Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Skarbonka od Ludwika - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
8 września 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Skarbonka od Ludwika - ebook

O daw­nym Ja­ro­ci­nie, o swo­im ży­ciu, i nie tyl­ko, opo­wia­da Ka­zi­mierz Paw­lak.

Wy­słu­chał i opra­co­wał An­drzej Go­gul­ski

Kategoria: Biografie
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8041-041-1
Rozmiar pliku: 3,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Sło­wo wstę­pu

Czę­sto na­wet się nie za­sta­na­wia­my, jak wie­le pol­skich ro­dzin, w któ­rych no­we po­ko­le­nie ro­dzi­ło się u pro­gu XX wie­ku, a więc jesz­cze w okre­sie za­bo­rów, al­bo krót­ko po od­zy­ska­niu nie­pod­le­gło­ści, mu­sia­ło zno­sić wie­le upo­ko­rzeń, wal­czyć z bie­dą i co­dzien­ny­mi prze­ciw­no­ścia­mi lo­su. A kie­dy na­sza re­flek­sja, obej­mie tam­ten nie­zwy­kle trud­ny dla wszyst­kich Po­la­ków czas, zda­my so­bie spra­wę, z ogrom­nej pra­co­wi­to­ści i har­tu du­cha po­ko­le­nia, któ­re wy­ro­sło wła­śnie w tych upo­ka­rza­nych, wę­dru­ją­cych do ob­cych „za chle­bem", pol­skich ro­dzi­nach. I mi­mo wy­jąt­ko­wo trud­nych wów­czas wa­run­ków spo­łecz­nych i go­spo­dar­czych, dzię­ki wła­snej pra­cy i nie­zwy­kłe­mu upo­ro­wi, po­tra­fi­ły wznieść się po­nad to wszyst­ko, po­tra­fi­ły osią­gnąć nie­spo­ty­ka­ny awans spo­łecz­ny. Po­tra­fi­ły osią­gnąć to, o czym w dzie­ciń­stwie, na­wet nie ma­rzy­li. Dzię­ki war­to­ściom ro­dzin­nym, prze­ka­zy­wa­nym z po­ko­le­nia na po­ko­le­nie, uwie­rzy­li, że dzię­ki uczci­wej pra­cy, mi­ło­ści naj­bliż­szych, i wier­no­ści swo­im ma­rze­niom, moż­na osią­gnąć wie­le.

Ta książ­ka, to hi­sto­ria ta­kiej wła­śnie ja­ro­ciń­skiej ro­dzi­ny, hi­sto­ria ro­dzi­ny Fran­cisz­ka Paw­la­ka, opo­wie­dzia­na przez je­go naj­młod­sze­go sy­na Ka­zi­mie­rza.

Przy­pa­dek spra­wił, że się po­zna­li­śmy. Któ­re­goś dnia, chy­ba pod ko­niec 2013 ro­ku, roz­ma­wia­łem z Ka­zi­mie­rzem Paw­la­kiem po raz pierw­szy. Mo­ja książ­ka „.. .za­czę­ło się w Ja­ro­ci­nie", „za­wę­dro­wa­ła" wte­dy aż do Tych, do pa­na Ka­zi­mie­rza.

Za­miesz­czo­ne w książ­ce zdję­cie po­wstań­ca wiel­ko­pol­skie­go 1918/19 ro­ku, Sta­ni­sła­wa Paw­la­ka z Miesz­ko­wa - ku­zy­na pa­na Ka­zi­mie­rza, roz­po­czę­ła na­sze, co raz częst­sze, dłu­gie roz­mo­wy te­le­fo­nicz­ne o hi­sto­rii Ja­ro­ci­na. Cza­sem wy­mie­nia­li­śmy się li­sta­mi. I tak zgro­ma­dzi­łem wie­le wspo­mnień i fo­to­gra­fii, z ży­cia pa­na Ka­zi­mie­rza Paw­la­ka, i je­go ro­dzi­ny. Wśród nich, są wspo­mnie­nia z je­go po­by­tu w Ja­ro­ci­nie, wraz z żo­ną An­ną, la­tem 2014 ro­ku. Mie­li­śmy wte­dy oka­zję po­znać się oso­bi­ście. Pew­ne­go dnia zro­dził się po­mysł, aby pra­wie stu­let­nią ro­dzin­ną hi­sto­rię, opo­wie­dzieć ja­ro­ci­nia­kom. Bo prze­cież, to tak­że w du­żej czę­ści, hi­sto­ria Ja­ro­ci­na i je­go miesz­kań­ców. Wspo­mnie­nia cięż­kich lat mię­dzy­wo­jen­nych, hi­tle­row­skiej oku­pa­cji, i lat po­wo­jen­nych...

Pra­gnę po­dzię­ko­wać pa­nu Ka­zi­mie­rzo­wi Paw­la­ko­wi, za za­ufa­nie ja­kim mnie ob­da­rzył, opo­wia­da­jąc hi­sto­rię swo­je­go ży­cia, i po­wie­rzył mi opra­co­wa­nie i wy­da­nie książ­ki „Skar­bon­ka od Lu­dwi­ka".

An­drzej Go­gul­skiI. Pa­mię­ci me­go bra­ta Lu­dwi­ka

Wspo­mnie­nia mo­je pra­gnę po­świę­cić me­mu bra­tu Lu­dwi­ko­wi, zmar­łe­mu w dniu 18 wrze­śnia 1999 ro­ku. Czło­wie­ko­wi za­słu­żo­ne­mu dla ro­dzi­ny i spo­łe­czeń­stwa.

Mój brat Lu­dwik Aloj­zy Paw­lak, uro­dził się 22 li­sto­pa­da 1911ro­ku w Ham­born, dziel­ni­cy Du­is­bur­ga w Niem­czech. Był czwar­tym z ko­lei dziec­kiem na­szych ro­dzi­ców: Fran­cisz­ka i Ma­rii z d. Sta­wic­ka, któ­rzy przed I woj­ną świa­to­wą, wy­emi­gro­wa­li z Wiel­ko­pol­ski do Nie­miec „za chle­bem". Tam na ob­czyź­nie się po­zna­li, po­bra­li i spło­dzi­li 7-mio­ro dzie­ci, z któ­ry­mi wró­ci­li do Pol­ski po od­zy­ska­niu nie­pod­le­gło­ści.

Był to bar­dzo trud­ny czas, okres bie­dy i bez­ro­bo­cia. Na­szej ro­dzi­nie wio­dło się wów­czas bar­dzo źle. Nie­ła­two by­ło utrzy­mać 7-mio­ro, a po mo­im uro­dze­niu już w Pol­sce, 8-mio­ro dzie­ci. Nie po­pra­wi­ło się też póź­niej, gdy dwie naj­star­sze sio­stry wy­szły za mąż.

Oj­ciec pra­co­wał w ma­gi­stra­cie na pod­rzęd­nym sta­no­wi­sku, sio­stra An­na do­ra­bia­ła szy­ciem po za­koń­cze­niu na­uki u mi­strzy­ni kra­wiec­kiej, a brat An­to­ni uczył się za­wo­du w warsz­ta­cie sto­lar­skim. Kie­dy w la­tach 30-tych, zwol­nio­no oj­ca z pra­cy, Lu­dwik był fi­nan­so­wą pod­po­rą ro­dzi­ny, pra­cu­jąc w Ko­mu­nal­nej Ka­sie Oszczęd­no­ści w Ja­ro­ci­nie. Za 100 zł, któ­re od­da­wał na­szej mat­ce i nie­wiel­kie za­rob­ki na­szej sio­stry An­ny, ro­dzi­ce mu­sie­li utrzy­mać 8-oso­bo­wą ro­dzi­nę. Brat An­to­ni po ukoń­cze­niu na­uki w szko­le po­wszech­nej, nie miał pra­cy, sio­stra Ma­ria też nie pra­co­wa­ła po ukoń­cze­niu szko­ły. Ja po szko­le po­wszech­nej by­łem trzy la­ta bez­ro­bot­nym, bo nie by­ło pie­nię­dzy na Gim­na­zjum, cho­ciaż szko­łę ukoń­czy­łem ja­ko pry­mus.

Lu­dwik był z nas naj­star­szy i w okre­sie bez­ro­bo­cia uczył mnie, naj­młod­sze­go z ro­dzeń­stwa, oszczęd­no­ści i pra­cy. Przy­niósł mi kie­dyś skar­bon­kę z Ko­mu­nal­nej Ka­sy Oszczęd­no­ści i za­ło­żył ksią­żecz­kę oszczęd­no­ścio­wą. Za­ła­twił mi też roz­wo­że­nie abo­nen­tom 10 ga­zet, po po­bra­niu ich co­dzien­nie z PKP, oraz dru­gie za­ję­cie, czy­li tzw. „ku­ren­dę". Po­le­ga­ło to na za­wia­da­mia­niu za pod­pi­sem, człon­ków trzech ja­ro­ciń­skich or­ga­ni­za­cji, o ze­bra­niach i ka­so­wa­niu od nich skła­dek człon­kow­skich. Za­ra­bia­łem mie­sięcz­nie 5 zło­tych. Oszczę­dza­jąc za­ro­bio­ne pie­nią­dze, mo­głem za ja­kiś czas ku­pić sta­ry ro­wer, ubra­nie i bu­ty.

WER­SJA DE­MOII. Wspo­mnie­nia z mo­jej mło­do­ści

Uro­dzi­łem się 28 li­sto­pa­da 1921 ro­ku w Miesz­ko­wie ko­ło Ja­ro­ci­na. Tam, 27 mar­ca 1880 ro­ku uro­dził się też mój oj­ciec Fran­ci­szek. Praw­do­po­dob­nie dzia­dek Wła­dy­sław tak­że przy­szedł na świat w Miesz­ko­wie. W tej miej­sco­wo­ści, 7 ma­ja 1902 ro­ku, uro­dził sie rów­nież mój naj­star­szy z ku­zy­nów Sta­ni­sław Paw­lak - uczest­nik Po­wsta­nia Wiel­ko­pol­skie­go i Po­wsta­nia Ślą­skie­go. Zmarł 29 mar­ca 1988 ro­ku.

Moż­na się cza­sem spo­tkać z okre­śle­niem, że Miesz­ków to „wieś ge­ne­ra­łów". W tej bo­wiem miej­sco­wo­ści uro­dzi­li się póź­niej­si ge­ne­ra­ło­wie: Sta­ni­sław Ta­czak - pierw­szy do­wód­ca Po­wsta­nia Wiel­ko­pol­skie­go 1918/1919r., oraz He­lio­dor Ce­pa.

Dzia­dek Wła­dy­sław miesz­kał w du­żej czte­ro­ro­dzin­nej cha­łu­pie po­kry­tej strze­chą, przy obec­nej uli­cy Ja­ro­ciń­skiej 11. Po śmier­ci dziad­ka dwie izby zaj­mo­wał młod­szy brat oj­ca Igna­cy z ro­dzi­ną, a w po­zo­sta­łych izbach miesz­ka­ły sio­stry oj­ca: Ja­dwi­ga i młod­sza Wik­to­ria. Pa­mię­tam ten dom, po­nie­waż ja­ko dzie­ciak idąc z ro­dzi­ca­mi i ro­dzeń­stwem pie­szo sie­dem ki­lo­me­trów z Ja­ro­ci­na, od­wie­dza­li­śmy ro­dzeń­stwo oj­ca.

Opo­wia­da­nie hi­sto­rii ro­dzi­ny roz­pocz­nę jed­nak od cza­sów, kie­dy oj­ciec wy­emi­gro­wał „za chle­bem" do Nie­miec. Za­miesz­kał tam w dziel­ni­cy Ham­born, w miej­sco­wo­ści Du­is­burg w West­fa­lii. Był to rok 1905, mo­że wcze­śniej, czy­li u pro­gu XX wie­ku. Po­znał tam swo­ją przy­szłą żo­nę Mar­jan­nę Sta­wic­ką, po­cho­dzą­cą z oko­lic Ostrze­szo­wa, któ­ra tak­że wy­je­cha­ła do West­fa­lii „za chle­bem".

WER­SJA DE­MOIII. Cięż­kie la­ta oku­pa­cji Ja­ro­cin 1939 - 1945.

Sta­ło się to cze­go wszy­scy się oba­wia­li. Oku­pant za­jął bez bi­twy na­sze mia­sto Ja­ro­cin. But­ne po­wie­dze­nie Hi­tle­ra: „My nie ma­my ma­sła, ale ma­my ar­ma­ty", zo­sta­ło zma­te­ria­li­zo­wa­ne w po­sta­ci klęsk pol­skie­go woj­ska w cza­sie kam­pa­nii wrze­śnio­wej 1939r. Mi­mo wy­bu­chu woj­ny swo­je obo­wiąz­ki mu­sia­łem wy­ko­ny­wać jak każ­de­go dnia. Po­je­cha­łem więc ro­we­rem do pra­cy. Kie­row­nik za­kła­du pan Błasz­czyk był na miej­scu. Ga­zow­nia, elek­trow­nia i wo­do­cią­gi pra­co­wa­ły jak co dzień. Na urzę­do­wym dru­ku „Za­rząd Miej­ski w Ja­ro­ci­nie", da­to­wa­nym 7.09.1939r., z pod­pi­sem wi­ce­bur­mi­strza Świer­kow­skie­go, otrzy­ma­łem ostat­nie w ję­zy­ku pol­skim za­świad­cze­nie, że je­stem pra­cow­ni­kiem Za­kła­dów Miej­skich Si­ły, Świa­tła i Wo­dy - Elek­trow­ni i Ga­zow­ni. Wszyst­kie na­stęp­ne za­świad­cze­nia by­ły już w ję­zy­ku nie­miec­kim. Wi­ce­bur­mistrz An­to­ni Świer­kow­ski, był wła­ści­cie­lem sta­cji ben­zy­no­wej na ro­gu uli­cy Po­znań­skiej i Kasz­ta­no­wej,

oraz za­kła­du pro­du­ku­ją­ce­go wy­ro­by be­to­no­we, ta­kie jak ru­ry i da­chów­ki. Peł­nił funk­cję bur­mi­strza, za­stę­pu­jąc nie­obec­ne­go bur­mi­strza Ed­mun­da Ro­gal­skie­go, któ­ry wy­ko­nu­jąc roz­ka­zy 3 wrze­śnia ewa­ku­ował się z do­ku­men­ta­mi miej­ski­mi na wschód, do cza­su prze­ję­cia wła­dzy w Ja­ro­ci­nie przez wła­dze nie­miec­kie, tj. do 7 wrze­śnia 1939r. Zna­łem się do­brze z sy­nem Świer­kow­skie­go, któ­ry praw­do­po­dob­nie miał też oby­wa­tel­stwo ame­ry­kań­skie, jesz­cze z cza­sów kie­dy tam prze­by­wał i pra­co­wał.

W pierw­szych dniach oku­pa­cji nie­miec­kiej do­sta­łem po­le­ce­nie na­pra­wy in­sta­la­cji elek­trycz­nej w Gim­na­zjum przy uli­cy Ko­ściusz­ki, w któ­rym sta­cjo­no­wa­li hi­tle­row­cy. Po­ka­zy­wa­li mi pal­cem pusz­ki pod­tyn­ko­wej in­sta­la­cji, mó­wiąc: hier. Do­my­śli­łem się, że ozna­cza to „tu" lub „tam". Po­twier­dzi­ła to póź­niej mo­ja sio­stra An­na, któ­ra przed po­wro­tem do Pol­ski po I woj­nie świa­to­wej, ukoń­czy­ła szko­łę nie­miec­ką w Ham­born, w dziel­ni­cy Du­is­bur­ga.

In­sta­la­cję na­pra­wi­łem, o czym po­wia­do­mi­łem kie­row­ni­ka Błasz­czy­ka. Po po­wro­cie do do­mu opo­wie­dzia­łem o tym mo­im pierw­szym spo­tka­niu z nie­miec­ki­mi żoł­nie­rza­mi, i po­pro­si­łem sio­strę, aby prze­tłu­ma­czy­ła mi to cze­go nie ro­zu­mia­łem po nie­miec­ku, a za­pi­sa­łem so­bie fo­ne­tycz­nie w ka­len­da­rzy­ku: „ich fersz­tejn nich dojcz"! Wy­po­wie­dze­nie kie­dyś te­go zda­nia, skoń­czy­ło się dla mnie fa­tal­nie. Ale wró­cę do tych wspo­mnień na dal­szych stro­nach.

Przy nie­któ­rych po­waż­niej­szych pra­cach, do cza­su po­wro­tu z woj­ny maj­stra Sta­cho­wia­ka, po­ma­gał mi bar­dzo sym­pa­tycz­ny hy­drau­lik Al­fons He­ide­korn- jak się nie­daw­no do­wie­dzia­łem był po­wstań­cem wiel­ko­pol­skim 1918/1919 ro­ku. Sam o tym nic nie wspo­mi­nał, pew­nie tak jak wie­lu in­nych po­wstań­ców. By­li na hi­tle­row­skich li­stach śmier­ci. W pierw­szych dniach wrze­śnia, chy­ba 3-go, przed za­bu­do­wa­nia­mi wsi Ciel­cza, za la­sem po le­wej stro­nie od Ja­ro­ci­na, spadł pol­ski sa­mo­lot my­śliw­ski „Ka­raś" z ran­ną za­ło­gą. Po­je­cha­łem tam z cie­ka­wo­ści. W cza­sie roz­glą­da­nia się za ja­kąś pa­miąt­ką z te­go nie­zwy­kłe­go wy­da­rze­nia - po­dob­nie za­cho­wy­wa­ło się kil­ka in­nych osób, dwu­ko­ło­wą jed­no­kon­ną brycz­ką przy­je­chał ku wiel­kie­mu zdzi­wie­niu obec­nych, ksią­żę Hans von

Ra­do­lin, z gwar­dia­nem za­ko­nu oo. Fran­cisz­ka­nów. Ksią­żę sto­jąc obok mnie, wy­ra­ził po pol­sku swo­ją oba­wę, że mo­że na­stą­pić wy­buch ben­zy­ny. Pod­nio­słem więc le­żą­cy ko­ło mnie me­ta­lo­wy spi­cza­sty pa­lik, wsko­czy­łem na le­we skrzy­dło i przez wlot pa­li­wa prze­bi­łem dno zbior­ni­ka, co umoż­li­wi­ło wy­ciek pa­li­wa. Nie­wiel­ką me­ta­lo­wą skrzy­necz­kę z wy­łącz­ni­ka­mi i bez­piecz­ni­ka­mi, któ­rą za­bra­łem na pa­miąt­kę, prze­ka­za­łem kil­ka­na­ście lat te­mu do Mu­zeum Re­gio­nal­ne­go w Ja­ro­ci­nie. W koń­cu wrze­śnia 1939 ro­ku, wró­cił do do­mu z woj­ny, po klę­sce na­szej ar­mii w kam­pa­nii wrze­śnio­wej, mój maj­ster Alek­san­der Sta­cho­wiak. Do­wie­dział się, że je­go żo­na zgi­nę­ła w pierw­szych dniach woj­ny, w trans­por­cie ko­le­jo­wym ja­dą­cym w kie­run­ku War­sza­wy, od kul nie­miec­kie­go pi­lo­ta, któ­ry strze­lał do ucie­ka­ją­cych z trans­por­tu lu­dzi. Star­sza z je­go có­rek zo­sta­ła ran­na. Wró­cił też do pra­cy, więc za­czę­li­śmy zno­wu obo­je ob­słu­gi­wać miej­ską sieć ka­blo­wą, na­po­wietrz­ną, oraz we­wnętrz­ne in­sta­la­cje. W na­stęp­nych la­tach przy­dzie­lo­no nam w cha­rak­te­rze uczni: Gau­te­ra - sy­na nie­miec­kiej ro­dzi­ny za­trud­nio­nej w jed­nym z ma­jąt­ków ziem­skich, po­tem Ła­bę­dzia - sy­na przed­wo­jen­ne­go na­czel­ni­ka Pocz­ty Pol­skiej w Ja­ro­ci­nie, oraz naj­młod­sze­go z nich Niem­ca (na­zwi­ska nie pa­mię­tam - mó­wi­li­śmy na nie­go Ari), któ­ry jed­nak nie po­pra­co­wał z na­mi zbyt dłu­go.

WER­SJA DE­MOIV. Po­wo­jen­na rze­czy­wi­stość, i służ­ba woj­sko­wa.

Pierw­sze na­pi­sy w ję­zy­ku pol­skim, po wy­zwo­le­niu Ja­ro­ci­na w dniu 24 stycz­nia 1945 ro­ku, uka­za­ły się na pię­ciu trans­for­ma­to­rach wy­so­kie­go na­pię­cia. Wspo­mi­na­łem wcze­śniej, że na po­cząt­ku oku­pa­cji pol­skie ta­bli­ce ostrze­gaw­cze, mu­sie­li­śmy za­stą­pić nie­miec­ki­mi. Scho­wa­li­śmy je w bez­piecz­nym miej­scu, gdzie prze­le­ża­ły ca­łą woj­nę, i tak do­cze­ka­ły cza­su, kie­dy zno­wu po nie się­gnę­li­śmy, że­by z po­wro­tem za­mo­co­wać na swo­im miej­scu - tam gdzie by­ły przed wy­bu­chem woj­ny.

Po­nie­waż Niem­cy przed opusz­cze­niem Ja­ro­ci­na wy­sa­dzi­li w po­wie­trze bu­dy­nek elek­trow­ni miej­skiej i je­den zbior­nik ga­zu, po­wsta­ły z te­go po­wo­du wiel­kie kło­po­ty z za­opa­trze­niem w ener­gię elek­trycz­ną miesz­kań­ców mia­sta, ośrod­ki prze­my­sło­we i bu­dyn­ki uży­tecz­no­ści pu­blicz­nej. Pierw­szym ra­tun­kiem by­ła elek­trow­nia ko­le­jo­wa, ale ze wzglę­du na jej nie­wiel­ką moc, trze­ba by­ło czę­sto ogra­ni­czać do­sta­wy ener­gii do pry­wat­nych od­bior­ców. Dru­gim za­stęp­czym źró­dłem za­si­la­nia by­ła ro­szar­nia lnu w Wi­ta- szy­cach. Znaj­du­ją­cy się tam je­den agre­gat prą­do­twór­czy o mo­cy 2.500 kVA (ki­lo­vol­to­am­per), przez ist­nie­ją­cą już sieć wy­so­kie­go na­pię­cia znacz­nie le­piej za­spo­ka­jał za­po­trze­bo­wa­nie w ener­gie elek­trycz­ną mia­sto. W pierw­szej ko­lej­no­ści po­łą­czy­li­śmy szpi­tal i urzę­dy pu­blicz­ne, a tak­że ga­zow­nię i wo­do­cią­gi. Na­stęp­nie za­kła­dy prze­my­sło­we. Stop­nio­wo pod­łą­cza­li­śmy też sieć elek­trycz­ną do miesz­kań pry­wat­nych. Ja­ko pierw­szą, do za­si­la­nia z sie­ci trans­for­ma­to­ra przy uli­cy Ple­szew­skiej - dzi­siaj Woj­ska Pol­skie­go (ko­ło za­kła­dów drzew­nych), pod­łą­czy­łem za zgo­dą maj­stra Sta­cho­wia­ka, uli­cę Ste­fa­na Ma­li­now­skie­go, gdzie za­miesz­ka­li­śmy z po­wro­tem w na­szym do­mu. Znisz­czo­ne po­miesz­cze­nia, za­mie­nio­ne przez Niem­ca na skład opa­łu, mu­sie­li­śmy do­pro­wa­dzić do sta­nu uży­wal­no­ści, co kosz­to­wa­ło nas wie­le pra­cy, i nie tyl­ko.

Na­stęp­nym eta­pem elek­try­fi­ka­cji Ja­ro­ci­na, by­ła bu­do­wa li­nii wy­so­kie­go na­pię­cia (15 tys. Volt), któ­ra pro­wa­dzo­na by­ła wzdłuż li­nii ko­le­jo­wej w kie­run­ku Gnie­zna. Li­nię tę po le­wej stro­nie na­sy­pu ko­le­jo­we­go bu­do­wa­ła fir­ma. Na­to­miast Za­rząd Mia­sta Ja­ro­ci­na bu­do­wał drew­nia­ny bu­dy­nek za wia­duk­tem ko­le­jo­wym po pra­wej stro­nie uli­cy Po­znań­skiej. Pra­co­wa­li przy tej bu­do­wie wy­na­ję­ci cie­śle oraz my, pra­cow­ni­cy Miej­skich Za­kła­dów. Po­ma­ga­ła nam gru­pa bar­dzo sym­pa­tycz­nych i we­so­łych oby­wa­te­li z Cze­cho­sło­wa­cji, któ­rzy wra­ca­li do do­mu z przy­mu­so­wych ro­bót w Niem­czech. Po ukoń­cze­niu bu­dow­li za­in­sta­lo­wa­li­śmy w niej dwa trans­for­ma­to­ry du­żej mo­cy. Je­den był prze­zna­czo­ny do prze­twa­rza­nia wspo­mnia­nej li­nii 15 tys. Volt, na na­pię­cie 380/220 Volt. Dru­gi na­to­miast prze­zna­czo­ny był do prze­twa­rza­nia na­pię­cia 380/220 Volt, na na­pię­cie 3 tys. Volt, sto­so­wa­ne w sie­ci miej­skiej od po­cząt­ku ist­nie­nia elek­trow­ni miej­skiej w Ja­ro­ci­nie. Po uru­cho­mie­niu sie­ci do­pro­wa­dzo­nej do po­dwój­nej sta­cji trans­for­ma­to­ro­wej, miej­ska sieć elek­trycz­na w peł­ni za­pew­nia­ła za­po­trze­bo­wa­nie od­bior­ców. Nie­ste­ty nie pa­mię­tam da­ty te­go do­nio­słe­go wy­da­rze­nia. Kie­row­nic­two miej­skich za­kła­dów na­zy­wa­nych przed woj­na Świa­tła Si­ły i Wo­do­cią­gów, ob­jął Błasz­czyk, któ­ry pra­co­wał przed woj­ną i w cza­sie oku­pa­cji w tym za­kła­dzie. Mi­strzem pro­wa­dzą­cym wszel­kie ro­bo­ty elek­trycz­ne był na­dal Alek­san­der Sta­cho­wiak. Oprócz mnie, pra­co­wał jesz­cze za­trud­nio­ny po woj­nie bar­dzo sym­pa­tycz­ny elek­tryk Sta­ni­sław Świ­der­ski.

Ma­rzy­łem o kon­ty­nu­acji wy­kształ­ce­nia, ale nie by­ło to moż­li­we, po­nie­waż otrzy­ma­łem po­wo­ła­nie do woj­ska. Za­rzą­dze­niem no­wych władz pań­stwo­wych po­wo­ła­no pięć rocz­ni­ków, czy­li uro­dzo­nych w la­tach od 1921 do 1925 ro­ku. Męż­czyź­ni z tych rocz­ni­ków zo­bo­wią­za­ni by­li sta­wić się przed ko­mi­sją woj­sko­wą, któ­ra w Ja­ro­ci­nie mia­ła wte­dy sie­dzi­bę w Do­mu św. Jó­ze­fa przy uli­cy św. Du­cha. Pa­mię­tam, że wraz ze mną sta­wał przed ko­mi­sją by­ły przed­wo­jen­ny tak­sów­karz z jed­ną no­ga krót­szą o pięć cen­ty­me­trów. Mu­siał tak­że zdjąć spe­cjal­ny but z gru­bą po­de­szwą, aby po­ka­zać sto­pę. Kie­dy zgło­si­łem w pra­cy, że by­łem na ko­mi­sji woj­sko­wej i zo­sta­łem za­kwa­li­fi­ko­wa­ny do ka­te­go­rii „A", kie­row­nik za­kła­dów Błasz­czyk chciał się od­wo­ły­wać do władz woj­sko­wych, aby mnie zwol­nić z obo­wiąz­ku służ­by woj­sko­wej. Uzna­łem, że po ty­lu la­tach oku­pa­cji by­ło­by to nie­uczci­we, ta­kie „wy­mi­gi­wa­nie" się od obo­wiąz­ku wal­ki z hi­tle­row­skim na­jeźdź­cą. Był kwie­cień 1945r., wciąż trwa­ła jesz­cze woj­na.

Po otrzy­ma­niu we­zwa­nia zda­łem klu­cze od trans­for­ma­to­rów i z przy­kro­ścią po­że­gna­łem się z wie­lo­let­ni­mi współ­pra­cow­ni­ka­mi. Prze­ży­li­śmy ra­zem wie­le trud­nych lat i nie­bez­piecz­nych sy­tu­acji. We­zwa­nie otrzy­ma­łem z obo­wiąz­kiem sta­wie­nia się przed Ko­mi­sją Woj­sko­wą w Ka­li­szu 24 kwiet­nia 1945 ro­ku. Ra­zem ze mną we­zwa­nie otrzy­ma­li też: Jó­zef Szym­czak miesz­ka­ją­cy na Łu­gach, Do­ring (nie pa­mię­tam imie­nia) miesz­ka­ją­cy na po­cząt­ku uli­cy Wod­nej, i Cze­sław Ka­sprzak z uli­cy Św. Du­cha. Z Ka­li­sza prze­trans­por­to­wa­no nas w ma­łej gru­pie do Ko­lu­szek, gdzie w no­cy bar­dzo dłu­go cze­ka­li­śmy na pe­ro­nie na dal­szy trans­port, któ­rym do­tar­li­śmy do To­ma­szo­wa Ma­zo­wiec­kie­go. W usy­tu­owa­nych w le­sie ba­ra­kach prze­cho­dzi­li­śmy kwa­ran­tan­nę. Ostrzy­żo­no nam krót­ko wło­sy, póź­niej ką­piel, i każ­dy do­stał spe­cjal­ny sil­ny za­strzyk. Je­den z po­bo­ro­wych stra­cił po nim przy­tom­ność. Otrzy­ma­li­śmy też umun­du­ro­wa­nie: dre­li­cho­wą blu­zę, spodnie i czap­kę po­lów­kę z pia­stow­skim or­łem bez ko­ro­ny.

Wszyst­ko to ma­ga­zy­nier wy­rzu­cał nam na stół „jak le­ci". Jed­nym się do­sta­ły za du­że, in­nym za ma­łe wy­mia­ry, póź­niej co by­ło trze­ba wy­mie­nia­li­śmy mię­dzy so­bą. Bie­li­znę sta­no­wi­ła ko­szu­la i ka­le­so­ny płó­cien­ne z tro­ka­mi do wią­za­nia. Bu­ty by­ły uży­wa­ne róż­nej pro­duk­cji, i do te­go onu­ce.

Pod­czas kwa­ran­tan­ny do­wie­dzie­li­śmy się, że je­ste­śmy w 21. Za­pa­so­wym Puł­ku Ar­ty­le­rii, uzna­nym ja­ko wo­jen­na szko­ła pod­ofi­cer­ska. Póź­niej prze­nie­sio­no mnie do dy­wi­zjo­nu dział ZIS-3, ka­li­ber 76 mm, wzór 1942. Kwa­te­ro­wa­li­śmy w przed­wo­jen­nym gim­na­zjum na pierw­szym pię­trze, przy uli­cy Św. An­to­nie­go. Zna­la­złem się w 3-ej dru­ży­nie 2-ego plu­to­nu 3-ej ba­te­rii, w któ­rej był tak­że Jó­zef Szym­czak. Ja­ro­ci­nia­cy Doring i Ka­sprzak by­li w in­nej dru­ży­nie.

WER­SJA DE­MOV. Ży­cie z da­le­ka od ro­dzin­nych stron

Po­waż­ny zwrot w mo­im ży­ciu na­stą­pił w 1953 ro­ku. Z po­wo­du nie­po­ro­zu­mień mię­dzy mo­ją żo­ną Hen­ry­ką, a jej mat­ka An­to­ni­ną, po­sta­no­wi­łem za na­mo­wą ku­zy­na żo­ny, in­ży­nie­ra elek­try­ka Ma­ria­na Mo­czyń­skie­go, miesz­ka­ją­ce­go z ro­dzi­ną w Li­go­cie ko­ło Ka­to­wic, prze­nieść się na Śląsk. Mo­ty­wo­wa­ny otrzy­ma­niem tam miesz­ka­nia w krót­kim cza­sie, pod­ją­łem to ry­zy­ko, na­wet gdy­bym mu­siał pra­co­wać w ko­pal­ni. Wie­rzy­łem, że mo­je pla­ny bę­dę mógł zre­ali­zo­wać dość szyb­ko, cho­ciaż mo­ja bra­to­wa Ire­na znie­chę­ca­ła mnie do tej de­cy­zji. Twier­dzi­ła, że jej mąż, a mój brat pra­co­wał w ko­pal­ni i dłu­go nie wy­trzy­mał. Po­mo­gła mi więc zna­leźć pra­cę w Chrza­now­skich Za­kła­dach Ma­te­ria­łów Ognio­trwa­łych w Chrza­no­wie, któ­re pod­le­ga­ły pod hut­nic­two. Po­nie­waż za­kła­dy te nie gwa­ran­to­wa­ły przy­dzia­łu miesz­ka­nia, a pra­cow­ni­cy czę­sto cho­ro­wa­li na py­li­cę, po­je­cha­łem do po­wsta­ją­cej ko­pal­ni wę­gla ka­mien­ne­go „We­so­ła" i zło­ży­łem pi­smo o przy­ję­cie do pra­cy pod zie­mią.

Tak się za­czął zu­peł­nie no­wy roz­dział me­go ży­cia. Od 17 grud­nia 1953 ro­ku pod­ją­łem pra­cę w Ko­pal­ni Wę­gla Ka­mien­ne­go „We­so­ła" ko­ło My­sło­wic, ja­ko elek­tryk do­ło­wy. Po­cząt­ki asy­mi­la­cji w zu­peł­nie in­nych wa­run­kach by­ły trud­ne. Prze­cho­dzi­łem na­wet mo­men­ty zła­ma­nia. Ale dzię­ki przy­ja­zne­mu trak­to­wa­niu mnie przez ro­do­wi­tych ślą­za­ków, po­zwo­li­ły mi prze­trzy­mać te kry­zy­so­we chwi­le.

W gór­nic­twie do­ło­wym obo­wią­zu­ją za­ostrzo­ne prze­pi­sy, do­ty­czą­ce in­sta­la­cji elek­trycz­nych. Dla­te­go kie­ro­wa­ny by­łem czę­sto na spe­cja­li­stycz­ne szko­le­nia. Nie­za­leż­nie od szko­leń za­kła­do­wych, za­czą­łem się przy­go­to­wy­wać do na­uki w szko­le śred­niej. Na­mó­wił mnie i przy­go­to­wał, wspo­mnia­ny wcze­śniej ku­zyn, in­ży­nier elek­tryk Ma­rian Mo­czyń­ski. Udzie­lał mi ko­re­pe­ty­cji, z fi­zy­ki, ma­te­ma­ty­ki, i in­nych przed­mio­tów. W ro­ku 1954 roz­po­czą­łem na­ukę w Tech­ni­kum Za­ocz­nym Hut­ni­czym i Gór­nic­twa Rud w Ślą­skich Za­kła­dach Tech­nicz­no-Na­uko­wych, w Ka­to­wi­cach. Za­kła­dy te sły­ną do dziś z bar­dzo wy­so­kie­go stop­nia na­ucza­nia. Dzię­ki przy­go­to­wa­niom ku­zy­na, do­brze zda­łem eg­za­min wstęp­ny i zo­sta­łem przy­ję­ty na se­mestr trze­ci.

Przez nie­ca­ły rok miesz­ka­łem w czte­ro­oso­bo­wym po­ko­ju w Do­mu Gór­ni­ka ze sto­łów­ką. Do­jaz­dy do Ka­to­wic by­ły wów­czas dość kło­po­tli­we. Ko­lej­ką ko­pal­nia­ną do­jeż­dża­łem do miej­sco­wo­ści Kosz­to­wy, po­tem sze­dłem kil­ka­set me­trów przez las do sta­cji PKP Kosz­to­wy na li­nii ko­le­jo­wej Oświę­cim - Ka­to­wi­ce.

Po nie­speł­na ro­ku pra­cy w ko­pal­ni, w 1954, otrzy­ma­łem upra­gnio­ne dwu­po­ko­jo­we miesz­ka­nie z kuch­nią i ła­zien­ką na dru­gim pię­trze, w Ty­chach. By­ło to speł­nie­nie mo­ich ma­rzeń o wła­snym miesz­ka­niu. Za­nim prze­wieź­li­śmy me­ble, spa­li­śmy na pod­ło­dze, a dwu­let­ni Ga­bryś w wan­nie na przy­nie­sio­nej z bu­do­wy ma­cie z trzci­ny. Uda­łem się też do Wi­ta­szyc po mój mo­to­cykl „Stan­dard" wy­pro­du­ko­wa­ny we Frank­fur­cie nad Me­nem, trzy­bie­go­wy na li­cen­cji an­giel­skiej. Mo­to­cykl bu­dził wiel­kie za­in­te­re­so­wa­nie. Ku­pi­łem go jesz­cze przed wy­jaz­dem na Śląsk, a po otrzy­ma­niu miesz­ka­nia po­je­cha­łem nim z Wi­ta­szyc do Tych. Do­jeż­dża­łem nim na wy­kła­dy do Ka­to­wic.

W 1955 ro­ku, pod­czas pra­cy pod na­pię­ciem, ule­głem wy­pad­ko­wi po­ra­że­nia prą­dem, prze­gu­bu pra­wej rę­ki. Mia­łem póź­niej nie ma­łe kło­po­ty w co­dzien­nym zwy­kłym funk­cjo­no­wa­niu. Na przy­kład w szko­le no­tat­ki ro­bi­łem le­wą rę­ką. Szło mi to nie­źle, ale my­li­łem się naj­wię­cej w pi­sa­niu cy­fry „3". Na­uka w sys­te­mie za­ocz­nym nie jest ła­twa. Nie mia­łem na miej­scu ko­le­gi, z któ­rym ła­twiej by­ło­by mi roz­wią­zy­wać za­da­nia, szcze­gól­nie z wyż­szej ma­te­ma­ty­ki. Kie­dyś umó­wi­łem się z jed­nym ko­le­gą z kla­sy miesz­ka­ją­cym w Ty­chach, ale kie­dy usie­dli­śmy przy sto­le, ko­le­ga po pro­stu za­snął...

Po ukoń­cze­niu na­uki w ro­ku szkol­nym 1956/197, zda­łem eg­za­min w spe­cjal­no­ści „urzą­dze­nia elek­trycz­ne w prze­my­śle" i otrzy­ma­łem świa­dec­two doj­rza­ło­ści nr 5/1957/1/El, z pra­wem uży­wa­nia ty­tu­łu tech­nik elek­tryk. Nie zde­cy­do­wa­łem się jed­nak na wyż­sze stu­dia. Mia­łem bo­wiem świa­do­mość, że do­tych­cza­so­wa mo­ja na­uka, kosz­to­wa­ła ca­łą ro­dzi­nę wie­le wy­rze­czeń, i utra­co­nych na za­wsze chwil. Zdo­by­łem ma­tu­rę, ale stra­ci­łem żo­nę.

Aby do­koń­czyć to, co za­czą­łem, uczy­łem się po no­cach, wie­lo­krot­nie w nie­do­grze­wa­nym miesz­ka­niu, z po­dusz­ką elek­trycz­ną pod ko­szu­lą, i ka­blem wy­cią­gnię­tym przez koł­nierz. A wsta­wać trze­ba by­ło o 4.30, aby zdą­żyć na szó­stą do pra­cy. By­łem nie wy­spa­ny i prze­mę­czo­ny. Po pięć­dzie­się­cio­go­dzin­nym kur­sie, od 2 stycz­nia do 18 lu­te­go 1956 ro­ku, z wy­kła­da­mi po pra­cy, zda­łem eg­za­min z wy­ni­kiem bar­dzo do­brym i otrzy­ma­łem upraw­nie­nia ja­ko elek­tro­mon­ter do­ło­wy. Dwa la­ta póź­niej 28 czerw­ca 1958 ro­ku, zda­łem jesz­cze je­den eg­za­min przed za­kła­do­wą ko­mi­sją kwa­li­fi­ka­cyj­ną, rów­nież z wy­ni­kiem bar­dzo do­brym, i uzy­ska­łem ty­tuł za­wo­do­wy: elek­tro­mon­ter gór­ni­czy. Za pię­cio­let­nią nie­na­gan­ną pra­cę w gór­nic­twie, 30 ma­ja 1959 ro­ku, Uchwa­łą Ra­dy Pań­stwa, od­zna­czo­ny zo­sta­łem „Brą­zo­wym Krzy­żem Za­słu­gi". Kie­row­nik dzia­łu per­so­nal­ne­go (kadr), prze­ka­zu­jąc mi tę wia­do­mość był za­sko­czo­ny, kie­dy mu po­wie­dzia­łem, że już mam je­den „Krzyż" te­go stop­nia otrzy­ma­ny w woj­sku. We­dług usta­wy, po „brą­zo­wym" na­le­żał mi się „Srebr­ny Krzyż Za­słu­gi". Otrzy­ma­łem go dzie­sięć lat póź­niej 29 wrze­śnia 1969 ro­ku.

Kie­dy 13 lu­te­go 1961 ro­ku zwol­nił się etat, na wnio­sek dy­rek­cji ko­pal­ni, Okrę­go­wy Urząd Gór­ni­czy po­wie­rzył mi sta­no­wi­sko do­zor­cy urzą­dzeń gór­ni­czych. Był to naj­niż­szy sto­pień do­zo­ru w gór­nic­twie, czy­li sta­no­wi­sko szty­ga­ra. Na „Bar­bór­kę', czy­li w Dniu Gór­ni­ka 4 grud­nia 1961 ro­ku , Zjed­no­cze­nie Prze­my­słu Wę­glo­we­go nada­ło mi III sto­pień Tech­ni­ka Gór­ni­ka. Pod­czas pra­cy na sta­no­wi­sku szty­ga­ra, ule­głem dość po­waż­ne­mu wy­pad­ko­wi, w wy­ni­ku cze­go do­zna­łem zła­ma­nia mied­ni­cy przez bry­łę wę­gla, któ­rą zo­sta­łem przy­ci­śnię­ty pod­czas trans­por­to­wa­nia prze­no­śni­kiem. Prze­le­ża­łem z te­go po­wo­du pięć ty­go­dni w szpi­ta­lu gór­ni­czym w Murc­kach. Dnia 1 lu­te­go 1963 ro­ku awan­so­wa­łem na sta­no­wi­sko szty­ga­ra zmia­no­we­go, a 4 grud­nia 1967 ro­ku, otrzy­ma­łem sto­pień Tech­ni­ka Gór­ni­ka II stop­nia, na­to­miast 3 wrze­śnia 1969 ro­ku zo­sta­łem za­twier­dzo­ny przez Okrę­go­wy Urząd Gór­ni­czy na sta­no­wi­sko szty­ga­ra od­dzia­ło­we­go urzą­dzeń elek­trycz­nych na do­le, czy­li kie­row­ni­ka od­dzia­łu elek­trycz­ne­go urzą­dzeń do­ło­wych. La­tem, 31 lip­ca 1971 ro­ku za­war­łem zwią­zek mał­żeń­ski z An­ną Urba­niec. Jej syn po osią­gnię­ciu peł­no­let­no­ści, przy­jął mo­je na­zwi­sko. Obec­nie jest pro­fe­so­rem zwy­czaj­nym w Aka­de­mii Sztuk Pięk­nych we Wro­cła­wiu, i ma wie­le za­sług na po­lu ar­ty­stycz­nym w dzie­dzi­nie szkła ar­ty­stycz­ne­go. W swo­im do­rob­ku ma dzie­siąt­ki wy­staw na ca­łym świe­cie.

Pierw­szy sto­pień gór­ni­czy otrzy­ma­łem w świę­to gór­ni­cze 4 grud­nia 1971 ro­ku, de­cy­zją Ja­worz­nic­ko-Mi­ko­łow­skie­go Zjed­no­cze­nia Prze­my­słu wę­glo­we­go. We wszyst­kich trzech stop­niach, przy­słu­gu­je gór­ni­ko­wi pra­wo do no­sze­nia bia­łe­go pió­ro­pu­sza na czap­ce mun­du­ru ga­lo­we­go. Gór­ni­cy ma­ją­cy pierw­szy sto­pień, po­sia­da­ją jesz­cze trzy ozdob­ne gu­zi­ki na pa­go­nach rę­ka­wów.

Na ta­trzań­skich szla­kach i za gra­ni­cą...

Po przej­ściu do do­zo­ru za­przy­jaź­ni­łem się z ko­le­gą Teo­do­rem Gał­ką, tak­że szty­ga­rem w do­zo­rze elek­trycz­nym i pre­ze­sem Ko­ła Za­kła­do­we­go , Pol­skie­go To­wa­rzy­stwa Tu­ry­stycz­no-Kra­jo­znaw­cze­go. W ra­mach te­go Ko­ła, w nie­dzie­le wol­ne od dy­żu­rów, za­czą­łem upra­wiać tu­ry­sty­kę gór­ską. Co ro­ku or­ga­ni­zo­wa­li­śmy jed­no i wie­lo­dnio­wy rajd gór­ski z me­tą w Za­kła­do­wym Do­mu Wy­po­czyn­ko­wym w Zwoi. Przez prze­szło dwa­dzie­ścia pięć lat, co ro­ku uczest­ni­czy­li­śmy w ogól­no­kra­jo­wym raj­dzie ta­trzań­skim, zdo­by­wa­jąc wie­lo­krot­nie na­gro­dy za licz­bę uczest­ni­ków. Prze­szli­śmy pra­wie wszyst­kie tra­sy ta­trzań­skie. Z młod­szym ko­le­gą za­li­czy­li­śmy tak­że Ry­sy, naj­wyż­szy pol­ski szczyt w Ta­trach. Bra­li­śmy też udział w dwu­ty­go­dnio­wej im­pre­zie w Wiel­kiej i Ma­łej Fa­trze w Cze­cho­sło­wa­cji. W ta­trzań­skich im­pre­zach spo­ty­ka­li­śmy się z ja­ro­ciń­ską gru­pą tu­ry­stów, któ­rą pro­wa­dził ko­le­ga Fran­ci­szek Ol­grzy­mek. Z tam­te­go cza­su, mo­ją du­mą są wszyst­kie ja­kie moż­na zdo­być „Gór­skie Od­zna­ki Tu­ry­stycz­ne", wraz z od­zna­ką „Za Wy­trwa­łość". Po­sia­dam też brą­zo­wą, srebr­ną i zło­tą od­zna­kę „ Tu­ry­sta Dol­ne­go Ślą­ska". Przez pięć lat z rzę­du, jeź­dzi­li­śmy w Biesz­cza­dy z na­mio­ta­mi, gdzie prze­szli­śmy wszyst­kie szla­ki. Po­sia­dam tak­że dwie od­zna­ki „Za Za­słu­gi dla Od­dzia­łu PTTK Ka­to­wi­ce" i „Za Za­słu­gi dla Od­dzia­łu PTTK Od­dział My­sło­wi­ce". Je­stem w dal­szym cią­gu człon­kiem Od­dzia­łu PTTK w Ty­chach i od 29 lat po­sia­dam le­gi­ty­ma­cję „Or­ga­ni­za­to­ra Tu­ry­sty­ki", któ­rą wy­ko­rzy­stu­ję do pro­wa­dze­nia wy­cie­czek. Je­den z re­dak­to­rów „Dzien­ni­ka Za­chod­nie­go", po wy­wia­dzie ze mną, za­ty­tu­ło­wał ar­ty­kuł ze zdję­ciem „Gó­ral z Pyr­lan­dii".

W 1971 ro­ku ku­pi­li­śmy z żo­ną An­ną, nasz pierw­szy sa­mo­chód. By­ła to gór­no­za­wo­ro­wa „War­sza­wa 223". Słu­ży­ła nam prze­szło dzie­sięć lat. Jeź­dzi­li­śmy nią do Dre­zna, Lip­ska i Ber­li­na. Zwie­dzi­li­śmy sto­li­cę Cze­cho­sło­wa­cji, Pra­gę. Od­wie­dzi­li­śmy też obóz kon­cen­tra­cyj­ny Mau­thau­sen w Au­strii, gdzie był wię­zio­ny mój naj­star­szy brat Lu­dwik. W po­wrot­nej dro­dze zwie­dzi­li­śmy Wie­deń i Bra­ty­sła­wę. Przez osiem lat jeź­dzi­li­śmy na­szą „War­sza­wą" do go­rą­cych źró­deł w Har­ka­nach na Wę­grzech, przy gra­ni­cy z Ju­go­sła­wią. Pod­czas tych po­dró­ży po­zna­li­śmy, a póź­niej za­przy­jaź­ni­li­śmy się z Wę­grem, miesz­ka­ją­cym w Sa­hach, po sło­wac­kiej stro­nie. Ste­fan Pe­ly był eme­ry­to­wa­nym dok­to­rem praw, świet­nie zna­ją­cy ję­zyk pol­ski. „War­sza­wą" po­dró­żo­wa­ło pięć osób, prze­je­cha­li­śmy przez Ru­mu­nię do Buł­ga­rii, gdzie spę­dzi­li­śmy wcza­sy nad Mo­rzem Czar­nym. W dro­dze po­wrot­nej zwie­dzi­li­śmy Bu­ka­reszt, po tym, jak mia­sto do­tknę­ło trzę­sie­nie zie­mi.

WER­SJA DE­MO
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: