Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Skazani na siebie - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
12 lipca 2013
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Skazani na siebie - ebook

Gra toczy się o spadek po bogatym wuju. Ekscentryczny milioner wydziedziczył wszystkich poza dalekimi krewnymi Pandorą i Michaelem. Postawił jednak warunek – muszą przez pół roku mieszkać razem w jego starej rezydencji. Nie będzie im łatwo, bo nigdy za sobą nie przepadali. Ona uważa go za pozbawionego ideałów aroganta, on wyśmiewa jej romantyczną naturę i naiwność. W dodatku w rezydencji dochodzi do serii podejrzanych incydentów. Jeżeli Pandora i Michael chcą otrzymać spadek, muszą zacząć współpracować…

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-238-9941-9
Rozmiar pliku: 623 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Sto pięćdziesiąt milionów dolarów to nie była suma, na którą można by kichać. Żadna z osób znajdujących się w przestronnej bibliotece w Jolley's Folley by sobie na to nie pozwoliła. Żadna, z wyjątkiem Pandory. Zrobiła to bez skrępowania, zasłaniając się tylko papierową chusteczką. Potem wysiąkała nos i odchyliła się, czekając, by krople, które dyskretnie zapuściła, przyniosły jej oczekiwaną ulgę. Wiele by dała, żeby nie złapać tego piekielnego przeziębienia. Co więcej, wolałaby znajdować się w tej chwili w jakimkolwiek innym miejscu na świecie.

Otaczały ją dziesiątki książek, które przeczytała, i setki, których nie poznała, choć spędziła w tej bibliotece wiele godzin. Zapach skóry, w którą były oprawione, mieszał się z lekko wyczuwalną wonią kurzu. Pandora wolała to niż duszący aromat lilii umieszczonych w trzech wazonach.

W jednym rogu pokoju stał komplet szachów z marmuru i kości słoniowej, przy którym rozegrała z wujem Jolleyem niejedną partię. Wuj uwielbiał szachy. Jego przeciwnik nie powinien dać się zwieść okrągłej dobrodusznej twarzy i niewinnemu spojrzeniu. Wuj z zapałem oszukiwał, ale Pandora za bardzo się tym nie przejmowała. Kochała wuja. Na dobrą sprawę było jej wszystko jedno, a wuj uwielbiał wygrywać – obojętne, uczciwie czy nie.

Kiedy już kogoś kochała – a uczuciem tym obdarzyła niewiele osób w życiu – kochała całym sercem i duszą. Miała w sobie niepohamowaną energię i żelazną nieustępliwość. Kochała wuja Jolleya na swój spontaniczny, impulsywny sposób, akceptując wszystkie jego dziwactwa. Liczył sobie dziewięćdziesiąt trzy lata, ale nigdy nie był ani nudny, ani gderliwy. Miał młodzieńczy sposób bycia i nietuzinkowe poczucie humoru.

Na miesiąc przed jego śmiercią poszli na ryby; prawdę mówiąc, kłusowali w stawie należącym do sąsiada. Kiedy złapali więcej pstrągów, niż zdołaliby zjeść, odesłali kilka właścicielowi – oczyszczonych i zamrożonych. Nie wiedzieli, czy sąsiad był tym zachwycony.

Będzie jej brakowało wuja Jolleya. Patrzył teraz na nią z ogromnego portretu z charakterystycznym uśmiechem, jaki przybierał niezależnie od tego, czy robił milionowy interes, czy podawał wiceprezydentowi drinka. Już za nim tęskniła. Nikt z jej rozsianej po świecie rodziny nie rozumiał jej i nie akceptował tak jak on. To jeszcze jeden powód, dla którego go uwielbiała.

Pogrążona w żalu, rozdrażniona z powodu przeziębienia, słuchała Edmunda Fitzhugh, objaśniającego monotonnym głosem szczegóły testamentu wuja Jolleya. Maximillian Jolley McVie nigdy nie był mistrzem zwięzłego wypowiadania się. Zawsze powtarzał, że jeśli ma się coś zrobić, należy to zapiąć na ostatni guzik. Jego testament i ostatnia wola były dobitnym potwierdzeniem tego przekonania.

Nie starając się nawet ukryć znudzenia, Pandora zaczęła przypatrywać się osobom zgromadzonym w bibliotece.

Nazwanie ich żałobnikami byłoby rodzajem złośliwego żartu, który na pewno spodobałby się Jolleyowi.

Był tutaj jedyny żyjący syn Jolleya, Carlson, z żoną. Jak też ona ma na imię? Lona? Mona? Zresztą, co to ma za znaczenie. Siedzieli sztywno, przyobleczeni w czerń. Skojarzyli się Pandorze z krukami, które przysiadły na przewodzie telefonicznym, czekając na jakiś smakowity kąsek.

Była też kuzynka Ginger, słodka, śliczna, zupełnie nieszkodliwa, ale niegrzesząca nadmiarem inteligencji. Tym razem ułożyła jasne włosy w stylu Jean Harlow. Ociężały, nachmurzony kuzyn Biff wyglądał w czarnym ubraniu niczym jeden z braci Brooks. Siedział rozparty w fotelu, ze skrzyżowanymi nogami, jakby obserwował grę w polo. Pandora była pewna, że śledzi każde słowo adwokata. Jego żona – czy to Laurie? – przybrała sztuczny, pełen szacunku wyraz twarzy. Pandora wiedziała, że nie odezwie się ani jednym słowem, chyba że po to tylko, by jak echo powtórzyć to, co powie Biff. Wuj Jolley uważał ją za głupią nudziarę. Pandora, choć niechętnie, przyznawała mu rację.

Wuj Monroe, jak zawsze zadowolony z siebie, palił cygaro, nie bacząc na to, że jego siostra, Patience, zawzięcie macha chusteczką. Może właśnie dlatego, pomyślała Pandora. Wuj Monroe nade wszystko lubił robić siostrze na złość.

Kuzyn Hank wyglądał jak prawdziwy macho, silny i umięśniony, w czym dorównywała mu żona o posturze atletki, Meg. W czasie miesiąca miodowego przewędrowali całe Appalachy. Wuj Jolley zastanawiał się, czy przed pójściem do łóżka uprawiali gimnastykę.

Przypomniawszy to sobie, Pandora omal nie zachichotała. Szybko jednak przysłoniła usta chusteczką, po czym przeniosła wzrok na kuzyna Michaela. A może to był kuzyn z jakiejś bocznej linii? Słabo orientowała się w powiązaniach rodzinnych. Zdaje się, że jego matka była krewną wuja Jolleya poprzez drugie małżeństwo syna Jolleya. Okropnie to pogmatwane, pomyślała. Ale i Michael Donahue był skomplikowanym mężczyzną.

Wiedziała, że wuj Jolley wyróżniał go spośród innych krewnych. Jeśli o nią chodzi, ktoś, kto zamiast zająć się czymś pożytecznym, zarabia na życie pisaniem scenariuszy telewizyjnych seriali, jest pasożytem. Z przyjemnością przypomniała sobie, że kiedyś powiedziała mu to bez ogródek.

No i oczywiście nie mogło się obejść bez kobiet. Jeśli mężczyzna umawia się z dziewczynami z okładek i aktoreczkami, zapewne nie jest zainteresowany intelektualnymi dysputami. Pandora uśmiechnęła się, przypomniawszy sobie, jak wyraziła wprost swoją opinię, kiedy Michael ostatni raz odwiedził wuja Jolleya. Wuj się wtedy zaśmiewał.

Na dobrą sprawę, ze wszystkich obecnych w tym pokoju to właśnie Michael Donahue troszczył się o starszego pana i przysparzał mu więcej radości niż ktokolwiek inny z rodziny, z wyjątkiem jej samej.

Pandora zatrzymała na nim wzrok. Wyglądał na mało zainteresowanego tym, co się wokół niego dzieje. Przybrał nieco arogancką pozę, zacisnął wargi w linijkę. Pandora uważała, że z całej twarzy Donahue właśnie usta są najbardziej pociągające.

Wujowi Jolleyowi Michael od razu przypadł do gustu, o czym zresztą powiedział Pandorze. Sam był niski i okrągły i być może dlatego smukła sylwetka i pociągła, wyrazista twarz młodego krewnego wydały mu się interesujące. Pandorze też może by się podobał Michael, gdyby nie jego spojrzenie, najczęściej nieobecne i obojętne.

W tej chwili wyglądał jak jeden z bohaterów swoich seriali. Niedbale oparty o ścianę, w eleganckim garniturze i krawacie, myślami błądzący daleko stąd. Ciemne włosy miał w nieładzie, jakby po jeździe kabrioletem zapomniał użyć grzebienia. Wyglądał na znudzonego całą tą sytuacją.

Pandora żałowała, że się nie zaprzyjaźnili. Chętnie porozmawiałaby o wuju Jolleyu z kimś, kto tak jak ona tolerował jego humory i fanaberie.

Nie ma sensu tak myśleć. Żadna z osób znajdujących się w bibliotece nie była sobie bliska. Wuj Jolley zgromadził ich tutaj, a teraz przypatrywał się im z portretu ze złośliwą satysfakcją.

Westchnęła, po raz kolejny wysiąkała nos i ponownie próbowała skupić się na słowach Fitzhugh, ale niewiele do niej docierało.

Jeszcze godzina, pomyślał Michael, a nie wytrzymam. Tkwił tu tylko dlatego, że kochał tego zwariowanego staruszka. Jeśli ostatnią rzeczą, jaką może jeszcze dla niego zrobić, jest przebywanie w tym pokoju ze stadem sępów i słuchanie zawiłości testamentu, zrobi to. Gdy tylko ten spektakl dobiegnie końca, naleje sobie brandy i wypije w samotności za spokój duszy starszego pana. Jolley uwielbiał brandy.

Kiedy Michael był jeszcze młodym chłopcem, pełnym zwariowanych pomysłów, które nie mogły liczyć na zrozumienie rodziców, wuj Jolley słuchał go cierpliwie i zachęcał do marzeń. Ilekroć Michael przyjeżdżał do Folley, znajdował w osobie wuja cierpliwego i chętnego słuchacza swoich niestworzonych opowieści. Michael nigdy tego nie zapomniał.

Kiedy otrzymał pierwszy raz nagrodę Emmy za jeden ze swoich seriali, „Ucieczkę Logana”, przyleciał z Los Angeles do Catskills i wręczył statuetkę wujowi. Wciąż jeszcze stała w jego sypialni.

Michael słuchał jednostajnego głosu adwokata i marzył o papierosie. Rzucił palenie dopiero co, a dokładnie przed dwoma dniami, czterema godzinami i trzydziestoma pięcioma minutami.

Przytłaczała go obecność ludzi, których zgromadziła śmierć Jolleya. Uważali go za starego, zwariowanego, choć nieszkodliwego nudziarza. Posiadłość warta sto pięćdziesiąt milionów dolarów to jednak zupełnie co innego. Michael patrzył, jak wodzą taksującym wzrokiem po meblach w bibliotece. Może i nie były w ich guście, ale można by je przecież spieniężyć. Wiedział, że wuj kochał te swoje stare wiktoriańskie meble.

Miał wątpliwości co do tego, czy ktoś z rodziny był w tym domu choć raz w ciągu ostatnich dziesięciu lat. No, z wyjątkiem Pandory, przyznał niechętnie. Może i jest irytująca, ale uwielbiała Jolleya.

W tej chwili wyglądała żałośnie. Michael nie przypominał sobie, by kiedykolwiek przedtem widział ją w tak opłakanym stanie. Bywała wściekła, pogardliwa, zniecierpliwiona, ale nigdy nie była nieszczęśliwa. Gdyby łączyły ich bardziej przyjacielskie stosunki, usiadłby teraz obok niej, wziął ją za rękę i spróbował pocieszyć. Jednak charakter ich znajomości go do tego nie upoważniał. Nie wiadomo, jak Pandora by zareagowała.

Jej zaskakująco niebieskie oczy były teraz zaczerwienione i opuchnięte. Była tak blada, że widać było wszystkie piegi na nosie, których, jako rudowłosa, miała bez liku. Zazwyczaj jej skóra o odcieniu kości słoniowej była lekko zaróżowiona – nie wiedział, czy było to oznaką zdrowia, czy raczej temperamentu.

W gronie ubranej na czarno rodziny wyglądała jak papuga wśród kruków. Miała na sobie sukienkę w żywym niebieskim kolorze. Podobała się Michaelowi, choć za nic by jej tego nie powiedział. Do wyrażenia żałoby nie potrzebowała czerni, krepy ani lilii. To akurat rozumiał aż nadto dobrze, choć nie potrafił porozumieć się z Pandorą.

Irytowała go czasami swoimi uwagami na temat jego stylu życia i kariery. Nie omieszkał zresztą, odpłacać jej pięknym za nadobne. Była inteligentną, utalentowaną kobietą, która wolała zyskiwać sławę, wyrabiając biżuterię dla eleganckich butików, niż korzystać z dyplomu uniwersyteckiego.

Nazywała go materialistą, on ją – idealistką. Przyczepiła mu etykietkę szowinisty, on jej – pseudointelektualistki. Jolley słuchał i chichotał, ilekroć się kłócili. Teraz, kiedy odszedł, nie będzie już okazji do sprzeczek. Dziwne, ale Michael uznał to za jeszcze jeden powód, by żałować, że wuj pożegnał się z tym światem.

Prawda wyglądała tak, że z nikim z rodziny, prócz Jolleya, nie utrzymywał bliższych kontaktów. Jego ojciec bawił gdzieś w Europie z czwartą żoną, a matka osiadła w Palm Springs z mężem numer trzy. Nigdy nie rozumieli syna, który postanowił zarabiać na życie w czymś tak mieszczańskim, jak telewizja.

Natomiast wuj Jolley pochwalał jego wybór. Więcej, akceptował to, co Michael robił, i to było najważniejsze.

Szeroki uśmiech pojawił się na jego twarzy, gdy usłyszał, jak Fitzhugh mówi o zapisie testamentowym dla wielorybów.

To w stylu Jolleya. Kilkoro zniecierpliwionych krewnych syknęło przez zęby. Przepadło właśnie sto pięćdziesiąt tysięcy dolarów. Michael przeniósł wzrok na ogromny portret wuja. Zapewniałeś, że będziesz miał ostatnie słowo – zwrócił się do niego w duchu. Problem tylko w tym, że nie możesz tego sam zobaczyć.

– „Memu synowi, Carlsonowi...” – Fitzhugh odchrząknął. Zaległa przejmująca cisza. Bez większego zainteresowania Pandora obserwowała krewnych, słuchających w napięciu adwokata. Wymieniono zapisy dla służby i na cele dobroczynne. Teraz przyszedł czas, by wytoczyć najcięższe działa. Fitzhugh na moment podniósł wzrok na zebranych. – „...którego... miernota była dla mnie zawsze zagadką – kontynuował – zostawiam kolekcję sztuczek magicznych w nadziei, że potrafi wykrzesać z siebie choć odrobinę poczucia humoru”.

Pandora zasłoniła usta chusteczką i omal się nie zakrztusiła, widząc, jak Carlson się czerwieni. Brawo, wujku Jolleyu, pomyślała, przygotowując się na niezłą zabawę. A nuż zapisał cały swój majątek ASPCA – Amerykańskiemu Stowarzyszeniu Zapobiegania Okrucieństwu wobec Zwierząt.

– „Mojemu kuzynowi Bradleyowi i jego żonie Lorraine zostawiam swoje najlepsze życzenia. Niczego więcej nie potrzebują”.

Pandora otarła łzy na wspomnienie rodziców. Zadzwoni do nich wieczorem do Zanzibaru.

– „Mojemu kuzynowi Monroe, który w życiu grosza nie zarobił, zostawiam swój ostatni dolar oprawiony w ramkę. Mojej kuzynce Patience zostawiam domek w Key West bez większej nadziei, że będzie potrafiła go użytkować”.

Monroe sięgnął po cygaro. Patience wyglądała na przerażoną.

– „Synowi mego siostrzeńca, Biffowi, zostawiam kolekcję zapałek w nadziei, że w końcu podpali świat. Ślicznej córce mego siostrzeńca, Ginger, która kocha równie śliczne rzeczy, zostawiam srebrne lustro, które podobno należało kiedyś do Marii Antoniny. Drugiemu synowi mojego siostrzeńca, Hankowi, zostawiam sumę 3528 dolarów. Sądzę, że to wystarczy mu do końca życia na nasiona pszenicy”.

Pomrukiwanie, które zaczęło się przy pierwszym zapisie, stawało się coraz głośniejsze. Zebrani z trudem opanowywali złość. Jolley nie mógłby pragnąć niczego więcej. Pandora popełniła błąd, zerkając na Michaela. Nie sprawiał już wrażenia obojętnego i wyobcowanego, wydawał się pełen podziwu dla wuja. Kiedy ich spojrzenia się spotkały, nie była w stanie dłużej się powstrzymywać i zachichotała. Zebrani popatrzyli na nią ze zgorszeniem.

Carlson wstał.

– Panie Fitzhugh – zaczął, tłumiąc gniew – testament mego ojca to zwykła farsa. To oczywiste, że sporządzając go, nie był przy zdrowych zmysłach i nie mam wątpliwości, że sąd go obali.

– Panie MacVie. – Fitzhugh ponownie odchrząknął. – Doskonale rozumiem pana odczucia w tej sprawie. Zapewniam jednak, że mój klient był w pełni władz umysłowych, kiedy spisywał testament. Co prawda, zredagował go nie tak, jak mu radziłem, ale testament jest legalny i ma moc prawną. Oczywiście może pan skonsultować się ze swoim prawnikiem.

– Bzdury – parsknął Monroe.

– Bzdury – powtórzyła jak echo Patience.

– Wuj Jolley lubił bzdury – włączyła się niespodziewanie Pandora. – Jeśli miałby ochotę zapisać swoje pieniądze towarzystwu na rzecz zapobiegania głupocie, miałby do tego pełne prawo.

– Łatwo ci mówić, moja droga. – Biff polerował paznokcie o klapę marynarki. Złota bransoleta od zegarka połyskiwała w promieniach słońca. – Może stary wariat zostawił ci kłębek sznurka, żebyś mogła robić więcej wisiorków.

– Jeszcze nie dostałeś zapałek, chłopie – zauważył leniwie Michael ze swego kąta i wszystkie spojrzenia skierowały się w jego stronę. – Uważaj, co podpalisz.

– Pozwólcie czytać dalej – przerwała im Ginger, całkiem zadowolona ze swego spadku. Maria Antonina, zastanawiała się. Pomyśleć, Maria Antonina!

– Dwa ostatnie zapisy się łączą – zaczął Fitzhugh, zanim ktokolwiek zdążył jeszcze coś powiedzieć. – I są trochę... niekonwencjonalne.

– Cały ten dokument jest niekonwencjonalny – parsknął Carlson.

Kilka głów skinęło potakująco.

Pandora zawsze unikała spędów rodzinnych. Śmiertelnie ją nudziły. Z całym rozmysłem ziewnęła, przysłaniając dłonią usta.

– Czy moglibyśmy kończyć, panie Fitzhugh, zanim moja rodzina do reszty się skompromituje? – spytała.

Wydawało jej się, choć nie była tego pewna, że dojrzała w oczach adwokata błysk aprobaty.

– Tę część testamentu pan McVie napisał własnoręcznie – powiedział prawnik. – „Pandorze McVie i Michaelowi Donahue – ciągnął po krótkiej przerwie – dwóm osobom z mojej rodziny, które sprawiły mi najwięcej przyjemności swoimi poglądami na życie, radością z przebywania ze starym człowiekiem i wysłuchiwaniem jego żartów, pozostawiam resztę mego majątku na wyłączność, to jest wszystkie konta, wszystkie interesy, wszystkie obligacje, akcje, papiery wartościowe, wszystkie dobra osobiste, ruchomości i nieruchomości z całym swoim uczuciem. Do podziału w równych częściach”.

Pandora zerwała się z fotela.

– Nie mogę wziąć jego pieniędzy! – zawołała i podeszła do Fitzhugh. – Nie wiedziałabym, co z nimi zrobić. Tylko skomplikowałyby mi życie. – Uderzyła dłonią w papiery leżące na biurku. – Powinien był najpierw mnie zapytać.

– Ależ, panno McVie...

Zanim adwokat zdążył cokolwiek powiedzieć, Pandora rzuciła się do Michaela.

– Możesz sobie zabrać wszystko. Już ty będziesz wiedział, co z tym zrobić. Kup hotel w Nowym Jorku, kamienicę w Los Angeles, klub w Chicago i samolot, żeby latać tam i z powrotem. Nie obchodzi mnie to nic a nic.

Michael z całym spokojem wsunął ręce do kieszeni i popatrzył Pandorze prosto w oczy.

– Doceniam tę propozycję, kuzynko. Może zaczekamy, aż pan Fitzhugh skończy, zanim pociągniesz za spust.

Pandora popatrzyła na niego przez chwilę, po czym, tak jak ją uczono w dzieciństwie, zaczerpnęła głęboko powietrza i odliczyła w duchu do dziesięciu, by się uspokoić.

– Nie chcę jego pieniędzy – powtórzyła.

– Wyraziłaś się dostatecznie jasno. – Michael uniósł brwi w sposób, który zawsze ją irytował. Przybrał po części cyniczny, po części rozbawiony wyraz twarzy. – Zadziwiłaś rodzinę tym małym spektaklem.

Nie mógłby dobrać odpowiedniejszych słów, by odzyskała samokontrolę. Podniosła głowę, popatrzyła na niego butnie, po czym szybko spuściła z tonu.

– A więc dobrze. Przepraszam, że panu przerwałam – zwróciła się do Fitzhugh. – Proszę kontynuować.

Prawnik skorzystał z chwili przerwy, by przetrzeć okulary. Kiedy jego klient sporządził testament, wiedział, że nadejdzie w końcu dzień, gdy jako wykonawca testamentu będzie musiał stanąć twarzą w twarz z rozwścieczoną rodziną. Rozmawiał o tym z Jolleyem, przekonywał go, tłumaczył, wskazywał na absurdalność zapisu.

– „Zostawiam to wszystko – czytał dalej – pieniądze, akcje, obligacje, które są potrzebne, choć nudne, interesy, które ciążą niczym kamień u szyi, i dom wraz z całym wyposażeniem, który jest dla mnie bardzo ważny, bo wiążą się z nim wspomnienia, Pandorze i Michaelowi, ponieważ się o mnie troszczyli. Zostawiam to im, bo nie ma w rodzinie nikogo, komu mógłbym przekazać to, co jest dla mnie ważne. To, co należało do mnie, należy teraz do Pandory i Michaela. Wiem, że zawsze będę żył w ich pamięci. Stawiam tylko jeden warunek”.

Michael uśmiechnął się pod wąsem.

– No, teraz będzie niespodzianka – mruknął.

– „W ciągu tygodnia od otwarcia tego testamentu Pandora i Michael wprowadzą się do mego domu w Catskills, znanego jako Jolley's Folley. Będą tam razem mieszkać przez sześć miesięcy i żadne z nich nie spędzi więcej niż dwóch kolejnych nocy pod innym dachem. Po sześciu miesiącach nieruchomość przejdzie na ich własność do równego podziału. Jeśli jedno z nich nie zgodzi się na te warunki lub wycofa się przed upływem sześciu miesięcy, majątek przejdzie na moich żyjących spadkobierców i na Instytut Badań nad Roślinami Mięsożernymi. Macie moje błogosławieństwo, dzieci. Nie zróbcie zawodu staremu człowiekowi, którego już nie ma na tym świecie”.

Przez trzydzieści sekund panowała absolutna cisza. Fitzhugh zaczął składać papiery.

– Stary drań – mruknął pod nosem Michael. Pandora oburzyłaby się, gdyby nie to, że w tym akurat przypadku przyznawała mu rację. Atmosfera w bibliotece zagęszczała się, emocje rosły. Michael chwycił Pandorę za rękę i pociągnął ją do holu. Wbiegli do jednego z małych saloników.

– I co teraz? – Pandora po raz kolejny wysiąkała nos i opadła na fotel.

Michael zapomniał, że rzucił palenie, i sięgnął po papierosa.

– Musimy podjąć parę decyzji – oświadczył.

Pandora rzuciła mu przeciągłe spojrzenie.

– Ja już zdecydowałam – oświadczyła. – Nie chcę jego pieniędzy. Po podziale i opłaceniu podatku przypadnie po pięćdziesiąt milionów. Pięćdziesiąt milionów – powtórzyła, wznosząc oczy ku niebu. – To absurd.

– Jolley też tak uważał – przyznał Michael.

– On je miał tylko po to, żeby się nimi bawić. Kłopot w tym, że ilekroć się bawił, pomnażał je. – Nie mogąc usiedzieć na miejscu, wstała i podeszła do okna. – Michael, zginę pod taką górą pieniędzy.

– Gotówka nie jest aż tak ciężka, jak sądzisz.

Pandora odwróciła się i usiadła na parapecie.

– Nie masz nic przeciwko pięćdziesięciu milionom, jak mniemam – zauważyła z lekkim przekąsem.

– Cóż, mój stosunek do pieniędzy nie jest tak pogardliwy jak twój, Pandoro. Może dlatego, że kiedy dorastałem, były dla mnie mirażem, a nie rzeczywistością.

Wzruszyła ramionami. Doskonale wiedziała, że jego rodzice zawsze żyli głównie dzięki kredytom i znajomościom.

– Zabierz więc wszystkie – powiedziała.

Michael wziął błękitne jajko ze szkła i zaczął je przerzucać z ręki do ręki. Było chłodne, gładkie i warte kilka tysięcy.

– Jolley by tego nie chciał – zauważył.

– Chciał, żebyśmy się pobrali i żyli długo i szczęśliwie. Chętnie bym go zadowoliła, ale... nie stać mnie na takie poświęcenie – dokończyła po chwili. – Nawiasem mówiąc, czy nie jesteś zaręczony z jakąś tancerką o blond włosach?

– Jak na kogoś, kto ze wstrętem odwraca się od telewizora, zdumiewająco dobrze orientujesz się w plotkach.

– Uwielbiam plotki – oświadczyła z takim przekonaniem, że aż się roześmiał.

– Dobrze, Pandoro, zawrzyjmy rozejm. Nie jestem z nikim zaręczony, ale to i tak nie ma znaczenia, ponieważ zawarcie przez nas małżeństwa nie jest warunkiem realizacji woli wuja. Wszystko, czego od nas żąda, to żebyśmy przez sześć miesięcy żyli pod jednym dachem.

Patrząc na Michaela, odczuła coś w rodzaju rozczarowania. Może nie przepadali za sobą, ale ceniła w nim to, że był przywiązany do wuja Jolleya.

– A więc rzeczywiście zamierzasz wziąć te pieniądze? – spytała.

Michael gwałtownie ruszył w jej kierunku, ale natychmiast się opanował. Pandora nawet nie drgnęła.

– Myśl sobie, co chcesz – powiedział obojętnie, jakby nie miało to żadnego znaczenia. – Ty nie chcesz pieniędzy, twoja sprawa. Czy zamierzasz przypatrywać się spokojnie, jak dom przechodzi w ręce tego całego klanu rodzinnego i paru nawiedzonych naukowców badających storczyki? Jolley kochał to miejsce i wszystko, co się tutaj znajduje. Odniosłem wrażenie, że ty też.

– Owszem. – Spadkobiercy sprzedadzą dom, pomyślała i przyznała w duchu rację Michaelowi. W bibliotece nie ma ani jednej osoby, która nie chciałaby spieniężyć domu. Wtedy byłby już dla niej stracony. Wszystkie te pretensjonalne pokoje, absurdalne bramy. Jolley odszedł, zostawił dom niczym marchewkę, ale kij wciąż trzymał.

– On nadal próbuje sterować naszym życiem – zauważyła.

Michael uniósł brwi.

– Dziwi cię to? – spytał.

– Nie – roześmiała się.

Obeszła wolno pokój. Michael obserwował ją z niejakim podziwem. Na ekranie wyglądałaby imponująco. Zawsze był tego zdania. Ta karnacja, włosy, postawa. Wyniosłość. Parę kilogramów, które dodałaby kamera, nie zepsułoby tego zbyt kanciastego, trochę tyczkowatego ciała. Płomiennie czerwone włosy wydawałyby się na ekranie nieco bardziej stonowane niż w rzeczywistości. Zawsze się zastanawiał, dlaczego Pandora nie złagodziła trochę ich koloru.

Tak jak Pandorze, jemu też nie zależało na pieniądzach, ale nie dopuści do tego, by rodzinna zgraja szakali rzuciła się i rozdrapała to, co zostawił Jolley i co było mu tak drogie. Jeśli dojdzie do starcia z Pandorą, trudno, dla dobra sprawy jest gotów i na to. Nawet sprawi mu to pewną satysfakcję.

Miliony przerażały Pandorę. Była przekonana, że tak dużo pieniędzy może ją co najwyżej przyprawić o ból głowy. Te wszystkie obligacje, akcje, lokaty, fundusze. No i podatki. Wolała życie prostsze i skromniejsze. Choć oczywiście nikt nie uznałby jej mieszkania na Manhattanie za mało reprezentacyjne lokum.

Nigdy nie musiała się martwić o pieniądze i to jej odpowiadało. Poniżej albo powyżej pewnego poziomu były już tylko kłopoty.

Niewątpliwie spadek pomógłby jej w życiu zawodowym. Mogłaby sobie pozwolić na swobodę artystyczną, której tak bardzo pragnęła, i kontynuować styl życia, który trochę nadwerężał konto bankowe. Jej prace spotykały się z uznaniem krytyków, ale niewiele z tego wynikało. Poza Manhattanem uważano je za zbyt niekonwencjonalne. Musiała tworzyć wzory bardziej popularne, aby utrzymać się na powierzchni. A już pięćdziesiąt czy sześćdziesiąt tysięcy pozwoliłoby jej...

Wściekła na siebie, przerwała te rozważania. Upodabniam się do Michaela, uznała. Prędzej umrę. On się sprzedał, swój talent, jaki by on był, rozmienił na drobne, a teraz z obecnych okoliczności postara się wyciągnąć korzyści finansowe. Jej myśli pobiegną innym torem. Przede wszystkim weźmie pod uwagę Jolleya.

Wyglądało na to, że czeka ją masa problemów. Musi dobrze zastanowić się nad poszczególnymi ruchami, tak jak to robiła, rozgrywając z wujem Jolleyem partię szachów.

Nigdy jeszcze nie mieszkała z mężczyzną i zrobiła to z całym rozmysłem. Żyła swoim rytmem. Nie chodziło nawet o to, że nie chciała dzielić rzeczy, potrzebowała dla siebie własnej przestrzeni. Jeśli teraz przystanie na warunek wuja, będzie to jej pierwsze ustępstwo od dotychczasowego stylu życia.

Nie ulegało bowiem wątpliwości, że Michael jest na tyle atrakcyjny, że byłby niepokojący, gdyby nie był tak irytujący. Irytujący i łatwo wpadający w irytację, przypomniała sobie z rozbawieniem. Wiedziała, który guzik nacisnąć. Czyż nie szczyciła się tym, że umie nad nim panować? Nie zawsze było to łatwe, był zbyt ostry. Ich kłótnie stawały się przez to bardziej interesujące. Zresztą nigdy nie przebywali razem dłużej niż tydzień.

Był jednak pewien argument niepodlegający dyskusji. Kochała wuja. Czy będzie mogła spokojnie żyć, jeśli sprzeciwi się jego ostatniej woli? A może jego ostatniemu żartowi?

Sześć miesięcy. Zastanawiała się nad tym, patrząc na Michaela. Sześć miesięcy to bardzo długo, szczególnie jeśli nie sprawia ci przyjemności to, co robisz. Jest tylko jeden sposób, by przyspieszyć czas. Postara się potraktować tę sytuację jak dobrą zabawę.

– Powiedz mi, kuzynie – zwróciła się do Michaela – czy zdołamy przez sześć miesięcy mieszkać pod jednym dachem, nie kłócąc się i nie awanturując?

– Nie zdołamy – odparł.

Powiedział to tak spontanicznie, że aż się roześmiała.

– Myślę, że w przeciwnym razie okropnie by mi się nudziło – rzuciła. – Za trzy dni mogę się wprowadzić. Góra za cztery – dodała.

– W porządku – odetchnął z ulgą. Sam nie wiedział, dlaczego w takim napięciu czekał, czy Pandora się zgodzi, ale nie chciał się teraz nad tym zastanawiać. – Załatwione. – Podał jej rękę.

– Załatwione – powtórzyła, zdziwiona, że jego dłoń miała zgrubiałą skórę. Spodziewała się raczej, że będzie miękka i wydelikacona. Kto wie, jakie jeszcze niespodzianki czekają ją w ciągu nadchodzących sześciu miesięcy.

– Powiemy im? – spytała.

– Chyba nas zamordują.

– Wiem – uśmiechnęła się. – Staraj się zachować spokój.

Gdy wyszli z saloniku, zastali w holu kilka osób z rodziny. Robili to, co udawało im się najlepiej, gdy się spotkali. Zażarcie się kłócili.

– Roztrwonisz pieniądze na sztangi i sok marchwiowy – mówił Biff do Hanka. – Ja przynajmniej wiem, co robić z pieniędzmi.

– Stracisz na konie – wtrącił Monroe, wypuszczając dym z cygara. – Chybione inwestycje, odroczone podatki.

– A ty mógłbyś je przeznaczyć na kurs mówienia pełnymi zdaniami – włączył się Carlson. – Jestem jedynym żyjącym synem staruszka. To ja powinienem dowieść, że nie był przy zdrowych zmysłach.

– Był bardziej przytomny niż wy wszyscy razem wzięci – włączyła się Pandora, mocno zdegustowana uwagami rodziny. – Dał każdemu z was dokładnie to, co chciał, żebyście mieli.

– Wygląda na to, że nasza Pandora zmieniła zdanie co do pieniędzy – parsknął Biff. – Cóż, dążyłaś do tego, prawda kochanie?

Michael położył dłoń na ramieniu Pandory i lekko je ścisnął.

– Może byś się wstrzymał ze swoimi insynuacjami, kuzynie.

– Wydaje się, że pisanie dla telewizji wyrobiło w tobie upodobanie do przemocy. – Biff pociągnął cygaro i uśmiechnął się. – Cóż, nie będę się wdawać w awantury – zdecydował.

– Tak będzie najlepiej – uznała żona Hanka i wyciągnęła rękę. Uścisnęła dłoń Pandory i Michaela. – Powinniście się trochę pogimnastykować, wzmocnić się. Chodźmy, Hank – rzuciła w stronę męża.

W milczeniu, napinając mięśnie pod marynarką, Hank wyszedł za żoną.

– Chodzące muskuły – podsumował Carlson. – Idziemy, Mono – zwrócił się do żony.

– Miłej jazdy do domu, wuju Carlsonie. – Pandora posłała mu najsłodszy uśmiech, na jaki było ją stać.

Patience zamachała nerwowo rękami.

– Key West, na litość boską, Key West. Nigdy nie byłam na południe od Palm Beach.

– Och, Michael. – Ginger zatrzepotała rzęsami i położyła mu dłoń na ramieniu. – Kiedy będę mogła dostać swoje lustro?

Popatrzył na jej doskonale śliczną, trójkątną buzię. Oczy miała tak błękitne jak południowe morze. Podziękował Bogu, że wuj Jolley nie poprosił, by spędził pod jednym dachem sześć miesięcy z kuzynką Ginger.

– Jestem pewien, że pan Fitzhugh prześle ci je najszybciej, jak to będzie możliwe – zapewnił.

– Chodź, Ginger, podrzucimy cię na lotnisko. – Biff wziął ją pod rękę i posłał uśmiech Pandorze. – Martwiłbym się, gdybym cię lepiej nie znał – powiedział. – Nie wytrzymasz sześciu dni z Michaelem, a co tu mówić o sześciu miesiącach. Piekielny charakter – szepnął porozumiewawczo do Michaela. – Zamordujecie się, zanim minie tydzień.

– Nie wydawaj jeszcze pieniędzy staruszka – ostrzegł Michael. – Wytrzymamy te sześć miesięcy choćby po to, żeby ci zrobić na złość.

– Zobaczymy, kto wygra tę grę – odparował Biff, kierując się do drzwi. Żona wyszła za nim bez słowa. Od kiedy przyjechali, nie odezwała się ani razu.

– Biff, co zrobisz z tymi wszystkimi zapałkami? – spytała Ginger, gdy wychodzili.

Pandora odprowadziła ich wzrokiem.

– No cóż, Michael – zwróciła się do kuzyna – trudno powiedzieć, żeśmy się przedtem wszyscy kochali, ale teraz to już na pewno nie darzymy się sympatią.

– Martwi cię, że się im naraziłaś?

Wzruszyła ramionami i popatrzyła na niego z namysłem.

– Nie przyszło mi do głowy, by się martwić, że narażam się tobie, to czemu miałabym się martwić, iż im się narażam?

– Jolley zawsze mówił, że jesteśmy zbyt do siebie podobni – stwierdził.

– Naprawdę? – Uniosła brwi. – I znów się z nim nie zgadzam. Ty i ja, Michaelu Donahue, nie mamy ze sobą prawie nic wspólnego.

– Przez sześć miesięcy będziemy mieli okazję się przekonać, czy masz rację . – Podszedł do Pandory i odruchowo ujął ją za brodę. – Wiesz, kochanie, myślę, że z Biffem byś wytrzymała.

– Dałabym pierwszeństwo roślinom.

– Pochlebiasz mi – zachichotał.

– Bynajmniej. – Stała nieporuszona. To ciekawe uczucie stać tak blisko i nie warczeć na siebie. – Jedyna różnica między tobą a Biffem polega na tym, że ty mnie nie nudzisz.

– Wystarczy – uśmiechnął się. – Łatwo mi pochlebić. – Przesunął palec wzdłuż jej policzka. Była blada, ale patrzyła mu zdecydowanie prosto w oczy. – Masz rację, Pandoro, nie będziemy się razem nudzić. W ciągu sześciu miesięcy na pewno niejedno się wydarzy, ale nudno nie będzie.

To będzie interesujące doświadczenie, pomyślała, ale nie całkiem bezpieczne. Musi pamiętać o tym, że nie uważa jej za pociągającą, ale gdyby mu pozwoliła, na pewno udawałby, że jest inaczej, choćby dla podbudowania męskiej ambicji.

– Nikomu nie zwykłam schlebiać – powiedziała. – Nie wiem, czym ty się kierujesz, ale ja biorę udział w tej farsie tylko przez wzgląd na wuja Jolleya. Sądzę, że bez trudu zainstaluję tu mój sprzęt do pracy.

– A ja będę tu mógł z powodzeniem pisać.

– Jeśli to, co robisz, można nazwać pisaniem – zauważyła z przekąsem.

– To samo mógłbym powiedzieć o twoich błyskotkach, które nazywasz sztuką.

Policzki Pandory zaróżowiły się, co sprawiło mu wyraźną przyjemność.

– O, przepraszam, moja biżuteria wyraża uczucia – obruszyła się.

– Tak? Ile w tych dniach kosztuje namiętność?

– Myślę, że to raczej ty powinieneś być zorientowany w cenach. – Kichnęła i wytarła nos. – Większość kobiet, z którymi się umawiasz, wysoko się ceni.

– Myślałem, że rozmawiamy o pracy – zauważył z lekkim rozbawieniem.

– Mój zawód jest uświęcony tradycją, podczas gdy twój... twój to zwykła komercja. A ponadto...

– Bardzo państwa przepraszam...

W drzwiach biblioteki stanął Fitzhugh. Nie pragnął niczego więcej, jak odpocząć od klanu McVie i wypić spokojnie drinka.

– Czy mogę uznać, że zaakceptowaliście warunki testamentu? – spytał.

Sześć miesięcy. To będzie bardzo długa zima, pomyślała Pandora.

Sześć miesięcy. Byle do wiosny, pomyślał Michael.

– Może pan zacząć liczyć dni od końca tego tygodnia – powiedział do prawnika. – Zgadzasz się, kuzynko?

– Zgadzam się – odparła, unosząc butnie brodę.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: