głowy idiotycznymi układami towarzyskimi panującymi w jej szkole. Kate obiecała sobie, że już wkrótce stanie się taką właśnie osobą.
Nazajutrz rano obudziła się wcześnie. Przyjrzała się śpiącym jeszcze chuderlawym czirliderkom, które poprzedniego wieczora potraktowały ją jak powietrze, i zapragnęła czym prędzej wrócić do siebie. Zrezygnowała z przebierania się, bojąc się, że mogłaby kogoś obudzić, i bardzo ostrożnie przeszła pomiędzy śpiworami.
Mieszkała zaledwie trzy domy dalej, po drugiej stronie ulicy, więc jeśli ktoś zobaczyłby ją paradującą w piżamie, na pewno uznałby, że wyszła poszukać Maksa. Zresztą Kate nie przejmowała się zanadto strojem, chciała jedynie w spokoju oddać się rozmyślaniom o gitarze. Już samo myślenie o myśleniu o gitarze poprawiało jej humor.
Zupełnie niespodziewanie, zważywszy na wczesną porę, zauważyła sąsiadkę i koleżankę ze szkoły, Flannery, wyprowadzającą na spacer swojego psa. Zaskoczenie było tym większe, że Flannery zniknęła gdzieś na całe lato. Kate przyjęła już niemal za pewnik, że sąsiadka wyprowadziła się albo w końcu zeszła na złą drogę i uciekła z domu. W poprzednim roku Flannery dołożyła wielu starań, by wszyscy, łącznie z Marylin, zaczęli traktować Kate jak śmieć, po czym nagle odkryła towarzystwo ośmioklasistek i przestała się interesować zarówno Kate, jak i Marylin.
W wyglądzie Flannery zaszły pewne zmiany: miała ostry makijaż oraz intensywnie różowe włosy. Zauważyła Kate i pomachała jej na powitanie.
– Fajna piżamka – zawołała. – Od pierwszego kopa widać twój styl. No po prostu cała ty.
Kate ze zdziwieniem przyjrzała się piżamie. Bluzka bez rękawów i szorty z żółtej bawełny w czerwone truskawki. Jakim cudem ten strój mógł się kojarzyć właśnie z nią? Lub w ogóle z czymkolwiek, może za wyjątkiem ciasta z truskawkami, które przecież w niczym nie przypominało Kate. Chyba nikt ze znanych jej osób nie powiedziałby o niej, że jest „słodka”. I mało prawdopodobne, by użył jakiegokolwiek innego „deserowego” określenia.
– Co tu robisz o tej porze? – spytała Kate, chwilowo niezdolna do wymyślenia ciętej riposty.
Flannery, niestety, nie była ubrana w piżamę. Miała na sobie czarny T-shirt, krótkie dżinsowe spodenki oraz japonki. Paznokcie u stóp pomalowała srebrnym lakierem. Z daleka wyglądała na jakieś dwadzieścia trzy lata.
– Moja mama zagroziła, że jeśli nie zacznę zajmować się Rocko, odda go do schroniska dla starych psów. A tam nie pożyje dłużej niż trzydzieści sekund, bo zaraz go uśpią.
Kate przechyliła głowę i przyglądała się z zaciekawieniem swemu dawnemu wrogowi. Kto by przypuszczał, że Flannery może przejąć się losem psa, szczególnie tak odpychającego, jak Rocko. Zwierzę śliniło się niemiłosiernie, a w dodatku cierpiało na jakąś przewlekłą chorobę oczu.
Flannery podskoczyła lekko, usiadła na masce srebrnej hondy accord (nienależącej do nikogo z jej rodziny) i pociągnęła za smycz. Rocko doczłapał ciężko do samochodu, po czym z wyraźną ulgą klapnął na trawę.
– Wiesz już, kto będzie twoim wychowawcą? – spytała Flannery. Nie czekając na odpowiedź, ciągnęła: – Nam dali Shearer. Słyszałam, że jest strasznie ostra. Jeśli spóźnisz się rano choć o sekundę, na sto procent każe ci zostać po lekcjach.
Kate skrzyżowała ręce na piersiach. Czuła się już zupełnie swobodnie, stojąc na środku chodnika w samej piżamie, pomimo że coraz więcej osób przejeżdżało obok w drodze do pracy lub na siłownię.
– A nam przydzielili pana Stephensa – powiedziała. – Wiesz coś o nim?
– No, jest w porządku – stwierdziła niedbale Flannery, za parę dni zaczynająca ósmą klasę, dzięki czemu najwyraźniej uważała się za ekspertkę w każdym temacie dotyczącym klasy siódmej. – Ciesz się, że nie dali wam Meyersa. To kreatura. Nie mówiąc o tym, że skończony idiota. Pan Stephens uczył mnie algebry. Ciężki przypadek łupieżu, ale poza tym okej.
– Masz chyba na myśli wprowadzenie do algebry? Algebra wchodzi dopiero w ósmej klasie. – Kate udało się powstrzymać ironiczny uśmiech. Cała Flannery, zero jakiegokolwiek pojęcia, jeśli chodzi o szkołę.
Przez krótką chwilę Flannery w skupieniu obgryzała skórkę przy paznokciu.
– Chyba ja wiem lepiej, czego się uczyłam rok temu. Wyobraź sobie, odkryli, że jestem szczególnie uzdolniona matematycznie. Zatkało cię, co?
– Nie bardzo – odparła Kate bez przekonania.
Tego ranka Flannery zaskoczyła ją już dwukrotnie. Po pierwsze, lubiła zwierzęta. Po drugie, okazała się inteligentna. Czy za chwilę wyjdą na jaw jakieś inne, szokujące tajemnice? Na przykład, że przez cały poprzedni rok skrycie marzyła o tym, by zostać najlepszą przyjaciółką Kate? Wziąwszy pod uwagę, jak dużo pracy kosztowało Flannery nastawienie Marylin przeciwko Kate, ile niemiłych rzeczy powiedziała Kate prosto w twarz oraz za jej plecami, a także spisek, w wyniku którego nikt nie rozmawiał z Kate przez trzy tygodnie, wydawało się to wysoce nieprawdopodobne.
Flannery pociągnęła za smycz, zmuszając Rocko do powrotu na chodnik.
– Umieram z głodu – rzuciła. – Wpadniesz do mnie na śniadanie?
No i proszę, trzecia niespodzianka. Tylko co tu było bardziej zaskakujące: samo zaproszenie, czy fakt, że Flannery jada śniadania? Kate nachyliła się, niby w celu wyciągnięcia źdźbła trawy, które wcisnęło się w podeszwę jej buta, lecz przede wszystkim po to, by zyskać trochę czasu na przemyślenie odpowiedzi. W końcu wspólne śniadanie na pewno bardzo zbliża ludzi do siebie, a Kate nie była pewna, czy chce nawiązywać bliższe relacje z Flannery. Sprawa wydawała się dość ryzykowna.
– Mama właśnie smaży naleśniki – zaszczebiotała słodko Flannery. – Nie będziesz mogła się od nich oderwać, zobaczysz.
Kate wzruszyła ramionami.
– No dobrze, chętnie – odparła, nie znajdując dobrego wykrętu.
Cóż, była nawet odpowiednio ubrana na tę okazję. A ponadto w ciągu ostatnich osiemnastu godzin tylko Petey i Flannery potraktowali Kate jak człowieka. Sprawiedliwość wymagała, by to docenić.
Flannery zeskoczyła z auta.
– Świetnie. Mój ojczym prawie w ogóle się nie wydziera przy gościach.
Wspaniale, pomyślała Kate, idąc za Rocko i Flannery. Za chwilę swoją obecnością złagodzi napięcia w patologicznej rodzinie sąsiadów. Właśnie tego rodzaju doświadczeń było jej teraz trzeba.
Siadały już do stołu, kiedy Kate zdała sobie sprawę z pewnej rzeczy. Flannery dotychczas nie zapytała jej, czemu znalazła się na ulicy w samej piżamie o godzinie siódmej rano.
Oczywiście, pewnie mało co może zaskoczyć osobę tak dziwną, jak Flannery, wytłumaczyła sobie zaraz Kate.
Ojczym Flannery w ogóle nie pojawił się na śniadaniu. Przy stole, oprócz Kate, siedzieli: Flannery, jej mama oraz młodsi bracia, Josh i Bennie. Mamę Flannery bardzo ucieszył widok Kate. Nawet za bardzo. Pewnie wyobraża sobie, pomyślała Kate, że ratuję jej córkę przed kryminalną przyszłością.
– Zapomniałam już, że twoja mama jest taka miła – stwierdziła Kate po śniadaniu, kiedy przeniosły się do pokoju Flannery. Minęły wieki od czasu, gdy Kate gościła w nim po raz ostatni. Wiele się zmieniło.
Mniej więcej rok wcześniej w pokoju koleżanki królowały pluszaki oraz wszelkie odcienie różu. Ściany wprawdzie nadal pozostały różowe, ale w dużej części zasłoniły je plakaty zespołów rockowych. Widniejący na zdjęciach muzycy spoglądali na Kate złym wzrokiem, jakby oczekiwali, że intruzka lada moment padnie trupem.
– Mam jest spoko – przyznała Flannery, siedząc na łóżku i kładąc kolejną warstwę srebrnego lakieru na paznokcie u stóp. – Tylko mogłaby znaleźć jakąś pracę. Człowiek chciałby pobyć czasem sam w domu, a ona nigdzie się stąd nie rusza. To trochę denerwujące.
– Moja mama pracuje na pół etatu – wyjaśniła Kate. – Ja nawet lubię, kiedy jest w domu. Piecze wtedy mnóstwo ciast. To właściwie jej drugi etat. Ludzie zamawiają u niej torty weselne i ciasta na przyjęcia. Kiedyś zajmowała się dekorowaniem wystaw sklepowych, ale doszła do wniosku, że większą frajdę sprawia jej pieczenie. A w domu tak smakowicie wtedy pachnie.
– Wiesz, gadasz jak ośmiolatka – stwierdziła Flannery, pochylając się nad stopą, żeby podmuchać na świeżą warstwę lakieru na paznokciach. – Często, kiedy cię słucham, dochodzę do wniosku, że jesteś strasznie dziecinna.
Poprzedniego wieczoru Kate musiała znosić fakt, że wszyscy ją ignorowali, a dzisiejszego ranka spotkały ją obelgi.
Dosyć. Wstała i odwróciła się w stronę drzwi. Chcąc nie chcąc, zerknęła do otwartej na oścież garderoby. Podłoga zawalona była porozrzucanymi w nieładzie butami. Z wieszaków niechlujnie zsuwały się bluzki. A w samym środku bałaganu, oparta o tylną ścianę szafy, stała… gitara elektryczna.
– Grasz na niej? – spytała Kate, zapominając nagle o urażonej dumie.
Czyżby Flannery też należała do elitarnej grupy dziewczyn, które zgłębiły sekret, jak przejść przez życie, grając na gitarze i nie przejmując się niczym?
– Czasami – rzuciła Flannery i podeszła do gitary. – Znam wszystkie chwyty, ale nadal uczę się barowych. Inaczej nie przyjmą mnie do żadnej kapeli.
– Zamierzasz grać w kapeli? – dopytywała się Kate, nagle znajdując wyjaśnienie dla ostrego makijażu koleżanki.
Flannery usiadła na podłodze i ostrożnie oparła gitarę na kolanie.
– Kto wie? Rozważałyśmy ten pomysł z Megan Wood. Jej brat, który gra na perkusji, powiedział, że możemy jej czasem używać. – Dziewczyna spojrzała na Kate. – A co? Ty też byś chciała?
– Tak się zastanawiałam. Chyba chciałabym się nauczyć grać na gitarze. Wydaje mi się, że to może być fajna zabawa.
– I właśnie o to mi chodzi – Flannery z dezaprobatą pokręciła głową. – Mówisz jak ośmiolatka. Granie na gitarze nie jest fajną zabawę, tylko sposobem na życie.
Kate utkwiła wzrok w podłodze.
– Wiem – wyznała cicho. – Ja też tak myślę. Flannery przez chwilę nic nie powiedziała, a potem przyjrzała się Kate.
– Wierzę ci. – Kiwnęła głową i podała Kate gitarę. – Weź. Pożyczam ci ją na kilka dni. Zabierz również wzmacniacz.
Oszołomiona Kate gapiła się przez chwilę na instrument. Potem lewą dłonią objęła gryf, prawą podtrzymała pudło. Sposób, w jaki po raz pierwszy w życiu wzięła w ręce gitarę, wydał jej się zaskakująco naturalny.
– Nie mogę – westchnęła ciężko. – Nie pożycza się tak osobistych rzeczy.
– Bez przesady – żachnęła się Flannery. – Poza tym tata obiecał kupić mi nową.
– Serio? – niedowierzała Kate. – Mówisz poważnie? Mogę ją pożyczyć?
– Nigdy w życiu nie byłam bardziej poważna.
Kate spojrzała na Flannery. Wyglądało na to, że można było jej wierzyć.
Jako dodatek do gitary i wzmacniacza Kate otrzymała również podręcznik do samodzielnej nauki gry na gitarze, który przejrzała strona po stronie w poszukiwaniu czegoś prostego na początek. E-moll zachwyciło ją brzmieniem. Właśnie nad nim pracowała, gdy zadzwoniła Marylin.
– Gdzieś ty zniknęła dziś rano? – spytała od razu przyjaciółka. – Budzę się, a ciebie nie ma. Wiesz, jak się martwiłam?
– I dlatego dzwonisz dopiero teraz? Po obiedzie? – Kate delikatnie uderzyła w struny, z zadowoleniem wsłuchując się w pełen napięcia i smutku dźwięk. Akord e-moll wychodził jej już całkiem nieźle.
– To przez Mazie. Bez przerwy przypalała naleśniki. Śniadanie trwało całą wieczność! A jak włączył się alarm przeciwpożarowy, zapanowało czyste szaleństwo. No i, szczerze mówiąc, dopiero po jedenastej zauważyłam, że cię nie ma.
– Dzięki za szczerość – skomentowała Kate. – Nie masz pojęcia, jak bardzo poprawiłaś moją samoocenę.
Zapadła kłopotliwa cisza. Kate wydawało się, że słyszy przez telefon, jak pracują zwoje mózgowe przyjaciółki. Potem nagle Marylin krzyknęła do słuchawki:
– Ach, oczywiście! Już rozumiem! Masz rację, to okropne z mojej strony, że nie zorientowałam się wcześniej. Wszystko przez ten zamęt i alarm… Pewnie wydawało mi się, że jesteś w łazience.
Przez trzy godziny? – chciała spytać Kate, ale dała spokój. Doświadczenie życiowe podpowiadało jej, że niewielu ludzi przyznałoby się do błędu, jak to właśnie zrobiła Marylin. Taki akt odwagi nie zasługiwał na złośliwy komentarz. Kate postanowiła nie męczyć dłużej przyjaciółki.
– Nieważne – powiedziała, przerzucając strony samouczka w poszukiwaniu innego łatwego akordu. – Miałam ochotę wrócić do domu. I tak, poza tobą, nikogo tam nie znałam.
– Nieprawda! – zaprzeczyła gorliwie Marylin. Znowu ucichła na moment. – Okej, częściowo masz rację. Ale przecież znasz Ashley od przedszkola.
Kate westchnęła ciężko. Marylin jak zwykle bujała w obłokach. Wyobrażała sobie, że czirliderki mogą zadawać się ze zwykłymi ludźmi. Zgadza się, Kate i Ashley były kiedyś koleżankami, ale później Ashley trafiła do drużyny czirliderek. W czwartej klasie wykonały razem model kuli ziemskiej z ciastoliny. Zadanie polegało na wyraźnym zaznaczeniu kolejnych warstw ziemi: brązowa przedstawiała skorupę, żółta płaszcz, pomarańczowa jądro zewnętrzne, a czerwona jądro wewnętrzne. Ponieważ bardzo im zależało na estetycznym wykończeniu modelu, poświęciły temu całe sobotnie popołudnie.
Mama Ashley przyrządziła dla nich przekąski i lemoniadę, a młodszy brat wciąż podkradał im ciastolinę, z której zamierzał ulepić statek kosmiczny z Gwiezdnych wojen.
Kate z przygnębieniem pomyślała, jak bardzo nie cierpi gimnazjum. Dzielisz z jakąś osobą pewną część życia, znasz jej mamę, młodszego brata, wiesz nawet, czego używa się do prania u niej w domu (u Ashley prano w płynie o przyjemnym zapachu, sto razy lepszym od chlorowego zapachu proszku, który kupowała mama Kate), ale niech tylko ta osoba zostanie czirliderką – zapomnij – jakbyście się w ogóle nie znały.
Z Marylin, naturalnie, sprawy przedstawiały się zupełnie inaczej. Zapewne dlatego, że Marylin była osobą wrażliwą. Gdyby ktoś w jej obecności złapał pająka kosarza za jedną z jego długich i cienkich nóg, zawołałaby oburzona: „Nie rób mu krzywdy!” Jakby chodziło o człowieka. Oczywiście, Marylin też przytrafiały się gorsze momenty. W szóstej klasie uległa złemu wpływowi Flannery i przestała się odzywać do Kate. Zmowa milczenia trwała jakiś czas, ale ostatecznie przyjaciółki pogodziły się i wszystko między nimi wróciło do normy, choć na wspomnienie tego okresu Kate nadal przechodzą ciarki po plecach.
Ich przyjaźń przypominała wazon, który spadł ze stołu i rozbił się na kilka kawałków. Wazon później posklejano, ale pęknięcia pozostały widoczne. Według Kate takie pęknięcia tylko wzmacniały prawdziwą przyjaźń. Symbolizowały świadomość, że ludzie nie muszą pasować do siebie pod każdym względem, by tworzyć jedność.
– Co to za hałas? – zainteresowała się Marylin. – Radio?
Kate ćwiczyła właśnie A-dur i nieświadomie robiła to dość głośno, ale trudno było inaczej. A-dur, nieco trudniejszy niż e-moll, brzmiał tak wesoło i optymistycznie. Kojarzył się z piosenką dla dzieci, o wschodzącym słońcu i ptakach, fruwających wysoko ponad drzewami.
– Uczę się grać na gitarze – wyjaśniła Kate. – Fajna zabawa.
– Od kiedy masz gitarę? – spytała Marylin, przy czym ton jej głosu zdradzał całkowity brak przekonania do nowego zajęcia przyjaciółki.
– Od dzisiejszego poranka. Flannery mi pożyczyła. Wstąpiłam do niej po drodze do domu.
– Nadal ma różowe włosy?
– I to jak!
Marylin parsknęła śmiechem.
– Pomyśleć, że się z nią przyjaźniłyśmy.
– To ty się z nią przyjaźniłaś – sprostowała Kate. – Ja na pewno nie. Flannery zachowała się wobec mnie przyzwoicie zaledwie dwa razy w życiu. Dziś był ten drugi.
– Chciałam tylko powiedzieć, że to bardzo dziwna osoba – Marylin zawahała się. – Chyba nie powinnaś pożyczać od niej rzeczy. Przecież nie chcesz, żeby was ze sobą kojarzono. Poza tym, pierwsze słyszę o tej twojej gitarze. Czy to nie jest zajęcie… raczej dla chłopaka?
– Dla dziewczyny też – zaprotestowała Kate. – Wiesz, ile jest sławnych gitarzystek?
– Ale one nie chodzą do siódmej klasy – zauważyła Marylin. – Teraz powinnaś się spotykać ze swoimi koleżankami i przygotowywać do liceum. To czas na szukanie swojego własnego stylu. Tak uważa Mazie. Mówi, że w tym roku naszego własnego stylu będziemy szukać razem.
– Wyjaśnij mi, na czym polega grupowe szukanie swojego własnego stylu?
– To proste! – ożywiła się Marylin i zaczęła opowiadać Kate, że każda z czirliderek zaprenumeruje inne pismo o modzie i pod koniec miesiąca będą wspólnie oglądać te pisma oraz wymieniać się radami dotyczącymi stylu.
Kate uderzyła miękko w a-moll, który ku jej zaskoczeniu okazał się równie łatwy, co e-moll, a nawet równie smutny. Podobało jej się granie na gitarze. Coraz bardziej upewniała się, że będzie w tym dobra.
Jeśli chciała być ze sobą zupełnie szczera – a dlaczego miałaby nie być? – w gruncie rzeczy cieszyło ją, że Marylin nie popiera jej nowego hobby. Oczywiście, to jej najlepsza przyjaciółka, ale przecież nie zgłębiła całej mądrości świata. Jej wybory świadczyły o tym najlepiej. Najpierw czirliderki, potem Mazie Calloway, a teraz jeszcze prenumerata pism o modzie.
Czasem Kate łapała się na myśli, że to raczej ona powinna udzielać rad przyjaciółce. Rzuć drużynę, szukaj przyjaciół wśród ludzi, którzy wierzą w wyższe wartości, nie przejmuj się modą.
Graj na gitarze.
Wyprawa do sklepu po nowe buty okazała się nie lada wyzwaniem dla Kate, a jeszcze większym dla jej mamy.
– Wyjaśnijmy sobie do końca – zaczęła pani Faber, pocierając dłonią czoło, jakby dokuczał jej wyjątkowo nieprzyjemny ból głowy. – Już nie potrzebujesz tenisówek do szkoły. Zamiast nich chcesz to.
Wskazała na parę czarnych, wysoko wiązanych butów. Trochę im wprawdzie brakowało do klasycznych glanów, ale nie tak znowu dużo: były masywne, ciężkie i bez wątpienia powodowały przyjemny hałas w kontakcie z podłożem.
Kate pokiwała głową. O takich właśnie butach marzyła.
– Córeczko, one ważą ponad dwa kilo, wyglądają na strasznie niewygodne i nie pasują do niczego z twoich ubrań.
– Wcale nie muszą pasować – upierała się Kate. – Zresztą dlatego właśnie mi się podobają. Są dokładnym przeciwieństwem wszystkiego, co mam.
Pani Faber nabrała głęboko powietrza, a potem powolutku je wypuściła.
– Zaczęło się, prawda? Weszłaś już w okres dojrzewania. Muszę zachować spokój i nie panikować. Nauczyłam się tego przy twojej siostrze: najważniejsze, kiedy się ma do czynienia z nastolatką, jest zachowanie absolutnego spokoju.
Tracie skończyła piętnaście lat i, według Kate, była okropną kokietką. Miała za sobą krótką karierę czirliderki oraz toaletkę zawaloną lakierami do włosów, maleńkimi słoiczkami i tubkami różnych mazideł, od których wieczka, zakrętki i nasadki poniewierały się po całym domu. Posiadała siedemnaście par butów, lecz ani jednej podobnej do glanów.
– Aleja ich potrzebuję – Kate przekonywała mamę. – Będą częścią mojego nowego wizerunku. Po prostu zaczęłam dbać o wygląd. Zależało ci na tym przecież. Zawsze mnie męczysz, żebym się uczesała.
– Czesanie się, to jedno – tłumaczyła pani Faber łagodnie – a ubieranie się jak zbir, to drugie. Zwłaszcza że zbirem nie jesteś. Co właściwie chciałabyś wyrazić poprzez taki strój, Kate? „Spójrz na mnie krzywo, a spiorę cię na kwaśne jabłko”?
– Mamo – zaczęła Kate, lecz wyłowiła w swoim głosie nieprzyjemnie jęczący ton, podobny do tego, który słyszała w głosie Tracie przez ostatnie trzy lata. Postanowiła zmienić taktykę. Wyprostowała się i stwierdziła zdecydowanie: – Zapłacę połowę ceny. Zostało mi jeszcze trochę pieniędzy z urodzin i to, co zarobiłam w wakacje, wyprowadzając psa Weintersów.
– Naprawdę tak bardzo ci na nich zależy?
Kate przytaknęła.
– Naprawdę.
Pani Faber wzruszyła ramionami. Gestem przywołała sprzedawcę.
– Skoro zamierzasz zapłacić połowę, obawiam się, że nie mam wyjścia. Ale to jedyne buty, poza tymi na wuef, które kupuję ci w tym roku. Zrozumiano?
– Zrozumiano.
Aż do dziś Kate nie mogła pojąć, czemu ludzi cieszą zakupy. Wcześniej nie znosiła chodzenia po sklepach, przymierzania ciuchów, paradowania w nich przed mamą, która zawsze kazała jej się prostować i wciągać brzuch.
Ale teraz plastikowa torba z jaskrawoczerwonym napisem ŚWIAT OBUWIA, dyndająca wesoło na wysokości jej kolan, sprawiała, że Kate czuła się lekko i wyjątkowo. Czyżby para nowych butów faktycznie mogła odmienić czyjeś życie? Kate gotowa była w to uwierzyć.
– Idziemy na coś do picia? – zaproponowała pani Faber. – Zaledwie godzina zakupów, a ja padam już z nóg. Zrobimy sobie małą przerwę, potem odwiedzimy jeszcze jeden sklep, dobrze? Podejrzewam, że na dziś mi wystarczy.
Przeszły do części gastronomicznej, gdzie znalazły wolny stolik. Używając chusteczki, mama usunęła z blatu okruchy oraz mokre plamy. Później poszła kupić napoje. Kate usadowiła się przy stoliku, otworzyła swoją torbę. Chciała zerknąć na nowe buty, poczuć zapach lśniącej skóry.
– Cześć, Kate.
Kate błyskawicznie wyciągnęła rękę z torby, jakby przyłapano ją na próbie kradzieży. Naprzeciw niej, z niezbyt mądrym wyrazem twarzy, stał Andrew O’Shea.
– Nie spodziewałem się spotkać ciebie w centrum handlowym – zaczął. – Sam nie wiem, dlaczego. Na boisku do kosza, jak najbardziej, ale w sklepie z butami – pokazał palcem torbę – już nie bardzo.
Tuż za Andrew stała jakaś dziewczyna. Chuda i blada, o mlecznobiałym odcieniu skóry, przez którą prześwitywały żyłki, przypominające niebieskie linie autostrad na mapie. Miała bardzo jasne włosy, podobnie jak Andrew. Nosiła też podobne do jego okulary.
– Twoja kuzynka? – Kate wskazała głową dziewczynę.
– Becky? – głos Andrew załamał się na literze K, a przy Y już całkiem piszczał. – Nie, Becky jest moją… – z widocznym wysiłkiem szukał odpowiedniego słowa.
– Chodzimy ze sobą – włączyła się dziewczyna. – Poznaliśmy się na basenie.
– Kurczę, pewnie szybko robisz się strzaskana na raka – wyrwało się Kate, zanim zdążyła pomyśleć. – To znaczy – dodała od razu, chcąc zatuszować niemiłą uwagę – twoja skóra wygląda na bardzo wrażliwą na oparzenia.
Dziewczyna zrobiła się czerwona jak burak, lecz mimo to się roześmiała.
– Mój tata lubi żartować, że nie zgubiłabym się nawet podczas śnieżnej zamieci.
Dawno temu Kate i Andrew omal nie zostali parą. Właściwie nawet zostali, na dobę, zanim Kate nie spanikowała i nie wycofała się z tej znajomości. W związku z tym nie bardzo wiedziała, jak zareagować na Becky. Czy powinna ją z miejsca znienawidzić? Ale jak można znienawidzić kogoś, kto jest na tyle miły, żeby nie wziąć ci za złe niegrzecznej uwagi? Do tego potrafi się śmiać z własnego wyglądu.
– Kupiłam buty – zwróciła się Kate do dziewczyny. – Chcesz obejrzeć?
Becky kiwnęła głową i podeszła do stolika. Kate wysunęła górę pudełka z torby, uchyliła wieko. Nie wyjmowała butów. Z niewiadomego powodu nie czuła się gotowa, by zaprezentować je w całej okazałości. Zresztą w ten sposób całkiem dobrze było je widać.
– Aha, ładne – mruknęła Becky, wracając na swoje miejsce obok Andrew.
Nie dało się ukryć, że buty wcale jej się nie spodobały. Co więcej, w ogóle nie zrozumiała, po co Kate je kupiła.
Andrew gwizdnął.
– No, no, odjazdowa glan lady – skomentował. Kate pomyślała z nadzieją, że chociaż on zrozumiał. Lecz zaraz potem Andrew potrząsnął głową z dezaprobatą. – Na pewno odstraszysz w nich wszystkich chłopaków.
Kate wsunęła pudełko z powrotem do torby. Piekły ją policzki.
– I co z tego? Może właśnie chcę ich odstraszać. Andrew podniósł ręce w obronnym geście i cofnął się o parę kroków.
– Chciałem tylko wyrazić opinię, że nie są to najbardziej kobiece buty na świecie. Ale nie szkodzi. Przecież nie zależy ci, żeby wyglądać kobieco.
Kate poczuła ucisk w gardle.
– Dzięki, Andrew. Postaram się wziąć to za komplement.
Andrew cofnął się jeszcze o kilka kroków, odwrócił szybko, a potem on i Becky wtopili się w hałaśliwy tłum.
Kate przycisnęła do piersi torbę z pudełkiem w środku. I bardzo dobrze, że nie była kobieca. Kobiece kobiety to idiotki. Bez przerwy chichoczą z byle powodu i zachwycają się wszystkim, co powie pierwszy lepszy chłopak.
Do tego niektóre z nich mają mlecznobiałą skórę, przez którą widać żyłki, a żyłki nie każdemu się podobają. Na przykład dla Kate to dość obrzydliwe.
Przy stoliku pojawiła się pani Faber z dwoma kubkami napoju, słomkami i papierowymi serwetkami.
– Co ci się stało, Kate? Wyglądasz na zmartwioną.
Kate wpatrywała się w podłogę, po której walały się papierki po słomkach i wyplute gumy do żucia.
– Możemy już wracać do domu? Bardzo się zmęczyłam.
Pani Faber chciała coś powiedzieć, ale w ostatniej chwili zmieniła zdanie.
– Oczywiście, kochanie, idziemy. Ja też jestem wykończona.
Po powrocie do domu Kate od razu poszła do swojego pokoju. Zamknęła za sobą drzwi, wyjęła z szuflady czystą parę skarpet, założyła je. Potem odpakowała nowe buty. Wyglądały wspaniale – takie duże i lśniące. Kate pomyślała, że na swój sposób są bardzo piękne.
Wciągnęła buty. Potem zagrała na gitarze.
więcej..