Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Skok w nowoczesność. Polityka wzrostu w krajach peryferyjnych 1943–1980 - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2013
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
29,79
Najniższa cena z 30 dni: 23,90 zł

Skok w nowoczesność. Polityka wzrostu w krajach peryferyjnych 1943–1980 - ebook

 

Co łączy Polskę Ignacego Mościckiego z Polską Edwarda Gierka? Czy Związek Radziecki miał przed sobą alternatywną drogę modernizacji? Czy można było „dogonić i przegonić” Zachód z pomocą aktywnego państwa? Czy kraje zacofane mają szansę na przyspieszony rozwój?
Adam Leszczyński, historyk PAN i publicysta gospodarczo-społeczny, napisał pierwszą w Polsce historię zmagań najróżniejszych państw – od ZSRR czasów Stalina, przez Chiny Mao, kraje Afryki, Ameryki Łacińskiej i Azji Wschodniej, aż po II RP i PRL – z nędzą, gospodarczym zacofaniem i społecznym anachronizmem. Autor bada ideologie przyspieszonego rozwoju, jakie dominowały na świecie tuż przed II wojną światową i po niej. Przybliża epokę, w której decydowały się kształty naszego świata, konfrontując praktyczne doświadczenia ludzi z założeniami gospodarczych teorii. Tłumaczy wreszcie, dlaczego w latach 70. globalne i lokalne elity zaczęły odwracać się od państwa, zamieniając etatyzm w ideologię „niewidzialnej ręki rynku” jako panaceum na niedorozwój.



Przedwojenna Polska i Tajwan. Związek Radziecki, Korea Południowa i Tanzania. Cóż te kraje mogły mieć ze sobą wspólnego? Otóż tyle, że każdy z nich szukał sposobu wydobycia się z biedy i zacofania, sposobu na swoją miarę. Adam Leszczyński, zabierając nas w  podróż po całym globie w drugiej połowie minionego stulecia, zadaje intrygujące pytania. Czy prędzej da się doścignąć kraje zamożne i przedsiębiorcze, jeżeli swoje gospodarstwo powierzy się silnej władzy państwa, czy rozsądniej zdać się na działanie wolnego rynku? I szereg dylematów podobnych, uwieńczonych sukcesem bądź opłaconych tragiczną klęską kilku pokoleń. Wniosek z tego taki, żeby nie ufać bezkrytycznie żadnej doktrynie, bo wszystko zależy od warunków geograficznych i politycznych. Skok w nowoczesność był prawie zawsze skokiem w nieznane, a opowieść Leszczyńskiego jest fascynującą przygodą intelektualną.
Jerzy Jedlicki

 

Adam Leszczyński (1975) – historyk, adiunkt w Instytucie Studiów Politycznych PAN, gdzie zajmuje się ideologiami modernizacyjnymi w krajach peryferyjnych (w tym w Polsce). Publicysta „Gazety Wyborczej” i reporter. Autor dwóch monografii o historii społecznej PRL, reportażu o epidemii AIDS Naznaczeni oraz książki Dziękujemy za palenie. Dlaczego Afryka nie może sobie poradzić z przemocą, głodem, wyzyskiem i AIDS. Należy do zespołu Krytyki Politycznej.

Kategoria: Historia
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-63855-42-0
Rozmiar pliku: 1,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

za­po­wie­dzi:

ERIC HOBS­BAWM Jak zmie­nić świat. Opo­wie­ści o Mark­sie i mark­si­zmie

ERIC HOBS­BAWM Wiek re­wo­lu­cji

ERIC HOBS­BAWM Wiek ka­pi­ta­lu

ERIC HOBS­BAWM Wiek im­pe­rium

HA­RALD WE­LZER, SÖN­KE NE­IT­ZEL Żoł­nie­rze. Pro­to­ko­ły wal­ki, za­bi­ja­nia i śmier­ci

HO­WARD ZINN Lu­do­wa hi­sto­ria Sta­nów Zjed­no­czo­nych. Od roku 1492 do dziś

Hi­sto­ria, tak jak ją ro­zu­mie­my, to przede wszyst­kim pró­ba opo­wie­dze­nia prze­szło­ści na nowo, tak by „dało się z nią żyć” i zbu­do­wać lep­szą przy­szłość. Nie słu­ży kon­ser­wo­wa­niu na­szej toż­sa­mo­ści, lecz po­ka­zu­je, że współ­pra­ca i kon­flik­ty jed­no­stek oraz grup nie­ko­niecz­nie prze­bie­ga­ją we­dług po­dzia­łów na­ro­do­wych. W książ­kach pu­bli­ko­wa­nych w Se­rii opo­wia­da­my dzie­je z per­spek­ty­wy mniej­szo­ści i klas,par­tii le­wi­co­wych i ru­chów eman­cy­pa­cyj­nych, wspól­not lo­kal­nych i ma­so­wych or­ga­ni­za­cji spo­łecz­nych, ko­biet i za­po­mnia­nych ofiar. Na­ród trak­tu­je­my jako wspól­no­tę kon­stru­owa­ną, peł­ną sprzecz­no­ści, nie­jed­no­rod­ną – i hi­sto­rycz­nie przy­god­ną.

Pol­ska i Eu­ro­pa po­trze­bu­ją no­wych opo­wie­ści o so­bie sa­mych i re­la­cjach z in­ny­mi. Po­mo­gą je stwo­rzyć re­edy­cje daw­nych tek­stów, prze­ka­dy, nowe książ­ki pol­skich au­to­rów – bo żeby „wy­brać przy­szłość”, trze­ba znieść za­sta­ny mo­no­pol na przy­szłość.PRZEDMOWA

Ta książ­ka za­fra­pu­je i za­fa­scy­nu­je mnó­stwo czy­tel­ni­ków. Z po­zo­ru jest ona stu­dium po­rów­naw­czym „sko­ków w no­wo­cze­sność”: licz­nych spo­so­bów, na ja­kie „za­póź­nio­ne w roz­wo­ju” (uzna­ne za ta­kie, i tę opi­nię przyj­mu­ją­ce) lądy i na­ro­dy pró­bo­wa­ły w prze­szło­ści do­szlu­so­wać do lą­dów i na­ro­dów „roz­wi­nię­tych”, czy­li bar­dziej za­moż­nych; wy­god­niej od nich, a pew­nie i we­se­lej, ży­ją­cych, bo ob­fi­ciej w do­bra ziem­skie za­opa­trzo­nych. No i bar­dziej prze­ję­tych mno­że­niem przy­jem­no­ści niż za­tro­ska­nych o chleb co­dzien­ny. Ale jest ta książ­ka opo­wie­ścią o czymś znacz­nie jesz­cze dla na­szej te­raź­niej­szo­ści, a w szcze­gól­no­ści dla zro­zu­mie­nia jej dy­na­mi­ki, do­nio­ślej­szym: opo­wie­ścią o pre­hi­sto­rii zja­wi­ska, ja­kie pro­fe­sor Ha­rvar­du Jo­seph Sa­mu­el Nye Jr. okre­ślił mia­nem „soft po­wer” – „mięk­kiej wła­dzy” czy „mięk­kiej mocy”: do­mi­na­cji przez po­ku­sę i uwo­dze­nie, miast, jak w wy­pad­ku „twar­dej” od­mia­ny wła­dzy czy mocy, przez prze­moc i gwałt. To mięk­ka moc wy­su­wa się dziś na plan pierw­szy, po stu­le­ciach do­mi­na­cji eks­pan­sji te­ry­to­rial­nej, pod­bo­jów, za­bo­rów, ko­lo­ni­za­cji ob­cych te­re­nów i ujarz­mia­nia ich miesz­kań­ców, w rzę­dzie czyn­ni­ków kształ­tu­ją­cych dzie­je świa­ta.

Czer­piąc być może na­tchnie­nie z wcze­śniej­szej su­ge­stii fran­cu­skie­go an­tro­po­lo­ga Ga­brie­la Tar­de’a, przy­pi­su­ją­cej za­pa­trze­niu się i po­pę­do­wi do na­śla­dow­nic­twa rolę sil­ni­ka na­pę­do­we­go kul­tu­ry, hi­sto­ryk an­giel­ski Ar­nold Toyn­bee za­su­ge­ro­wał już sto nie­mal lat temu, że dzie­je ko­lej­nych cy­wi­li­za­cji de­cy­do­wa­ły się głów­nie pod wpły­wem tego, co się dzia­ło wzdłuż „li­me­nu” – gra­ni­cy od­dzie­la­ją­cej im­pe­rium od te­re­nów oko­licz­nych, okre­śla­nych za­zwy­czaj mia­nem „bar­ba­rzyń­skich”.

Była ta gra­ni­ca li­nią fron­tu albo te­re­nem przy­gra­nicz­ne­go han­dlu wy­mien­ne­go na prze­mian, a nie­kie­dy i rów­no­cze­śnie, ale z re­gu­ły była też w obu przy­pad­kach prze­po­ną osmo­tycz­ną dla jed­no­kie­run­ko­wych kul­tu­ro­wych prze­cie­ków. Pod­glą­da­nie przez szpa­ry w pło­cie, wy­sy­ła­nie zwia­dow­ców na prze­szpie­gi czy pil­ne i żar­li­we wsłu­chi­wa­nie się w opo­wia­da­nia o olśnie­niach, ja­kich kup­cy, wę­drow­ni cze­lad­ni­cy, stu­den­ci czy pro­to­pla­ści tu­ry­stów do­zna­li w da­le­kich kra­jach i spi­sa­li dla prze­ka­za­nia po­bra­tym­com – krót­ko mó­wiąc „za­pa­try­wa­nie się” spo­za gra­ni­cy na bar­dziej po­nęt­ne spo­so­by ży­cia i zro­dzo­na zeń mie­szan­ka po­dzi­wu i uwiel­bie­nia z za­wi­ścią i chci­wym po­żą­da­niem – nie były by­najm­niej wy­na­laz­kiem no­wo­cze­sno­ści, lecz zja­wi­skiem to­wa­rzy­szą­cym dzie­jom ludz­kim od naj­bar­dziej za­mierz­chłych cza­sów, co też au­tor tej książ­ki zna­ko­mi­cie udo­ku­men­to­wał.

Tyle że w cza­sach p r z e d no­wo­cze­snych re­zul­ta­tem za­pa­trze­nia się była naj­czę­ściej chęć pod­bo­ju i gra­bie­ży ze stro­ny „bar­ba­rzyń­ców” chci­wych bo­gactw, ja­kich się do­pa­trzy­li lub do­my­śli­li… Nie jak w epo­ce opi­sa­nej przez Ada­ma Lesz­czyń­skie­go, kie­dy to wy­ni­kiem za­pa­trze­nia się było pra­gnie­nie au­to­re­for­my czy au­to­na­pra­wy: upodob­nie­nia się do zde­cy­do­wa­nie moż­niej­sze­go, for­tun­niej­sze­go są­sia­da, od­kry­cia i przy­własz­cze­nia so­bie ta­jem­ni­cy jego po­wo­dzeń, do­gna­nia go – a jak się da, to i prze­ści­gnię­cia… Gdy ja­skra­wa róż­ni­ca sił mi­li­tar­nych mię­dzy za­zdro­sny­mi a obiek­ta­mi ich za­zdro­ści wy­klu­cza­ła uży­cie „twar­dej” mocy – a więc pod­bój zbroj­ny, gra­bież lub anek­sję i ko­lo­ni­za­cję – po­zo­sta­wa­ła za­zdro­śni­kom jed­na tyl­ko opcja: pod­da­nia się po­ku­sie, pod­cią­gnię­cia się do po­zio­mu obiek­tów ich za­zdro­ści, prze­stu­dio­wa­nia i prze­ję­cia na wła­sny uży­tek spo­so­bu ży­cia uzna­ne­go za se­kret cu­dzej po­myśl­no­ści, samo-prze­ro­bu wła­sne­go spo­łe­czeń­stwa i wła­snej kul­tu­ry na kształt i po­do­bień­stwo po­dzi­wia­nych kra­jów. „Skok w no­wo­cze­sność” – prze­ję­cie wzo­ru i jego na­śla­do­wa­nie – mia­ło za­dość­uczy­nić pra­gnie­niu, ja­kie­go speł­nie­nie za po­mo­cą na­rzę­dzi „twar­dej” mocy nie było, z ra­cji ich bra­ku lub wą­tło­ści, moż­li­we.

Ale na czym wła­ści­wie ów „skok” miał po­le­gać? Na do­go­nie­niu kra­jów „roz­wi­nię­tych”. A przy­najm­niej na wstą­pie­niu na bież­nię, jaką one, przed­mio­ty po­dzi­wu, za­zdro­ści i po­żą­da­nia, po­dą­ża­ły od dzie­się­cio­le­ci czy na­wet stu­le­ci, aż do „sta­nu roz­wi­nię­cia” do­tar­ły. Wy­try­chem otwie­ra­ją­cym do­stęp do owej bież­ni był, krót­ko mó­wiąc, roz­wój. Jaki roz­wój, roz­wój cze­go? Ano roz­wój go­spo­dar­czy: to go­spo­dar­ka mia­ła się od­tąd „roz­wi­jać”, miast za­do­wa­lać się ła­ta­niem dziur w do­sta­wie pod­sta­wo­wych środ­ków prze­trwa­nia i za­spo­ka­ja­niem naj­pry­mi­tyw­niej­szych z po­trzeb ludz­kich, tkwić w ten spo­sób w sta­gna­cji. W czym ów roz­wój miał się za­tem wy­ra­żać? We w z r o ś c i e. Wzro­ście cze­go? Ży­cio­we­go s t a n d a r d u. A ów stan­dard ży­cio­wy, jaki od­tąd miał być uzna­wa­ny za mia­rę ja­ko­ści ludz­kie­go ży­cia, sam z ko­lei miał być mie­rzo­ny o b f i t o ś c i ą d ó b r – a ści­ślej roz­mia­rem ich kon­sump­cji, za­sa­dy, że im wię­cej dóbr do kon­sump­cji, tym wyż­sza bę­dzie ja­kość ży­cia, i tym więk­szą sa­tys­fak­cję ży­cie lu­dziom przy­nie­sie. W osta­tecz­nym ra­chun­ku „skok w no­wo­cze­sność” zna­czył o b i e t n i c ę o b f i t o ś c i ; a w każ­dym ra­zie na ta­kim jego poj­mo­wa­niu wspie­ra­ła się jego uwo­dli­wość – urok, po­wab i moc ku­sze­nia. Dla kra­jów i na­ro­dów, któ­rych zwy­cza­jo­wy, za­sta­ny i od po­ko­leń prak­ty­ko­wa­ny spo­sób ży­cia obec­ność i wi­docz­ność stan­dar­dów ży­cio­wych kra­jów „roz­wi­nię­tych” prze­kwa­li­fi­ko­wa­ła na zna­mię wsty­du i hań­by – pięt­no i zma­zę „nie­do­ro­zwo­ju” czy „za­co­fa­nia” – po­ku­sa była za­iste nie do od­par­cia. Tym bar­dziej że w pa­rze z przy­kła­dem do na­śla­do­wa­nia szło prze­ko­na­nie, że wstęp na bież­nię „roz­wo­ju” otwar­ty jest dla wszyst­kich, że bież­nia wszyst­kich chęt­nych po­mie­ści, i że tyl­ko od nie­szczę­dze­nia wła­sne­go wy­sił­ku, od peł­ne­go po­świę­ce­nia i wy­rze­czeń tre­nin­gu i sa­mo­tre­su­ry, i nie­usta­wa­nia na chwi­lę w wy­ści­gu za­le­ży, jak wie­lu ze współ­za­wod­ni­ków do mety do­bie­gnie i do­stą­pi roz­ko­szy ob­fi­to­ści.

W ta­kim to prze­ko­na­niu, w ja­kim naj­więk­sze au­to­ry­te­ty po­li­tycz­ne i go­spo­dar­cze opi­nię pu­blicz­ną do nie­daw­na utwier­dza­ły, a któ­re „zdro­wy roz­są­dek” me­dial­ne­go cho­wu z za­pa­łem ży­ro­wał, krył się pod­stęp – w czym jed­nak przy­szło zo­rien­to­wać się po­nie­wcza­sie. Pod­stęp ów po­le­gał na prze­mil­cze­niu fak­tu, że z na­tu­ry kosz­tów ob­fi­tej kon­sump­cji, ja­kie po­no­si za­miesz­ka­ła przez nas pla­ne­ta, a więc w osta­tecz­nym ra­chun­ku ogół jej miesz­kań­ców obec­nych i przy­szłych, wy­ni­ka nie­zbi­cie, że speł­nie­nie obiet­ni­cy jej po­wszech­nej do­stęp­no­ści jest, mó­wiąc po pro­stu, nie­moż­li­we, a więc obiet­ni­ca sama jest umyśl­nym albo z na­iw­no­ści wy­ni­kłym, nie­świa­do­mym kłam­stwem. Ob­fi­tość dóbr, jaką roz­ko­szu­ją się kra­je dziś „roz­wi­nię­te” osią­gnię­ta zo­sta­ła dzię­ki eks­ter­na­li­za­cji jej kosz­tów – przy­własz­cza­niu so­bie cu­dzych dóbr, zu­bo­że­niu za­so­bów i po­gor­sze­niu per­spek­tyw roz­wo­jo­wych kra­jów eks­plo­ato­wa­nych; a za­tem opcji do­stęp­nej me­tro­po­liom im­pe­rial­nym w erze te­ry­to­rial­nej eks­pan­sji; ko­lo­ni­za­cji i za­bo­ru pod­bi­tych ziem łącz­nie z ich za­so­ba­mi, ale nie apli­kan­tom do klu­bu uprzy­wi­le­jo­wa­nych w na­szym zglo­ba­li­zo­wa­nym, wie­lo­cen­trycz­nym świe­cie. Zważ­my choć­by, że dla pod­trzy­ma­nia obec­ne­go stan­dar­du ży­cio­we­go swych miesz­kań­ców, Ho­lan­dia (a wszak nie ona jed­na!) po­trze­bu­je ob­sza­ru gleb upraw­nych 17 razy więk­sze­go od jej no­mi­nal­nej po­wierzch­ni; zaś aby resz­cie ludz­ko­ści udo­stęp­nić po­ziom spo­ży­cia ener­gii i ma­te­ria­łów przez prze­cięt­ne­go Ka­na­dyj­czy­ka, trze­ba by dwu do­dat­ko­wych pla­net. Cał­kiem już ostat­nio pękł z hu­kiem i trza­skiem ba­lo­nik ma­ją­ce­go po­noć trwać nie­prze­rwa­nie i w nie­skoń­czo­ność „wzro­stu go­spo­dar­cze­go” mie­rzo­ne­go przy­ro­stem PKB – „pro­duk­tu kra­jo­we­go brut­to”, czy­li mó­wiąc pro­ściej i bar­dziej do rze­czy – ilo­ścią pie­nię­dzy, jaka w wy­ni­ku kup­na/sprze­da­ży prze­szła z rąk do rąk. Bez­tro­ska or­gia kon­sump­cyj­na w kra­jach „roz­wi­nię­tych”, wspar­ta na za­cią­ga­niu dłu­gów, a więc wy­da­wa­niu nie­za­ro­bio­nych pie­nię­dzy i ob­cią­ża­niu hi­po­tek, po­trwa­ła nie dłu­żej niż nie­speł­na trzy­dzie­ści lat, po­zo­sta­wia­jąc po so­bie ro­sną­ce nie­po­ha­mo­wa­nie za­stę­py bez­ro­bot­nych i przy­najm­niej parę nie­na­ro­dzo­nych jesz­cze, ale już po uszy za­dłu­żo­nych po­ko­leń. Przy­szłe po­ko­le­nia Ame­ry­ka­nów nie za­sia­dły jesz­cze do uczty (a co­raz licz­niej­si ob­ser­wa­to­rzy nie spo­dzie­wa­ją się dla nich po temu szan­sy) – a już dźwi­ga­ją na so­bie cię­żar dłu­gów mie­rzo­nych mi­liar­da­mi do­la­rów. Czy jest więc na co się za­pa­try­wać? I komu przy­szła­by na to ocho­ta?

Krót­ko mó­wiąc: „Za­chód”, z jego kul­tem zy­sku za wszel­ką cenę i nie­skrę­po­wa­ną swo­bo­dą dzia­ła­nia dla tych, któ­rzy go­to­wi są wszel­ką cenę za na­dy­ma­nie zy­sków pła­cić (a ści­ślej mó­wiąc, go­to­wi są zmu­sić in­nych, gwał­tem czy szwin­dlem, do jej spła­ce­nia…), stra­cił dla upo­śle­dzo­nej czę­ści świa­ta wie­le ze swe­go nie­daw­ne­go jesz­cze uro­ku. To on z ko­lei, „Za­chód” – przed­miot wczo­raj­sze­go uwiel­bie­nia i za­wi­ści, uzna­ny nie tak daw­no jesz­cze za po­sia­da­cza po­wszech­nie po­szu­ki­wa­nej re­cep­ty na po­myśl­ność ży­cio­wą, ły­pie co­raz czę­ściej za­zdro­snym okiem na ro­sną­ce tuż za mie­dzą po­tę­gi go­spo­dar­cze. A w na­szym świe­cie zglo­ba­li­zo­wa­nej wza­jem­za­leż­no­ści każ­dy te­ren, bez wzglę­du na dzie­lą­ce od nie­go ki­lo­me­try, jest tuż za mie­dzą…

Je­śli ludy strą­co­ne na dol­ne szcze­ble świa­to­wej hie­rar­chii go­spo­dar­czej, a po­szu­ku­ją­ce wyj­ścia z ta­ra­pa­tów, za­czy­na­ją zer­kać w in­nym niż do­tąd kie­run­ku, mają po temu istot­ne po­wo­dy. Nie­co po­nad dzie­sięć lat temu Glenn Fi­re­bo­ugh¹ za­uwa­żył, że dłu­go­trwa­ła ten­den­cja roz­wo­jo­wa spo­łecz­nych nie­rów­no­ści ule­gać za­czy­na od­wró­ce­niu: jesz­cze nie­daw­no no­to­wa­no wzrost nie­rów­no­ści mię­dzy kra­ja­mi przy ma­le­ją­cej nie­rów­no­ści w e w n ą t r z k r a j o w e j – dziś wszak­że roz­stęp stan­dar­dów ży­cio­wych mię­dzy kra­ja­mi „roz­wi­nię­ty­mi” a „za­co­fa­ny­mi” czy „roz­wi­ja­ją­cy­mi się go­spo­dar­czo” kur­czy się, gdy nie­rów­no­ści spo­łecz­ne we­wnątrz kra­jów „roz­wi­nię­tych” ro­sną zno­wu jak za daw­nych i zda­wa­ło­by się na za­wsze mi­nio­nych lat, a przy­tem ro­sną w nig­dy przed­tem nie­no­to­wa­nym tem­pie i jak do­tąd nie­po­ha­mo­wa­nie. Do kur­cze­nia się roz­stę­pów mię­dzy kra­ja­mi wal­nie przy­czy­nił się ma­so­wy przy­pływ ka­pi­ta­łów z bo­ga­te­go Za­cho­du, szu­ka­ją­cych te­re­nów „dzie­wi­czych”, nie­wy­ek­spla­to­wa­nych jesz­cze i nie­prze­ro­bio­nych jak do­tąd na ich wła­sny kształt i po­do­bień­stwo, a prze­to za­lud­nio­nych ludź­mi nie tak wy­bred­ny­mi i har­dy­mi jak siła ro­bo­cza w domu, nie tak za­ra­żo­ny­mi bak­cy­lem kon­su­me­ry­zmu, go­to­wy­mi ha­ro­wać za pła­ce, na ja­kie do­mo­wa siła ro­bo­cza nig­dy by nie przy­sta­ła, i nie tak jak ona skłon­ny­mi do opo­ru prze­ciw ko­lej­nym przy­krę­ce­niom śru­by, do szu­ka­nia ochro­ny prze­ciw nim w związ­kach za­wo­do­wych czy do straj­ko­wa­nia; a przy­tem te­re­nów rzą­dzo­nych przez po­li­ty­ków po­zba­wio­nych am­bi­cji do re­gu­lo­wa­nia ryn­ków pra­cy, a skłon­nych, za drob­ną opła­tą, do zde-re­gu­lo­wa­nia wszyst­kie­go, cze­go zde­re­gu­lo­wa­nia nowi „pra­co­daw­cy” za­żą­da­ją. Z tych sa­mych po­wo­dów miejsc pra­cy, zwłasz­cza prze­my­sło­wych w kra­jach „roz­wi­nię­tych”, do­tknię­tych pla­gą wy­so­kich kosz­tów pro­duk­cji, za­czę­ło rap­tow­nie uby­wać – co w po­łą­cze­niu z de­re­gu­la­cją prze­pły­wów ka­pi­ta­ło­wych po­zba­wi­ło szczę­ścia­rzy, któ­rych jak do­tąd na bruk nie wy­rzu­co­no, ich do­tych­cza­so­wych atu­tów prze­tar­go­wych.

Dzie­sięć lat póź­niej, po re­we­la­cjach Fi­re­bo­ugh, a więc cał­kiem nie­daw­no, Fra­nço­is Bo­ur­gu­ignon² stwier­dził, że wpraw­dzie mie­rzo­na prze­cięt­nym do­cho­dem na gło­wę nie­rów­ność po­zio­mów ży­cia w ogól­no­pla­ne­tar­nej ska­li nadal ma­le­je, ale nie­rów­ność spo­łecz­na we­wnątrz­kra­jo­wa nie­mal we wszyst­kich kra­jach pla­ne­ty wy­dłu­ża się, a i po­głę­bia, w ro­sną­cym tem­pie. Ogól­nie, ostat­nio no­to­wa­na, wzbu­dza­jąc ro­sną­cy nie­po­kój, jest też nowa sto­sun­ko­wo ten­den­cja pi­ra­mi­dy do­cho­dów do za­wę­ża­nia się ku szczy­to­wi: ob­li­cza się, że lwia dola ewen­tu­al­ne­go przy­ro­stu bo­gac­twa (w USA np. 93% przy­ro­stu pro­duk­tu na­ro­do­we­go od za­ła­ma­nia ryn­ku kre­dy­to­we­go w 2007 roku) przy­własz­cza­na jest dziś przez 1% naj­bo­gat­szych. Na dy­na­mi­ce nie­rów­no­ści nikt już prak­tycz­nie, oprócz garst­ki mul­ti­mi­liar­de­rów, nie ko­rzy­sta; ni­ko­mu, prócz garst­ki ba­śnio­wo za­moż­nych, i szczu­plej­szej jesz­cze garst­ki piesz­czo­chów ko­łem się jak wia­do­mo to­czą­cej for­tu­ny, po­lep­sze­nia bytu ta dy­na­mi­ka nie obie­cu­je – o gwa­ran­to­wa­niu już nie wspo­mi­na­jąc. Nie tyl­ko kla­sy upo­śle­dzo­ne czy „pod­kla­sa”, ale całe nie­mal spo­łe­czeń­stwo na nie­rów­no­ści dziś tra­ci. Tak zwa­ne „kla­sy śred­nie”, tra­dy­cyj­nie upa­tru­ją­ce w nie­rów­no­ści spo­łecz­nej wa­run­ku nie­zbęd­ne­go przed­się­bior­czo­ści i wy­na­laz­czo­ści uta­len­to­wa­nej i pra­co­wi­tej c z ę ś c i, a więc i do­bro­by­tu ogó­łu spo­łe­czeń­stwa, za­si­la­ją dziś, wraz z reszt­ka­mi prze­my­sło­we­go „pro­le­ta­ria­tu”, sze­re­gi „pre­ka­ria­tu”: kla­sy de­fi­nio­wa­nej przez gnę­bią­ce wszyst­kich jej człon­ków prze­czu­cie nie­uchron­nej de­gra­da­cji i przez strach przed nad­cią­ga­ją­cym upo­ko­rze­niem i spo­łecz­ną ba­ni­cją. Dy­na­mi­ka nie­rów­no­ści nie jest już tym, za co ją do nie­daw­na uwa­ża­no: obiet­ni­cą spo­łecz­ne­go awan­su. Jest ra­czej za­po­wie­dzią i zwia­stu­nem nie­ustę­pli­wie ro­sną­ce­go za­gro­że­nia: groź­by dla moż­li­wo­ści speł­nie­nia swe­go po­ten­cja­łu, dla utrzy­ma­nia osią­gnię­tej po­zy­cji spo­łecz­nej i za­so­bu spo­łecz­ne­go uzna­nia, dla zno­śne­go jak na ra­zie po­zio­mu ży­cia, dla re­ali­zmu snu­tych ma­rzeń i ży­wio­nej am­bi­cji…

Trud­no za­pa­trzeć się z po­dzi­wem i uwiel­bie­niem na kra­je gnę­bio­ne i mal­tre­to­wa­ne psy­chicz­nie kry­zy­sem wia­ry w swe siły i upad­kiem za­ufa­nia do wszyst­kich nie­mal ide­owych i in­sty­tu­cjo­nal­nych wy­na­laz­ków no­wo­cze­sno­ści, po ja­kich spo­dzie­wa­no się owej siły za­pew­nie­nia, a więc i po­twier­dze­nia za­sad­no­ści prze­ko­na­nia, że się ją po­sia­da lub po­się­dzie. Pra­gnie­nie sko­ku w lep­sze ży­cie nadal dziś lu­dziom to­wa­rzy­szy; bie­da w tym wszak­że, że nie cał­kiem wia­do­mo, w ja­kim kie­run­ku ska­kać, aby w lep­szym ży­ciu wy­lą­do­wać. Po­rad co do kie­run­ku wpraw­dzie nie brak, ale jak w Fa­ra­onie Pru­sa (w za­in­sce­ni­zo­wa­nej przez ka­pła­nów lek­cji po­glą­do­wej ad usum del­phi­ni) ża­den z go­łąb­ków nio­są­cych bła­gal­ną mo­dli­twę nie mógł do­trzeć do sie­dzi­by Ozy­ry­sa, bo za­dzio­by­wa­ny był po dro­dze przez go­łę­bie nio­są­ce bła­ga­nia prze­ciw­staw­ne. Nie dziw, że oczy błą­dzą w da­rem­nym po­szu­ki­wa­niu lądu war­te­go za­pa­trze­nia się i na­śla­do­wa­nia.

Wie­my dziś z grub­sza, co nas w dzi­siej­szym sta­nie rze­czy od­trą­ca i wy­ma­ga od­trą­ce­nia przez nas – a i nie bez ko­ze­ry mo­że­my li­czyć na po­wszech­ną lub nie­mal po­wszech­ną w tej kwe­stii zgo­dę. Nie da się tego jed­nak po­wie­dzieć o na­szej wie­dzy, o tym, czym owo od­trą­co­ne za­stą­pić; ani o chę­ci, nie mó­wiąc już o de­ter­mi­na­cji, po­stą­pie­nia w myśl tego, co owa wie­dza by nam na­ka­za­ła uczy­nić. Jak smut­nie za­uwa­żył Jo­shua J. Yates³, je­ste­śmy bo­le­śnie świa­do­mi ne­ga­tyw­ne­go wpły­wu uprze­my­sło­wie­nia, urba­ni­za­cji czy ma­so­wej kon­sump­cji na wspól­ną nam pla­ne­tę i na na­sze szan­se wspól­ne­go na niej ży­cia i współ­ży­cia. O ile na­sze wio­dą­ce in­sty­tu­cje nadal, na prze­kór tej ro­sną­cej świa­do­mo­ści, le­gi­ty­mi­zu­ją swą ra­cję bytu obiet­ni­ca­mi zwięk­szo­nej do­sta­wy dóbr ma­te­rial­nych i spo­łecz­ne­go po­stę­pu przez no­wo­cze­sną na­ukę, ryn­ki i tech­no­lo­gię, o tyle my sami, jako jed­nost­ki, nie­pew­ni je­ste­śmy wia­ry­god­no­ści tych obiet­nic… nie wie­dząc, czy aby po­su­nię­cia przed­sta­wia­ne dziś jako prze­ło­mo­we osią­gnię­cia nie oka­żą się ju­tro fa­tal­ny­mi po­mył­ka­mi. Jak­by po to, aby po­dej­rze­nia na­sze i oba­wy jesz­cze po­głę­bić, Pa­trick Cur­ry⁴ wska­zu­je, iż po­czy­na­nia, ja­kie na­sze wio­dą­ce in­sty­tu­cje pro­po­nu­ją nam w prak­ty­ce w roli le­kar­stwa na do­skwie­ra­ją­ce nam do­le­gli­wo­ści, są tymi wła­śnie, któ­re nie bez ko­ze­ry po­dej­rze­wa­my o ode­gra­nie w tych do­le­gli­wo­ściach roli spraw­czej. „Pro­ble­mom wy­ni­kłym z aro­gan­cji, na­tręt­nej in­ge­ren­cji , py­chy, nie bę­dzie się pró­bo­wa­ło za­ra­dzić skrom­no­ścią, sa­mo­ogra­ni­cze­niem, świa­do­mo­ścią li­mi­tów, ale zwięk­sze­niem daw­ki tru­cizn. Nie sa­mo­kon­tro­lą, ale zwięk­sze­niem kon­tro­li… Zwięk­sza­nie kon­tro­li wspie­ra się jed­nak na ilu­zji, jako że każ­da jego nowa pró­ba wie­dzie do nie­prze­wi­dzia­nych na­stępstw, któ­re z ko­lei po­strze­ga­ne są jako «wy­my­ka­ją­ce się spod kon­tro­li» i wo­ła­ją­ce z tego ty­tu­łu o ko­lej­ne kosz­tow­ne a nie­sku­tecz­ne ini­cja­ty­wy kon­tro­l­ne”. Za­klę­te koło, in­ny­mi sło­wy, albo, do­kład­niej, roz­krę­ca­ją­ca się pod wła­snym im­pe­tem spi­ra­la de­wa­sta­cji.

O ja­kie sa­mo­ogra­ni­cze­nie i o jaką świa­do­mość li­mi­tów tu idzie? Kon­cep­cja wzro­stu jako pa­ten­to­wa­ne­go a uni­wer­sal­ne­go środ­ka za­rad­cze­go na pro­ble­my wy­ni­kłe z wad ludz­kie­go współ­ży­cia za­kła­da­ła nie­skoń­czo­ność do­stęp­nych za­so­bów, bez­kre­sność moż­li­wo­ści na­uki i tech­no­lo­gii, a za­tem i nie­skoń­czo­ność „po­stę­pu” de­fi­nio­wa­ne­go jako przy­rost pro­duk­cji dóbr kon­sump­cyj­nych i zwięk­sza­nie wy­go­dy ży­cia. Bez ta­kie­go za­ło­że­nia – otwar­cie czy mil­czą­co przyj­mo­wa­ne­go – nie­wy­obra­żal­na by­ła­by bez­tro­ska, z jaką prak­ty­ka go­spo­dar­cza, zbroj­na w no­wo­cze­sną i nie­prze­rwa­nie „uno­wo­cze­śnia­ną” tech­no­lo­gię, trak­to­wa­ła za­so­by i do­bro­stan pla­ne­ty, losy ofiar „go­spo­dar­cze­go po­stę­pu” i wa­run­ki ży­cia przy­szłych po­ko­leń. A znów bez owej bez­tro­ski nie zna­leź­li­by­śmy się za­pew­ne w sy­tu­acji, w któ­rej, jak to się dzie­je dziś, zja­wi­sko „po­stę­pu” jawi się nam co­raz wy­raź­niej jako miecz Da­mo­kle­sa ra­czej niż śro­dek za­po­bie­ga­ją­cy jego cio­som czy go­ją­cy za­da­ne przez nie­go rany. Zda­ni na ucie­ka­nie się do zwięk­sza­nia wzro­stu go­spo­dar­cze­go i po­mna­ża­nia ob­fi­to­ści dóbr, jako do je­dy­nych wy­uczo­nych, prak­ty­ko­wa­nych od daw­na i opa­no­wa­nych przez nas – na­wy­ko­wych już i od­ru­cho­wo nie­mal sto­so­wa­nych – spo­so­bów ra­dze­nia so­bie z pro­ble­ma­mi, ja­ki­mi wła­śnie pa­sja wzro­stu i chci­wość ob­fi­to­ści nas obar­czy­ły, skłon­ni­śmy po­strze­gać „po­stęp” jako do­pust boży ra­czej niż do­wód po­tę­gi ludz­kie­go ro­zu­mu i ty­tuł do jego chwa­ły: do­pust na jaki nie ma zna­ne­go nam le­kar­stwa ani zna­nej nam przed nim uciecz­ki. Stąd w znacz­nej mie­rze bio­rą się tak cha­rak­te­ry­stycz­ne dla na­sze­go cza­su na­stro­je ka­ta­stro­ficz­ne i pro­roc­twa nie­uchron­nej za­gła­dy pla­ne­ty czy „koń­ca świa­ta”…

Na­bie­ra dziś in­ten­syw­no­ści i roz­po­wszech­nie­nia prze­świad­cze­nie, że nie­skoń­czo­ne­go wzro­stu go­spo­dar­cze­go i po­stę­pu nie da się osią­gnąć na pla­ne­tar­ną ska­lę – a i po­dej­rze­nie, że dy­na­mi­ka go­spo­dar­ki na tym prze­świad­cze­niu opar­tej może pro­wa­dzić li tyl­ko do na­ra­sta­nia spo­łecz­nej nie­rów­no­ści po­wo­do­wa­nej re­dy­stry­bu­cją bo­gac­twa i upo­śle­dzeń. Za­rów­no eks­te­rio­ry­za­cja kosz­tów, jak i ży­cie na kre­dyt, na ja­kich opie­ra­ły się jak do­tąd suk­ce­sy go­spo­dar­ki no­wo­cze­snej, nie na­da­ją się do uni­wer­sa­li­za­cji ani uwiecz­nie­nia; mo­gły być ze swej na­tu­ry tyl­ko miej­sco­we i tym­cza­so­we: oko­licz­ność, ja­kiej w wa­run­kach glo­bal­nej współ­za­leż­no­ści, po­li­cen­try­zmu i kur­czą­cych się mię­dzy­kon­ty­nen­tal­nych dy­fe­ren­cja­łów mocy nie da się już prze­oczać czy ukry­wać.

Mu­szą też pro­wa­dzić, i to w bli­skiej przy­szło­ści, do zbroj­nych kon­flik­tów no­we­go zgo­ła typu. Jak to ujął Ha­rald We­lzer, au­tor stu­dium pro­gno­stycz­ne­go nad­cią­ga­ją­cych „wo­jen kli­ma­tycz­nych”⁵: w obec­nym stu­le­ciu lu­dzie będą za­bi­ja­ni nie z przy­czy­ny an­ta­go­ni­zmów ide­olo­gicz­nych jak w wie­ku po­przed­nim, ale z tego po­wo­du, że jed­ni ko­rzy­sta­ją z za­so­bów, któ­rych dru­dzy po­żą­da­ją… Je­ste­śmy w sa­mym po­cząt­ku XXI stu­le­cia, ale pro­gno­za We­lze­ra z roku na rok na­bie­ra już wia­ry­god­no­ści.

Jak wia­do­mo, pro­gno­zy do­ty­czą­ce ludz­kich za­cho­wań dzie­lą się no­to­rycz­nie na sa­mo­speł­nia­ją­ce się i sa­mo­za­prze­cza­ją­ce pro­roc­twa; tak­że pro­gno­za We­lze­ra, je­śli od­nie­sie­my się do niej z na­le­ży­tą po­wa­gą i od­po­wie­dzial­no­ścią, może jesz­cze po­móc nam za­prze­czyć mrocz­ne­mu pro­roc­twu i za­wró­cić z obec­nej dro­gi, za­nim doj­dzie do zisz­cze­nia się pro­roc­twa. Co­raz licz­niej­si ob­ser­wa­to­rzy bie­żą­cych ten­den­cji lo­ku­ją na­dzie­je na unik­nię­cie ka­ta­stro­fy w po­wro­cie do przed­wzro-sto­wych ide­ałów „go­spo­dar­ki sta­bil­nej”. Na­bie­ra po­pu­lar­no­ści mo­del „su­sta­ina­ble eco­no­my” (kon­cept tłu­ma­czo­ny na pol­ski jako „go­spo­dar­ka zrów­no­wa­żo­na”, co nie­ste­ty gubi klu­czo­we dla owe­go po­ję­cia zna­cze­nie go­spo­dar­ki da­ją­cej się utrzy­mać na dłuż­szą metę – czy­li ta­kiej, któ­ra wspie­ra się na za­ło­że­niu iż to, co czy­ni­my obec­nie, ma po­waż­ne na­stęp­stwa dla oto­cze­nia i dla przy­szło­ści, i któ­ra pod­po­rząd­ko­wu­je swą dy­na­mi­kę temu za­ło­że­niu. In­ny­mi sło­wy, „su­sta­ina­ble eco­no­my” to taka go­spo­dar­ka, któ­ra wy­rze­ka się eks­te­rio­ry­za­cji swych kosz­tów w prze­strze­ni i w cza­sie). Ale nie ma co się łu­dzić, że bez wzglę­du na jej prze­wa­gi przej­ście do „su­sta­ina­ble eco­no­my” od pa­re­set­let­nie­go kul­tu wzro­stu go­spo­dar­cze­go i ro­sną­cej ob­fi­to­ści dóbr, i po­bu­dza­nej prze­zeń go­spo­dar­ki ra­bun­ko­wej, bę­dzie ła­twe. I to mimo oczy­wi­stej słusz­no­ści uwa­gi wiel­kie­go po­wie­ścio­pi­sa­rza i tę­gie­go fi­lo­zo­fa J. M. Co­et­ze­ego⁶, że „nie ma nic nie­uchron­ne­go w woj­nie. Je­śli chce­my woj­ny, mo­że­my wy­brać woj­nę, je­śli chce­my po­ko­ju, mo­że­my rów­nie do­brze wy­brać po­kój. Je­śli chce­my kon­ku­ren­cji, mo­że­my wy­brać kon­ku­ren­cję; al­ter­na­tyw­nie, mo­że­my pójść szla­kiem przy­ja­znej współ­pra­cy”.

Dzie­ło Ada­ma Lesz­czyń­skie­go po­mo­że nam uświa­do­mić so­bie, dla­cze­go ów wy­bór al­ter­na­tyw­ny sta­wał się w mia­rę upły­wu cza­sów no­wo­żyt­nych co­raz trud­niej­szy i jak po­tęż­ne i moc­no oko­pa­ne w ukształ­to­wa­nej przez du­cha no­wo­cze­sno­ści wer­sji na­tu­ry ludz­kiej są prze­szko­dy na dro­dze ku nie­mu spię­trzo­ne; z ja­ki­mi to prze­moż­ny­mi czyn­ni­ka­mi spo­łecz­ny­mi i psy­chicz­ny­mi zmie­rzyć się wy­pad­nie w sta­ra­niach i zma­ga­niach o do­ko­na­nie na­le­ży­te­go wy­bo­ru. Ale też uświa­do­mi nam za­pew­ne, jak tu­szę, jak po­waż­ne są staw­ki w do­ko­ny­wa­nych dziś przez nas wy­bo­rach. To świad­czy o wa­dze i do­nio­sło­ści pra­cy przez Lesz­czyń­skie­go do­ko­na­nej.

Resz­ta za­le­żeć bę­dzie od nas, jego czy­tel­ni­ków.Wiele osób po­mo­gło mi w pi­sa­niu tej książ­ki.

Szcze­gól­ne po­dzię­ko­wa­nia na­le­żą się prof. Ta­de­uszo­wi Ko­wa­li­ko­wi, któ­ry był wni­kli­wym czy­tel­ni­kiem pierw­szych kil­ku roz­dzia­łów i któ­re­mu wie­le ona za­wdzię­cza, zwłasz­cza część po­świę­co­na Pol­sce. Bar­dzo ża­łu­ję, że nie zdą­ży­łem na­pi­sać jej na czas, aby Pro­fe­sor mógł ją skry­ty­ko­wać.

Prof. Shmu­el Eisen­stadt z Uni­wer­sy­te­tu He­braj­skie­go w Je­ro­zo­li­mie po­świę­cił mi czas – któ­re­go wte­dy zo­sta­ło mu już bar­dzo nie­wie­le – na roz­mo­wę o swo­jej teo­rii „wie­lu no­wo­cze­sno­ści”.

Prof. Ja­cek Ko­cha­no­wicz był wy­ma­ga­ją­cym i wni­kli­wym czy­tel­ni­kiem znacz­nej czę­ści tek­stu i bar­dzo wie­le za­wdzię­czam jego uwa­gom. Prof. An­drzej Krzysz­tof Ku­nert po­roz­ma­wiał ze mną o wo­jen­nych pro­gra­mach go­spo­dar­czych dla Pol­ski.

Je­stem wdzięcz­ny prof. An­drze­jo­wi Frisz­ke, prof. An­drze­jo­wi Pacz­kow­skie­mu oraz ko­le­gom z In­sty­tu­tu Stu­diów Po­li­tycz­nych PAN za kry­ty­kę roz­dzia­łu po­świę­co­ne­go Pol­sce, po­dob­nie jak prof. Woj­cie­cho­wi Mo­raw­skie­mu ze Szko­ły Głów­nej Han­dlo­wej i uczest­ni­kom jego se­mi­na­rium.

Dr An­drzej Za­wi­stow­ski i dr Łu­kasz Dwi­le­wicz udo­stęp­ni­li mi tek­sty swo­ich dok­to­ra­tów – o kom­bi­na­cie w Za­mbro­wie i o re­for­mach póź­ne­go Go­muł­ki – przed pu­bli­ka­cją. Dr Bła­żej Po­pław­ski udo­stęp­nił mi przed pu­bli­ka­cją swój ar­ty­kuł o Pol­skiej Szko­le Roz­wo­ju. Dr Piotr Ko­ryś prze­czy­tał roz­dział o Pol­sce i po­dzie­lił się ze mną swo­imi uwa­ga­mi.

Róż­ne frag­men­ty, na róż­nych eta­pach pi­sa­nia, czy­ta­li: prof. Je­rzy Je­dlic­ki, prof. Mar­cin Kula, dr Mał­go­rza­ta Ma­zu­rek, dr Mar­ta No­wa­kow­ska. Wszyst­kim im skła­dam ser­decz­ne po­dzię­ko­wa­nia.

Prof. Brad­ford De­Long z Uni­wer­sy­te­tu Ka­li­for­nij­skie­go w Ber­ke­ley życz­li­wie udo­stęp­nił mi frag­men­ty nie­opu­bli­ko­wa­nej jesz­cze książ­ki o roz­wo­ju go­spo­dar­czym w XX wie­ku. Prof. Ti­mo­thy Sny­der z Yale po­dzie­lił się ze mną prze­my­śle­nia­mi na te­mat mo­der­ni­za­cji w Eu­ro­pie Środ­ko­wej. Prof. Im­ma­nu­el Wal­ler­ste­in (Yale) po­świę­cił czas na roz­mo­wę ze mną o swo­jej teo­rii sys­te­mu świa­to­we­go. Prof. John Wil­liam­son z Pe­ter­son In­sti­tu­te for In­ter­na­tio­nal Eco­no­mics w Wa­szyng­to­nie cier­pli­wie od­po­wia­dał na moje im­per­ty­nenc­kie py­ta­nia do­ty­czą­ce po­cząt­ków kon­sen­su­su wa­szyng­toń­skie­go.

Je­stem wi­nien tak­że wdzięcz­ność roz­ma­itym oso­bom i in­sty­tu­cjom, któ­re po­mo­gły mi w zbie­ra­niu ma­te­ria­łów za gra­ni­cą. Dzię­ki In­sty­tu­to­wi Stu­diów Po­li­tycz­nych PAN i „Ga­ze­cie Wy­bor­czej” mo­głem po­je­chać na dłuż­szą kwe­ren­dę w Bi­blio­te­ce Kon­gre­su w Wa­szyng­to­nie. „Ga­ze­ta” wy­sła­ła mnie tak­że do Yale, co bar­dzo po­mo­gło mi w pra­cy nad książ­ką. Dr Mał­go­rza­ta Ma­zu­rek cier­pli­wie zno­si­ła moją uciąż­li­wą obec­ność w jej no­wo­jor­skim miesz­ka­niu, za co chciał­bym w tym miej­scu bar­dzo jej po­dzię­ko­wać.

Wszyst­kim ser­decz­nie dzię­ku­ję. Za wszel­kie błę­dy i nie­do­cią­gnię­cia od­po­wie­dzial­ność spa­da oczy­wi­ście wy­łącz­nie na mnie.

Wy­jąt­ko­wa wdzięcz­ność na­le­ży się Mar­cie, któ­ra była ze mną w naj­trud­niej­szych mo­men­tach pra­cy.

Adam Lesz­czyń­ski

Pi­sa­ne w War­sza­wie, Wa­szyng­to­nie, New Ha­ven, No­wym Jor­ku, San­do­mie­rzu i Wro­cła­wiu, 2007-2012„ZADANIE BEZ HISTORYCZNEGO PRECEDENSU” TEORIA ROZWOJU KRAJÓW PERYFERYJNYCH OD LAT 40. DO 60.

Albert O. Hir­sch­man, au­tor jed­nej z naj­gło­śniej­szych teo­rii wzro­stu przy­spie­szo­ne­go w la­tach pięć­dzie­sią­tych, roz­po­czął swo­je wspo­mnie­nia mot­tem z Poza do­brem i złem:

Ach, czym­że je­ste­ście, moje na­pi­sa­ne i na­ma­lo­wa­ne my­śli! Jesz­cze nie tak daw­no cze­ka­ły­ście ta­kie ko­lo­ro­we, mło­de i zło­śli­we, tak peł­ne kol­ców i ta­jem­nych ostry­chwo­ni, żem przez was ki­cha­łi się śmiał – a te­raz? Już po­zby­ły­ście się swo­jej no­wo­ści i oba­wiam się, że nie­któ­re z was go­to­we są stać się praw­da­mi: wy­da­je­cie się już tak nie­śmier­tel­ne, tak roz­dzie­ra­ją­co rze­tel­ne, tak nud­ne! I tyl­ko dla wa­sze­go po­po­łu­dnia, wy, moje za­pi­sa­ne i na­ma­lo­wa­ne my­śli, mam ko­lo­ry, może wie­le ko­lo­rów, wie­le barw­nych tkli­wo­ści i pięć­dzie­siąt żół­ci i brą­zów, i zie­le­ni, i czer­wie­ni: ale nikt po nich nie zgad­nie, jak wy­glą­da­ły­ście wa­szym ran­kiem, wy, na­głe iskry i cuda mo­jej sa­mot­no­ści, wy, moje sta­re, umi­ło­wa­ne – złe my­śli!¹⁹³

Przed­sta­wił je na se­mi­na­rium Ban­ku Świa­to­we­go, któ­ry w 1984 roku ze­brał kil­ku­na­stu zna­nych eks­per­tów do spraw roz­wo­ju z lat czter­dzie­stych i pięć­dzie­sią­tych i po­pro­sił ich o re­flek­sję nad swo­im ży­cio­wym do­rob­kiem¹⁹⁴.

Już wte­dy ich epo­ka na­le­ża­ła do od­le­głej prze­szło­ści. Wie­le po­my­słów Hir­sch­ma­na i jego ko­le­gów z lat pięć­dzie­sią­tych oka­za­ło się chy­bio­nych. Z per­spek­ty­wy czter­dzie­stu lat do­świad­czeń wie­le in­nych wy­da­wa­ło się opie­rać na fał­szy­wych prze­słan­kach. Każ­dy z uczest­ni­ków po­wta­rzał jed­nak: że wów­czas – za­raz po woj­nie – były wszel­kie po­wo­dy, by są­dzić, że ich idee do­star­cza­ją sku­tecz­nej re­cep­ty na skraj­ną nę­dzę, w któ­rej żyły czte­ry pią­te ludz­ko­ści.

Tyl­ko kil­ku z nich bro­ni­ło re­zul­ta­tów.

1. HI­STO­RIA

Roz­cza­ro­wa­nie przy­szło jed­nak do­pie­ro po la­tach. Dla pol­skie­go czy­tel­ni­ka być może in­te­re­su­ją­ce bę­dzie na­po­mknie­nie, że prze­ło­mo­wy tekst, od któ­re­go za­czę­ła się cała po­wo­jen­na eko­no­mia roz­wo­ju kra­jów za­co­fa­nych, pro­jek­to­wał przy­szłość wła­śnie na­sze­go re­gio­nu. Pro­ble­my uprze­my­sło­wie­nia wschod­niej i po­łu­dnio­wo-wschod­niej Eu­ro­py Pau­la Ro­sen­ste­ina-Ro­da­na uka­za­ły się w pre­sti­żo­wym „Eco­no­mic Jo­ur­nal” w 1943 roku i – po­mi­mo mało in­spi­ru­ją­ce­go dla dzi­siej­sze­go czy­tel­ni­ka ty­tu­łu – nio­sły wy­bu­cho­wy ła­du­nek ide­owy i po­li­tycz­ny¹⁹⁵. Ro­sen­ste­in-Ro­dan pi­sał:

Pa­nu­je po­wszech­na zgo­da, że uprze­my­sło­wie­nie „mię­dzy­na­ro­do­wych ob­sza­rów po­grą­żo­nych w kry­zy­sie” jak na przy­kład wschod­nia albo po­łu­dnio­wo-wschod­nia Eu­ro­pa (albo Da­le­ki Wschód) leży w ogól­nym in­te­re­sie nie tyl­ko tych kra­jów, ale ca­łe­go świa­ta. jest spo­so­bem na osią­gnię­cie bar­dziej rów­ne­go po­dzia­łu do­cho­du po­mię­dzy róż­ny­mi ob­sza­ra­mi świa­ta przez pod­no­sze­nie do­cho­dów w bied­niej­szych re­jo­nach szyb­ciej niż w bo­gat­szych To ogrom­ne za­da­nie, nie­mal bez hi­sto­rycz­ne­go pre­ce­den­su.

Ro­sen­ste­in pro­po­no­wał pro­gram „pla­no­wej in­du­stria­li­za­cji na dużą ska­lę”, któ­ry na­zwa­no póź­niej (a on tę na­zwę przy­jął i sam jej uży­wał) „wiel­kim pchnię­ciem”. Do­wo­dził, że aby było sku­tecz­ne, musi ono obej­mo­wać kil­ka po­wią­za­nych ga­łę­zi prze­my­słu rów­no­cze­śnie. Nie moż­na, do­wo­dził, zbu­do­wać w do­wol­nym bied­nym kra­ju Eu­ro­py Wschod­niej na przy­kład sa­mot­nej, gi­gan­tycz­nej fa­bry­ki bu­tów, któ­ra za­trud­nia­ła­by 20 ty­się­cy ro­bot­ni­ków. Ta­kie pro­jek­ty są ska­za­ne na po­raż­kę: fa­bry­ka nie bę­dzie mia­ła komu sprze­da­wać bu­tów, bo nie bę­dzie na nie ryn­ku (nie ku­pią ich bied­ni wie­śnia­cy, któ­rzy sta­no­wią trzy czwar­te lud­no­ści). Ro­bot­ni­kom fa­brycz­nym zaś trze­ba bę­dzie pła­cić znacz­nie wię­cej, niż miesz­ka­ją­cym na wsi chło­pom wy­star­cza do prze­trwa­nia – bo, w od­róż­nie­niu od chło­pów, ro­bot­ni­cy nie będą mo­gli na­wet czę­ścio­wo sami się wy­ży­wić. W ten spo­sób przed­się­wzię­cie ry­chło oka­że się nie­opła­cal­ne. Klucz do suk­ce­su le­żał w ska­li ca­łej ope­ra­cji. Ro­sen­ste­in-Ro­dan pi­sał:

Je­że­li mi­lion bez­ro­bot­nych ro­bot­ni­ków zo­sta­nie za­bra­nych z pro­duk­cji rol­nej i prze­nie­sio­nych do ca­łe­go cią­gu ga­łę­zi prze­my­słu pro­du­ku­ją­cych więk­szość dóbr, na któ­re ro­bot­ni­cy prze­zna­czy­li­by swo­je za­rob­ki, to, co nie by­ło­by praw­dą w przy­pad­ku jed­nej fa­bry­ki bu­tów, sta­ło­by się praw­dą w od­nie­sie­niu do ca­łe­go sys­te­mu ga­łę­zi prze­my­słu: stwo­rzył­by wła­sny do­dat­ko­wy ry­nek. Moż­na do­dać, że pod­czas gdy w wy­so­ko roz­wi­nię­tych i bo­ga­tych kra­jach z ich bar­dziej zróż­ni­co­wa­ny­mi po­trze­ba­mi trud­no jest prze­wi­dzieć przy­szłe za­po­trze­bo­wa­nie po­pu­la­cji, nie jest tak trud­no zgad­nąć, na co prze­zna­czy­li­by za­rob­ki uprzed­nio bez­ro­bot­ni pra­cow­ni­cy w re­jo­nach o ni­skim po­zio­mie ży­cia.

Ro­sen­ste­in-Ro­dan nie był zwo­len­ni­kiem in­du­stria­li­za­cji we­dług mo­de­lu ra­dziec­kie­go¹⁹⁶. Nie dla­te­go, żeby uwa­żał, że się nie po­wio­dła. Wprost prze­ciw­nie: jak więk­szość współ­cze­snych (w tym tak­że nie­ko­mu­ni­stów) uwa­żał, że była spek­ta­ku­lar­nym suk­ce­sem. Są­dził jed­nak, że in­we­sto­wa­nie w prze­mysł cięż­ki na Wscho­dzie jest nie­efek­tyw­ne, bo ten sam prze­mysł na Za­cho­dzie ma duże nad­wyż­ki mocy pro­duk­cyj­nej; bez sen­su by­ło­by je du­blo­wać.

Eko­no­mi­sta zwra­cał uwa­gę rów­nież na wzglę­dy hu­ma­ni­tar­ne. Kosz­ty spo­łecz­ne mo­de­lu ra­dziec­kie­go – któ­ry środ­ki na in­we­sty­cje „wy­ci­snął” z wła­snych oby­wa­te­li – uznał za zbyt duże. Lud­ność Eu­ro­py Wschod­niej żyła we­dług nie­go na tak ni­skim po­zio­mie, że by­ło­by nie­ludz­kie ob­ni­żać go jesz­cze bar­dziej. Przy oka­zji Ro­sen­ste­in-Ro­dan po­zwo­lił so­bie na psy­cho­lo­gicz­ną ob­ser­wa­cję: „Lu­dzie (na­wet wschod­ni Eu­ro­pej­czy­cy!) nie są tak twar­dzi dzi­siaj, jak nie­gdyś. Su­mie­nie spo­łecz­ne nie wy­trzy­ma­ło­by ta­kiej nę­dzy w cza­sach po­ko­ju, któ­ra była przyj­mo­wa­na za na­tu­ral­ną w dar­wi­now­skim wie­ku XIX. Trze­ba użyć ła­god­niej­szych me­tod”.

Sze­reg idei za­war­tych w kon­cep­cji Ro­sen­ste­ina-Ro­da­na po­ja­wia­ło się w póź­niej­szych pro­jek­tach roz­wo­ju przy­spie­szo­ne­go. Pierw­szą było prze­ko­na­nie, że na pry­wat­ny ka­pi­tał nie ma co li­czyć. Tak duże i zło­żo­ne in­we­sty­cje, ja­kich wy­ma­ga „wiel­kie pchnię­cie”, są dla nie­go nie­atrak­cyj­ne – czy to ze wzglę­du na dłu­gi czas, jaki mu­siał­by upły­nąć do re­ali­za­cji zy­sków, czy to ze wzglę­du na po­li­tycz­ne ry­zy­ko woj­ny lub na­cjo­na­li­za­cji. (Ro­sen­ste­in-Ro­dan: „jest ono znacz­nie więk­sze dziś niż w dzie­więt­na­stym wie­ku, kie­dy za­kła­da­ło się, że pew­nych rze­czy «się nie robi»”.)

Ka­pi­ta­lizm nie mógł udźwi­gnąć za­da­nia wiel­kiej trans­for­ma­cji rów­nież z po­wo­dów struk­tu­ral­nych: pro­jek­to­wa­na przy­szłość mia­ła być ra­dy­kal­nie inna od prze­szło­ści, a ka­pi­ta­lizm na­le­żał do prze­szło­ści. Eko­no­mi­sta pi­sał: „Do­świad­cze­nie prze­szło­ści czę­ścio­wo się nie li­czy w sy­tu­acji, w któ­rej cała eko­no­micz­na struk­tu­ra re­gio­nu ma ulec zmia­nie. Wie­dza in­dy­wi­du­al­ne­go przed­się­bior­cy o ryn­ku musi być w ta­kim ra­zie nie­wy­star­cza­ją­ca, po­nie­waż nie może mieć wszyst­kich da­nych do­stęp­nych ko­mi­sji pla­nu­ją­cej ”. Gdy­by więc spra­wy to­czy­ły się swo­im na­tu­ral­nym, ka­pi­ta­li­stycz­nym to­kiem, nie tyl­ko po­ziom ży­cia w za­co­fa­nej Eu­ro­pie Wschod­niej rósł­by znacz­nie wol­niej, niż po­zwa­la na to jej ukry­ty po­ten­cjał. Tak­że struk­tu­ra zbu­do­wa­ne­go w ten spo­sób prze­my­słu by­ła­by nie­opty­mal­na z punk­tu wi­dze­nia po­trzeb spo­łecz­nych.

W tej róż­ni­cy prze­ja­wia się wyż­szość ra­cjo­nal­ne­go pla­no­wa­nia nad cha­osem ryn­ku. Ka­pi­ta­li­stycz­ny ry­nek fi­nan­so­wy, któ­ry kre­dy­tu­je za­zwy­czaj po­je­dyn­cze in­we­sty­cje, nie ogar­nie (ani nie udźwi­gnie) gi­gan­tycz­ne­go, zło­żo­ne­go tech­no­lo­gicz­nie i spo­łecz­nie pro­jek­tu obej­mu­ją­ce­go wie­le dzie­dzin go­spo­dar­ki. Ka­pi­ta­li­sta nie stwo­rzy cho­ciaż­by – bo mu się to nie opła­ca – in­sty­tu­cji kształ­cą­cych na ma­so­wą ska­lę pra­cow­ni­ków dla prze­my­słu. W szko­łach zbu­do­wa­nych dla zy­sku będą się uczyć tyl­ko dzie­ci tych ro­dzi­ców, któ­rzy mogą za­pła­cić – a to z punk­tu wi­dze­nia ca­ło­ści spo­łe­czeń­stwa oczy­wi­sta stra­ta, bo ozna­cza, że drze­mią­cy w lu­dziach po­ten­cjał nie zo­sta­nie wy­ko­rzy­sta­ny. Ka­pi­ta­li­sta nie wy­bu­du­je tak­że in­fra­struk­tu­ry: dróg, sie­ci elek­trycz­nej, ko­lei. To wła­śnie edu­ka­cja i in­fra­struk­tu­ra, we­dług Ro­sen­ste­ina-Ro­da­na, po­chło­ną 30-35 pro­cent kosz­tów „wiel­kie­go pchnię­cia”. „Wiel­kim pchnię­ciem” musi więc ste­ro­wać pań­stwo – od­gór­nie. „Teo­ria wzro­stu musi być przede wszyst­kim teo­rią in­we­sto­wa­nia” – pi­sał po la­tach¹⁹⁷. „Na­tu­ra fa­cit sal­tum” – ma­wiał¹⁹⁸.

W ca­łym pro­jek­cie tkwi­ło kil­ka zło­wróżb­nych za­ga­dek. Przede wszyst­kim nie było ja­sne, jak sfi­nan­so­wać „wiel­kie pchnię­cie”. Eko­no­mi­sta za­kła­dał, że część kosz­tów – sza­co­wa­nych przez nie­go na 5 mi­liar­dów ów­cze­snych fun­tów – miał­by po­kryć „Eu­ro­pej­ski Trust In­we­sty­cyj­ny”, któ­ry po­wi­nien zo­stać po­wo­ła­ny po woj­nie, i któ­ry miał być fi­nan­so­wa­ny w czę­ści z za­chod­nich po­ży­czek, a w czę­ści z od­szko­do­wań wy­pła­ca­nych przez Niem­cy (być może w na­tu­rze, czy­li w ma­szy­nach prze­zna­czo­nych dla nowo bu­do­wa­ne­go w Pol­sce albo w Ru­mu­nii prze­my­słu). Był to czy­sto hi­po­te­tycz­ny po­mysł: ja­kieś źró­dło ka­pi­ta­łu było po pro­stu po­trzeb­ne. Aż 3,6 mi­liar­da mia­ło jed­nak po­cho­dzić z sa­mej Eu­ro­py Wschod­niej. Przy jej do­cho­dzie na­ro­do­wym sza­co­wa­nym przez Ro­sen­ste­ina na 2 mi­liar­dy fun­tów rocz­nie, wy­ma­ga­ło­by to – jak ob­li­czał – prze­zna­cza­nia na in­we­sty­cje w za­ło­żo­nym przez nie­go okre­sie 18 pro­cent do­cho­du na­ro­do­we­go rocz­nie, a więc mniej wię­cej tyle, ile wy­da­wał ZSRR w cza­sach sta­li­now­skich pię­cio­la­tek. W Ro­sji trze­ba jed­nak było po­li­cyj­ne­go ter­ro­ru i dra­stycz­ne­go ob­ni­że­nia po­zio­mu ży­cia oby­wa­te­li, żeby pań­stwo ze­bra­ło środ­ki na in­we­sty­cje. Jak to zro­bić za po­mo­cą „ła­god­niej­szych” me­tod?

Dru­gi pro­blem do­ty­czył lu­dzi. Ro­sen­ste­in-Ro­dan sza­co­wał, że w Eu­ro­pie Wschod­niej i Środ­ko­wej ze 110 mi­lio­nów miesz­kań­ców aż 20-25 mi­lio­nów jest fak­tycz­nie bez­ro­bot­nych (miał na my­śli przede wszyst­kim bez­ro­bo­cie ukry­te na wsi). Ci lu­dzie, jak twier­dził, byli zbęd­ni: ich pra­ca na roli nie zwięk­sza­ła pro­duk­cji rol­nej, czy­li bez szko­dy dla rol­nic­twa moż­na było ich za­trud­nić w fa­bry­kach w mia­stach. W cały pro­jekt była więc wpi­sa­na in­ży­nie­ria spo­łecz­na na gi­gan­tycz­ną ska­lę. Eko­no­mi­sta pod­cho­dził do niej jak do zu­peł­nie na­tu­ral­ne­go ele­men­tu pro­ce­su roz­wo­ju. Po­pu­la­cja była dla nie­go pion­ka­mi na sza­chow­ni­cy pla­no­wa­nia: lu­dzi się „prze­su­wa­ło”, „bra­ło” lub „umiesz­cza­ło”.

Po trze­cie wresz­cie, Ro­sen­ste­in-Ro­dan uży­wał w prak­ty­ce wy­mien­nie ta­kich po­jęć jak „uprze­my­sło­wie­nie”, „roz­wój” i „wzrost do­cho­dów”. Nie ma u nie­go śla­du re­flek­sji, że być może nie są one rów­no­waż­ne. Nie in­te­re­so­wa­ła go tak­że re­dy­stry­bu­cja. Za­kła­dał rów­nież, że z „wiel­kie­go pchnię­cia” od­nio­są ko­rzy­ści wszy­scy „wschod­ni Eu­ro­pej­czy­cy”, a nie na przy­kład wą­ska eli­ta.

Ar­ty­kuł Ro­sen­ste­ina-Ro­da­na był czymś znacz­nie waż­niej­szym niż tyl­ko pra­cą na­uko­wą wy­dru­ko­wa­ną w pre­sti­żo­wym pi­śmie. Był roz­dzia­łem z ofi­cjal­ne­go ra­por­tu Kró­lew­skie­go In­sty­tu­tu Spraw Mię­dzy­na­ro­do­wych, przy­go­to­wa­ne­go przez sek­cję eko­no­micz­ną Ko­mi­te­tu ds. Od­bu­do­wy, i wy­ra­zem głę­bo­kie­go za­in­te­re­so­wa­nia rzą­dów alian­tów pro­ble­ma­mi roz­wo­ju kra­jów za­co­fa­nych.

W Wiel­kiej Bry­ta­nii od 1941 roku pla­no­wa­niem roz­wo­ju zaj­mo­wa­ło się już wie­le bar­dzo róż­nych in­sty­tu­cji – mię­dzy in­ny­mi Kró­lew­ski In­sty­tut Spraw Mię­dzy­na­ro­do­wych i Oks­fordz­ki In­sty­tut Sta­ty­sty­ki – ale tak­że rzą­dy emi­gra­cyj­ne i róż­ne nie­for­mal­ne (albo pół­for­mal­ne) gru­py eko­no­mi­stów i po­li­ty­ków, spo­ty­ka­ją­cych się na se­mi­na­riach¹⁹⁹. Ro­sen­ste­in-Ro­dan w 1941 roku zo­stał se­kre­ta­rzem Ko­mi­te­tu Od­bu­do­wy Po­wo­jen­nej w Cha­tham Ho­use, gdzie współ­pra­co­wał ze wschod­nio­eu­ro­pej­ski­mi eko­no­mi­sta­mi. Jak pi­sał póź­niej, wy­brał Eu­ro­pę Wschod­nią nie dla­te­go, że uwa­żał ją za naj­bar­dziej in­te­re­su­ją­cy czy cha­rak­te­ry­stycz­ny przy­kład za­co­fa­nia, tyl­ko dla­te­go, że miał „pod ręką” emi­gra­cyj­ne rzą­dy państw re­gio­nu i mógł współ­pra­co­wać z wie­lo­ma wschod­nio­eu­ro­pej­ski­mi eko­no­mi­sta­mi; utrzy­my­wał na przy­kład sta­łe kon­tak­ty z gru­pą pra­cu­ją­cą w Oks­for­dzie, z któ­rą zwią­za­ny był mię­dzy in­ny­mi Mi­chał Ka­lec­ki²⁰⁰. Ka­lec­kie­go uwa­ża­no za jej in­te­lek­tu­al­ne­go przy­wód­cę²⁰¹. W wy­da­nej w 1944 roku przez sze­ściu mło­dych eko­no­mi­stów z tego krę­gu książ­ce O eko­no­mii peł­ne­go za­trud­nie­nia czy­ta­my: „re­gu­la­cja pro­ce­sów eko­no­micz­nych za po­mo­cą sił ryn­ko­wych musi zo­stać uzu­peł­nio­na świa­do­mą i za­pla­no­wa­ną re­gu­la­cją pro­wa­dzo­ną przez wła­dze pu­blicz­ne”²⁰². Był to do­ku­ment na­pi­sa­ny w du­chu Key­ne­sa²⁰³. Za­kła­dał moż­li­wość uzy­ska­nia peł­ne­go za­trud­nie­nia w go­spo­dar­kach roz­wi­nię­tych dzię­ki po­li­ty­ce ma­kro­eko­no­micz­nej i po­zo­sta­wał pod wpły­wem dys­ku­sji nad pla­no­wa­niem pro­wa­dzo­nych jesz­cze w la­tach trzy­dzie­stych w Wiel­kiej Bry­ta­nii przez gru­pę PEP (Po­li­ti­cal and Eco­no­mic Plan­ning)²⁰⁴. W 1935 roku PEP opu­bli­ko­wał trzy duże ra­por­ty – o bu­dow­nic­twie, prze­my­śle włó­kien­ni­czym oraz hut­nic­twie – a jego cza­so­pi­smo „Pla­no­wa­nie” roz­cho­dzi­ło się w na­kła­dzie 2 ty­się­cy eg­zem­pla­rzy; do jego czy­tel­ni­ków za­li­cza­ło się pra­wie stu człon­ków par­la­men­tu²⁰⁵. Za­in­te­re­so­wa­nie lo­sem kra­jów naj­bied­niej­szych było przy­najm­niej czę­ścio­wo wy­mu­szo­ne wo­jen­ny­mi oko­licz­no­ścia­mi. Hi­tler pro­po­no­wał sprzy­mie­rzo­nym z Niem­ca­mi kra­jom „Nowy Po­rzą­dek” – co w sfe­rze go­spo­dar­czej ozna­cza­ło obiet­ni­cę, że będą mo­gły po­ży­wić się u nie­miec­kie­go sto­łu po zwy­cię­stwie. Ja­po­nia mia­ła dla lu­dów Azji „Sfe­rę Współ­do­bro­by­tu”. Na­wet je­śli za fra­ze­sa­mi o do­bro­by­cie i roz­wo­ju krył się tyl­ko bru­tal­ny wy­zysk pod­bi­ja­nych lu­dów (a w mia­rę klęsk na fron­cie – tak­że sprzy­mie­rzo­nych). Alian­ci czu­li się w obo­wiąz­ku przed­sta­wić bar­dziej wia­ry­god­ną pro­po­zy­cję.

Do­raź­na po­li­ty­ka i wzglę­dy pro­pa­gan­do­we nie były jed­nak naj­waż­niej­sze. Po­wo­dy za­in­te­re­so­wa­nia alian­tów roz­wo­jem kra­jów bied­nych i pe­ry­fe­ryj­nych były znacz­nie głęb­sze, i nie tyl­ko uty­li­tar­ne. W wy­da­nej w 1944 roku Wiel­kiej trans­for­ma­cji, stu­dium po­wsta­nia go­spo­dar­ki ryn­ko­wej i no­wo­cze­sne­go pań­stwa, Karl Po­la­nyi prze­wi­dy­wał na­dej­ście spo­łe­czeń­stwa so­cja­li­stycz­ne­go, któ­re bę­dzie spon­ta­nicz­ną re­ak­cją na nie­do­ma­ga­nia ryn­ku²⁰⁶. „So­cja­lizm jest w grun­cie rze­czy wła­ści­wą dla cy­wi­li­za­cji prze­my­sło­wej ten­den­cją do wy­kra­cza­nia poza sa­mo­re­gu­lu­ją­cy się ry­nek przez świa­do­me pod­po­rząd­ko­wa­nie go de­mo­kra­tycz­ne­mu spo­łe­czeń­stwu” – pi­sał Po­la­nyi²⁰⁷. W 1942 roku w Wiel­kiej Bry­ta­nii uka­zał się Ra­port Be­ve­rid­ge’a, któ­ry po­stu­lo­wał roz­sze­rze­nie za­dań pań­stwa opie­kuń­cze­go na po­trze­by jed­nost­ki, któ­re spo­łe­czeń­stwo po­win­no za­spo­ka­jać²⁰⁸. Ra­port roz­szedł się w 630 ty­sią­cach eg­zem­pla­rzy²⁰⁹. Woj­na była ka­ta­kli­zmem, z któ­re­go miał wy­ło­nić się lep­szy świat bez nie­rów­no­ści i nie­spra­wie­dli­wo­ści, któ­re cią­ży­ły nad prze­szło­ścią. Tak my­ślał mię­dzy in­ny­mi Paul Ro­sen­ste­in-Ro­dan i nie był w tym od­osob­nio­ny²¹⁰. Nie­mal w tym sa­mym cza­sie re­cep­tę bar­dzo po­dob­ną do tej sfor­mu­ło­wa­nej przez Ro­sen­ste­ina-Ro­da­na rów­nież dla Eu­ro­py Po­łu­dnio­wo-Wschod­niej za­pro­po­no­wał inny zwią­za­ny z gru­pą oks­fordz­ką eko­no­mi­sta, Kurt Man­del­baum, któ­ry pro­po­no­wał wy­ko­rzy­sta­nie „ukry­te­go re­zer­wu­aru siły ro­bo­czej na wsi” do uprze­my­sło­wie­nia²¹¹. We wszyst­kich tych pro­jek­tach na­rzę­dziem po­stę­pu spo­łecz­ne­go mia­ło być ra­cjo­nal­ne, pla­nu­ją­ce państw²¹².

Ten po­gląd był przy­najm­niej w rów­nym stop­niu owo­cem do­świad­czeń, co ide­olo­gii. Już pod­czas I woj­ny świa­to­wej wie­deń­ski fi­lo­zof, po­li­to­log (i so­cja­li­sta) Otto Neu­rath za­uwa­żył, że w re­aliach wo­jen­ne­go sys­te­mu pla­no­wa­nia i kon­tro­li rzą­dom uda­ło się wy­eli­mi­no­wać wie­le plag nę­ka­ją­cych li­be­ral­ną go­spo­dar­kę bel­le epo­que, mię­dzy in­ny­mi bez­ro­bo­cie i wa­ha­nia ko­niunk­tu­ry. Oka­za­ło się, że pań­stwo po­tra­fi­ło spraw­nie mo­bi­li­zo­wać za­so­by – pie­nią­dze, su­row­ce i lu­dzi – oraz or­ga­ni­zo­wać pro­duk­cję na wiel­ką ska­lę. Neu­rath, w cza­sie woj­ny je­den z au­to­rów au­stro-wę­gier­skie­go sys­te­mu pla­no­wa­nia, a po­tem do­rad­ca i głów­ny pla­ni­sta rzą­du krót­ko­trwa­łej Ba­war­skiej Re­pu­bli­ki Rad, był prze­ko­na­ny, że pań­stwo może tymi sa­my­mi me­to­da­mi rów­nie do­brze ra­dzić so­bie z go­spo­dar­ką w cza­sie po­ko­ju (pro­po­no­wał tak­że znie­sie­nie pie­nią­dza i opar­cie eko­no­mii na wy­mia­nie dóbr, ale te po­glą­dy znaj­do­wa­ły już znacz­nie mniej zwo­len­ni­ków). Suk­ce­sy nie­miec­kie­go pla­no­wa­nia wo­jen­ne­go w cza­sie I woj­ny świa­to­wej in­spi­ro­wa­ły bol­sze­wi­ków w Ro­sji²¹³.

Do­świad­cze­nie II woj­ny świa­to­wej było, o ile to moż­li­we, jesz­cze bar­dziej jed­no­znacz­ne. Go­spo­dar­ki Związ­ku Ra­dziec­kie­go i Nie­miec były cał­ko­wi­cie kie­ro­wa­ne przez pań­stwo – wpraw­dzie Niem­cy nie wy­mor­do­wa­ły swo­ich ka­pi­ta­li­stów, ale fak­tycz­nie ich ubez­wła­sno­wol­ni­ły – i mo­gły po­chwa­lić się im­po­nu­ją­cy­mi re­zul­ta­ta­mi. W 1946 roku zna­ny hi­sto­ryk-mark­si­sta E. H. Carr pi­sał w ksią­żecz­ce o „wpły­wie ra­dziec­kim na świat za­chod­ni”:

Go­spo­dar­czy wpływ Związ­ku Ra­dziec­kie­go na resz­tę świa­ta może być pod­su­mo­wa­ny w jed­nym sło­wie „pla­no­wa­nie”. By­ło­by nu­żą­ce wy­li­czać licz­ne na­śla­dow­nic­twa w ca­łym świe­cie, nie­któ­re praw­dzi­we, inne po­wierz­chow­ne, ra­dziec­kich pla­nów pię­cio­let­nich, albo przy­po­mi­nać, że wro­go­wie pre­zy­den­ta Ro­ose­vel­ta nig­dy nie zmę­czy­li się przy­po­mi­na­niem, że New Deal był wzo­ro­wa­ny na mo­de­lu ra­dziec­kim. Z pew­no­ścią, je­że­li „wszy­scy je­ste­śmy te­raz pla­ni­sta­mi”, to jest to w ogrom­nej mie­rze wpływ, świa­do­my lub nie­świa­do­my, ra­dziec­kiej prak­ty­ki i ra­dziec­kich osią­gnięć.²¹⁴

Carr do­da­wał, że idea była „mie­sza­ni­ną na­iw­no­ści i ge­niu­szu”, a „za­sad­ni­czy po­mysł był za­sad­ni­czo słusz­ny, cho­ciaż szcze­gó­ły były czę­sto uto­pij­ne”. Pi­sał tak­że, że im bied­niej­szy kraj, tym bar­dziej jest ska­za­ny na pla­no­wa­nie – i dla­te­go zbied­nia­ła po woj­nie Wiel­ka Bry­ta­nia pla­no­wa­ła w więk­szym stop­niu niż Sta­ny Zjed­no­czo­ne, wzo­ru­jąc się na ZSRR już w cza­sie woj­ny.

Tak­że i Niem­cy, cho­ciaż prze­gra­ły, do­star­cza­ły ar­gu­men­tów rzecz­ni­kom pla­no­wa­nia i eta­ty­zmu. Mimo nisz­czą­cych na­lo­tów bom­bo­wych i per­ma­nent­ne­go bra­ku su­row­ców pro­duk­cja prze­my­sło­wa Rze­szy ro­sła jesz­cze w dru­giej po­ło­wie 1944 roku²¹⁵.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: