Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Sezon zamkniętych serc - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
12 lutego 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Sezon zamkniętych serc - ebook

On kocha ją, a ona jego – tak mogłaby się zacząć historia o miłości.

Jednak gdy w grę wchodzą lęki z przeszłości, może to nie wystarczyć do ułożenia sobie życia, mimo najlepszych nawet chęci i starań. Agnieszka ma za sobą bolesne doświadczenia. Darek, który wiele lat temu, kierując się odruchem serca, pomógł jej i wciąż stoi obok, z biegiem czasu czuje, że zaczyna brakować mu sił. Mężczyzna postanawia zorganizować im życie od nowa i raz na zawsze uzyskać odpowiedź na pytanie, czy ich wspólna przyszłość jest w ogóle możliwa. Wyjazd na dwuletni kontrakt do Oslo ma im w tym pomóc, jednak ostatecznie docierają do Vopnafjörður, niewielkiej islandzkiej miejscowości.

W nowym miejscu Agnieszka szybko zaprzyjaźnia się z Hanną, z pochodzenia Słowaczką, którą zastępuje w szkole. Poznaje Rinke i Jóna, właścicieli salonu fryzjerskiego. Nowo poznani ludzie wprowadzą spore zamieszanie w życie bohaterów. Czy jednak to wystarczy, by wymazać z pamięci złe wspomnienia i pokonać lęk? Czy miłość może uleczyć wszystkie rany?

Kategoria: Powieść
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7785-903-2
Rozmiar pliku: 1,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Kiedy poszedłeś, pozwoliłam sobie nie oszaleć…

Odrzucenie z tomu Liczby nieparzyste

Małgorzaty Południak

ROZDZIAŁ 1

Odbicie w lustrze ukazało ładny owal twarzy. Przede wszystkim wyraziste, okolone brązowymi rzęsami oczy, które Agnieszka przed chwilą otworzyła. Widok sprawił jej tak dużą przyjemność, że chciała się uśmiechnąć, jednak w tej samej chwili unoszące się w górę kąciki warg niepewnie zadrżały i opadły. Trzeba szybko zapłacić i wyjść. Chyba już późno.

W przestrzeni wielkiej hali lotniska poczuła się o wiele swobodniej. Tłum spieszących się ludzi działał kojąco. Dojrzana w oddali sylwetka Darka machającego przyjaźnie w jej stronę spowodowała, że niepokój powrócił.

— Śliczne włosy. — Przytulił ją, a ona przylgnęła do niego tak mocno, że utonęła w puchowej kurtce, wciskając mu twarz gdzieś pod pachę.

Darek potrafił się nią dobrze zaopiekować. To on pojawił się od razu na pierwszej rozprawie, odprowadził do domu, napoił herbatą z miodem i poczekał, aż zaśnie. Był obok podczas terapii i mimochodem stał się chyba jej znaczącą częścią, co Agnieszka uświadomiła sobie, gdy pewnego razu spóźnił się na autobus i nie dojechał. Siedziała wtedy, nie mogąc ruszyć się z miejsca, a do terapeutki wysłała SMS z informacją, że jest chora. Nie była w stanie normalnie zadzwonić. Kiedy jednak zaczęła stopniowo odzyskiwać równowagę, sama już nie miała pewności, co pomogło jej w tym bardziej — terapia czy może jego stała, a jednak nienachalna, obecność i opieka.

Był początkującym reportażystą, świeżo upieczonym absolwentem reżyserii z marzeniami szybującymi gdzieś wokół Kieślowskiego i jego dokumentów. Kieślowski zawsze był dla Darka guru, dlatego w drodze na studia wybrał kierunek odwrotny niż większość maturzystów — z Wrocławia wyniósł się na Górny Śląsk, na Wydział Radia i Telewizji imienia Kieślowskiego, podczas gdy do jego rodzinnego miasta ciągnęły pielgrzymki spragnionych studenckiego życia absolwentów szkół średnich.

* * *

Torba i kurtka na górną półkę. Dobre miejsce przy oknie, poduszka pod głowę i… zaraz, jeszcze odtwarzacz. Agnieszka podrywa się z miejsca i wyciąga ręce po torbę.

— W której kieszeni? — Głos Darka.

— W prawej, na wierzchu.

— Przyjemnego słuchania. — Całus prosto w policzek i już można zapomnieć się w przytulnych, miękkich frazach Tołstoja. Gdyby tylko nie to lekko rozczarowane spojrzenie Darka… Trudno, trzeba przede wszystkim uczyć się myśleć o sobie. Aby przetrwać.

— Potrzebuję oderwać się nieco od ziemi. — Agnieszka żartuje trochę nieszczerze i oddaje całusa. Wkłada dłoń w silną rękę swojego chłopaka, by po chwili zapomnieć, gdzie jest, z kim… i po co.

— Nie zaśnij tylko. Niedługo przesiadka — mówi Darek cicho, bez nadziei na to, że go usłyszy.

Po chwili są już w powietrzu.

* * *

Oslo uderza ostrym jesiennym podmuchem wiatru. Aga robi ruch ręką, jakby chciała odgarnąć zasłaniające twarz włosy, ale one są już całkiem krótkie. To przypomina jej, że właśnie zaczyna nowe życie, którego najbardziej widomym znakiem ma być zmiana fryzury oraz wyjazd do Norwegii. Krótsze włosy plus krótsze północne dni równa się długi i stabilny związek. Bez pamięci o tym, co było. Taki plan ułożyła sobie w głowie już dawno i moment, w którym zaczął się realizować, obudził w niej prawdziwą nadzieję. Więc teraz robi głęboki wdech i — choć dziwnie to brzmi — pierwszy krok w przyszłość.

* * *

Wynajęcie samochodu i dotarcie do hotelu nie trwały długo. Angielski Darka okazał się bezcenny. Gorzej z nią. Nigdy nie przywiązywała do języków obcych większego znaczenia. Odkąd zaczęła jako tako świadomie patrzeć na świat, liczyły się tylko książki będące od niego ucieczką. Polonistyczne studia również nie zachęcały, by uczyć się angielskiego więcej, niż nakazywał program. Dlatego teraz zostanie gospodynią domową swojego… no właśnie — kogo? Wszystko jedno. Nigdy do nikogo nie należała i teraz to się nie zmieni, to jedno zostanie po staremu. W każdym razie w dzieciństwie nie miało komu zależeć na jej znajomości języka. Zresztą kto miałby za to płacić? Angielskiego używała więc w stopniu, na jaki pozwalał lektorat zaliczony podczas studiów, i nie pozostawało jej nic innego, jak mieć nadzieję, że to wystarczy, by w miarę normalnie funkcjonować. O ile słowo „normalnie” mogło w tym wypadku mieć jakiekolwiek zastosowanie. Ale ostatecznie po tę normalność tu przyjechała.

— Jak łazienka?

Agnieszka wyszła spod prysznica owinięta w biały hotelowy szlafrok. Przez chwilę mogłoby mu się wydawać, że do niego przyjdzie, jednak ona skierowała się do plecaka i zaczęła powoli rozpakowywać ubrania.

— Prysznic w porządku. W końcu to hotel — odparła i uśmiechnęła się, a po chwili dodała: — Wypróbuj sam i wracaj szybko. — Zniecierpliwiona wyjmowaniem pojedynczych sztuk swetrów i skarpet wstawiła po prostu plecak do szafy. — Odpoczniemy.

Ale tego już Darek nie słyszał. Z łazienki dobiegł ją szum wody.

* * *

Wrześniowy poranek w Skandynawii nie może nikogo nastrajać optymistycznie. Jednak kiedy budzisz się po raz pierwszy w hotelowym łóżku i orientujesz, że jesteś w nim sama, bo twój chłopak wyszedł wcześnie — „Mam pierwsze spotkanie z producentem. Całuję. Do zobaczenia po południu” — myślisz, że gorzej już być nie może.

„No dobrze, w takim razie prysznic i śniadanie. Ale co właściwie ze śniadaniem? Gdzieś powinna być ulotka z rozkładem posiłków. Tylko gdzie? No, rzeczywiście, słynna hotelowa dyskrecja, głębiej się już nie dało” — pomyślała. Wydobyła kremowy kartonik z szuflady toaletki, rzuciła na niego okiem, po czym wyszarpała z dna plecaka słownik, który od dziś zajmie na regale honorowe miejsce.

— Z takim angielskim tu nie przetrwam — stwierdziła. Ci, którzy wyjeżdżali za granicę trzydzieści lat temu, mieli lepiej. Po prostu otwierali konserwę w pokoju. Nie musieli z nikim gadać „o pogodzie”, a resztę załatwiali na migi. Albo i nie… Już ona zmusi swoje dzieci do nauki angielskiego! Kosztem innych przedmiotów, nawet matematyki. Zwłaszcza matematyki! Ale, ale! Jakie dzieci? Aż tak normalnie nie jest. Zagryzła wargi. I nie będzie. Nie ten życiorys.

Wygląda na to, że w restauracji chyba czeka szwedzki stół, a jakże, w końcu to Norwegia. I należałoby się tam pojawić przed dziesiątą, aby zdążyć coś zjeść. Oby tylko nikt jej o nic nie pytał. Gdzie ona ma tu znaleźć szkołę angielskiego? Najlepiej z wykładowym polskim. Tak, tak, bardzo dowcipne, tylko dlaczego jej nie do śmiechu? I czego chce ten facet? Chyba nie wyobraża sobie, że ona mówi po norwesku?

— Excuse me, I don’t speak Nor… — Cholera, jak po angielsku będzie „po norwesku”?

— English? Okay. Can I ask your number, please?

Uf, na szczęście wystarczył numer pokoju i głupawy uśmiech. Gdyby chciał pogadać… Na pewno jest tu jakaś Polonia albo coś w tym stylu. I oby ją prędko znalazła. Dlaczego nie zrobiła tego przez Internet w Polsce?ROZDZIAŁ 2

— Vik, zaczekaj jeszcze chwilę…

Dziewczyna staje w drzwiach. Z resztką nadziei, ale i niedowierzania w oczach patrzy przez moment w jego kierunku. Podchodzi do niej wolno. Przytula i całuje w głowę. W środek gęstych, jasnych włosów. Nic z tego. Obgadali to już sto razy. Nie mogło im się udać. Wygrana rozsądku z uczuciem? Widać nie była to wielka miłość. Jednak trudno teraz opanować żal, że znów im nie wyszło. Zamaszyście całuje go w oba policzki i łapie za uchwyt niewielkiej walizki na kółkach. Reszta rzeczy odleciała do Reykjavíku przedwczoraj. Dziś tylko ostatnie osobiste drobiazgi i można wracać do domu.

— Szczęśliwej podróży. Powodzenia, Vik.

Gdy po trzecim — i ostatecznym, to pewne! — rozstaniu z tą samą kobietą czujesz ulgę, to chyba nie jest złe? Z drugiej strony, czy to nie dziecinada — nie móc się tak długo zdecydować ani ustąpić? Trudno o porozumienie, jeśli spotykają się dwa różne plany życia albo „przeżycia życia”. I dlaczego w takiej sytuacji chce mu się jeszcze głupio bawić słowami? Tu jakiekolwiek ustępstwa po prostu nie mają sensu. Zawsze ktoś zostanie ze zbyt wielkim poczuciem straty. No tak, odkrywcze. Godne starego kawalera. Niech będzie, że singla.

— Jakoś nie płaczesz, stary. — Rinke patrzy na kumpla z ironicznym wygięciem warg, ale i ze szczerym rozbawieniem w oczach. Jón rzuca w odpowiedzi krótkie warknięcie, a po chwili obaj wybuchają śmiechem. — To co, za tydzień kierunek: stolica? — Przyjaciel śmieje się jeszcze.

— Nie. — Jón poważnieje. — Na razie. Zawołaj mnie, jeśli będzie ruch.

— Ale stary… Bez urazy, to nie jest wasz pierwszy raz!

Nic z tego. Plecy przyjaciela znikają za zakrętem schodów, po chwili słychać stuknięcie drzwi i delikatne „Englishman in New York”. Rinke też włącza radio, nastawia ekspres i wyciąga spod blatu książkę. Za chwilę przyjdą pierwsi klienci. Na łyk kofeiny, pogaduszki i po to, by popatrzeć na pustą ulicę przez wielkie przeszklone drzwi.

Był czas, że to miejsce pełniło tylko jedną funkcję: salonu fryzjerskiego w Vopnafjörður. Ale liczba kobiet w każdej wiosce islandzkiej jest niewielka, ich potrzeby w zakresie posiadania stale dopracowanej fryzury także, dlatego Jón wpadł na pomysł, jak utrzymać przy życiu siebie oraz miejsce, w które zdążył już włożyć trochę pieniędzy i serca. Otworzył bar. To znaczy zbudował kontuar, postawił cztery wysokie stołki i zainstalował ekspres ciśnieniowy. W kącie ustawił dwa mikroskopijne stoliki i zaczął serwować do nich ciepły jabłecznik oraz kawę z mlekiem. Aby przyciągnąć kobiety. Potencjalne klientki gotowe dać się rozpieszczać przystojnemu wiejskiemu fryzjerowi serwującemu gorące cappuccino, a zaraz po nim masaż odżywką i opuszkami palców lub też podcięcie końcówek.

Tyle, jeśli chodzi o oczekiwania wobec żeńskiej połowy Vopnafjörður. Płonne. Uczciwie będzie powiedzieć, że powodem prawie zerowej frekwencji nie była bynajmniej niechęć do tak luksusowego przybytku ofiarowanego wiosce przez Jóna. Raczej jego brak znajomości podstawowych zasad rynku. Przyjął optymistycznie, że skoro zwykła kobieta korzysta z usług fryzjerskich raz na dwa miesiące, czyli mniej więcej co sześćdziesiąt dni, to przy obecnej liczbie mieszkańców płci żeńskiej wypada średnio siedem klientek dziennie, z czego wywnioskował, że zarobi w ten sposób na uprawianie hobby, jakim było pisanie. Do tego tanie i częstsze usługi dla facetów — wszystko to miało zapewnić skromny, jednak pewny byt. Ale te założenia prędko okazały się zbyt optymistyczne, bo po pierwsze, należało od liczby potencjalnych klientów odliczyć niemowlęta i staruszki, a po drugie, pozostali wcale nie potrzebowali usług najdroższych, tylko przeciwnie — najtańszych, czyli zwykłego podcięcia końcówek raz na kilka miesięcy. Średnio. Bo kobiety z wioski, w której latem słońce nie zachodzi, mimo uroku Jóna, nie bywały u niego tak często, jak by chciał, ani też, szczerze mówiąc, jak by zapewne same chciały. Gdyby tylko miały na to czas.

Co innego mężczyźni! Po wizycie kilku pierwszych szybko okazało się, że strzyżenie raz na trzy, a nawet raz na dwa tygodnie, jest absolutnie niezbędne. Dlatego wizyty u fryzjera stały się rytuałem obejmującym, oprócz zasadniczego celu, także wypicie kawy oraz wymianę poglądów, czyli zwykłe leniuchowanie. Właśnie dzięki nim część barowa salonu prosperowała i wkrótce znalazł w niej zatrudnienie Rinke, żonaty przyjaciel Jóna jeszcze ze studiów. Posada mu się należała, w końcu to od niego Jón nauczył się fryzjerstwa. Bo Rinke jeszcze na studiach dorabiał w ten sposób w Europie. Taki talent. Artysta plastyk na dorobku.ROZDZIAŁ 3

Darek nie pamiętał, kiedy Aga kochała się z nim z takim uczuciem. Zwykle była jak typowy facet. Krótki, intensywny seks, żadna tam kamasutra, po prostu kilka niekontrolowanych drgnięć, gdy udało się jej dojść do orgazmu. Po wszystkim wracała na swoją stronę łóżka i od razu zasypiała albo tylko odpoczywała. W każdym razie jeszcze nigdy nie udało mu się w tej sytuacji do niej przytulić. Zawsze zbywała go czymś w rodzaju: „Było rozkosznie, muszę ochłonąć”. A dziś taka niespodzianka. „O co chodzi?” — zastanawiał się, patrząc na głowę Agnieszki całującej łapczywie jego podbrzusze. I to wszystko po! Nie zasnęła? Nie musi „ochłonąć”, co zawsze znaczy: odizolować się od niego? Później to z niej wyciągnie, a na razie — myśli — chwilo, trwaj! W końcu mają co świętować. Trzy filmy, kontrakt na dwa lata, dom do zamieszkania i samochód do dyspozycji. Oraz całkiem niezłe pieniądze. O wyjeździe z Oslo porozmawiają później. Nie dziś… O kurczę!

— Tego już za wiele! — Podrywa się, przyciąga ją do siebie i znów kochają się dziko.

„Oby tak dalej!” — kołacze mu się po głowie.

* * *

Niepewność, nadzieja, wściekłość. Znów nadzieja, ulga. I od nowa niepewność. Agnieszce wydawało się, że więcej już w ciągu tego tygodnia nie zniesie. Dlaczego właściwie tu jest? Bo Darek dostał taką szansę, a ona nie umiałaby zostać w Polsce sama? Dobrze wiedziała, że decyzję o wyjeździe „na koniec świata” podjęli razem, ale z jej powodu. Aby mogła „zacząć wszystko od nowa”. Zapomnieć. On tylko odpowiedział na jej potrzeby i wyszukał możliwość pracy właśnie tu. Jest zaradny. I ją holuje. Jak zwykle. A ona na to pozwala. Co innego miałaby robić? Szkoda tylko, że kiedy wreszcie przez Internet znalazła tych ludzi z Polski, on mówi, że wkrótce wyjeżdżają. I to gdzie! To Vopnafjörður rzeczywiście jest na końcu świata! „Zgodnie z życzeniem” — pomyślała sarkastycznie. Nie potrafi tej nazwy nawet wymówić, nie wspominając już o jakichkolwiek skojarzeniach z mapą. Góry, wodospad, fiordy i ocean. I jeszcze: „Latem możesz tam bez lampy czytać nawet o północy, wyobraź sobie”. A tak bardzo cieszyła ją perspektywa nowych znajomości w Oslo. Poza tym była dumna z własnej samodzielności i czuła, że to dobry początek, że warto wszystko robić tak, jak chciałoby się, aby było. Że może bardziej się do niego zbliży, okaże jakieś uczucia. Albo chociaż spróbuje. Zaczęła więc od entuzjastycznego seksu, czym wprawiła Darka w zdumienie, bo zwykle to on zabiegał o miłość. Na szczęście ukrył zdziwienie i dlatego wszystko się udało. Kochali się tak pierwszy raz w życiu. Przynajmniej ona.

— Za miesiąc zaczynam zdjęcia. W ciągu dwóch tygodni musimy zamieszkać w Vopnafjörður.

— Tam ktoś mówi po angielsku? — spytała, ale bez wiary.

— Teoretycznie wszyscy. Mam nadzieję, bo islandzki jest w ogóle poza moim zasięgiem.

— Przecież to dziura na końcu świata.

— Przecież tego chcieliśmy. — Przyciągnął ją do siebie i objął. — Zapomnisz — powiedział.

— Nie, Darek, z nudów przypomnę sobie wszystko jeszcze raz, i to dokładnie! — Zaczęła płakać, nieoczekiwanie nawet dla samej siebie.

— Agnieszka… Mówiłaś, że chcesz, że dasz radę.

— Nie pamiętam. — Łkała.

Westchnął i głośno wypuścił z ust powietrze. Od dawna powinien wiedzieć, że jedyne, co w jej przypadku musi zawsze przewidzieć, to nieprzewidywalność.

— Jestem z tobą wszędzie. Będzie lepiej. Musimy mieć jakieś pieniądze. Mam umowę — tłumaczył łagodnie jak dziecku. — Damy radę, zobaczysz.

Darek zdawał sobie sprawę, że od przyjazdu do Norwegii stracił sporo pewności co do stanu Agnieszki, lecz przecież teraz nie ma już wyboru. Minęło siedem lat, tamten wkrótce zacznie nowe życie, a ona? Zresztą sam też chciał wyjechać jak najdalej.ROZDZIAŁ 4

Seasonally available road — no świetnie, dlaczego nie sprawdził wcześniej? Teraz będą musieli objechać pół wyspy, zanim dotrą na miejsce. Tu już trwa zima. Prawie cały środek kraju niedostępny. Czy tam w ogóle żyją ludzie? Dobry temat na reportaż. W sam raz do Polski, gdzie całkiem sporo dróg też powinno mieć taką tabliczkę na wjeździe. W każdym razie podróż potrwa trzy razy dłużej, niż przewidywał. I co z noclegami? W Vopnafjörður jest co prawda lotnisko, ale przecież musieli zabrać samochód.

— No to masz przygodę życia! — warknęła Agnieszka.

— Nie bądź zgryźliwa. Też mogłaś sprawdzić mapy — odpowiedział zły.

— Są tutejsze, a więc po angielsku — odparowała, a zaraz potem pomyślała, że rzeczywiście mogła, od czego ma słownik? On organizował całą resztę. Dzięki niemu jadą teraz wygodnym autem, a gdzieś tam czeka wynajęte piętro domu z widokiem na ocean. I może nawet kiedyś uda im się do niego dotrzeć?

Uśmiechnęła się do Darka i cmoknęła go czule w policzek. Popatrzył z ulgą. „Robi ze mną, co tylko chce” — pomyślał i zaczął przestawiać nawigację.

Agnieszka właśnie się obudziła, gdy smartfon Darka wyświetlił informację, że do najbliższego zajazdu zostało pięć kilometrów. Odetchnął, bo był już głodny i śpiący, a okolica, jak cała Islandia, wyglądała na opustoszałą, i nie chciał nocować na poboczu drogi. Szkoda, że z Keflavíku wyjechali tak późno.

— Daleko jeszcze? Głodna jestem. — Przeciągnęła się ostrożnie, by go nie potrącić.

— Pięć kilometrów, podobno. — Westchnął, jednak uśmiechnął się. — Już blisko.

* * *

Pokój był zimny i trochę zakurzony, ale dobrze, że był.

— Nie ma Internetu. — Głos Darka. Ocknęła się, bo zdążyła już zapaść w półsen.

— A po co ci?

— Tak sprawdzam, co działa — odpowiedział, ziewając.

— Nic nie działa. Chodź spać.

— Zasięg jest. Zadzwonię, że będziemy dużo później.

— Już jest za późno. Śpij. — Pościel była całkiem obca i, tak jak cały pokój, zalatywała lekko stęchlizną. Chciała przytulić się do niego, by przynajmniej w ten sposób poczuć coś znanego, swojsko pachnącego. — Zadzwonisz rano.

Nie da się tu zasnąć. Tę jedną szansę straciła przez Darka. Najpierw ją obudził bezsensownym marudzeniem, a teraz śpi sobie w najlepsze, podczas gdy ona przewraca się z boku na bok już chyba dwie godziny. Za chwilę jeszcze się obudzi i zacznie jęczeć, że swoim wierceniem nie daje mu spać. Jak zawsze. I gdzie oni w ogóle są? Po co? Na co się porwała? Jak teraz wrócić do domu? Do jakiego domu? Żeby chociaż byli już na miejscu! Z impetem przewróciła się znów z boku na bok i w tej chwili poczuła, jak ramię Darka z siłą obejmuje z góry jej ramię, a szyja pokrywa się gęsią skórką pod wpływem najczulszych pocałunków, na jakie było go stać. Zrobiło się dobrze i bezpiecznie. Uspokoił się oddech, już nie musiała przewracać się z boku na bok, tak było wygodnie. Na chłodne policzki wydostały się spod powiek ciepłe łzy. Chciała spać.

* * *

Ranek okazał się mroźny i dzięki temu rześki. W pokoju było lodowato, na szczęście gorącej wody nie brakowało i Darek zdążył zaparować łazienkę, biorąc prysznic. „Duszno, ale przynajmniej ciepło” — pomyślała.

* * *

— Trzeba było odkręcić zawór przy kaloryferze. — Darek, oparty o ladę baru, kończył jajecznicę.

— Co? — Nie zrozumiała od razu, bardziej zainteresowana kawą i croissantem z paczki niż czymkolwiek innym. Jej uwagę pochłaniała przede wszystkim czerwieniąca się na spodku konfitura z malin.

— Zawór. Żeby kaloryfer zaczął grzać. Żeby zrobiło się ciepło. W pokoju. Rozumiesz? — Śmiał się, jednocześnie próbując pocałować ją w nos. Więc nie wytrzymała i parsknęła mu malinami prosto w twarz.

— No ładnie. — Miał okropnie głupią minę. — Idę się umyć.

— Przepraszam! — krzyknęła. Sam do tego doprowadził, więc ma.

* * *

„I nawet jeśli będę sa-am, nie zmienię się-ę, to nie mój świa-at!”. Wnętrze jeepa wypełniało potworne zawodzenie wydobywające się z dwóch lekko już ochrypłych gardeł.

Nawet gdyby chciała, nie zmieni się. Nie umie. To on musi wytrzymać. Da radę, jest twardy, więc jak kiedyś spadnie z tej huśtawki, to i tak przecież nic mu się nie stanie.

Coś widać, jakby baraki… Albo nawet i domy… Nawigacja pokazuje dwa kilometry do celu.ROZDZIAŁ 5

Od dziesięciu minut stała w drzwiach kuchni i nie śmiała się poruszyć. Widziała to nieraz w filmach, czytała w różnych książkach, ale nie sądziła, że fikcja może być aż tak realistyczna.

— Mamy telefon, Skype’a, e-maile, to nie tak daleko, mamo… Naucz się, a będzie za darmo… Ja będę dzwonił częściej, ale przecież nie codziennie. Muszę zrobić dokumentację, pojeździć, pomyśleć o planie… Jest tam tata? No jasne, że wrócę! Wrócimy!

Widok Darka z czułą niecierpliwością tłumaczącego rodzicom ich nowe położenie wprawił ją w zazdrosne zdumienie. Ściskany kurczowo kubek przestał parzyć dłonie, herbata zrobiła się letnia. Stała na progu pokoju, nie umiejąc wykonać żadnego ruchu ani powiedzieć słowa. Jej myśli właściwie też stanęły w miejscu. Czuła się tak, jakby w sam środek klatki piersiowej ktoś włożył jej ciężki kamień, który teraz chciał ściągnąć ją w dół, a ona nie mogła nawet drgnąć. I tylko dlatego wciąż stała.

— Dla mnie ta herbata?

— Ale już zimna.

— Nie szkodzi, i tak chciałem kawę. — Wyjął jej z ręki kubek i wtedy ocknęła się na dobre.

W Polsce chyba nie zdawała sobie sprawy z tego, że związki Darka z własną rodziną mogą ją boleć. Fakt, że mieszka z rodzicami, posiada rodzeństwo, był dość oczywisty. Nie myślała wiele nad tym, czy ich kocha i jak bardzo czuje się z nimi związany. A przecież nie zastanowił jej nigdy fakt, że sama chciała bywać u tej rodziny jak najrzadziej. Traktowali ją bardzo dobrze, ale była obca, bo w końcu trudno nawiązać bliskie relacje, widując się z kimś w Wigilię i na Wielkanoc. Darek przez wszystkie lata był u niej „na dochodząco”. Niby miał w łazience swój kubek, a w nim golarkę, szczoteczkę do zębów, poza tym trochę ubrań w różnych szafach, jednak nigdy nie pozwoliłaby mu powiedzieć, że razem mieszkają.

— Ten wyjazd to początek, nowe życie, jakkolwiek patetycznie to brzmi. — Starała się mówić głośno i pewnie, ale głos i tak był ledwie słyszalny. — Mój błąd, że tak samo myślałam o tobie, przecież trudno, żebyś zostawił za sobą wszystko, co dobre.

Darek odstawił słoik z kawą, podarowany na powitanie przez gospodarza, i spojrzał na nią trochę przestraszony. Zacznie mu teraz wyrzucać, że wychował się w rodzinie i w życiu nie zerwie z nią kontaktów? Po co miałby to robić i dlaczego? Weź się, człowieku, w garść, bo oszalejesz, a jej przejdzie. Niedługo. Jak niedługo? Niedługo! I na pewno!

— Wypijemy kawę i pójdziemy obejrzeć miasto — powiedział, a ona skinęła głową.

* * *

W polu widzenia mieli perspektywę ulicy z rzędem domów po prawej i ciągnącym się wzdłuż niej zejściem na plażę po lewej stronie. O ile to bure wybrzeże można nazwać plażą. Agnieszka zastanawiała się, czy to dobrze, czy źle, że Darka umowa przewidywała ich dwuletni tutaj pobyt. Czy te dwa lata znaczą „aż”, czy może „tylko”? Próbowała spojrzeć na miasteczko jak na „swoje”.

Spełniło się. Jest w miejscu, gdzie nie zna nikogo i gdzie również jej nikt nie zna. Obca, jak chciała. Tylko nie czuje się tak, jak to miała w planie.

— To będzie spożywczy, chyba. — Darek pociągnął ją w stronę sklepu.

Stanęli przed witryną i próbowali zajrzeć do wnętrza przez szybę, lecz było to trudne, ponieważ odbijała się w niej ulica i morze znajdujące się po drugiej stronie. Jakoś bali się wejść do środka.

— Nie ma chleba — powiedziała Agnieszka i spojrzała na Darka wyczekująco.

— I masła, i sera, i w ogóle żadnego jedzenia w lodówce.

— I podpasek. O matko, chyba mają tu podpaski?

Parsknął śmiechem, ale szarpnęła go za łokieć, więc przestał, choć usta ciągle mu drżały.

— Idź i sprawdź.

— Ja?! — Wytrzeszczył na nią oczy, a uśmiech zastygł mu na wargach. Wyglądał głupio, więc teraz to ona wybuchnęła śmiechem.

— Idziemy razem, ale ja się nie odzywam. Ty mówisz — zastrzegła.

— Tak, tak, na migi. — Cmoknął ją w środek ucha.

* * *

Wylała makaron na durszlak. Para buchnęła znad zlewu prosto w twarz. W pierwszej chwili się cofnęła, ale zaraz nadstawiła buzię z powrotem. „Jak w saunie” — pomyślała.

— Sos gotowy. Dawaj makaron, bo mi tu chlupie, aż z garnka wyskakuje.

Darek wypatrzył w sklepie nie tylko alwaysy, ale także pomidory w puszce, więc mają spaghetti na kolację. I — jak się okazało — bez problemu dogadał się po angielsku. Nie wierzył, że na Islandii jest tak, jak mu mówili. A tu niespodzianka, po angielsku dogadasz się dosłownie z każdym.

— Szkoda, że nie ma wanny — powiedziała, gdy usiedli do stołu.

— Mają na dole. To było piętro ich syna.

Aga pomyślała, że jej facet świetnie przyprawia pomidory i dziwne, że znalazł w tym sklepiku również czosnek, a w dodatku granulowany, którego delikatny zapach nie powoduje u niej mdłości jak ten świeży.

— Poleżałabym w wannie.

— Nie da rady. Za to jest deszczownica.

— Nieprzydatna — mruknęła z pełną buzią, przełknęła i odstawiła pusty talerz.

— Wciągnę cię tam. — Mrugnął do niej.

Wzruszyła ramionami, a potem zaczęła zbierać naczynia. Dobrze, że jest zmywarka. Podobno wcześniej prawie nic nie było, ale na szczęście producent zastrzegł w umowie w pełni wyposażoną kuchnię. Według niej zmywarka była luksusem wystającym ponad „w-pełni-wyposażenie”, ale widocznie nie zna się na tutejszych standardach. W każdym razie cieszyła się ze zmywarki. Darek chyba też.

Pochyliła się nad guziczkami w drzwiach, próbując rozszyfrować ich funkcje, kiedy poczuła, jak do jej pośladków przytulają się biodra Darka. Jego dłonie przesuwały się mocno spod pach w dół, aż dotarły do bioder, żeby tam skrzyżować się na podbrzuszu i wrócić do piersi. Po drodze rozpiął jej spodnie, a wędrując w górę, zabrał ze sobą dół swetra, który w tej chwili leżał już na podłodze. Poczuła, że jest nagi od pasa w górę i że gęsia skórka w takiej sytuacji to duża przyjemność.

— Chodź pod prysznic — szepnął, drażniąc oddechem miejsce za uchem, aż ugięły się jej kolana. Odwróciła się i przesunęła mu dłońmi po plecach, od twardych ramion aż do zagłębienia nad pośladkami, po czym wsunęła je w dżinsy pod gruby skórzany pas. Darek drgnął i z rozkoszy odchylił się cały tak, że poczuła na brzuchu, jak bardzo jest twardy. Przesunęła ręce pod pasem do przodu i zaczęła go rozpinać. W tym czasie on ściągał jej dżinsy, ale nie było to proste, gdyż co parę sekund rzucali się na siebie z łapczywymi pocałunkami.

— Chodź pod prysznic — powtórzył i pociągnął ją do łazienki.

— Ale włosy… — Całowała go w usta.

— Wyschną.

Po chwili trzasnęły szklane drzwi kabiny i dało się słyszeć szum uderzającego o brodzik deszczu.ROZDZIAŁ 6

„Od tej chwili księżniczka i błazen zamieszkali razem, zaś smutny był los gryzipiórka”. Jón otworzył oczy. Trzecia trzydzieści. To już miesiąc od wyprowadzki Viktorii. Próbował spać, jednak po głowie tłukło mu się wciąż: „smutny był los gryzipiórka”. Tęsknił. Ale przecież wiedział, że nie może za nią jechać. Przemeblowałaby mu życie dokładnie. I nie chodziło wcale o jakąś samczą ambicję, o męskie terytorium, czy jak to nazwać. Po prostu całkiem świadomie przyjechał do Vopnafjörður, urządził swoje sprawy tak, jak chciał, jak to wcześniej dokładnie przemyślał. Były małe korekty, naprawdę drobne, zresztą spowodowane całkiem niezależnymi od niego okolicznościami. Jednak tęsknił. I te spojrzenia Rinke, kolacje Hanny. „Szczęśliwe małżeństwo, cholera jasna!” — zaklął w myślach. „Przyjaciele” — dodał bez ironii. Po co ich tu ściągał?! Teraz nie dawali mu spokoju. A mógł być sam i mogło być tak pięknie. „Rany, moje myśli bredzą” — stwierdził. Przecież zwariowałby przez te pięć lat, zanim się urządził i przyzwyczaił do samotności i słońca o północy, gdyby nie oni. Ale jeśli zdecydują się na dziecko… Dlaczego ona się ani razu nie odezwała? „Smutny był zaś los gryzipiórka…” Śpij, głupku!

* * *

— Kawy, szefie?

— Powiedz tak jeszcze raz, a cię walnę! — Spojrzał w rozbawione oczy Rinke wzrokiem mordercy, ale bez skutku, bo teraz tamten śmiał się jeszcze bardziej.

— Praca twórcza wysysa z ciebie żyyyyycieeee! — Rinke zawył jak wampir. — Znowu nie spałeś?

— Spałem.

— Taaa… To kawy? — Podał Jónowi wielki kubek z trzema porcjami.

— Dzięki. — Jón wrzucił do środka trzy kostki cukru i wolno gmerał w kawie łyżeczką. Zamykały mu się oczy, dlatego próbował utrzymać wzrok na drzwiach. Były przeszklone i było przez nie widać ulicę. Zresztą tak samo jak przez witrynę, jednak to właśnie drzwi ściągały wzrok. Nie wiedział dlaczego.

— Idę po rogale. — Głos Rinke wyrwał go z tego letargu i spowodował, że podskoczył na stołku, a kawa o mały włos zalałaby mu całe spodnie, a nie tylko kawałek nogawki.

— Cholera, nie krzycz mi do ucha! — wrzasnął, ale w odpowiedzi usłyszał tylko trzaśnięcie drzwi, które przed chwilą tak go zahipnotyzowały.

— Good morning.

Woda z wyciąganej wylewki przy umywalce trysnęła mu w twarz oraz wszędzie wokół, gdy podskoczył ponownie, tym razem na dźwięk wypowiedzianych silnym i zdecydowanym głosem słów. Stojąc na palcach, usiłował umieścić zalaną kawą nogawkę nad zlewem bez ściągania spodni. Inteligentnie wpadł bowiem na to, że zdejmowanie dżinsów tutaj, aby je wyczyścić, byłoby głupie, ponieważ mógłby wejść jakiś klient. Dlatego chlapał na nie wodą, podskakując na jednej nodze, a drugą zadzierając do góry. Powinien był iść do mieszkania się przebrać, jednak wymyślenie tego po trzech godzinach snu — a ściślej: koszmarów — przekraczało jego możliwości. No więc stoi teraz jak idiota, patrzy na obcą dziewczynę zupełnie osłupiały, a z trzymanej za umywalką słuchawki niezbyt silnym, lecz stałym strumieniem spływa letnia woda. Wprost w krok jego starych wranglerów…

— Cholera!

Jón podskakuje i rzuca się do kurka. A gdy z powrotem podnosi wzrok, dziewczyna, oprócz osłupiałych oczu, ma teraz jeszcze szeroko otwarte usta i wygląda, jakby usiłowała coś powiedzieć, a jednak nie mogła wydobyć z siebie głosu.

W końcu duka:

— Przepraszam. Do widzenia.

Odwraca się i — chcąc szybko wyjść — wpada na Rinke wracającego z gorącymi croissantami do baru. Ten przytomnie trzyma szklane drzwi, co pozwala jej uniknąć zderzenia z szybą, której w ogóle w tej chwili nie widzi.

— Co jej zrobiłeś? Kto to jest? Co ci się stało? Dlaczego wszędzie…

— Nic! Nie wiem! Kto to był?

— A co tu tak mokro? — Wzrok Rinke pada na spodnie przyjaciela. — Biłeś się z klientką? — pyta, ale sam nie wie, czy ma żartować, czy to się zdarzyło naprawdę. I czy ona mówiła po polsku?

Jego osłupienie przerywa wejście Kamila, kierownika szkółko-przedszkola połączonego z domem kultury i biblioteką, typowego na Islandii. Kamil sadowi się w fotelu przed lustrem, a Rinke rzuca mu gazetę i odpala ekspres do kawy. Rogale lądują pod kloszem na ladzie. Rozgląda się, ale po Jónie nie ma już śladu. Oprócz wody na połowie podłogi. Ciekawe, czy słyszał, że ona mówiła po polsku? Bo wyglądał, jakby wcale tego nie zauważył. Trudno. Rinke bierze małą filiżankę kawy i idzie w stronę pierwszego dziś klienta, starając się ominąć kałużę.

— Uważaj, Kamil, bo on dziś ludziom kawę podaje na spodnie! — Z tyłu dobiega skrzypienie starych schodów i głos Jóna.

— Ty lepiej wycieraj podłogę. — Rinke widzi, że przyjaciel, chociaż spodnie ma już suche, ciągle jest zdezorientowany. Więc pyta: — Kto to był?

— Kto?

— No jak: kto? Dziewczyna. Mówiła po polsku!

Jón patrzy na niego i nic nie mówi.

— Dotarło to do ciebie? To jakaś twoja kuzynka?

Jón nic.

— Ach, cóż to za tajemnicza nieznajoma…? — Rinke bawi się doskonale, ale zaraz przestaje, bo Janek nie śmieje się, tylko stoi i nic nie mówi. — Znasz ją?

— Nie — odpowiada i pakuje do ust pół croissanta, jednocześnie napełniając kawą drugi już dziś kubek.ROZDZIAŁ 7

— „Cholera”!

— Co?

— No „cholera”. Mówię ci, że „cholera”!

— No, to było po polsku. Ale jesteś pewna?

Darek stoi na środku drogi, ściskając w jednej ręce papierową torbę pełną wystygłych słodkich bułek, drugą usiłując zaś wyjąć z kieszeni kurtki dłoń Agnieszki, która także stoi na jezdni i ani drgnie. Tylko bardzo głośno tłumaczy, co zdarzyło się u fryzjera, którego wypatrzyła w drodze po bułki, i gdzie zamierzała skrócić grzywkę, spoza której niewiele już widziała. Zresztą z drugiej strony nie przeszkadzało jej to za bardzo, ponieważ jednocześnie inni nie mogli widzieć jej. No, przynajmniej oczu, a to już wiele.

Od przyjazdu do Vopnafjörður minął z górą miesiąc, więc powoli zaczynała oswajać się z sytuacją, a nawet uważać ją za dość sympatyczną i wygodną, ale mimo to długa grzywka na oczach wciąż się jej przydawała. Coś tam przez nią widziała i — jak małe dziecko — oszukiwała się, że jej samej nie widzi nikt. Jednak podglądanie świata zza kosmyków było męczące, i tak względy praktyczne wygrały walkę z wewnętrznymi oporami, które w istocie okazały się mniejsze, niż się wydawało. Teraz problem zniknął, bo w przyszłości zamierzała ten nienormalny salon omijać z daleka.

Dokonawszy takiego podsumowania, dała się wreszcie Darkowi pociągnąć w stronę domu.

— Chwała Bogu! Już myślałem, że zapuściłaś tu korzenie — wysapał.

— A nie masz łopaty, żeby mnie z nimi wykopać?

— O, żart! Witam na Ziemi! — Spojrzał na nią z uczuciem, a ona na te słowa uśmiechnęła się, pozwoliła się przytulić i powiedziała dobitnie:

— To naprawdę było tylko jedno słowo, za to nie ma wątpliwości, że po polsku.

— Idziemy to sprawdzić?

— Nie! — Przestraszyła się. — Nie ma mowy! Zresztą chcesz przecież iść do domu, pomieszkać trochę, nie było cię ponad tydzień…

Darek spojrzał na nią, ale nic nie powiedział.

* * *

Jak długo można tak leżeć i udawać, że się ogląda BBC? Tak długo, jak twoja dziewczyna siedzi pod prysznicem i udaje, że się kąpie. W Polsce nigdy nie rozstawali się na więcej niż dwa–trzy dni, a pierwsze kroki po powrocie kierował zawsze do jej mieszkania, dopiero później szedł do domu.

Właściwie to trudno powiedzieć, gdzie mieszkał. Nigdy nie zaprosiła go na stałe. Udawała też, że nie rozumie aluzji. Nie był natarczywy. Nie mógł. Stanął przy niej na cholernym początku, siedem lat temu. I stał tak do dziś, właściwie na niezmienionej pozycji. Teoretycznie powinien być już bliżej, ale to ona regulowała dystans. On trwał i był dyspozycyjny.

Trudno uwierzyć, ale nigdy się nie zastanawiał, na ile mu to odpowiada. To jej sytuacja była trudna, by nie powiedzieć — tragiczna. To nią trzeba było się zająć, począwszy od terapii, poprzez bycie razem, na zakupach skończywszy. Wszystkiego uczyła się na nowo. Nic dziwnego. Tylko że on podejmował się kiedyś tej opieki, nie zdając sobie sprawy, jak daleko sięgną konsekwencje. Powodował nim ludzki odruch, zwykła rzecz, ale… Dziś ją kochał. Miał tego pewność. I to właściwie wszystko, wobec czego mógł sobie na tę pewność pozwolić. Tak sądził.

Drzwi prysznica trzasnęły i Agnieszka stanęła przy łóżku w szlafroku, a z jej nóg zaczęła spływać woda. Miała nadzieję, że Darek zasnął, jednak ciągle gapił się w ekran, jakby nie miał dość wpatrywania się w monitor kamery przez ostatni tydzień. Trudno jej dojść do ładu w kwestii uczuć do niego. Z jednej strony tęskniła za tym przytulnym i ciepłym zagłębieniem w łóżku, a z drugiej, kiedy już powoli uczyła się niezależności w tej pięknej zapadłej dziurze na końcu świata, kiedy zaczęło jej to sprawiać satysfakcję, wrócił z planu i teraz nie wiedziała, co ma z tym zrobić. To było nielogiczne, ale z całą pewnością rzeczywiste odczucie. Już miała wskoczyć pod kołdrę, gdy…

— Stoisz w kałuży, Aga.

Zrobiła ruch, jakby chciała wejść do łóżka.

— Podam ci ręcznik, czekaj.

— Dziękuję.

„O co mu chodzi? Od kiedy taki porządny?”

— Po tygodniu spania w zimnej przyczepie z wiecznie mokrymi ręcznikami mam dość wilgoci — dodał, jakby tłumacząc się przed jej niewypowiedzianymi wymówkami.

Położyła się w ciepłej pościeli.

— Agusia…

Jeśli możliwe jest połączenie wielkiej ulgi z gwałtownym szlochem wstrząsającym ramiona, to właśnie taką ulgę czuła. Dobrze, że jest taki duży i może otoczyć ją ramionami tak, że ona w nich po prostu niknie. I dobre jest to zagłębienie w materacu tworzące się, kiedy on leży w łóżku. Gdy Agnieszka kładzie się jako druga, zawsze w nie wpada i ląduje tuż przy nim. Skóra do skóry, bo Darek śpi nago. I ją tego nauczył. Tylko że nie wiedziała, jak mu się to udało. Zawsze robił z nią, co chciał. Tak myśląc, zasnęła.

Darek przewrócił się na lewy bok. Przez chwilę wydawało mu się, że Agnieszka ciągle jeszcze płacze i nawet zaczął się zastanawiać, co musi teraz dla niej zrobić. Kiedy jednak złapał się na tej myśli, prędko odrzucił ją z niechęcią, której nawet się zdziwił. Nie pamiętał, kiedy wcześniej myślał tylko o sobie, bez niej gdzieś z tyłu głowy. A przez ostatnie siedem dni tak. I nawet zaczęło mu się robić głupio. Być może zacząłby też odczuwać wyrzuty sumienia, gdyby nie zmorzył go sen.ROZDZIAŁ 8

— Hanna, ten dziennikarz jeszcze tu przyjedzie?

Kamil próbował przedostać się w stronę okna przez sterty pustych pudeł, które dopiero co ułożył w wyglądające na stabilne stosy i które zawalały obecnie przejście dokładnie i bezładnie. Runęły natychmiast po tym, jak nauczycielka angielskiego, bibliotekarka, świetliczanka i sekretarka w jednej, za to wszechstronnej, osobie otworzyła z impetem okno, aby wpuścić trochę powietrza do zatęchłego, dawno nieużywanego pomieszczenia, które można by nazwać piwnicą, gdyby w istocie nią było. Hanna skrzydłem otwieranego okna potrąciła jeden z kartonów, potknęła się o stołek, w pierwszym odruchu próbowała złapać równowagę, chwytając się pudła, i poleciała wraz z całym misternie ułożonym przez Kamila stosem.

Teraz nowy dyrektor spieszył jej na ratunek, klnąc w duchu, na czym świat stoi. Tylko w duchu, gdyż nie wiedział, na ile może sobie pozwolić jako nowy. Dziewczyna nie wyglądała na formalistkę, nawet ją lubił, tylko dlaczego już piąty raz w ciągu miesiąca rozwalała wszystko, czego się tknęła? A dokładniej: wszystko to, co wcześniej z takim trudem zrobił. Robiła to specjalnie? Nie lubi go? Nie akceptuje jako dyrektora? Zresztą dyrektora czego? Dwuosobowej załogi złożonej z niej i starej Sabiny, która sprząta tu każdego wieczoru? Dla niego to jest zesłanie. Trochę na własne życzenie, fakt. Bo za wszelką cenę musiał oderwać się od czterech sióstr, czterech szwagrów i siedmiorga siostrzeńców, którzy tłoczyli się w wielkim, ale bez przesady, domu jego rodziców w Keflavíku, na drugim brzegu wyspy. Jakby nie mogli zabrać żon do własnych domów, cholera jasna! „Wielka włoska rodzina!” — pomyślał zgryźliwie. Swoją drogą, ciekawe, że mężczyźni islandzcy, których znał, gustowali w kobietach z Południa. Jego ojciec ożenił się z Włoszką, która pewnie z powodu pochodzenia nie wyobrażała sobie życia bez licznych córek i ich dzieci pod jednym dachem. Jego czterej szwagrowie żenili się po kolei z czterema w połowie Włoszkami, choć dobrze wiedzieli, jak wygląda życie familii z wszechwładną mammą na czele. A może właśnie dlatego, że wiedzieli. I teraz ta Hanna, Słowaczka, która razem z Rinke przyjechała na Islandię wprost po stypendium w Lejdzie. Zresztą Rinke, nie wiedzieć czemu, porzucił studia w mieście Rembrandta, gdzie się przecież urodził, jakby nie marzył o pójściu w ślady rodaka, po czym przeniósł się na prowincjonalną Islandzką Akademię Sztuk, gdzie poznał Jóna, syna Islandczyka francuskiego pochodzenia i Polki. To razem będzie…

— Szlag by trafił! Przyjdziesz tu w końcu?! — Hanna syczała z bólu, jakby spadła z pięciometrowej drabiny, a nie potknęła się o stołek. Kamil wyniósł ją utorowaną wśród kartonów ścieżką i zadzwonił do miejscowego lekarza, zresztą na emeryturze. Na nikogo lepszego nie mógł liczyć w tej dziurze, zwłaszcza zimą. Trudno. Może nic jej nie jest.

* * *

— Więc to tylko zwichnięcie? — powiedział niepewnie. Stojąc w progu, czuł się jak pajac, z czekoladkami w jednej i teczką dokumentów w drugiej ręce.

— Jakie tylko?! — prawie wrzasnęła, bardzo się starając o wysoki poziom sarkazmu w głosie.

Kamil nadal przestępował niepewnie z nogi na nogę i zastanawiał się, co wręczyć najpierw: bombonierkę czy papiery?

— Dla ciebie, Hanna. Przepraszam za pudła. — Patrzył na spuchniętą kostkę spoczywającą w szynie na podstawionym krześle i po głowie tłukły mu się sucho brzmiące akapity o bezpieczeństwie pracowników z ostatniego semestru podyplomówki. W życiu by nie wymyślił, że zamiast stworzyć odpowiednie warunki, sam spowoduje zagrożenie. To znaczy nie tak bezpośrednio. Nikogo nie chciał zabić. Ani uszkodzić. Pułapek nie zastawiał. Chociaż kto wie, jak potraktują to w kuratorium. Wywalą go. Na pewno.

— Powiedz, czego potrzebujesz?

— Ja? — Popatrzyła na niego zdziwiona.

— Tak, co mam zrobić dla ciebie?

— Dla mnie już nic. Ty się lepiej martw o siebie w tej szkole.

— Tak? — Przestraszył się, że na niego doniesie.

— No tak. Jutro masz trzydziestkę dzieciaków od rana i jesteś sam.

Ocknął się. Rzeczywiście. Co zrobi? Jednak nie przejął się za bardzo. Da radę z dziećmi, gorzej z biurem. Może powinien zamknąć sekretariat? Wypada ją pytać?

— Przychodzi też ten Darek. Z Polski.

— O cholera! A więc przychodzi?! — Przeraził się.

— No, pytałeś ostatnio kiedy. Będzie jutro — poinformowała go spokojnie. — Miał być po weekendzie.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: